- Opowiadanie: syf. - Kwit na śmierć

Kwit na śmierć

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Kwit na śmierć

 

 

I

Kwiat­kow­ski szedł wie­czo­rem ulicą, a w dłoni – kur­czo­wo za­ci­śnię­tej w kie­sze­ni płasz­cza – trzy­mał kwit na śmierć.

Padał deszcz i zimne stru­gi spły­wa­ły po za­kle­jo­nych tek­tu­rą wi­try­nach skle­pów, sza­rych tro­tu­arach oraz smut­nych jak wczo­raj­sza ko­la­cja mor­dach zo­mow­ców. Funk­cjo­na­riu­sze pa­li­li pa­pie­ro­sy, dys­ku­tu­jąc o re­la­cji mię­dzy wzro­stem cen żyw­no­ści a dzien­ną sta­ty­sty­ką in­ter­wen­cji. Za nimi tym­cza­sem, w środ­ku za­par­ko­wa­nej w ka­mie­nicz­nej bra­mie nyski, kogoś pra­co­wi­cie i z ło­sko­tem pa­ło­wa­no.

Kwiat­kow­ski ner­wo­wo przy­spie­szył. Chciał przejść na drugą stro­nę ulicy, może scho­wać się w klat­ce scho­do­wej i prze­cze­kać aż od­ja­dą – nawet jakby mu­siał przez na­stęp­ne trzy go­dzi­ny słu­chać, jak ka­tu­ją tam­te­go nie­szczę­śni­ka. Za­cze­pi­li go jed­nak. Cuch­ną­cy sple­śnia­ły­mi onu­ca­mi zo­mo­wiec zła­pał męż­czy­znę za ramię i spy­tał:

– Gdzie idzie­cie, oby­wa­te­lu?

– Do… – Kwiat­kow­ski chciał się wy­rwać, rzu­cić do uciecz­ki. Może spró­bo­wać po­żreć kwit. Od­ru­cho­wo skła­mał: – … stry­ja.

– Tak, tak. – Funk­cjo­na­riusz po­pra­wił pałkę, która jakby sama chcia­ła wy­sko­czyć z ka­bur­ki.

Ten pa­pier. Jak znaj­dą, to prze­cież pewna śmierć. Czapa.

Mi­li­cjant jed­nak nie wy­da­wał się skory do pod­ję­cia dzia­łań w celu za­pew­nie­nia po­rząd­ku pu­blicz­ne­go. Jego ko­le­dzy od­bęb­nia­li normę.

Spy­tał za to:

– Ognia macie, oby­wa­te­lu?

Ty się mnie, chuju – mie­sza­ni­na ad­re­na­li­ny i stra­chu ze­lek­try­zo­wa­ła myśli Kwiat­kow­skie­go – py­tasz, czy mam ogień? Ja bym ci dał ognia. Oby nie ze­chcie­li prze­szu­kać, za­pisz­czał gło­sik w gło­wie. Pod­pa­lił­bym ten skał­tu­nio­ny, ba­ra­ni łeb. Oby…

– T-tak, pro­szę – od­parł, po­da­jąc za­pał­ki.

– A fajkę macie?

– Nie mam.

– No to macie. – Zo­mo­wiec otwo­rzył opa­ko­wa­nie ener­dow­skich pa­pie­ro­sów. – Weź­cie se dwa.

Męż­czy­zna nie­zdar­nie lewą dło­nią wy­cią­gnął pety. Prawą wciąż trzy­mał w płasz­czu, za­ci­śnię­tą na kwi­cie. Co za ab­surd, po­my­ślał, jak w tym dow­ci­pie o kleju.

Z wnę­trza sa­mo­cho­du roz­legł się prze­raź­li­wy wrzask. Kwiat­kow­ski pod­sko­czył, pa­pie­ro­sy po­sy­pa­ły się na bruk, mi­li­cjan­ci za­czę­li kląć, a w oknach od po­dwó­rza po­ga­sły świa­tła. Wy­ko­rzy­staw­szy mo­ment nie­uwa­gi zo­mow­ców, męż­czy­zna od­da­lił się. Gdy scho­wał się wresz­cie za za­krę­tem, mało nie wy­rzy­gał serca.

Do­brze, że nie ze­chciał prze­szu­kać.

Prze­cież niósł w kie­sze­ni kwit. Kwit na śmierć. I to do­słow­nie.

– Facet – po­nio­sło się po pu­stej ulicy – a za­pał­ki?

 

*

– Jak to: kwit na śmierć?

Wokół ża­rów­ki smęt­nie wi­szą­cej pod su­fi­tem krą­ży­ło kilka much. Na przy­kry­tym czer­wo­ną kra­cia­stą ce­ra­tą stały dwa ta­le­rze. Z pierw­sze­go pa­ro­wa­ła mętna ogór­ko­wa, na dru­gim le­ża­ła krom­ka czer­stwe­go chle­ba.

– Tak to, Janka! Nor­mal­nie, zo­bacz sobie, co tu jest na­pi­sa­ne – Kwiat­kow­ski od­parł żonie. – ZOMO mnie za­trzy­ma­ło pod ka­mie­ni­cą Mar­ci­nia­ka. O kurwa! Gdyby mnie prze­szu­ka­li, to już bym sie­dział w w pier­dlu za zdra­dę albo sze­rze­nie kontr­re­wo­lu­cji. Po co ja za­bie­ra­łem listy z pocz­ty? Kto mógł mi pod­ło­żyć taką świ­nię?

– Głupi je­steś – od­par­ła ko­bie­ta. – Uspo­kój się. Zo­bacz, tu są twoje per­so­na­lia i pie­cząt­ka z Wo­je­wódz­kiej Rady Na­ro­do­wej. Ja myślę, że to jest ten kwi­tek, który się do­łą­cza do aktu zgonu, tylko jakiś głu­pek dzi­wacz­nie wy­pi­sał.

– Co? – Męż­czy­zna przyj­rzał się do­kład­nie urzę­do­we­mu pismu. Wcze­śniej na po­czcie tylko rzu­cił okiem na na­głó­wek, ze­sztyw­niał ze stra­chu, przy­po­mniaw­szy sobie trzy mie­sią­ce aresz­tu i prze­słu­chań w '81 roku. Z po­wo­du po­od­bi­ja­nych nerek wciąż miał pro­ble­my z od­da­wa­niem moczu.

Na bla­dym jak skóra to­piel­ca pa­pie­rze w na­głów­ku na­pi­sa­no na ma­szy­nie: Wnio­sek o śmierć. Pod spodem zo­sta­li wy­li­cze­ni opcjo­nal­ni ad­re­sa­ci: Urząd Miej­ski w Gdań­sku pokój nr 14 lub Za­kład Ubez­pie­czeń Spo­łecz­nych, od­dział Gdańsk pokój nr 14. Po­ni­żej znaj­do­wa­ła się wy­krop­ko­wa­na linia, gdzie na­le­ża­ło – zgod­nie z pod­pi­sem – umie­ścić dane przy­szłe­go zmar­łe­go, a na samym dole było miej­sce na wła­sno­ręcz­ny pod­pis i po­twier­dze­nie oso­bi­ste­go do­rę­cze­nia.

– Mu­sisz jutro pójść do urzę­du i wy­ja­śnić spra­wę, żeby się nie cią­gnę­ła jak roz­go­to­wa­ny ma­ka­ron.

– Prze­cież mam pracę.

– Za­ła­twię ci zwol­nie­nie od Ma­ry­no­wej – po­wie­dzia­ła Janka, zbie­ra­jąc się do wyj­ścia. – W jed­nym masz rację. Takie pismo nie może bez celu leżeć w sza­fie. Zrób coś z nim.

 

*

Go­dzi­nę i osiem kie­lisz­ków póź­niej zna­jo­my spod czwór­ki, przed­wcze­śnie eme­ry­to­wa­ny pan do­cent, przez oku­la­ry grube jak denka od bu­te­lek obej­rzał kwit. Wy­tarł palce z soku z ogór­ków i po­ma­cał pa­pier. Spoj­rzał potem z jed­nej stro­ny, po­pa­trzył z dru­giej, wziął pod świa­tło, przyj­rzał się pie­cząt­kom i po­oglą­dał pod­pi­sy.

W końcu po­wie­dział:

– Ory­gi­nał. Nie ma co.

– Widzi pan, panie Miet­ku. Przy­szło to cho­ler­stwo do mnie li­stem po­le­co­nym. Po­wlo­kłem się na pocz­tę ode­brać. Otwie­ram ko­per­tę, a na kart­ce taki na­głó­wek. Mało się tam, za prze­pro­sze­niem, nie ze­sra­łem.

– Skła­dał pan ostat­nio ja­kieś po­da­nia?

– O ma­lu­cha je­dy­nie – od­parł Kwiat­kow­ski. – Rok temu, ale jesz­cze nie roz­pa­trzy­li.

– Ma­lu­chy teraz na eks­port do ru­skich idą – rzekł do­cent – to pan pręd­ko nie do­sta­niesz. – Za­sta­no­wił się jesz­cze przez chwi­lę. – Może ten kwit to ta sama bajka co nocne filmy z go­ły­mi ba­ba­mi dla pe­zet­pe­erow­ców. Par­tyj­ne ciule mają ta­jem­ne na­rzę­dzie do po­zby­wa­nia się nie­wy­god­nych są­sia­dów, a pan przez przy­pa­dek się za­ła­pał…

– Myślę, że pan prze­sa­dza. Jan­cia twier­dzi, że ktoś po pro­stu źle wy­pi­sał wnio­sek o uzna­nie za zmar­łe­go.

– Pan nie jest w par­tii, praw­da?

– Panie Miet­ku, ja pana bar­dzo pro­szę.

– W dzi­siej­szych cza­sach czło­wiek sam nie wie, z kim roz­ma­wia.

Wy­pi­li szyb­ko po setce za Wa­łę­sę i za­gryź­li ogór­kiem.

– Jutro przej­dę się do urzę­du i oddam ten kwit.

– Pan chce go oddać? – Do­cent o mało nie za­krztu­sił się ki­szo­nym. – Ten pa­pier to jest prze­cież w ł a d z a.

– Ja z wła­dzą nie chcę mieć nic wspól­ne­go – rzu­cił nie­mra­wo Kwiat­kow­ski. Po­my­ślał, że do­cent mu­siał już za dużo wypić.

Nad Bał­ty­kiem roz­pę­ta­ła się burza. Bły­ski pio­ru­nów roz­świe­tla­ły raz po raz fio­le­to­we niebo. Za oknem sły­chać było wycie mi­li­cyj­nej sy­re­ny.

– Pan mi go da.

– Nie mogę. Tam jest moje na­zwi­sko. A poza tym i tak trze­ba oso­bi­ście do­rę­czyć – od­parł Kwiat­kow­ski, mię­to­ląc ko­per­tę. Po chwi­li jed­nak, z cie­ka­wo­ści przy­jąw­szy punkt wi­dze­nia do­cen­ta, spy­tał: – A kogo by pan tam wpi­sał?

– Tego chuja z sa­ne­pi­du, który mi cof­nął po­zwo­le­nie na sa­tu­ra­tor – od­po­wie­dział do­cent. – Za mało wkład­ki mu do­la­łem, więc po­wie­dział, że sprze­da­ję sfer­men­to­wa­ny sok.

– Na­praw­dę pan by za to zabił?

– No – do­cent za­wie­sił głos – nie. Ale wie pan co, panie Kwiat­kow­ski, Ja­ru­ze­la za stan wo­jen­ny bym wpi­sał.

– A jakby ru­skie we­szli?

– Nie we­szli­by – mruk­nął do­cent. – Zresz­tą, to pań­ski kwit. Niech pan robi, co pan chce. Wła­dza to trud­na spra­wa.

– Dla­te­go u nas w kraju sobie z nią nie radzą.

Wy­pi­li strze­mien­ne­go za de­mo­kra­cję i Kwiat­kow­ski wró­cił do domu.

 

II

– Czemu ta ko­lej­ka stoi? – ktoś spy­tał nie­śmia­ło.

– Prze­rwa na kawę – cicho od­po­wie­dział ktoś inny.

Kwiat­kow­ski już wcze­śniej na­brał pew­no­ści, że cała afera roz­cho­dzi się o pie­trusz­kę, gdy cieć po­in­for­mo­wał go, że pokój nr 14 nie ist­nie­je. Potem tylko trze­ba było swoje od­stać w ko­lej­ce, żeby zdać kwit. Męż­czy­zna pa­trzył na wnę­trze bu­dyn­ku i się brzy­dził.

Ścia­ny ko­ry­ta­rza Za­kła­du Ubez­pie­czeń Spo­łecz­nych były lep­kie, jakby wy­ma­lo­wa­no je żół­cią wy­ci­śnię­tą z wą­trób mar­twych psów. Dzień w dzień – nie li­cząc sobót, nie­dziel i pierw­sze­go maja – gład­ką po­wierzch­nię bez­dusz­no­ści ka­la­ły ty­sią­ce drżą­cych dłoni pe­ten­tów, dzier­żą­ce wnio­ski, proś­by, świst­ki i za­świad­cze­nia. Sil­niej­sze i lep­sze od słoń­ca ja­rze­nio­we świa­tło pa­da­ło na po­chy­lo­ne głowy, od­kry­wa­jąc przed urzęd­ni­kiem ar­gu­men­ty prze­ciw­ko czło­wie­ko­wi.

Ecce homo, mruk­nął Kwiat­kow­ski, nie mogąc sobie przy­po­mnieć, skąd zna to po­wie­dze­nie.

– Tamta pani to już trze­cią prze­rwę sobie zro­bi­ła – burk­nę­ła star­sza ko­bie­ci­na – a prze­cie jesz­cze dwu­na­stej nie ma.

– Dzień dobry – za­czął Kwiat­kow­ski, gdy biała głowa urzęd­nicz­ki po­ja­wi­ła się za ma­to­wą szybą. Wyjął z ko­per­ty kwit. – U mnie w ro­dzi­nie nikt nie umarł, a do­sta­łem taki wnio­sek.

– A co to ma do rze­czy, czy już ktoś umarł – rzu­ci­ła ko­bie­ta. – Pan for­mu­larz c-14/b wy­peł­nił?

– Nic nie wy­peł­nia­łem.

– No to musi pan pójść na trze­cie pię­tro do po­ko­ju nr 64 i wy­peł­nić for­mu­larz c-14/b.

– Ale ja tylko chcę to oddać.

– Nie. Musi pan wy­peł­nić for­mu­larz.

– Ale…

– Pro­szę pana – prze­rwa­ła mu urzęd­nicz­ka. – Jak Pol­ska Rzecz­po­spo­li­ta Lu­do­wa coś oby­wa­te­lo­wi daje, to oby­wa­tel nie od­ma­wia.

Chciał od­po­wie­dzieć, że jak dają w mordę, to rze­czy­wi­ście nie ma jak od­mó­wić, ale się po­wstrzy­mał. W ogóle od czasu pa­cy­fi­ka­cji stocz­ni na­brał zwy­cza­ju po­wstrzy­my­wa­nia się. W jego gło­wie za­gnieź­dził się mały szary zo­mo­wiec, który – jakby to ująć – zaj­mo­wał się for­mo­wa­niem wy­łącz­nie po­ko­jo­wych myśli.

– To gdzie mam pójść?

– Tymi scho­da­mi na dru­gie pię­tro, potem ko­ry­ta­rzem na wprost, skrę­ci pan w lewo i za pierw­szy­mi drzwia­mi bę­dzie druga klat­ka scho­do­wa…

Kwiat­kow­ski uważ­nie wy­słu­chał wska­zó­wek i po­słusz­nie wkro­czył w la­bi­ryn­ty pa­ła­cu He­ro­da, a prze­cież jesz­cze kwa­drans wcze­śniej my­ślał, że spra­wę jed­nak da się w pro­sty spo­sób za­ła­twić.

 

*

W so­cja­li­zmie nie ma pro­stych rze­czy. W końcu – jak zwykł ma­wiać do­cent po paru głęb­szych – jest to taki ustrój, który jako je­dy­ny nie po­tra­fi po­ra­dzić sobie z pro­ble­ma­mi, które gdzie in­dziej po pro­stu nie wy­stę­pu­ją. W Pol­sce z kolei rosną jak grzy­by po desz­czu.

– For­mu­larz c-14/b? – spy­ta­ła ko­lej­na biała głowa.

– Tak.

– Pro­szę pana – od­po­wie­dzia­ła urzęd­nicz­ka. – Nie ma ta­kie­go for­mu­la­rza.

Kwiat­kow­ski po­pa­trzył na ko­bie­tę jak na pa­ją­ka, plo­tą­ce­go tłu­stą sieć na muchy.

– Pa­ni­na dole ka­za­ła mi taki wy­peł­nić.

– Prawo się zmie­ni­ło. Teraz jest for­mu­larz c-44/14. Pan musi pójść do po­ko­ju nr 28 i stam­tąd go wziąć. Potem pro­szę po­dejść do kie­row­ni­ka se­kre­ta­ria­tu wy­dzia­łu uma­rza­nia świad­czeń po pie­cząt­kę kwa­dra­to­wą nie­bie­ską i okrą­głą dużą. Na­stęp­nie uda się pan do okien­ka w holu głów­nym po prze­pust­kę do po­ko­ju nr 14.

– Prze­cież taki pokój nie ist­nie­je.

– Jak pan wie le­piej, to po co pan tu przy­cho­dzi – burk­nę­ła urzęd­nicz­ka, na­sta­wia­jąc czaj­nik na kawę.

– Mam – cicho po­wie­dział – jesz­cze jedno py­ta­nie.

Ko­bie­ta po­de­szła do szaf­ki i me­cha­nicz­nym ru­chem od­mie­rzy­ła dwie pła­skie ły­żecz­ki kawy, jedną pła­ską ły­żecz­kę cukru, za­la­ła wodą, trzy razy wy­mie­sza­ła w prawo, raz w lewo i do­la­ła pół­to­rej ły­żecz­ki śmie­tan­ki.

– Do czego wła­ści­wie służy ten wnio­sek?

Urzęd­nicz­ka wró­ci­ła do biur­ka, usia­dła – jakby tylko na sie­dzą­co umia­ła mówić – i wark­nę­ła:

– Czy pan nie po­tra­fi czy­tać?

 

*

– Trze­ba się bar­dzo na­pra­co­wać – szep­nął męż­czy­zna sto­ją­cy w ko­lej­ce za Kwiat­kow­skim – żeby zabić dru­gie­go czło­wie­ka.

– Słu­cham?

– Prze­cież widzę, co pan trzy­ma w dło­niach.

– Kim pan… – słowa ugrzę­zły Kwiat­kow­skie­mu w gar­dle, gdy spoj­rzał na roz­mów­cę. Zomol sier­żant Ol­szar, stary skur­wy­syn, pał­karz, bru­tal. Wszyst­kie te okre­śle­nia po­wró­ci­ły nagle, jak ból po cio­sie w nerkę. – Racja, prze­cież pan się na tym świet­nie zna.

– Może to pana zdzi­wić, ale ni­ko­go nie zda­rzy­ło mi się zabić. – Ol­szar uśmiech­nął się. – A kogo pan pla­nu­je wy­pra­wić na tam­ten świat?

– Pana – rzu­cił nagle Kwiat­kow­ski, pra­gnąc je­dy­nie, żeby nie­do­szły kat od­da­lił się.

– To… przy­kre. – Zo­mo­wiec strze­lił pal­ca­mi ma­syw­nych dłoni. – Chcia­łem za­pro­po­no­wać coś w za­mian za ten kwit, ale skoro pan nie chce, to nie.

– Nie – od­parł Kwiat­kow­ski.

– Jakby co, to mnie nie jest trud­no zna­leźć.

Naj­więk­szym wy­sił­kiem woli ob­ró­cił się ple­ca­mi do funk­cjo­na­riu­sza, chcąc za­koń­czyć roz­mo­wę z nim. Oba­wiał się jed­nak, nie­mal czuł, jak bru­tal bie­rze za­mach, żeby zgnieść mu czasz­kę ni­czym przej­rza­łe­go po­mi­do­ra. Nic jed­nak nie na­stą­pi­ło.

– Pan do po­ko­ju numer 14 – po­wie­dzia­ła urzęd­nicz­ka z białą głową, znów wi­dząc Kwiat­kow­skie­go. – Pan teraz ma wszyst­kie for­mu­la­rze?

– Tak – od­parł męż­czy­zna. W szy­bie okien­ka szu­kał od­bi­cia twa­rzy Ol­sza­ra, ale pysk zo­mow­ca gdzieś znikł. – Czy pani to nie dziwi, że przy­cho­dzi tu czło­wiek z kwit­kiem na za­bi­cie dru­gie­go czło­wie­ka?

– Pro­szę pana, pro­szę mi głowy swo­imi spra­wa­mi nie za­wra­cać – od­par­ła urzęd­nicz­ka, w mię­dzy­cza­sie sor­tu­jąc jedną kupę pa­pie­rów i stem­plu­jąc ko­lej­ną. – Ja przyj­mu­ję wnio­sek albo wnio­sek od­rzu­cam, jak są błędy for­mal­ne. Ja nie spraw­dzam, o co pe­tent wnosi. Skie­ro­wa­nie dla pana. – Wy­da­ła ko­lej­ny dru­czek. – Na­stęp­ny!

 

*

Kwiat­kow­ski wy­obra­żał sobie, że pokój nr 14 bę­dzie mały, dusz­ny i czar­ny – taki jak klita, gdzie go prze­słu­chi­wa­ła mi­li­cja. Wszak gdzie in­dziej można de­cy­do­wać o czy­jejś śmier­ci, jak nie w cia­snych kan­cia­pach albo su­te­re­nach na ty­łach urzę­dów i ko­mi­sa­ria­tów. Prze­cież w ja­snym świe­tle dnia czło­wiek prze­stra­szył­by się wła­snych myśli i wszyst­ko od­wo­łał.

Tym­cza­sem na końcu zwy­kłe­go żół­te­go ko­ry­ta­rza były kre­mo­we drzwi ze sklej­ki. Ze środ­ka do­cho­dzi­ły ciche dźwię­ki pro­gra­mu trze­cie­go pol­skie­go radia. We­wnątrz, za żół­tym biur­kiem sie­dział star­szy męż­czy­zna w ro­go­wych oku­la­rach i sior­bał her­ba­tę. Do­oko­ła niego, na dzie­siąt­kach półek, pną­cych się na każ­dej ścia­nie aż po sufit, stały setki te­czek.

– Czy lubi pan czy­tać? – spy­tał Kwiat­kow­skie­go.

– A co to, prze­pra­szam, ma do rze­czy. Od rana bie­gam jak głu­pek po tym urzę­dzie, od An­na­sza do Kaj­fa­sza, od okien­ka do okien­ka, żeby się po­zbyć do­ku­men­tu, który jest pew­nie wy­my­słem ja­kie­goś stuk­nię­te­go urzęd­ni­ka. Pan za to się mnie po pię­ciu go­dzi­nach sta­nia w ko­lej­kach pyta, czy lubię książ­ki?

– Do tych drzwi nie ma ko­lej­ki – po­wie­dział męż­czy­zna.

– Nie lubię czy­tać, nie mam czasu.

– A szko­da. Hi­sto­rie za­war­te w tych te­kach są na­praw­dę warte po­zna­nia. Lep­sze niż te ame­ry­kań­skie kry­mi­na­ły lub ja­kieś cze­skie opo­wie­ści.

– To świet­nie – mruk­nął Kwiat­kow­ski. – Chciał­bym teraz panu zo­sta­wić ten kwit i sobie pójść. Co pan na to?

– Pro­szę mi go po­ka­zać. – Rzu­cił okiem na pa­pier. – Prze­cież nie jest wy­pi­sa­ne.

– Racja.

– Ta­kie­go kwitu nie można zo­sta­wić – po­wie­dział urzęd­nik. – Musi pan kogoś wpi­sać.

– To jest śmiesz­ne – krzyk­nął Kwiat­kow­ski. – Pro­szę to ode mnie za­brać.

– To nie jest śmiesz­ne. To jest prawo.

– Ale ja nie chcę ni­ko­go za­bi­jać.

– Wpi­sać – po­pra­wił go urzęd­nik. – Je­że­li pan nie wie, kogo wpi­sać, to niech pan wpi­sze sie­bie. Po­rzą­dek w ak­tach musi być.

– Jak pan się na­zy­wa?

– Nijak – od­parł ze smęt­nym uśmie­chem urzęd­nik. – Usta­wo­daw­ca prze­wi­dział takie za­cho­wa­nie pe­ten­ta.

Kwiat­kow­ski, czu­jąc się, jakby go wrzu­co­no w ma­glow­ni­cę, skie­ro­wał się w stro­nę wyj­ścia.

– Przy­po­mi­nam panu – po­wie­dział urzęd­nik – że zgod­nie z roz­po­rzą­dze­niem Mi­ni­stra Spraw We­wnętrz­nych numer 14/444 ma pan trzy dni od daty do­rę­cze­nia na zło­że­nie przed­mio­to­we­go wnio­sku.

 

III

W domu ni­ko­go nie było. Do­cent też gdzieś znikł. Kwiat­kow­ski z piw­ni­cy wy­niósł farbę i na ścia­nie ka­mie­ni­cy na­pi­sał: PZPR=chuje. Mu­siał z kimś po­roz­ma­wiać, skoro miał tak mało czasu, a Ol­szar mógł być je­dy­nym do­stęp­nym czło­wie­kiem, który wie­dział coś na temat tego kwitu. Prze­łknąw­szy dzi­siej­szą dawkę ab­sur­du, uznał, że wul­ga­ryzm na murze wy­star­czy do przy­wo­ła­nia mi­li­cjan­ta. I wy­star­czył.

Suka zja­wi­ła się nie­mal na­tych­miast, jakby wy­je­cha­ła spod ziemi. Wy­sko­czy­ło z niej trzech zo­mow­ców i wcią­gnę­ło Kwiat­kow­skie­go do środ­ka.

– Co jest, chuju – krzy­czał jeden. – Za­chcia­ło się, kurwa, ob­ra­żać Par­tię?

– Wpier­dol do­sta­nie i mu się ode­chce – mruk­nął drugi.

W bla­dym świe­tle, na nie­wy­god­nej ła­wecz­ce, Kwiat­kow­ski czuł je­dy­nie zre­zy­gno­wa­nie. Bla­chy suki były zimne, pod­ło­ga cuch­nę­ła szczy­na­mi, a haki na kaj­dan­ki uwie­ra­ły w plecy.

– Dobra, chłop­cy, da­ruj­cie sobie – za­brzmiał głos Ol­sza­ra. – Panie Kwiat­kow­ski, jed­nak pan się zde­cy­do­wał?

– Ka­za­li mi do jutra oddać ten kwit. Nie mia­łem się gdzie po­dziać.

Za zo­mow­ca­mi sie­dział smut­ny czło­wiek w wy­mię­tym gar­ni­tu­rze. Na ko­la­nach trzy­mał wy­tar­tą tecz­kę. Był blady i śmier­dział ku­rzem.

Po­wie­dział:

– Mo­że­my panu za­ofe­ro­wać pasz­port z wizą do RFN oraz czte­ry ty­sią­ce do­la­rów ame­ry­kań­skich, je­że­li pan wpi­sze we wnio­sku na­zwi­sko Wa­łę­sy, Po­pie­łusz­ki albo Ku­ro­nia.

– Dla­cze­go sami ich nie za­bi­je­cie czy nie wpi­sze­cie? – po­wie­dział Kwiat­kow­ski. – Mie­sza mi się już w gło­wie od tego urzęd­ni­cze­go beł­ko­tu.

– Nie mo­że­my – rzu­cił Ol­szar. – Sys­tem nie po­zwa­la.

– Jaki znowu sys­tem?

– Pol­ska Rzecz­po­spo­li­ta Lu­do­wa – po­wie­dział smut­ny czło­wiek. – Sys­tem.

Mi­li­cjan­ci po­chy­li­li pa­skud­ne mordy.

– Sys­tem – kon­ty­nu­ował czło­wiek – pro­szę pana, to jest or­ga­ni­za­cja, która ma cel. Or­ga­ni­za­cja skła­da się z wielu hie­rar­chicz­nie pod­po­rząd­ko­wa­nych w struk­tu­rze pod­mio­tów, które mają wła­sne cele cząst­ko­we. Te małe cele z kolei mogą się roz­mi­jać z celem głów­nym. Wtedy na­stę­pu­je brak ko­he­ren­cji. Za­stój, ina­czej mó­wiąc. My go chce­my prze­ła­mać, ale skoro je­ste­śmy pod­po­rząd­ko­wa­ni, to nie mo­że­my wyjść poza prawo. Dla­te­go po­trze­bu­je­my pana.

– Czyli chce­cie kogoś zabić, a nie mo­że­cie?

– Tak.

– Bo sys­tem wam nie po­zwa­la? – Kwiat­kow­ski hi­ste­rycz­nie się za­śmiał. – Prze­cież to nie­do­rzecz­ne.

– Sys­tem, to coś wię­cej niż suma two­rzą­cych go pod­mio­tów. Pol­ska Rzecz­po­spo­li­ta Lu­do­wa ist­nie­je ponad swo­imi urzęd­ni­ka­mi i oby­wa­te­la­mi. Ona wszyst­ko kon­tro­lu­je, ludzi i hi­sto­rię także, a taki kwit, jaki pan do­stał, to są jej złe sny, kosz­ma­ry, które przy­pad­kiem tra­fia­ją do oby­wa­te­la. Co jed­nak ważne, można z nich zro­bić uży­tek i choć tro­chę po­pra­wić sys­tem.

– To, co wy mó­wi­cie, jest bez sensu.

– Oczy­wi­ście, dla zwy­kłe­go sza­re­go czło­wiecz­ka, jakim pan je­steś, tak – po­wie­dział Ol­szar. – Dla­te­go my się wszyst­kim zaj­mie­my, a pan po pro­stu do­sta­niesz pasz­port i po­je­dziesz w pizdu.

– Chce­cie mi po­wie­dzieć, że to Pe­erel wami kie­ru­je, a nie wy Pe­ere­lem?

– Tak, Pe­erel jest ponad nami – szep­nął smut­ny czło­wiek. – I za­czął się zmie­niać. Coś pla­nu­je, a my chcie­li­by­śmy to po­wstrzy­mać.

– Wiesz pan co, Po­pie­łusz­kę pan sobie daruj – dodał Ol­szar. – Tego sami damy radę sprząt­nąć.

– Do­wie­dzia­łem się już wszyst­kie­go – po­wie­dział Kwiat­kow­ski, przy­po­mniaw­szy sobie, że prze­cież takie męty zo­mow­skie uwiel­bia­ją zbie­rać prze­róż­ne pod­pi­sy i póź­niej dys­kre­dy­to­wać So­li­dar­no­ściow­ców, in­for­ma­to­rów z nich robić, w gło­wie mie­szać. Za­pew­nił: – Jutro zdam to pismo od­po­wied­nio wy­peł­nio­ne.

– Facet – po­wie­dział na ko­niec zo­mo­wiec – trzy­maj swoje za­pał­ki.

Po chwi­li Kwiat­kow­ski wy­szedł, a drzwi suki z hu­kiem za­trza­snę­ły się za nim. Obok klat­ki scho­do­wej zaś stał do­cent i po­ro­zu­mie­waw­czo ma­chał.

 

*

– Od­waż­na spra­wa, panie Kwiat­kow­ski – po­wie­dział z po­dzi­wem do­cent, na­le­wa­jąc wódki do kie­lisz­ków.

– Skur­wy­sy­ny chcia­ły mnie zwer­bo­wać, żebym był agen­tem, sę­dzią kap­tu­ro­wym – wy­sa­pał Kwiat­kow­ski, wy­piw­szy setę. – Wy­ro­ki śmier­ci chcie­li, żebym pod­pi­sy­wał. Na Lecha, wy­obra­żasz sobie pan?

– Przez ten kwit?

– Tak, to musi być jakaś przy­kryw­ka. Pier­do­le­ni pro­wo­kan­ci.

– Swój chłop. – Do­cent po­kle­pał go po ra­mie­niu. – Co jesz­cze mó­wi­li?

– Opo­wia­da­li o pe­ere­lu.

– Taa, jak­by­śmy sami nie wie­dzie­li, co to jest Pe­erel. Z okna co rano widzę ko­lej­kę do spo­żyw­cza­ka.

– Pe­erel się zmie­nia, prze­kształ­ca w coś no­we­go.

– Jasne – do­cent za­śmiał się z wła­sne­go żartu – w Trze­cią Rzecz­po­spo­li­tą. Stary beton się wy­kru­sza, ale na jego miej­sce przy­cho­dzi nowy. Jak to śpie­wał Cie­chow­ski: "nie strze­laj­cie do or­kie­stry, bo jak oni zginą, przyj­dą lepsi".

– Ma pan rację. W dupie mam za­sra­nych ko­mu­chów i ich pa­pie­ry.

 

*

Na­stęp­ne­go dnia wie­czo­rem pod bramą ka­mie­ni­cy za­trzy­ma­ła się czar­na wołga. Ze środ­ka wy­siadł stary urzęd­nik w ro­go­wych oku­la­rach z po­ko­ju nr 14, Ol­szar i dwaj mi­li­cjan­ci po cy­wil­ne­mu. Po­szli do miesz­ka­nia Kwiat­kow­skie­go. Nawet da­chow­ce ucie­kły z klat­ki scho­do­wej.

– Urząd zo­stał za­mknię­ty – po­wie­dział star­szy męż­czy­zna, otwo­rzyw­szy drzwi do miesz­ka­nia. – A wnio­sku wciąż nie do­rę­czo­no.

– Panie Kwiat­kow­ski – za­wo­łał Ol­szar. – Dla­cze­go nie do­niósł pan do­ku­men­tów?

– Prze­cież po­rzą­dek w pa­pie­rach musi być.

Kwiat­kow­ski, zo­ba­czyw­szy na­past­ni­ków, przy­kląkł na dy­wa­nie.

– Pa­no­wie tutaj?

– Tak. Po pana.

– Ale ja ni­ko­go na­praw­dę nie chcia­łem za­bi­jać.

– Pe­erel każe, oby­wa­tel czyni. Wie­dział pan, co pana czeka.

– Nie, pro­szę!

Kilka minut póź­niej, gdy ciało uło­żo­no w pozie sa­mo­bój­stwa, urzęd­nik za­brał kwit i wpi­sał tam: Kwiat­kow­ski nie­na­wi­dził sie­bie bar­dziej niż in­nych.

– Co to za czło­wiek – rzekł urzęd­nik – że nie był w sta­nie ska­so­wać nawet ta­kie­go skur­wy­sy­na jak ty, Ol­szar. Pań­stwo dało mu szan­sę, a on jej nie wy­ko­rzy­stał. Jak ktoś taki może funk­cjo­no­wać w so­cja­li­stycz­nym spo­łe­czeń­stwie. To przez ta­kich jak Kwiat­kow­ski wszyst­kim żyje się źle.

Przez okno widać było, jak któ­ryś z są­sia­dów w oby­wa­tel­skim ge­ście za­ma­zu­je napis wy­ko­na­ny przez Kwiat­kow­skie­go.

– Wy chłop­cy – po­wie­dział do mi­li­cjan­tów. – Źle kom­bi­nu­je­cie. W Pe­ere­lu nic nie dzie­je się przy­pad­kiem. Ad­re­sa­ci ta­kich kwi­tów są prze­my­śla­ni. Wszyst­ko jest prze­my­śla­ne. Wa­łę­sa i Po­pie­łusz­ko są prze­my­śla­ni. Ru­szy­cie Po­pie­łusz­kę, a sys­tem was zje. Je­że­li pew­ne­go dnia Pe­erel stwier­dzi, że wy nie je­ste­ście pewni, to za­pu­ka także do wa­szych drzwi.

Zo­mow­cy po­pa­trzy­li na niego nie­pew­nie.

– Sys­tem był, jest i bę­dzie. Nawet jak zwąt­pi­cie i bę­dzie­cie my­śleć, że się skoń­czył.

Spi­sa­li jesz­cze dane są­sia­dów, usta­li­li dla po­rząd­ku kwa­te­rę na cmen­ta­rzu, która zo­sta­nie przy­dzie­lo­na Kwiat­kow­skie­mu, i wy­szli.

 

fin

 

 

Koniec

Komentarze

Chyba uro­dzi­łem się tro­chę za późno, żeby w pełni do­ce­nić to opo­wia­da­nie, ale i tak mi się po­do­ba­ło. Zgrab­nie na­pi­sa­ne, nie­zły styl, no i przede wszyst­kim - kli­mat.

Dwa błędy wy­ła­pa­łem:
"Mało się tam, za prze­pro­sze­nie, nie ze­sra­łem."
"po­ra­dzić sobie z pro­ble­ma­mi, które w in­nych gdzie in­dziej po pro­stu nie wy­stę­pu­ją"

Mnie znów się po­do­ba­ło. Boże, po­my­śla­łem, ktoś wpadł na mój po­mysł, Ma­trix PRL. Ale na szczę­ście nie cał­kiem. Fajne.Przybijam piąt­kę.;)))

No, cie­szę się, że się po­do­ba­ło.
po­zdra­wiam

I po co to było?

świet­ne. Ge­nial­ny la­bi­rynt - scena w urzę­dzie to mi­strzo­stwo świa­ta. Bar­dzo, bar­dzo do­brze na­pi­sa­ne, prze­my­śla­ne, prze­ko­nu­ją­ce, mo­gła­bym tak długo ;) daję 6. Po­zdra­wiam!

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Sym­pa­tycz­ne. Spraw­nie na­pi­sa­ne.
Scena w urzę­dzie do złu­dze­nia przy­po­mi­na jedną z prac w fil­mie ani­mo­wa­nym "12 prac Aste­ri­xa".

Bar­dzo fajny tekst. Prze­my­śla­ny. Ze wzglę­du na drob­ne będy dał­bym 5+. Za­cze­kam, jeśli wpad­nie jesz­cze jedno 6, to się do­sta­wię z trze­cią :)

Iba­stro - mia­łam to samo sko­ja­rze­nie z Aste­rik­sem :) Scena w urzę­dzie - bar­dzo do­brze opi­sa­na, ale tu aku­rat mam wra­że­nie, że nie­wie­le się zmie­ni­ło... Kaf­kow­ski kli­mat, albo po pro­stu cały PRL był ogól­nie kaf­kow­ski. Bar­dzo dobre opo­wia­da­nie. Styl, język, po­mysł, nie­po­kój, jaki wy­wo­łu­je.  No i pro­wo­ku­je do za­sta­no­wie­nia - a ja bym kogoś wpi­sał/a? A jeśli tak, to kogo? Jedno z lep­szych opo­wia­dań w tym mie­sią­cu.

Przy­szło mi do głowy, że mógł­byś całą serię opo­wia­dań o PRL- u na­pi­sać.
Temat nie do wy­czer­pa­nia:)
A dzi­siej­sze urzę­du nie­wie­le się róż­nią. Po­zdro­wie­nia dla pań z ZUS-u...

No, dzię­ki za po­rów­na­nie do K.

Ja po­zna­łem nie­daw­no jesz­cze panie z NFZ i wy­da­je mi się, że radzą sobie nawet le­piej  niż panie z ZUS.
A pro­pos zaś Za­kła­du Ubez­pie­czeń Spo­łecz­nych go­rą­co po­le­cam Urząd Kie­ślow­skie­go. Pięć minut nie­ogar­nial­ne­go wręcz ab­sur­du biu­ro­kra­cji z mocną pu­en­tą.
po­zdra­wiam i -- w te­ma­cie -- dużo zdro­wia życzę

I po co to było?

Obej­rza­łam. Ge­nial­ne:)

Dziś w Urzę­dach jest zu­peł­nie ina­czej! Wiem to, bo sama cią­gle tam prze­sia­du­ję... Na­praw­dę jest ina­czej, uwierzcie...Na pewno też za­uwa­ży­li­ście tę sub­tel­ną róż­ni­cę...że w XXI wieku, we wszyst­kich urzę­dach jest kli­ma­ty­za­cja!
:D
Tekst przed­ni! :D

A ten tekst nawet mi się spodo­bał. No do­brze, Syf.ie, nie­któ­re rze­czy fak­tycz­nie są nie­faj­ne, i te opi­su­jesz świet­nie. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Syfie, ko­lej­ne świet­ne opo­wia­da­nie.

Prze­czy­ta­łam, potem obej­rza­łam Urząd, a teraz sie­dzę i za­sta­na­wiam się, co ja wła­ści­wie ro­bi­łam na prze­strze­ni ca­łe­go życia…

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cza­sem le­piej jed­nak się nad tym nie za­sta­na­wiać ; P

I po co to było?

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Anet, do­brze na­pi­sa­ne, ab­sur­dal­ne, ale nie sym­pa­tycz­ne. ;)

Ale Anet wy­da­je się bar­dzo pewna swego. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Yhm, yhm.

Dla mnie sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka