Czasopisma

Dodaj recenzję

Nowa Fantastyka 03/25

Prenumerata   |   e-Kiosk  |   Nexto  |   Legimi

 

Robert Ziębiński

KRÓL DAVID PIERWSZY (I JEDYNY)

 

Kiedy piętnastego stycznia 2025 roku David Lynch zmarł, stało się coś niezwykłego, na co zwracała uwagę masa użytkowników mediów społecznościowych. Śmierć kogoś znanego zawsze wywołuje lawinę wspomnień ‒ to naturalny odruch. Śmierć Lyncha nie wywołała jednak lawiny ‒ to było potężne, gigantyczne tsunami, które zalało wszystkie aplikacje. I nie zniknęło wraz kolejnym odejściem kogoś znanego. Ono trwało. Tydzień, dwa… Nawet teraz, gdy usiadłem do spisania kilku zdań na temat jego twórczości, ludzie bezustannie publikują wspominki o twórcy „Zagubionej autostrady”. I wszystkie one, co do jednego są pozytywne.

 

Joanna Kułakowska, Łukasz M. Wiśniewski

KRWAWY GOŹDZIK NA DZIEŃ KOBIET

 

Numer marcowy dedykujemy dwóm tematom przewodnim: kobietom i grozie. To idealny moment na podsumowanie zeszłorocznej edycji Splat!FilmFest – International Fantastic Film Festival.

 

Łukasz Czarnecki

WAMPIRY I REWOLUCJA

 

Od 16 stycznia oglądać możemy na Netflixie drugi sezon animowanego serialu „Castlevania: Nocturne”. Na powrót do ogarniętej rewolucyjną pożogą Francji czekaliśmy prawie półtora roku.

 

Agnieszka Haska, Jerzy Stachowicz

MADAGASKARSKIE SZALEŃSTWO

czyli magicy z lamusa cz. II

 

Choć od jego śmierci minęło 99 lat, Harry Houdini wciąż jest symbolem iluzjonisty wszech czasów, który był w stanie uwolnić się z jakichkolwiek więzów, łańcuchów, zamkniętych trumien i skrzyń, kaftanów bezpieczeństwa czy cel więziennych. Był też Houdini mistrzem reklamy i rozgłosu, tworząc plakaty i zatrudniając ludzi do pisania artykułów sponsorowanych w prasie. Nic więc dziwnego, że szybko zaczął się interesować kinem, dostrzegając w tym potencjał na zdobycie jeszcze większej publiczności (i pieniędzy).

 

Ponadto w numerze:

‒ premiera komiksu „Ćma” na łamach NF;

‒ wywiad z Tomkiem Grodeckim i galeria „Ćmy”;

‒ opowiadania m.in. Marcina Łukasiewicza i Krystyny Chodorowskiej;

‒ nowy felietonista: prof. Dariusz Jemielniak;

‒ felietony, recenzje i inne stałe atrakcje.

 

Prenumerata   |   e-Kiosk  |   Nexto  |   Legimi

 

Komentarze

obserwuj

 

 

DOKĄD PROWADZĄ TORY Marcin Bartosz Łukasiewicz:

 

Bardzo dobre. Czytałem z rosnącym zainteresowaniem. Świetna historia, choć te „wstawki historyczne” sprawiają wrażenie wciśniętych na siłę. Rozumiem ich rolę, ale to takie niewykorzystane dygresje, które albo należałoby rozwinąć, albo (bez jakichkolwiek konsekwencji) całkiem można by pominąć. Taka pierdółka, która mi zgrzytała.

Ale tekst, jako całość, wyjątkowo udany. Ma to swój klimat, pewną oniryczność, tajemnice. Bardzo udana postać Kolejowej Panny. Poza tym przyzwoita scena seksu, co w literaturze jest sztuką niezwykle rzadką, bo przeważnie przyprawia mnie o uśmiech politowania, czy wręcz o zażenowanie. Tu wyszło to całkiem nieźle.

Dobry finał, z dobra puentą.

Autor trafia tym opowiadaniem do mojego prywatnego wyróżnienia ‒ OKA NAZGULA, bo wierzę, że o panu Łukasiewiczu będzie głośno!

 

TO JE MOJE Krystyna Chodorowska:

 

Nie moje klimaty. Nie lubię young adult. Nużą mnie te szkolne dramaciki dzieciaków, dla których życiowym kryzysem może być przyniesienie do szkoły kawałka wungla. Przeczytałem z obowiązku. Dla mnie najciekawsze było tło opowiadania. Oceny się nie podejmuję, bo nie znam się na takiej literaturze, unikam jej.

 

OKRUCHY Adam Ciszewski:

 

Udało się budowanie tajemnicy wokół postaci lalkarza. Co prawda sama nazwa mówi niemal wszystko i wyjaśnienie z finału nie jest dla czytelnika zaskoczeniem, to, gdzieś z tyłu głowy, jednak miałem nadzieję, że Autor spróbuje mnie zaskoczy. Tak się nie stało, ale nie jest to jakaś wielka porażka.

Za to mam do opowiadania kilka, znacznie poważniejszych, zarzutów. Po pierwsze nie zrozumiałem tego fragmentu o okruchach chleba. Wydaje się on dość ważny (bo i tytuł, a i nawet bohaterka ma o nim koszmar) jednak nie wnosi do opowiadania niemal nic, jednoznacznego wyjaśnienia też brak (to o niedopasowanej sztucznej szczęce przemilczę), ani rozwinięcia tego wątku próżno szukać w dalszej części tekstu. Po co to było? Nie wiem.

Po drugie trudno mi powiedzieć o czym faktycznie to opowiadanie jest. Chyba sam Autor zdawał sobie z tego sprawę pisząc na końcu urzekające mnie wyznanie:

 

Spodziewacie się pewnie jakiejś błyskotliwej puenty, ale was zawiodę. Nie ma już nic więcej do opowiedzenia.

 

Nie wiedziałem, czy mam się tutaj roześmiać, czy zapłakać…

Nie mniej jednak, Autor odniósł tutaj sukces, bo faktycznie mnie zawiódł. ;)

 

SYNCHRONIZACJA Artur Laisen:

 

Bardzo dobre. Tekst zaintrygował już przy pierwszym odniesieniu do Wellsa. A później jest tylko lepiej. Mamy tutaj coś na kształt ratowania świata, ale przedstawione z bardzo osobistej perspektywy. Bohater tak naprawdę walczy z przeszłością i własnym przyjacielem, który stał się jego największym wrogiem. Pomyślicie sobie ‒ ale to same klisze gatunku. WIEM! Ale co zrobić, gdy to działa! To po prostu się sprawdza.

Wspomnienia bohatera emocjonalne ‒ to, u mnie, zawsze na duży plus. Finał bardzo dobry z mocną puentą.

 

RÓWNOUPRAWNIENIE Francesca Garello:

 

Nie lubię humoresek. Przeczytałem bez bólu, tekst nawet dość ciekawie przestrzega przed popadaniem w skrajności.

Równe traktowanie nie zawsze jest sprawiedliwe. Trzeba do zagadnienia podejść z głową. Przesłanie – tak, sama historia – nie rozbawiła.

 

DOLINA GROZY Francesco Corigliano:

 

Autor próbuje stopniować napięcie, by, wraz z rozwojem fabuły, ono narastało. Nie wyszło to. To miał być filar tego tekstu, bo historia tutaj prościutka, choć rozdmuchana. Tak więc główne założenie opowiadanie poszło… w bukowy las ;) Ma to chyba jeden ciekawy motyw – fragmenty z dudnieniem pędzącego stada byków. To akurat ma potencjał. Jest to enigmatyczne i (może nie od razu) niepokojące. Finał to rozczarowanie. Cały tekst lawiruje wokół tajemnicy tego miejsca i tego co w nim żyje. Wolałbym jakieś niedopowiedzenie, wręcz urwanie fabuły w kluczowym momencie, niż to…

Mnie końcówka wręcz rozbawiła. Przed oczami miałem kamienne klocki lego… :)

Rozczarowanie.

 

ŚMIECH POŚRÓD DRZEW Suzan Palumbo:

 

Wspaniałe! Oto jest przemyślane, intrygujące i budzące emocje opowiadanie. Z początku myślałem, że to będzie dość klasyczny horror. Później, przypuszczałem, że chyba jednak psychologiczny thriller, by jednak, w finale znów skręcić w stronę horroru. To wcale nie wada, wręcz przeciwnie! Czytelnik do końca nie wie dokąd to wszystko zmierza. Opowiadanie o tym, że w końcu trzeba się rozliczyć z demonami przeszłości.

Opowiadanie numeru!

 

***

 

Parę uwag ogólnych:

Spostrzegłem zmianę papieru. Nie ma już tego grubego, kredowego, a jest ciemniejszy, bardziej „gazetowy”. Osobiście, choć mniej estetycznie to wygląda, czyta mi się lepiej. Domyślam się, że zmiana została podyktowana ekonomią i jeśli ma ona pomóc w niezwiększaniu ceny czasopisma, to tym bardziej jestem na tak.

 

Znów odniosę się też do wstępniaka.

 

W oczach miłośnika hard (żeby nie powiedzieć: hard-on) SF, fantasy mieni się literaturą błahą, gorszego sortu, bo w domyśle – nienaukową.

 

Uważam, że na taką opinię fantasy zasłużyło z winy… samych autorów. Wydaje mi się, że autorzy fantasy przeważnie skupiają się na tym co w dobrym fantasy najmniej istotne – na tworzeniu fantasy dla samego fantasy. A najważniejsze jest by fantasy było po coś, by pełniło określoną funkcję, miało znaczenie.

Żeby być lepiej zrozumianym przytoczę przykład:

Po co Sapkowskiemu elfy, krasnoludy, cali ci nieludzie, scoia’tael? Żeby urozmaicić uniwersum? To też, ale oni pełnią konkretną funkcję, są potrzebni, by Autor mógł poruszyć w powieściach problem nierówności społecznych, czy rasizmu.

Dlaczego głównym bohaterem u Sapkowskiego jest wiedźmin, który już za człowieka uznawany nie jest? By pokazać, że jest tak samo ludzki, jak zwykli ludzie, którzy nie zostali poddani próbie traw.

Dlaczego wiedźmin, pogromca potworów, ma, obok miecza srebrnego, również i stalowy na ludzi? Bo często to człowiek okazuje się gorszym potworem, niż prawdziwe monstra.

U Sapkowskiego nie ma fantasy dla samego fantasy. I to, dla mnie, jest wyznacznikiem dobrego fantasy.

Widać to nawet po rozwoju mojego gustu literackiego. Zaczynałem od fantasy, potem było SF, a dzisiaj najwięcej czytam reportaży, literaturę faktu, książki historyczne, czy biografie. Fantasy (poza nielicznymi wyjątkami) mnie rozczarowało. Przestało mi być potrzebne. Dobre fantasy ma coś z poezji, trzeba się zastanowić, rozszyfrować co podmiot liryczny faktycznie ma do powiedzenia. W kiepskim fantasy, takiej intelektualnej przyjemności nie doznamy, tam fantasy jest dla samego fantasy.

Fantasy zubożało i to z winy samych autorów. Przyczynił się do tego za pewne hype wokół niego, zwłaszcza w kinie, a to później, jak epidemia, przeszło na literaturę. Dziś w fantasy nie musi być mądrze. Musi być dynamicznie, z pompą.

Dla mnie dzisiejsze fantasy przypomina osiemdziesięcioletniego staruszka, który wyszedł na parkiet i próbuje tańczyć breakdance. Większość będzie klaskać i świetnie się przy tym bawić, ale ci z odrobiną rozsądku od razu dostrzegą, że staruszek długo tak nie pociągnie i jeśli tego nie zatrzymamy, staruszek zejdzie na zawał serca.

Piszmy dobre fantasy!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Się dzieje w tym świecie…

To ja już wolę poczytać. Fantastykę na przykład. A najlepiej – Nową Fantastykę!

 

A w niej – z prozy polskiej.

„Dokąd poprowadzą tory” Marcina Bartosza Łukasiewicza – po pierwszym tekście Autora, opublikowanym w NF z czerwca 2024 r., zarzekałem się, że do jego tekstów nie wrócę. Ale że jestem kompulsywnym czytelnikiem NF i czytam z reguły od deski do deski, to i ten tekst przeczytałem.

Jest trochę lepiej. Ale tylko trochę niestety. Znaczy – jest pomysł, może niespecjalnie nowatorski, ale konsekwentnie prowadzony. Taki Grabiński na współcześnie. I tu zalety tego tekstu się kończą. Bo Autor jest miłośnikiem używania słów, słów, słów… Może Redakcja płaci mu od wydrukowanego znaku? Często gęsto miłość do słów wygrywa z sensem oraz zdrowym rozsądkiem Wtedy rodzą się takie potworki jak „fiakrowie” ( a nie fiakrzy?), którzy do tego „siedzą w dorożkach” (dorożka to nie samochód, fiakier siedzi na koźle), fala spływa w górę, pojawia się „robotnicza marynarka” (w pracy robotnik nie nosi marynarki, a po pracy chyba nie można rozróżnić marynarki robotnika od nauczyciela?), istnieje pociąg, który „wystaje na ulicę” (no jakim cudem? pociąg stoi na torach, więc ewentualnie może zajmować przejazd drogi przez tory) czy „rejs” pociągu (wg słownika rejs to podróż, którą odbywa statek wodny lub powietrzny, a nie pociąg). Jeśli już Autor plecie, co mu ślina na język przyniesie, niech choć robi to z sensem. A tu jako żywo przypomina mi moją teściową, która mówi po to, żeby mówić. Napawa się chyba brzmieniem własnego głosu, tak jak Autor Niagarą literek, które wypluwa z siebie jak kulomiot maszynowy.

Do tego wplata w generalnie dość krótkie (za co mu chwała!) opowiadanie erotykę. To może działa na licealistki, ale moim zdaniem jest to element tu zupełnie niepotrzebny. Ale może romanweird stanie się równie popularny jak romantasy? Autostrada do chwały literackiej otwarta, a ja już nie będę musiał dzieł Autora czytać.

„To je moje” Krystyny Chodorkowskiej – w sumie ciekawe, do tego trącające o tematy dla mnie istotne. Na poziomie logiki jednego tylko nie mogę zrozumieć – skoro, jak wynika z tekstu, osadnicy opuścili Ziemię, która przestała się nadawać do życia wskutek efektu cieplarnianego wywołanego spalaniem węgla, to skąd ta miłość do tej kopaliny w stanie surowym? Wszak to źródło wszelkich nieszczęść. Wyobrażam sobie, że przybysze z Niemiec zabrali ze sobą w fiolkach próbki Cyklonu B, a imaginowani osadnicy z Herkulanum kawałki pumeksu i bazaltu?

Trzeszczy mi tu sens tego tekstu, który poza tym uważam za całkiem niezły.

„Okruchy” Adama Ciszewskiego – początkowo po lekturze byłem nieco rozczarowany. Wszak tu nic się nie dzieje, cała akcja rozgrywa się gdzieś tam. Ale kiedy ten tekst przetrawiłem, uświadomiłem sobie, że to właśnie jego siła. Przypomniało mi się stwierdzenie Hannah Arendt o „banalności zła”. Wszak ten Lalkarz to przecież taki dziwaczny staruszek. Ale tylko dla obsługi hotelu. Dla innych…

Mocne! I bardzo dobre!

„Synchronizacja” Artura Laisena – jako żywo przypomniał mi się odcinek serialu „Black Mirror”, zatytułowany „Man Against Fire”. O manipulowaniu sposobem postrzegania „innych”. Wiadomo w jakim celu, prawda? Niby nienowe, ale jakże na czasie. Niestety!

 

A zza granicy.

„Równouprawnienie” Francesci Garello – humoreska na czasie. Nas te problemy nie dotyczą, bo przecież nikt nam nie wmówi, że Kopernik nie była kobietą!

„Dolina grozy” Francesco Corigliano – tekst opierający się o powolne budowanie napięcia. Przeczytałem ze sporą przyjemnością, bo Autor ładnie tworzy poczucie zagrożenia, a później beznadziei. Jedynie zbyt dosłowne zakończenie trochę mi ten tekst popsuło.

„Śmiech pośród drzew” Suzan Palumbo – też tekst grozy, ciut gorszy niż poprzedni, ale jednak całkiem niezły. Generalnie o trudnych relacjach między rodzeństwem.

 

A w publicystyce sporo o SplatIFilmFeście. Nie moja bajka, ale to kino ma swoją wierną rzeszę odbiorców, więc z tym większym zdziwieniem wyczytałem w prasie o zaprzestaniu dotowania tego festiwalu. Na to też już nie ma pieniędzy? 40 tysięcy od ministerstwa na 3 lata to chyba jakiś niesmaczny żart.

Z nie mojej bajki jest też Tomek Grodecki. Ale ważne, że są tacy, którym się chce. O komiksie się nie wypowiem, bo jedna plansza to stanowczo zbyt mało, bym mógł wyrazić opinię.

Spory artykuł o Davidzie Lynchu. Na szał dotyczący „Miasteczka Twin Peaks” się nie załapałem, a filmy oglądałem od przypadku do przypadku. Nie jest to reżyser z mojej topki, ale doceniam, że Artystą był. Właśnie – Artystą, a nie filmowym wyrobnikiem.

Nie rozumiem natomiast sensu zamieszczania streszczenia drugiego sezonu serialu „Castlevania: Nocturne”. Dla kogo ten artykuł został napisany, bo zachodzę w głowę kto jest „targetem”? Ci co oglądali pierwszy sezon nie, bo artykuł to jeden wielki spoiler. Ci, którzy nie oglądali też nie, bo jak ma on ich zachęcić do jego obejrzenia?

Felieton nowego autora, czyli Dariusza Jemielniaka, trochę przestrzelony. Bo postulaty może i słuszne, ale tak jak wszystkie dobre rady typu „nie kłam”, „nie kradnij”. Kto wymusi przestrzeganie tych idealistycznych norm?

 

Coś się dziś rozgadałem, to jeszcze tylko: literówek – 6.

No i jeszcze efekt jakiegoś snu zimowego, w który zapadła redakcja, bo jest sporo kwiatków.

„Ciut więcej później”, słowo „szampierze” użyte chyba niezgodnie ze znaczeniem, podwójna pisownia tytułu „My secret cyber love” (albo „My Secret Cyberlove”) czy „dzielnica Pensylwanii” (wg moje wiedzy stany nie mają dzielnic).

Ufff…

Zeźliłem się!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nowa Fantastyka