- Opowiadanie: Amazis - Piknik

Piknik

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Piknik

Krzyś leży w łóżku; nie przeszkadzajmy mu. Gdy leży na wznak, a jego oczy są utkwione w spłacheć sufitu nad nim, można stwierdzić z całą pewnością, że Krzyś właśnie Wyobraża Sobie. Jest to z jego stronu dość mądre wykorzystanie czasu: mało jest rzeczy, które można robić, gdy po ciemku czeka się w łóżku na sen. Ktoś Dociekliwy mógłby jednak zapytać, o czym konkretnie myśli Krzyś. Nie jest to żadna tajemnica: w tej chwili Krzyś Wyobraża Sobie, że przyszła już Mama.

Wiele dzieci (i nawet sam Krzyś zdaje sobie z tego sprawę) czeka z niecierpliwością na swoich rodziców nie dla samej ich obecności, lecz dla toreb wypełnionych najróżniejszymi Rzeczami. Krzyś jest jednak podobny do tych dzieci tylko w tym, że w ogóle nie ma pojęcia, w jaki sposób te wszystkie dziwne Rzeczy biorą się w sklepie. To tak zwane Trudne Pytanie.

Krzyś, rozmyślając w łóżku, znajduje wiele Pytań. Jak je klasyfikuje? Według jakiego kryterium uznaje, że konkretne Pytanie nadaje się do szufladki z napisem Łatwe bądź Trudne? Otóż Krzyś po prostu uważa za łatwe takie Pytanie, na które odpowiedzieć umie sam. Co to jest kula? To coś, co się nigdzie nie zaczyna. Pytania Trudne to takie, na które nie tylko trudno odpowiedzieć, ale i które trudno czasami zrozumieć. Co to r e l a t y w i z m? W jaki sposó powstają sny? A czasem trafiają się jeszcze gorsze.

 

Na szczęście jest Mama i Tata, a oni wiedzą naprawdę wiele – w każdym razie o wiele więcej od Krzysia.

 

Oho – otwierają się drzwi i wchodzi Mama. Zawsze gdy przychodzi, Krzyś przestaje Wyobrażać Sobie i stara się wrócić do rzeczywistości, co nie jest łatwym zadaniem. Bo jak, gdy w jednej chwili myśli się o różnych zwierzętach, smokach, wielkich maszynach i milionach guzikach zgubionych przez ludzi na ulicy, zawrócić rozbiegane myśli i od razu rozmawiać z mamą o Poważnych Rzeczach? Jest to tym trudniejsze, że Mama prawie zawsze przychodzi późnymi wieczorami, wtedy, gdy Krzyś już nawet nie tyle rozmyśla, co walczy z sennością.

Mama jak zawsze jest obładowana torbami, trzyma w zębach czarną, lakierowaną torebkę, jej potarganych włosów chwyta się łuna światła zapalonego w korytarzu. Wpada do Krzysia jak huragan, w tumanie słów, nieświadomie przynosząc uczepione płaszcza i rękawiczek drobinki Miasta. Kiedy zaś zapala się światło, można obejrzeć Mamę w całej okazałości. Jest wysoka, bardzo szczupła, ma długie czerwone włosy i grzywkę dotykającą brwi o kształcie dwóch jaskółek; Tata mówi, że jest bardzo ładna i że jak idzie, wszyscy mężczyźni się za nią oglądają – co go do niedawna bardzo i r y t o w a ł o.

(Krzyś, usłyszawszy to ostatnie słowo po raz pierwszy, uznał je za niezbyt ładne i dlatego nie zapytał Mamy, co oznacza. Zapytał mnie, a ja mu odpowiedziałem zgodnie z prawdą – a to wszystko tylko po to, by po godzinie Krzyś zapomniał, że takie słowo istnieje, wiadomo: im słowo dłuższe i dziwniejsze, tym trudniej je zapamiętać. Nie ma co się i r y t o w a ć, gdy można się po prostu z d e n e r w o w a ć.)

Tata jest inny, bo przychodzi zazwyczaj z rana – zanim jeszcze złapią go Telefony i zanim połknie go Biuro, w którym musi siedzieć cały dzień jak Jonasz w brzuchu wieloryba. Krzyś słyszał o Jonaszu. „Jonasz" – mawia, uderzając w ton telewizora mówiące bardzo mądre rzeczy – „był to prorok, którego ustami przemawiał Bóg, nawracając mieszkańców Niniwy, stolicy Asyrii". Inną sprawą jest, że Krzyś nie rozumie większości rzeczowników z wygłaszanego przez siebie zdania, mając mgliste pojęcie tylko o jednym: Krzyś wie mniej więcej, kto to taki jest Bóg. Czasem z nim rozmawia, chowając mnie do kąta przestrzeni zajmowanej przez jego uwagę jak starą, zapomnianą zabawkę. Podsłuchuję wówczas ich rozmowy, a raczej monolog – Bóg mu jeszcze ani razu nie odpowiedział, wiadomo – tylko Święci mogą dostąpić takiego zaszczytu. Ci, którzy nimi nie są, a którzy uważają, że im odpowiedział, po prostu rozmawiają sami ze sobą.

Wracając do Taty Krzysia, jest on wysoki, umięśniony (tak się Krzysiowi wydaje, bo inaczej niż w garniturze nigdy go nie widział) i ma dosyć długie włosy koloru żółtego.

Żółte są kanarki, słońce i kłosy pszenicy. Te ostatnie Krzyś przywiózł kiedyś ze sobą , wracając z wakacji u swojego dziadka mieszkającego na wsi; gdy dziadek oprowadzał go po polu, Krzyś zerwał kilka złotych, kłujących szczotek i czym prędzej schował je do kieszeni myśląc, że dziadek tego nie widzi. Ten zaś natomiast powiedział:

– Szanuj ziarno, Krzysiu. Z tego ziarna mógł być kiedyś chleb, a ty je po prostu zerwałeś.

I od tej chwili Krzyś nie myślał nigdy: ziarno, ale: Ziarno. Ziarno, z którego kiedyś będzie chleb, a przecież mówi się: chleba naszego powszedniego, daj nam dzisiaj. I z czego Bóg zrobi chleb, skoro Krzyś tak po prostu wziął i zerwał kłosy tylko po to, żeby go pokłuły w ręce?

 

Może czasem coś po prostu dzieje się bez przyczyny?

 

Krzyś bardzo chciałby mieć brata.

Nie miał go, więc musiałem go zastąpić.

Jest to zadanie bardzo trudne, gdyż mimo wszystko bardzo różnimy się od siebie, o wiele bardziej, niż różniłoby się normalne rodzeństwo. Przede wszystkim myślimy w zupełnie innych kategoriach; nie umiem na przykład w ogóle zrozumieć tego, co czują jego rodzice, gdy – słusznie uważając, że Krzyś nie słyszy – wykrzykują sobie najokropniejsze rzeczy, a Mama Krzysia uderza Tatę w twarz, krzycząc do trzaśniętych w sekundę później drzwi, że go nienawidzi. Jak można stale robić to samo? Kiedyś nie wytrzymałem i powiedziałem Krzysiowi o wszystkim.

Krzyś zamyślił się i powiedział:

– Mama jest zła, bo Tata przynosi za dużo pieniędzy.

Odparłem, że każdy normalny człowiek cieszy się, gdy ma za dużo pieniędzy; w każdym razie czułby się o wiele gorzej, gdyby miał ich za mało. Filozof jednak odrzekł:

– Gdy Tata wraca z Biura, jest tak załadowany pieniędzmi, że nie zdąży się nawet z nami zobaczyć. Gdyby przynosił mniej pieniędzy, szedłby szybciej i zdążyłby dojść na czas i do Mamy, i do mnie. I do pani Alicji pewnie też. – dodaje po kolejnej chwilce zamyślenia.

Jak zauważyłem, Mama Krzysia przychodzi wieczorami; dzieje się tak, bo i ona ma swoją Pracę. Nie wiem, jaką, ale z pewnością ciężką i męczącą: zawsze gdy przychodzi do swojego syna, jej oczy są czerwone i podkrążone. O tym też powiedziałem Krzysiowi – i otrzymałem następującą odpowiedź:

– Mama sprzedaje łzy, żeby mieć za co kupić lilie, a i tak mało jej zostaje zysku, bo większość pieniędzy musi wydawać na cytryny.

A co ma jedno do drugiego?

– Cytryny – mówi Krzyś – do jedzenia; gdy trzyma się je długo w buzi, z oczu lecą łzy. Mama mówi, że kupuje ich bardzo dużo; ma więcej łez i więcej ich sprzedaje.

Ale po co jej lilie?

– Mama mówi, że za najdalej siedem dni, zasadzi je, a gdy zakwitną, będę mieć domek na jednej z nich; będę mógł wybrać, na której. Mówi, że jeżeli będę chcieć, mogę tam zabrać ciebie; to dobry pomysł. Zanim przyjdą – to jest Mama i Tata – a przyjdą za jakiś czas, zdążymy przygotować piknik. Zrobimy lampiony: zobacz, właśnie wymyśliłem, jakie. Nie mam bibuły, ale na pewno coś na to poradzisz.

Grzebie pod poduszką.

Na kartce technicznego bloku pysznią się wymyślne kształty latarni; ich krawędzie ustawione są pod takimi kątami, jakich w normalnym świecie się nie spotyka – ale co to kogo obchodzi? W dwuwymiarowym świecie kartki Krzyś jest demiurgiem i może zrobić co tylko chce, byle nie wyjeżdżać poza jej krawędzie; ba, może nawet złożyć kartkę i zrobić z niej samolot. Jak na niego, składanie samolotów wychodzi mu bardzo sprawnie, powiem więcej: gdybym miał pieniądze, kupiłbym mu książkę o origami…

„Złóż tysiąc żurawi, a spełni się twoje życzenie" – znów przychodzi mi na myśl. Czasem zastanawiam się, jakie życzenie mieliby znani mi ludzie po zrobieniu takiej ilości papierowych ptaków.

Tata Krzysia nie miałby żadnego.

Mamie brakłoby życia na samo wypisanie wszystkich i wybranie któregoś.

Krzyś pewnie miałby tylko jedno. Chciałby mieć brata, albo chociaż siostrę.

 

I pewnie czas, by móc się z nim jeszcze pobawić, wzdycham sobie, gdy jestem pewien, że mnie nie słyszy.

 

To nie jest tak, że Krzyś nie ma kolegów. Przyjaciela ma tylko jednego – mnie; sądzę, i chyba nawet ze słusznością, że nim jestem, ponadto sam mnie o tym często zapewnia. Co zaś do innych osób, które Krzyś zna, a które są w mniej więcej jego wieku, to Krzyś nie za bardzo ich rozumie. Nie, nie jest dziwakiem: po prostu coś go od nich odstręcza. Chyba wiem o co chodzi: myślą oni o przyszłości mgliście i ze strachem, a ich dusze są czarne i smutne. Ich rodzice siedzą z nimi całe dnie, i to po dwóch naraz, i Mama, i Tata, przynosząc im ze sklepów wspaniałe zabawki, czytając im przepiękne książki i rozmawiając z nimi o Poważnych Rzeczach. To ostatnie – przede wszystkim; robią to jednak zupełnie inaczej niż robią to Mama i Tata Krzysia, gdyż snują przed nimi opowieści ociekające czernią, i roztaczają wizje siejące strach. Kiedy patrzę na nich przez ich własne wnętrze, ich głowy są nagami czaszkami, z oczodołów których sączy się żółto-zielony jad.

Krzyś nie lubi więc rozmawiać z kolegami – uważa, że ględzą bez sensu i stale wytyka im nieprawdę. Czasem śmieją się z Krzysia, ale i on robi to samo w stosunku do nich.

 

Zadziwiające jest, jak bardzo dusze dzieci potrafią być głębsze niż dusze rodziców.

 

Dziś do Krzysia przychodzi Mama i czuję, że chce mu coś powiedzieć. To chyba Coś Bardzo Ważnego; bardzo dużo cytryn musiała dziś zjeść… o – jest i Tata. Ale coś jest nie jest w porządku: Tata nigdy nie jadł cytryn! A razem z nim przyszła jeszcze jedna kobieta; jako jedyna z całej trójki nie wzięła do ust cytrusów.

Coś Bardzo Ważnego wisi już w powietrzu – każda cząsteczka w przestrzeni otaczającej Mamę i Tatę drży tym Czymś. Ciało i umysł Krzysia zaczynają rezonować: odczuwa mrowienie i łaskotanie w brzuchu.

Dziecko instyktownie napina uwagę.

– Krzysiu – mówi mama. – Chcieliśmy ci z Tatą powiedzieć Coś Ważnego.

Krzyś słucha.

– Pamiętasz, jak czytałam ci o Jonaszu?

Krzyś przytakuje.

– No więc za dwa, trzy dni – mówi Mama, połykając łzy (cóż za marnotrawstwo!) – przyjdzie Trudny Czas.

Krzyś mimo wszystko dziwi się. Słyszał o Trudnym Czasie; jego widmo snuło się za liliami, za piknikiem i za wszystkimi tymi pięknymi rzeczami, które mu mówiła Mama. W blasku oczekiwania na nie Krzyś niemal zapomniał o Trudnym Czasie, toteż na słowa Mamy buzia Krzysia formuje się w niemal idealne „O".

Ale Trudny Czas nie będzie chyba trwać długo, głośno myśli Krzyś, a Mama potakuje ochoczo.

– A teraz musisz o czymś wiedzieć; o czymś, czego ci nie mówiłam, a co dotyczy Jonasza. Pamiętasz – Mama przytula Krzysia – jak Jonasza połknął wieloryb, i jak biedny prorok siedział w jego brzuchu trzy dni?

– Pamiętam – oczy dziecka błyszczą satysfakcją ze swej wiedzy. – Jonasz – deklamuje z pamięci – s p r z e n i e w i e r z y ł się woli Boga, i dlatego przesiedział w brzuchu wielkiej ryby trzy dni.

– No więc po Trudnym Czasie, będziesz tak jakby jak Jonasz.

– Będę siedzieć w brzuchu wielkiej ryby…?

– Nie – śmieje się przez łzy mama i kręci głową przecząco. – Zrobi się trochę ciemno, ale ty zaraz zaśniesz. Po Trudnym Czasie trzeba będzie odpocząć i się wyspać, prawda? Prawda. Wiesz, że gdy śpisz, przychodzą do ciebie piękne sny. I tak będziesz mieć lepiej niż Jonasz, bo on siedział i się bał, a ty będziesz spać i śnić.

– A potem, a potem? – Krzyś doskonale wie, co mama opowie teraz. – A potem – mama obejmuje Krzysia – Będziesz mieć przepiękny dom, swój własny dom, bardzo mały z wierzchu, ale przepiękny. Będzie stać na płatku lilii, a obok niego będzie kilka innych płatków, na których będziesz mieć mnóstwo miejsca do zabawy.

– A potem?

– A potem, gdy już zrobimy wszystko-co-trzeba, przyjdziemy do ciebie i zrobimy wielki piknik przed twoim domem, który będzie trwać cały, calutki dzień. Cały dzień zabawy, rozumiesz? – Rozpływający się uśmiech.

– A Tata też przyjdzie?

– Przyjdzie.

– A pani Alicja też przyjdzie?

– Przyjdę – uśmiechnęła się kobieta i dotknęła dłoni Taty.

– A panie pielęgniarki przyjdą?

– O ile je zaprosisz.

– A… czy….

– Przecież jest z tobą zawsze.

Twarz Krzysia wybucha euforią. Co tam Sen! Co tam Trudny Czas! Co tam te trzy dni!… Już niedługo Krzyś będzie się bawić cały czas i jedynym jego prawdziwym zajęciem będzie czekanie na Mamę, Tatę, panią Alicję i wszystkich gości. A może zrobić niespodziankę i zamiast pikniku zrobić wielki bankiet? Mama raz jeszcze Opowiada, a jej opowieść – odmiennie niż nędzne próby reszty rodziców odwiedzających tutaj swoje dzieci – rozpływała się w złocie, słońcu i zapachu kwiatów. Cieszy mnie to, gdyż ja sam żywię się jej blaskiem.

Mama zbiera się do wyjścia; przyjdzie jutro rano i zaczeka do pojutrza, aby czekać razem z Krzysiem i Tatą na Trudny Czas, który razem łatwiej będzie mu znieść. Nie mówiła mi tego – jak? – ale czuję, że chce, abym ja prowadził go dalej: tam, gdzie nie będzie mogła już nic zrobić.

 

– Ale jednego nie rozumiem – mówi do mnie Krzyś, gdy Mama znikła za drzwiami. – Mama mówiła, że będę jak Jonasz. Ale przecież ja nie s p r z e n i e w i e r z y ł e m się Bogu, prawda?

– Nie, Krzysiu – mówię do niego cicho, spokojnie – To tak jak z kłosami, o których mówiłeś, pamiętasz?

– Pamiętam. – No więc to prawie ta sama sytuacja. Przypomnij ją sobie. Nikomu to nie było potrzebne, ale się zdarzyło – prawda? Nikt tego nie chciał. Tutaj tak samo. Niektóre rzeczy po prostu są.

Krzyś kładzie się i myśli. Wreszcie mruczy z zadowoleniem:

– Czyli i tak wychodzę na plus! – i zasypia.

Czasami dzieci naprawdę potrafią wyrażać się lepiej, niż dorośli.

Przypominam sobie o Mamie; wyglądam przez okno i widzę ją, jak spływa po schodach naszego hospicjum i zmierza w kierunku zatopionego w mroku parku. Wiosenny wiatr targa połami czerwonego jak ogień płaszcza; deszcz zacina ze wszystkich stron… żal mi jej – i w tej chwili, i od samego początku. Teraz jednak czuję, że jej smutek niebezpiecznie ewoluował; mimo odległości nas dzielącej dochodzi do mnie sine echo rozpaczliwego wrzasku, które wstrząsa całą aurą jak odgłos dzwonu… miarowo… coraz mocniej…

Opuszczam Krzysia – w końcu teraz śpi – i idę razem z nią. Szepczę jej do ucha Słowa Mocy, uspokajam ją, wyciszam jej krzyk i opatruję duchowe rany. Musi mieć siłę, aby jutro kupić cebulki lilii, które niedługo zasadzi nad Krzysiem.

Coraz bardziej wierzę w to, co mówi Krzysiowi. Może być, że wmówi, wyśni mu to wszystko tak, jak wmówiła i wyśniła mu Mnie.

 

Wzdycham, i pogrążony w modlitwie rozwijam nad nią swoje skrzydła.

Koniec

Komentarze

Zaczałem, ale zwątpiłem. Znudziło mnie po dwóch stronach, zostawiam więc tylko ślad, że byłem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Przypomina mi się książka "Listy do Boga", czy jakoś tak.
Cóż. Piękne, wzruszające i dam 6/6

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Jeżeli Dj daje 6, to musi tu być jakiś haczyk. Czytam...

Podoba mi się ten pomysł z aniołem i ta narracja z perspektywy dziecka, świetne.

P.S.
Jeden mały zgrzyt wychwyciłem: Dziecko instyktownie napina uwagę. Bardziej pasuje słowo "skupia". Bardzo dobry tekst i taki odwołujący się do sumienia. 

Oho, to Ty najpierw czytasz komentarze? Brzydal :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Każdy najpierw czyta komentarze. Potem to już tylko psychologiczny efekt nagłówka;D. 

Znakomite. Świetnie napisane - tak lekko i naturalnie Autor wyjaśnił czytelnikowil, czemu w tekście niektóre wyrazy są pisane wielkimi literami. a to tylko jeden z przykładów.
Nieco zazdroszczę talentu.
 Ocena musi byc taka sama jak poprzednio; nie ma innej mozliwości. 6/6.

Bardzo dobry tekst. Podoba mi się forma stylu, konstruowanego na potrzeby narracji - wyszło Ci to całkiem nieźle. Tekstowi samemu w sobie nic zarzucić nie można, mogę tylko marudzić, że z subiektywnego punktu widzenia nie wzbudził mojego zainteresowania, podobnie jak u Fasolettiego, za to w przeciwieństwie do całej reszty ;) Nie moje klimaty, ale za świetnie napisaną całość z czystym sercem mogę dać Autorowi piąteczkę!

PS. Czasownik " napinać", moim zdaniem, jest bardzo celnie użyty. Wyraz "skupiać" / skupiać się" brzmi pospolicie.

ładne, melodyjne i porywające,
mocna 5, pozdrowienia

Komentarze czytam, tylko wtedy, gdy tytuł mnie nie zaciekawi ;)

Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się ukłonić i podziękować za okazaną uwagę... ;]

Nie ma tak lekko, kolego Amazis. Ukłony to za mało. Siada kolega do komputera i tworzy coś równie ciekawie i dobrze skomponowanego...

Trudno się było od tekstu oderwać. Sześć.

Mastiff

No to niezły debiut na portalu, gratuluję:)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dziękuję... oby tylko udało mi się utrzymać poprzeczkę :)

Przeczytałem. Znalałoby się kilka rzeczy do łapanki, ale nie skupiłem się na niej. Bardziej zainteresowała mnie Wasza fascynacja tekstem. Cóż, nie podzielam jej. O ile, faktycznie, sprawnie operujesz językiem, jest on ładny, plastyczny o tyle cała historia jest straszliwie banalna i ckliwa. Chyba zbyt dużo już czytałem, żeby wzruszył mnie opis umierającego dziecka, który wzmacniamy poprzed infantylizację, narrację les enfatns. Tego typu opowiastek jest mnóstwo. Nie była ona w żaden sposób zaskakująca dla mnie, więc spodziewałem się, że przeczytam coś, co mnie zainteresuje, wniesie coś nowego, pokaże sprawę od nowej strony, że coś się zadzieje, albo mnie wzruszy. A tu stary kotlet, tyle, że odsmażony prawidłowo.
Na tle opowiadań z obecnego miesiąca tekst wyróżnia się językiem wyłącznie, ale też nie ma zbyt dużej konkurencji...

Pozdrawiam, jak zawsze z uśmiechem.  

Dasz przykład takiego les enfanta?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Pod względem warsztatu literackiego utwór jest bez zarzutu: dojrzała konstrukcja zdań, odpowiedni dobór słów itd. Zastosowanie czasu teraźniejszego podkreśla nastrój powagi oraz wprowadza złudzenie realizmu wydarzeń.

Słowa zaczynające się wiekimi literami są charakterystyczne, jak mi się wydaje, dla prozy adresowanej do odbiorcy dziecięcego.

Co się tyczy fabuły, opowiadanie jest dość ubogie i właściwie stanowi rodzaj felietonu opisującego ostatnie dni umierającego chłopca. Nie zawiera także zaskakujących ani oryginalnych pomysłów.

,,Dom z facjatą" Antoni Czechow chociażby. Ale i jest sporo opowiadań fantasy czy horror, które korzystają z takiej narracji np: takie jedno, którego tytułu nie pamiętam w SFF&H przedostatnim. A i kiedyś, kiedy F masowo wydawał miniatury, też się pojawiało. 

Co do moich preferencji kulinarnych to kotletów nie lubię (z różnych dziwnych względów) i jeżeli już, to wolę je odgrzane; zawsze smakują trochę inaczej. A co do tego kotleta który widać powyżej, uznałem, że lepiej nie lać pod niego zbyt dużo tłuszczu fabuły ;] Dietetyczniej xd

Mnie się podobało. Bardzo dobrze napisane i przemyślane opowiadanie. Chociaż sam pomysł jakoś powalający nie jest, to jednak jest coś w tym tekście przykuwającego uwagę.
Dobry debiut. Życzę kolejnych, równie udanych opowiadań.

Pozdrawiam.

Mnie się również spodobało :)

Nastrój jest super. Ale nie zgadzam się z twierdzeniem, że zdania są bez zarzutu. Juz pierwsze, krótkie, ale za to ze srednikiem, miałbym chęć podredagować. A właściwie rozbić na dwa. "Krzys leży w łóżku. Nie przeszkadzajmy mu." Od razu przejrzyściej. :)
I tak w całym tekście. Ale to niech już autor przemyśli. Jedna rada. Kiedy możesz postawić kropkę, stawiaj ją. A średniki to, jak pisze Vonnegut, popisywanie się tym, że się jakąś szkołę kończyło. Nie mają sensu takie popisy. Kropka jest the best. :)

Pozdrówka. 

Ja z kolei zgadzam się ze wszystkimi - czyli jestem rozdarty.

Językowo, nie licząc błędów, które jednak wyeliminowałoby w redakcji, bardzo dobrze. Świetny klimat, budowanie mitologii rzeczywistości poprzez używanie wielkich liter. To ciekawy zabieg, bo nadaje codzienności niecodzienny charakter, sprawia, że zwykłe życie wydaje się czymś więcej. Nie trzeba wyprawiać się do Mordoru, wystarczy docenić Shire.

Ale...

Rację mają ci, którzy piszą, że to wszystko już było. To nie są twoje środki, to nawet nie jest twoja opowieść (weźmy choćby identyczne w konstrukcji "Trzeba przejść groblą" Huberatha). Jesteś jak pianista, który z maestirą gra Chopina. Sam nic jednak nie skomponował.

Dlatego osobiście tekstu bym nie wydrukował w "NF" - ma wszystko, oprócz oryginalności, taki dobry cover. Czekam więc na coś nowego, tym razem świeżego, a nie odgrzewanego.

Z technikaliów - skróciłbym zakończenie, ostatnie dwa akapity. Wykładasz wszystko, a ciekawiej byłoby, gdybyś tylko sygnalizował.

Na szybko:

Przypominam sobie o Mamie. Opuszczam Krzysia - w końcu teraz śpi - i idę razem z nią. Szepczę jej do ucha Słowa Mocy, uspokajam ją, wyciszam jej krzyk i opatruję duchowe rany. Musi mieć siłę, aby jutro kupić cebulki lilii, które niedługo zasadzi nad Krzysiem.

Coraz bardziej wierzę w to, co mówi Krzysiowi. Może być, że wmówi, wyśni mu to wszystko tak, jak wmówiła i wyśniła mu Mnie
.

 

Mama jak zawsze jest obładowana torbami, trzyma w zębach czarną, lakierowaną torebkę, jej potarganych włosów chwyta się łuna światła zapalonego w korytarzu.

Torebka w zębach? Sąsiadka ma psa i jak idzie na zakupy, to daje mu do niesienia portfel - taki obraz zobaczyłam. Zwykle kobiety noszą je na ramieniu, nawet jak mają pełno toreb w rękach;-)

 
Wpada do Krzysia jak huragan, w tumanie słów, nieświadomie przynosząc uczepione płaszcza i rękawiczek drobinki Miasta.

Drobinki Miasta - co to takiego? Uczepić się mogą liście, krople deszczu, śnieg, ale drobinkami miasta bym tego nie nazwała. Innego pomysłu nie mam.
 

Ziarno, z którego kiedyś będzie chleb, a przecież mówi się: chleba naszego powszedniego, daj nam dzisiaj.


Usunąć przecinek przed „daj"
 

I do pani Alicji pewnie też. - dodaje po kolejnej chwilce zamyślenia.


Bez kropki przed myślnikiem


Tata Krzysia nie miałby żadnego.
Mamie brakłoby życia na samo wypisanie wszystkich i wybranie któregoś.


Dziwne, dziecko umiera, a ojciec nie miałby życzenia, a matka nie potrafiłaby wybrać...?

 
Co zaś do innych osób, które Krzyś zna, a które są w mniej więcej jego wieku, to Krzyś nie za bardzo ich rozumie.

Usunąć „zaś"
A które są -w mniej więcej +w jego wieku


To ostatnie - przede wszystkim; robią to jednak zupełnie inaczej niż robią to Mama i Tata Krzysia, gdyż snują przed nimi opowieści ociekające czernią, i roztaczają wizje siejące strach. Kiedy patrzę na nich przez ich własne wnętrze, ich głowy są nagami czaszkami, z oczodołów których sączy się żółto-zielony jad.


Opowieści ociekające czernią? Wizje siejące strach? - nie rozumiem, o co chodzi i czemu rodzice mieliby coś takiego robić
bez przecinka przed "i"
„patrzę na nich przez ich własne wnętrze" - coś nie tak; lepiej: patrzę w ich serca/dusze; poza tym, jak „ich", to „wnętrze" też w liczbie mnogiej
„ich głowy są nagami czaszkami" - literówka
Zgadzam się z Jakubem - usunąć wszystkie średniki

 
Czasem śmieją się z Krzysia, ale i on robi to samo w stosunku do nich.


Zgrzyta ten stosunek; lepiej chyba dać tu powtórzenie: ale i on śmieje się z nich


To chyba Coś Bardzo Ważnego; bardzo dużo cytryn musiała dziś zjeść... o - jest i Tata.

To „o" powinno zaczynać już nowe zdanie.


A razem z nim przyszła jeszcze jedna kobieta; jako jedyna z całej trójki nie wzięła do ust cytrusów.

Jakaś czy pani Alicja, którą chłopiec zna?


A może zrobić niespodziankę i zamiast pikniku zrobić wielki bankiet? Mama raz jeszcze Opowiada, a jej opowieść - odmiennie niż nędzne próby reszty rodziców odwiedzających tutaj swoje dzieci - rozpływała się w złocie, słońcu i zapachu kwiatów.

Zrobić - zrobić - niepotrzebne powtórzenie

Opowiada - wielką, a opowieść - małą?


- Nie, Krzysiu - mówię do niego cicho, spokojnie - To tak jak z kłosami, o których mówiłeś, pamiętasz?

Kropka po „spokojnie"


Czasami dzieci naprawdę potrafią wyrażać się lepiej, niż dorośli.


Bez przecinka
Albo i częściej niż czasami, ich logika może czasem porażać i doprowadzać do zaniemówienia;-)


Może być, że wmówi, wyśni mu to wszystko tak, jak wmówiła i wyśniła mu Mnie.

Nie rozumiem po pierwsze, czemu czas przyszły - „wmówi, wyśni", skoro chłopiec już zmarł albo wkrótce umrze - w końcu chyba już dawno to chłopcu wmówiła...? Po drugie - czemu narrator sam siebie pisze wielką literą? Razi.


Wzdycham, i pogrążony w modlitwie rozwijam nad nią swoje skrzydła.

Bez przecinka albo bez „i"
 
Język dziecięcy, ale nie infantylny w potocznym znaczeniu tego słowa - taki można zobaczyć w „modnych" ostatnio romansach paranormalnych. Ten przypomina mi trochę język trzyipółletniego bratanka, więc jak najbardziej pasuje. Ogólnie, chociaż faktycznie sporo jest tego typu tekstów, dobrze mi się czytało. W stylu towarzystw dobrej śmierci, z pozytywnym przesłaniem.

Nowa Fantastyka