- Opowiadanie: Poległy Literat - „Myśl pozytywnie!” [POLIFONIA 2012]

„Myśl pozytywnie!” [POLIFONIA 2012]

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

„Myśl pozytywnie!” [POLIFONIA 2012]

Prze­ży­wa­łem wspa­nia­łe przy­go­dy, gdy chęć po­dra­pa­nia się po lewej nodze, na chwi­lę po­rwa­ła mnie znów do rze­czy­wi­sto­ści. Wę­dro­wa­łem po kra­inie snów, gdzie w la­sach peł­nych cu­dow­nych wy­praw, co rusz rzu­ca­ły się w oczy ślady, czer­wo­nej jak wino, krwi. Nagle sen za­mie­nił się w kosz­mar, bo las za­mie­nił się w cmen­tarz, a w miej­scu, w które jesz­cze przed chwi­lą się wpa­try­wa­łem po­ja­wił się wiel­ki mar­mu­ro­wy gro­bo­wiec z dwoma, sto­ją­cy­mi po bo­kach, wy­so­ki­mi po­są­ga­mi przed­sta­wia­ją­cy­mi śre­dnio­wiecz­nych ry­ce­rzy w ma­ka­brycz­nych po­zach.

 

Zaraz potem przede mną wy­rósł ol­brzy­mi goryl, jakby sam stwór­ca wy­cią­gnął go z głębi ziemi swą wszech­moc­ną dło­nią. Po­dob­ny był do King Konga, lecz z nagą czasz­ką, ze świę­cą­cy­mi się na krwi­sto­czer­wo­ny kolor oczo­do­ła­mi, pra­wie cał­ko­wi­tym bra­kiem owło­sie­nie, ubyt­kiem w kil­ku­na­stu miej­scach ja­kich­kol­wiek mię­śni, zgni­li­zną uno­szą­cą się w po­wie­trzu, wy­glą­dał ra­czej na ol­brzy­mi, oży­wio­ny szkie­le­ton-zom­bie, niż na wy­ro­śnię­te zwie­rzę. A potem ru­szył na mnie, po­prze­dza­jąc ruch ry­kiem, który miał tak dużą siłę, że naj­pew­niej Zie­mia prze­sta­ła się krę­cić wokół Słoń­ca lub za­czę­ła, za­le­ży kto w co wie­rzy. Nie mo­głem się po­ru­szyć. Strach i nie­wy­obra­żal­ne prze­ra­że­nie unie­ru­cho­mi­ły każdą ko­mór­kę mego ciała. Po­twór za­trzy­mał się przede mną i za­mach­nął się swoją wiel­ką, nie­na­tu­ral­nie wy­gię­tą, okrwa­wio­ną prawą łapą, a przed mymi ocza­mi, za­czę­ły krą­żyć ob­ra­zy z ca­łe­go mo­je­go nędz­ne­go i dziw­ne­go życia.

 

 

 

Obu­dzi­łem się spa­da­jąc z łóżka. Od gru­bych, wy­ko­na­nych z pan­cer­ne­go me­ta­lu drzwi roz­le­ga­ło się do­no­śne pu­ka­nie, da­ją­ce na myśl ude­rze­nie by­czych rogów o właz wa­go­nów to­wa­ro­wych w po­cią­gach. Szyb­ko wsta­łem, po­bie­głem do ła­zien­ki, ogar­ną­łem swój wy­gląd w kilka minut, i pod­sze­dłem nie­pew­nie do drzwi. Spoj­rza­łem przez obiek­tyw. Tak jak się spo­dzie­wa­łem. Kilka ły­sych męż­czyzn, wy­glą­da­ją­cych na ta­kich, któ­rych w dzie­ciń­stwie za­miast zdro­wą, po­żyw­ną owsian­ką, kar­mio­no ste­ry­da­mi z mle­kiem. Strach pod­szedł mi do gar­dła, już tego re­al­ne­go. Po­czu­łem żółć w ustach, gdy wspo­mnie­nia roz­la­ły się w umy­śle z dużym echem.

 

 

 

Był paź­dzier­ni­ko­wy wie­czór. Wła­śnie wra­ca­łem ze szko­ły. Jak gło­sił duży napis przed wej­ściem, było to Pu­blicz­ne Gim­na­zjum. Już po prze­czy­ta­niu pierw­sze­go słowa, można do­stać gę­siej skór­ki.

 

Do­kład­niej to zmę­czo­ny wy­sze­dłem do­pie­ro co z„kozy”. Wy­lą­do­wa­łem tam za – jak to moja wy­cho­waw­czy­ni okre­śli­ła – „zbyt głupi wyraz twa­rzy”. Pierw­szy raz w hi­sto­rii tej za­ki­cha­nej szko­ły, uczeń wy­lą­do­wał za takie bez­sen­sow­ne wy­kro­cze­nie w kla­sie kary. Jak żyć, skoro nawet na­uczy­cie­le cię nie lubią?, to py­ta­nie za­da­wa­łem sobie co­dzien­nie i co­dzien­nie sta­ra­łem się jed­nak żyć dalej. Nie­na­wi­dzi­łem tego miej­sca. Tak jak nie­na­wi­dzi­łem po­wro­tów z tego miej­sca. Miesz­ka­nie w bloku, kilka na me­trów na kilka me­trów, dwa po­ko­je, mała kuch­nia, ko­ry­ta­rzyk i ła­zien­ka, wszyst­ko współ­dzie­lo­ne z matką, która, na­wia­sem mó­wiąc, miała mnie, za prze­pro­sze­niem, w dupie.

 

Wła­śnie skró­ci­łem sobie drogę przez po­bli­ski miej­ski park, gdy na­tkną­łem się, na­praw­dę nie­chcą­cy, na kilku Dre­sów. Oto­czy­li mnie. Jak przy­sta­ło na po­rząd­nych dre­sia­rzy, nie pa­tycz­ko­wa­li się ze mną.

 

Nie jęk­ną­łem, ani nie wy­da­łem nawet naj­mniej­sze­go od­gło­su, gdy jeden z nich, po­py­cha­jąc mnie w dość bo­le­sny spo­sób, zdjął ple­cak i wy­sy­pał jego za­war­tość na chod­nik. Nie ode­zwa­li się ani sło­wem pod­czas dzia­łań co ozna­cza­ło, że byli trzeź­wi. A to naj­gor­szy moż­li­wy sce­na­riusz.

 

– Co my tutaj mamy – zda­wa­ło mi się, że usły­sza­łem wła­śnie takie słowa wy­do­by­wa­ją­ce się z gar­dzie­li tych bar­ba­rzyń­ców, gdy na­chy­la­li się nad łupem.

 

Leżąc na brzu­chu, przez przy­mknię­te oczy, pa­trzy­łem na nich i roz­my­śla­łem nad kil­ko­ma róż­ny­mi spo­so­ba­mi uka­ra­nia ich nie­le­gal­nej dzia­łal­no­ści. Tak, cho­ciaż nikt mnie nie sza­no­wał, każdy bił, ro­dzi­na nie­na­wi­dzi­ła, nie byłem zwy­kłym dzie­cia­kiem, ro­bią­cym za worek ze­psu­tych ziem­nia­ków. Ja­kimś cudem, w moje dzie­sią­te uro­dzi­ny po­ja­wi­ła się u mnie dziw­na przy­pa­dłość. Wi­dzia­łem, sły­sza­łem, a przede wszyst­kim – czu­łem wię­cej od in­nych. Cza­sem, pod wpły­wem chyba magii, bo nie wie­dzia­łem jak ina­czej to wy­ja­śnić, mo­głem do­ko­nać rze­czy nie­moż­li­wych. Nie­na­tu­ral­nych. Tylko był mały pro­blem. To nie były świa­do­me czyny. Więc nie czę­sto zda­rza­ło mi się uży­wać tych nie­ziem­skich zdol­no­ści. Naj­czę­ściej z ta­kich opre­sji wy­cho­dzi­łem dość łatwo – po pro­stu ucie­ka­łem.

 

Tym razem było ina­czej, jakaś dziw­na siła, myśl, nie po­zwa­la­ła mi opu­ścić tego miej­sca. Nagle spo­strze­głem dla­cze­go .Spo­koj­nie pod­nio­słem się. Gniew szyb­ko na­ra­stał we mnie, gdy „bo­ha­te­ro­wie ulicy” spo­koj­nie prze­glą­da­li ko­lej­ne kart­ki mo­je­go dzien­ni­ka, od czasu do czasu chi­cho­cząc jak małe dziew­czyn­ki. Ręce po­wo­li za­czę­ły mnie świerz­bić. Po­czu­łem jak do moich pal­ców na­pły­wa moc. Gniew po­wie­dział mi co mam zro­bić. Sta­ną­łem w po­sta­wie rzutu, a potem szyb­ko i mocno wy­cią­ga­jąc ręce przed sie­bie, wy­rzu­ci­łem całą piąt­kę w po­wie­trze.

 

Ich prze­ra­że­nie, nieme krzy­ki, płacz, jesz­cze bar­dziej mnie na­krę­ca­ły. Magią za­czą­łem kre­ślić na ich cia­łach krwa­we ry­sun­ki przed­sta­wia­ją­ce po­sta­cie de­mo­nów w róż­nych po­zach. Tor­tu­ro­wa­nie spra­wia­ło mi ni­czym nie za­stą­pio­ną przy­jem­ność. Chora pod­świa­do­mość prze­ję­ła nade mną wła­dzę. Wy­cią­gną­łem z ich wspo­mnień imio­na ofiar, a potem z mo­zo­łem, jak naj­ład­niej po­tra­fi­łem wy­pi­sa­łem je krwią na wszyst­kich czę­ściach ciał. Po tym za­da­niu, ob­ró­ci­łem ich kil­ka­krot­nie w po­wie­trzu, roz­ry­wa­jąc na strzę­py ich dresy. Po­zwo­li­łem im na in­tym­ność, zo­sta­wia­jąc w spo­ko­ju ich bie­li­znę. Po­dra­pa­łem ich jesz­cze parę razy, two­rząc dłu­gie rany, z któ­rych są­czy­ło się stop­nio­wo po­so­ka. Lewą ręką pod­trzy­my­wa­łem męż­czyzn nadal w po­wie­trzu, na­to­miast prawą ro­ze­rwa­łem po­bli­skie prze­wo­dy elek­trycz­ne, wy­łą­cza­jąc w kilku miesz­ka­niach świa­tło. Za po­mo­cą tego pro­wi­zo­rycz­ne­go sznu­ra, zwią­za­łem moich nie­do­szłych prze­śla­dow­ców . Jesz­cze przez chwil­kę przy­glą­da­łem się każ­de­mu z osob­no, ra­du­jąc się ich cier­pie­niem. Po chwi­li jed­nak po­wie­si­łem ich na po­bli­skich ga­łę­ziach. Przez chwi­lę jesz­cze ich ciała po­ru­sza­ły się w kon­fu­zjach po­śmiert­nych. A potem wszyst­ko się uspo­ko­iło. Sta­łem i na­pa­wa­łem się swo­imi wy­sił­ka­mi, pa­trząc jak w rytm wia­tru ko­ły­sa­li się na drze­wach. Jed­nak gdy zza chmur w końcu wyj­rzał księ­życ, uj­rza­łem w całej oka­za­ło­ści do­peł­nio­ną prze­ze mnie zbrod­nię. Nagle opu­ści­ła mnie magia, a wraz z nią emo­cje, które mną kie­ro­wa­ły. Po­zo­stał tylko strach. Pa­nicz­ny strach. Ucie­ka­jąc, ani razu nie obej­rza­łem się za sie­bie, tylko mocno ści­ska­łem w rę­kach dzien­nik, bie­gnąc tak szyb­ko na ile po­zwa­la­ły mi siły w no­gach…

 

 

 

Przez na­stęp­ne lata od tego ma­ka­brycz­ne­go uży­cia magii, za­miesz­ka­łem w od­osob­nio­nym mie­ście, pró­bu­jąc od­na­leźć we­wnętrz­ny spo­kój i za­po­mnieć o swo­jej przy­pa­dło­ści. Kilka razy w mie­sią­cu spo­ty­ka­łem się psy­cho­lo­ga­mi, aby wyzuć się z ja­kich­kol­wiek emo­cji. Tamte wy­da­rze­nie zmie­ni­ły moje po­strze­ga­nie świa­ta. Za­czą­łem się brzy­dzić i nie­na­wi­dzić tej całej.. magii.. czy czym to było. Gdy w końcu moje życie na­bie­ra­ło stop­nio­wo sensu, prze­sta­łem ob­wi­niać sie­bie o wszyst­kie grze­chy świa­ta, po­ja­wi­li się oni. Żądni ze­msty ko­le­dzy za­mor­do­wa­nych w końcu mnie od­na­leź­li. „Jak?”, to py­ta­nie cały czas wy­pły­wa­ło na wierzch moich myśli. Dźwięk od­pa­la­nej wier­tar­ki, przy­wró­cił mnie do rze­czy­wi­sto­ści, bo­le­śnie ra­niąc na­rzą­dy słu­cho­we. Roz­glą­da­jąc się go­rącz­ko­wo po po­ko­ju sta­ra­łem się wy­si­lić swoją mó­zgow­ni­cę, i zna­leźć roz­wią­za­nie z tej nie­kom­for­to­wej sy­tu­acji. Wtem magia znów dała mi o sobie znać, wpły­wa­jąc po­wo­li ży­ła­mi w palce obu dłoni. W umy­śle kształ­to­wa­ła się jedna myśl: „prze­cież dasz sobie radę, tylko po­zwól magii dzia­łać…”. Nagle za­chcia­łem zabić, za­czę­ły mnie swę­dzić ręce, po­czu­łem ich chęć ze­msty, m o r d e r s t w a. „Nie!” po­wie­dzia­łem gło­śno w my­ślach, i rzu­ci­łem się w stro­nę ma­łe­go szkla­ne­go sto­licz­ka po mojej pra­wej stro­nie. Ner­wo­wo ści­ska­jąc pi­lo­ta w dłoni wci­sną­łem „play”. W miesz­ka­niu z kilku wież naraz roz­le­gła się, po­le­co­na przez psy­cho­lo­gów, pio­sen­ka. Uspo­ko­iłem od­dech, magia po­wo­li opusz­cza­ła z nie­sma­kiem moje ciało, dając o swoim nie­za­do­wo­le­niu znać w spo­sób, dla niej je­dy­ny, oczy­wi­sty – wy­wo­łu­jąc skur­cze mię­śni u rąk. Sta­ra­jąc się nie zwa­żać na ból, ro­zej­rza­łem się po całym po­miesz­cze­niu. Mój wzrok spo­czął na dużym wi­do­ko­wym oknie za­kry­tym czar­ną ,z ak­cen­ta­mi brązu, ro­le­tą. Po­wo­li, jakby przez sen, pod­sze­dłem, ze­rwa­łem ma­te­riał, za­sła­nia­ją­cy widok i wyj­rza­łem za nie.

 

Czte­ry pię­tra w dół, po uli­cach, pę­dzi­ły dzie­siąt­ki sa­mo­cho­dów, róż­nej maści i ko­lo­ru. Pod­ją­łem de­cy­zje, a zaraz za mną drzwi huk­nę­ły o pod­ło­gę od­pa­da­jąc z za­wia­sów. Do miesz­ka­nia wpa­dło kilka na­pa­ko­wa­nych fa­ce­tów z bejs­bo­la­mi w pra­wych rę­kach. Uśmiech­ną­łem się do nie­pro­szo­nych gości. Roz­bi­ja­jąc szybę, wy­sko­czy­łem przez okno mając na ustach słowa pio­sen­ki wy­do­by­wa­ją­cej się z wielu gło­śni­ków – „Myśl po­zy­tyw­nie”. Świat zwol­nił, umysł się uspo­ko­ił. Tylko jedna myśl wę­dro­wa­ła w nim: „ko­niec ucie­ka­nia”. Chcia­ło mi się śmiać ze szczę­ścia, ale pęd po­wie­trza na to nie po­zwa­lał.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Sokół feat. Ma­ry­sia Sta­ro­sta – Myśl po­zy­tyw­nie.

 

 

 

______

 

Po Sło­wie: Mó­wiąc oględ­nie – je­stem tu nowy. To mój pierw­szy tekst. Był­bym bar­dzo wdzięcz­ny za kon­struk­tyw­ną kry­ty­kę. Z góry za wszyst­kie ko­men­ta­cze dzię­ku­je.

 

Po­le­gły Li­te­rat

Koniec

Komentarze

Witaj,więc... In­te­re­su­ją­cy tekst. Masz po­ten­cję. Tro­chę jest dla mnie nie­kom­plet­ny. Wy­ma­ga głęb­sze­go za­sta­no­wie­nia i na pewno roz­wi­nię­cia, ale będę cię śle­dził. Za­czą­łeś na­praw­dę obie­cu­ją­co. Po­zdro.

Hmm... Czuję jak moje uszy robią się czer­wo­ne. Bar­dzo ci dzię­ku­ję i po­sta­ram się na­pra­wić błędy. Po­zwól, że się po­wtó­rzę: bar­dzo dzię­ku­ję.

Jest źle.

 

Nagle sen za­mie­nił się w kosz­mar, bo las za­mie­nił się w cmen­tarz, a w miej­scu, w które jesz­cze przed chwi­lą się wpa­try­wa­łem po­ja­wił się wiel­ki mar­mu­ro­wy gro­bo­wiec z dwoma, sto­ją­cy­mi po bo­kach, wy­so­ki­mi po­są­ga­mi przed­sta­wia­ją­cy­mi śre­dnio­wiecz­nych ry­ce­rzy w ma­ka­brycz­nych po­zach.

 

Heh. Primo nie pró­bu­je nawet zga­dy­wać ilu skła­dnio­we to to jest. W całym tek­ście zresz­tą wy­stę­pu­je sporo tego typu nie­koń­czą­cych się zdań. Se­cun­do oświeć mnie, czym jest „ma­ka­brycz­na poza”?

 

Po­dob­ny był do King Konga, lecz z nagą czasz­ką, ze świę­cą­cy­mi się na krwi­sto­czer­wo­ny kolor oczo­do­ła­mi, pra­wie cał­ko­wi­tym bra­kiem owło­sie­nie, ubyt­kiem w kil­ku­na­stu miej­scach ja­kich­kol­wiek mię­śni, zgni­li­zną uno­szą­cą się w po­wie­trzu, wy­glą­dał ra­czej na ol­brzy­mi, oży­wio­ny szkie­le­ton-zom­bie, niż na wy­ro­śnię­te zwie­rzę.

 

Tia. O skład­ni już na­po­mnia­łem, ale spy­tam się jesz­cze: szkie­le­ton-zom­bie? Ja rili?

 

A potem ru­szył na mnie, po­prze­dza­jąc ruch ry­kiem, który miał tak dużą siłę, że naj­pew­niej Zie­mia prze­sta­ła się krę­cić wokół Słoń­ca lub za­czę­ła, za­le­ży kto w co wie­rzy.

 

Tekst jest też prze­ła­do­wa­ny rów­nie ab­sur­dal­ny­mi me­ta­fo­ra­mi. Ja wiem, że może w in­nych oko­licz­no­ściach mo­gły­by mieć sens, ale w nar­ra­cji? Li­to­ści…

 

Od gru­bych, wy­ko­na­nych z pan­cer­ne­go me­ta­lu drzwi roz­le­ga­ło się do­no­śne pu­ka­nie, da­ją­ce na myśl ude­rze­nie by­czych rogów o właz wa­go­nów to­wa­ro­wych w po­cią­gach. 

 

Zna­czy to pu­ka­nie przy­po­mi­na­ło skro­ba­nie? Bo wspo­mnia­ne zwie­rzę ude­rza­jąc ro­ga­mi, spi­cza­sty­mi za­znacz­my, wy­da­wał­by od­głos skro­ba­nia lub po­dob­ny. Tak myślę.

 

Kilka ły­sych męż­czyzn, wy­glą­da­ją­cych na ta­kich, któ­rych w dzie­ciń­stwie za­miast zdro­wą, po­żyw­ną owsian­ką, kar­mio­no ste­ry­da­mi z mle­kiem.

 

Bez ko­men­ta­rza.

 

Pierw­szy raz w hi­sto­rii tej za­ki­cha­nej szko­ły, uczeń wy­lą­do­wał za takie bez­sen­sow­ne wy­kro­cze­nie w kla­sie kary.

 

W sen­sie to była „klasa kary”? Jak byłem mały to mie­li­śmy klasy a, b, c, d etc. No może to się zmie­ni­ło, prze­ca w unii je­ste­śmy.

 

Wła­śnie skró­ci­łem sobie drogę przez po­bli­ski miej­ski park, gdy na­tkną­łem się, na­praw­dę nie­chcą­cy, na kilku Dre­sów

 

Ekhm. Opcje są dwie: albo wsta­wiasz Dre­sów w cu­dzy­słów i ro­bisz z tego nazwę wła­sną [co jest wła­ści­wie na rze­czy jeśli mó­wi­my o sub­kul­tu­rze] albo pi­szesz jak wszy­scy, czyli z małej li­te­ry. Co zresz­tą dalej prak­ty­ku­jesz.

 

- Co my tutaj mamy – zda­wa­ło mi się, że usły­sza­łem wła­śnie takie słowa wy­do­by­wa­ją­ce się z gar­dzie­li tych bar­ba­rzyń­ców, gdy na­chy­la­li się nad łupem.

 

To byli bar­ba­rzyń­cy mó­wisz… A byli wcze­śniej Dre­sa­mi.

 

Przez na­stęp­ne lata od tego ma­ka­brycz­ne­go uży­cia magii, za­miesz­ka­łem w od­osob­nio­nym mie­ście, pró­bu­jąc od­na­leźć we­wnętrz­ny spo­kój i za­po­mnieć o swo­jej przy­pa­dło­ści.

 

Zna­czy było to w Ka­na­dzie albo Rosji? Bo w Pol­sce mia­sta zle­wa­ją się z ota­cza­ją­cy­mi miej­sco­wo­ścia­mi, czę­sto do­star­cza­jąc miejsc pracy i uczel­ni. Zresz­tą mia­sto nie może być chyba od­osob­nio­ne, ra­czej od­da­lo­ne.

 

Do miesz­ka­nia wpa­dło kilka na­pa­ko­wa­nych fa­ce­tów z bejs­bo­la­mi w pra­wych rę­kach.

 

Dre­sia­rze mań­ku­ty wy­gi­nę­ły za­bi­te magią!

 

Roz­bi­ja­jąc szybę, wy­sko­czy­łem przez okno mając na ustach słowa pio­sen­ki wy­do­by­wa­ją­cej się z wielu gło­śni­ków – „Myśl po­zy­tyw­nie”.

 

Wiesz, ja­kiej siły wy­ma­ga wy­sko­cze­nie przez za­mknię­te okno?

 

Ca­łość wy­glą­da jak stru­mień świa­do­mo­ści dość za­kom­plek­sio­ne­go chłop­ca, któ­re­go biją w szko­le. Nie twier­dzę, że takim chłop­cem je­steś. Oce­niam tekst. Z kon­struk­tyw­nych rad mogę wy­mie­nić dwie rze­czy:

-Nie buduj ta­kich dłu­gich zdań. To się źle koń­czy.

-Jeśli [pod­kre­ślam słowo jeśli] utorz­sa­miasz się z bo­ha­te­rem, za­le­cam częst­sze spa­ce­ry i wię­cej spor­tu. A potem wyj­ście do ludzi. Bar­dzo zdzi­wił mnie jed­no­cze­śnie wybór So­ko­ła, bo to prze­cież Zły Dre­siarz jest. A Ma­ry­sia i Sokół na­gra­li wszyst­kie ka­wał­ki "Czy­stej brud­nej praw­dy" razem. Więc feat to kiep­skie okre­śle­nie.

 

Prze­ra­ża­ją­cy dre­siarz Russ i jego mrocz­ny dres.

 

DO KON­KUR­SU!

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Tfu, utoż­sa­miasz!

Ale wstyd, prze­pra­szam wszyst­kich!

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Na po­czą­tek: Dzię­ki, że prze­czy­ta­łeś. Tekst do poprawki...wiem to aż na­zbyt do­brze. Po­sta­ram się w na­stęp­nych tek­stach temu za­po­biec. A może le­piej bę­dzie jak usią­dę i będę pła­kał? Mój bo­ha­ter pew­nie by tak zro­bił... Co do mnie, spro­stu­ję - nie biją mnie, mam bar­dzo spo­koj­ną szko­łę, bie­gam i roz­ma­wiam z ludź­mi. Cza­sem nawet za dużo.

Co do pio­sen­ki. Usły­sza­łem ją za­glą­dą­jąc do twego kon­kur­su. Nie mam po­ję­cia co robił, kim był, kim teraz jest Sokół. Mogę wyjść na igno­ran­ta, ale nie za czę­sto zda­rza mi tego typu mu­zy­ki słu­chać. Oglą­da­jąc te­le­dysk... na­ro­dzi­ło się to coś. No więc za­bra­łem się do pi­sa­nia i... po­wsta­ło coś nie czy­ta­nia, jak to ra­czy­łeś  mię­dzy wier­sza­mi za­uwa­żyć, ale dzię­ki.

Kilka wy­tłu­ma­czeń: dłu­gie zda­nia to mój za­mysł spe­cjal­ny. Bez­na­dziej­ny, ale skra­ca­jąc je pew­nie jesz­cze bar­dziej bym się po­ni­żył ( je­stem no­win­cju­szem). Szkie­le­ton-zom­bi... cho­dzi­ło mi oto że ni to szkie­let ni zombi takie co po­mię­dzy. Ale co was ob­cho­dzi o co mi cho­dzi­ło, praw­da? Mia­sto... sam nie wiem gdzie ono miało się znaj­do­wać, aku­rat w tym tek­ście to nie jest ważne, ale dobra le­ci­my dalej. Szyba. Czy ja tutaj gdzieś opi­sa­łem, ja­kiej gru­bo­ści ona jest? Nie? No wła­śnie. Więc przy od­po­wied­niej szyb­ko­ści i sile można wy­sko­czyć przez szybę. Ale żeby nie było: a ty wiesz ja­kiej siły po­trze­ba? Jeśli tak, to bar­dzo chciał­bym abyś zdra­dził mi tą wie­dzę. Pro­szę.

I jesz­cze raz dzię­ki, że po­świę­ci­łeś swój czas na tekst za­kom­plek­sio­ne­go chłop­ca, któ­rym (chyba) je­stem ja.

Bu­du­jesz za dłu­gie zda­nia, które męczą czy­tel­ni­ka. W pierw­szych dwóch aka­pi­tach chyba chcesz, żeby czy­tel­nik prze­czy­tał je jed­nym tchem.

Kilka nie­ja­snych zdań.

„goryl, jakby sam stwór­ca wy­cią­gnął go z głębi ziemi”. Czemu z głębi ziemi? O ile mi wia­do­mo, to go­ry­le żyją na po­wierzch­ni.

„Szyb­ko wsta­łem, po­bie­głem do ła­zien­ki, ogar­ną­łem swój wy­gląd w kilka minut, i pod­sze­dłem nie­pew­nie do drzwi”. Chciał­byś, aby ktoś, kto do cie­bie przy­szedł, cze­kał na otwar­cie drzwi kilka minut? Chyba nie…

 Uży­wasz dziw­nych me­ta­for: „Od gru­bych, wy­ko­na­nych z pan­cer­ne­go me­ta­lu drzwi roz­le­ga­ło się do­no­śne pu­ka­nie, da­ją­ce na myśl ude­rze­nie by­czych rogów o właz wa­go­nów to­wa­ro­wych w po­cią­gach.”

To po­rów­na­nie mnie tro­chę znie­chę­ci­ło.

„kilka na me­trów na kilka me­trów”

Jakoś nie­ład­nie to brzmi. Le­piej chyba by było użyć sfor­mu­ło­wa­nia: kilka me­trów kwa­dra­to­wych lub ogól­ni­ko­wo – mała klit­ka, miesz­kan­ko. I oczy­wi­ście bez tego pierw­sze­go "na".

„nie­le­gal­nej dzia­łal­no­ści” – nie wiem, czy nie­le­gal­ną dzia­łal­no­ścią można na­zwać okra­da­nie prze­chod­niów. Może cho­dzi­ło Ci o ban­dy­tyzm?

„Róż­nej maści i ko­lo­rów” – czy można po­wie­dzieć na sa­mo­cho­dy, że są róż­nej maści?

I tak na ko­niec:

Zna­la­złem kilka nie­po­trzeb­nych prze­cin­ków, dwa błędy gra­ficz­ne (za­sto­so­wa­łeś na końcu zda­nia dwie krop­ki). Ogól­nie rzecz bio­rąc tekst jest, co tu dużo mówić, o ni­czym. Ni­czym cie­ka­wym. Koń­ców­ka mnie tak znu­ży­ła, iż mia­łem pro­ble­my z do­trwa­niem do końca, który też nie był sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy ani nie­prze­wi­dy­wal­ny. Jed­nak po ca­ło­ści nie spo­dzie­wa­łem się za­ska­ku­ją­cej pu­en­ty.

Zda­nia bu­du­jesz nie­naj­go­rzej, jed­nak przed tobą jesz­cze sporo pracy.

Nie czy­ta­łem w pełni ko­men­ta­rza Russa, toteż prze­pra­szam, jeśli w czymś się po­wtó­rzy­łem. Zga­dzam się z jego pod­su­mo­wa­niem. Opi­su­jesz za­gu­bio­ne­go w dużym świe­cie chłop­czy­ka, który nie wie, co ze sobą po­cząć. To tro­chę de­ner­wu­je czy­ta­jąc. Takie kom­plek­sy mło­dych ludzi nie są zbyt cie­ka­wym te­ma­tem na opo­wia­da­nia.

Tekst z pio­sen­ką nie jest do końca kom­pa­ty­bil­ny, jed­nak tego już się może nie będę cze­piał.

Ogól­nie jest nie­naj­go­rzej, jed­nak mo­gło­by być le­piej. Pra­cuj, pra­cuj i jesz­cze raz pra­cuj. A wię­cej po­roz­ma­wia­my jutro w szko­le.

Po­zdra­wiam

Ha­ske­er

PS

Sorry, że mi się tak tekst zlał.

Spoko... mnie też się zlał.

Goryl - w moim wy­obra­że­niu był ubru­dzo­ny(?) zie­mią.

Drzwi - ja cza­sem muszę cze­kać wię­cej niż kilka minut... uwierz.

Po­rów­na­nie - takie mi się po­do­ba­ło, i takie mi przy­szło na myśl. Nie każ­de­mu musi się po­do­bać.

Kilka "na" me­trów na kilka me­trów - bez tego  "na". Sorry. 

Róż­nej maści i ko­lo­rów - można. :)

 

       Błędy, błędy i jesz­cze raz błędy... jest ich cała masa. Mój "błąd". Jako swoje uspra­wie­dli­wie dam tylko le­ni­stwo. Tekst dość długo leżał, a ja sobie o nim przy­po­mnia­łem w ostat­nium dniu kon­kur­su, więc tylko po­bież­nie go po­pra­wi­łem. Mój błąd, lecz na­stęp­nym razem po­sta­ram się le­piej spro­stać wa­szym wy­so­kim wy­ma­ga­niom.

      Co do za­koń­cze­nia... Nie chcę tutaj zgry­wać się jak nie­któ­rzy (prze­cież nie mówie o No­ma­dzie), ale oku­rat ko­niec tego nędz­ne­go tek­stu mi oso­bi­ście się po­do­bał. I nie mam po­ję­cia co można by tam zmie­nić. Ale cóż, są różne gusta.

Nie zgo­dzę się rów­nież że tekst jest o ni­czym.. gdyż o czymś na­pew­no jest. Moż­li­we, że o "za­kom­plek­sio­nym chłop­cu".

     

Dzię­ki za kry­ty­kę. Po­sta­ram się sku­lić gdzieś w kącie i po­pła­kać. Albo nie. 

A i wiel­kie, na­praw­dę wiel­ki dzię­ki, że zna­la­złeś czas na czy­ta­nie. 

I jesz­cze kilka słów: Prze­pra­szam wszyst­kich za błędy. Jest ich ogrom­na ilość, a naj­wię­cej to chyba w moich wy­po­wie­dziach. Mam na­dzie­ję, że spa­nie ze słow­ni­kiem ję­zy­ka pol­skie­go i or­to­gra­ficz­nym mi po­mo­że. Amen. 

 

"Zbyt głupi wyraz twa­rzy" to je­dy­na rzecz, która mi się po­do­ba­ła.

Kon­fu­zje po­śmiert­ne żon­dzom.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Nowa Fantastyka