- Opowiadanie: gurujacobs - Nic nie jest oczywiste

Nic nie jest oczywiste

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Nic nie jest oczywiste

Dwóch męż­czyzn po­dró­żo­wa­ło konno go­ściń­cem w kie­run­ku za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. Gro­dzisz­cze po­zo­sta­wi­li za sobą, nie de­cy­du­jąc się no­co­wać w go­spo­dzie. Z da­le­ka wy­glą­da­li na piel­grzy­mów, lecz było to wra­że­nie złud­ne. Jeden z nich, pod zno­szo­ną opoń­czą z kap­tu­rem, skry­wał kol­czy płaszcz, a do pasa miał przy­tro­czo­ny długi miecz. Drugi, odzia­ny w do­brze skro­jo­ne skóry, na gło­wie miał za­wa­diac­ko prze­krzy­wio­ny ka­pe­lu­sik z piór­kiem, który miał za za­da­nie do­da­wać jego ob­li­czu nieco za­dzior­no­ści i przede wszyst­kim skry­wać ton­su­rę. Na­rę­cze zwo­jów przy jego sio­dle świad­czy­ło, że para się pi­sar­stwem.

Je­cha­li stępa szla­kiem wi­ją­cym się przez pola upraw­ne i łąki. Tu i ów­dzie mo­no­to­nię kra­jo­bra­zu prze­ry­wa­ły za­bu­do­wa­nia go­spo­dar­skie, lecz próż­no było o tej porze wy­pa­try­wać ludzi. Koń­skie ko­py­ta wy­stu­ki­wa­ły jed­no­staj­ny takt, na­da­jąc tempo roz­mo­wie wę­drow­ców. Wła­ści­wie to zbroj­ny cały czas pe­ro­ro­wał, mo­du­lu­jąc głos, jakby pa­ro­dio­wał czyjś spo­sób mó­wie­nia, na­to­miast jego to­wa­rzysz nie­ustan­nie po­ta­ki­wał, nawet gdy nie zga­dzał się ze sło­wa­mi swego roz­mów­cy.

Kiedy słoń­ce cał­ko­wi­cie skry­ło się za wzgó­rza­mi na za­cho­dzie, zmrok za­padł bły­ska­wicz­nie. Męż­czyź­ni nie prze­rwa­li po­dró­ży, kie­ru­jąc się ku mi­go­czą­cym w od­da­li ogniom obo­zo­wi­ska, które było ich celem odkąd opu­ści­li Nig­dy­bą­dzin. Nie­wie­lu było śmiał­ków, któ­rzy od­wa­ży­li­by się zro­bić to do­bro­wol­nie. Choć nie można było od­mó­wić im ani­mu­szu, było to dzia­ła­nie zgoła nie­roz­sąd­ne, żeby nie rzec – głu­pie. Miej­sce ich prze­zna­cze­nia cie­szy­ło się złą sławą, oso­bli­wie nie­bez­piecz­nym będąc dla męż­czyzn.

Ry­cerz wła­śnie koń­czył re­la­cjo­no­wać swoje spo­tka­nie z kasz­te­la­nem Nig­dy­bą­dzi­na, które przy­wio­dło ich do tak de­spe­rac­kich po­czy­nań:

– I wten­czas kasz­te­lan rzekł, że za­da­nie to nie­by­wa­le trud­ne i nie­prze­zpiecz­ne jest. Smoka na­le­ży…

– Zabić – wszedł mu w słowo to­wa­rzysz, ki­wa­jąc ze zro­zu­mie­niem głową.

– Wprost prze­ciw­nie, mój przy­ja­cie­lu. Wprost prze­ciw­nie.

 

***

Przy­bysz prze­kro­czył próg kom­na­ty kasz­te­la­na Nig­dy­bą­dzi­na z pewna dozą nie­śmia­ło­ści. Nie było w tym nic dziw­ne­go, zwa­żyw­szy jego da­le­ce nie­sto­sow­ny do ta­kie­go spo­tka­nia strój, mocno kon­tra­stu­ją­cy z prze­py­chem pa­nu­ją­cym w rze­czo­nej kom­na­cie.

– Ja z ogło­sze­nia – po­wie­dział cicho, sta­jąc tuż przy wej­ściu.

– Prze­cież widzę, że nie z żur­na­la – od­parł kasz­te­lan Zde­nek, tylko na mo­ment za­szczy­ca­jąc przy­by­łe­go spoj­rze­niem, po czym po­wró­cił do po­przed­nie­go, nie­zwy­kle ab­sor­bu­ją­ce­go za­ję­cia, jakim było grze­ba­nie w nosie.

Ma­je­stat kasz­te­la­na skła­dał się w nie­zli­czo­ne fałdy na jego brzu­chu, trzę­są­ce się przy naj­mniej­szym po­ru­sze­niu. Był istną per­so­ni­fi­ka­cja do­bro­by­tu ze swo­imi ob­wi­sły­mi po­licz­ka­mi, po­trój­nym pod­bród­kiem skry­wa­ją­cym ist­nie­nie szyi oraz kał­du­nem tak wiel­kim, że

z tru­dem spla­tał na nim dło­nie. Oczy­wi­ście wtedy, gdy nie zaj­mo­wał się aku­rat grze­ba­niem.

Przy­bysz tkwił przy wej­ściu w mil­cze­niu. Zde­nek spoj­rzał na niego po­now­nie, tym razem nieco za­in­try­go­wa­ny. Nagle wy­ba­łu­szył ko­micz­nie oczy i choć przed chwi­lą zda­wa­ło się to nie­moż­li­wo­ścią ze­rwał się bły­ska­wicz­nie z krze­sła.

– W pierw­szej chwi­li wzią­łem cię za świ­nio­pa­sa, panie. Całe szczę­ście, że twoja sława cię wy­prze­dza i za­mel­do­wa­no mi o twoim przy­by­ciu do grodu. Dzię­ki temu unik­nę­li­śmy tej jakże nie­zręcz­nej i być może brze­mien­nej w skut­kach po­mył­ki. Witaj w mych skrom­nych pro­gach oraz na za­rzą­dza­nych prze­ze mnie zie­miach Bez­błęd­ny Ry­ce­rzu Ro­lan­dzie. Oby miecz twego osądu nigdy się nie stę­pił!

– Wy­star­czy, że bę­dzie rów­nie ostry jak twój dow­cip, kasz­te­la­nie – od­gryzł się Ro­land.

– Wi­zy­ta tak sław­ne­go i prze­świet­ne­go po­grom­cy po­two­rów, mitów i za­bo­bo­nów to wiel­ki za­szczyt za­rów­no dla mnie, jak i dla ca­łe­go grodu. Po­zwól, na­pij­my się wina nim przej­dzie­my do in­te­re­sów – kla­snął w dło­nie i wy­krzyk­nął grom­ko – Ma­ry­na!

Po chwi­li z al­kie­rza, przez spryt­nie ukry­te drzwi, we­szła dziew­ka dzier­żąc w dło­niach pę­ka­ty gą­sio­rek wy­peł­nio­ny po szyj­kę pły­nem bursz­ty­no­wej barwy oraz dwa kie­li­chy. Po­sta­wi­ła je na stole i wzię­ła się za od­pie­czę­to­wy­wa­nie wina.

– Po­sia­dasz bar­dzo cichą i zdy­scy­pli­no­wa­ną służ­bę.

– Ma­ry­na? Jest nie­mo­wą od uro­dze­nia – Zde­nek nie pa­trzał teraz na swo­je­go roz­mów­ce, tylko ob­ser­wo­wał dziew­kę.

– To bar­dzo wy­god­ne – za­uwa­żył Ro­land. Ma­ry­na tym­cza­sem upo­ra­ła się z otwar­ciem gą­sior­ka, na­la­ła wina do kie­li­chów, dy­gnę­ła i od­da­li­ła się w kie­run­ku wyj­ścia.

– To tylko jedna z jej nie­zli­czo­nych zalet – od­parł kasz­te­lan ga­piąc się na mu­scu­lus glu­teus ma­xi­mus prę­żą­ce się pod zgrzeb­nym gie­złem służ­ki. Za­cho­wa­nie takie można by uznać za bez­czel­ność i pro­stac­two, gdyby tylko od­no­si­ło się do osoby wyż­sze­go niż chłop­ski stanu.

– Spró­buj tego za­cne­go trun­ku, mości ry­ce­rzu. Za­praw­dę po­wia­dam ci: po sto­kroć warto – gdy gość prze­łknął łyk i po­ki­wał z uzna­niem głową, kon­ty­nu­ował – Za­wsze in­te­re­so­wa­łem się he­ral­dy­ką, po­wiedz mi co to za znak, któ­rym się pie­czę­tu­jesz. Dwa lwy na tar­czy? Jeden…

– Groź­ny lew i jeden star­czy – prze­rwał mu ry­cerz, al­bo­wiem do­sko­na­le znał ten żart.

Zde­nek ryk­nął tu­bal­nym śmie­chem, wpra­wia­jąc w ruch swe fałdy tłusz­czu. Raz po­ru­szo­ne trzę­sły się bez końca, jakby za­czę­ły żyć wła­snym ży­ciem. Przy­bysz miał wra­że­nie, że zaraz także on za­cznie się trząść, razem z całą kom­na­tą albo i całym zam­kiem.

– O niech­że scze­znę, set­nie żem się uśmiał! Mam na­dzie­ję, że star­czy, al­bo­wiem za­da­nie, któ­re­go wasz­mość chcesz się pod­jąć, nie­by­wa­le trud­ne i nie­prze­zpiecz­ne jest.

– Wzmian­ka o smoku wy­da­ła się mi nie­zwy­kle in­try­gu­ją­ca, jed­nak wy­da­je mi się, że cho­dzi ra­czej o jakiś ga­tu­nek prze­ro­śnię­te­go ba­zy­lisz­ka. Wszak po­wszech­nie wia­do­mo, że te be­stie wy­gi­nę­ły dawno temu.

– Być może u was, ry­ce­rzu, w cy­wi­li­zo­wa­nym świe­cie. Tutaj, na tym zadu… za­ścian­ku ta­ko­wa be­stia nie tylko żyje, ale i ma się cał­kiem do­brze. Odkąd się­gam pa­mię­cią rok­rocz­nie w oko­li­cach let­niej sol­sty­cji dziel­ni­ce naszą na­wie­dza smo­czy­sko prze­brzy­dłe. Nisz­czy chło­pom upra­wy i do­mo­stwa zio­nąc ogniem z pasz­czy, póki nie złoży się mu ofia­ry z trzech dzie­wic. Łoń­skie­go roku spra­wy po­to­czy­ły się ciut ina­czej, tedy cho­dzi o to, żeby smoka…

– Zabić – do­koń­czył Ro­land.

– Otóż nie! Zabić smoka, utłuc gada, uka­tru­pić mon­strum – jak zwał tak zwał, ale tego masz wasz­mość nie robić. Smoka na­le­ży wy­ba­wić z opre­sji.

Bez­błęd­ny Ry­cerz jął gapić się z nie­do­wie­rza­niem na kasz­te­la­na, jed­nak nie rzekł ani słowa, chcąc do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej. Zresz­tą nawet gdyby chciał się ode­zwać nie by­ło­by to mu dane. Kiedy Zde­nek na dobre się roz­ga­dał, po­tra­fił cię­giem mleć ozo­rem przez wiele go­dzin. Kró­le­stwa prze­mi­ja­ły, a on dalej gadał. Za­iste, per­pe­tu­um mo­bi­le, po­my­ślał Ro­land.

– Odkąd je­stem tu kasz­te­la­nem, a bę­dzie to już roków dwa­dzie­ścia i czte­ry, spra­wy za­wsze to­czy­ły się utar­tym sche­ma­tem. Za­wcza­su wy­bie­ra­no spo­śród wie­śnia­czek trzy dzie­wi­ce, aby mon­strum jak naj­mniej­sze szko­dy wy­rzą­dzi­ło. Po zło­że­niu tej da­ni­ny be­stia za­prze­sta­wa­ła plą­dro­wa­nia oko­li­cy i od­la­ty­wa­ła na po­łu­dnie, na pust­ko­wia. Nie muszę chyba do­da­wać, al­bo­wiem wasz­mość swój rozum masz, że taki smok to wiel­ka atrak­cja tu­ry­stycz­na. Możni i spra­gnie­ni moc­nych wra­żeń pa­no­wie oko­lic dal­szych i bliż­szych nie szczę­dzi­li nigdy gro­sza, jeśli była szan­sa uj­rzeć naj­dzik­szą z be­stii, jaka kie­dy­kol­wiek stą­pa­ła po tym świe­cie. Cza­sem się to uda­wa­ło, in­szym razem nie, ale co złoto zo­sta­wa­ło w miej­skiej kasie to nasze. Nigdy też się nie zda­rzy­ło, żeby ko­mu­kol­wiek się jaka krzyw­da stała, krom tych kilku po­żar­tych wie­śnia­czek. Ale prze­cież po­wszech­nie wia­do­mo, że chłop­stwo to pół­lu­dzie za­le­d­wie. Nawet bi­skup z am­bo­ny gło­sił, że nie zo­sta­ną oni do­pusz­cze­ni do kró­le­stwa nie­bie­skie­go, al­bo­wiem wstręt­ny jest Bogu ten suczy po­miot – ry­cerz prze­łknął resz­tę wina, bo­wiem za­schło mu w gar­dle od sa­me­go słu­cha­nia kasz­te­la­na, na­to­miast ten gadać nie prze­sta­wał – Zatem nie do po­my­śle­nia było, żeby zda­rzyć się mogło coś ta­kie­go jak teraz. Otóż żo­na­te baby z pod­gro­dzia, wszyst­kie bez wy­jąt­ku człon­ki­nie kółka go­spo­dyń zna­ro­wi­ły się ni­czym te wście­kłe krowy. Roz­bi­ły się obo­zem w licz­bie prze­szło trzech setek pod lasem na wzgó­rzach za mia­stem, w oko­li­cach smo­czej jamy. Roz­gła­sza­ją wszem i wobec, że dość mają mężów pi­ja­ków, nie­ro­bów i nie­udacz­ni­ków. Głu­pie baby, rozum chyba wszyst­kie po­stra­da­ły, nie wiem czy to nie za­ra­za jaka – chcą wy­mu­sić na smoku, żeby po­rwał kilka z nich za­miast tra­dy­cyj­nych dzie­wic. Zeżre be­stia takie ły­ko­wa­te bab­sko i jesz­cze jakie nie­szczę­ście bę­dzie. Po­nad­to grożą, że jeśli ich żą­da­nia nie zo­sta­ną speł­nio­ne to za­bi­ją smoka!

– W jaki spo­sób za­mie­rza­ją tego do­ko­nać?

– Jak to baby. Pew­nie za­ga­da­ją go na śmierć – kasz­te­lan po­now­nie wy­buch­nął śmie­chem, od któ­re­go za­mczy­sko za­trzę­sło się w po­sa­dach – Nie mo­że­my ich jed­nak lekce sobie ważyć. Kil­ku­krot­nie wy­sy­ła­łem do tego obo­zo­wi­ska moich knech­tów, ale za każ­dym razem wra­ca­li jak nie­pysz­ni, nic nie wskó­raw­szy. I tutaj masz wkro­czyć wasz­mość ty, bez­boż­ny… tfu… Bez­błęd­ny Ry­ce­rzu i roz­pę­dzić ten mo­tłoch. Ufam, że to za­da­nie nie prze­kra­cza two­ich moż­li­wo­ści. Co do spo­so­bu w jaki tego do­ko­nasz po­zo­sta­wiam ci, jak zwy­kło się ma­wiać, wolną rękę. Tak mię­dzy nami – Zde­nek ści­szył głos po­chy­la­jąc się ku swemu roz­mów­cy – mnie się wy­da­je, że tym babom w du­pach się po­przew­ra­ca­ło, bo im bra­ku­je so­lid­ne­go rżnię­cia – mó­wiąc to, mru­gnął zna­czą­co. Wy­glą­da­ło to wiel­ce gro­te­sko­wo, bo­wiem kasz­te­lan był już dość po­su­nię­ty w la­tach, a przy tym urody był tak nik­czem­nej, że wzglę­dy płci prze­ciw­nej mogły mu za­pew­nić je­dy­nie pie­nią­dze i wła­dza. A choć jed­ne­go i dru­gie­go miał pod do­stat­kiem, i tak spraw­dza­ło się to tylko w przy­pad­ku kurew.

– Mo­żesz je wasz­mość nawet wszyst­kie wy­chę­do­żyć, byle tylko smoku łuska z dup­ska nie spa­dła. Wybaw nas z ta­ra­pa­tów do­bro­dzie­ju, a nie po­ską­pię gro­sza. Moja kabza może nie­zbyt na­bi­ta, ale szla­chet­ne me­ta­le w niej brzę­czą. Wie­niec bob­ko­wy każę wło­żyć ci na skro­nie i po­pro­wa­dzę w try­um­fal­nym po­cho­dzie przez całe gro­dzi­sko. Wresz­cie zy­skasz wasz­mość wdzięcz­ność do­zgon­ną moją i oby­wa­te­li Nig­dy­bą­dzi­na, a to jesz­cze cen­niej­sze niźli złoto.

Ro­land wiel­ce czymś za­fra­po­wa­ny wstał z krze­sła i bez słowa ru­szył ku wyj­ściu. Zde­nek ze­rwał się z krze­sła ze zwin­no­ścią, o która trud­no by po­są­dzać osobę o jego tuszy i pod­biegł do drzwi, aby otwo­rzyć je przed go­ściem.

– Co­ście tak umil­kli Bez­błęd­ny Ry­ce­rzu? Tro­ska o klej­no­ty ro­do­we mowę wam od­ję­ła? Wszak sły­sza­łem, że po­dró­żu­jesz wasz­mość z to­wa­rzy­szem, więc bę­dzie­cie mogli po­dzie­lić się tą cięż­ka praca, he­he­he. Nic nie rzek­nie­cie na od­chod­nym?

– Wy­bacz, za­my­śli­łem się nieco.

– A nad czym tak wasz­mość de­li­be­ru­jesz, jeśli można wie­dzieć.

– Per­pe­tu­um mo­bi­le, kasz­te­la­nie. Per­pe­tu­um mo­bi­le.

 

***

– Ale przy­ją­łeś w końcu to zle­ce­nie? – upew­nił się To­masz, prze­ry­wa­jąc prze­dłu­ża­ją­ce się mil­cze­nie.

– Któż mógł­by się oprzeć wizji prze­mar­szu w glo­rii i chwa­le uli­ca­mi Nig­dy­bą­dzi­na? To za­szczyt, ja­kie­go do­świad­czy­li tylko naj­więk­si he­ro­si…

– Fan­fa­ry będą, wi­wa­tu­ją­ce tłumy – pod­chwy­cił pi­sarz, nie za­uwa­ża­jąc kpiny w gło­sie to­wa­rzy­sza – dzie­ci będą sy­pa­ły przed tobą płat­ki kwia­tów, ko­bie­ty będą mdla­ły na sam twój widok, a męż­czyź­ni za­zdro­ścić od­wa­gi i spry­tu. Bo­ha­ter­ski Ro­land ra­tu­je ostat­nie­go na świe­cie smoka przed armią wo­jow­ni­czych Ama­zo­nek, wy­pro­wa­dza­jąc je w pole prze­myśl­nym for­te­lem. To bę­dzie ostat­ni przy­czy­nek do two­jej le­gen­dy i do­sko­na­łe zwień­cze­nie mo­je­go dzie­ła.

– O ile ono kie­dy­kol­wiek po­wsta­nie. Do tej pory nie na­pi­sa­łeś wię­cej niż kilka zdań, które mia­ły­by jakąś war­tość. Może po­wi­nie­neś po­zo­stać przy prze­pi­sy­wa­niu ksiąg?

– Śmiesz wąt­pić w moje zdol­no­ści li­te­rac­kie?! Oczy­wi­ście, ze po­wsta­nie i oczy­wi­ście, że od­nie­sie suk­ces w całym kró­le­stwie. Stanę się rów­nie sław­ny jak ty! To jest tak samo oczy­wi­ste, jak fakt, że po­do­łasz za­da­niu, które zle­cił ci kasz­te­lan Zde­nek.

– Kiedy w grę wcho­dzi kil­ka­set roz­wście­czo­nych ko­biet nic nie jest oczy­wi­ste.

– Och je­stem prze­ko­na­ny, że wcale tak nie uwa­żasz. Na pewno masz już jakiś bły­sko­tli­wy po­mysł. Chyba, że za­mie­rzasz iść za radą kasz­te­la­na i udo­wod­nić tym ko­bie­tom, że po­gło­ski o twym mie­czu nie są prze­sa­dzo­ne.

– Myślę, że to za­da­nie ra­czej dla cie­bie, wier­ny To­ma­szu. W końcu po­wia­da­ją, że

w tych spra­wach pióro jest sil­niej­sze od mie­cza.

Choć To­masz nadal po­ta­ki­wał, to minę miał zgoła nie­tę­gą.

 

***

Wę­drow­cy zbli­ży­li się do obo­zo­wi­ska na tyle, że w bla­sku ognia mogli do­strzec wszyst­ko ze szcze­gó­ła­mi. A nie był to widok spe­cjal­nie im­po­nu­ją­cy. Jak po­wie­dział­by kasz­te­lan Zde­nek ze zna­czą­cym mru­gnię­ciem – wy­glą­da­ło to na nie­zły bur­del.

– Nie mają po­ję­cia o obo­zo­wa­niu – za­uwa­żył To­masz – ale cze­góż można by się spo­dzie­wać po tu­tej­szych ba­bach. Nie wy­sta­wi­ły żad­nych stra­ży, ogni­ska roz­pa­li­ły tak wiel­kie, że widać je z kilku sta­jań, a same pew­nie nie do­strze­ga­ją nic, ośle­pio­ne ich bla­skiem. Śred­nio roz­gar­nię­ty i zwin­ny zło­dziej mógł­by ogra­bić całe obo­zo­wi­sko po­zo­sta­jąc nie­zau­wa­żo­nym. Ba, je­stem prze­ko­na­ny, że na­szej obec­no­ści nadal nie do­strze­żo­no, cho­ciaż nie sta­ra­my się ukryć.

– Odkąd to zro­bił się z cie­bie taki eks­pert w dzie­dzi­nie bi­wa­ko­wa­nia, przy­ja­cie­lu?

– Nie całe życie byłem mni­chem. Zresz­tą mówię po pro­stu to, co widzę.

– Kiedy w grę wcho­dzi kil­ka­set roz­wście­czo­nych ko­biet…

– Tak, wiem. Nic nie jest oczy­wi­ste. Ale w tym przy­pad­ku… – pi­sarz za­milkł nagle, bo­wiem gdy tylko wje­cha­li w krąg świa­teł wra­że­nie bez­ła­du i braku or­ga­ni­za­cji pry­sło. Zdało się im, że wszyst­ko jest jak naj­bar­dziej na swoim miej­scu, a każda ko­bie­ta wy­ko­nu­je za­da­nie, które jej ak­tu­al­nie wy­zna­czo­no. Było jed­nak tro­szecz­kę za późno na re­wi­zje po­glą­dów, po­nie­waż przej­ście za­stą­pi­ły im dwie uzbro­jo­ne ko­bie­ty, a ko­lej­ne dwie za­szły ich od tyłu chwy­ta­jąc za uzdy koni.

– Zsia­daj­cie pa­no­wie, póki co wierz­chow­ce nie będą wam po­trzeb­ne – po­na­gli­ła ich jedna ze straż­ni­czek. Zsie­dli po­słusz­nie w mil­cze­niu, sta­ra­jąc się prze­łknąć wstyd, że dali się tak łatwo za­sko­czyć.

Po chwi­li do ich grup­ki do­łą­czy­ła ko­lej­na ko­bie­ta o smu­kłej ki­bi­ci, pło­mien­no­ru­dej grzy­wie i dzi­kim bły­sku w oku. Naj­praw­do­po­dob­niej była kimś w ro­dza­ju przy­wód­czy­ni, bo­wiem straż­nicz­ki zło­ży­ły jej coś, co przy pew­nej dozie po­błaż­li­wo­ści można by uznać za mel­du­nek.

– Nasze czuj­ki do­strze­gły ich krót­ko po tym, jak opu­ści­li gród przez Bramę Po­łu­dnio­wą. Nie­trud­no było za nimi po­dą­żać – ga­da­li tak gło­śno, że mo­gli­by obu­dzić umar­łe­go.

Ru­do­wło­sa ge­stem od­pra­wi­ła dwie straż­nicz­ki wraz z końmi wę­drow­ców, po czym zwró­ci­ła się bez­po­śred­nio do nich:

– Na­zy­wam się He­le­na, choć zwą mnie także Hip­po­li­tą i peł­nię tutaj funk­cję do­wód­cy. Kim je­ste­ście i skąd przy­by­wa­cie? Mów­cie szcze­rze, po­tra­fię roz­po­znać kłam­stwo, a od tego, co po­wie­cie, za­le­ży jak zo­sta­nie­cie przez nas po­trak­to­wa­ni.

– Je­stem Ro­land, jeden z Bez­błęd­nych Ry­ce­rzy, a to mój wier­ny to­wa­rzysz To­masz, nie­do­szły pi­sarz. Przy­sy­ła nas Zde­nek, aby roz­pę­dzić was do domów.

– Śmia­łe słowa, ale czy coś się za nimi kryje, czy to tylko puste dźwię­ki? Kasz­te­lan wy­sy­ła już do nas trzy razy po dwa tu­zi­ny zbroj­nych i za każ­dym razem od­cho­dzi­li z ni­czym. Skąd ten po­mysł, że sa­mo­wtór po­ra­dzi­cie sobie le­piej, zwłasz­cza, że jeden z was praw­do­po­dob­nie nigdy nie dzier­żył mie­cza w dłoni.

To­masz po­czer­wie­niał cały na twa­rzy i już chciał coś zri­po­sto­wać, gdy ubiegł go Ro­land.

– Nie zwy­kłem sobie wy­ra­biać opi­nii w żad­nej spra­wie na pod­sta­wie re­la­cji jed­nej osoby, Hip­po­li­to. Życie na­uczy­ło mnie, że praw­da za­zwy­czaj leży gdzieś po­środ­ku. Tedy zanim po­dej­mę ja­kie­kol­wiek dzia­ła­nia, naj­pierw chciał­bym z tobą po­roz­ma­wiać.

– W takim razie chodź­cie za mną. Czas na roz­mo­wy to jedna z nie­wie­lu rze­czy, któ­rych mamy tutaj pod do­stat­kiem.

– Widzę, że mój to­wa­rzysz się nieco za­go­to­wał, pod wpły­wem two­jej uwagi o jego przy­dat­no­ści w walce. W rze­czy­wi­sto­ści włada pió­rem ze spraw­no­ścią wy­traw­ne­go szer­mie­rza, choć o ile mi wia­do­mo jesz­cze ni­ko­go nie zabił. Po­zwól mu po­spa­ce­ro­wać sa­mo­dziel­nie po obo­zo­wi­sku, póki tro­chę nie ochło­nie i…

– Bez­błęd­ny Ry­ce­rzu, twój to­wa­rzysz wła­śnie się od­da­lił.

– Co? Tak, tak, mhm, tak. Pew­nie się zo­rien­to­wał, ze sobie niego dwo­ru­ję. Nie al­te­ruj się o niego, nic mu nie bę­dzie.

Opro­wa­dzi­ła go krę­tym szla­kiem wśród ognisk i po­słań ku swo­je­mu na­mio­to­wi, po dro­dze opo­wia­da­jąc co nieco o obo­zo­wi­sku i znaj­du­ją­cych się w nim ko­bie­tach.

– Więk­szość z nich to kury do­mo­we, na­uczo­ne tylko go­to­wać, prać, sprzą­tać i ro­dzić dzie­ci, ale są wśród nas takie, które po­tra­fią po­lo­wać, a nie­któ­re nawet wal­czyć. Mę­żo­wie bar­dzo czę­sto wy­mu­sza­li na nich po­słu­szeń­stwo krzy­kiem i pię­ścią, przez co są odro­bi­nę za­hu­ka­ne i brak im pew­no­ści sie­bie, ale jed­no­cze­śnie są bar­dzo zdy­scy­pli­no­wa­ne i szyb­ko się uczą. Nie­za­leż­nie od zdol­no­ści czy po­cho­dze­nia po­łą­czył nas wspól­ny cel – chęć po­pra­wy wła­sne­go losu i wszyst­kie je­ste­śmy jed­na­ko­wo mocno zde­ter­mi­no­wa­ne, żeby go osią­gnąć. Jest nas do­kład­nie trzy­sta trzy, dla­te­go zwie­my się Dy­wi­zjo­nem.

– A jakie szcze­gól­ne ta­len­ty po­sia­dasz Ty? Co spra­wi­ło, że wy­bra­no cię przy­wód­cą?

– Słu­ży­łam pod mar­szał­kiem Fo­chem w armii kró­lew­skiej pod­czas kilku kam­pa­nii, wcze­śniej stu­dio­wa­łam uczo­ne księ­gi w Aka­de­mii. Wiele by wy­mie­niać, ale przede wszyst­kim je­stem po pro­stu naj­wred­niej­szą suką w sta­dzie – od­par­ła ob­na­ża­jąc zęby w dra­pież­nym uśmie­chu.

Ro­land zro­zu­miał, że słusz­nie nie wy­cią­gał po­chop­nych wnio­sków na temat tych ko­biet, tedy po­wtó­rzył He­le­nie wszyst­ko, co na­opo­wia­dał mu kasz­te­lan. Wy­słu­chaw­szy tych re­we­la­cji skwi­to­wa­ła je po­gar­dli­wym prych­nię­ciem.

– Cóż za bzdu­ry! Można od­nieść wra­że­nie, że nasza obec­ność tutaj jest kasz­te­la­no­wi

z ja­kie­goś po­wo­du nie w smak, dla­te­go ima się róż­no­ra­kich spo­so­bów, aby się nas stąd po­zbyć. Dać się po­żreć smo­ko­wi w ra­mach pro­te­stu, to nie­do­rzecz­ność! Wy­łusz­czę ci nasze po­glą­dy, słu­chaj mnie uważ­nie, bo nie lubię się po­wta­rzać. Zwie­my się cy­wi­li­zo­wa­nym ludem, ale w spo­łe­czeń­stwie od wie­ków po­ku­tu­je prze­ko­na­nie, że żona od dziew­ki słu­żeb­nej różni się dwoma rze­cza­mi: oprócz usłu­gi­wa­nia po­win­na jesz­cze roz­kła­dać przed mężem nogi i nie do­sta­je w za­mian żad­nych pie­nię­dzy. Mamy dość trak­to­wa­nia ko­biet jak istot gor­szych, po­sta­no­wi­ły­śmy po­ka­zać, że po­tra­fi­my być sa­mo­wy­star­czal­ne i sa­mo­dziel­ne. Żą­da­my, aby ko­bie­ty po­sia­da­ły takie same prawa jak męż­czyź­ni i mogły po­dej­mo­wać takie same prace jak oni. To pod­sta­wo­we swo­bo­dy, któ­rych nam się od­ma­wia. Po­nad­to na­le­ży znieść zwy­czaj skła­da­nia ofiar smoku. Po­trze­bu­je­my ja­kie­goś do­nio­słe­go wy­da­rze­nia, aby nadać na­szej spra­wie roz­gło­su. Chce­my stać się in­spi­ra­cją dla ko­biet wszel­kich sta­nów, w całym kró­le­stwie. Jeśli w tym celu ko­niecz­ne bę­dzie za­bi­cie smoka, nie za­wa­ha­my się tego zro­bić, nie ważne jak bar­dzo na­bi­ja on kabzę Zden­ko­wi. Ru­szy­my kupą i za­tłu­cze­my gada kło­ni­ca­mi, jak to drze­wiej by­wa­ło – ostat­nie zda­nie nie­mal wy­krzy­cza­ła.

– Musze przy­znać, że to dość śmia­ły ma­ni­fest. Ale spra­wa jest godna, aby o nią wal­czyć. Nie widzę po­wo­du, aby sta­wać wam na dro­dze – pod­su­mo­wał ry­cerz – Zresz­tą, co ja mówię! Nie widzę, w jaki spo­sób mógł­bym tego do­ko­nać, nawet przy wspar­ciu mego to­wa­rzy­sza – dodał pręd­ko, wi­dząc że Hip­po­li­ta nadal się nie uspo­ko­iła, a ogień go­re­ją­cy w jej oczach nie był tylko od­bi­ciem bla­sku ogni­ska.

Roz­mo­wę prze­rwał im strasz­li­wy ryk do­bie­ga­ją­cy zza są­sied­nie­go wzgó­rza. Ów dźwięk był tak gło­śny i wstręt­ny dla ucha, że nie mogło go wydać żadne bo­skie stwo­rze­nie. Prze­ni­kał trze­wia i wpra­wiał ciało w drże­nie. Ro­lan­do­wi włosy sta­nę­ły dęba nie tylko na gło­wie, ale nawet w tych miej­scach, co do któ­rych mógł­by przy­siąc, że owło­sio­ne nie są. Ko­lej­ny ryk roz­legł się zanim pierw­szy prze­brzmiał na dobre i był jesz­cze strasz­liw­szy.

Wszy­scy jak jeden mąż i jedna ko­bie­ta wy­zwo­lo­na rzu­ci­li się na zie­mię wtu­la­jąc twa­rze w glebę, jakby taki bez­po­śred­ni kon­takt z na­tu­rą mógł za­pew­nić im bez­pie­czeń­stwo. Nigdy wcze­śniej nie sły­sze­li ta­kich ryków, ale wąt­pli­wo­ści nie ule­ga­ło, że tylko jedno stwo­rze­nie mogło je wy­da­wać. Smok wy­lazł ze swego leża.

Wśród koron drzew ze­rwał się wi­cher gwał­tow­ny po­zba­wia­jąc ga­łę­zie liści i ła­miąc je. Ryki uci­chły, lecz praw­dzi­wa groza do­pie­ro nad­cią­ga­ła. Cie­ka­wość Ro­lan­da prze­zwy­cię­ży­ła strach. Nie pod­niósł się co praw­da z ziemi, ale prze­wró­cił na plecy i jął ob­ser­wo­wać niebo. Miał na­dzie­ję, ze zdoła uj­rzeć mon­strum. Wiatr wciąż przy­bie­rał na sile. Drze­wa za­czę­ły ję­czeć, gnąc się pod jego na­po­rem, ogni­ska przy­ga­sły, a drob­ne przed­mio­ty ula­ty­wa­ły na go­ści­niec.

Roz­legł się ko­lej­ny ryk a po nie­bie prze­mknął ogrom­ny, acz smu­kły kształt. Nie­wie­le można było do­strzec, smok był wi­docz­ny za­le­d­wie jako cień na tle gwiazd. Roz­pię­tość jego skrzy­deł się­ga­ła kil­ku­dzie­się­ciu łokci, dłu­gość od pyska do ogona jesz­cze wię­cej. Za­to­czył krąg ponad po­la­mi i skie­ro­wał się pro­sto na obóz. Le­ciał tak nisko, że tym razem można było do­strzec nawet po­je­dyn­cze łuski ne­fry­to­wej barwy two­rzą­ce jego pan­cerz.

Ry­cerz za­uwa­żył, że He­le­na także przy­glą­da się smo­ko­wi, więc wy­krzyk­nął:

– Jest pięk­ny!

– Zaraz zgi­nie­my! – od­krzyk­nę­ła Hip­po­li­ta, gdy be­stia roz­war­ła pełną kłów pasz­czę

i rzy­gnę­ła ogniem. Pło­mień na szczę­ście prze­le­ciał ponad obo­zo­wi­skiem i pod­pa­lił las za ich ple­ca­mi. Byli prze­ko­na­ni, że be­stia zaraz po­wró­ci, aby do­peł­nić dzie­ła znisz­cze­nia, lecz tak się nie stało. Wszyst­ko skoń­czy­ło się jesz­cze na­glej niż się za­czę­ło.

He­le­na ze­rwa­ła się z ziemi jak ra­żo­na pio­ru­nem i jęła wy­da­wać roz­ka­zy. Część ko­biet na­tych­miast po­gna­ła z wia­der­ka­mi do pły­ną­ce­go nie­opo­dal stru­mie­nia, aby na­brać wody do ga­sze­nia lasu. Po­zo­sta­łe za­ję­ły się po­rząd­ko­wa­niem obo­zo­wi­ska i zbie­ra­niem z trak­tu rze­czy po­roz­rzu­ca­nych przez wiatr. Strach minął, ale po­zo­sta­wił na ich twa­rzach pust­kę, jakby coś im za­bra­no.

– Po­trze­ba bę­dzie tro­chę czasu zanim dojdą do sie­bie – Ro­land zwró­cił się do przy­wód­czy­ni, gdy opa­no­wa­ła sy­tu­ację – Po­mo­gę wam. Za­mie­rzam zająć się smo­kiem.

– Osza­la­łeś?! Chcesz zgi­nać? – wy­krzyk­nę­ła – Nie, nie osza­la­łeś. Zo­ba­czy­łeś coś, praw­da? Coś, co po­zwa­la ci są­dzić, że po­ra­dzisz sobie z tą be­stią.

– Be­stia po­wia­dasz? Za­iste nie­zwy­kła to be­stia, która po­sia­da wła­snych pa­choł­ków.

A tak się skła­da, że wi­dzia­łem kilku jak po pod­pa­le­niu lasu umy­ka­li tak pręd­ko, że się pię­ta­mi po pół­dup­kach ko­pa­li. Wy­ru­szam nie­zwłocz­nie. Bę­dzie mi po­trzeb­ny mój koń.

Ru­szy­ła wydać od­po­wied­nie dys­po­zy­cje, a tym­cza­sem do ry­ce­rza zbli­żył się To­masz

z wiel­ce prze­ra­żo­na miną.

– Uspo­kój się To­ma­szu, smok już dawno od­le­ciał.

– Nie o smoka tu cho­dzi jeno o inną drę­czą­cą mnie zmorę. Kiedy ty roz­ma­wia­łeś

z Hip­po­li­tą, kilka z tych ko­biet zło­ży­ło mi nie­przy­zwo­ite pro­po­zy­cje.

– A ty oczy­wi­ście od­mó­wi­łeś ka­te­go­rycz­nie, oczy­wi­ście ki­wa­jąc przy tym głową, co tylko je roz­zu­chwa­li­ło – od­parł z prze­ką­sem Ro­land.

– Nie po­win­ny lgnąć do cie­bie? Praw­dzi­we­go ry­ce­rza w lśnią­cej zbroi…

– Uwierz mi, ta­kich ko­biet jest mnó­stwo, ale to zwy­kłe bla­cha­ry. Nie warto sobie nimi za­wra­cać głowy. A te tutaj do­ce­nia­ją twój urok oso­bi­sty i nie­za­prze­czal­ny in­te­lekt. Ja jadę roz­pra­wić się ze smo­kiem, a ty weź się w garść i zaj­mij się tą praw­dzi­wie męską czę­ścią na­szej ro­bo­ty. Wi­dzisz To­ma­szu, te ko­bie­ty żą­da­ją eman­cy­pa­cji, ale do tego jed­ne­go za­wsze będą po­trze­bo­wać męż­czyzn.

– Na pewno dasz sobie radę ze smo­kiem? A może ci to­wa­rzy­szyć?

– Och, nie al­te­ruj się zbyt­nio. Zro­bię mu z dupy je­sień śre­dnio­wie­cza, czy jak to tam się mawia…

***

Ro­lan­do­wi wy­da­wa­ło się, że z dala od ognisk obo­zo­wi­ska jego oczy przy­zwy­cza­iły się do ciem­no­ści na tyle, że bę­dzie mógł do­strzec coś wię­cej, li tylko czu­bek wła­sne­go nosa. Gdy za­głę­bił się w cze­luść smo­czej jamy prze­ko­nał się, że miał rację – tak mu się tylko wy­da­wa­ło. Grotę wy­peł­niał nie­prze­nik­nio­ny mrok.

Ry­cerz sta­nął w bez­ru­chu i cze­kał. Sto ude­rzeń serca. Dwie­ście. W końcu po­iry­to­wa­ny zde­cy­do­wał się ru­szyć po omac­ku. Nie­mal na­tych­miast za­ha­czył nogą o wy­sta­ją­cą skałę

i prze­wró­cił się z ło­sko­tem, który odbił się do­no­śnym echem od ścian ja­ski­ni. Po­chwa z mie­czem od­pię­ła mu się od pasa i po­szy­bo­wa­ła w mrok. Nawet nie pró­bo­wał jej szu­kać. Ni­czym nie­zra­żo­ny jął peł­znąć przed sie­bie, dłoń­mi od­naj­du­jąc drogę na śli­skich, po­kry­tych cien­ką war­stew­ką lo­do­wa­tej wody ska­łach.

Na pod­sta­wie po­wra­ca­ją­cych do niego ech udało mu się usta­lić, że znaj­du­je się

w czymś w ro­dza­ju dłu­gie­go i wą­skie­go ko­ry­ta­rza, opa­da­ją­ce­go ła­god­nie ku wy­so­ko skle­pio­nej, roz­le­głej ko­mo­rze. Za­pew­ne tam znaj­do­wa­ło się le­go­wi­sko smoka.

Raz zdało mu się, że usły­szał ja­kieś po­ru­sze­nie w ciem­no­ści. Za­marł na chwi­lę w bez­ru­chu, lecz dźwięk się nie po­wtó­rzył, więc ru­szył po­now­nie. Wę­drów­ka zda­wa­ła się nie mieć końca. Wresz­cie jego dło­nie na­tra­fi­ły na pust­kę. Ob­ró­cił się no­ga­mi do przo­du i po­wo­li opu­ścił w dół, chwy­ta­jąc dłoń­mi za wy­stęp skal­ny i opie­ra­jąc na nich cię­żar ciała, mając na­dzie­ję, że się­gnie sto­pa­mi dna za­głę­bie­nia. Z le­d­wo­ścią, ale udało mu się to. Był na miej­scu. To tutaj miał się kryć rze­ko­my smok.

Po­stą­pił kilka kro­ków przed sie­bie, gdy grotę wy­peł­nił do­no­śny głos. Oka­za­ło się, że oprócz ry­cze­nia ni­czym stado żu­brzyc w rui, be­stia po­tra­fi także cał­kiem bie­gle wła­dać ludz­kim ję­zy­kiem, choć jej ak­cent był nieco ar­cha­icz­ny.

– Jak śmiesz za­kłó­cać mój spo­kój, czło­wie­ku?!

Głos był na­praw­dę do­no­śny. Ry­cerz skrzy­wił się, ale nie za­trzy­mał.

– Jesz­cze jeden krok, a zgi­niesz. Ro­ze­rwę cię na ka­wał­ki!

Grota wy­peł­ni­ła się echa­mi, które zda­wa­ły się do­bie­gać ze­wsząd. Ro­land był pe­wien, że to jakaś sztucz­ka, po­dob­nie jak widmo smoka nad obo­zo­wi­skiem.

– Pożrę cię, a potem wy­plu­je twoje kości!

Głosy do­bie­ga­ły ze­wsząd, z wy­jąt­kiem jed­ne­go miej­sca. Rzu­cił się gwał­tow­nie w tym kie­run­ku. Zde­rzył się ze stwo­rze­niem wiel­ko­ści czło­wie­ka, po­kry­tym dziw­ną, śli­ską, lecz suchą skórą. Za­czę­li się sza­mo­tać. Ośli­zgła kre­atu­ra nie­mal wy­rwa­ła się z jego uści­sku. W ostat­niej chwi­li udało mu się chwy­cić ją za ogon.

Stwo­rze­nie wy­da­ło zgłu­szo­ny okrzyk:

– Uh, puść mój ogon, bo go urwiesz!

– W po­rząd­ku, pusz­czam – od­po­wie­dział Ro­land, roz­luź­nia­jąc chwyt.

Ale urwał. Szarp­nął gwał­tow­nie, wkła­da­jąc w to wszyst­kie siły i ogon ode­rwał się od resz­ty ciała. Roz­le­gło się ciche pstryk­nie­cie i nad wal­czą­cy­mi roz­bły­sła kula świa­tła. Po­cząt­ko­wo blask cał­ko­wi­cie ich ośle­pił, ale wkrót­ce oczy się przy­sto­so­wa­ły i wresz­cie mogli się do­strzec na­wza­jem.

– Po­patrz cóżeś uczy­nił – rze­kło z wy­rzu­tem stwo­rze­nie.

Ro­land przyj­rzał mu się uważ­nie. Dwie ręce, dwie nogi, żad­nych skrzy­deł ani pasz­czy peł­nej zębów, ogon urwa­ny. Nie zga­dza­ło się nic, z wy­jąt­kiem może cuch­ną­ce­go od­de­chu.

Z ust prze­bie­rań­ca wio­nął iście trupi odór.

– Nie je­steś smo­kiem – za­uwa­żył przy­tom­nie.

– Pew­nie, że nie – od­parł męż­czy­zna i po­now­nie rzu­cił się na ry­ce­rza.

Zwar­li się w niedź­wie­dzim uści­sku ta­rza­jąc się po ziemi, ko­piąc i gry­ząc, plu­jąc i war­cząc. Gdy w końcu Ro­lan­do­wi udało się oswo­bo­dzić ręce, chwy­cił za pierw­sze, co mu się pod nie na­wi­nę­ło i ści­snął. Oka­za­ło się, że to kro­cze prze­ciw­ni­ka. Jego ad­wer­sarz nie­mal na­tych­miast prze­stał się szar­pać. Śmierć nam za jaje, jak ma­wiał poeta.

– Gadaj, kim je­steś i co tu ro­bisz!

– Je­stem aaa… ak­to­rem… puść – wy­stę­kał

– Gadaj, albo do końca życia bę­dziesz śpie­wał fal­se­tem!

– Cięż­ko zdo­być się na wy­zna­nia, kiedy ktoś ści­ska ci klej­no­ty. Puść, to od­po­wiem na twoje py­ta­nia, skoro już się zo­rien­to­wa­łeś, że to wszyst­ko blaga.

– Za­ufam ci – rzekł Ro­land pusz­cza­jąc przy­ro­dze­nie ak­to­ra – a teraz mów.

– Na­zy­wam się Edward, je­stem ak­to­rem, ilu­zjo­ni­stą i wy­na­laz­cą. Kasz­te­lan Zde­nek opła­cił mnie, żebym uda­wał smoka. Wszel­ki­mi do­stęp­ny­mi spo­so­ba­mi – wes­tchnął cięż­ko

i kon­ty­nu­ował – Zresz­tą nie robię tego po raz pierw­szy, bo już od prze­szło lat dwu­dzie­stu. Cho­ciaż kiep­ski ze mnie magik. Wy­cza­ro­wa­nie widma smoka ponad lasem nie sta­no­wi dla mnie pro­ble­mu, ale praw­dzi­we­go ognia już tak – ry­cerz po­ki­wał ze zro­zu­mie­niem głową, tak jak miał w zwy­cza­ju robić to jego to­wa­rzysz – Po­dej­rze­wam, że do­strze­głeś moich po­moc­ni­ków pod­pa­la­ją­cych las, bo­wiem ina­czej nie wkro­czył­byś tutaj tak śmia­ło. Mia­łem na­dzie­ję, że wszy­scy będą za­ję­ci ob­ser­wo­wa­niem smoka.

– Za­iste do­strze­głem ich, choć umy­ka­li jakby ich sam dia­beł gonił. In­try­gu­je mnie jed­nak spra­wa, po cóż wdzie­wasz tak dzi­wacz­ny ko­stium.

– To chyba oczy­wi­ste – prych­nął Edward – ko­stium po­zwa­la mi le­piej wczuć się w rolę. Po­zby­wam się wszel­kich ludz­kich od­ru­chów. Wy­zwa­lam w sobie pier­wot­ne in­stynk­ty be­stii, je­dy­ne czym za­czy­nam się kie­ro­wać, to żądza krwi.

– Oszczędź mi tych bajań, bom jesz­cze gotów w nie uwie­rzyć i po­sie­kam cię na ka­wał­ki.

– Może fak­tycz­nie za bar­dzo się unio­słem. Wy­bacz ry­ce­rzu, korzę się w pro­chu

u twych stóp…

– Do­brze już do­brze – prze­rwał mu Ro­land – Opo­wia­daj o ko­stiu­mie, bo wiel­ce mnie za­in­try­go­wał.

– Ten ko­stium to istny maj­stersz­tyk, moje naj­wspa­nial­sze dzie­ło. Z ży­wi­cy pew­ne­go ga­tun­ku drzew udało mi się w od­po­wied­niej tem­pe­ra­tu­rze wy­eks­tra­ho­wać sub­stan­cję, którą można do­wol­nie for­mo­wać, a po za­sty­gnię­ciu na­bie­ra ona zdu­mie­wa­ją­cych wła­ści­wo­ści. Staje się bar­dzo wy­trzy­ma­ła, a przy tym nie­zwy­kle lekka i ela­stycz­na. Po­nad­to cał­ko­wi­cie za­trzy­mu­je wodę i można ja bar­wić na do­wol­ne ko­lo­ry.

– Udało mi się ją ro­ze­rwać – wtrą­cił ry­cerz wska­zu­jąc le­żą­cy nie­opo­dal ogon, praw­do­po­dob­nie od­rzu­co­ny przez nich w fer­wo­rze walki.

– Ow­szem, ale sam wiesz naj­le­piej, ile mu­sia­łeś wło­żyć w to siły.

– Za­iście, nie­zwy­kła to sub­stan­cja. Nie my­śla­łeś nigdy, żeby cał­ko­wi­cie po­świę­cić się wy­na­laz­czo­ści?

– W tym wła­śnie tkwi szko­puł. Jako wy­na­laz­ca był­bym na równi wy­klę­ty przez ko­ściół, co jako magik. Dla in­kwi­zy­to­rów nie ma róż­ni­cy – jedno i dru­gie to ka­cer­stwo, a jako takie pro­wa­dzi pro­stą drogą na stos. Nie­opatrz­nie zdra­dzi­łem się nie­gdyś przed kasz­te­la­nem Zden­kiem ze swo­imi roz­licz­ny­mi ta­len­ta­mi. A teraz musze mu po­ma­gać pod groź­ba wy­da­nia mnie Świę­tej In­kwi­zy­cji. Po­ma­gam mu, cho­ciaż w głębi duszy je­stem cał­ko­wi­cie prze­ciw­ny jego prak­ty­kom.

– Co masz na myśli? Cho­dzi o pie­nią­dze, które na tym zbija? Po­wiedz, że tak, bo­wiem al­ter­na­ty­wa jest zbyt po­twor­na!

– Sam chciał­bym, żeby tak było. My­śla­łem o tych bied­nych wie­śniacz­kach, które rze­ko­mo skła­da­ne są smoku w ofie­rze. Zde­nek wy­ko­rzy­stu­je je, żeby za­spo­ko­ić swoje chu­cie. Każdy facet lubi sobie od czasu do czasu po­dup­czyć – Ro­land po­now­nie po­ki­wał głowa, my­śląc o swoim to­wa­rzy­szu – Ale kasz­te­lan po­dob­no jest praw­dzi­wie nie­na­sy­co­ny. Szcze­gól­nie upodo­bał sobie chłop­ki, któ­rych ko­bie­cość ledwo co zdą­ży­ła roz­kwit­nąć. Wy­ci­na im ję­zy­ki, żeby nie mogły za­świad­czyć o jego winie. Co dzie­je się z nimi, gdy już mu się znu­dzą, tego nie wie nikt.

– To suczy syn! Bog­daj nigdy by się nie uro­dził! Oby jego czło­nek po­czer­niał, skur­czył się i od­padł. Skró­cę go o głowę, taka jego mać! – wpadł w furię Bez­błęd­ny Ry­cerz –

W tej za­po­mnia­nej przez Boga i ludzi kra­inie po­zo­sta­wał bez­kar­ny prze­szło lat dwa­dzie­ścia. Zdaje się to nie­moż­li­wo­ścią utrzy­mać to w se­kre­cie tak długo, ale to się zmie­ni. Wkrót­ce zo­sta­niesz wol­nym czło­wie­kiem, Edwar­dzie. A twoja ta­jem­ni­ca ta­jem­ni­cą po­zo­sta­nie.

– Pusz­czasz mnie wolno?

– Nie widzę po­wo­du, dla któ­re­go miał­bym po­stą­pić ina­czej. Pro­szę cię tylko o dwie rze­czy: daj mi swój ko­stium i wy­cza­ruj dla mnie takie samo świa­tło jak to nad na­szy­mi gło­wa­mi. Jeśli nie znaj­dę swo­je­go mie­cza, będę mu­siał urwać łeb Zden­ko­wi go­ły­mi rę­ka­mi.

 

***

Kiedy Ro­land opu­ścił ja­ski­nię już świ­ta­ło. W bla­sku po­ran­ka droga po­wrot­na za­ję­ła mu zde­cy­do­wa­nie mniej czasu niż nocą. Spo­dzie­wał się, że za­sta­nie obóz po­grą­żo­ny we śnie, lecz w isto­cie nie spał chyba nikt. Kil­ka­set ko­biet usta­wi­ło się wokół do­ga­sa­ją­ce­go ogni­ska, przy któ­rym sie­dział To­masz i opo­wia­dał jakąś hi­sto­rię. Wszyst­kie słu­chacz­ki były tak po­chło­nię­te opo­wie­ścią, że nie za­uwa­ży­ły przy­by­cia ry­ce­rza, nawet gdy ten po­zo­sta­wił konia

i po­czął prze­py­chać się ku ogni­sku.

– A wtedy Ro­land od­rą­bał ostat­ni z łbów stu­gło­wej hydry, po­zba­wia­jąc ją ży­wo­ta –

w tym mo­men­cie ry­cerz do­tarł do ogni­ska, zła­pał to­wa­rzy­sza za ramię i od­cią­gnął nieco na bok.

– Stu­gło­wa hydra?! Na li­tość boską! – wy­sy­czał – Wiesz rów­nie do­brze jak ja, że ta hydra miała tylko dwie głowy, z czego jedna nie­chyb­nie była nie­do­ro­zwi­nię­ta. Ro­zu­miem, że to miała być długa opo­wieść, ale tym razem prze­sze­dłeś sa­me­go sie­bie.

– Mu­sia­łem coś wy­my­ślić. W po­wie­trzu wi­siał zbio­ro­wy gwałt – szep­tał go­rącz­ko­wo pi­sarz.

– Za­zwy­czaj męż­czyź­ni zmy­śla­ją hi­sto­rie, żeby za­cią­gnąć ko­bie­tę do łóżka. Ty ro­bisz to w celu zu­peł­nie prze­ciw­nym. Na szczę­ście przy­no­szę ci wy­ba­wie­nie – stwier­dził Ro­land, po czym pod­niósł głos i zwró­cił się do wszyst­kich – Smok nie sta­no­wi już żad­ne­go za­gro­że­nia. Ale mogę wam po­ka­zać, gdzie kryje się praw­dzi­wy po­twór.

 

***

Ma­ry­na, jak co dzień, nio­sła wła­śnie tacę z wie­cze­rzą dla kasz­te­la­na, gdy ktoś zła­pał ją za ramię i po­cią­gnął w głąb ko­ry­ta­rza. Choć zlę­kła się bar­dzo, nie mogła krzyk­nąć. Po chwi­li jed­nak uspo­ko­iła się, bo cho­ciaż ru­do­wło­są ko­bie­tę, która trzy­ma­ła ją za rękę wi­dzia­ła po raz pierw­szy, to to­wa­rzy­szą­ce­go jej męż­czy­znę po­zna­ła na­tych­miast – był to Ro­land, Bez­błęd­ny Ry­cerz.

– Dziew­czy­no – ode­zwa­ła się ru­do­wło­sa – czy kasz­te­lan cię skrzyw­dził?

Ma­ry­na spu­ści­ła wzrok, wpa­tru­jąc się in­ten­syw­nie w swoje trze­wi­ki.

– Mu­si­my to wie­dzieć – tym razem ode­zwał się ry­cerz.

Chwy­cił dziew­czy­nę de­li­kat­nie za brodę i ją uniósł. Nie mogła im nic po­wie­dzieć, lecz wy­czy­ta­li praw­dę w jej oczach.

To była pierw­sza udana in­wa­zja na zamek w Nig­dy­bą­dzi­nie. Zna­mien­ne przy tym jest, że do­ko­na­ły jej ko­bie­ty, przy współ­udzia­le za­le­d­wie dwóch mężów i od­by­ła się w kom­plet­nej ciszy. Kasz­te­lan był ni­cze­go nie świa­dom, póki do jego kom­na­ty nie wpadł z im­pe­tem i hu­kiem wy­ła­ma­nych drzwi Ro­land i nie rzu­cił ko­stiu­mu smoka na jego stół.

– Co to ma zna­czyć?! Wasz­mość wpa­dasz jak po ogień i rzu­casz przede mnie ja­kieś przed­mio­ty nie­zna­nej pro­wi­nen­cji.

– Złu­pi­łem tę skórę ze smoka.

– Co to za bzdu­ra? Prze­cież nie ma żad­ne­go… – nagle Zde­nek po­czer­wie­niał – Ty dur­niu, mia­łeś tylko roz­go­nić te baby!

– Okła­ma­łeś mnie kasz­te­la­nie. Chcia­łeś mnie wy­ko­rzy­stać w swo­ich nie­cnych pla­nach, po­dob­nie jak wielu przede mną. Skoro nie ma żad­ne­go smoka, to co się dzie­je z dziew­czy­na­mi, które miały być skła­da­ne mu w ofie­rze? Ra­czysz od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie?

– Nie mam za­mia­ru. Mam dość two­ich im­per­ty­nen­cji. Stra­że!

– Oba­wiam się, że stra­że ci nie po­mo­gą – wy­szarp­nął miecz z po­chwy i przy­sta­wił go do gar­dła Zden­ka. Ten pró­bo­wał się od­su­nąć na krze­śle, lecz przy swo­jej tuszy nie był w sta­nie. – Po­wi­nie­nem cię teraz zabić jak zwy­kłe­go śmie­cia, ale by­ła­by to zbyt mała kara za twe nie­cne uczyn­ki – wzmoc­nił nieco na­cisk i na krta­ni kasz­te­la­na po­ja­wi­ła się po­je­dyn­cza kro­pel­ka krwi – Na ko­ry­ta­rzu czeka trzy­sta żąd­nych sa­tys­fak­cji ko­biet. Zo­sta­wię cię z nimi. Jeśli o mnie cho­dzi, to mo­żesz za­sto­so­wać się do wła­snej po­ra­dy i wszyst­kie je wy­chę­do­żyć – z tymi sło­wa­mi opu­ścił kom­na­tę.

Na ko­ry­ta­rzu zwró­cił się do He­le­ny:

– Chcia­łaś nadać wa­szej spra­wie roz­gło­su. Myślę, że po­wie­sze­nie kasz­te­la­na Nig­dy­bą­dzi­na za jaja na mu­rach jego wła­sne­go za­mczy­ska to do­sko­na­ły spo­sób, aby ten roz­głos osią­gnąć.

***

Dwóch męż­czyzn po­dró­żo­wa­ło konno go­ściń­cem w kie­run­ku za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. Choć gro­dzisz­cze po­zo­sta­wi­li da­le­ko za sobą, nadal do­bie­ga­ły ich krzy­ki kasz­te­la­na.

Koniec

Komentarze

 Wzmian­ka o smoku wy­da­ła się mi nie­zwy­kle in­try­gu­ją­ca, jed­nak wy­da­je mi się - po­wtó­rze­nie.

 Za­iste do­strze­głem ich, choć umy­ka­li jakby ich sam dia­beł gonił


Cie­ka­wa próba sty­li­za­cji opo­wia­da­nia, ale za­chwy­tu nie wzbu­dza.

Ha. Do­brze, że dałam radę do­czy­tać ten pierw­szy aka­pit, bo gdyby nie to, to wizja smęt­ne­go ry­ce­rza ubra­ne­go jeno w płaszcz kol­czy na gołe cialo i okry­te­go opoń­czą go­ni­ła­by mnie nie­chyb­nie przez ko­lej­ne go­dzi­ny.


Kiedy w grę wcho­dzi kil­ka­set roz­wście­czo­nych ko­biet nic nie jest oczy­wi­ste.

I kilka li­te­ró­wek...

I te smacz­ki od Focha, przez wier­ne­go To­ma­sza i "bo nie lubię się po­wta­rzać" a to tylko z aku­rat tego ka­wal­ka, który czy­tam, wie­dząc, że jest ich znacz­nie wię­cej (smacz­ków).

"Smoku" czy "smo­ko­wi"? Czy może ko­lej­ny sma­czek?

 

Ogól­nie je­stem za­chwy­co­na, cho­ciaż koń­ców­ka mogla być ciut bar­dziej. Ale i tak dam sześć, a co!

No nie, do­pie­ro gdy prze­czy­tam jesz­cze raz...

Na po­czą­tek po­wiem: nie przej­muj się dłu­go­ścią ko­men­ta­rza. Ja tak mam i już.

 

Po­do­ba mi się Twój styl oraz kon­wen­cja, któ­rej uży­łeś, bo lubię humor, in­te­li­gent­ne wstaw­ki i pusz­cza­nie oczek do czy­tel­ni­ka. ; ) Koń­ców­kę jed­nak i ogól­ne roz­wią­za­nie kwe­stii smoka uwa­żam za słabe, ode mnie więc 4. Razem z 6 Nie­zgo­dy bę­dziesz miał więc 5 na za­chę­tę. ; P

 

„Męż­czyź­ni nie prze­rwa­li po­dró­ży, kie­ru­jąc się ku mi­go­czą­cym w od­da­li ogniom obo­zo­wi­ska, które było ich celem odkąd opu­ści­li Nig­dy­bą­dzin. Nie­wie­lu było śmiał­ków, któ­rzy od­wa­ży­li­by się zro­bić to do­bro­wol­nie. Choć nie można było od­mó­wić im ani­mu­szu, było to dzia­ła­nie zgoła nie­roz­sąd­ne, żeby nie rzec - głu­pie. Miej­sce ich prze­zna­cze­nia cie­szy­ło się złą sławą, oso­bli­wie nie­bez­piecz­nym będąc dla męż­czyzn.”

Za dużo tego bycia.

 

„Był istną per­so­ni­fi­ka­cja do­bro­by­tu...” - Li­te­rów­ka: per­so­ni­fi­kacją.

 

W paru miej­scach edy­tor dziw­nie po­roz­dzie­lał Ci wier­sze. Sta­raj się na to zwró­cić uwagę przy na­stęp­nym tek­ście. ; )

 

„Witaj w mych skrom­nych pro­gach oraz na za­rzą­dza­nych prze­ze mnie zie­miach Bez­błęd­ny Ry­ce­rzu Ro­lan­dzie.” - Przed bez­po­śred­nim zwro­tem do osoby prze­ci­nek, czyli przed „Bez­błęd­ny”.

 

„Po­zwól, na­pij­my się wina nim przej­dzie­my do in­te­re­sów – kla­snął w dło­nie i wy­krzyk­nął grom­ko – Ma­ry­na!”

Po pierw­sze: pod­miot. Przed chwi­lą pod­mio­tem był Ro­land, więc kto kla­snął w dło­nie? Nawet je­że­li in­tu­icyj­nie wia­do­mo, kto co mówi lub robi, wy­pa­da do­okre­ślić zmia­nę pod­mio­tu.

Po dru­gie: nie­pra­wi­dło­wy zapis dia­lo­gu. Po myśl­ni­ku na­stę­pu­je opis, więc po „in­te­re­sów” krop­ka, „kla­snął” wiel­ką li­te­rą, no i po „grom­ko” dwu­kro­pek.

Widzę, że dalej w tek­ście jest po­dob­nych przy­pad­ków wię­cej, więc resz­ty wy­mie­niać nie będę. Zaj­rzyj sobie do wątku tutaj. Se­le­na ład­nie wy­ło­ży­ła m.in. wła­śnie za­sa­dy kon­struk­cji dia­lo­gów. Prze­czy­taj, przy­da Ci się.

 

„Zde­nek nie pa­trzał teraz na swo­je­go roz­mów­ce” - Li­te­rów­ka: roz­mówcę.

 

„...gapiąc się na mu­scu­lus glu­teus ma­xi­mus prę­żą­ce się pod zgrzeb­nym gie­złem służ­ki.” - Nie je­stem znaw­cą ła­ci­ny, ale wy­glą­da na to, że tutaj jest tylko jeden po­śla­dek, bo za­sto­so­wa­łeś nazwę w licz­bie po­je­dyn­czej. Zatem „prę­żą­cy”, a nie „prę­żą­ce”, choć wiem, że to wtedy brzmi kiep­sko...

 

Gu­bisz sporo prze­cin­ków, btw.

 

„Zde­nek ze­rwał się z krze­sła ze zwin­no­ścią, o która trud­no by po­są­dzać osobę o jego tuszy...” - Li­te­rów­ka: którą.

 

„więc bę­dzie­cie mogli po­dzie­lić się tą cięż­ka praca” - Li­te­rów­ka: ciężką.

 

„– A nad czym tak wasz­mość de­li­be­ru­jesz, jeśli można wie­dzieć.” - To py­ta­nie, więc na końcu ra­czej znak za­py­ta­nia.

 

„...dzieci będą sy­pa­ły przed tobą płat­ki kwia­tów, ko­bie­ty będą mdla­ły na sam twój widok, a męż­czyź­ni za­zdro­ścić od­wa­gi i spry­tu.” - Hm, ALBO ko­bie­ty będą mdla­ły, a męż­czyź­ni za­zdro­ści­li, ALBO ko­bie­ty będą mdleć, a męż­czyź­ni za­zdro­ścić, ALBO ko­bie­ty będą mdla­ły, a męż­czyź­ni będą za­zdro­ścić – acz­kol­wiek to ostat­nie ze wzglę­du na po­now­ny nad­miar „bycia” jest nie­wska­za­ne.

 

„Kasz­te­lan wy­sy­ła już do nas trzy razy po dwa tu­zi­ny zbroj­nych i za każ­dym razem od­cho­dzi­li z ni­czym.” - Chyba li­te­rów­ka: wy­sy­łał?

 

„Skąd ten po­mysł, że sa­mo­wtór po­ra­dzi­cie sobie le­piej, zwłasz­cza, że jeden z was praw­do­po­dob­nie nigdy nie dzier­żył mie­cza w dłoni.” - Po­now­nie, to py­ta­nie, więc na końcu ra­czej znak za­py­ta­nia.

 

„Pew­nie się zo­rien­to­wał, ze sobie niego dwo­ru­ję.” - Li­te­rów­ka: że.

 

„Jest nas do­kład­nie trzy­sta trzy, dla­te­go zwie­my się Dy­wi­zjo­nem.” XDDD

Jak wspo­mnia­ła Nie­zgo­da – ja też ko­cham smacz­ki. ; P

 

„A jakie szcze­gól­ne ta­len­ty po­sia­dasz Ty?” - W dia­lo­gach (w opi­sach zresz­tą też) nie pi­sze­my zwro­tów typu „ty”, „cie­bie” itp. Wiel­ką li­te­rą. Po pro­stu jakie ta­len­ty po­sia­dasz ty. (Nie wiem zresz­tą, skodo Ci się to wzię­ło, bo już w na­stęp­nym zda­niu jest „cię” małą li­te­rą ; P).

 

„...żona od dziew­ki słu­żeb­nej różni się dwoma rze­cza­mi: oprócz usłu­gi­wa­nia po­win­na jesz­cze roz­kła­dać przed mężem nogi i nie do­sta­je w za­mian żad­nych pie­nię­dzy.”

Hm? A dziew­ka słu­żeb­na do­sta­je pie­nią­dze? Czy to nie ra­czej pro­sty­tut­ka?

 

„Mamy dość trak­to­wa­nia ko­biet jak istot gor­szych” - Ra­czej jak kogo? isto­ty gor­sze.

 

Kiedy kasz­te­lan po­wie­dział „smoku” za­miast „smo­ko­wi”, wy­glą­da­ło to na za­bieg ce­lo­wy. Ale już w ustach He­le­ny, która wszak wy­ra­ża się jak osoba wy­kształ­co­na, „smoku” wy­da­je się brzyd­kim błę­dem.

 

„nie ważne jak bar­dzo na­bi­ja on kabzę” - nie­waż­ne łącz­nie

 

„– Musze przy­znać, że to dość śmia­ły ma­ni­fest.” - Li­te­rów­ka: Muszę.

 

„...jakby taki bez­po­śred­ni kon­takt z na­tu­rą mógł za­pew­nić im bez­pie­czeń­stwo. Nigdy wcze­śniej nie sły­sze­li ta­kich ryków” - Po­wtó­rze­nie.

 

„Pło­mień na szczę­ście prze­le­ciał ponad obo­zo­wi­skiem i pod­pa­lił las za ich ple­ca­mi.” - Za ich ple­ca­mi? Prze­cież le­że­li na ziemi w tym mo­men­cie.

 

Och, ga­sze­nie lasu wia­der­ka­mi, lol.

 

„Chcesz zgi­nać?” - Li­te­rów­ka: zginąć.

 

„– Nie po­win­ny lgnąć do cie­bie? Praw­dzi­we­go ry­ce­rza w lśnią­cej zbroi…
– Uwierz mi, ta­kich ko­biet jest mnó­stwo, ale to zwy­kłe bla­cha­ry.”

Aha­ha­ha­ha­ha! XD

 

„A te tutaj do­ce­nia­ją twój urok oso­bi­sty i nie­za­prze­czal­ny in­te­lekt. Ja jadę roz­pra­wić się ze smo­kiem, a ty weź się w garść i zaj­mij się praw­dzi­wie męską czę­ścią na­szej ro­bo­ty. Wi­dzisz To­ma­szu, te ko­bie­ty żą­da­ją eman­cy­pa­cji, ale do tego jed­ne­go za­wsze będą po­trze­bo­wać męż­czyzn.”

Uwa­żaj na za­im­ki, zwłasz­cza po­dob­nie brzmią­ce, bo ich na­gro­ma­dze­nie po­tra­fi okrop­nie zgrzy­tać.

 

A skąd Ro­land wie­dział, gdzie jest ja­ski­nia smoka?

 

„– Pożrę cię, a potem wy­plu­je twoje kości!” - Li­te­rów­ka: wy­pluję.

 

„Roz­le­gło się ciche pstryk­nie­cie i...” - Pstryk­nięcie.

 

„– Uh, puść mój ogon, bo go urwiesz!” - Za­zna­czam tylko, że „uh” to an­glizm, któ­re­go w bar­dziej „li­te­rac­kim” tek­ście bym nie lu­bi­ła, ale tutaj, jako że i tak mie­szasz wszyst­ko ze wszyst­kim, nie prze­szka­dza. ; )

 

„A teraz musze mu po­ma­gać pod groź­ba wy­da­nia mnie Świę­tej In­kwi­zy­cji.” - Dwie li­te­rów­ki: muszę oraz groźbą.

 

„Ro­land po­now­nie po­ki­wał głowa” - głową.

 

„W tej za­po­mnia­nej przez Boga i ludzi kra­inie po­zo­sta­wał bez­kar­ny prze­szło lat dwa­dzie­ścia. Zdaje się to nie­moż­li­wo­ścią utrzy­mać to w se­kre­cie tak długo, ale to się zmie­ni.”

 

„Kasz­te­lan był ni­cze­go nie świa­dom” - nie­świa­dom łącz­nie.

 

„– Oba­wiam się, że stra­że ci nie po­mo­gą – wy­szarp­nął miecz z po­chwy i przy­sta­wił go do gar­dła Zden­ka.”

Tu znowu kwe­stia pod­mio­tu. Trze­ba do­okre­ślić, kto wy­szarp­nął miecz.

 

 Po­zdra­wiam! ; )

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Dzię­ki za wy­tknię­cie wszyst­kich bra­ków i nie­do­ró­bek.Wszel­ka kon­struk­tyw­na kry­ty­ka jest prze­ze mnie mile wi­dzia­na. Na­stęp­nym razem zanim coś opu­bli­ku­je, to bar­dziej przy­ło­żę się do re­dak­cji i ko­rek­ty, bo teraz mi tro­chę głu­pio.

Li­te­rów­ki i brak prze­cin­ków to jedno, ale na­gro­ma­dze­nia za­im­ków w nie­któ­rych miej­scach i pro­ble­mów z okre­śle­niem pod­mio­tu sam bym pew­nie nie wy­ła­pał. Teraz zwró­cę bacz­niej na to uwagę. Co do roz­dzie­la­nia wier­szy w dziw­nych miej­scach, to wiem w czym pro­blem, tylko zo­rien­to­wa­łem się zbyt późno żeby to po­pra­wić. O kon­struk­cji dia­lo­gów po­czy­tam, bo za­wsze uwa­ża­łem, że robię to do­brze :D

Co do ga­sze­nia lasu wia­der­ka­mi, na swoje uspra­wie­dli­wie­nie mogę rzec, że las w po­spie­chu pod­pa­li­li pa­choł­ko­wie Edwar­da, więc jego uga­sze­nie w za­rod­ku nie po­win­no być wiel­kim pro­ble­mem. Z dru­giej stro­ny fak­tycz­nie można było to roz­wią­zać ina­czej.

Ro­land wie­dział gdzie jest ja­ski­nia smoka, bo wszy­scy to wie­dzie­li, tak ja to widzę. Ale skoro jest to nie­ja­sne to trze­ba by wspo­mnieć o tym w tek­ście.

Błęd­na od­mia­na smoka to babol z mojej stro­ny, biję się w pierś.

Wpla­ta­nie róż­nych smacz­ków i na­wią­zań w tekst spra­wia mi wiel­ką fraj­dę, dla­te­go bar­dzo się cie­sze, że po­dob­nie to od­bie­ra­cie pod­czas czy­ta­nia ;)

Po­zdra­wiam

Życzę zatem po­wo­dze­nia przy przy­szłych tek­stach! ; )

 

Co do ja­ski­ni smoka to za­su­ge­ro­wa­łam się tym, co mówił wcze­śniej kasz­te­lan, że nie każ­de­mu z tu­ry­stów uda­wa­ło się zo­ba­czyć smoka (a prze­cież po­pę­dzi­li­by od razu do jamy, gdyby znali jej po­ło­że­nie?) , no i gdyby nie­wia­sty wie­dzia­ły, gdzie smok ma swoje leże, chyba po­szły­by bez­po­śred­nio do niego, by ne­go­cjo­wać? Ale może się cze­piam. ; P

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Miej­sce ich prze­zna­cze­nia --- A nie cel po­dró­ży?

zwa­żyw­szy jego da­le­ce nie­sto­sow­ny do ta­kie­go spo­tka­nia strój, --- no i co z tym stro­jem? zwa­żyw­szy na co? (py­ta­nie po­moc­ni­cze).

Ma­je­stat kasz­te­la­na skła­dał się w nie­zli­czo­ne fałdy na jego brzu­chu, --- ukła­dał brzmia­ło by le­piej, moim skrom­nym zda­niem.

wy­krzyk­nął grom­ko – Ma­ry­na! --- a gdzie uciekł dwu­kro­pek?

Wie­niec bob­ko­wy każę wło­żyć ci na skro­nie --- Ha ha ha! To mi się po­do­ba!

ga­da­li tak gło­śno, --- To są ONE, więc ga­da­ły.

Opro­wa­dzi­ła go krę­tym szla­kiem --- po­pro­wa­dzi­ła. Po­pro­wa­dzi­ła...

że wy­bra­no cię przy­wód­cą? --- przy­wód­czy­NIĄ, gdyż to ONA.

nie ważne --- razem plus prze­ci­nek

Ru­szy­ła wydać od­po­wied­nie dys­po­zy­cje, --- ale kto? Niby wia­do­mo, lecz wy­mie­nie­nie osoby wska­za­ne, by nie plą­ta­ły się pod­mio­ty.

– Za­iście, --- za­iste.

Bra­ku­je mro­wia i jesz­cze kilku prze­cin­ków.

Wy­pa­da po­gra­tu­lo­wać i po­dzię­ko­wać --- taką są tutaj rzad­ko­ścią opo­wia­da­nia, nie do­ty­czą­ce spraw osta­tecz­nych i prawd ob­ja­wio­nych, że Twoje, re­lak­su­jąc i ba­wiąc, świe­ci na tle. Ale, wiesz, za­świe­ci­ło­by ja­śniej, gdyby nie to, co po­wy­żej... Cie­szył­bym się bar­dzo, nie mając nic do wy­ła­wia­nia z na­stęp­nych Two­ich tek­stów.

Z jed­nym zgo­dzić się nie mogę: "ga­da­li tak gło­śno" - okre­śle­nie to do­ty­czy Ro­lan­da i To­masz, dla­te­go jest jak naj­bar­dziej po­praw­ne. Nie­for­tun­nie w tam­tym miej­scu po­sta­wi­łem myśl­nik, co może su­ge­ro­wać, że nie jest to już frag­ment wy­po­wie­dzi straż­ni­czek. Mea culpa ;)

Ko­lej­ne opo­wia­da­nie mam już go­to­we, jed­nak wstrzy­ma­łem się z jego pu­bli­ka­cja, chcą zo­ba­czyć jaka bę­dzie re­ak­cja na to co pisze i także ile błę­dów mi się wy­tknie, któ­rych sam nie za­uwa­ży­łem. Część po­wsta­ła za­pew­ne przy prze­pi­sy­wa­niu tek­stu do kom­pu­te­ra, a część z moich bra­ków zna­jo­mo­ści gra­ma­ty­ki i in­ter­punk­cji (or­to­gra­fów chyba nie było?). W każ­dym razie wiem, że teraz muszę się znacz­nie bar­dziej przy­ło­żyć do po­pra­wie­nia tek­stu i wzią­łem to sobie do serca. Bę­dzie tylko le­piej, obie­cu­je :)

Nowa Fantastyka