- Opowiadanie: adamas - Zaskakujący przypadek Mateusza Noconia i jego Przodek (DUCHY 2012)

Zaskakujący przypadek Mateusza Noconia i jego Przodek (DUCHY 2012)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zaskakujący przypadek Mateusza Noconia i jego Przodek (DUCHY 2012)

 

– Jezu! – westchnął Mateusz Nocoń kiedy ohydna ciecz opuściła już jego trzewia i zabulgotała w otchłani muszli klozetowej – Ile, do jasnej cholery, można? Będę pierwszym człowiekiem, który umrze na sraczkę! Czemu nikt tam na górze o mnie nie dba? Wciąż mnie olewają!

Mateusz Nocoń, mężczyzna koło trzydziestki, kawaler, zdecydowanie przesadzał gdyż wielu ludzi umarło już w dziejach z powodu odwodnienia organizmu spowodowanego rozwolnieniem, poza tym dolegliwości żołądkowe męczyły go dopiero kilka godzin. Fakt, że powoli w domu kończył się papier toaletowy, ale przecież były jeszcze gazety, czyż nie?

– To na pewno ta rzodkiewka – mruknął pod nosem i poszedł do lodówki.

Wyrzucił bez skrupułów resztę lekko zwiędniętych czerwonych główek, potem umył ręce. Wrócił do łóżka i czekał następny napad bólu brzucha. Dopiero rano pójdzie do najbliższej apteki zaopatrzyć się w ten cudowny środek zwalczający przeczyszczenie – węgiel medyczny. Znajomy, Rosjanin pochodzący z Syberii, mówił mu kiedyś, że u nich, w Jakucji, w razie zatrucia żołądkowego zjadają spaloną zapałkę. Mateusz wierzył w to – i magiczne tabletki i zużyta zapałka były w gruncie rzeczy zrobione z węgla drzewnego. Przewrócił się na drugi bok i usiłował usnąć.

– Hem, hem – chrząknęło coś w ciemnościach pokoju.

Nocoń usiadł na łóżku i zaklął. Plugawie. Teraz miał jakieś zwidy. Żeby tylko, cholera, nie dostać gorączki.

– Co to, ja się pytam, za wyrażenia? – powiedział ten sam chrząkający głos.

– No nie! – Mateusz Nocoń wstał z łóżka i poszedł do kuchni.

Nie zdążył wziąć żadnego środka przeciwgorączkowego, kiedy w żołądku znów zabulgotało i rad, nie rad, musiał udać się w miejsce, gdzie także król chadza piechotą. Tym razem posiedział trochę dłużej, przetrzymując fale smrodu z aż dwóch ataków biegunki. Siedział tak i trzymał głowę w dłoniach.

– Rano do apteki – zadecydował, a patrząc na kończącą się rolkę dodał – I do sklepu.

Wrócił do sypialni i znów zaległ na kanapie. Przykrył się kołdrą i w oczekiwaniu na następny spacer zaczął podsumowywać swoje dotychczasowe życie.

– Nie tak szybko – znów odezwał się głos – Jeszcze za wcześnie na rachunek sumienia.

– Czuję, że umrę na sraczkę – odparł mężczyzna dziwiąc się trochę temu, że rozmawia z halucynacjami – Gdybym wierzył w bogów, twierdziłbym, że zesłali mi ją jako karę za to, że w nich nie wierzę – zabełkotał, choć zapachniało to trochę słynnym pascalowskim zakładem o istnienie Boga.

– Wiem o tym – ze zrozumieniem zaskrzeczał głos – Jestem tu, aby ci pomóc, tak jak prosiłeś.

Mateusz Nocoń zerwał się z pościeli. Na środku ciemnego pokoju stało Coś. Miało może metr dwadzieścia wzrostu, wielkie stopy, takiż nos, ogon z chwostem na końcu, zaś łysinkę na czubku głowy otaczał wianuszek długich, siwych włosów. Zgniłozielone, o ile taki był ich prawdziwy kolor, ogrodniczki wspaniale komponowały się z szarą, ziemistą cerą osobnika. Kiedy Mateusz doszedł potem do siebie stwierdził, że ostatni raz takie potworki widział na Karl Johans gate w Oslo, gdzie na reprezentacyjnym trakcie norweskiej stolicy na straganach i sklepowych wystawach stały gipsowe figurki trolli, taka badziewna pamiątka z kraju Wikingów. Nocoń uważał je za bezguście co najmniej tak wielkie jak krasnale ogrodowe i gipsowe bociany, no, może tylko brzydsze i straszniejsze. To było jednak potem, na razie skoczył jak oparzony i skuliwszy się w kącie łóżka przywarł do stojącej opodal szafy oraz do zimnej ściany. Cieszył się, ba, niemal dziękował bogom, że wypróżnił się chwilę wcześniej. Bo jak nic piżama i pościel byłyby do prania.

– Kim jesteś? – zapytał wreszcie, choć zęby dzwoniły mu niczym kastaniety.

– Przodkiem – odparł gość takim tonem, jakby to słowo wyjaśniało wszystko.

 

***

 

Mateusz Nocoń musiał przyznać – Przodek nie był ani snem, ani objawem delirium. Kiedy rano wrócił z wyprawy do sklepu i apteki potworek jak gdyby nigdy nic siedział przy kaloryferze w największym pokoju i spokojnie gryzł się w ogon. Mężczyzna popatrzył na niego z dezaprobatą.

– Jeszcze tu jesteś? – zapytał.

– Kiedyś chowaliśmy się za piece – wyjaśnił karzeł wypluwając ogon i drapiąc się po wielkim, długim nosie – A teraz, o! – wskazał z wyrzutem na kaloryfer – Jeżeli nie będzie ci to przeszkadzało, będę sobie tutaj siedział, czuwał nad tobą i doglądał gospodarstwa.

– Będzie przeszkadzało, i to bardzo – warknął Mateusz, ale nagle coś innego zwróciło jego uwagę – Jakiego gospodarstwa?

– Twojego – Przodek zatoczył ręką koło wskazując na mieszkanie – Oczywiście, na razie będę to robił sam – wyjaśnił – Ale myślę, że dam radę. W końcu żyje we mnie wiele pokoleń.

Nocoń zignorował wypowiedź potworka. Jeżeli zapadał na jakąś chorobę psychiczną, wyglądało to na rodzaj schizofrenii, nie miał zamiaru łatwo się poddać i zaakceptować wytwory swojej szwankującej wyobraźni. Wzdrygnął się. W takim wypadku wyglądało to naprawdę źle. Ale z drugiej strony może po prostu przemęczony i niedotleniony mózg płatał mu takie brzydkie figle?

Zadzwonił do firmy i poprosił, czy też może raczej obwieścił, że w tym tygodniu nie pokaże się w pracy. Szef stękał, kwękał, ale zgodził się. Później dostarczy cudowny druk L-4, Krzysiek wypisze go raz dwa, może jeszcze dorzuci jakieś zwolnienie na dodatkowy tydzień. Nieważne. Ważne, żeby Przodek zniknął.

Ten jednak uparcie trwał na swym stanowisku i ssał ogon.

 

***

 

Kiedy minęły już dwa dni, a po okrutnej obstrukcji nie został już żaden, najmniejszy nawet ślad Mateusz Nocoń nie wytrzymał. Podszedł do Przodka i spojrzał na jego ziemistą i pomarszczoną twarz z wielkim nochalem. Przyglądał mu się, z wiadomych względów, z góry.

– Słuchaj no, pokrako – warknął – Może byś sobie stąd poszedł?

– Chcesz wyrzucić Przodka z domu? – powiedział trochę niewyraźnie, z racji ogona w pysku, zdziwiony karzeł – Przecież jestem tu, żeby ci pomóc.

– Ciekawe jak? – wymknęło się Mateuszowi, choć tak naprawdę to chciał złapać stwora za brudnozielone ogrodniczki i wynieść za drzwi.

– A tak, na przykład – Przodek wskazał nosem na lodówkę.

Nocoń podszedł do urządzenia i szarpnął za drzwi. Zamiast spodziewanych pustych półek z lodówki wręcz wysypały się owoce, warzywa, mendel jajek – które potem trzeba było sprzątać – i kawał szynki.

– O żesz! – westchnął mężczyzna – Musiałem w gorączce narobić zakupów! Albo – rzucił okiem na Przodka; ten stał pod kaloryferem ze stoickim spokojem – wariuję!

– Jestem tu, aby ci pomóc – powtórzył swą mantrę karzeł.

Mateusz Nocoń nie słuchał go. Chwycił za telefon i zadzwonił do Krzyśka. W kilku dosadnych słowach wyjaśnił, że prześladuje go wyimaginowany potwór. Poprosił też kolegę, by ten jak najszybciej załatwił mu wizytę u psychologa, psychiatry lub u obu na raz. Zdziwiony lekarz powiedział, że zobaczy co da się zrobić i przedłużył mu zwolnienie lekarskie.

A Przodek dalej siedział pod kaloryferem i na zmianę to ssał, to gryzł swój ogon.

 

***

 

Niestety, okazało się, że Mateusz Nocoń, choć lekko znerwicowany – ale kto taki nie jest w dzisiejszych czasach – jest poza tym zdrowy na ciele i zwłaszcza umyśle. Fakt ten zaniepokoił jednak mężczyznę. Mogło to bowiem oznaczać, że po pierwsze: tajemniczy Przodek jest prawdziwy, choć gdy tylko ktoś przychodził do Noconia do domu – choćby listonosz albo facet spisujący stan licznika wody – karzeł znikał jak kamfora. Potem jednak dalej siedział w kącie i bawił się ogonem.

Po drugie: polecony przez Krzyśka psycholog nie był wielkim ekspertem i nie znał się na Przodkach.

Mimo wszystko, kiedy minął już termin zwolnienia lekarskiego Mateusz postanowił wziąć się w garść. Jak gdyby nigdy nic wrócił do pracy, przystawiał się do koleżanek z biura i denerwował szefa. Zaczął też regularnie uczęszczać do bibliotek w poszukiwaniu jakichś tropów, śladów dotyczących Przodka.

I z potworkiem, i z koleżankami szło mu coraz lepiej.

 

***

 

– Już wiem, kim jesteś – krzyknął tryumfalnie od progu Mateusz.

– Przodkiem – zgodził się karzeł.

– W mitologii słowiańskiej takie potworki jak ty zwano – Nocoń usiłował sobie przypomnieć co przed chwilą przeczytał w bibliotece – Domowi, Domownicy, Gospodarze, Sąsiedzi, Dobrochoty, Żyrownicy. Ha!

– Zgadza się – odparł Domowy, Domownik, Gospodarz, Sąsiad, Dobrochta, Żyrownik – Jestem tu, aby ci pomóc, by cię chronić – zapewnił.

– Ech – mężczyzna machnął ręką – Na co mi twoja pomoc? Jesteś wytworem mojej wyobraźni, która z jakichś zakamarków wyciągnęła słowiański odpowiednik larów i penatów, czyż nie?

Nie doczekawszy się odpowiedzi Mateusz Nocoń poszedł do ciągle pełnej lodówki, znalazł w niej piwo, otworzył i wypił. Potem następne i następne. Dni toczyły się swoją przyrodzoną koleją, a Przodek dalej ssał ogon koło kaloryfera.

 

***

 

– Słuchaj – odezwał się niespodziewanie któregoś dnia Przodek – musimy porozmawiać.

– Tak? – zdziwił się Mateusz – O czym?

– Widzisz – zaczął karzeł – Sam mnie wezwałeś. Jestem twoim Przodkiem, dbam, by dobrze ci się powodziło. Ochraniam. Miło by było od czasu do czasu natknąć się na zostawioną w podzięce miskę mleka na progu albo garść jęczmienia, nie? Należy mi się.

– Co? – zakrztusił się Nocoń – Jak to?

– Za pomoc w obejściu zwyczajowo dziękuje się Przodkowi zostawiając mu miskę mleka lub garść zboża – powtórzyła istota – Takie są zasady.

– Znaczy – mężczyzna wytrzeszczył oczy, a Przodek znów zaczął ssać ogon – Mam ci składać ofiary?

– Można to tak nazwać – pokiwał głową karzeł – ale nie lubię wielkich słów.

Mateusz Nocoń westchnął. Wyjaśniło się. Jego wizje miały charakter religijny! A przecież jako ateisty nie powinny go w ogóle dotykać. W swoim trzydziestoletnim życiu zetknął się mocniej, lub słabiej, zaledwie z kilkoma systemami religijnymi, względnie filozoficznym. Ochrzczony jako rzymski katolik dość szybko przestał wierzyć w Jezusa i prawdy objawione w Ewangelii – na początku było to po prostu kwestią mody – potem kilkakrotnie wracał jeszcze na łono Kościoła, należał nawet przez chwilę do kilku fanatycznych niemal grup religijnych, lecz wreszcie stwierdził, że jego pierwotna decyzja, choć nie przemyślana, była słuszna. Spróbował co prawda jeszcze odrzucić katolickie zabobony i wierzyć w sposób bliższy któremuś z odłamów protestantyzmu, ale rychło poczuł – czy też może właśnie nie poczuł – pustkę wiary i bezsensowność całej tej judeochrześcijańskiej mitologii. Wypadało jednak wypełnić czymś tą skorupę ciała, więc Mateusz zainteresował się systemami filozoficznymi – najpierw naszego kręgu kulturowego. Szybko jednak zauważył, że nie różnią się one aż tak bardzo od religii. Zwrócił się więc ku dalekowschodnim metodom medytacji i przez dłuższy czas fascynował go buddyzm zen. Jednak i ta próba spełzła na niczym – tym razem zasady jakimi kierowała się ta wiara, myśl, filozofia, okazały się dla niego zbyt oderwane od rzeczywistości i za bardzo mistyczne. W końcu podjął decyzję – życie jest tylko formą istnienia białka, a dusza nie istnieje.

Przodek natomiast siedział na swym miejscu, gryzł się w ogon i czekał na miseczkę mleka.

Następnego dnia Mateusz Nocoń wychodząc do pracy zostawił w mieszkaniu spodek pełen mleka. Ciekawiło go, co się stanie? Może tajemniczy karzeł wyniesie się albo stanie się niewidzialnym?

Choć, Nocoń zauważył to z niesmakiem, odkąd domniemany Przodek siedział koło kaloryfera lodówka w domu zawsze była pełna, a i w pracy – po początkowych perturbacjach związanych z nagłym urlopem Mateusza – zaczęło iść lepiej. Nawet koleżanki to zauważyły.

 

***

 

Kiedy wrócił do domu miseczka była pusta, a Przodek wyraźnie zadowolony memłał w zębach chwost na końcu ogona.

 

***

 

Mateusz Nocoń był zły. Bardzo zły. Raczej na siebie niż na cały świat, ale w niczym mu to nie pomagało. Po wielu tygodniach starań udało mu się wyciągnąć do kina na kolację Elkę z biura, ponętną, choć może troszkę zbyt tęgą brunetkę do której ciągle robił maślane oczy. Wszystko szło pięknie – oczywiście Mateusz nie był głupi, nie wspominał na pierwszej randce o mieszkającym z nim w pokoju Przodku – film nie był tak tragiczny jak się spodziewali, lokal niezbyt zatłoczony i całkiem miły. Nocoń starał się nie robić z siebie kretyna, jak to czasem w takich sytuacjach bywało, rozmowa nieźle się kleiła a Elka posyłała mu uśmiech za uśmiechem. Dopóki nie wylał na dziewczynę – jasna i elegancka suknia, w kolorze ecru, czyli po prostu kremowa – filiżanki czarnej, mocnej kawy. Cóż. Miły nastrój prysnął jak bańka mydlana, Mateusz przepraszając Elkę zamówił taksówkę, odwiózł ją pod sam dom, dziewczyna pożegnała się zdawkowo i na ten wieczór był to już koniec atrakcji. A przecież Nocoń mógłby przysiąc, że nawet nie trącił naczynia z kawą. Musiało sam się przechylić.

Wszedł do domu i trzasnął drzwiami. Zaparzył sobie melisę – zioła na uspokojenie – i usiadł na kanapie. Cóż, chciał się komuś wyżalić, opowiedzieć o złośliwości rzeczy martwych i niesprawiedliwości świata jako takiego. Do dyspozycji miał niestety tylko Przodka, który siedział w kącie i żuł ogon. Z tak błahego powodu do znajomych dzwonić nie wypadało, zresztą naraziłoby go to na śmieszność – i tak krzywo na niego patrzyli kiedy powiedział im o Przodku. Zwłaszcza Krzysiek, który załatwił mu wizytę u tego znajomego psychologa. Kiedy już w najdrobniejszych szczegółach opowiedział karłowi jak wyglądało zajście w restauracji potworek wyjął ogon z pyska i wytrzeszczył oczy.

– No nie gap się tak! – warknął zły Mateusz – Nawet nie tknąłem tej cholernej filiżanki.

– Wiem – Przodek mlasnął językiem – Ale jestem tu, by cię chronić.

– A co to ma do rzeczy? – zdziwił się Nocoń, lecz po chwili olśniło go – Ty mały pokraczny… To twoja sprawka?

Przodek kichnął – a przy jego długim nosie był to naprawdę dziwny i niepokojący odgłos, skrzyżowanie parsknięcia z wuwuzelą – i kiwnął głową.

Otaczam cię opieką – powiedział spokojnie – i chronię przed niebezpieczeństwami.

Kubek z melisą poszybował w kierunku karła, ten jednak o dziwo znajdował się pół kroku w lewo i naczynie potłukło się, zaś zawartość rozlała na ścianę i podłogę. Mateusz klął na czym świat stoi, a Przodek włożył ogon do mordy i kilka razy go ugryzł.

– Jak śmiałeś, pokrako? – wrzeszczał mężczyzna – To nie twoja sprawa z kim się spotykam! Jakie niebezpieczeństwo?

Karzeł wzruszył ramionami i nie odpowiedział, dalszą tyradę Noconia przerwało walenie w ścianę.

– Zamknij mordę! – dobiegł go zły głos sąsiada Malinowskiego, ponurego mężczyzny z pokaźnym wąsem, chyba kierowcy autobusu – Ludzie chcą spać! Do pracy wstają!

Mateusz skończył krzyczeć i westchnął. Oto uroki mieszkania w blokach. Postanowił ignorować paskudnego ssącego ogon gościa.

 

***

 

Pogoda nie rozpieszczała. Było wietrznie i pochmurnie, co jakiś czas kropił też drobny zimny deszcz, niczym nie przypominający pogodnego kapuśniaczka ze znanego wiersza dla dzieci autorstwa Juliana Tuwima. Dzięki interwencjom Przodka Mateusz Nocoń rzadko już opuszczał mieszkanie – chyba, że wychodził do pracy – lodówka była zawsze pełna a spotkania towarzyskie były skutecznie torpedowane przez paskudną kreaturę. Nocoń stał właśnie przy stole w kuchni i kroił rzepę na sałatkę kiedy niespodziewanie zadzwonił telefon. Mężczyzna odwrócił się i ruszył do aparatu. Nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch, niewielką czerwoną plamkę sunącą chyba po stole. Odwrócił się gwałtownie. Nikogo, ani niczego, nie było. Odetchnął. Podszedł do telefonu. Dzwonił Krzysiek, rozmawiał z Markiem, chcieli się spotkać. Koledzy z liceum. Lekarz i ksiądz. Mateusz wyraził zgodę. W końcu dawno się nie widzieli, a wyjście z domu, w którym straszył Przodek, byłoby na pewno miłą odmianą. Nocoń rozejrzał się. Kreatura łypała na niego ze swojego kąta i machała ogonem, od czasu do czasu gryząc go zapamiętale.

– Czego się gapisz? – warknął mężczyzna i tyle wyszło z ignorowania potworka.

– Jestem tu, żeby ci pomóc. Żeby o ciebie dbać. By nie stała ci się żadna krzywda. Świat jest niebezpiecznym miejscem – zahuczał karzeł.

Mateusz westchnął zrezygnowany i usiadł na kanapie. To mu się trafiło. Wyglądający jak troll pogański anioł stróż. I podobno sam go przywołał. Szkoda słów. Włączy telewizor, obejrzy jakieś wiadomości, może zdarzył się krwawy zamach albo jakiś inny okropny wypadek? Pozostałe informacje, takie jak kłótnie w rządzie czy demonstracje były nudne i tak naprawdę chyba już nikogo z widzów nie obchodziły. Rozejrzał się za pilotem. Cholera, kiedy jest potrzebny, nigdzie go nie ma. Zrezygnowany oparł rękę o leżącą obok poduszkę. Wyczuł ruch. Działając niemal na granicy podświadomości zacisnął dłoń w pięść i spojrzał na swą zdobycz. Pilot telewizyjny. Trzymany przez malutkiego brodatego człowieczka w czerwonej czapeczce, wijącego się między palcami mężczyzny. Nocoń krzyknął i wyrzucił – zarówno pilota, który roztrzaskał się o ścianę, jak i dziwnego stworka, który odbił się od stołu, przeturlał i uciekł.

– Co to było? – wrzasnął zdziwiony i przerażony za razem.

– Jedno z Ubożąt – swym starożytnym głosem zaskrzeczał z kąta Przodek.

– Cooo? – Mateusz nie wytrzymał i gwałtownie odwrócił się w stronę kreatury – To twoja sprawka? – warknął.

Przodek poruszył głową ni to w geście zaprzeczenia, ni to potwierdzając. Pociamkał chwilę ogon i odpowiedział.

– One też są tu, by pomagać ci w gospodarstwie.

Nocoń porwał leżącą na ławie paterę na owoce i rzucił w stronę Przodka. Nie trafił. Odgłos pękającej szyby w oka mgnieniu przywrócił mężczyźnie spokój. Ponuro popatrzył na zniszczone okno, potem na karła i poszedł szukać w książce telefonicznej numeru do jakiegoś zakładu szklarskiego.

 

***

 

– Biegają po całym domu – Mateusz wychylił piwo do dna – w czerwonych czapeczkach i przynoszą mi łapcie, parzą herbatę, sprzątają. A ten stary karzeł tylko stoi w kącie koło kaloryfera i gryzie swój ogon. I zawalił mi sprawę z dziewczyną. Popsuł mi randkę.

Krzysiek i Marek popatrzyli na siebie. Było gorzej, niż się spodziewali.

– Masz w domu krasnoludki? – wytrzeszczył oczy lekarz lekceważąc wynurzenia Mateusza o randce – Mówiłeś, że to karzeł.

– Przodek – poprawił Nocoń – To są jego pomocnicy, Ubożęta. Prześladują mnie razem z nim. Nie wiem co robić, chłopaki. Byłem u lekarza.

– Byłeś – potwierdził Krzysiek który sam załatwiał mu wizytę u psychologa.

– Ale przecież wszystko jest w porządku. Nie rozumiem tego.

– Próbowałeś się modlić – ksiądz Marek popatrzył na Mateusza zatroskanym wzrokiem – Może to…

– Opętanie? – zaśmiał się Nocoń – Marek, proszę cię!

Ksiądz wzruszył ramionami. Może chciał coś jeszcze dodać, ale zrezygnował z cichym westchnieniem.

– Czekajcie – Mateusz wstał od stołu – Muszę lunąć.

Kiedy tylko się oddalił Krzysiek popatrzył na towarzysza.

– I co o tym sądzisz? – zapytał poważnie.

– Też nie wierzę, że to jakieś opętanie – odparł Marek – Ale nie mogę tego wykluczyć. Może wypadałoby go odwiedzić. Z kropidłem – uśmiechnął się.

– Jest zdrowy, przynajmniej na ciele – powiedział Krzysiek – Bada się u mnie regularnie. Psycholog też niczego nie znalazł, chociaż wolałbym, żeby poddał się dłuższej obserwacji. Jedna wizyta to zdecydowanie za mało. Jest przemęczony.

– Myślisz, że to od tego?

– Nie znam się aż tak, ale… Poza opętaniem albo schizofrenią nie jestem w stanie wyobrazić sobie nic innego – skończył dyskusję lekarz, gdyż Mateusz wracał z toalety.

 

***

 

Rozległ się dzwonek do drzwi. Mateusz Nocoń odłożył książkę – telewizor podzielił los okna, nadal pękniętego, gdyż szklarz zwlekał z przybyciem – i ruszył się z fotela. Rzucił spojrzenie na Przodka – stwór siedział w swym kącie i zagryzał chwost na końcu ogona. Nocoń wzruszył ramionami i nie zaglądając w wizjer uchylił drzwi.

– O! – zdziwił się – Marek? Co tu robisz?

– Przyszedłem cię odwiedzić, stary – uśmiechnął się ksiądz i rozejrzał po przedpokoju.

Panował tu wzorowy porządek. Zdziwił się. Mateusz nigdy nie miał smykałki do utrzymywania ładu w swoim otoczeniu. Weszli do pokoju. Pierwsze co rzucało się w oczy to pęknięta szyba i rozwalony telewizor. Nim Marek zdołał zadać jakiekolwiek pytanie, Mateusz lekceważąco machnął ręką.

– Właśnie czekam na szklarza – rzekł z uśmiechem.

– A to? – Marek skinął w stronę telewizora.

– A – wzruszył ramionami Mateusz – I tak nic w nim nie było, same złe wiadomości i stare, odgrzewane filmy.

– Rzeczywiście – zgodził się ksiądz i dodał – Czysto tu u ciebie.

– Owszem – zachichotał Nocoń – Ubożęta sprzątają. Daje im za to raz na tydzień miskę mleka. Myślę, że Przodek im każe – wskazał ręką na karła zawzięcie gryzącego w kącie koło kaloryfera swój ogon – O, tam siedzi.

Ksiądz Marek spojrzał we wskazanym kierunku. Przodek wytrzeszczył oczy i łypnął na Mateusza. Mężczyzna wzdrygnął się. Marek nadal wpatrywał się w kąt pokoju.

– Tak – powiedział wolno.

– Nie widzisz go? – stwierdził bardziej niż zapytał gospodarz – Nikt poza mną go nie widzi – dodał niemal płaczliwie.

– Tak, Mateusz – zgodził się kapłan, jednak nie spojrzał na swojego kolegę – Posłuchaj – jeszcze szybko rzucił okiem w kąt pokoju, Przodek pomachał mu ogonem – myślę, że będę mógł ci pomóc.

– Jak? – Nocoń niemal płakał.

– Egzorcyzmujemy to mieszkanie – twardo stwierdził Marek.

– Co? – histerycznie zaśmiał się Mateusz – Przecież to zabobon! Nie ma takiej możliwości.

– Niemniej można spróbować chociaż pokropić wodą święconą – usiłował przekonać go kolega.

– Niech ci będzie – odpowiedział po chwili wahania gospodarz.

Ksiądz Marek pomodlił się gorliwie, wyjął kropidło i pokropił obficie pokój, przedpokój, kuchnię, łazienkę, sypialnię i krzywiącego się Mateusza. Kiedy wrócili do głównego pomieszczenia Nocoń spojrzał w kąt koło kaloryfera. Przodka nie było.

– Nie ma go! – krzyknął i uściskał swego kolegę – Marek! Udało się! Maszkara zniknęła!

– Widzisz – niepewnie odrzekł ksiądz – mówiłem, że pomoże, prawda?

– Tak, tak, tak!

– No nic, Mateusz, muszę lecieć – Marek poczuł się niepewnie w towarzystwie wyczyniającego wesołe podskoki gospodarza – Idź się przespać, albo co. Nie skacz tak, jeszcze coś popsujesz.

– To popsuję! – zaśmiał się Nocoń – Wiesz jak ostatnio ciężko było mi stłuc jakiś talerz? Gdy tylko upadał, podbiegały te małe potwory w czerwonych czapeczkach, łapały go i odkładały na miejsce. Czytałem o nich, Marek. Niegdyś siedziały w mysich dziurach, ale w bloku nie ma myszy. Chowały się w piekarniku? Ha! Ale teraz poszły. Wielkie dzięki, druhu!

Ksiądz z coraz większym przerażeniem patrzył na wyskoki gospodarza. Zaburczał coś pod nosem, przeżegnał się i wyszedł. Już na klatce wyciągnął komórkę i zadzwonił do Krzysztofa.

– Krzysiek? – powiedział – Musimy się spotkać. Z Mateuszem jest bardzo źle. I to nie dusza jest chora. Ani ciało. Proponowałbym psychiatrę, nie psychologa.

 

***

 

Wycieńczony całodziennym tańcem i radością Mateusz Nocoń wreszcie padł zmęczony na łóżko i zasnął. Kiedy otworzył oczy zbliżało się już południe następnego dnia. Cóż, trzeba będzie zadzwonić do pracy, że coś mu wypadło. Poleżał jeszcze trochę i wstał. Przeciągnął się i ruszył do kuchni. W dużym pokoju rzucił krótkie, pełne tryumfu spojrzenie w miejsce koło kaloryfera gdzie zwykł przesiadywać Przodek.

Karzeł był tam i spokojnie żuł ogon.

Mateusz Nocoń zemdlał.

Kiedy Marek i Krzysiek przyszli do niego z wizytą mężczyzna siedział po turecku na podłodze i niezrozumiale bełkotał.

Gdy Mateusza zabierali zatroskany Przodek wytrzeszczył oczy i podrapał się po łysinie. Potem długo kręcił swym wielkim nosem i kąsał się w ogon.

 

***

 

Pierwsze dni pobytu niemal całkowicie wyleciały mu w pamięci. Badania, pytania, leki, jasne szpitalne światło. Usiłował co prawda wytłumaczyć im wszystkim, że Przodek znów się pojawił, wraz z nim pewnie Ubożęta a święcona woda wcale nie pomogła, jednak odziani w białe kitle ludzie twardo ignorowali fakty. Mówili, że wszystko będzie dobrze, żeby się nie przejmował, głowa do góry. Tylko przez jakiś czas będzie tu przebywał, nie wróci na razie do swojego mieszkania. To był – przyznawał w duchu Mateusz – jaśniejszy punkt całej sytuacji, może nawet pozbędzie się Przodka? Potworek będzie tam czekał, czekał, aż sobie pójdzie. W końcu mu się znudzi.

Leżał w swojej celi i gapił się na sufit. Trzymali go w odosobnieniu, bo zatruwał innym pacjentom czas mówiąc non stop o Przodku, który pewnego razu się pojawił i nie chciał odejść. Ale poza tym go chwalili. Sam łykał leki, które pielęgniarka zostawiała mu na stoliku i był miły dla wszystkich. Zadomowił się tu. Teraz też, pani Kowalska przyniosła pudełko z lekami i zostawiła. Nocoń wstał, wziął garść tabletek i włożył do ust. W drugą rękę pochwycił plastikowy kubeczek z wodą i popił. Nagle zakrztusił się i wypuścił naczynie z dłoni – w kącie celi stał sobie Przodek i zapamiętale ssał ogon.

– Teraz to twój dom – zaskrzeczał – ale nie przejmuj się, możesz na mnie liczyć.

Jakaś postać w czerwonej czapeczce postawiła naczynie z wodą na stoliku.

Mateusz Nocoń zaczął krzyczeć. Długo i głośno. Wreszcie przybiegli pielęgniarze i zaaplikowali mu zastrzyk uspokajający czyniąc przy tym wyrzuty, że przecież zawsze był taki grzeczny i spokojny, i co go, do jasnej cholery, napadło.

Przodek stał w kącie, wytrzeszczał oczy i ssał końcówkę ogona.

Nocoń zapłakał, potem jednak środki uspokajające zaczęły działać i usnął.

Kiedy się obudził Przodek z uśmiechem pomachał mu ogonem a mały Krasnoludek wytarł z jego twarzy pot i ślinę.

 

***

 

– To beznadziejny przypadek, panowie – doktor w białym kitlu spojrzał na dwóch mężczyzn – Trudno mi cokolwiek wyrokować.

– Wie pan, jestem lekarzem – wpadł mu w słowo Krzysztof.

– Więc powiem panu szczerze: całkiem mu odbiło, i tyle. Wiem, że to nie jest naukowa terminologia, ale tak właśnie jest. Schizofrenia paranoidalna. Nie widzę innych możliwości.

Ksiądz Marek przeżegnał się.

Tymczasem Mateusz Nocoń myślał. Cały czas myślał. O tym, jak pozbyć się tego plugawego karła.

Przodek z kolei podrapał się po nosie, łypnął na mężczyznę swymi wyłupiastymi oczami, położył się w kącie, zagryzł ogon, zwinął się w kłębek i poszedł spać. Lekka drzemka należała mu się, i to bardzo. W końcu przecież wykonał kawał dobrej roboty. Mateuszowi Noconiowi nie groziły teraz już żadne niebezpieczeństwa.

Koniec

Komentarze

Tragikomedia. Sympatyczna i dobra. 

 

Każde opowiadanie trzeba jakoś zacząć. Ty walnąłeś, że tak powiem, z grubej rury. Uważam, iż całość jest niezła i zabawna. Nie męczy długością, więc czytało mi się miło, jakkolwiek przytłoczona urodą tekstu nie jestem. Mam kilka uwag:

Wrócił do łóżka i czekał następny napad bólu brzucha. - Po czekał powinno być na.

...i magiczne tabletki i zużyta zapałka były w gruncie rzeczy zrobione z węgla drzewnego. - Nikt nie robi zużytych zapałek, a już na pewno nie z węgla drzewnego. Nawet jeśli skutecznie (w opisanej potrzebie) zadziała spalona zapałka, nie jest ona tą samą substancją, co węgiel medyczny.

...i zaakceptować wytwory swojej szwankującej wyobrażni. - Na razie wytwór (Przodek) jest jeden, więc winno być ...i zaakceptować wytworu...

...a po okrutnej obstrukcji... - Z całym szacunkiem, ze sraczką poszło Ci całkiem dobrze, ale z obstrukcją już nie. Obstrukcja to bowiem coś przeciwnego - zaparcie stolca, zatwardzenie.

...lub u obu na raz... -  ...lub u obu naraz...

Musiało sam się przechylić. - Musiało samo się przechylić.

Oto uroki mieszkania w blokach. - Wiem, że wszyscy mówią, że mieszkają w blokach, jednak moim zdaniem winno się mówić o ...urokach mieszkania w bloku. Wszak nikt nie mówi, że mieszka w kamienicach.

...pogodnego kapuśniaczka... - o deszczyku, tak jak o zupie, powiemy ... kapuśniaczku...

Tyle dojrzałam pochłonięta czytaniem. Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I może nawet również bym pochwaliła, gdyby nie błąd (chyba logiczny?) w tytule.

Opowiadanie niezłe, chociaż jeszcze nie uznałabym go za arcydzieło.

Nowa Fantastyka