- Opowiadanie: Rita - Labirynt dusz [DUCHY 2012]

Labirynt dusz [DUCHY 2012]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Labirynt dusz [DUCHY 2012]

Bardzo serdecznie zachęcam wszystkich do posłuchania tej pioseneczki w czasie, po lub przed przeczytaniem opowiadania ;)

 

 

Niektórzy mówią, że aby wydostać się z labiryntu są dwa sposoby: skręcać cały czas w lewo lub skręcać cały czas w prawo. Labirynt jest uporządkowany na swój sposób. Bieg w co rusz to inną stronę wprowadza do niego zamęt. Więc jeśli kiedykolwiek znajdę się w labiryncie, znajdę inne wyjście. Poczekam spokojnie na kogoś, kto mnie z niego wyprowadzi. W każdym miejscu jest jakiś przewodnik, trzeba tylko umieć go przekonać, by był nim dla ciebie.

 

*****

 

Siedziałam pod ścianą słuchając muzyki. W uszach dudnił mi ogłuszający dźwięk, ale wolałam podkręcić głośność na maksimum, niż katować swoje uszy szumem przerwy. Plotki, śmiechy, narzekanie. Nie obchodziło mnie to, nie chciało obchodzić. Wolałam utopić się w ogłuszającym rytmie, w świecie własnych myśli i doznań. Dzięki temu mogłam choć na chwilę zapomnieć.

 

Zadzwonił dzwonek na lekcje. Nie słyszałam go, ale kiedy uniosłam nieco głowę, zobaczyłam że uczniowie wstają z ławek i śpieszą do klas. Wstałam chwiejnie, nie wyjmując z uszu słuchawek, póki nie doszłam do drzwi sali. Usiadłam w ostatniej ławce pod ścianą. Znowu musiałam zmierzyć się z normalnym światem.

 

Odkąd pamiętam zawsze byłam sama. Nie miałam rodziców ani przyjaciół. Mieszkałam bez dorosłego opiekuna utrzymując się z zostawionego przez jakąś ciotkę spadku. Był to pokaźny majątek, ale nawet przez myśl mi nie przeszło wykorzystywać go bardziej niż było to konieczne. Nosiłam ubrania w ciemnych, często czarnych kolorach. Bluzy, podkoszulki i dżinsy. Miałam słabość do czarnego lakieru do paznokci. Poza tym żadnych udziwnień.

 

– Alicjo, pożyczysz mi długopis? – spytała jedna z dziewczyn.

 

Już zamierzałam wyciągnąć rękę w stronę piórnika by coś dla niej znaleźć, ale powstrzymałam się słysząc JEGO głos.

 

– Odpuść sobie. To czarownica. Jeszcze rzuci na ciebie klątwę.

 

Zadygotałam wewnątrz siebie z gniewu. To ON nadał mi to przezwisko. To przez NIEGO nie miałam spokoju. Dziewczyna, przypomniałam sobie że ma na imię Lidia, zawahała się, a potem zrobiła coś czego się nie spodziewałam. Usiadła koło mnie i uśmiechnęła się.

 

– Masz może zapasowy? – nawiązała jak gdyby nigdy nic do długopisu.

 

ON uśmiechał się jak do tej pory, ale teraz jego twarz wykrzywiła się w ponurym grymasie. Oczy rzuciły mi stalowe, tak wiele mówiące spojrzenie. Tłumiąc gniew i przytłaczające poczucie bezsilności, wstałam i spakowałam swoje rzeczy. Bez słowa wybiegłam z klasy, słysząc za sobą groźbę nauczyciela. Chciał zadzwonić do rodziców. Życzę powodzenia.

 

Biegłam korytarzem ile sił w nogach. ON był moją zmorą. Nie pozwalał mi zrobić kroku w stronę, w którą chciałam. Niczym wilk krążył wokół mnie i zostawiał mi tylko dwie możliwości. Tkwić w miejscu lub podążyć prosto w czeluść jego paszczy.

 

Chciałam wrócić do domu. Małego mieszkania na poddaszu jednej z kamienic. Chciałam skulić się na łóżku i nie myśleć o niczym. Tą sztukę opanowałam zresztą do perfekcji: nie-myślenie. Ale rzadko było tak jak JA chciałam. Najczęściej było tak jak chciał ON.

 

Byłam już blisko schodów prowadzących na parter, gdy powietrze przede mną zamigotało. Instynktownie się zatrzymałam. Ze szczelin w podłogowych płytkach zaczął sączyć się mdławo-niebieski dym. Czułam jak żołądek ściska mi się ze strachu, a w żyłach zaczyna krążyć lód.

 

Kłęby dymu zaczęły formować kulę, z której zaraz potem wyłonił się kształt. Kobieta. Ubrana w czarną suknię, której tren ciągnął się po podłodze. Rękawy były tak długie, że sięgały ziemi. Niezwykle bladą twarz otaczała burza czarnych jak suknia włosów. W pustych niebieskich oczach mogłam zobaczyć przeraźliwe zimno. Bardzo szczególne zimno, które zwiastuje obecność istoty nie z tego świata.

 

– Poprowadź mnie! – krzyknęła przeraźliwie wysokim głosem.

 

Wyciągnęła w moją stronę prawie przezroczystą dłoń, na której bez trudu mogłam dostrzec niebieskie linie żył.

 

Chciałam się cofnąć, ale czułam się jak sparaliżowana.

 

– Zostaw mnie! – krzyknęłam. – Odejdź!

 

Oczy zjawy błysnęły, a ręka zawisła nieruchomo, parę centymetrów od mojej twarzy. Kłęby dymu zaczęły nas spowijać, tak że nie widziałam nic poza stojącym przede mną duchem kobiety.

 

– Poprowadź mnie…

 

Nie rozumiałam. Od dawna mogłam ich widzieć. Starzy, młodzi, dzieci. Kobiety i mężczyźni. Czasem nawet zwierzęta. Wszyscy chcieli bym ich prowadziła. A ja się bałam. ON karmił się moim strachem i nie opuszczał mnie prawie nigdy. Jak pasożyt, który za wszelką cenę pragnie wykorzystać do cna swojego żywiciela. Patrząc w lodowe oczy tej kobiety, zastanawiałam się kogo bardziej się boję. JEGO czy ICH…

 

Zdecydowałam.

 

Złapałam delikatnie wyciągniętą w moją stronę, zimną dłoń zjawy.

 

– Powiedz mi co mam robić.

 

W momencie gdy moje ciepło przeniknęło przez jej bladą skórę, oczy jakby się stopiły. A raczej ich zewnętrzna powłoka. Po policzkach kobiety popłynęły łzy, okrywające wcześniej lodem jej oczy, które teraz były po prostu piękne. Kiedy spojrzała nimi prosto w moje, czułam że też mam ochotę zapłakać. Dwie błyszczące gwiazdy, lśniące głębokim granatem, wciągające w swoją głębię.

 

Za sobą, gdzieś poza kłębami niebieskiej mgły, usłyszałam ryk. Jakby ranne zwierzę wyczuło myśliwego, nadchodzącego by je dobić.

 

– Szybko… – szepnęłam.

 

Kobieta uśmiechnęła się. Jej blade wargi odzyskiwały rubinowy kolor. Czerń sukni się pogłębiła. Intensywny granat oczu zaczął mnie pochłaniać bez reszty. A potem poczułam szarpnięcie i poleciałam do przodu, prosto w czeluście dwóch bezdennych studni.

*****

 

Oddychałam! Nareszcie bez obawy. Bez strachu, że ON usłyszy przyspieszone bicie mojego serca. Nici niewidzialnej pajęczyny, którą od tak dawna mnie oplatał, zerwały się. Nie czułam ich lepkiego dotyku w swojej podświadomości.

 

– Gdzie teraz?

 

Kobieta stała obok mnie. Już nie blada, nie wypłowiała. Prawie żywa. Rozejrzałam się dookoła, czując spokój. To było tak wspaniałe doznanie. Wreszcie czułam, że JEGO nie ma w pobliżu. Stałyśmy na rozległym pustkowiu. Żadnego drogowskazu, żadnego znaku. Ale ja czułam.

 

– Tam.

 

Ruszyłam przed siebie, a ona z ufnością podążyła za mną. Widziałam światło. W oddali. Tak małe, że łatwe do zlekceważenia. Ale jedyne i dlatego niezwykłe, nie do przeoczenia.

 

Kobieta szła równo ze mną. Co jakiś czas się wzdrygała, jakby przeszywały ją podmuchy lodowatego wiatru.

 

– Jest ich tu tak wiele – powiedziała cicho.

 

– Kogo? – spytałam.

 

– Nie widzisz? – zastanawiała się prze chwilę, a potem smutno pokręciła głową. – To pewnie dlatego, że mnie prowadzisz. Możesz prowadzić tylko jedną osobę.

 

– Kogo nie widzę? – naciskałam.

 

Wzdrygnęła się znowu.

 

– Ich… Duchów… – jej głos przypominał mi teraz szmer.

 

Nagle znowu zaczęła blaknąć. Jej usta otworzyły się w niemym krzyku, ale potem jej twarz zastygła w spokoju.

 

– Dziękuję – powiedziała. – Dalej poradzę sobie sama. Oto zapłata.

 

Rzuciła w moją stronę mały błyszczący przedmiot. Odruchowo go złapałam i zamknęłam w zaciśniętej dłoni. Kobieta zniknęła.

 

Chciałam zadać jej tyle pytań. W końcu przełamałam swój strach i miałam nadzieję, że na zawsze uwolniłam się od NIEGO. Ale nie zdążyłam nic powiedzieć. Świat wokół mnie zawirował i zanim się spostrzegłam, znowu stałam na korytarzu. Lekcje wciąż trwały, panowała cisza.

*****

 

Mogłabym myśleć, że to był tylko sen. Że kiedy się obudzę, wrócę do koszmaru prawdziwego życia. Kiedy jednak podjęłam wędrówkę w stronę wyjścia ze szkoły, poczułam coś między palcami prawej ręki. Moneta. Dziwna srebrna moneta, z wizerunkiem kobiety w hełmie na awersie i sową wytłoczoną z drugiej strony. Przypominała mi…

 

– Stój!

 

Byłam już blisko wyjścia, gdy usłyszałam ten głos. Zatrzymałam się na ułamek sekundy, by w następnej chwili wybiec w panice ze szkoły i gnać na złamanie karku ulicami miasta. To był JEGO głos. Słyszałam za sobą tupot stóp. ON mnie gonił.

 

Dlaczego? Dlaczego nie mogłam się od niego uwolnić? Złapał mnie za ramię. Serce uciekło mi w pięty, gdy odwrócił mnie przodem do siebie i przeszył spojrzeniem stalowo szarych oczu.

 

– Co pokolenie to gorsze – rzekł z goryczą w głosie. – Naprawdę będę bardzo szczęśliwy, kiedy to się wreszcie skończy.

 

Jakimś cudem zebrałam w sobie tyle odwagi by się szarpnąć.

 

– Zostaw mnie!

 

Westchnął. Ciężko, ze zrezygnowaniem. Widziałam go pod postacią chłopaka w moim wieku, przeciętnego w każdym calu. Przeciętnego gdyby nie oczy. Teraz jego twarz jakby zwiotczała. Czoło pokryło się bruzdami zmarszczek, a plecy zgięły się w garb. Puścił mnie, celując w moją stronę palcem, który nagle stał się pomarszczony i kościsty.

 

– Jakiej aluzji mam użyć, żebyś zrozumiała co masz robić? Mam ci podać wszystko jak na tacy?

 

Już się nie bałam. Nie aż tak.

 

– Nie wiem o co ci chodzi – zaprzeczyłam, z jednej strony pragnąc uciekać, a z drugiej dowiedzieć się wszystkiego co nie dawało mi spokoju od tak dawna. – Dlaczego mnie prześladujesz? – warknęłam.

 

Przekrzywił głowę na bok, jak sęp który szacuje kiedy ofiara całkiem opadnie z sił, a on będzie mógł rozpocząć ucztę na jej wyczerpanym ciele.

 

– Już nie będę – stwierdził.

 

Odczułam ulgę, a wewnątrz mnie zapłonął ogień radości. Może da mi wreszcie spokój. Jednak jego następne słowa skuły mnie lodem.

 

– Pomogłaś duchowi. Wzięłaś zapłatę. Znalazłem zastępcę i mogę w spokoju odejść.

 

– Że co?!

 

Zaśmiał się niewesoło.

 

– To jedyny sposób. Znaleźć zastępcę. Męczyć go tak długo, aż w końcu zrobi to, co chcemy. Dusze zmarłych potrzebują przewodnika. Teraz ty nim jesteś.

*****

 

Nie, nie, nie! To nie mogła być prawda! Niestety moje błagania w myślach na nic się zdały. Kiedy ON wreszcie zniknął koło mnie zaczęło roić się od duchów. Zawsze je widziałam, ale teraz było ich tak dużo, że przestałam widzieć gdzie się znajduję. Pod stopami wciąż miałam płytki chodnika, ale gdziekolwiek się nie obejrzałam otaczały mnie zjawy.

 

– Poprowadź mnie.

 

-Nie, mnie!

 

– Przewodniku, czyń swą powinność!

 

Pomogłam tej kobiecie, a ona dała mi w zamian tą dziwną monetę. Ale nie chciałam jej, chciałam tylko być normalna i nie widzieć tych, którzy dawno powinni byli odejść z tego świata.

 

– Nie! – krzyknęłam.

 

Rzuciłam się do przodu, prosto w kłębowisko widmowych postaci. Ale wtedy ktoś złapał mnie za ramiona.

 

– Alicjo Rossennet – wypowiedział moje pełne nazwisko.

 

Odwróciłam się by spojrzeć w czarne jak noc oczy, głębokie oczy.

 

– Odejdźcie, najpierw musi się dowiedzieć pewnych rzeczy – powiedział głębokim, przyjemnie wibrującym w uszach głosem.

 

Duchy rozpierzchły się na wszystkie strony, zostawiając nas samych na chodniku. Czas jakby obudzony z letargu zaczął płynąć normalnym rytmem: jazgotem muzyki w pubach, rozmowami ludzi którzy nas mijali i warkotem przejeżdżających samochodów.

 

A przede mną stał szczupły, niemalże chudy chłopak, w czarnym płaszczu i glanach. Brązowe włosy opadały mu na pół twarzy grzywką.

 

– Wybacz, że nie pojawiłem się wcześniej – jego oczy mierzyły mnie od stóp do głów. Po pierwszym wrażeniu zachwytu tym, że odpędził ode mnie duchy, zaczęło mnie to irytować. – Nie przewidziałem, że sprawy potoczą się tak szybko – mówił dalej. – Czy znasz jakieś miejsce gdzie moglibyśmy spokojnie porozmawiać? Obiecuję, że wyjaśnię ci wtedy wszystko i nie będziesz się czuła tak zagubiona.

 

Patrzyłam chwilę na niego, równie bezczelnie taksując go wzrokiem. W końcu kiwnęłam głową. Jeśli wiedział coś, co mogło przywrócić mi spokój ducha, to warto spróbować. Bez słowa ruszyłam przed siebie. Za sobą słyszałam kroki, jak widać naprawdę zależało mu na tym żeby mnie oświecić. Poprowadziłam go do miejskiego parku, niedaleko placu zabaw, na którym tłum rozwrzeszczanych dzieci demolował zjeżdżalnię i huśtawki. Patrząc na chłopaka kątem oka dostrzegłam na jego twarzy lekkie zdziwienie. Niemniej nic nie powiedział i usiadł koło mnie na jednej z ławek. Otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale go uprzedziłam.

 

– Dlaczego widzę duchy? Czy ty też je widzisz? Czemu ON mnie śledził? Ja nie mam zamiaru nikogo prowadzić, a już na pewno nie jakieś stuknięte zjawy, które nie wiedzieć po co łażą za mną!

 

Skwitował mój słowotok uśmiechem.

 

– Może po kolei?

 

Zagryzłam wargi, żeby nie zadać kolejnych pytań cisnących mi się na usta.

 

– Widzę, że jesteś naprawdę niczego nieświadoma. Pocieszę cię, że nie ty pierwsza. Na początek, czy pamiętasz może kto to jest Charon?

 

Kiwnęłam głową, a odpowiedź automatycznie wydobyła się z moich ust.

 

– To przewoźnik. Dzięki niemu dusze zmarłych dostawały się do krainy cieni. Za swoją pracę zabierał od każdego drachmę lub obol. Symboliczny pieniądz.

 

– Coś świta?

 

Nagle w gardle zrobiło mi się całkiem sucho. Drżącą ręką wydobyłam z kieszeni dziwną srebrną monetę. To był pieniądz używany w starożytnej Grecji. Jak mogłam nie skojarzyć wizerunku Ateny, który był na nim wytłoczony i charakterystycznego dla niej ptaka – sowy?

 

– Ja nie rozumiem – powiedziałam nieco łamiącym się głosem. – Co to ma wspólnego ze mną?

 

Chłopak popatrzył na mnie ze smutkiem w czarnych oczach. Zdecydowanie mi się to nie spodobało. Kiedy ludzie tak patrzą, zwykle nie mają dla ciebie dobrych wieści.

 

– Najogólniej mówiąc: jesteś teraz takim Charonem.

 

– Że co?! – powtórzyłam już drugi raz tego dnia.

 

Westchnął ciężko, jak nauczyciel, który tłumaczy tą samą rzecz po raz setny w swoim pedagogicznym życiu.

 

– Charon w końcu zrezygnował. Znalazł zastępcę. A zastępca, kiedy mu się już znudziło kolejnego przewoźnika. Mijały lata i zmiany następowały po sobie coraz szybciej. Mnie wyznaczono by objaśniać takim jak ty waszą rolę.

 

– Od jak dawna?

 

Zobaczyłam jak jego głębokie oczy stają się puste.

 

– Od początku – odparł lakonicznie.

 

– A ty, nie mogłeś sobie znaleźć zastępcy? – drążyłam.

 

Jego noga obuta w glan z impetem trafiła w stojący koło ławki kosz na śmieci. Prawi poczułam bijący od chłopaka żar gniewu i bezsilności. Szybko jednak odzyskał panowanie nad sobą.

 

– Mógłbym – stwierdził zimno. – Ale to by niczego nie rozwiązało. Skazało tylko kolejnych ludzi na cierp… problemy z tym związane.

 

Wiedziałam co chciał w pierwszym odruchu powiedzieć i zrobiło mi się go strasznie żal. Odruchowo wyciągnęłam rękę i położyłam mu ją na ramieniu. Spiął się cały, a ja chciałam się szybko cofnąć. Nie zdążyłam. Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.

 

– Nie potrzebuję twojego współczucia – wycedził przez zęby. – Martw się lepiej o siebie. Skoro przyjęłaś zapłatę nie ma dla ciebie odwrotu. Musisz poprowadzić do światła każdego ducha, który cię o to poprosi. Jeśli tego nie zrobisz, nie dadzą ci spokoju. A mimo braku fizycznego ciała potrafią doprowadzić do szaleństwa. Oczywiście masz też drugą opcję: znajdź zastępcę, tak jak ktoś znalazł, a raczej wrobił ciebie.

 

Puścił mnie i wstał.

 

– Czekaj!

 

Prychnął tylko.

 

– Spełniłem swoje zadanie. Baw się dobrze.

 

Naprawdę nie wiem co mnie podkusiła. Chyba po prostu miałam za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Cierpiał, ale nie chciał tego przyznać. Po za tym myślał, że zamierzam wykorzystać jakąś inna osobę lub posłusznie niczym wół prowadzony na rzeź, spełniać rolę jakiegoś przewoźnika. Niedoczekanie!

 

Zdjęłam trampka i bezbłędnie celując posłałam go w stronę tego dziwnego gościa. Kiedy niepomiernie zdziwiony i zaskoczony odwrócił się w moją stronę, po prostu nie mogłam się powstrzymać. Wybuchnęłam tak głośnym śmiechem, że dzieci na chwilę zaprzestały gonitwy wokół placu zabaw i popatrzyły na mnie wzrokiem mówiącym: ,,łał, prawdziwa wariatka”. But wylądował na jego plecach, odbijając ślad podeszwy na czarnym płaszczu. Zupełnie jakbym mu przyczepiła karteczkę z napisem ,,kopnij mnie”.

 

– Co ty wyrabiasz? – spytał, nie wiedząc najwyraźniej czy udusić mnie na miejscu, czy może znaleźć do tego celu jakiś wyludniony zakątek parku.

 

– Rzucam w ciebie butem naładowanym frustracją – odparłam szczerząc się głupkowato.

 

Z niepokojem zauważyłam jak zdziwienie ustępuje na jego twarzy miejsca, złośliwemu uśmieszkowi. Podniósł mojego buta i trzymając za sznurówki wprowadził go w wahadłowy ruch.

 

– Chyba wrócisz boso, do domu – powiedział, a ja zaczęłam nabierać pewności że to jakiś demon z piekła rodem.

 

– Ej, oddaj.

 

Udał że się zastanawia.

 

– Czekaj, czekaj… nie?

 

Odwrócił się na pięcie i wymachując moim butem zaczął się szybko oddalać. Drań jeden! Zaczęłam go gonić, przeklinając i skacząc na jednej nodze. W końcu stanął. Dotarłam do niego i chciałam wyrwać mu z ręki buta, ale tylko uniósł go wysoko nad głowę. Był ode mnie wyższy, a ja musiałam w dodatku stać na jednej nodze. Co podskoczyłam to podnosił go wyżej, myślałam że krew mnie zaleje.

 

– Bardzo uprzejmie proszę, mógłbyś mi oddać moją własność? – spytałam siląc się na spokojny ton.

 

Znowu chwila zastanowienia.

 

– Rozważając fakt, że śmiałaś tym we mnie rzucić, dochodzę do wniosku, że raczej go nie odzyskasz.

 

Sapnęłam i włączyłam cały swój arsenał przekleństw i wyzwisk, ponownie próbując dosięgnąć trampka.

 

Chłopak wydawał się tym rozbawiony. Na początku szacowałam po jego wyglądzie, że ma jakieś dwadzieścia lat. Teraz jednak, gdy w jakiś sposób ożywił się dręczeniem mnie i mojego buta, wydawał się o kilka lat młodszy.

 

– A bierz go i niech cię kopnie – prychnęłam dając za wygraną.

 

Z nosem celującym w niebo i resztkami godności zaczęłam skakać w kierunku domu. Z początku chciał od razu odejść, ale najwidoczniej szybko zmieniał zdanie, bo bezczelnie polazł za mną i nie chciał się odczepić.

 

– Kiedy odejdę, wrócą duchy.

 

Tym mnie zatrzymał. Będę przewodnikiem do końca świata. Nigdy nie skażę innej osoby na to, przez co musiałam przechodzić. Poczułam gniew i dojmujące poczucie bezradności. Byłam jak mrówka robotnica, która chce obalić system i zburzyć zorganizowaną pracę mrowiska, gdzie liczy się całość, a nie pojedyncze jednostki.

 

– Niech wracają. Mam całą wieczność by z nimi obcować, lepiej żebym zaczęła się przyzwyczajać.

 

– Nie zamierzasz szukać zastępcy? – zdziwił się.

 

– Nie. Po pierwsze i tak bym nikogo nie znalazła, a po drugie jest tak jak powiedziałeś, nie zamierzam nikomu przysparzać cierpienia. Możesz w takim razie robić cokolwiek ci się podoba. Twoja praca w takim wypadku traci sens.

 

Stał chwilę jak wryty. Zaraz jednak wzruszył ramionami.

 

– Pożyjemy zobaczymy. Prędzej czy później wymiękniesz. Jeśli chcesz wiedzieć nie ty jedna podpisywałaś umowę na wieczność. I patrz, ile ona warta.

 

Korzystając z tego, że się zagadał wyrwałam mu trampka i założyłam na nogę. Nie oglądając się pobiegłam do domu. Nie gonił mnie.

*****

 

Siedziałam na łóżku pijąc herbatę i godząc się z losem, gdy zaczęły się pojawiać. Ciche, zimne, martwe.

 

– Poprowadź nas.

 

– A idźcie do diabła – warknęłam, skupiając się na kubku z parującym napojem. W kilka chwil zrobił się zimny, podobnie jak otoczenie.

 

– Chcielibyśmy, ale nie wiemy jak tam trafić.

 

Parsknęłam śmiechem.

 

– Nie wiecie jak trafić do diabła?

 

– Nie.

 

Muszę przyznać, że to poprawiło mi humor na tyle, że postanowiłam pomóc jakiemuś jednemu szczęśliwcowi. Wyciągnęłam rękę do jednego z otaczających mnie duchów – chłopca, o wielkich oczach, tulącego do siebie misia. Ufnie złapał moje palce i przenieśliśmy się na równiny spowite mgłą. Znowu widziałam światło. Zaczęłam prowadzić chłopca w jego kierunku.

 

– Powiedz mi, nie widzisz dokąd iść? – spytałam.

 

– Nie – odparł cichutko, stając się podobnie jak pierwszy duch którego odprowadziłam, coraz bardziej wyraźny. Jego oczy stały się brązowe i szkliste. – Nie wierzymy, dlatego nie możemy znaleźć drogi. Jeśli w coś wierzysz to nie ma takiej przeszkody, której nie zdołałabyś pokonać. Jeśli tracisz wiarę, nie ma dla ciebie ratunku. Musisz czekać aż ktoś wyciągnie do ciebie litościwą dłoń, której możesz się chwycić by cię prowadziła. Dzięki niej… ach…

 

Chyba doszliśmy do krytycznego momentu, bo jak kobieta w czarnej sukni, tak i on rozpromienił się i zaczął znikać.

 

– Dziękuję – szepnął.

 

Jako zapłatę otrzymałam pluszowego misia. Tam gdzie odchodził nie był mu już potrzebny.

 

Kiedy wróciłam do siebie aż krzyknęłam z zaskoczenia. Chłopak, który od wieków był żywą informacją, teraz siedział sobie na moim łóżku i czytał książkę, którą niedawno zaczęłam.

 

Nie namyślając się długo zrobiłam to co ostatnim razem, to jest rzuciłam w niego butem. Niestety tym razem zdążył się uchylić.

 

– Co tu robisz? – warknęłam.

 

– Ponieważ moje zadanie dobiegło tymczasowo końca, zacząłem się nudzić. Pomyślałem, że przyjdę zobaczyć jak sobie radzisz.

 

– W-Y-N-O-C-H-A! – przeliterowałam z naciskiem.

 

– Czekaj, czekaj… nie?

 

No i masz. Następny w kolejności był misiek, który ku mojej satysfakcji trafił w cel – głowę intruza.

 

– Nieładnie Alicjo. Dzięki mnie masz chwilę wytchnienia, a traktujesz mnie jak utrapienie.

 

To prawda, że kiedy był w pobliżu nie nachodziły mnie duchy, niemniej jego obecność nie była dużo mniej męcząca.

 

– Tak w ogóle to jak masz na imię? Nawet nie raczyłeś się przedstawić.

 

– Zgaduj.

 

– Bęcwał.

 

– Nie.

 

– Bałwan.

 

– Nie.

 

– Nie zgaduję idioto!

 

– Hmmm… Też nie.

 

No i gadaj tu z takim. Postawiłam wodę na herbatę i ignorując go wyrwałam mu swoją książkę. Udawałam że czytam, ale tak naprawdę moje myśli błądziły całkiem gdzie indziej. Musiał być jakiś sposób, żeby nie być przewodnikiem. Inny niż zrzucenie roboty na następcę. Nawet wieczności by chyba nie starczyło na doprowadzenie tych wszystkich zagubionych dusz do światła.

 

– Ciekawa ta książka?

 

Postanowiłam zignorować zaczepkę. Zaraz, zaraz co powiedział ten chłopiec? Że nie wierzą i dlatego nie mają szansy odnaleźć drogi. Jeśli jakoś dałoby się przywrócić im wiarę, to może wtedy…

 

– Mam na imię Admet.

 

– Głupie imię.

 

Obraził się, ale to dobrze, mogłam dalej spokojnie myśleć. Trzeba by jakoś przekonać duchy, że mogą znowu uwierzyć. Jeśli dadzą sobie radę same, przewodnik nie będzie potrzebny i będę wolna. Admet też.

 

– Alicja głupicja, nie znasz się na imionach – wymyślił Admet.

 

Popatrzyłam na niego z uśmiechem.

 

– Długo nad tym myślałeś? Nie zachowuj się jak smarkacz, mam poważniejsze rzeczy na głowie niż niańczenie cię.

 

Zrobił się czerwony jak burak. Jego czarne oczy cisnęły by we mnie błyskawicami, gdyby tylko miały taką możliwość. Nie mogłam się powstrzymać przed dolaniem oliwy do ognia.

 

– I zetnij tą grzywkę! Wchodzi ci do oczu, wzrok sobie popsujesz.

 

Jego twarz przybrała lisi wyraz, a uśmieszek jaki na niej zatańczył wcale mi się nie spodobał. Wstał lekko z mojego łóżka i podszedł. Próbowałam zachować spokój i z powrotem go zignorować, ale złapał mnie za rękę.

 

– Puszczaj. – szarpnęłam się.

 

– Grzeczne dzieci chodzą parami, a my właśnie wybieramy się na wycieczkę.

 

– Że co?! – zdecydowanie nadużywałam tych dwóch słów.

 

W jednej chwili świat zawirował i znalazłam się w świecie duchów. Z tym, że teraz nie prowadząc żadnego, widziałam je wszystkie. Snuły się wśród mgieł po nie mającej końca równinie, lamentowały i błądziły. Admet stanął koło mnie.

 

– Jest ich nieskończenie wiele. Samotnych, zagubionych. Choćbyś poświęciła swoje życie i po śmierci ciała dalej pełniła funkcję przewodnika, to i tak nie pomożesz wszystkim. Dlaczego więc? Dlaczego chcesz to zrobić?

 

Zrobiło mi się smutno. Duchy przesuwały się bez końca przed moimi oczami, jak klatki filmu nieskończonej historii.

 

– Nie mam innego wyjścia – powiedziałam cicho.

 

– Możesz przecież…

 

– Nie! – przerwałam mu. – Nie mogę ich zostawić, nawet jeżeli oznacza to wieczną pokutę. A nawet gdybym mogła, to kogo przyślę na moje miejsce? Kogo skażę na samotność, starość i zniechęcenie?

 

Nic nie mówił, a jego czarne oczy zmatowiały, znowu wyglądał jakby był starszy. Tak stary jak w rzeczywistości. Zdawałam sobie sprawę że dzieli nas wiele tysięcy lat, podczas których on już wykonywał tę niewdzięczną pracę.

 

– Nie zrezygnujesz więc? – spytał jakby z nadzieją.

 

– Znajdę wyjście.

 

– Nie ma wyjścia.

 

– Jest, bo ja w to wierzę! – krzyknęłam, za wszelką cenę chcąc zniszczyć ten wyraz pogodzenia się z nieuniknionym, który gościł na jego twarzy.

 

Duchy zakotłowały się i nagle jakby mnie zobaczyły zaczęły zlatywać się bliżej.

 

– Wierzysz? – szeptały.

 

– A więc nas poprowadzisz?

 

– Pomóż!

 

– Poprowadź nas.

 

W jednej chwili otoczył nas krąg dusz, rosnący z każdą chwilą.

 

– Sprowadziłaś je – szepnął Admet. – Wszystkie. Usłyszały słowo ,,wierzyć” i to przyciągnęło je jak ćmy do ognia.

 

Jego twarz pobladła. Wydawał się naprawdę przerażony.

 

– I co z tego, nie możesz ich przegonić?

 

– Głupia! – popatrzył na mnie z bezsilną złością. – Teraz już nie odejdą. Póki nie poprowadzisz któregoś z nich. A wszystkie tego chcą. Rozerwą cię na strzępy, myśląc że to coś pomoże!

 

Przestraszyłam się nie na żarty, krąg zaczął się zacieśniać.

 

– Po co mnie tu zabrałeś? Wiedziałeś że to niebezpieczne!

 

– Nie myślałem, że zrobisz coś tak głupiego!

 

Myśl, no myśl! Niestety jak to zawsze bywa w takich sytuacjach, nic mi nie przychodziło do głowy.

 

– Umrę? – spytałam.

 

– Tak. – Admet miał grobowy wyraz twarzy. – A na twoje miejsce przyjdzie inna, przypadkowa osoba.

 

– Zrób coś – poprosiłam.

 

Zasłonił mnie, a potem przeciągle gwizdnął. Duchy przestały zacieśniać krąg wokół nas i poruszyły się niespokojnie. W oddali rozległo się wycie. Coś wielkiego biegło w naszą stronę. We mgle widziałam nabierający wyrazu kształt. Roztrącając duchy trzema warczącymi pyskami, przypadł do nas wielki pies. Piekielny ogar, Cerber.

 

– Szybko, wybierz któregoś ducha i zacznij go prowadzić! – polecił mi Admat. – Wtedy dadzą ci spokój.

 

Chciałam zrobić tak jak mi kazał, ale zawahałam się. Cerber roztrącał widma, których twarze wykrzywiły się w wyrazie złości i potwornego, niezaspokojonego głodu.

 

– Na co do cholery czekasz?! – krzyknął Admet, wyciągając miecz, ukryty dotąd pod połami płaszcza.

 

– Są tu naprawdę wszystkie? – spytałam.

 

Miecz świsnął mi koło ucha, gdy Admet pchnął nim zjawę za moimi plecami. Rozwiała się na krótką chwilę, ale podobnie jak ofiary Cerbera, szybko poskładała się do kupy.

 

– Tak, i wszystkie się na ciebie rzucą, więc pośpiesz się z łaski swojej!

 

Nie odpowiedziałam. W mojej głowie zaczął formować się plan.

 

– Czy mogę wsiąść na Cerbera?

 

– Że co?!

 

Ha,ha tym razem to on to powiedział, nie ja.

 

– To! Mogę?

 

– Ale nic ci to nie da. To duchy, lewitacja to ich drugie imię.

 

– Nie o to chodzi! Chcę żeby mnie widziały i słyszały.

 

Admet zmarszczył brwi, ale widząc moją zaciętą minę nie protestował dalej. Gwizdnął przeciągle i jeden z wielkich łbów Cerbera pochylił się w naszą stronę. Pozostałe dwa w ciągłym ruchu kłapały paszczami na potępione dusze.

 

– Nie wiem co kombinujesz, ale życzę powodzenia – mruknął Admet.

 

Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.

 

– Nie dziękuję.

 

W tym momencie pies złapał mnie za kaptur bluzy i uniósł w powietrze. Następnie delikatnie opuścił na swój grzbiet. Stanęłam wyprostowana i poklepałam go po jednej z szyj.

 

– Spokój.

 

O dziwo posłuchał. Admeta też to chyba zaskoczyło, bo aż otworzył usta. Miałam ochotę mu dogadać, ale nie było na to czasu.

 

– Słuchajcie! – krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam.

 

Duchy kłębiące się wokół Cerbera zastygły w chwilowym bezruchu.

 

– Poprowadzę was. – oświadczyłam.

 

Zaczęły się radośnie wiercić, ale jeden z nich powiedział:

 

– Nas? Możesz wybrać tylko jednego. Takie są zasady.

 

– No to się zmieniły – zaprzeczyłam. – Mogę poprowadzić was wszystkich, ale jest na to tylko jedne sposób. – zrobiłam efektowną pauzę, a potem z satysfakcją dokończyłam. – Musicie uwierzyć!

 

Duchy zaczęły się niespokojnie tłoczyć, a kilka wzbiło się w powietrze.

 

– Żartujesz sobie z nas?

 

– Co ty sobie myślisz?

 

– Nie da się tak!

 

Wkurzyłam się. No tak, jeśli tu są same takie łajzy, co nie potrafią same butów zawiązać, to nic dziwnego że potrzebna im mamusia prowadząca za rączkę.

 

– Nie da to się parasola w d… czterech literach otworzyć, a i to nie na pewno! – tupnęłam nogą, zapominając że stoję na Cerberze.

 

Spojrzał na mnie z wyrzutem wszystkimi trzema parami oczu. Poklepałam go szybko po szyjach, na przeprosiny.

 

– Jak niby mamy uwierzyć?– szeptały duchy, wymawiając nawet samo słowo ,,uwierzyć” z wielkim trudem.

 

Nie zamierzałam się poddać. Jeśli nie dla siebie, to dla Admeta musiałam to zrobić. Fakt, był skończonym głupkiem, ale szkoda mi go było. Po za tym miał fajnego psa. No co? Przecież nie urzekły mnie w nim te wielkie czarne gały, ani to że był przystojny…

 

Wyjęłam z kieszeni ateńską drachmę. Pokazałam ją duchom.

 

– Wyjmijcie zapłatę dla przewodnika – rozkazałam.

 

O dziwo, posłuchały. Ale jakich rupieci nie na wyciągały! Zegarek, guzik, pierścień, bransoleta, broszka, flakonik perfum, a nawet komórka!

 

– To wiąże was z życiem – powiedziałam. – Nie pozwala odejść, przypomina o tym, że nie wierzyliście.

 

Przez równinę pełną duchów przetoczył się niski pomruk, nie podobało im się to co mówiłam. Nie dawałam jednak za wygraną.

 

– A teraz pomyślcie. Kto był dla was ważny? Kogo kochaliście? A jeśli to była rzecz, albo wy sami, to czy dało wam to szczęście? Macie coś co może prowadzić do wiary. Wyobraźnię. Wyobraźcie sobie, że w tych rzeczach widzicie swoje odbicie. Dajcie tego drugiego siebie w myślach tym, których chcielibyście zobaczyć.

 

– Widzę Amelę! – krzyknął któryś duch.

 

– Mama!

 

– Komputer!

 

No tak, każdy widzi co innego…

 

– Idźcie do nich – zamruczałam miękko. – Dajcie im siebie, stańcie w świetle, które dla was trzymają.

 

Nie myślałam, że mi się uda. Nie sądziłam, że może to odnieść aż taki skutek. Ale…

 

– Znikają. – usłyszałam pełen niedowierzenia głos Admeta.

 

Rzeczywiście, zjawy rozpływały się we mgle, aż w końcu zostaliśmy sami.

 

– Udało się! – krzyknęłam radośnie, zeskakując na ziemię. To nie był dobry pomysł. Ceber miał trzy metry w kłębie i gdyby nie ćwiczenia z amortyzacją upadku, połamałabym sobie nogi. Oczywiście Admet, ten książę od siedmiu boleści, nie raczył mnie łapać.

 

Popatrzyłam na niego zła i wtedy zrozumiałam, że nic nie jest takie jakie się wydaje.

 

– Co jest? – spytałam.

 

Jego twarz przez tę krótką chwilę była rozjaśniona radością i nadzieją, a teraz znowu przypominała maskę.

 

– To nie koniec – powiedział. – Przyjdą następni. Ludzie będą umierać i tu trafiać. Choć pomogłaś tak wielu, to jednak czas płynie.

 

Jakby na potwierdzenie jego słów, koło nas zmaterializował się kolejny duch. Człowiek, który właśnie umarł. Zagubiony, szukający przewodnika.

 

Jęknęłam z rozpaczą.

 

– A więc to nie ma końca… To syzyfowa praca, tak dla ciebie jak i dla mnie.

 

– Nie pomogłoby mi to, że pomogłabyś wszystkim duchom, które tu były, są i będą. Ja już od dawna nie żyję. Po prostu odszedłbym tak jak one.

 

Podniosłam na niego udręczone spojrzenie. Cerber schylił swoje trzy łby i zaskamlał cicho.

 

– Jaki jest więc sens tego wszystkiego? – spytałam.

 

Admet stał chwilę nieruchomo. Wyglądał jakby prowadził jakąś wewnętrzną walkę. Kucnął przy mnie i spojrzał mi w oczy.

 

– Nie przekażesz komu innemu swojej pracy?

 

– Nie – odparłam zdecydowanie, nawet przytłaczające poczucie klęski nie odwiodło mnie od tego zamiaru.

 

– Jeśli umrzesz i dalej będziemy wykonywać swoją pracę, już niczym nie będziemy się różnić. Nie będzie między nami granicy.To jedyny sens, nie być samotnym.

W jego głosie słyszałam tęsknotę. Poczułam jak moje serce odpowiada na te słowa, bijąc coraz szybciej.

 

– Będziesz wiecznie czekał, aż upadnę i przekażę łódź Charona następcy? – spytałam metaforycznie.

 

Uśmiechnął się smutno.

 

– Będę wierzył, że tego nie zrobisz.

 

Przysunęłam się do niego.

 

– Poczekasz, aż umrę?

 

Na jego twarzy zatańczył ten złośliwy, chytry uśmieszek.

 

– Już za długo czekałem w samotności. Nie chcę czekać aż śmierć po ciebie przyjdzie.

 

– Więc co zrobisz?

 

– Zabiję cię.

 

Przysunął swoją twarz do mojej, a jego usta dotknęły moich. Zatopiłam się w tym zimnym pocałunku, aż zabrakło mi oddechu. Opadłam na dno, mając jednak przed oczami światło słońca nad głębinami oceanu. Pocałunek śmierci odbiera życie i ciało, ale nie ma mocy by zabić niezłomną wiarę. Jestem przewodnikiem Admeta, a on jest moim. Tkwimy w labiryncie, ale już nie szukamy wyjścia. Tutaj nic nas nie może rozdzielić.

*****

 

Gdzieś w pokoju na poddaszu jednej z kamienic gwizdał czajnik. Woda parowała przez otwór w dzióbku, ale ten kto ją nastawił, chyba o tym zapomniał. I tak powstał mit o tym, jak to ktoś kiedyś przypalił wodę…

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Rito, niedawno zaprosiłaś mnie do piwnicy i wcale nie żałuję, że tam poszłam. Przed chwilą skończyłam czytać Twoją kolejną pracę konkursową i uważam, że opowiadanie jest sympatyczne. Udało Ci się zainteresować mnie zaświatami, ale nie bez zastrzeżeń. Nie znam czasu i miejsca akcji, może to nieistotne, ale zastanawia mnie, jak dziecko (Alicja wspomina na początku, że zawsze była sama) weszło w posiadanie spadku i w dodatku mogło nim samodzielnie rozporządzać. I druga sprawa. Alicja mogła nie mieć przyjaciół, ale nie mogła nie mieć rodziców; nie wiemy tylko, co się z nimi stało. Pewnie się czepiam. Teraz konkretne uwagi (chyba nie wszystko wyłapałam, ale nie chciałam się zbytnio rozpraszać):

Ubierałam się w ubrania w ciemnych... - Zamiast powtórzenia proponuję: Nosiłam ubrania w ciemnych...

...prosto w czeluści jego paszczy. - Paszcza jest jedna, więc czeluść również.

...prosto w czeluście dwóch bezdennych studni. - Jak można wpaść w dwie czeluście jednocześnie?

...i za nim się spostrzegłam... - ...i zanim się spostrzegłam... 

...chudy chłopak, w czarnym płaszczu, glanach i brązowych włosach, opadających mu... - Brązowe włosy (a także w każdym innym kolorze) można mieć, ale nie w nich być. Może: ...chudy chłopak, w czarnym płaszczu i glanach. Miał brązowe włosy opadające mu...

Otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale mu nie dałam. - Czego mu nie dała? A gdyby: Otworzył  usta żeby coś powiedzieć, ale nie dopuściłam go do głosu.

...zabierał od każdego drachmę lub obol. Symboliczny pieniądz. - ...pobierał od każdego obola. Symboliczną opłatę. Moneta wkładana przez krewnych w usta grzebanego była jak najbardziej realna. Jeden obol stanowił symboliczną opłatę za przeprawę przez rzeki Hadesu - Styks i Acheron. Charon jej nie zabierał, bo opłata była uiszczana dobrowolnie. Nie spotkałam się z faktem pobierania opłaty innej, niż obolami.

...i charakterystycznego dla niej ptaka - sowy? - Nie nazwałabym sowy ptakiem charakterystycznym dla Ateny, sowa była jej atrybutem.

...posłusznie niczym wół na rzeź spełniać... -  ...posłusznie, niczym wół prowadzony na rzeź, spełniać...

...chwila zastanowienie... - ...chwila zastanowienia...

Na początku szacował po jego wyglądzie... Na początku szacowałam, po jego wylądzie...

...dodaniem oliwy do ognia. - ...dolaniem oliwy do ognia.

...po śmierci ciała dalej pełni funkcję... - ...po śmierci ciała dalej pełniła funkcję...

Tak i wszystkie się na ciebie rzucą... - I tak wszystkie rzucą się na ciebie...

...i jedne z wielkich łbów Cerbera pochylił się... - ...i jeden z wielkich łbów Cerbera pochylił się...

Wyjmijcie wasze zapłaty...Wyjmijcie rzeczy, którymi chcecie zapłacić...

...przez tą krótka chwilę... ...przez tę krótką chwilę...

Piosenkę odtworzyłam. Poza tym, że słuchałam bez przykrości, nie umiem nic o niej powiedzieć. To nie moja muzyka. Pozdrawiam i życzę kolejnych udanych pomysłów na nowe opowiadania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za uwagi i komentarz. Niektóre rzeczy poprawiłam, a na swoje usprawiedliwienie może powiem, że pisałam to opowiadanie trochę na ostatnią chwilę i dlatego nie zdążyłam dokładnie sprawdzić. Po za tym lubię przeczytać tekst, który napiszę po dłuższej przerwie, wtedy łatwiej wyłapuję takie błędy :) Muzyka cóż... każdemu pasuje inna ;) Ta piosenka wydawała mi się dobrze nastrajać do tekstu, dlatego ją dodałam :)

"Labirynt jest uporządkowany na swój sposób." - Labrys (czyli labyrinthos) jest, autorze. Czyli taka dość skomplikowana, hm, figura geometryczna. Wszystkie jej ściany (z zasady siedem poziomów) są ze sobą połączone. Normalny labirynt (nie rytualny, jak labrys) nie jest uporządkowany, zwłaszcza, jeśli ściany się przesuwają. 

Ok, boChaterka jest, rodziców nie ma, nikt jej nie rozumie, bo jest inna. Hm. Skądś to znam. Jest mhroczny osobnik płci przeciwnej. Jest żenujący element komiczny. BoChaterka ma cudowną moc. I tak dalej. W kwestii opkowatości dostajesz 9/10, bo brakuje tylko strasznych błędów. Strasznych, zaznaczam, bo błedów jako takich w tym tekście nie brakuje.

Widać, że piszesz z większą łatwością niż niektórzy. Pracuj na językiem, ortografią, składnią, zapisem dialogów... Raczej szukaj nowych tematów, pisz opowiadania które posłużą ci tylko do doskonalenia warsztatu. zastanów się, jakich naprawdę bohaterów chciałabyś tworzyć. A później wrzuć coś tutaj, no problem.

To mi raczej na Paranormal wygląda niż na Duchy...

 

Jak zauważyła regulatorzy, niepełnoletnia dziewczyna mieszka sama za kasę ze spadku i nie posiada opiekuna prawnego? No way.

 

Jest tu trochę powtórzeń. Trochę nieporadnych składniowo zdań. Trochę potknięć interpunkcyjnych. Kilka potknięć w zapisie dialogów.

Pamiętaj: TĘ sztukę, a nie tą. TĘ monetę, a nie tą. TĘ samą rzecz, a nie tą. TĘ grzywkę, a nie tą. I tak dalej.

Prawie poczułam bijący od chłopaka żar, a nie prawi.

Naprawdę nie wiem, co mnie podkusiła - podkusiło.

Poza tym łącznie, a nie po za tym.

Pojedyncze jednostki? No tak, w odróżnieniu od jednostek podwójnych.

 

A zdanie na koniec jest ni przypiął, ni przyłatał.

 

Opowiadanie nie jest szczególnie fascynujące, ale nie jest też bardzo złe. Ot, tak pośrodku. Dużo czytaj, dużo pisz, szlifuj warsztat. Powodzenia.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Alice Rossenete, labirynt, Kanon Wakeshima... Albo jesteś moją kuzynicą, albo macie identyczne pomysły.

 

Tekst taki typowo nastolatkowy. Czyta się gładko, choć dużo dałoby się poprawić i to jest plus. Fabuła, jak na mnie, staruchę, zbyt dziecinna. Ale jakby to przefiltrować z nieprawdopodobieństw, schematów i romansowości, to by mogło coś solidnego z tego tekstu być.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka