
– Krótko mówiąc, twierdzi pan, że ostatnio nic się panu nie udaje. – Doktor Moriarty postukał długopisem w biurko. – Albo inaczej: wszystko się panu, panie Egg, sypie.
Pacjent wolno pokiwał głową.
– To nie do końca tak. – Egg uśmiechnął się niepewnie. – Szczerze powiedziawszy, od dłuższego czasu zachowuję się jak ostatni bałwan. Mówiłem już: jestem redaktorem w paru wydawnictwach. Literatura fantastyczna. Świetnie mi szło. Znam kilka języków, w tym polski, więc prowadziłem w tym kraju pewien portal. Wykorzystałem tam nawet jako nick tłumaczenie swojego nazwiska.
Moriarty słuchał uważnie.
– W obecnych czasach telepraca to nic trudnego – ciągnął Egg. – Nieźle płacą. Nagle wydarzyło się coś niezrozumiałego: zapominam o wszystkim, uciekają mi daty i terminy. Zawalam sprawy, a użytkownicy są wściekli. Nic mi się nie udaje. Podobnie jest w redakcjach.
Moriarty z namysłem wpatrywał się w twarz Egga.
– Przepraszam za kolokwializm – ciągnął Egg – ale czuję się tak, jakby ktoś urwał mi jaja. Porównanie oddaje istotę sprawy. W redakcji polecono mi pana jako specjalistę od takich przypadków.
Gabinet Moriarty’ego, doktora psychiatrii, wyglądał bardzo zwyczajnie: mieszanina elegancji i funkcjonalności. Tylko jeden element raził nietypowością: białe drzwi w ścianie za plecami lekarza, wykonane z litego drewna, z mosiężną klamką. Przypominały dawniej używane drzwi szpitalne.
Egg zerkał na nie niepewnie. Sprawiały dziwne wrażenie.
– Kryzys wieku średniego i wypalenie zawodowe. – Głos Moriarty’ego zmusił Egga do odwrócenia spojrzenia. – To wstępna diagnoza. Terapia jest prosta: urlop, ograniczenie ilości zajęć, pewnie rezygnacja z jakiegoś etatu. Znalezienie czegoś nowego – i dojdzie pan do siebie. Chyba, że sprawa jest znacznie poważniejsza. To wymaga jednak gruntownych badań.
– Co pan przez to rozumie? – ostrożnie zapytał Egg.
Stojący w rogu gabinetu wentylator szumiał cicho.
– Możemy zacząć od razu. – Moriarty odłożył długopis. – Rozumie pan wyraz android?
– Nie pamiętam, co on znaczy. – Egg podniósł ręce. – Mówiłem już, że o wielu sprawach zapominam.
– A para się pan literaturą fantastyczną. – Psychiatra splótł dłonie pod brodą. – Następne pytanie: pewien znany pisarz przewidział istnienie androidów. Pamięta pan jego nazwisko i tytuł książki?
– Nie. – Egg potrząsnął łysą głową. – Prawie wszystko ulatuje mi z pamięci. Nie pojmuję, o czym pan mówi. Dlaczego pan o to pyta?
Nie mógł się powstrzymać od spojrzenia na solidnie wyglądające białe drzwi.
– Pytam, bo może pan być androidem. – Moriarty kaszlnął. – Androidem z wyczerpującym się źródłem zasilania. To tłumaczy zanik działania pamięci. Widzi pan – psychiatra zmienił ułożenie dłoni – swego czasu kilka wielkich wydawnictw wpadło na pomysł stworzenia redaktorów doskonałych: rzutkich, ekspansywnych, wiedzących prawie wszystko, pracujących bez wytchnienia. Wbudowane wspomnienia, sfabrykowana przeszłość… Oni święcie wierzą w to, ze są ludźmi, a w rzeczywistości to tylko nietypowe roboty wysokiej klasy. Androidy. Niestety, wszystkim powoli wyczerpują się źródła zasilania. Powiedzmy, baterie.
W zapadłej ciszy Egg wyraźnie usłyszał dźwięk – zgrzyt, jakby ktoś po drugiej stronie muru przekręcał klucz w zamku. Klamka poruszyła się dwa razy.
Moriarty nie zwrócił uwagi na metaliczny chrobot.
– Pan żartuje. – Redaktor potrząsnął głową. – Wypraszam sobie takie głupie dowcipy!
– Niestety, nie. – Psychiatra spojrzał w oczy Egga. – To, o czym mówię, potwierdziły sekcje. Kłopotliwa sprawa, wiec nikt o niej nie mówi głośno.
Lekarz starannie modulował głos, jakby prowadził akademicki wykład.
– To alternatywne rozpoznanie – kontynuował Moriarty. – Przeprowadzimy dalsze badania, a zaczniemy od tęczówki i źrenicy oka. Nie wyobraża pan sobie, ile mogą one powiedzieć o tym, co kryje się za nimi głębiej. Dysponuję odpowiednim sprzętem. Najnowszym.
Szczupła dłoń wskazała inne drzwi w bocznej ścianie, z mleczną szybą pośrodku.
Egg wytarł chusteczką spocone czoło.
– Przyjmując nawet pańską diagnozę za trafną – zauważył po chwili – problem sprowadza się do odnowienia źródła zasilania. Wymiany baterii, jeżeli pan woli to określenie. Wtedy wszystko wróci do normy.
Klamka w białych drzwiach poruszyła się, jakby ktoś sprawdzał, czy zamek się nie zacina. Obaj nie zwrócili na to uwagi.
– Niestety, nie. – Psychiatra z uwagą oglądał wypielęgnowane paznokcie swoich długich palców. – Android to nie robot, zwykły mechanizm naszpikowany elektroniką, z możliwością wymiany podzespołów – choć i nie człowiek. Sekcje wykazały, że ta seria wyrobów nie posiada możliwości regeneracji. Przykro mi.
Twarz Egga wyrażała niepewność.
– Jaką więc zastosuje pan terapię, gdybym jednak okazał się androidem? – zapytał w końcu.
Psychiatra uśmiechnął się lekko. Niedbałym gestem strzepnął z klapy marynarki niewidoczny pyłek.
– Wyjdzie pan tamtędy. – Podniesiony kciuk Moriarty’ego wskazał przejście za jego barkami. – Te drzwi prowadzą do zakładu utylizującego zbędny sprzęt biurowy.
18 marca 2013r. Roger Redeye