- Hydepark: Rozdział II (Portalowe opowiadanie, dopisz kolejne zdanie, By Mytrix)

Hydepark:

inne

Rozdział II (Portalowe opowiadanie, dopisz kolejne zdanie, By Mytrix)

Rozdział II

– A żeby go, psia mać, ogary na kawałki rozerwały – rzekł Siwuch o podłym wyrazie oczu, demolując wszystko za pomocą magii.

– Musimy coś z nim zrobić – syknął chytry Feared, zerkając na niezadowolone miny pozostałych mężczyzn, wpatrujących się w zwierciadło.

Lustro, wytwór rąk najlepszych magów, przenikało w głąb każdego świata, aż po jego krańce. Potrafiło ukazać rzeczy przeszłe, jak i te, które miały dopiero nadejść, a kto je posiadał, mógł być pewien, że nic się przed nim nie ukryje. Nagle znikąd wystrzelił złowieszczy zielony blask, a na środku pokoju pojawił się legendarny stwór, przywołany z najdzikszych czeluści piekieł – Wendigo.

– Czego chcecie? – zapytał przeraźliwie niskim głosem.

Plecy przybysza przesłoniły obraz w zwierciadle, przedstawiający trzech mężczyzn, żywo rozmawiających, z których jednemu połowę twarzy zakrywał szalik.

Magowie z Gildii Oświeconych stanęli jak wryci na widok potwora o dwóch metrach wzrostu, który przewracał swoimi mlecznymi oczyma z apetytem. Wiedzieli że nawet stworzenie magicznego kręgu nie zagwarantuje im bezpieczeństwa. Według legend, Wendigo, mogli stać się ludzie, którzy w warunkach ekstremalnych oszaleli i sięgnęli po ludzkie mięso, stąd potwór musiał zostać szybko odesłany po wykonaniu zadania, jakie chcieli zlecić magowie.

– Zniszcz go, Zniszcz! – Wrzeszczał rozhisteryzowany Siwuch, pokazując w lustrze człowieka leżącego na podłodze. 

Stwór podszedł na czworakach do zwierciadła, przyglądając się tajemniczemu mężczyźnie, otoczonego przez wiernego przyjaciela oraz uczennicę. Niespodziewanie wskoczył w nie, stając się częścią prezentowanej rzeczywistości.

 

– Jesteś pewien, że to zaradzi problemowi, Siwuchu? – zapytał potomek mentora Ma’Annem Tailu – Skegdor Tailu, należący także do Gildii Oświeconych.

– Ten nowicjusz zaszedł za daleko. Musimy się go pozbyć! 

– Nie możemy dopuścić żeby poznał nasz sekret – wtórował Feared.

– Nie pozna – zapewnił go Siwuch. – Wendigo się nim zajmie odpowiednio. – Na twarzy czarnoksiężnika powstał złowieszczy uśmieszek.

Po chwili już wszyscy zgromadzeni rechotali szyderczo, tymczasem w lustrze rozgorzała prawdziwa wrzawa.

 

Maymor uderzał potężnymi inkantacjami drapieżnego stwora, którego zęby były cienkie niczym igły, a pomiędzy przerwami widniały krwistoczerwone kawałki ludzkiego mięsa, Garus wciąż dochodził do siebie po wypiciu poprzedniego wywaru. Kto wie jak skończyłoby się owo starcie gdyby nie to, że nagle zaczęła się materializować ledwie widoczna postać, na widok której Maymor krzyknął:

– Ma’Annem Tailu?

Na środku izby rozpętała się prawdziwą burza; błyskawice uderzały w losowe miejsca, meteoryty spalały się, doprowadzając do tego, że ich pył osiadał na trupiobladym ciele wendigo. Większe okruchy kamieni uderzały w grubą jak pancerz i niewrażliwą na ból skórę, towarzyszący przy tym ogień sprawiał wrażenie uwierać przywołańca. Zjawa, nie zwracając uwagi na pytanie Maymora i widząc reakcje potwora wywołane ogniem, otoczyła go płomiennym kręgiem, po czym ten zaczął wyć przeraźliwie.

Zaczął się topić, skóra ulegała zwęgleniu, a paniczne wierzganie się w miejscu nie pomagało w zatrzymaniu trawiącego jego ciało ciepła. Pomimo że dolna część cielska już prawie uległa destrukcji, próbował doczołgać się do nieprzytomnego Garusa, by za wszelką cenę zatopić kły w jego grdyce.

 

Maymor był jednak szybszy i sprawnym ruchem dłoni wykonał magiczny znak, którego efekt spopielił potwora. Przerażona Amal'Nya, która do tej pory stała z boku, przybiegła by wtulić się w  jego ramiona: 

– To było straszne – wykrztusiła niemal łkając – Widziałeś to co ja? Zjawa. Czy to był... to był Ma'annem Tailu?  – zapytała nieco się uspokajając.

Przyjaciel maga próbował odpowiedzieć, ale nie umiał, ponieważ on także widział dziwną marę, która uratowała przed kilkoma chwilami Garusa. 

Ten właśnie zaczął się budzić: 

– Co się stało? – zapytał jeszcze lekko majacząc – Co to za plama na podłodze?

– To... ee... krew – odpowiedział zakłopotany Maymor, wskazując na mieszankę moczu oraz krwi zabitego potwora, przysłanego przez Gildię Światłych.

– Miałem dziwne sny. Rozmawiałem z... – Zaczął Garus, lecz po chwili przerwał, nie będąc pewny czy powinien o tym mówić – Z Ma’annem Tailu. 

– Czyli to prawda, Garusie? – spytał Maymor, lecz zaraz dodał: – Czego się dowiedziałeś?

– Mówił, że w gildii grozi mi jakieś niebezpieczeństwo... – zaczął niepewnie – komnata wygląda jak po huraganie! 

- Później ci wyjaśnię, co tu zaszło – uspokajał go Maymor. – Jakie niebezpieczeństwo? – dodał.

– Twierdzi, że mam tu wrogów i muszę uciekać.

– Mistrzu – wtrąciła Amal’Nya. – jak dobrze, że nic ci nie jest. 

– Mówicie zagadkami – odparł Garus – powiedzcie wreszcie, co takiego się tu wydarzyło!

 

W czasie, gdy Maymor wyjaśniał wszystkie nieścisłości swojemu przyjacielowi, Siwuch i reszta skorumpowanych magów planowała kolejne kroki, wypuszczając z końcówek swoich palców magiczne błyskawice powodujące wybuchy w zajmowanej przez nich izbie.

– Teraz musimy zabić ich wszystkich! – zawyrokował Feared, a jego twarz zaczęła przybierać coraz bardziej diaboliczny wyraz.

– Tak... – zasyczał Siwuch. – Nim król się o wszystkim dowie, ich ciała będą wisieć na Moście Skalcic. 

– Zobaczcie! – zaalarmował jeden z czarnoksiężników, wskazując na lustro, w którym widać było jak cała trójka z Garusem na czele, siodła konie w pośpiechu – Uciekają! 

  – Ja się chętnie nimi zajmę – na twarzy Skegdora pojawił się groźny uśmieszek, a po chwili zmienił się w ogromnego wężołaka.

– Tylko żeby cię nie rozpoznali – instruował Siwuch – nie mogą się dowiedzieć jaka jest nasza prawdziwa postać.

Skegdor syknął groźnie i wypełznął z komnaty, usiłując dogonić i mimo intencji całej reszty spiskowców, ostrzec Garusa, który nie raz traktował go jak syna. 

– Widzicie tam za rogiem? Coś pełznie w naszą stronę.  Wysłali po nas wężołaka. Wiedziałem, że coś knują. Jedźcie ostrzec króla – ja zajmę się  tą bestią.

Maymor zaczął atakować gada, wystrzeliwując białe błyskawice z końcówek swoich palców i mamrocząc coś niewyraźnie.  Wtem ten przemówił:

– Nie obawiaj się mnie. Chcę was ostrzec. Jedźcie w góry do pustelnika Taela. On wszystko wam wyjaśni – po czym zniknął.

Oszołomiony mag wskoczył na konia i pospieszył w stronę, w którą udali się Garus i Amal’Nya, zaczynając rozumieć, dlaczego stary Tael uciekł z gildii przed stu laty.

- Wężołak chędożony jego mać... – mruknął Maymor i pogonił swojego wierzchowca do szybszej jazdy.

 

Dwójka gwardzistów pilnowała wejścia do sali, w której zwykli obradować czarnoksiężnicy. Byli przerażeni, słysząc różne przekleństwa i wyzwiska pod adresem zbiegłego z miasta maga Garusa. W pomieszczeniu miotane były kule ognia, błyskawice... potężne inkantacje robiły wrażenie na zwykłych strażnikach, nie mających do tej pory do czynienia z magią.

– Niech Święta Jokasta nas chroni, Temer... – jęknął młody mężczyzna w pancernej kolczudze. 

– Cholerni magowie – rzucił Temer. – Za chwilę rozniosą w pył połowę królestwa.

Nagle w wejściu pojawił się ogromny wąż, coraz bardziej przypominający człowieka. Skegdor pochylił się lekko na powitanie, ale gwardziści szybko go zatrzymali.

– Lordzie Skegdorze – rzekł T’Ayr. – niech pan tam nie wchodzi.

– Czemu? – zapytał przejęty.

– Oni szukają pana – zaczął. – Tak mówili podobno.

– No – dodał Temer. – To prawda, oni mają zamiar pana zabić. Zalecam ucieczkę.

Potomek Ma’Annem Tailu zdał sobie sprawę, że nie tylko Garus jest w niebezpieczeństwie. Korzystając z rady dwójki strażników, ponownie przybrał postać węża i znikł w mroku korytarza. Gwardziści posłyszeli wołanie Siwucha.

 

– Wiesz co, Amal’Nyo? – zaczął Garus – ten stwór miał jakieś znajome spojrzenie, ale nie mogę skojarzyć, do kogo wydawał się podobny.

– Mistrzu... ja chciałam przeprosić za ten wypadek z wywarem, nie sądziłam, że... mandragora podlega takim chemicznym przemianom – powiedziała Amal’Nya, nie zastanawiając się nawet nad wężołakiem, który na początku ich chciał ścigać.

– To już teraz bez znaczenia – pocieszał – nie przejmuje się. Bardziej zastanawia mnie ten stwór...

– Zobacz! Maymor jedzie za nami – przerwała uczennica.

Gdy tylko przyjaciel maga do nich dołączył, przed oczyma ukazała im się spalona przed laty wioska, gdzie duchy ofiar manifestowały swą obecność zawsze o północy. 

– Co to za miejsce? – zapytała Amal’Nya, na co Maymor odpowiedział:

– Rada naszej gildii twierdziła, że tą osadę splądrowali najeźdźcy z północy, zanim wysłali do nich oddziały...  ale potem pojawiły się inne głosy, na temat tej całej akcji.

Nagle Garus doznał wizji, ale innych niż te, spowodowanych przez nieznany specyfik; zauważył on mglistą postać Siwucha, komenderującego żołnierzami, co do joty wypełniających jego wolę.  Wykrzykiwał, jakby był w szaleńczym transie: “Nikt nie może zostać przy życiu! Nie ma być żadnych świadków! Żadnych!” – a jego podwładni zachowywali się, jakby byli pod wpływem hipnozy, lub innego uroku. Maymorowi także ukazał się ten sam widok, tylko Amal’Nya jako uczennica czarodzieja, nie mogła dostrzec tajemniczych obrazów, wywołanych przez niewiadomy czynnik.

Żołnierze podpalali chaty, a uciekających ludzi dobijali, tak by nikt nie mógł zaświadczyć, co tu się wydarzyło.

– Na Świętą Jokastę... – jęknął Maymor. – Garusie, czy ty widzisz to samo, co ja?

– Wygląda na to, że plotki okazały się prawdziwe i to wcale nie ludy północy dokonały tej kaźni, ale sama rada upozorowała najazd, żeby mieć pretekst do zajęcia ich ziemi.

– Ale po co rada miałaby zajmować tą ziemię? – wtrąciła niespodziewanie Amal’Nya. – Słyszałam, że nie ma tutaj nic cennego poza kilkoma kopalniami srebrowęgla i miedzi. 

– Ludzie różnie mówią – począł wyjaśniać Garus – Podobno w tunelach pod Wilczymi Górami znajdują się bramy do innych światów. Zawsze uznawałem to za legendę, ale zaczynam nabierać przekonania, że w tej historii jest ziarnko prawdy.

– A propos Wilczych Gór. Mam dla was pewne rewelacje – zaczął Maymor – Ten wąż nie chciał walczyć. Mówił, że mamy udać się tam i odszukać starego Taela. Był bardzo tajemniczy.

– Teraz wszystko zaczyna układać się w logiczną całość. – stwierdził Garus – Pamiętacie kiedy Tael zniknął? To było w czasie północnych krucjat. Rada twierdziła, że Tael oszalał, ale ja w to nie wierzę. Ma’annem Tailu był jego przyjacielem i zmarł w tym samym czasie, w zagadkowych okolicznościach – insynuował.

– Myślisz, że rada mogła mieć z tym coś wspólnego? – zapytała Amal’Nya.

– Jestem wręcz przekonany. Wspominałem wam, że w wizji po tym wywarze, objawił mi się Ma’annem Tailu i ostrzegał przed wrogami w Gildii. Wygląda na to, że wraz z Taelem, mogli mieć jakąś niewygodną wiedzę na temat tej wioski, krucjat i ich okoliczności.

 – Jeśli tak było w istocie, naszym obowiązkiem jest najpierw zbadać sprawę i dopiero potem poinformować dwór – zdecydował Maymor.

– Jeśli nawet Tael ukrywa się w górach, jak go znajdziemy?

– O to będziemy się martwić, gdy dotrzemy na miejsce. – skwitował – W drogę!

Wilcze Góry były idealnym miejscem, nikt się tam bowiem nie zapuszczał, a to wszystko z powodu legend, jakie były mówione o tym miejscu. Jedną z popularnych jest ta o Królu Izvisie i jego trzech synach. Podobno chcąc przyćmić Boga Mądrości – Gafrena wraz z małżonką Jokastą i olbrzymim wilkiem Zefirem, postanowił wydać ucztę. Głównym daniem stał się makabryczny posiłek z ciała jednego z synów, najmłodszego, mającego niespełna jedenaście lat – Ifajego. Bogowie jednak zorientowali się w podstępie i ukarali okrutnika. Jego dusza po dziś dzień wędruje w rzece życia i śmierci – Josefem.

Dziś Wilcze Góry są przeklętym miejscem, gdzie każdy, kto tam się znajdzie ulega klątwie lykantropii. Amal’Nya przypomniała sobie o tym w ostatnim momencie, a na jej twarzy pojawił się grymas strachu. Jej rumak zatrzymał się, nim zdążył przekroczyć wraz z magami granicę wyznaczoną przez nadgryzioną zębem czasu tabliczkę.

– J-ja tam nie jadę – wyjąkała przestraszona.

– Co? – spytał zdziwiony Garus. – Ja... Dlaczego?

– Chodzi o... klątwę.

– Klątwę? – wtrącił Maymor.

– Lykantropia – wyjaśniła krótko. – Każdy, kto przekroczy granicę Wilczych Gór, nie dalej jak od siedmiu dni począć, wilczą forme przybierze.

– Bajdurzenie – zganił ją przyjaciel maga. – Nie słuchaj jej, Garusie. Jeżeli tak bardzo strach zagląda je w oczy, to uważam, że nie nadaje się na czarodziejkę.

– Na pewno nie pojedziesz z nami? – głos Garusa przybrał spokojny ton.

– Moja rodzina została przeklęta wieki temu na tej górze – Amal’Nya oddychała coraz ciężej. – Ojciec... zabił moją modszą siostrę. Ja uciekłam, ale... potężny mag przeklął całą moją rodzinę, obiecując, że wracając tu, podczas każdej pełni księżyca zamienię się w wilka. Chyba, że wyjadę w ciągu pięciu dni. Wtedy klątwa nie będzie stała.

Garus umilkł. Zapadła niezręczna cisza.

– Osoba o czystym sercu jest w stanie zmyć z siebie wszelkie klątwy, unieważnić przysięgi i pakty – niespodziewanie zaczął wyjaśniać Maymor – Trzeba sięgnąć do swoich najgłębszych przyczyn i pozbyć się tego, tak jak pozbywasz się powietrza wraz z wydechem. To proste. Spróbuj proszę. Skup się.

– Dobrze – wydukała. – postaram się. 

Dziewczyna zamknęła oczy i wróciła do tamtej – tragicznej w skutkach – chwili. Coś jednak ją paraliżowało, niby niewidzialne więzy, które oplątywały ją niczym wąż; próbowała krzyczeć, ale nie mogła. Skrzek jaki z siebie wydała, nie mógł odwrócić rzuconej klątwy. Potężny wybuch mocy, zdmuchnął ją z rumaka, a ten pognał daleko w głąb Wilczej Góry. Garus przerażony, podszedł do niej, próbując uleczyć.

 

W tej chwili oczom jego i Maymora, ukazała się kolejna wizja. Ojciec uczennicy, schodził w głąb tunelu, w głębi, którego słychać było głosy. Starał się kroczyć jak najciszej, żeby nikt go nie usłyszał, ale na próżno. Niespodziewanie dosięgła go wiązka energetyczna, niczym  piorun kulisty, po czym padł jak martwy.

Następne co pamiętał, to jak budzi się w ciemnym, cuchnącym pomieszczeniu. Leży na jakimś stole i  czuje, że nie może się ruszać. Po chwili pojawiają się dwa dziwne stwory. Ni to kroczą, ni pełzają, przy czym ocierają się o niego, ale zdają się go nie zauważać. Nie rozmawiają ze sobą, przynajmniej nie słychać żadnych dźwięków. W powietrzu niemal namacalne stają się ich złowieszcze intencje i atmosfera grozy. Mężczyzna czeka jak na wyrok, nie wiedząc co się z nim stanie. Serce bije mu jak oszalałe, a do oczu napływa zimny pot, lecz nie może się ruszyć, by go zetrzeć.

Stwory opuszczają pomieszczenie. Mężczyzna odetchnął z ulgą, ale nim zdążył się zastanowić nad sytuacją i swoimi towarzyszami, pojawiają się ponownie z jakąś aparaturą. Momentalnie przechodzą do bardzo bolesnej operacji. Wbijają mu ostre pręty w brzuch, bez podania ziół znieczulających.  Ból staje się niemożliwy do zniesienia. Zakładnik próbuje krzyczeć, ale nie może wydać z siebie żadnego dźwięku. Oprawcy kontynuują zabieg, nie zwracając uwagi na jego wykrzywiony grymas, zdradzający niewyobrażalne cierpienie.  

Nagle pojawia się kolejny stwór i niezwłocznie zaczyna wiercić jakimś urządzeniem w głowie ojca dziewczyny. Ten traci przytomność i wraz z tym, wizja się urywa.

- Najmilszy Gafrenie – rzekł Garus – Co to było, do cholery?!

– G-garusie... – wyjąkał przerażony Maymor. 

Garus odwrócił głowę w stronę głosu przyjaciela i zobaczył ogromnego, wyrastającego na ponad cztery metry, humanoidalnego wilka. Mag szybko domyślił się, że to musi być Amal’Nya. Cokolwiek się stało, klątwa nie została przełamana, a ona mogła utknąć w tej formie niemal na zawsze. 

– Musimy ją gonić, szybko! – zakomenderował czarodziej.

– Jesteś pewien? – spytał Maymor, niepewnie. – Nawet wilkołaki stanowią wyzwanie dla nas. Nie imają się srebra, a jedyne za pomocą czego można ich zranić to prosta magia światła albo ognia.

– Nie zabiję Amal’Nyi, Maymorze! – zaprotestował Garus.

– To... Co proponujesz?

– Musimy odnaleźć Taela. Tylko on może znać lekarstwo. 

– A jeśli nie?

– To coś wymyślimy.

Nagle usłyszeli pojedyncze syki, dochodzące zza ich pleców. Nim zdążyli wsiąść, ogromny wąż pełzał w ich stronę.

– No nie – powiedział wściekły Maymor. – Brakowało nam tylko węża do kompletu.

– Czekaj. – Gestem dłoni Garus uspokoił przyjaciela.

Wężołak coraz bardziej przypominał człowieka. Okazał się nim Skegdor Tailu, który miał wyraźne rany na twarzy.

– Przepraszam, drogi Garusie – zaczął Skegdor. – To był jeden sposób, aby do ciebie dotrzeć.

– Rozumiem – odpowiedział mag. – Jedziemy na Wilczą Górę, wszystko sobie wyjaśnimy po drodze.

– Byłem pewny, że skądś znam spojrzenie tego wężołaka – powiedział Garus do Skegdora, który szedł za końmi i odparł:

– Na początek chciałbym wam wyjaśnić pewną sprawę. Musicie wiedzieć, że idąc w Wilcze Góry, narażacie się na niebezpieczeństwo…

– Nie boimy się klątwy! – rzucił buńczucznie Maymor.

– Nie o to chodzi – sprostował Skegdor – Ta sprawa może was przerosnąć.

– Wygląda na to, że nie mamy wyjścia – osądził Garus – musimy dowiedzieć się jak odczynić urok Amal’Nyi. Ta biedna dziewczyna przez nas wpakowała się w te tarapaty. Jesteśmy jej to winni.

– Myślę, że jeśli dotrzemy do Taela, znajdzie się jakaś metoda, ale wiedzcie, że te góry to obszar o znaczeniu strategicznym dla rady. Jeśli będziecie się zbytnio interesować tym tematem…  Nie wiem jak wam to powiedzieć. Członkowie rady nie są takimi światłymi osobami, za jakie pragną uchodzić. Zabiją was!

– Tu dzieje się coś dziwnego Co wiesz na ten temat? – zapytał coraz bardziej zainteresowany Maymor.

– Już wcześniej rozmawialiśmy o śmierci Ma’annem Tailu i odejściu Taela. To miało coś wspólnego z tym wszystkim? – dorzucił Garus.

– Zgadza się. Oni weszli na bardzo grząski teren. Jak myślicie, dlaczego Tael uciekł właśnie w te góry? Tam znajduje się źródło bardzo potężnej magii. Rada walczyła o dostęp do tych miejsc. Chciała je zachować tylko dla siebie. Tael i Ma’annem Tailu odkryli ich sekret i potajemnie eksplorowali system korytarzy pod Wilczą Górą. Tam znajdują się portale do innych światów.

– To tylko legendy! – orzekł Maymor.

– Mylisz się. I ja tam byłem. Te portale naprawdę istnieją. Widziałem je na własne oczy… Rozumiecie? Odwiedzałem inne światy.

– Co takiego!? – wybuchnęli równocześnie Maymor i Garus.

– Nie zastanawia was moja wężowa postać?

– Opowiedz proszę co tam widziałeś. – nakłaniał Garus.

– W zasadzie to przysięgałem, że nie powiem o tym nigdy nikomu z niewtajemniczonych, pod groźbą śmierci… ale wygląda na to, że rada już wydała na mnie wyrok.

Obaj jeźdźcy wpatrywali się w Skegdora z wytrzeszczonymi oczami, a ten tłumaczył dalej.

– Faered i Siwuch nie są z tego świata. Postać jaką znacie, nie jest ich oryginalną formą. W rzeczywistości są wężołakami. W dawnych czasach przyszli do naszego świata przez te portale. Oni zasiadają w radzie od setek lat, pod różnymi postaciami. Ich świat bardzo różni się od naszego, a wiedza na temat magii i innych tajemnic, jest znacznie bardziej zaawansowana niż nasza.

Oni zamienili moje oryginalne ciało na wężowe i teraz mam takie moce jak oni, ale nie podoba mi się to. Nie za tą cenę…

– Co masz na myśli Skegdorze? – zapytał Garus.

– To jest pułapka. Ta magia coraz bardziej trawi moje serce. Czuję, że niedługo przestanę być sobą. Już teraz miewam momenty, kiedy mam wrażenie jakbym nie ja kontrolował swoje czyny, ale jakaś obca siła, która jest we mnie. Ona przejmuje mój umysł! Walczę z tym, ale boję się, że będzie za późno. Widzę, do jakich bezeceństw są zdolni Faered i Siwuch. Nie chcę stać się taki, jak oni. Muszę odzyskać ciało, nim ta magia pochłonie mnie do reszty.

– Nie staniesz się – obiecał Maymor. – Kiedy tylko pomożemy Amal’Nyi, zajmiemy się twoją klątwą – dodał.

– Cieszy mnie twój optymizm, mistrzu Maymorze, ale... wężołactwo nie jest tak łatwe do zdjęcia jak lykantropia albo wampiryzm. Klątwa pochodzi z bardzo dziwnego świata. Jest może tak stara i dawna jak magia Podwójnego Światła mojego dziadka, potomka Ma’annem Tailu – wyjaśnił powoli Skegdor.

– Jak bardzo stara? – wtrącił Garus.

– Wężołaki to taka... alternatywna wersja wilkołaka. Uniwersum z którego pochodzi bardzo przypomina nasze, różni się jednak szczegółami. Widziałem wybuchające kije, mechanicznych żołnierzy...

– Ile czasu ci zostało nim klątwa wypełni cię do końca? – spytał Maymor.

– Dwa... Cztery pełnie. Po ostatniej mogę już nie panować do swoimi czynami. Teraz jeszcze jestem w stanie powracać do normalnej postaci, ale później już może nie być tak prosto. Faered i Siwuch znają odpowiednie inkantacje. Mają księgi pełne nieznanej dotąd magii. Musimy ich zabić i zniszczyć portale.

– Jeżeli to zrobimy, możemy stracić szansę poznania innych wymiarów – zaprotestował nagle Garus, ku zdziwieniu Maymora.

– Chcesz sprowadzić na nasz świat zagładę, Garusie? – Maymor spiorunował przyjaciela. 

– Widziałem mechanicznego ptaka, wiele rzeczy podczas...

– Garusie – rzekł spokojnie Skegdor. – jeżeli sprowadzisz coś z innych światów, połączysz je z naszym i nic nie będzie takie jak dawniej. Zostaniesz zainfekowany i oszalejesz jak Rada, gorzej... Jak Siwuch.

– Masz rację, Skegdorze – odparł przepraszającym tonem mag. – Musimy zniszczyć portale i ich powstrzymać.

– Nie istnieje minus bez plusa – dobiegł głos zza ich pleców.

Kiedy się odwrócili, ujrzeli starca z długą brodą. Jego oczy jednocześnie przejawiały wielką mądrość, jak i dziecięcą niewinność.

– Tael! – Wykrzyknął podekscytowany Maymor.

– Witajcie przyjaciele – powitał ich pustelnik – Przepraszam, że wtrącam się w waszą rozmowę – dodał nieco żartobliwym tonem – ale zniszczenie portali, to nie jest dobry pomysł.

– Dlaczego? – zapytał Skegdor.

– To jest dla nas wielka szansa. Nie wszystkie światy są takie, jak ten Siwucha i Faereda. Wiele jest zaiste pięknych, a światło wiedzy, jakie niosą,  nieskończone.

 

– Skegdor zdradził – wypalił niespodziewanie Faered. – Strażnicy go ostrzegli, a jeżeli Garus i Maymor zniszczą portale, będzie to oznaczać koniec świata jaki znamy.

– Spokojnie, mój drogi – dodał Siwuch. – Skegdorowi zostały cztery pełnie nim całkiem oszaleje i będzie podatny na nasz wpływ. 

– A jeśli go odczarują?

– Mogą co najmniej opóźnić indoktrynację, ale nie ją zatrzymać. Tylko my znamy inkantacje, mogące go odmienić.

– Fakt. – Faered skinął głową. – Jaki mamy plan?

– Musimy obalić króla. Jest wujem Garusa i może pokrzyżować nasze właściwe zamiary.

– Zaraz... jakie zamiary?

– Sprowadzimy mechaniczną armię i podbijemy ten świat, a później resztę. Nikt się nie ukryje, nikt nie będzie żywy.

– Tak jak podczas krucjat?

– Zgadza się.

– A jeśli Rada się nie zgodzi? – zwątpił Faered. 

– Zgodzi się, nie mają zresztą wyjścia. Siedzą w tym po uszy podobnie jak my. Tylko cholerny Skegdor się wyłamał... to drobiazg.

– Skoro tak mówisz...

Dwójka czarnoksiężników weszła do ogromnej sali, w której obradowała Rada. Piękna, marmurowa mozaika pokrywała podłogę, a przy stole siedzieli pozostali członkowie. Mieli nietęgie miny.

– Co się stało? – zagaił Siwuch.

– Król zachorował – starzec miał ponurą minę.

– Co mu jest? 

– Szkarłat brunatny.

– W imię Jokasty – wzburzył się Faered. – Skąd... ?

Wszyscy spojrzeli po sobie. Z rogu wyłonił się jeden z młodszych przedstawicieli Gildii. 

– Chcieliście zabić króla?

Siwuch przybrał niemalże wężową postać, w porę się jednak opamiętał, gdy usłyszał dalszy ciąg wywodu żółtodzioba.

– Potajemnie jestem członkiem Gildii Zabójczego Węża – zaczął. – Zajmujemy się otruciami i zabójstwami na zlecenie. Wy najprawdopodobniej chcieliście użyć noży, a my użyliśmy bakcyla groźnej zarazy.

– Jestem pod wrażeniem...

– Skirr Fagren – przerwał mu młodzik, kłaniając się nieznacznie. – Do usług.

Siwuch i Faered spojrzeli na siebie, rozochoceni.

– Ten cwaniak odciął finansowanie gildii, jakby wiedział co się szykuje – zauważył Faered.

– Jak to? Więc nie macie pieniędzy? – zapytał zdezorientowany skrytobójca.

– O to, niech cię głowa nie boli! – uciął Siwuch – Gildia nie jest zależna od dworu. Prowadzimy własne interesy.

Wtem wrota otwarły się i do Sali wbiegł zdyszany goniec, obwieszczając tymi słowy:

– Tragedia! Straszna tragedia! Królewicza wciągnął wir, podczas kąpieli w rzece. Ciało znaleźli chłopi, kilka kilometrów dalej.

Na Sali zapanowało wielkie poruszenie.

– Jednego błazna mamy z głowy – skwitował Siwuch.

– Jeśli tak, to Garus stał się bezpośrednim pretendentem do tronu – zauważył Faered. – Nie wiem czy to dla nas dobrze. Jest bystry. Nie to co ten dureń, denat.

– Musimy być pewni, że ani on, ani król nie wejdą nam w drogę – powiedział Siwuch –  Garusa bierzemy na siebie…

– Mamy najlepsze trucizny, niemożliwe do wykrycia – zaręczał oferent.

Siwuch rozejrzał się podejrzliwie, sprawdzając czy nikt ich nie podsłuchuje.

– Bądź pewny, że wynagrodzimy cię sowicie – zapewnił, po czym rozeszli się po sali.

 

Tael rozsiadł się na taborecie, czekając aż jego przyjaciele wejdą do środka. Kiedyś uczył Garusa prostych sztuczek magicznych, nieraz tracąc cierpliwość. Na szczęście jego dawny uczeń był teraz potężnym magiem. 

Chatka była zaklęta magicznie. Pozostałe trzy stołki przywołał gestem pustelnik, a Garus wraz ze Skegdorem i Maymorem mogli spocząć. Amal’Nya nadal gdzieś błąkała się po czeluściach góry jako wilkołak, a potomkowi wielkiego Ma’annem Tailu groziła indoktrynacja. 

– Dziewczynie dam rady pomóc – oznajmił Tael. – Z tobą jednak Skegdorze będzie problem. – zasępił się mag.

– Czemu?

– Klątwa wężołactwa, cóż... ma inne podłoże magiczne. Jestem w stanie opóźnić trawiącą twoje ciało klątwę, ale bez inkantacji i słów, które znają tylko Faered i Siwuch nie mogę nic zrobić.

– Jakoś mnie to nie dziwi – rzekł Maymor i groźnie spojrzał w stronę byłego spiskowca. 

– Ile razy mam powtarzać, że nie chciałem was zabić! – protestował Skegdor.

– DOŚĆ! – warknął Garus. – Skegdorze... wiem, że nie chciałeś naszej śmierci i twa przynależność do Rady wynikała z przymusu, ale na jasnego Gafrena, z łaski swojej... Czy moglibyście choć raz posłuchać?! 

– Wiesz może Garusie, gdzie twoja uczennica? – spytał Tael.

– Kiedy ostatni raz ją widziałem, uciekła głębiej w Wilczą Górę.

– To niedobrze, bardzo niedobrze – powtórzył pustelnik. – Wewnątrz oprócz portali, kryją się także Wendigo. 

– Wendigo? – odparł z niedowierzaniem Maymor. – Przecież jednego już pokonaliśmy.

– Tak, ale one występują tu naturalnie. I nie są potworami z innego wymiaru, choć ich pochodzenie by to wykluczało. 

Nagle Skegdor chwycił się za serce. Czuł jakby miało mu zaraz wystrzelić z piersi. Poczuł podmuch energii. 

Ukazał mu się mężczyzna i droga. Ów człowiek jechał jakąś dziwną maszyną, gdy obok okna coś mu przefrunęło. Miało jasne, przypominające czerwone reflektory od roweru i duże, rozpięte na  całą szerokość skrzydła. Kierowca przyśpieszył i znalazł się na końcu drogi. Był bezpieczny.

– Skegdor? – powiedział Garus, zaniepokojony. – Co widziałeś?

– Człowiek... Człowiek... – mamrotał w malignie.

– Taelu, co mu jest?

– Garusie, on zobaczył coś, czego nawet ja nie potrafię wyjaśnić. Wszyscy to zobaczyliśmy.

– Wizja? Ale czego? – wtrącił Maymor.

– Te potwory... Święto Dwóch Księżyców!!! – wrzasnął Garus. – Wszystkie światy przetną się w jednym punkcie!

– Musimy odnaleźć twoją uczennicę, a Skegdorowi podać lekarstwo i opóźnić klątwę – rzucił Tael. – Chyba wiem, gdzie jej szukać...

Wlał oliwy do miski z wodą, a na jej powierzchni, gestem ręki utworzył  obraz, pokazujący wilkołaka, zabijającego jednego Wendigo po drugim.

– Wygląda na to, że Twoja uczennica radzi sobie całkiem dobrze, Garusie – stwierdził rozbawiony – ale na poważnie – to jest wejście do labiryntu z portalami. Jeśli nie pospieszymy tam od razu, będzie ciężko ją znaleźć.

Garus i Maymor wstali z siedzeń i chcieli zabierać postawiony obok ekwipunek, lecz eremita zatrzymał ich:

– Spokojnie! Nie dobiegniemy tam na czas.

– Musimy ją ratować – oponował Garus.

– Widziałem, że Skegdor poznał już te sztukę, jaką zaraz wam pokażę. Uważajcie!

Wokół zgromadzonych utworzył się krąg. Energia zdawała się wibrować, przeszywając ich ciała. Po chwili nastąpiła kulminacja i czterej mężczyźni znaleźli się nieopodal wilkołaka rozszarpującego ostatniego z Wendigo.

– Co teraz? – spytał cicho Skegdor.

– Może zmienisz się w węża? – dodał złośliwie Maymor.

– Zamknijcie się obaj! – warknął Garus, czym zwrócił na siebie uwagę przemienionej Amal’Nyi. Ta zaś zawyła głęboko, ukazując majestatyczny arsenał ostrych kłów gotowych, aby rozszarpać swe nowe ofiary.

– Musimy zwabić ją w pułapkę! – powiedział głośno Tael i zaczął uciekać, pociągając za sobą resztę magów. 

Korytarze ciągnęły się niczym makaron, a im bardziej uciekali w głąb kompleksu jaskiń, wilkołak opadał z sił. Gdy w końcu dotarli, magiczny, złoty krąg otoczył uczennicę Garusa, a jasnopomarańczowy blask rozświetlił ciemne miejsce. Coś syknęło, a Tael poczuł magiczny podmuch. Znalazł się w dziwnym miejscu. Rozpoznał w nim dziewczynę i jej ojca, którego niegdyś przeklął.

To był jedyny raz, gdy zniżył się do tak ordynarnej magii i wszystko wskazywało na to, że za chwilę poniesie konsekwencje tego czynu.  Wtedy myślał, że wybiera mniejsze zło, lecz jak to ocenić, nie znając przyszłości? Między innymi dlatego skazał się na żywot eremity. Czuł wielkie wyrzuty sumienia. Rozumiał, że to przez niego, ta biedna rodzina tak strasznie cierpi.

Jego świadomość na powrót znalazła się w pobliżu towarzyszących mu magów i wilkołaka. Skowyt bestii nie przypominał psiego. Było w nim coś melancholijnego. Oczy przejawiały ludzką inteligencję, lecz zapanować nad zaczarowanym ciałem, było trudno.

Zebrani magowie skupili wszystkie swe moce psychiczne, by przejąć nad nim kontrolę. Stwór padł na ziemię, niczym skrępowany niewidzialnym powrozem.

Komentarze

obserwuj

INFO:

Jest to Rozdział II, przeniesiony do nowego wątku wraz z końcówką z powodu przekroczonego limitu znaków, uniemożliwiającego wklejenie końcówki.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Nowa Fantastyka