- Hydepark: Portalowe opowiadanie, dopisz kolejne zdanie! (By Mytrix)

Hydepark:

inne

Portalowe opowiadanie, dopisz kolejne zdanie! (By Mytrix)

.

Komentarze

obserwuj

Witajcie!

 

Zapraszam do zabawy we współtworzenie opowiadania... po jednym zdaniu! (Nowelizacja ustawy – mogą być całe fragmenty)

 

Wszyscy użytkownicy (nowi i starzy), niech czują się zaproszeni i piszą śmiało co chcą, byle współgrało z już dotychczas wyskrobanym tekstem.

 

Zasady techniczne: kopiujemy cały ostatni post i do napisanego wcześniej tekstu dopisujemy swoje zdanie, pogrubieniem. Tylko jedno. Następny użytkownik dopisuje kolejne zdanie i tak dalej.

Wygląda to tak:

 

Post 1

Abcd.

Post 2

Abcd. Efgh.

Post 3

Abcd. Ef, gh. Ijkl!

Post 4

Abcd. Ef, gh. Ijkl! Mnop.

itd.

 

Gdy ktoś zechce zacząć nowy akapit pisze "ODCINAM" i pierwsze zdanie nowego akapitu (bez kopiowania poprzedniego tekstu. To po to, żeby posty nie nabrały monstrualnych rozmiarów), o tak:

 

Post 5843

ODCINAM

Vxyz.

 

Ja będę zbierać akapity i całość aktualizować w pierwszym komentarzu tego tematu.

Każdy użytkownik, może dodać jedno zdanie, raz dziennie.

Wszelki off-top w tym temacie zapisujcie dodając słowo ”OFF” tak:

 

Post 3452

OFF

Blablabla, chyba przesadziliście z tym, że nasz bohater zasiekł smoka patelnią. Użytkowniku Abcde, może zmienisz patelnię na wałek do ciasta?

“Tegodnia słońce” – zabrakło spacji.

 

Zasady fabularne: 

 

Koniecznie fantastyka.

Narracja w 3os.

Piszemy fantasy, a więc konwencja około średniowieczna.

 

I to tyle. Reszta dowolna (bez przegięć ;-) ). Zobaczymy co z tego wyjdzie. Jak się okaże, że trzeba ustalić inne reguły, lub doprecyzować temat pisania to zaczniemy zabawę od nowa.

 

Poniżej zostawiam kilka pustych postów, w których będzie aktualizowany tekst. Posty mają limit objętościowy, stąd ta kombinacja.

 

Piszcie więc! Pozdrawiam!

 

 

 

Rozdział I

 

Drzewa w dolinie rzucały bardzo długie cienie, co było niezawodnym znakiem, że dzień chylił się już ku końcowi. Skryty w listowiu ptak zapamiętale gwizdał, jakby kogoś nawoływał, lecz nikt mu nie odpowiadał. Stary człowiek skrzętnie oporządził schwytanego wcześniej królika i zaczął piec go nad ogniskiem, w którym wesoło migotały płomienie. Czy dla królika też tak wesoło migocą? – Zadumał się ponuro myśliwy.

– Wsadź se w dupę tego królika! – pisnął leżący pod drzewem fircyk, którego zapadnięte policzki wskazywały, że od dawna nic nie miał w ustach.

– Chcesz stracić drugą rękę? – syknął starzec, sięgając po toporek.

Nagle królik zeskoczył z rusztu, rozejrzał się wściekle i zawołał:

– Gdzie, do jasnej cholery, jest moja skóra?!

– Leży nieopodal – odparł starzec, odwracając się w jego stronę.

Spragniony pożywienia fircyk rzucił się w stronę skóry, mając nadzieję zatopić w niej zęby, nim przypalony królik zdąży odzyskać własność. Zwierzak był jednak szybszy i wcisnął się w swoją skórę. Fircyk i stary człowiek nie zdążyli jeszcze dobrze ochłonąć, gdy zza krzaków wychynął leszy.

Sieg heil! – krzyknął leśny dziad, unosząc prawą dłoń.

To niezrozumiałe zawołanie wystarczyło, by proroczy sen Garusa, wypełniony mieszanką wizji z przeszłości i przyszłości, stał się nazbyt absurdalny i tym samym wyrzucił świadomość maga z powrotem do jawy, gdzie adept tajemnych sztuk przeklął spożyty wcześniej wywar z korzenia górskiego krzyworostu, czego przyczyną było nie tyle niezadowolenie z onirogenicznego działania ekstraktu, co oczekiwanie nieco lepszych efektów w stosunku do wydanej na niego ogromnej ilości złota, którego Garus ostatnimi czasy potrzebował coraz bardziej z racji faktu, iż król zarządził obcięcie funduszy dla Gildii Światłych, szlachetnej instytucji z długą tradycją, zrzeszającej wyłącznie najbardziej utalentowanych i doświadczonych znawców sposobów alteracji rzeczywistości, w tym i naszego bohatera.

Garus już miał wylać przez okno resztę trefnego wywaru, gdy do głowy przyszedł mu lepszy pomysł na spożytkowanie ostatnich kropel eliksiru. "Wypiję go ponownie!" pomyślał, z przejęciem wspominając niezwykłe postacie z proroczego snu: wychudzonego fircyka, z nienasyconym głodem wpatrzonego w króliczą skórkę, leszego przyzywającego nieznanych bogów i stojącego samotnie wściekłego trusia. Zanim jednak po raz wtóry uraczył się miksturą, wyliczył stężenie żywokostu starą, metodą mistrza Testobiriona, by zmiarkować, jak wzmocnić działanie specyfiku komplementarnym składnikiem.

Wziął kolejny łyk i zapadł w nowy proroczy trans. Tym razem śniło mu się coś gorszego, dwóch mężczyzn siedziało w gabinecie, jeden z nich, z sumiastym wąsem, rzekł w rosyjskiej mowie: “A więc drań nie żyje! Szkoda, że nie schwytaliśmy go żywcem”. Zaskoczeniem dla Garusa był nie tyle dziwnie ubrany człowiek ani nawet wisząca na ścianie mapa przedstawiająca zupełnie obcy kraj, lecz fakt rozumienia rosyjskiej mowy, dość rzadkiej, by nie powiedzieć, że w ogóle niespotykanej w świecie bohatera.

Mag wyczuł w wizji anomalię pozwalającą mu wpływać na otoczenie, choć nie był pewien w jakim stopniu. Nagle wąsaty pan zapłakał gorzko w rosyjskiej mowie:

- To było jedyne stworzenie zdolne zmiękczyć moje kamienne serce!

Obraz w tym momencie rozmywał się, a ziemia pod stopami ulegała rozpadowi, ujawniając głęboką ciemność, otchłań. Raptem w kamiennym korytarzu ujrzał wielkiego mężczyznę, uciekającego ile sił w nogach przed rozwścieczonym, ciskającym gromami, drugim olbrzymem, który krzyczał: “Ta piramida stanie się Twoim grobem Marduku!”

Wtem cała piramida jakby otworzyła się, a z błękitnego nieba zleciał wielki ptak Anzu, którego imię Garus znał, choć nie wiedział skąd. Nasz mag nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy zobaczył, że z ptaka wychodzi mężczyzna równie wielki jak dwaj poprzedni i do którego ten rzucający gromy mówi: "Jak to możliwe, że żyjesz Zu, skoro zabiłem Cię dawno temu"

 

Przemiły zapach unosił się w całej komnacie, wypełniając sobą rzeczywistość, w której żył mag; woń unosiła się znad eliksiru na bazie płatków róż, majeranku i korzenia mandragory, przyrządzanej przez samą uczennicę Garusa – Amal’Nya, pochodzącą z zachodnich prowincji królestwa, darzoną przez czarodzieja specyficznym uczuciem, a budzącym podejrzenia wśród olśnionych z Gildii Światłych, do której należał. Mag skupił wszystkie siły, by oprzeć się obezwładniającemu uczuciu niemocy; coś, jakby gęsta, magmowata przestrzeń wokół niego przybierała postać ciemnej płachty; płachty, która z każdą chwilą stawała się większa, potężniejsza – zawłaszczała coraz to nowe połacie przestrzeni; powietrze było płachtą i płachta była powietrzem, dusznym, ciężkim, jak knebel włożony w usta; trawionym powoli, żmudnie, cierpliwie; tak jak trawi modliszka połączonego z nią partnera. Gdy wszystko wydawało się dla niego stracone, drzwi komnaty otworzyły się i stanęła w nich postać, która, trzymając jaśniejącą laskę, rzekła, najwyraźniej nie widząc walki Garusa: “Czy coś się stało, przyjacielu?”

Mag zacharczał niezrozumiale, po czym upadł.  Stojący w drzwiach przyjaciel zainkantował zaklęcie identyfikacji i stuknął kosturem o podłogę. Aura jaką ujrzał wokół prawie pustego flakonu po eliksirze, zdradzała bardzo silną akumulację fluidów, wystarczającą do wywołania skutku, nawet przy tak śladowej ilości substancji. Do środka weszła też Amal'Nya ze szklanicą wewnątrz której był jasno pomarańczowy płyn i już chciała go podać swemu mistrzowi, lecz napotkała na sprzeciw jego przyjaciela.

– Dość już zrobiłaś – powiedział – pozwól mi się nim zająć. Nie uważasz, że przesadzasz ze spożywaniem mikstur, Garusie? – zapytał Maymor, złowrogo spoglądając na Amal'Nyę. 

Tymczasem Garus dopiero powracał do pełnej świadomości, słysząc znajome głosy. Maymor odepchnął uczennicę i rozpoczął rytuał oczyszczenia nad przyjacielem.

Feeria niezwykle jasnych świateł wystrzeliła w górę, rozświetlając pomieszczenie, wkrótce wokół Garusa ukazał się zielony krąg przyzwany przez jego przyjaciela. Amal’Nya stała jak zamurowana, oglądając tą iluminację. Blask wzmagał się, zmuszając ją do odwrócenia wzroku mimo postawionych osłon antymagicznych, które powinny ją osłonić przed światłem. W umyśle Garusa powoli powracał logiczny tok myślenia, a chaotyczne wizje znikały w odmętach niepamięci. Ogłuszony nadmiarem informacji pochodzących z innych światów, mag zaczął powoli wstawać, asekurowany przez swojego przyjaciela i uczennicę. 

– Proszę, wypij to mistrzu. – Rzekła Amal’Nya, wręczając naczynie z miksturą swojemu mentorowi.

Garus przechylił naczynie, wypijając całą zawartość, a wszystkiemu przyglądał się z ciekawością Maymor. Mikstura w mgnieniu oka przywróciła resztki jego świadomości do świata żywych. Jednak czuł się bardzo dziwnie, jakby nagle stał się kimś zupełnie innym. Wiedział że to co widział, to nie tylko zwykłe wizje i że nie spocznie, dopóki nie zrozumie ich znaczenia. Miał  wrażenie, że albo nagle olbrzymieje, albo okropnie się kurczy. Po czym obficie zwymiotował. Rzygowiny poleciały na wrastające w ziemię nogi, podobne teraz łapom potężnego wilka. Zastanawiał się czy to halucynacje wywołane przyjęciem kolejnej substancji, czy faktycznie zmienia kształt. A jednak naprawdę przeistaczał się – jego nogi, teraz już łapy basiora, wypuszczały korzenie!

Maymor i Amal’Nya odskoczyli zdziwieni. Na ich oczach przyjaciel, po gwałtownej przemianie we włochatą bestię, znieruchomiał niczym posąg z kamienia. Po chwili spojrzał na uczennicę i zawył wściekle. Przyczyna okazała się prosta – z jego dłoni, palców, przegubów i łokci wyrastały gałązki, zieleniejące się zawiązkami liści. 

Trzeźwo myślący Maymor poraził Garusa ładunkiem energii, po czym ten padł jak martwy, a jego metamorfozy ustąpiły, pozwalając powrócić do naturalnego stanu.

– Mało brakowało, a zamieniłby się w drzewozwierza – flegmatycznie zauważył Maymor. – Czyżby mikstura sfermentowała?

– Chyba mistrzu masz rację, trochę zalatywała alkoholem – odparła Amal’Nya.

– Następnym razem wstrzymaj się z przygotowaniem antidotum – zganił ją Maymor. – Bez odpowiedniej opieki szybko są poddawane niekontrolowanej fermentacji. Skutki zaś często bywają nieodwracalne  –  ciągnął z namysłem  – a kompletne zidiocenie  należy do najłagodniejszych.

– Teraz możemy tylko czekać, niestety nie da się przyspieszyć tego procesu – westchnął stuletni mag, siadając na fotelu Garusa.

 

Oniryczny świat na powrót otworzył się przed naszym magiem. Garus obudził się w nieznanym miejscu, przybierając formę astralną jak u ducha i kompletnie nie wiedział, co się dzieje, póki nie zaczął wyjaśniać tego jego widmowy przewodnik w postaci węża.

Oczyma gada ujrzał okazałą bramę, nad którą pyszniła się kamienna podobizna łba wilka z wyszczerzonymi kłami. Ogromne wrota ryknęły głośno, otwierając się, a w przejściu ukazał się dawno zmarły mentor Garusa i przywódca Gildii Podwójnego Światła – Ma’Annem Tailu.

– Próbowałem skontaktować się z Tobą od dawna i to ja nakłoniłem Amal'Nyę do podania ci tak mocnego eliksiru; jesteś w niebezpieczeństwie i musisz uciekać z gildii!

– To pewnie... Feared... zgadłem? – zapytał lekko uśmiechając się, otumaniony przybraniem eterycznej formy Garus.

–  To wykracza poza pojedynczą osobę – Odparł Ma’Annem Tailu - Masz więcej wrogów niż myślisz.

Rozdział II

 

– A żeby go, psia mać, ogary na kawałki rozerwały – rzekł Siwuch o podłym wyrazie oczu, demolując wszystko za pomocą magii.

– Musimy coś z nim zrobić – syknął chytry Feared, zerkając na niezadowolone miny pozostałych mężczyzn, wpatrujących się w zwierciadło.

Lustro, wytwór rąk najlepszych magów, przenikało w głąb każdego świata, aż po jego krańce. Potrafiło ukazać rzeczy przeszłe, jak i te, które miały dopiero nadejść, a kto je posiadał, mógł być pewien, że nic się przed nim nie ukryje. Nagle znikąd wystrzelił złowieszczy zielony blask, a na środku pokoju pojawił się legendarny stwór, przywołany z najdzikszych czeluści piekieł – Wendigo.

– Czego chcecie? – zapytał przeraźliwie niskim głosem.

Plecy przybysza przesłoniły obraz w zwierciadle, przedstawiający trzech mężczyzn, żywo rozmawiających, z których jednemu połowę twarzy zakrywał szalik.

Magowie z Gildii Oświeconych stanęli jak wryci na widok potwora o dwóch metrach wzrostu, który przewracał swoimi mlecznymi oczyma z apetytem. Wiedzieli że nawet stworzenie magicznego kręgu nie zagwarantuje im bezpieczeństwa. Według legend, Wendigo, mogli stać się ludzie, którzy w warunkach ekstremalnych oszaleli i sięgnęli po ludzkie mięso, stąd potwór musiał zostać szybko odesłany po wykonaniu zadania, jakie chcieli zlecić magowie.

– Zniszcz go, Zniszcz! – Wrzeszczał rozhisteryzowany Siwuch, pokazując w lustrze człowieka leżącego na podłodze. 

Stwór podszedł na czworakach do zwierciadła, przyglądając się tajemniczemu mężczyźnie, otoczonego przez wiernego przyjaciela oraz uczennicę. Niespodziewanie wskoczył w nie, stając się częścią prezentowanej rzeczywistości.

 

– Jesteś pewien, że to zaradzi problemowi, Siwuchu? – zapytał potomek mentora Ma’Annem Tailu – Skegdor Tailu, należący także do Gildii Oświeconych.

– Ten nowicjusz zaszedł za daleko. Musimy się go pozbyć! 

– Nie możemy dopuścić żeby poznał nasz sekret – wtórował Feared.

– Nie pozna – zapewnił go Siwuch. – Wendigo się nim zajmie odpowiednio. – Na twarzy czarnoksiężnika powstał złowieszczy uśmieszek.

Po chwili już wszyscy zgromadzeni rechotali szyderczo, tymczasem w lustrze rozgorzała prawdziwa wrzawa.

 

Maymor uderzał potężnymi inkantacjami drapieżnego stwora, którego zęby były cienkie niczym igły, a pomiędzy przerwami widniały krwistoczerwone kawałki ludzkiego mięsa, Garus wciąż dochodził do siebie po wypiciu poprzedniego wywaru. Kto wie jak skończyłoby się owo starcie gdyby nie to, że nagle zaczęła się materializować ledwie widoczna postać, na widok której Maymor krzyknął:

– Ma’Annem Tailu?

Na środku izby rozpętała się prawdziwą burza; błyskawice uderzały w losowe miejsca, meteoryty spalały się, doprowadzając do tego, że ich pył osiadał na trupiobladym ciele wendigo. Większe okruchy kamieni uderzały w grubą jak pancerz i niewrażliwą na ból skórę, towarzyszący przy tym ogień sprawiał wrażenie uwierać przywołańca. Zjawa, nie zwracając uwagi na pytanie Maymora i widząc reakcje potwora wywołane ogniem, otoczyła go płomiennym kręgiem, po czym ten zaczął wyć przeraźliwie.

Zaczął się topić, skóra ulegała zwęgleniu, a paniczne wierzganie się w miejscu nie pomagało w zatrzymaniu trawiącego jego ciało ciepła. Pomimo że dolna część cielska już prawie uległa destrukcji, próbował doczołgać się do nieprzytomnego Garusa, by za wszelką cenę zatopić kły w jego grdyce.

 

Maymor był jednak szybszy i sprawnym ruchem dłoni wykonał magiczny znak, którego efekt spopielił potwora. Przerażona Amal'Nya, która do tej pory stała z boku, przybiegła by wtulić się w  jego ramiona: 

– To było straszne – wykrztusiła niemal łkając – Widziałeś to co ja? Zjawa. Czy to był... to był Ma'annem Tailu?  – zapytała nieco się uspokajając.

Przyjaciel maga próbował odpowiedzieć, ale nie umiał, ponieważ on także widział dziwną marę, która uratowała przed kilkoma chwilami Garusa. 

Ten właśnie zaczął się budzić: 

– Co się stało? – zapytał jeszcze lekko majacząc – Co to za plama na podłodze?

– To... ee... krew – odpowiedział zakłopotany Maymor, wskazując na mieszankę moczu oraz krwi zabitego potwora, przysłanego przez Gildię Światłych.

– Miałem dziwne sny. Rozmawiałem z... – Zaczął Garus, lecz po chwili przerwał, nie będąc pewny czy powinien o tym mówić – Z Ma’annem Tailu. 

– Czyli to prawda, Garusie? – spytał Maymor, lecz zaraz dodał: – Czego się dowiedziałeś?

– Mówił, że w gildii grozi mi jakieś niebezpieczeństwo... – zaczął niepewnie – komnata wygląda jak po huraganie! 

- Później ci wyjaśnię, co tu zaszło – uspokajał go Maymor. – Jakie niebezpieczeństwo? – dodał.

– Twierdzi, że mam tu wrogów i muszę uciekać.

– Mistrzu – wtrąciła Amal’Nya. – jak dobrze, że nic ci nie jest. 

– Mówicie zagadkami – odparł Garus – powiedzcie wreszcie, co takiego się tu wydarzyło!

 

W czasie, gdy Maymor wyjaśniał wszystkie nieścisłości swojemu przyjacielowi, Siwuch i reszta skorumpowanych magów planowała kolejne kroki, wypuszczając z końcówek swoich palców magiczne błyskawice powodujące wybuchy w zajmowanej przez nich izbie.

– Teraz musimy zabić ich wszystkich! – zawyrokował Feared, a jego twarz zaczęła przybierać coraz bardziej diaboliczny wyraz.

– Tak... – zasyczał Siwuch. – Nim król się o wszystkim dowie, ich ciała będą wisieć na Moście Skalcic. 

– Zobaczcie! – zaalarmował jeden z czarnoksiężników, wskazując na lustro, w którym widać było jak cała trójka z Garusem na czele, siodła konie w pośpiechu – Uciekają! 

  – Ja się chętnie nimi zajmę – na twarzy Skegdora pojawił się groźny uśmieszek, a po chwili zmienił się w ogromnego wężołaka.

– Tylko żeby cię nie rozpoznali – instruował Siwuch – nie mogą się dowiedzieć jaka jest nasza prawdziwa postać.

Skegdor syknął groźnie i wypełznął z komnaty, usiłując dogonić i mimo intencji całej reszty spiskowców, ostrzec Garusa, który nie raz traktował go jak syna. 

– Widzicie tam za rogiem? Coś pełznie w naszą stronę.  Wysłali po nas wężołaka. Wiedziałem, że coś knują. Jedźcie ostrzec króla – ja zajmę się  tą bestią.

Maymor zaczął atakować gada, wystrzeliwując białe błyskawice z końcówek swoich palców i mamrocząc coś niewyraźnie.  Wtem ten przemówił:

– Nie obawiaj się mnie. Chcę was ostrzec. Jedźcie w góry do pustelnika Taela. On wszystko wam wyjaśni – po czym zniknął.

Oszołomiony mag wskoczył na konia i pospieszył w stronę, w którą udali się Garus i Amal’Nya, zaczynając rozumieć, dlaczego stary Tael uciekł z gildii przed stu laty.

- Wężołak chędożony jego mać... – mruknął Maymor i pogonił swojego wierzchowca do szybszej jazdy.

 

Dwójka gwardzistów pilnowała wejścia do sali, w której zwykli obradować czarnoksiężnicy. Byli przerażeni, słysząc różne przekleństwa i wyzwiska pod adresem zbiegłego z miasta maga Garusa. W pomieszczeniu miotane były kule ognia, błyskawice... potężne inkantacje robiły wrażenie na zwykłych strażnikach, nie mających do tej pory do czynienia z magią.

– Niech Święta Jokasta nas chroni, Temer... – jęknął młody mężczyzna w pancernej kolczudze. 

– Cholerni magowie – rzucił Temer. – Za chwilę rozniosą w pył połowę królestwa.

Nagle w wejściu pojawił się ogromny wąż, coraz bardziej przypominający człowieka. Skegdor pochylił się lekko na powitanie, ale gwardziści szybko go zatrzymali.

– Lordzie Skegdorze – rzekł T’Ayr. – niech pan tam nie wchodzi.

– Czemu? – zapytał przejęty.

– Oni szukają pana – zaczął. – Tak mówili podobno.

– No – dodał Temer. – To prawda, oni mają zamiar pana zabić. Zalecam ucieczkę.

Potomek Ma’Annem Tailu zdał sobie sprawę, że nie tylko Garus jest w niebezpieczeństwie. Korzystając z rady dwójki strażników, ponownie przybrał postać węża i znikł w mroku korytarza. Gwardziści posłyszeli wołanie Siwucha.

 

– Wiesz co, Amal’Nyo? – zaczął Garus – ten stwór miał jakieś znajome spojrzenie, ale nie mogę skojarzyć, do kogo wydawał się podobny.

– Mistrzu... ja chciałam przeprosić za ten wypadek z wywarem, nie sądziłam, że... mandragora podlega takim chemicznym przemianom – powiedziała Amal’Nya, nie zastanawiając się nawet nad wężołakiem, który na początku ich chciał ścigać.

– To już teraz bez znaczenia – pocieszał – nie przejmuje się. Bardziej zastanawia mnie ten stwór...

– Zobacz! Maymor jedzie za nami – przerwała uczennica.

Gdy tylko przyjaciel maga do nich dołączył, przed oczyma ukazała im się spalona przed laty wioska, gdzie duchy ofiar manifestowały swą obecność zawsze o północy. 

– Co to za miejsce? – zapytała Amal’Nya, na co Maymor odpowiedział:

– Rada naszej gildii twierdziła, że tą osadę splądrowali najeźdźcy z północy, zanim wysłali do nich oddziały...  ale potem pojawiły się inne głosy, na temat tej całej akcji.

Nagle Garus doznał wizji, ale innych niż te, spowodowanych przez nieznany specyfik; zauważył on mglistą postać Siwucha, komenderującego żołnierzami, co do joty wypełniających jego wolę.  Wykrzykiwał, jakby był w szaleńczym transie: “Nikt nie może zostać przy życiu! Nie ma być żadnych świadków! Żadnych!” – a jego podwładni zachowywali się, jakby byli pod wpływem hipnozy, lub innego uroku. Maymorowi także ukazał się ten sam widok, tylko Amal’Nya jako uczennica czarodzieja, nie mogła dostrzec tajemniczych obrazów, wywołanych przez niewiadomy czynnik.

Żołnierze podpalali chaty, a uciekających ludzi dobijali, tak by nikt nie mógł zaświadczyć, co tu się wydarzyło.

– Na Świętą Jokastę... – jęknął Maymor. – Garusie, czy ty widzisz to samo, co ja?

– Wygląda na to, że plotki okazały się prawdziwe i to wcale nie ludy północy dokonały tej kaźni, ale sama rada upozorowała najazd, żeby mieć pretekst do zajęcia ich ziemi.

– Ale po co rada miałaby zajmować tą ziemię? – wtrąciła niespodziewanie Amal’Nya. – Słyszałam, że nie ma tutaj nic cennego poza kilkoma kopalniami srebrowęgla i miedzi. 

– Ludzie różnie mówią – począł wyjaśniać Garus – Podobno w tunelach pod Wilczymi Górami znajdują się bramy do innych światów. Zawsze uznawałem to za legendę, ale zaczynam nabierać przekonania, że w tej historii jest ziarnko prawdy.

– A propos Wilczych Gór. Mam dla was pewne rewelacje – zaczął Maymor – Ten wąż nie chciał walczyć. Mówił, że mamy udać się tam i odszukać starego Taela. Był bardzo tajemniczy.

– Teraz wszystko zaczyna układać się w logiczną całość. – stwierdził Garus – Pamiętacie kiedy Tael zniknął? To było w czasie północnych krucjat. Rada twierdziła, że Tael oszalał, ale ja w to nie wierzę. Ma’annem Tailu był jego przyjacielem i zmarł w tym samym czasie, w zagadkowych okolicznościach – insynuował.

– Myślisz, że rada mogła mieć z tym coś wspólnego? – zapytała Amal’Nya.

– Jestem wręcz przekonany. Wspominałem wam, że w wizji po tym wywarze, objawił mi się Ma’annem Tailu i ostrzegał przed wrogami w Gildii. Wygląda na to, że wraz z Taelem, mogli mieć jakąś niewygodną wiedzę na temat tej wioski, krucjat i ich okoliczności.

 – Jeśli tak było w istocie, naszym obowiązkiem jest najpierw zbadać sprawę i dopiero potem poinformować dwór – zdecydował Maymor.

– Jeśli nawet Tael ukrywa się w górach, jak go znajdziemy?

– O to będziemy się martwić, gdy dotrzemy na miejsce. – skwitował – W drogę!

Wilcze Góry były idealnym miejscem, nikt się tam bowiem nie zapuszczał, a to wszystko z powodu legend, jakie były mówione o tym miejscu. Jedną z popularnych jest ta o Królu Izvisie i jego trzech synach. Podobno chcąc przyćmić Boga Mądrości – Gafrena wraz z małżonką Jokastą i olbrzymim wilkiem Zefirem, postanowił wydać ucztę. Głównym daniem stał się makabryczny posiłek z ciała jednego z synów, najmłodszego, mającego niespełna jedenaście lat – Ifajego. Bogowie jednak zorientowali się w podstępie i ukarali okrutnika. Jego dusza po dziś dzień wędruje w rzece życia i śmierci – Josefem.

Dziś Wilcze Góry są przeklętym miejscem, gdzie każdy, kto tam się znajdzie ulega klątwie lykantropii. Amal’Nya przypomniała sobie o tym w ostatnim momencie, a na jej twarzy pojawił się grymas strachu. Jej rumak zatrzymał się, nim zdążył przekroczyć wraz z magami granicę wyznaczoną przez nadgryzioną zębem czasu tabliczkę.

– J-ja tam nie jadę – wyjąkała przestraszona.

– Co? – spytał zdziwiony Garus. – Ja... Dlaczego?

– Chodzi o... klątwę.

– Klątwę? – wtrącił Maymor.

– Lykantropia – wyjaśniła krótko. – Każdy, kto przekroczy granicę Wilczych Gór, nie dalej jak od siedmiu dni począć, wilczą forme przybierze.

– Bajdurzenie – zganił ją przyjaciel maga. – Nie słuchaj jej, Garusie. Jeżeli tak bardzo strach zagląda je w oczy, to uważam, że nie nadaje się na czarodziejkę.

– Na pewno nie pojedziesz z nami? – głos Garusa przybrał spokojny ton.

– Moja rodzina została przeklęta wieki temu na tej górze – Amal’Nya oddychała coraz ciężej. – Ojciec... zabił moją modszą siostrę. Ja uciekłam, ale... potężny mag przeklął całą moją rodzinę, obiecując, że wracając tu, podczas każdej pełni księżyca zamienię się w wilka. Chyba, że wyjadę w ciągu pięciu dni. Wtedy klątwa nie będzie stała.

Garus umilkł. Zapadła niezręczna cisza.

– Osoba o czystym sercu jest w stanie zmyć z siebie wszelkie klątwy, unieważnić przysięgi i pakty – niespodziewanie zaczął wyjaśniać Maymor – Trzeba sięgnąć do swoich najgłębszych przyczyn i pozbyć się tego, tak jak pozbywasz się powietrza wraz z wydechem. To proste. Spróbuj proszę. Skup się.

– Dobrze – wydukała. – postaram się. 

Dziewczyna zamknęła oczy i wróciła do tamtej – tragicznej w skutkach – chwili. Coś jednak ją paraliżowało, niby niewidzialne więzy, które oplątywały ją niczym wąż; próbowała krzyczeć, ale nie mogła. Skrzek jaki z siebie wydała, nie mógł odwrócić rzuconej klątwy. Potężny wybuch mocy, zdmuchnął ją z rumaka, a ten pognał daleko w głąb Wilczej Góry. Garus przerażony, podszedł do niej, próbując uleczyć.

 

W tej chwili oczom jego i Maymora, ukazała się kolejna wizja. Ojciec uczennicy, schodził w głąb tunelu, w głębi, którego słychać było głosy. Starał się kroczyć jak najciszej, żeby nikt go nie usłyszał, ale na próżno. Niespodziewanie dosięgła go wiązka energetyczna, niczym  piorun kulisty, po czym padł jak martwy.

Następne co pamiętał, to jak budzi się w ciemnym, cuchnącym pomieszczeniu. Leży na jakimś stole i  czuje, że nie może się ruszać. Po chwili pojawiają się dwa dziwne stwory. Ni to kroczą, ni pełzają, przy czym ocierają się o niego, ale zdają się go nie zauważać. Nie rozmawiają ze sobą, przynajmniej nie słychać żadnych dźwięków. W powietrzu niemal namacalne stają się ich złowieszcze intencje i atmosfera grozy. Mężczyzna czeka jak na wyrok, nie wiedząc co się z nim stanie. Serce bije mu jak oszalałe, a do oczu napływa zimny pot, lecz nie może się ruszyć, by go zetrzeć.

Stwory opuszczają pomieszczenie. Mężczyzna odetchnął z ulgą, ale nim zdążył się zastanowić nad sytuacją i swoimi towarzyszami, pojawiają się ponownie z jakąś aparaturą. Momentalnie przechodzą do bardzo bolesnej operacji. Wbijają mu ostre pręty w brzuch, bez podania ziół znieczulających.  Ból staje się niemożliwy do zniesienia. Zakładnik próbuje krzyczeć, ale nie może wydać z siebie żadnego dźwięku. Oprawcy kontynuują zabieg, nie zwracając uwagi na jego wykrzywiony grymas, zdradzający niewyobrażalne cierpienie.  

Nagle pojawia się kolejny stwór i niezwłocznie zaczyna wiercić jakimś urządzeniem w głowie ojca dziewczyny. Ten traci przytomność i wraz z tym, wizja się urywa.

- Najmilszy Gafrenie – rzekł Garus – Co to było, do cholery?!

– G-garusie... – wyjąkał przerażony Maymor. 

Garus odwrócił głowę w stronę głosu przyjaciela i zobaczył ogromnego, wyrastającego na ponad cztery metry, humanoidalnego wilka. Mag szybko domyślił się, że to musi być Amal’Nya. Cokolwiek się stało, klątwa nie została przełamana, a ona mogła utknąć w tej formie niemal na zawsze. 

– Musimy ją gonić, szybko! – zakomenderował czarodziej.

– Jesteś pewien? – spytał Maymor, niepewnie. – Nawet wilkołaki stanowią wyzwanie dla nas. Nie imają się srebra, a jedyne za pomocą czego można ich zranić to prosta magia światła albo ognia.

– Nie zabiję Amal’Nyi, Maymorze! – zaprotestował Garus.

– To... Co proponujesz?

– Musimy odnaleźć Taela. Tylko on może znać lekarstwo. 

– A jeśli nie?

– To coś wymyślimy.

Nagle usłyszeli pojedyncze syki, dochodzące zza ich pleców. Nim zdążyli wsiąść, ogromny wąż pełzał w ich stronę.

– No nie – powiedział wściekły Maymor. – Brakowało nam tylko węża do kompletu.

– Czekaj. – Gestem dłoni Garus uspokoił przyjaciela.

Wężołak coraz bardziej przypominał człowieka. Okazał się nim Skegdor Tailu, który miał wyraźne rany na twarzy.

– Przepraszam, drogi Garusie – zaczął Skegdor. – To był jeden sposób, aby do ciebie dotrzeć.

– Rozumiem – odpowiedział mag. – Jedziemy na Wilczą Górę, wszystko sobie wyjaśnimy po drodze.

– Byłem pewny, że skądś znam spojrzenie tego wężołaka – powiedział Garus do Skegdora, który szedł za końmi i odparł:

– Na początek chciałbym wam wyjaśnić pewną sprawę. Musicie wiedzieć, że idąc w Wilcze Góry, narażacie się na niebezpieczeństwo…

– Nie boimy się klątwy! – rzucił buńczucznie Maymor.

– Nie o to chodzi – sprostował Skegdor – Ta sprawa może was przerosnąć.

– Wygląda na to, że nie mamy wyjścia – osądził Garus – musimy dowiedzieć się jak odczynić urok Amal’Nyi. Ta biedna dziewczyna przez nas wpakowała się w te tarapaty. Jesteśmy jej to winni.

– Myślę, że jeśli dotrzemy do Taela, znajdzie się jakaś metoda, ale wiedzcie, że te góry to obszar o znaczeniu strategicznym dla rady. Jeśli będziecie się zbytnio interesować tym tematem…  Nie wiem jak wam to powiedzieć. Członkowie rady nie są takimi światłymi osobami, za jakie pragną uchodzić. Zabiją was!

– Tu dzieje się coś dziwnego Co wiesz na ten temat? – zapytał coraz bardziej zainteresowany Maymor.

– Już wcześniej rozmawialiśmy o śmierci Ma’annem Tailu i odejściu Taela. To miało coś wspólnego z tym wszystkim? – dorzucił Garus.

– Zgadza się. Oni weszli na bardzo grząski teren. Jak myślicie, dlaczego Tael uciekł właśnie w te góry? Tam znajduje się źródło bardzo potężnej magii. Rada walczyła o dostęp do tych miejsc. Chciała je zachować tylko dla siebie. Tael i Ma’annem Tailu odkryli ich sekret i potajemnie eksplorowali system korytarzy pod Wilczą Górą. Tam znajdują się portale do innych światów.

– To tylko legendy! – orzekł Maymor.

– Mylisz się. I ja tam byłem. Te portale naprawdę istnieją. Widziałem je na własne oczy… Rozumiecie? Odwiedzałem inne światy.

– Co takiego!? – wybuchnęli równocześnie Maymor i Garus.

– Nie zastanawia was moja wężowa postać?

– Opowiedz proszę co tam widziałeś. – nakłaniał Garus.

– W zasadzie to przysięgałem, że nie powiem o tym nigdy nikomu z niewtajemniczonych, pod groźbą śmierci… ale wygląda na to, że rada już wydała na mnie wyrok.

Obaj jeźdźcy wpatrywali się w Skegdora z wytrzeszczonymi oczami, a ten tłumaczył dalej.

– Faered i Siwuch nie są z tego świata. Postać jaką znacie, nie jest ich oryginalną formą. W rzeczywistości są wężołakami. W dawnych czasach przyszli do naszego świata przez te portale. Oni zasiadają w radzie od setek lat, pod różnymi postaciami. Ich świat bardzo różni się od naszego, a wiedza na temat magii i innych tajemnic, jest znacznie bardziej zaawansowana niż nasza.

Oni zamienili moje oryginalne ciało na wężowe i teraz mam takie moce jak oni, ale nie podoba mi się to. Nie za tą cenę…

– Co masz na myśli Skegdorze? – zapytał Garus.

– To jest pułapka. Ta magia coraz bardziej trawi moje serce. Czuję, że niedługo przestanę być sobą. Już teraz miewam momenty, kiedy mam wrażenie jakbym nie ja kontrolował swoje czyny, ale jakaś obca siła, która jest we mnie. Ona przejmuje mój umysł! Walczę z tym, ale boję się, że będzie za późno. Widzę, do jakich bezeceństw są zdolni Faered i Siwuch. Nie chcę stać się taki, jak oni. Muszę odzyskać ciało, nim ta magia pochłonie mnie do reszty.

– Nie staniesz się – obiecał Maymor. – Kiedy tylko pomożemy Amal’Nyi, zajmiemy się twoją klątwą – dodał.

– Cieszy mnie twój optymizm, mistrzu Maymorze, ale... wężołactwo nie jest tak łatwe do zdjęcia jak lykantropia albo wampiryzm. Klątwa pochodzi z bardzo dziwnego świata. Jest może tak stara i dawna jak magia Podwójnego Światła mojego dziadka, potomka Ma’annem Tailu – wyjaśnił powoli Skegdor.

– Jak bardzo stara? – wtrącił Garus.

– Wężołaki to taka... alternatywna wersja wilkołaka. Uniwersum z którego pochodzi bardzo przypomina nasze, różni się jednak szczegółami. Widziałem wybuchające kije, mechanicznych żołnierzy...

– Ile czasu ci zostało nim klątwa wypełni cię do końca? – spytał Maymor.

– Dwa... Cztery pełnie. Po ostatniej mogę już nie panować do swoimi czynami. Teraz jeszcze jestem w stanie powracać do normalnej postaci, ale później już może nie być tak prosto. Faered i Siwuch znają odpowiednie inkantacje. Mają księgi pełne nieznanej dotąd magii. Musimy ich zabić i zniszczyć portale.

– Jeżeli to zrobimy, możemy stracić szansę poznania innych wymiarów – zaprotestował nagle Garus, ku zdziwieniu Maymora.

– Chcesz sprowadzić na nasz świat zagładę, Garusie? – Maymor spiorunował przyjaciela. 

– Widziałem mechanicznego ptaka, wiele rzeczy podczas...

– Garusie – rzekł spokojnie Skegdor. – jeżeli sprowadzisz coś z innych światów, połączysz je z naszym i nic nie będzie takie jak dawniej. Zostaniesz zainfekowany i oszalejesz jak Rada, gorzej... Jak Siwuch.

– Masz rację, Skegdorze – odparł przepraszającym tonem mag. – Musimy zniszczyć portale i ich powstrzymać.

– Nie istnieje minus bez plusa – dobiegł głos zza ich pleców.

Kiedy się odwrócili, ujrzeli starca z długą brodą. Jego oczy jednocześnie przejawiały wielką mądrość, jak i dziecięcą niewinność.

– Tael! – Wykrzyknął podekscytowany Maymor.

– Witajcie przyjaciele – powitał ich pustelnik – Przepraszam, że wtrącam się w waszą rozmowę – dodał nieco żartobliwym tonem – ale zniszczenie portali, to nie jest dobry pomysł.

– Dlaczego? – zapytał Skegdor.

– To jest dla nas wielka szansa. Nie wszystkie światy są takie, jak ten Siwucha i Faereda. Wiele jest zaiste pięknych, a światło wiedzy, jakie niosą,  nieskończone.

– Skegdor zdradził – wypalił niespodziewanie Faered. – Strażnicy go ostrzegli, a jeżeli Garus i Maymor zniszczą portale, będzie to oznaczać koniec świata jaki znamy.

– Spokojnie, mój drogi – dodał Siwuch. – Skegdorowi zostały cztery pełnie nim całkiem oszaleje i będzie podatny na nasz wpływ. 

– A jeśli go odczarują?

– Mogą co najmniej opóźnić indoktrynację, ale nie ją zatrzymać. Tylko my znamy inkantacje, mogące go odmienić.

– Fakt. – Faered skinął głową. – Jaki mamy plan?

– Musimy obalić króla. Jest wujem Garusa i może pokrzyżować nasze właściwe zamiary.

– Zaraz... jakie zamiary?

– Sprowadzimy mechaniczną armię i podbijemy ten świat, a później resztę. Nikt się nie ukryje, nikt nie będzie żywy.

– Tak jak podczas krucjat?

– Zgadza się.

– A jeśli Rada się nie zgodzi? – zwątpił Faered. 

– Zgodzi się, nie mają zresztą wyjścia. Siedzą w tym po uszy podobnie jak my. Tylko cholerny Skegdor się wyłamał... to drobiazg.

– Skoro tak mówisz...

Dwójka czarnoksiężników weszła do ogromnej sali, w której obradowała Rada. Piękna, marmurowa mozaika pokrywała podłogę, a przy stole siedzieli pozostali członkowie. Mieli nietęgie miny.

– Co się stało? – zagaił Siwuch.

– Król zachorował – starzec miał ponurą minę.

– Co mu jest? 

– Szkarłat brunatny.

– W imię Jokasty – wzburzył się Faered. – Skąd... ?

Wszyscy spojrzeli po sobie. Z rogu wyłonił się jeden z młodszych przedstawicieli Gildii. 

– Chcieliście zabić króla?

Siwuch przybrał niemalże wężową postać, w porę się jednak opamiętał, gdy usłyszał dalszy ciąg wywodu żółtodzioba.

– Potajemnie jestem członkiem Gildii Zabójczego Węża – zaczął. – Zajmujemy się otruciami i zabójstwami na zlecenie. Wy najprawdopodobniej chcieliście użyć noży, a my użyliśmy bakcyla groźnej zarazy.

– Jestem pod wrażeniem...

– Skirr Fagren – przerwał mu młodzik, kłaniając się nieznacznie. – Do usług.

Siwuch i Faered spojrzeli na siebie, rozochoceni.

– Ten cwaniak odciął finansowanie gildii, jakby wiedział co się szykuje – zauważył Faered.

– Jak to? Więc nie macie pieniędzy? – zapytał zdezorientowany skrytobójca.

– O to, niech cię głowa nie boli! – uciął Siwuch – Gildia nie jest zależna od dworu. Prowadzimy własne interesy.

Wtem wrota otwarły się i do Sali wbiegł zdyszany goniec, obwieszczając tymi słowy:

– Tragedia! Straszna tragedia! Królewicza wciągnął wir, podczas kąpieli w rzece. Ciało znaleźli chłopi, kilka kilometrów dalej.

Na Sali zapanowało wielkie poruszenie.

– Jednego błazna mamy z głowy – skwitował Siwuch.

– Jeśli tak, to Garus stał się bezpośrednim pretendentem do tronu – zauważył Faered. – Nie wiem czy to dla nas dobrze. Jest bystry. Nie to co ten dureń, denat.

– Musimy być pewni, że ani on, ani król nie wejdą nam w drogę – powiedział Siwuch –  Garusa bierzemy na siebie…

– Mamy najlepsze trucizny, niemożliwe do wykrycia – zaręczał oferent.

Siwuch rozejrzał się podejrzliwie, sprawdzając czy nikt ich nie podsłuchuje.

– Bądź pewny, że wynagrodzimy cię sowicie – zapewnił, po czym rozeszli się po sali.

 

Tael rozsiadł się na taborecie, czekając aż jego przyjaciele wejdą do środka. Kiedyś uczył Garusa prostych sztuczek magicznych, nieraz tracąc cierpliwość. Na szczęście jego dawny uczeń był teraz potężnym magiem. 

Chatka była zaklęta magicznie. Pozostałe trzy stołki przywołał gestem pustelnik, a Garus wraz ze Skegdorem i Maymorem mogli spocząć. Amal’Nya nadal gdzieś błąkała się po czeluściach góry jako wilkołak, a potomkowi wielkiego Ma’annem Tailu groziła indoktrynacja. 

– Dziewczynie dam rady pomóc – oznajmił Tael. – Z tobą jednak Skegdorze będzie problem. – zasępił się mag.

– Czemu?

– Klątwa wężołactwa, cóż... ma inne podłoże magiczne. Jestem w stanie opóźnić trawiącą twoje ciało klątwę, ale bez inkantacji i słów, które znają tylko Faered i Siwuch nie mogę nic zrobić.

– Jakoś mnie to nie dziwi – rzekł Maymor i groźnie spojrzał w stronę byłego spiskowca. 

– Ile razy mam powtarzać, że nie chciałem was zabić! – protestował Skegdor.

– DOŚĆ! – warknął Garus. – Skegdorze... wiem, że nie chciałeś naszej śmierci i twa przynależność do Rady wynikała z przymusu, ale na jasnego Gafrena, z łaski swojej... Czy moglibyście choć raz posłuchać?! 

– Wiesz może Garusie, gdzie twoja uczennica? – spytał Tael.

– Kiedy ostatni raz ją widziałem, uciekła głębiej w Wilczą Górę.

– To niedobrze, bardzo niedobrze – powtórzył pustelnik. – Wewnątrz oprócz portali, kryją się także Wendigo. 

– Wendigo? – odparł z niedowierzaniem Maymor. – Przecież jednego już pokonaliśmy.

– Tak, ale one występują tu naturalnie. I nie są potworami z innego wymiaru, choć ich pochodzenie by to wykluczało. 

Nagle Skegdor chwycił się za serce. Czuł jakby miało mu zaraz wystrzelić z piersi. Poczuł podmuch energii. 

Ukazał mu się mężczyzna i droga. Ów człowiek jechał jakąś dziwną maszyną, gdy obok okna coś mu przefrunęło. Miało jasne, przypominające czerwone reflektory od roweru i duże, rozpięte na  całą szerokość skrzydła. Kierowca przyśpieszył i znalazł się na końcu drogi. Był bezpieczny.

– Skegdor? – powiedział Garus, zaniepokojony. – Co widziałeś?

– Człowiek... Człowiek... – mamrotał w malignie.

– Taelu, co mu jest?

– Garusie, on zobaczył coś, czego nawet ja nie potrafię wyjaśnić. Wszyscy to zobaczyliśmy.

– Wizja? Ale czego? – wtrącił Maymor.

– Te potwory... Święto Dwóch Księżyców!!! – wrzasnął Garus. – Wszystkie światy przetną się w jednym punkcie!

– Musimy odnaleźć twoją uczennicę, a Skegdorowi podać lekarstwo i opóźnić klątwę – rzucił Tael. – Chyba wiem, gdzie jej szukać...

Wlał oliwy do miski z wodą, a na jej powierzchni, gestem ręki utworzył  obraz, pokazujący wilkołaka, zabijającego jednego Wendigo po drugim.

– Wygląda na to, że Twoja uczennica radzi sobie całkiem dobrze, Garusie – stwierdził rozbawiony – ale na poważnie – to jest wejście do labiryntu z portalami. Jeśli nie pospieszymy tam od razu, będzie ciężko ją znaleźć.

Garus i Maymor wstali z siedzeń i chcieli zabierać postawiony obok ekwipunek, lecz eremita zatrzymał ich:

– Spokojnie! Nie dobiegniemy tam na czas.

– Musimy ją ratować – oponował Garus.

– Widziałem, że Skegdor poznał już te sztukę, jaką zaraz wam pokażę. Uważajcie!

Wokół zgromadzonych utworzył się krąg. Energia zdawała się wibrować, przeszywając ich ciała. Po chwili nastąpiła kulminacja i czterej mężczyźni znaleźli się nieopodal wilkołaka rozszarpującego ostatniego z Wendigo.

– Co teraz? – spytał cicho Skegdor.

– Może zmienisz się w węża? – dodał złośliwie Maymor.

– Zamknijcie się obaj! – warknął Garus, czym zwrócił na siebie uwagę przemienionej Amal’Nyi. Ta zaś zawyła głęboko, ukazując majestatyczny arsenał ostrych kłów gotowych, aby rozszarpać swe nowe ofiary.

– Musimy zwabić ją w pułapkę! – powiedział głośno Tael i zaczął uciekać, pociągając za sobą resztę magów. 

Korytarze ciągnęły się niczym makaron, a im bardziej uciekali w głąb kompleksu jaskiń, wilkołak opadał z sił. Gdy w końcu dotarli, magiczny, złoty krąg otoczył uczennicę Garusa, a jasnopomarańczowy blask rozświetlił ciemne miejsce. Coś syknęło, a Tael poczuł magiczny podmuch. Znalazł się w dziwnym miejscu. Rozpoznał w nim dziewczynę i jej ojca, którego niegdyś przeklął.

To był jedyny raz, gdy zniżył się do tak ordynarnej magii i wszystko wskazywało na to, że za chwilę poniesie konsekwencje tego czynu.  Wtedy myślał, że wybiera mniejsze zło, lecz jak to ocenić, nie znając przyszłości? Między innymi dlatego skazał się na żywot eremity. Czuł wielkie wyrzuty sumienia. Rozumiał, że to przez niego, ta biedna rodzina tak strasznie cierpi.

Jego świadomość na powrót znalazła się w pobliżu towarzyszących mu magów i wilkołaka. Skowyt bestii nie przypominał psiego. Było w nim coś melancholijnego. Oczy przejawiały ludzką inteligencję, lecz zapanować nad zaczarowanym ciałem, było trudno.

Zebrani magowie skupili wszystkie swe moce psychiczne, by przejąć nad nim kontrolę. Stwór padł na ziemię, niczym skrępowany niewidzialnym powrozem.

 

Rozdział III

 

Piękna kobieta spacerowała w południowym słońcu, po łące pełnej aromatycznych ziół. W jednej ręce trzymała kosz wypełniony kwiatami rumianku i dziurawca, drugą zaś, bawiła się swoim długim, blond warkoczem. 

Dawniej była uznawana za najzdolniejszą uzdrowicielkę. Potrafiła pomóc nawet w przypadkach uznawanych za nieuleczalne, a po jej rady przybywali potrzebujący z najdalszych zakątków świata. Słynęła z magii, jaka była niedostępna dla czarnoksiężników. Uzdrawiała mocą miłości.

Przed jej oczami zaczęła się materializować postać leżącego, wielkiego wilka, otoczonego przez czterech magów.

– Witaj Jokasto! – zaczął najstarszy z nich.

– Witajcie – odpowiedziała – Widzę, że macie jakąś sprawę – odgadła, spoglądając na zwierza.

– Zgadza się. Musimy odczarować tą biedną dziewczynę. W przeciwnym wypadku pozostanie w tej postaci na zawsze – wyjaśnił Tael.

Jokasta bez zbędnych słów, podeszła do wilka i zagłębiła się w jego oczach. Spojrzenie czarodziejki budziło wielkie zaufanie i uspokajało nawet najdziksze zwierzęta. Wilk równie głęboko wpatrywał się nią, aż po pysku pociekła mu łza. Jokasta obtarła ją palcem i pogłaskała zwierzaka po nosie.  W tej chwili Amal’Nya zaczęła przybierać swoją dawną postać.

– To niesamowite – stwierdził podekscytowany Maymor – ta magia jest naprawdę potężna. My w kilku, nie byliśmy w stanie zrobić tego, co ty sama, praktycznie bez wysiłku.

– Jokasta uśmiechnęła się sympatycznie, uradowana pochlebstwem:

– Nic nie jest potężniejsze od miłości.

– W  ogóle, jak to możliwe, że ty żyjesz? – zapytał Garus.

Uzdrowicielka spojrzała na Taela, który wyręczył ją przy odpowiedzi:

– Wielu rzeczy nie wiecie, o możliwościach portali. Właściwie to czeka nas dzisiaj jeszcze jedno ciekawe spotkanie. Będziecie w szoku. Zaręczam.

W tej chwili Amal’Nya zaczęła się podnosić z ziemi, a kiedy zobaczyła, że jest naga, zakryła się rękami. 

– Nie martw się – uspokoiła czarodziejka. Zaraz znajdziemy jakąś ładną suknię dla ciebie.

Wokół naszej drużyny pojawił się znajomy krąg, przeszywający ciała wibrującą energią i po chwili wszyscy znaleźli się w bardzo gustownym domu, wydrążonym niczym jaskinia, w przybrzeżnej skarpie. Z okien rozciągał się piękny widok na wodospad wpadający do laguny. Podzwrotnikowy klimat i widok delfinów skaczących w toni wskazywał na to, że znajdują się daleko od łąki, gdzie Amal’Nya doznała przemiany.

– Zabieram koleżankę do garderoby. Babskie sprawy – uśmiechnęła się Jokasta – Za to na was czeka ktoś w salonie, wskazała na największe pomieszczenie, do którego prowadził korytarz ozdobiony płaskorzeźbami.

Garus i Maymor spojrzeli na siebie, zdziwieni. Zastanawiali się, kto mógł wiedzieć o ich przybyciu.  Tael, widząc to, z trudem powstrzymał śmiech. 

– Chodźcie – ponaglił towarzyszy ruchem ręki.

W eleganckim pokoju, na skórzanym fotelu, siedział mężczyzna w średnim wieku, zatopiony w lekturze jakiejś grubej księgi, którą odłożył, widząc przybyłych gości i wstał by ich przywitać. Uścisnął dłoń wszystkim, począwszy od najstarszego i nie puszczając ręki Garusa, zapytał:

– Poznajesz mnie?

– A powinienem? – odpowiedział wymijająco najmłodszy z magów.

– Na ich oczach, twarz czarodzieja pokryła się zmarszczkami i cała postać przybrała wygląd starca.

– Ma’annem Tailu! – Wykrzyknął uradowany Garus. 

– Mam ci tak wiele do powiedzenia... – westchnął wyraźnie wzruszony mentor, ściskając ucznia – Ale to później.

Następnie zwrócił się do pozostałych przyjaciół:

– Pewnie jesteście głodni? Co powiecie na coś smacznego? Musimy uczcić nasze spotkanie!

Wszyscy zgromadzeni jednogłośnie przystali na propozycję gospodarza, a do pomieszczenia weszły dwie urocze dziewczyny, niosące tace z mięsiwem i rozmaitymi przekąskami. Nie zabrakło też kilku rodzajów win, oraz piwa.

– Zapraszam na taras. Przy szumie wody łatwiej się zrelaksować – zaproponował gospodarz, ponownie przybierając młodszą postać.

Nim zdążyli zasiąść do stołu, dołączyły do nich Jokasta i Amal’Nya, która wyglądała pięknie w podarowanej sukni. Kto by przypuszczał, ze jeszcze przed chwilą miała sierść i kły?

Panowie spojrzeli z ożywieniem da obie niewiasty. Również dziewczyny, które przyniosły wiktuały, przyłączyły się do uczty.

– Poznajcie nasze córki!  Nela i Joni – Przedstawił Ma’annem Tailu.

– Jak to... Córki? – zdziwił się Garus – To wy...?

Rozweselony mentor spojrzał  na Jokastę, po czym stwierdził, wyraźnie rozmarzony:

– Są takie mądre... Nie wiem co bym bez nich zrobił. 

Nagle gospodyni wydała się czymś zaangażowana.

– Przepraszam was na chwilę – powiedziała, wstając od stołu i pospieszyła do swojej komnaty, gdzie w magicznym lustrze, widniała twarz królowej Visy.

– Co się stało, kochana? – zapytała czarodziejka.

– Niedobrze. Mój mąż jest umierający. Medycy rozkładają ręce. W tobie jedyna nadzieja.

Jokasta otoczyła się kręgiem energii i po chwili stała u wezgłowia łóżka, na którym leżał trupio blady król Valus. Roztarła dłonie i przyłożyła je do podeszew chorego. Na jego policzkach pojawił się nieznaczny rumieniec. Całe ciało wyglądało na coraz bardziej rozgrzane. Uzdrowicielka koncentrowała się usilnie na wyciągnięciu choroby przez stopy. Twarz władcy coraz wyraźniej się rozpalała, a podeszwy przybrały czarnego koloru, co wskazywało na pozytywny efekt kuracji.

– Co mu jest? – spytała Visa

– Choroba wychodzi z niego.

– Syna już straciłam – wyjąkała zrozpaczona królowa, chowając twarz w dłonie.

– Przysięgam, że odratuję twojego męża – zapewniła Jokasta.

– Ktoś chce zniszczyć nasz ród…

 

– Ech... Co znowu? – spytał wściekły Faered. Przez jego oczy przezierał ogień niczym z czeluści piekieł.

– Jesteś aresztowany, pod zarzutem podżegania do zabicia króla – poinformował kapitan Tadeus – Zabrać go! – polecił żołnierzom.

Na dziedzińcu czekała druga grupa zbrojnych z Siwuchem, zakutym w kajdany.

– Nie wywiniecie się z tego! Mamy świadka.

Nieoczekiwanie obaj czarnoksiężnicy przybrali formę węży. Zaskoczeni gwardziści, przerażeni ich widokiem, rozpierzchli, a w tym czasie na dziedziniec wkroczył Skirr Fangren, wraz ze swoja świtą elitarnych zabójców-trucicieli. Miał on worek pełen różnych specyfików.

– Masz to, czego potrzebujemy? – syknął Faered, który swym wyglądem przypominał żmiję zdradliwą. Czarno-brązowe łuski błysnęły w świetle.

– Ha! On dalej nie rozumie – wybuchnął zagadkowo w stronę Fangrena, kapitan Tadeus, który jako jedyny ze zbrojnych, nie przestraszył się widoku metamorfozy.

Obaj spojrzeli na siebie, wymieniając ironiczne uśmiechy. Skrytobójca wyjął z zawiniątka rurkę z zatrutymi strzałami, wziął wdech i wystrzelił po jednej w każdego z węży. Gadzie cielska momentalnie runęły na kamienną posadzkę. 

– Cholera!  – zaklął kapitan – Te kreatury ważą po dwieście kilo – Wołaj kabaryny na dziedziniec! – polecił jednemu z rycerzy, który przyglądał się akcji zza węgła.

Po chwili nadjechały dwa powozy, zaprzężone po dwa konie każdy.

 – No to ładujemy panowie!

Ludzie Fangrena wraz z kapitanem, zabrali się do pracy. W każdym z pojazdów umieścili po jednym nieprzytomnym wężołaku i zamknęli na klucz.

– Będą spać kilka godzin. Ruszamy? – zapytał przywódca trucicieli.

– Trochę się pokomplikowało – odparł Tadeus – pokażemy ich w tych wężowych ciałach?

– Faktycznie. Lepiej nie budzić sensacji. Masz jakiś pomysł?

– Hm... No trudno. Jedźmy! Może po drodze im się odmieni.

Powozy ruszyły w eskorcie ludzi Fangrena i Tadeusa, którzy czekali pod siedzibą gildii, w stronę królewskiego zamku. W połowie drogi, kiedy zrobiono przystanek nad rzeką, żeby napoić konie, stała się rzecz niesłychana. Po otwarciu wrót, okazało się, ze kabaryny są puste.

- TADEUS!!! – wrzasnął wściekły Fangren. – Ty, idioto! UCIEKLI!

– To niemożliwe... po prostu, psia mać, niemożliwe...

– Możesz sobie nie wierzyć, ale ci dwaj mogą nam pokrzyżować plany... Rail! Sangreal! Do mnie!

Dwójka asasynów z zakrytymi twarzami posłusznie pojawiła się przy swoim przywódcy. Obaj mieli kusze ze strzałkami wypełnionymi specjalną trucizną. Byli jednymi z najlepszych. 

– Mam dla was zadanie.

– Słuchamy, mistrzu – odparli chórem.

– Macie znaleźć Siwucha i Feared’a – rozkazał. – Daje wam wolną rękę, mogą być żywi albo martwi, ale mają zostać odnalezieni, rozumiecie?

– Tak jest! – odpowiedzieli. Po chwili znikli w gęstwinie traw. Skirr wpatrywał się w błękitne niebo, jakby oczekiwał na deszcz.

– Coś się stało?

– Idzie burza – rzucił enigmatycznie. – W drogę!

 

 

– Ci głupcy nie rozumieją z kim zadarli! Zniszczę ich! – Pomstował Siwuch.

Z latającej maszyny widać było, jak Tadeus z Fangrenem zachodzą w głowę, co się stało, a ich ludzie biegają po okolicznych krzakach, w nadziei, że natkną się na jakiś trop.

– Może poczekajmy na rozwój wydarzeń – zaproponował drugi z czarowników – Zobaczmy o co w tym wszystkim chodzi.

– Nie wiesz o co chodzi? To jasne! Ta kanalia wystawiła nas. Pewnie sami mają ambicje względem tronu.

Twarz Faereda zaczynała zdradzać chęć zemsty:

– Najchętniej rozwaliłbym ich od razu… ale poczekajmy. Zobaczymy jak to rozegrają.  

Statek unosił się wysoko nad głowami zbrojnych.

 

 

Ma’annem postanowił uciąć pogawędkę ze swoim dawnym uczniem. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie co kilka godzin, a on chciał poznać plany Garusa na zatrzymanie Święta Dwóch Księżyców. 

– Garusie – powiedział. – wiesz już jak zamierzasz powstrzymać skorumpowaną Radę?

– Zastanawiam się. Amal’Nya jest już sobą, ale... Skegdor...

– Indoktrynacja, rozumiem... A jeżeli mogę wiedzieć, co cię łączy z twoją uczennicą?

– Słucham? – rzekł zdziwiony.

– Słyszałem plotki Rady, nawet Maymor podejrzewa, że masz z nią romans.

– W imię Gafrena... NIE! – krzyknął stanowczo. – Owszem, traktuję ją... inaczej, ale to by było sprzeniewierzenie się pięciu zasadom. Poza tym to... moja córka.

Brwi dawnego mistrza uniosły się nieznacznie.

– Córka? Ona wie?

– Nie. Jej matka... cudowna kobieta zmarła kilka lat temu. Przed tym jednak urodziła dziecko. To ona właśnie nim jest. Potajemnie kazałem przeprowadzić wszelkie testy.

– I co?

– Potwierdziły moje przypuszczenia. – Mag skinął głową. – Ostatnią wolą matki Amal’Nyi było zaopiekowanie się nią. Prosiła jednak, aby nigdy nie władała magią. Postanowiłem zaakceptować warunki.

– Hmm... – zamyślił się Ma’annem. – A gdybym cię z nią skontaktował?

– Z jej matką?! To... Mógłbyś to zrobić?

– Tak. Dziewczyna ma potencjał. Szkoda by go zaprzepaścić. 

Do rozmowy przyłączyli się Tael i Maymor, zwiedzający piękny pałac, wykuty w skale:

– O czym rozmawiacie przyjaciele?

– O problemie Skegdora – wybrnął Garus, jakby nigdy nic, a Ma’annem Tailu spojrzał zdziwiony jego bystrością.

– Czasu zostało niewiele – zauważył Maymor.

– Co zamierzacie zrobić? – zapytał stary mentor.

– Musimy poznać inkantacje, które go odczarują z wężołactwa.

– Wężołactwo… Muszę was zmartwić. To nie takie proste – powiedział Ma’annem.

Wszyscy wpatrywali się w niego, a on kontynuował:

– Jedynie część tego jest zależna od magii. Pozostaje jeszcze coś w jego głowie. Węże mają wszczepione urządzenia, które kontrolują ich myśli i zachowanie. Początkowo nie działają w pełni i muszą być zintegrowane magicznie. Potem nie ma odwrotu. Taki czarnoksiężnik przestaje być sobą.

Wszyscy wyraźnie się zmartwili.

– Musi być jakiś sposób! – wybuchnął Garus.

– Właściwie to jest… ale… Szanse są zerowe.

Towarzysze wpatrywali się w niego, z coraz większym zniecierpliwieniem.  

– Trzeba by odzyskać jego pierwotne ciało – wyjaśnił.

Magowie stali zdumieni.

– Ale jak? – dopytywał Garus – gdzie je znajdziemy?

– Na to pytanie, musiałby nam odpowiedzieć sam zainteresowany. Ale… Możemy przypuszczać, ze znajduje się w świecie węży. Słyszałem już o takich podmieńcach i zwykle tam zostawało ciało.

– Po co im ono? – zaciekawił się Maymor.

– Król węży posługuje się nimi do własnych celów. Sztucznie podtrzymuje je przy życiu i wysysa z nich magiczną moc, której używa przeciw nam. Ma setki tysięcy takich ciał, może miliony. Wyobrażacie sobie jak wielka siła w nich drzemie? 

Zrobił chwilę przerwy spoglądając na zszokowanych towarzyszy.

– Ci durnie dali się nabrać! Myślą, że są na szczycie, tymczasem chytry król posłużył się nimi. W zamian za ciała obdarzone magiczną mocą, dał im bezwartościowe mięso i naszpikował je urządzeniami, kontrolującymi wolę. Ma z nich podwójną korzyść. Oni nawet nie rozumieją, jak bardzo ich oszukał.

– Jeśli tak jest, jak zdobędziemy to ciało? – pytał Maymor.

– Świat węży jest inny niż nasz – tłumaczył Ma’annem Tailu -  Moglibyśmy sobie  nie poradzić. Znają tam rzeczy, które dla nas są niedostępne. Kiedy tylko przeszlibyśmy przez portal, wykryliby nas.

– Mam pomysł – wtrącił Tael.

Wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco.

– Poprośmy o pomoc w świecie Tails.

– Co to za świat? – zaciekawił się Garus.

– Żyją tam magowie, tacy jak my. Nie ma wstępu dla czarnoksiężników. Portal nie przepuszcza wszystkich. W tym świecie znają technikę nie mniej zaawansowaną od wężowej.

 

 

– Amal’Nyo – zaczął Skegdor. – znasz jakieś zaklęcia?

– Hmm... Czemu mnie pytasz, mistrzu? 

– Proszę, nie tytułuj mnie tak. Jestem tylko skromnym magiem.

– Ale jednak... Większość tak cię tytułuje – odparła. – Byłam na większości zebrań u boku mistrza Garusa.

– A ty... I Garus... Jesteście razem?

– CO?! – powiedziała zaskoczona. – Skąd! W żadnym razie! – zaprotestowała

– Oboje wyglądacie jak para, myślałem więc…

– Tak?

– A zresztą nieważne. Zapomnij, co chciałem powiedzieć. – Machnął ręką od niechcenia.

– Czy coś cię trapi, Skegdorze?

– Powinnaś znać jakieś zaklęcia, przynajmniej podstawy. Garus nie uczy cię zaklęć?

– Mówi, że nie powinnam studiować tak trudnych kwestii. Uważa, że nie przyniesie mi to nic dobrego.

– Magia to najlepsze, czego można się nauczyć – wtrąciła Nela, siedząca z siostrą nieopodal – To najwyższa wiedza.

– Chciałabym... Nauczyć się Magii Pustki – rzuciła Amal’Nya. – Tak bardzo... Moje ręce jednak jak dotąd nigdy nie zanurzyły się w Jeziorze Łez – dodała.

Nagle do izby wkroczył Garus. Był wyraźnie czymś przejęty. Wyczuwał w kościach, że coś się szykuje. Spojrzał na swoją córkę i uczennicę. Wziął głęboki oddech:

– Córeczko... – rzekł niezwykle troskliwie i opiekuńczo. – Przyszedł czas, abyś nauczyła się władać magią.

Na słowa maga wszyscy wyrazili powszechne zdziwienie włącznie z Amal’Nyą. Nie wiedziała czy dobrze zrozumiała jego słowa. Tak bardzo pragnęła nauczyć się kilku zaklęć. Chociażby paru inkantacji. 

– Co... Co mam zrobić?

– Jedziemy na Wzgórze Wyboru. Tam dokonasz swojej decyzji. Po wszystkim zostaniesz przeniesiona w odpowiednie miejsce jak ja.

– A gdzie to jest?

– W świecie Ogona. 

– Tails – przeliterował Maymor.

Wraz z tymi słowami otworzył się portal. Wyglądał jak tafla jeziora zawieszona pionowo. Na brzegach wirowały języki ognia, napawające trwogą.

- Co to? – zapytała Amal’Nya, zaskoczona dziwnym obrazem, ukazującym się przed jej oczyma.

– Oto... Nicość. Pustka. 

– Jezioro?

– Jego iluminacja – wyjaśnił Garus. – W tym świecie twoje myśli, najskrytsze marzenia, ukazywane są w postaci takich obrazów. Możesz zobaczyć przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. 

Nagle młoda uczennica spostrzegła Skegdora, klęczącego przed nią i składającego jej bukiet pięknych kwiatów. W stronach dziewczyny takie zachowanie uchodziło za zaręczyny. Widmo znikło bardzo szybko, ukazując dramatyczną przeszłość. Począwszy od ojca, przez którego przeklęta została jej rodzina. Wizja stawała się coraz bardziej zrozumiała. Amal’Nya zatopiła się w niej.

– Przestań! – krzyknęła kobieta. – Ja go kocham!

– Nie pozwolę, słyszysz? Nie pozwolę, aby ona poznała kim naprawdę jest jej ojciec. 

– Ma do tego prawo – syknęła.

– Psia mać... Nie ma prawa! 

– Obyś szczezł, Garus przynajmniej szanuje moje uczucia, a ty tylko pijesz i się nad nami znęcasz!

Doszło do szarpaniny. W mig do izby wbiegł z hukiem Tael i przeklął całą rodzinę. Prawdziwy pustelnik stał obok swojego ucznia i wstydził się za uczynki przeszłości.

Wizja rozmazała się. Oczy dziewczyny zaczynały tracić obraz.

– Garusie, ona... POMÓŻ JEJ! – wrzasnął Skegdor.

Mag podbiegł do swojej córki i zobaczył, że jej oczy stają się wypłowiałe, a twarz pergaminowo biała. W końcu przebudziła się, ale kompletnie oślepła.

– Tato, gdzie ja jestem? – wydukała z siebie.

– W-wzgórze wyboru – zawahał się Garus ze łzami w oczach.

Skegdor, Ma’Annem Tailu i Tael przyglądali się tej sytuacji. Wszystko wróciło jednak do normy po chwili. To była tylko wizja.

– NIE!

– Co się dzieje? – odparła uczennica, widząc dziwne zachowanie mistrza.

– Jeżeli zanurzysz się w... tej wizji, być może skażesz się ślepotę.

– Mistrzu Garusie... Ojcze... Jeżeli taka jest wola Gafrena, to gotowa jestem ponieść konsekwencje moich czynów.

Stało się to, czego wszyscy się spodziewali. Amal’Nya oślepła. Wiedza jakiej dostarczyła wizja była przygniatająca. Z końcówek  jej palców wystrzeliły srebrzyste promienie. Mag podbiegł do niej, pomagając prowadzić w odpowiednim kierunku.

– Zabawne – powiedziała. – Nigdy nie sądziłam, że zostanę Wyrocznią.

– Kto to? – zapytał stary kupiec, wskazując nieszczęśnika oczekującego na powieszenie.

– Nadworny medyk – wyjaśnił młodzieniec.

– Cóż takiego uczynił?

– Królowa Visa widziała w magicznym lustrze, jak podawał królowi truciznę. Ponoć działał dla gildii trucicieli.

Wtem zapadnia szubienicy otworzyła się, a łajdak poleciał z impetem. Rdzeń kręgowy został przerwany. Szemrany medyk wyzionął ducha, a widzowie bili brawo.

– Powiedz mi chłopcze, co z królem? – dopytywał starzec.

– Nic mu nie jest, ale nie obyłoby się bez pomocy magii. Królowa wezwała uzdrowicielkę Jokastę. To ona go odratowała.

– Całe szczęście.

– Medyk podobno strasznie się wygrażał przy zatrzymaniu. Przeklinał wszystkich  – wyjaśniał młodzieniec.

– Ha. A teraz chodzą w jego butach – skwitował kupiec.

I choć ciało było martwe, dusza pomocnika trucicieli uleciała do góry, manifestując swoją nową formę. Transparentny byt należał do jednego ze światów, w całości zamieszkanego przez podobne istoty. Głowa wygięła się nienaturalnie, podczas gdy korzenie wysysały energię życiową wszystkich, którzy go skazali. Wszystkich oprócz Króla, będącego pod ochroną Jokasty.

Dwóch strażników skryło się w murach zamku. Ciała pozostawione na wewnętrznym dziedzińcu zamku ożyły. Umarlaki wyciągały swoje rozczapierzone ręce w poszukiwaniu ofiar. Nie mogąc ich znaleźć, krążyły wówczas po komnatach, wydając z siebie pojedyncze stęknięcia.

– Co się stało? – zapytała Jokasta, widząc strażników przerażonych.

– D-d-duchy... – wyjąkał jeden z nich i skulił się w rogu.

– Rycerzu, widziałeś coś? 

– M-medyk, którego kazał stracić król... On... on...

– Tak?

– Duch! Nieumarli! – zaczął krzyczeć po chwili, niezrozumiale.

Widząc, że wartownicy byli zbyt przestraszeni, czarodziejka postanowiła się sama tym zająć.

– Co się tam wydarzyło? – powiedziała sama do siebie. 

 

 

– Jak to cudownie pachnie. Nigdy nie czułam czegoś tak pięknego.

– Spróbuj tego Amal'Nyo – zachęcał Ma'annem Tailu – nie dość, że ma ładny aromat, posiada też właściwości lecznicze.

– Wiele bym dał za takie laboratorium – zachwycał się Garus. 

– Tworzymy tu z dziewczynami, wspaniałe kompozycje. Wiedzieliście, że każda roślina pod słońcem, pomaga przy co najmniej jednej chorobie? Mamy remedia na wszystko. Rośliny mają swój charakter. Dopasowujemy go do dolegliwości. Tylko melisa jest uniwersalna – ma charakter słoneczny.

Do pomieszczenia weszła Jokasta

– Czemu jesteś taka strapiona – zapytał Ma'annem.

– Na dworze dzieją się straszne rzeczy. Próbowano otruć króla. Morderca został stracony, ale  miał jakieś opętanie, które przeszło na innych. Z resztą... Zaraz sami zobaczycie. A co jest z Amal'Nyą? Twoje oczy są jakieś...

Zgromadzeni w laboratorium alchemicznym opowiedzieli Jokaście o ostatnich wydarzeniach. Ta zamyśliła się na chwilę, jakby konsultując ze światem niewidzialnym i rzekła:

– Ślepota jest jej pisana. Żadne remedium – na ten czas - się dla niej nie znajdzie. Jej udziałem będą wielkie rzeczy. Jest wieszczką.

Towarzystwo zasmuciło się, jednak wszyscy rozumieli powagę sytuacji. To było dla Amal'Nyi, jednocześnie piętno, jak i wielki zaszczyt.

– Nie ma czasu. Chodźcie ze mną na dwór. Musimy coś zrobić z opętanymi – zarządziła Jokasta.

Całe zgromadzenie, z wyjątkiem nieszczęsnej córki Garusa, zostało otoczone energetycznym wirem i po chwili znalazło się na zamku, między umarlakami.

Żywe zwłoki stękały z wysiłku, chodząc w poszukiwaniu ciał na których mogliby żerować. Magów ogarnął wstręt. Nad zamkiem unosiła się przeźroczysta emanacja straconego medyka. Zjawa spojrzała w dół.

– Któż wy jesteście? – zapytał.

– Jestem Jokasta, a to...

– Milczeć! – ryknął. – Pytałem się tej grupki magów. Znam cię czarownico, jesteś tą przez którą zostałem stracony.

– Nazywam się Garus – odparł czarodziej.

– Garus? Ten Garus?

– Zgadza się.

– Cóż za niespodzianka. Twój wuj wiele mi o tobie opowiadał. Byłem jego wielkim przyjacielem.

– To czemuś został stracony? – wtrącił Skegdor.

– Zbieg okoliczności – odpowiedział. – W mojej torbie znaleziono truciznę, którą mi zwyczajnie podłożono. Nie miałem nic wspólnego z otruciem Króla.

– Kłamstwo! – krzyknęła Jokasta.

– MILCZEĆ! – zawył przeraźliwie Medyk. – Nie udzieliłem ci głosu, wiedźmo. To przez twoje podejrzenia rozkazano mnie stracić. 

– Nie zrobiłam nic, przez co mógłbyś mnie winić.

– Doprawdy? – zasępiło się Widmo. – Mam pewien test.

– Jaki? – zapytał Ma’Annem.

– Te żywe trupy to skutek uboczny mego ożywienia. Nie słuchają mnie – zaczął. – W jednej z komnat ukryłem dowody na to, że nie jestem członkiem tych parszywych trucicieli. Przynieście mi je, a moja dusza uleci z powrotem w czeluść, do Gafrena. 

Nie mając wyjścia niewielka grupka rozdzieliła się w poszukiwaniu owych dokumentów. Po korytarzach – jakby tego było mało – krążyły też wampiry, wyróżniające się sporym wyglądem.

Z daleka, w ciemnościach świeciły się czerwone ślepia, a pomiędzy ramionami posiadały ogromne błony, ułatwiające latanie. Potrafiły przerazić. Nie znały umiaru i zazwyczaj zabijały swe ofiary, zamiast je przemieniać. 

– Co on mówi o jakichś dowodach? – rzekł Garus do Maymora – Lustro nie kłamie. Królowa widziała.

– Chyba próbuje nas zwabić w pułapkę – zauważył starszy z magów – chciał żebyśmy się rozdzielili, bo teraz jesteśmy słabsi.

– Jeśli tak, możemy użyć środka ostatecznego – stwierdziła Jokasta.

– Jakiego – zapytał Garus.

– Nie nadużywamy tej możliwości, żeby dać każdemu okazję do poprawy, ale jeśli koniecznie trzeba, jesteśmy w stanie rozpuścić jego duszę w nicość. Również  te nieszczęsne wampiry i inne jego emanacje.

– Dopiero teraz nam o tym mówisz? – zdziwił sie Maymor.

– To bardzo ważne, żeby nie szastać tymi czarami. Możemy to zrobić tylko z wyraźną zgodą kreacji.

Oczy czarodziejki stały się nieobecne, a świadomość skupiła się na świecie duchowym. Jej towarzyszom ukazała się wizja, w której medyk dolewa czarnego, śmierdzącego płynu do kieliszka z nalewką, wchodzi do komnaty króla i rzecze: “To postawi cię na nogi. Reumatyzm przejdzie jak ręką odjął”. W wizji widać jak trucizna atakuje ciało monarchy, lecz skutek będzie widoczny w pełni, dopiero po kilku dniach. Medyk wychodzi z komnaty wyraźnie zadowolony, a w jego oczach widać najgorsze intencje.

– Mamy pozwolenie – stwierdziła Jokasta – Ten łotr również nas chce zabić. Musimy działać!

Skupiła się na chwilę, po czym rzekła:

– Gotowe!

– Jak to? Już po wszystkim? – zdziwili się Garus z Maymorem.

Jokasta uśmiechnęła się wymownie:

– Mówiłam, że to potężna magia.

 

 

Na całym zamku zalegały truchła, lecz nie były już groźne. Przez kolejne dni, rycerze palili je na stosie, żeby nie dopuścić do zarazy. Kiedy tylko uporano się z tym, wszyscy zajęli się organizacją uczty na cześć wybawicieli. Tak wystawnej imprezy, w królestwie, jeszcze nie widziano. Na zamek przybyli lokalni magowie i wróżbici, by uszczknąć choć odrobinę wiedzy od naszych bohaterów. Szczególnym zainteresowaniem cieszyła się piękna Jokasta.

– Jak działa ta magia? – dopytywał jeden ze starców zebranych wokół niej.

– Czyste serce – odpowiedziała, wiele się nie zastanawiając –  to jedyny klucz do jej drzwi.

Zebrani spojrzeli po sobie.

– Powiedz coś więcej – prosił.

– Dojrzałość tam prowadzi. Nie ma drogi na skróty.

– Załóżmy szkołę magii! – rzucił inny ze zgromadzonych – Jokasto! Zgodzisz się ją poprowadzić?

– Z przyjemnością. To dla mnie zaszczyt.

Wszyscy się ucieszyli.

– Niech najwyższa magia triumfuje, a dzisiejszy dzień, uczyńmy dniem Jokasty! – proponował pomysłodawca szkoły.

Jokasta się zarumieniła:

– To zbyteczne, moi drodzy. Nie pragnę zaszczytów, ale szkołę poprowadzę, bo to dobry pomysł.

 

 

Ma’annem Tailu, Tael, Maymor, Garus i Skegdor zostali zaproszeni na audiencję u króla Valusa i królowej Visy.

– Moi ludzie od lat donoszą o sytuacji w gildiach – zaczął król - Sami widzicie do czego to doprowadziło. Początkowo gildie miały nieść oświatę, ale z czasem zaczęły tworzyć państwo w państwie. Ich dostęp do tajemnic i możliwość swobodnego prowadzenia interesów, doprowadziły wielu z członków do chęci wyjścia na piedestał. Pycha i chciwość potęgowały się w tych towarzystwach. Kiedy zorientowałem się, z czym mamy do czynienia, odciąłem im finansowanie. To jest jedna z przyczyn zamachu. Jak myślicie, co jeszcze można zrobić?

– Istnieje tylko jedno wyjście. Trzeba zdelegalizować wszystkie gildie – stwierdził Tael.

– Również nad tym myślimy – poparła go Visa.

– Najzdrowiej będzie, kiedy nauka magii będzie kontrolowana przez państwo, żeby nie doszło do kolejnego puczu. Ta dziedzina wiedzy jest zbyt potężna, by kłaść ją w ręce profanów  – powiedział Ma’annem Tailu.

Wszyscy okazali milczącą zgodę.

– Mam sporo wiedzy o gildiach i ich przestępstwach. Chętnie służę radą, przy naprawie wszelkich nieprawidłowości – wtrącił młody mag.

– Jak ci na imię? Opowiedz o sobie młodzieńcze – poprosił Król.

– Nazywam Się Skegdor Tailu. Jestem potomkiem obecnego tu mistrza Ma’annem Tailu.

– Zatem zamieniam się w słuch. Jaką to ważną wiedzę posiadasz?

– W strukturach gildii zasiadają czarnoksiężnicy. Daleko im do oświecenia. Oni są przyczyną zepsucia. Nakłaniają młodych adeptów do ich demonicznej drogi, twierdząc że to wysoka magia. Tymczasem ci nie wiedza, że ta wiedzie na zatracenie. Sam padłem ich ofiarą, na szczęście w porę się opamiętałem.

– Potrafisz wskazać winowajców?

– Szczególnie niegodziwi są Siwuch i Faered. Przybyli do nas przez portale, z bardzo mrocznego świata. Nie jest, w niczym, podobny do naszego. Kto jest najbardziej okrutny, odnosi tam największe sukcesy.

Wszyscy się obruszyli.

– Faktycznie jest inny. U nas promuje się mądrość – zauważyła Visa.

Ci czarownicy nie mają takich ciał jak my – kontynuował Skegdor – ale posiadają możliwości, częściowo magiczne, po części techniczne, by oszukiwać nas i przybierać dowolną postać.

– Już dawno miałem wrażenie, że w innych gildiach znajdują się osoby łudząco podobne do Siwucha i Faereda. Miały to samo spojrzenie. Wiesz coś o tym Skegdorze – zapytał król.

– Nie znam wszystkich ich tajemnic i nie wiem do końca jakie mają możliwości, jednak po tym co widziałem, myślę że to  mogą być te same osoby. Jeszcze wiele o nich nie wiemy.  

Młody mag nagle zasmucił się.

– Co się stało? – spytała Visa.

Towarzysze Skegdora domyślili się o co chodzi.

– Ci łajdacy podmienili jego ciało, na takie jakie mają oni – wyjaśnił Tael –  Teraz to ciało zaczyna przejmować kontrolę nad nim. Po nadchodzącej koniunkcji wszystko ma się dopełnić.

– Na Boga! To za dwa dni – zmartwiła się królowa.

– Może warto poprosić o pomoc w świecie Tails? – pytał Skegdor.

Nagle do Sali wszedł Nitzer – królewski doradca:

– Kapitan Tadeus prosi o spotkanie – zakomunikował.

– Wpuśćcie go! – zdecydował król.

Olbrzymi mężczyzna wszedł i zaczął się kajać:

– Proszę wybaczyć królu…

– Do rzeczy! O co chodzi? – pytał zniecierpliwiony Valus.

Ustaliliśmy, że za zamachem stali członkowie Gildii Oświeconych – Siwuch i Faered.

Wszyscy zgromadzeni spojrzeli po sobie.

– Tego można było się spodziewać – stwierdził król.

– Pojmaliśmy ich, ale oni… Uciekli.

– Jak to?

– Skuliśmy ich w kajdany i  wsadziliśmy do wozów, ale kiedy zrobiliśmy przystanek, żeby napoić konie, kabaryny okazały się puste – tłumaczył kapitan, z poczuciem winy – proszę mi wybaczyć. Nie wiem jak to się stało.

– To magowie. Wasze metody nie stanowią dla nich zagrożenia – powiedział Ma’annem Tailu – Królu! Pozwól nam się nimi zająć.

– Dobrze. Tadeus i jego ludzie są do waszej dyspozycji. Kapitanie! Może pan odmaszerować.

– Jak chcecie ich złapać! – pytał Valus.

– Macie tu magiczne lustro? – zainteresował się świeżo upieczony dowódca.

– Chodźcie do mojej komnaty – zaproponowała Visa.

Kiedy wszyscy zebrali się przy zwierciadle, ujrzeli zadziwiający widok. Dwa jaszczury wpatrywały się we własne lustro, które pokazywało naszych bohaterów, również patrzących w lustro.

– Niezłe jaja – skwitował Garus – Oni znają wszystkie nasze poczynania.

Rozdział IV

 

– Daj rękę – zaproponowała Joni.

Amal’Nya chciała być jak zwykle samodzielna, ale wędrówka po skalistym urwisku przekraczała jej możliwości.

– Jeszcze chwila i będziemy na miejscu – uspokajała Nela.

Wszędzie słychać było śpiewy rajskich ptaków.

– Szkoda, że nie mogę ich widzieć – martwiła się dziewczyna.

– Nasi rodzice na pewno coś wymyślą. Słońce, plaża. Za chwilę zapomnisz o kłopotach – pocieszyła Joni.– Już jesteśmy

– Jaka przyjemna woda, nie to co w moich stronach – rozradowała się Amal’Nya dotykając stopą spienionych fal.

Siostry ucieszyły się na widok błyskawicznie wypełnionej przepowiedni. Zaczęły się rozbierać:

– Kto pierwszy w wodzie ten lepszy!

– Jesteście pewne, że nikt nas tu nie podejrzy? – zapytała zdezorientowana Amal’nya – Trzy młode dziewczyny na plaży. Same wiecie... To niebezpieczne.

– Po pierwsze to my nie jesteśmy już takie młode – zaczęła wyjaśniać Nela, a Joni zachichotała:

– Tutaj nie ma takich niebezpieczeństw. Złamany paznokieć… 

– ...Rozdwojone końcówki – wyliczała druga siostra – Tego typu problemy się tu zdarzają…

Obie się śmiały.

– Nikt niepowołany nie ma tu wstępu. To prywatna plaża – wyjaśniła Nela.

– Wszystko jest chronione magicznie. Też cię nauczymy. W końcu zostałaś wyróżniona. Wieszczka to nie byle co – powiedziała Joni – Masz jakiegoś adoratora? – zmieniła temat.

– Sama nie wiem. Chyba nie.

– Widziałam jak Skegdor na ciebie patrzy – zauważyła druga z sióstr.

– Skegdor? Poważnie?

– Tak. On bardzo cię lubi – zapewniła Nela.

– Też go lubię. Jest taki…

Siestry zaczęły śmiać się serdecznie.

– Martwię się o niego – powiedziała Amal’Nya

Nagle nad ich głowami przeleciały dwie piękne papugi, a Joni stwierdziła:

– To znak. Jesteście sobie pisani.

 

 

Na stole stał gąsior do wina, wypełniony różowym śluzem. Garus zbliżył się, żeby zobaczyć co to takiego. W galarecie kłębiły się i przeplatały dziwne kształty, niczym węgorze. Stwory miały ludzkie twarze. Największy z nich podpłynął do brzegu butli. Coraz bardziej zaczynał przypominać straconego medyka. Widać było w nim poczucie winy. 

– Posiedzi tu, aż zmądrzeje – słychać było głos Jokasty, lecz jej samej, ani śladu.

Wtem Garus otworzył oczy. Leżał w komnacie, na zamku króla Valusa. Przez okno wpadały pierwsze promienie słońca. 

– Ech... Co za dziwny sen – stwierdził mag, wstając powoli z łoża.

– Cieszę się, że znów jesteś z powrotem – rzekł głos należący do żony i matki Amal’Nyi.

– Attraya? 

– Tak. – Uśmiechnęła się. – Czy coś cię niepokoi?

– Mhm. Skegdor, Gildie i...

– Nie powinieneś ukrywać swojego boskiego pochodzenia. 

– Kto by w to uwierzył? – zapytał. – Ja!? Potomkiem Wielkiego Gafrena?

– Choć odrobinę mógłbyś przeważyć szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Nie sądzisz?

Nagle ktoś zapukał do drzwi. Duch kobiety szybko znikł w nicość.

– Mogę? – Maymor wychylił się zza drzwi.

– Wejdź przyjacielu.

Czarodziej zamknął drzwi i usiadł naprzeciw Garusa. Był czymś wyraźnie zmartwiony, choć nie okazywał tego tak bardzo.

– Coś mi tu nie gra.

– Hm?

– Chodzi mi o to, że zbyt łatwo poszło. Rozmawiałem z kapitanem Tadeusem. Nie wydawał się jakoś bardzo przejmować ucieczką tych dwóch.

– Sądzisz, że jest w spisku? – zapytał mag.

– Nie wiem czy jest, ale... Sam powiedz: Nie wydaje ci się to dziwne?

– Trochę.

Garus podszedł do otwartego okna i spojrzał w niebo. Nagle pobladł.

– Co ci jest? – zapytał Maymor.

– Kręci mi się w głowie. Muszę się położyć.

– Świerze powietrze zaszkodziło? – zażartował starszy mag, lecz widząc, że to nie przelewki, chwycił przyjaciela pod ramię i pomógł mu przejść do łóżka.

Garus, wyraźnie osłabiony, padł na plecy. Wtedy dopadła go najdziwniejsza wizja w życiu:

Ujrzał metalową sferę, a w jej środku czerwoną kulę, która zmieniła się w twarz starca. Rozumiał, że to Gefren do niego przemawia.

Z wewnętrznej strony sfery zaczęły wyrastać wielkie drzewa, sięgające kuli będącej w środku. Garus zaczął wspinać się po jednym z nich, aż dotarł do centrum świata, gdzie został przywitany przez Gefrena. Zrozumiał, że to siedziba bogów, znajdująca się tuż nad ich głowami.

Nagle drzewa poprzewracały się i skamieniały, a z ich żywicy powstały szlachetne kamienie. Garus spadł na ziemię razem z nimi, a twarz Gefrena nie była już dla niego widoczna. Zamiast tego pojawiło się Słońce, Księżyc i gwiazdy. Natomiast z czubka jego głowy wystrzeliła wiązka energetyczna w stronę jądra świata i od teraz Garus już na zawsze będzie miał połączenie z boską siedzibą. Wszystkie jego myśli i działania będą inspirowane boską mądrością. Magnetyczne uczucie ciężaru w ciemiączku zawsze będzie mu o tym przypominać.

 

 

Jokasta i Visa, spacerujące po ogrodach, rozprawiały na temat szkoły magii, którą planowały otworzyć.

– Dasz sobie radę sama? – pytała królowa.

– Myślę, że panowie też chętnie, przekazaliby swoją wiedzę. To ważne, żeby nauczać najwyższej magii, w przeciwnym razie, młodzi adepci, z braku odpowiedniego prowadzenia, mogą dać się zwieść przez demoniczne nurty, a tego byśmy nie chcieli.

– O nie, zdecydowanie – poparła Visa – Właśnie dobiega końca, remont pałacu letniego. Chciałam zrobić tam dom dla gości, ale skoro zaistniała taka potrzeba, oddam ci go. Tam możesz założyć szkołę...

Uwagę dam przykuło niezwykłe zjawisko. Z zamku wyleciała energetyczna wiązka, sięgająca po sam zenit.

– To z komnaty Garusa – zauważyła królowa – chodźmy tam czym prędzej!

Nim dotarły na miejsce, zdążyli tam przybyć też Tael i Ma'annem Tailu.

– Dostąpił iluminacji, teraz jest taki jak my – wyjaśnił Tael.

– Wiem. Widziałam – powiedziała Jokasta.

– Co to znaczy? – zapytała Visa.

– Drzwi najwyższej magii stoją przed nim otworem – tłumaczyła czarodziejka – już nic go nie zatrzyma. Nawiązał stały kontakt z uniwersalną mądrością.     

 

 

Nie tylko Garus przeżył coś niezwykłego tego poranka. Król Valus obudził się zlany potem. Długo nie mógł dojść do siebie, po tym co mu się przyśniło. Usiadł na krześle i rozmyślał, co mógł oznaczać ten dziwny sen. Kiedy nieco ochłonął, postanowił udać się do Komnaty Skegdora. Czuł, że on może mieć wiedzę na ów temat.

Ten, jeszcze spał w najlepsze, kiedy król zapukał do drzwi i nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka z tymi słowami:

– Zbudź się młodzieńcze!

O co chodzi? – zapytał Skegdor, otwierając oczy.

– Potrzebna mi twoja pomoc.

– Jestem do twoich usług, królu.

– Miałem straszny sen – zaczął Valus – ale czuję, że to nie był tylko sen. Miałem wrażenie, jakby to działo się naprawdę.

Skegdor wpatrywał się z coraz większym zainteresowaniem.

– Byłem w jakimś dziwnym miejscu. Nagle odzyskałem przytomność. Nie wiem skąd się tam wziąłem i pamiętam, że nie miałem na sobie ubrań. Przyprowadzono do mnie jakiegoś człowieka, który wyglądał identycznie jak ja. Były tam jeszcze inne osoby, ale nie potrafię sobie przypomnieć jak wyglądały. Zupełnie jakby to zostało jakoś wymazane z mojej głowy. Miałem wrażenie jakby interesowała je moja reakcja po zobaczeniu sobowtóra. Nie słyszałem żadnych głosów, ale wydawało mi się, że komunikują się ze sobą. Wyraźnie się ucieszyły, kiedy widziały, że rozpoznałem siebie samego.

– Chyba wiem co to może oznaczać – oznajmij Skegdor.

Król nie wyglądał na zadowolonego. To wskazywało, że jego przypuszczenia były słuszne i to nie tylko zwykły sen.

Chcą cię podmienić – ciągnął młody mag – mają takie możliwości.

– Kto taki? – zaniepokoił się Valus.

– Nie mogę powiedzieć z cała pewnością, ale to wygląda na robotę Siwucha i Faereda – stwierdził Skegdor

– Tego się spodziewałem. Co można z tym zrobić?

– Moje możliwości są w tej kwestii raczej skromne. Może Tael, Ma'annem Tailu lub Jokasta coś poradzą.

Nagle ujrzeli błysk za oknem. Spojrzeli na siebie zdziwieni. Z komnaty znajdującej się w przeciwległym skrzydle zamku wybuchnęła energetyczna wiązka, sięgająca nieba. Wyglądała niczym piorun.

– Tam mieszka Garus – oznajmił Skegdor.

– Ciekawe co to – stwierdził król. Chodźmy sprawdzić.

Skegdor w pośpiechu zakładał dzienne odzienie.

– Żywo młodzieńcze! – ponaglał król.

Kiedy dobiegli na miejsce, cała drużyna już tam była, a Garus odzyskiwał przytomność. Jokasta wytłumaczyła maruderom, co zaszło. Starsi magowie stali w otoczeniu świeżo upieczonego adepta wysokiej magii. Widzialny promień znikł, ale dla Garusa był cały czas wyczuwalny.

– Nic się nie martw. Teraz masz kontakt ze źródłem – uspokajał Ma'annem Tailu.

– Wy też przeżyliście coś takiego? – pytał zdezorientowany mag.

– Tak. W ten sposób zaczyna się droga prawdziwej magii – wyjaśniał Tael.

– To, czego uczą w gildiach, to w najlepszym wypadku średnia magia – mówił Ma'annem Tailu.

– W gorszym: czarnoksięstwo – Dodał Tael.

– Mogę zaświadczyć, co wyrabiają Siwuch i Faered – wtrącił Skegdor – macie rację.

– Ty, mój drogi – zwrócił się Tael w stronę Maymora – również jesteś bliski zaszczytu, którego dostąpił Garus – na co ten odpowiedział wyraźnie ucieszony:

– Jestem dumny z Garusa. Jeszcze kiedy był chłopcem, widziałem że ma wielki potencjał.

– Muszę wam powiedzieć o czymś mniej przyjemnym – zaczął Skegdor.

Oczy wszystkich zwróciły się w jego stronę.

– Najprawdopodobniej Siwuch i Faered porwali króla pod hipnoza, kiedy jeszcze spał i pokazywali mu sobowtóra. Myślę, że chcą go podmienić – kontynuował.

– Znam takie przypadki – powiedział Tael – to poważna sprawa.

– Co proponujecie? – zapytał Valus.

– Spokojnie. Już nic ci nie grozi królu – zapewniła Jokasta.

– Jak to? – zdziwił się.

– Rzuciłam na ciebie czar ochronny. Kto będzie próbował dokonać porwania, natychmiast umrze. Jeśli posiada dar jasnowidzenia, będzie wiedział co mu grozi i odpuści sobie. Ten czar ma funkcję prewencyjną.

– Kiedy to zrobiłaś? Już po wszystkim? – dopytywał zaskoczony władca.

– Z czym tu czekać? – Zapytała żartobliwie Jokasta.

– To niesamowite. Nadworni magowie potrzebują jakichś rytuałów żeby dokonać czegokolwiek, a efekty i tak są wątpliwe.

– Nie jesteśmy tego typu magami – zapewniała Jokasta, pięknie się uśmiechając.

 

 

– Głupcy... Siwuchu... – syknął Król. – Jak mogłeś mnie zawieść? – dodał.

– P-p-panie, ja...

– DOŚĆ! – ryknął. – Żadnych porażek, chcę efektów. Mieliście zabić Garusa i pozostałą trójkę, jednak... coś wam się udało.

– Co takiego, panie? – wtrącił Faered. 

– Skegdor jest bliski kompletnej indoktrynacji, o ile – oczywiście – czegoś nie spartaczycie, idioci.

– Nie zawiedziemy cię – odparli chórem.

– Mhm... Zejdźcie z moich oczu. WON!

Dwójka wężołaków ze spuszczonymi głowami opuściła jamę, do której prowadziło wejście w postaci głowy gada. Gotowali się w środku ze złości. Nie rozumieli jak mogli dać się w ten sposób wystrychnąć na dudka. 

– Faered, co robimy? – zapytał.

– Muszę pomyśleć... AU!

– Co się stało?

– Moja głowa...

Nagle na ciele pojawiły się zielone plamy, zmieniające się powoli w łuski. Ludzkie ciało Faered’a kompletnie znikło, a zamiast niego pojawił się olbrzymi wąż. Siwuch podobnie jak jego towarzysz również się zmienił. W ich głowach pojawił się głos.

– Znajdźcie mi icccchhh... Od tej pory należycie do mnie, nie macie swej woli. Wykonać!!!

Z powrotem przeszli przez portal, lądując na niewielkiej polanie. Nad ich głowami pojawiła się latająca maszyna i wciągnęła czarnoksiężników przez promień podnoszący.

– Musimy zadbać o indoktrynacje Skegdora – stwierdził Siwuch, rozsiadając się w fotelu – To nasza ostatnia szansa

– Koniunkcja już niebawem – zacierał ręce Faered.

– Obaj zaczęli rechotać szyderczo.

– Mam pomysł... – zaczął Siwuch

– Co takiego?

– Pamiętasz Kulmagę?

– Ta zmora? Nawet mi o niej nie przypominaj.

– Skegdor powinien mieć przy sobie kogoś, kto by go pilnował.

– Możesz mówić jaśniej?

– Zastanów się. To młody chłopak. Podeślemy mu kobietę. Kulmaga zmieni się w młodą dziewczynę. Już widzę jak ten frajer to łyka.

– Aaaa. Rozumiem – zaskrzeczał Faered – niech zakręci się przy nim i węszy.

– Dokładnie. Kto wie ile już wygadał. Jest niebezpieczny.

Latający statek obrał kurs na zamek Kulmagi, znajdujący się wysoko w Górach Południowych, leżących nad brzegiem Lazurowego Morza.

 

 

 

Czarownica, siedząca przed magicznym lustrem, westchnęła w stronę czarnej pumy, wylegującej się na dywanie:

– Wygląda na to, że będziemy mieli gości.

Wielki zwierz zaryczał potężnie, a Kulmaga rzuciła w jego stronę kawałek mięsa. Kot uniósł pysk i złapał jedzenie w locie. Do komnaty wszedł służący, mówiąc:

– Siwuch i Skegdor czekają w holu.

– Przyprowadź ich tutaj – rozkazała czarownica.

Po chwili, w drzwiach pojawili się dwaj czarownicy, pod ludzką postacią.

– Co was sprowadza? – zapytała Kulmaga.

– Długo się nie widzieliśmy – odparł dyplomatycznie Siwuch, nie chcąc palić tematu.

– Jak bym was nie znała, to bym uwierzyła, że tak po prostu wpadliście z wizytą.

– Mamy pewną sprawę... – zaczął niepewnie Faered, nie chcąc rozzłościć czarownicy.

– Do rzeczy!

W jej oczach, widać było coraz większe zniecierpliwienie.

– Słyszałaś co stało się w gildii? – zapytał Siwuch.

– Coś tam słyszałam. Ładnie ich urządziliście. Ci durnie do teraz zastanawiają się co tam zaszło – potwierdziła.

– Jest problem. Skegdor. Nowicjusz z gildii... Zdradził! – wybuchnął rozgoryczony Siwuch.

– I jeszcze żyje? – dopytywała czarownica.

– Próbowaliśmy obłożyć go klątwą, ale spływa po nim jak po kaczce. Ma jakąś ochronę – tłumaczył Faered.

To nie moja sprawa – stwierdziła Kulmaga – po co przychodzicie z tym do mnie?

Czyżby? – zapytał Siwuch – Jesteś pewna, że nie twoja?

Wiedźma wpatrywała się w niego świdrującym wzrokiem.

– Jeśli wyda nasze sekrety – kontynuował – również ty ucierpisz. On dobrze wie, kto jest z naszego świata. Może nas wszystkich wydać.

Czarownica zastanowiła się przez chwilę:

– Ale co ja mam poradzić?

– Mamy pewien pomysł... – zaczął Faered.

– Kulmaga rzuciła kotu kolejny kawałek mięsa, a ten skoczył, wprawiając czarowników w osłupienie.

– Skegdor powinien mieć towarzystwo – wyparował Faered.

– Hahaha – zaczęła rechotać – za kogo ty mnie masz?

– Nie zrozum nas źle – zaczął tłumaczyć Siwuch – to musi być ktoś bystry. Kto będzie umiał się zbliżyć się do niego i odpowiednio go zmanipulować.

– Wy chyba oszaleliście! Ja! Kulmaga z lazurowego zamku, mam robić za jakąś dziwkę?

– Rozmawialiśmy z królem. To jest strategiczna rzecz dla całej naszej agentury. Musimy zadbać o jego indoktrynację , a jeśli będzie robił problemy...

Czarownica spojrzała na pumę gniewnym wzrokiem, a ta zaczęła ryczeć na natrętnych gości.

– Jeśli to wszystko, zejdźcie mi z oczu!

Siwuch i Faered wymienili spojrzenia, po czym starszy z nich wypalił:

– Tysiąc sztuk złota!

Parsknęła śmiechem i dodała:

– Chyba mnie z kimś pomyliliście. To kiepska oferta, jak na właścicieli kopalni złota.

– Sto tysięcy – licytował Siwuch.

– Trzeba było tak od razu – zgodziła się Kulmaga i przemieniła w atrakcyjną brunetkę – Może być? – zapytała.

– Taaak – odpowiedzieli zgodnie, wyraźnie rozochoceni.

– Widzę, że bardzo wam na tym zależy... Ale nic z tego. Ani mi się śni wam pomagać!

Dwaj czarownicy, wyraźnie się zmieszali, po tym jak wiedźma z nich zakpiła.

– Może jest coś na czym bardzo ci zależy? – zapytał Faered.

– Hmm... Zastanówmy się – westchnęła, drapiąc się po brodzie – jest coś takiego... Ale nie jesteście w stanie mi tego dać.

– Co to? – zapytał Siwuch.

– Garus!

Nastała martwa cisza.

– Ma coraz większą moc. Potrzebuję go do moich rytuałów – dokończyła.

– Upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu – namawiał Siwuch.

– Tak jest – wtórował Faered – zbliżysz się do Garusa i jednocześnie będziesz miała na oku Skegdora.

– Moi niewolnicy nie mają żadnych mocy. Garus... – rozmarzyła się – to co innego. Ma w sobie esencję. Zgoda! Sto tysięcy sztuk złota też przyjmę.

 

 

– Te, Gwaźlak – warknął krasnolud. – Nie kantuj mi tu – zagroził mu długim kijem, wykonanym z solidnego drewna.

– Nie kantuję, klnę się na własną matkę – odparł mu.

– No... matka święta rzecz, ani mi się waż... 

Nagle przed oczyma błysnęło im światło. Wyraźnie zaintrygowani, postanowili sprawdzić cóż to takiego mogło być.

Na polanie ukazał im się dwójka szemranie wyglądających osób. Jeden był kapitanem w Gwardii Króla, a drugi przypominał członka Gildii. Kłócili się.

– Coś podejrzewają – zasugerował Tadeus.

– To twój problem – powiedział aroganckim tonem Skirr.

– Ty też w tym siedzisz! – ryknął. – Jeżeli król się dowie, że spiskowałeś, i ty, i ja – obaj pójdziemy na szubienicę.

– Naszym atutem byli ci dwaj – stwierdził. – ale uciekli.

– Jedynym wyjściem – zaczął. – mu stać się wojna.

– CO?! OSZALAŁEŚ?!

– Nie wrzeszcz.

– Dobrze. Ale wojna? Wiesz, co się stanie jeśli podpalimy beczkę?

– Portale, Wężołaki i wojna... Chaos.

– Co?

– Znam pewne miejsce, gdzie będziemy mogli stworzyć po tym wszystkim świat na nowo. Bez magii i lokalnych bohaterów... To będzie NASZ świat.

W międzyczasie słuchająca tego wszystkiego dwójka krasnoludów postanowiła powiadomić o tym Cesarza Zimnych Krain. Władca Krasnoludów był cichym sprzymierzeńcem Króla Ludzi.  

– Coś się rusza w tych krzakach! – wskazał Skirr.

– Chodź! – zarządził Tadeus, kierując się w stronę zarośli. Obaj dobył broni.

Z lasu poleciała strzała w stronę kapitana, lecz chybiła. Tadeus i Skirr wpadli w zarośla i momentalnie dokonali egzekucji na krasnoludach.

– Uff. Gdyby to wyszło na jaw, mielibyśmy przesrane – westchnął dowódca gwardii, przecierając zakrwawioną klingę.

– Byli w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie – stwierdził Fangren.

W tej chwili strzelił piorun, którego huk był nieporównywalny z tymi jakie wcześniej słyszano. Niebo, w mgnieniu oka, pokryło się modrymi chmurami i zaczął padać siarczysty deszcz, o wręcz niespotykanej intensywności. Jeszcze przed chwilą sucha droga, zamieniła się w błotnistą sadzawkę.

– Bogowie się na nas gniewają – powiedział przywódca trucicieli.

– Wierzysz w takie przesądy?

– Sam nie wiem.

– Mam pomysł – zmienił temat Tadeus – na ciałach tych dwóch wyryjemy krasnoludzkie runy. To skieruje podejrzenia na wschodnich krasnoludów. Pamiętam jakie mają znaki. To ich skłóci. Przeprowadzimy potem jeszcze jeden, czy dwa sabotaże i wojna murowana.

Na plecach denatów spreparowali napisy, wskazujące na wrogość wschodnich plemion krasnoludów, które były stosowane w czasach, kiedy te dwa plemiona ze sobą wojowały.

– Dobra. Teraz wyciągnijmy ich na skraj drogi, żeby szybko ktoś to zauważył – zalecił Kapitan.

– Patrz! Tam jedzie jakiś powóz – wskazał Skirr w stronę pojazdu, wyłaniającego się zza wzgórza.

– Odwrót – wskazał Tadeus i obaj cofnęli się w zarośla, ciągnąc zwłoki.

Elegancka kareta, zaprzężona w cztery rumaki przemknęła obok nich z wielką prędkością.

 

 

 

 

– Dopiero na niebie nie było ani jednej chmurki – zauważył Garus – nici z polowania.

– Niech to szlag! – zaklął Skegdor – ani nie ma się gdzie schować, ani czym okryć. Przemokłem do suchej nitki.

– Reszta nie chciała iść z nami, jakby wiedziała, co nas czeka – zażartował Garus – No nic. Komu w drogę temu czas. Wracajmy.

Wsiedli na konie, które były przywiązane do drzewa, na skraju lasu i popędzili głównym traktem w stronę zamku.

– Wczoraj rozmawiałem z Jokastą na temat świata Tails i zamiany mojego ciała – zaczął temat Skegdor – Mówiła, że dziś wieczorem powinniśmy wybrać się do portali i przedostać się do tamtego świata, bo czas ucieka.

– Prawdę mówiąc, też o tym myślałem – odparł Garus – święto dwóch księżyców niebawem.

Skegdor wyraźnie posępniał

– Hej. Nie martw się – pocieszył go kolega – To musi się udać.

– Zobacz! Ktoś ma kłopoty – wskazał Skegdor w stronę pojazdu przed nimi, który miał problem z wyjechaniem z błotnistej kałuży.

– Co się stało? – Zagadnął Garus w stronę dwóch mężczyzn, starających się wypchnąć powóz z pułapki, kiedy już zbliżyli się do nich.

– Witajcie panowie – powitał ich jeden z mężczyzn – zakopaliśmy się w tej brei i wóz nie chce ruszyć, ani w jedną, ani w drugą stronę.

Z okna karety wychyliła się czarująca dama w czarnych włosach:

– Dzień dobry – powiedziała w stronę Garusa i Skegdora.

Ci odpowiedzieli takim samym przywitaniem, wyraźnie zauroczeni jej urodą.

– Mam na imię Michalda – przedstawiła się – Jestem córką barona z Abas nad Lazurowym Morzem.

– Bardzo nam miło – odpowiedział Garus w imieniu obu przyjaciół, po czym przedstawił siebie, oraz Skegdora.

– Ojciec wysłał mnie w interesach na północ. Niestety... Zobaczcie – wskazała na otwartą skrzynię, ledwo wystająca z głębokiej kałuży – kiedy wjechaliśmy w to błoto, kareta przyhamowała i mój bagaż spadł z dachu. Wszystkie stroje wpadły do wody. Są całe w błocie. Jak ja teraz mam załatwiać sprawy, kiedy nie mam żadnych czystych ubrań? Jedynie tą suknię, którą mam na sobie.

– Pomożemy Ci – zadecydował Garus.

Obaj ze Skegdorem zsiedli z koni i zabrali się za pomoc przy wypychaniu pojazdu z grząskiego błota. Nie trzeba było czekać długo na efekty. Wystarczyło dobrze rozkołysać karetę i za którymś razem, udało się ją wyprowadzić na bardziej pewny grunt.

– W czterech to jest robota – cieszył się jeden z ludzi Michaldy.

– Może pojedziecie z nami na zamek Valusa i Visy? – zaproponował Garus – moglibyście się tam wykąpać i wyprać stroje – wskazał na skrzynię, którą dwaj panowie zaczęli wyciągać z kałuży.

– Nie chcemy sprawiać kłopotu – zaoponowała młoda dama – poradzimy sobie.

– Ależ to żaden kłopot – zapewniał Garus – skoro jedziesz załatwiać interesy, potrzebujesz czystej garderoby. Dla nas to żaden problem. Chętnie pomożemy.

Młoda brunetka uśmiechnęła się mówiąc:

– Dziękuję. Jesteście bardzo mili.

Ludzie Michaldy wsadzili skrzynię na dach i czterech, obłoconych po kolana, mężczyzn wraz z nią, podążyli w stronę zamku. Z wnętrza karety dobiegł ryk.

– Co to? – zapytał Skegror.

– Mój mruczek – zaśmiała się, odsłaniając kotarę, tak by jadący obok mogli zajrzeć do wnętrza powozu.

– Łał! Co to za zwierzę? – podekscytował się młody mag.

– Czarna puma.

– To niesamowite – stwierdził Garus – nie boisz się jej?

– Jest dobrze wychowana.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

Na stole stał gąsior do wina, wypełniony różowym śluzem. Garus zbliżył się, żeby zobaczyć co to takiego. W galarecie kłębiły się i przeplatały dziwne kształty, niczym węgorze. Stwory miały ludzkie twarze. Największy z nich podpłynął do brzegu butli. Coraz bardziej zaczynał przypominać straconego medyka. Widać było w nim poczucie winy. 

– Posiedzi tu, aż zmądrzeje – słychać było głos Jokasty, lecz jej samej, ani śladu.

Wtem Garus otworzył oczy. Leżał w komnacie, na zamku króla Valusa. Przez okno wpadały pierwsze promienie słońca. 

– Ech... Co za dziwny sen – stwierdził mag, wstając powoli z łoża.

– Cieszę się, że znów jesteś z powrotem – rzekł głos należący do żony i matki Amal’Nyi.

– Attraya? 

– Tak. – Uśmiechnęła się. – Czy coś cię niepokoi?

– Mhm. Skegdor, Gildie i...

– Nie powinieneś ukrywać swojego boskiego pochodzenia. 

– Kto by w to uwierzył? – zapytał. – Ja!? Potomkiem Wielkiego Gafrena?

– Choć odrobinę mógłbyś przeważyć szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Nie sądzisz?

Nagle ktoś zapukał do drzwi. Duch kobiety szybko znikł w nicość.

– Mogę? – Maymor wychylił się zza drzwi.

– Wejdź przyjacielu.

Czarodziej zamknął drzwi i usiadł naprzeciw Garusa. Był czymś wyraźnie zmartwiony, choć nie okazywał tego tak bardzo.

– Coś mi tu nie gra.

– Hm?

– Chodzi mi o to, że zbyt łatwo poszło. Rozmawiałem z kapitanem Tadeusem. Nie wydawał się jakoś bardzo przejmować ucieczką tych dwóch.

– Sądzisz, że jest w spisku? – zapytał mag.

– Nie wiem czy jest, ale... Sam powiedz: Nie wydaje ci się to dziwne?

– Trochę.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Na stole stał gąsior do wina, wypełniony różowym śluzem. Garus zbliżył się, żeby zobaczyć co to takiego. W galarecie kłębiły się i przeplatały dziwne kształty, niczym węgorze. Stwory miały ludzkie twarze. Największy z nich podpłynął do brzegu butli. Coraz bardziej zaczynał przypominać straconego medyka. Widać było w nim poczucie winy. 

– Posiedzi tu, aż zmądrzeje – słychać było głos Jokasty, lecz jej samej, ani śladu.

Wtem Garus otworzył oczy. Leżał w komnacie, na zamku króla Valusa. Przez okno wpadały pierwsze promienie słońca. 

– Ech... Co za dziwny sen – stwierdził mag, wstając powoli z łoża.

– Cieszę się, że znów jesteś z powrotem – rzekł głos należący do żony i matki Amal’Nyi.

– Attraya? 

– Tak. – Uśmiechnęła się. – Czy coś cię niepokoi?

– Mhm. Skegdor, Gildie i...

– Nie powinieneś ukrywać swojego boskiego pochodzenia. 

– Kto by w to uwierzył? – zapytał. – Ja!? Potomkiem Wielkiego Gafrena?

– Choć odrobinę mógłbyś przeważyć szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Nie sądzisz?

Nagle ktoś zapukał do drzwi. Duch kobiety szybko znikł w nicość.

– Mogę? – Maymor wychylił się zza drzwi.

– Wejdź przyjacielu.

Czarodziej zamknął drzwi i usiadł naprzeciw Garusa. Był czymś wyraźnie zmartwiony, choć nie okazywał tego tak bardzo.

– Coś mi tu nie gra.

– Hm?

– Chodzi mi o to, że zbyt łatwo poszło. Rozmawiałem z kapitanem Tadeusem. Nie wydawał się jakoś bardzo przejmować ucieczką tych dwóch.

– Sądzisz, że jest w spisku? – zapytał mag.

– Nie wiem czy jest, ale... Sam powiedz: Nie wydaje ci się to dziwne?

– Trochę.

Garus podszedł do otwartego okna i spojrzał w niebo. Nagle pobladł.

– Co ci jest? – zapytał Maymor.

– Kręci mi się w głowie. Muszę się położyć.

– Świerze powietrze zaszkodziło? – zażartował starszy mag, lecz widząc, że to nie przelewki, chwycił przyjaciela pod ramię i pomógł mu przejść do łóżka.

Garus, wyraźnie osłabiony, padł na plecy. Wtedy dopadła go najdziwniejsza wizja w życiu:

Ujrzał metalową sferę, a w jej środku czerwoną kulę, która zmieniła się w twarz starca. Rozumiał, że to Gefren do niego przemawia.

Z wewnętrznej strony sfery zaczęły wyrastać wielkie drzewa, sięgające kuli będącej w środku. Garus zaczął wspinać się po jednym z nich, aż dotarł do centrum świata, gdzie został przywitany przez Gefrena. Zrozumiał, że to siedziba bogów, znajdująca się tuż nad ich głowami.

Nagle drzewa poprzewracały się i skamieniały, a z ich żywicy powstały szlachetne kamienie. Garus spadł na ziemię razem z nimi, a twarz Gefrena nie była już dla niego widoczna. Zamiast tego pojawiło się Słońce, Księżyc i gwiazdy. Natomiast z czubka jego głowy wystrzeliła wiązka energetyczna w stronę jądra świata i od teraz Garus już na zawsze będzie miał połączenie z boską siedzibą. Wszystkie jego myśli i działania będą inspirowane boską mądrością. Magnetyczne uczucie ciężaru w ciemiączku zawsze będzie mu o tym przypominać.

 

 

Jokasta i Visa, spacerujące po ogrodach, rozprawiały na temat szkoły magii, którą planowały otworzyć.

– Dasz sobie radę sama? – pytała królowa.

– Myślę, że panowie też chętnie, przekazaliby swoją wiedzę. To ważne, żeby nauczać najwyższej magii, w przeciwnym razie, młodzi adepci, z braku odpowiedniego prowadzenia, mogą dać się zwieść przez demoniczne nurty, a tego byśmy nie chcieli.

– O nie, zdecydowanie – poparła Visa – Właśnie dobiega końca, remont pałacu letniego. Chciałam zrobić tam dom dla gości, ale skoro zaistniała taka potrzeba, oddam ci go. Tam możesz założyć szkołę...

Uwagę dam przykuło niezwykłe zjawisko. Z zamku wyleciała energetyczna wiązka, sięgająca po sam zenit.

– To z komnaty Garusa – zauważyła królowa – chodźmy tam czym prędzej!

Nim dotarły na miejsce, zdążyli tam przybyć też Tael i Ma'annem Tailu.

– Dostąpił iluminacji, teraz jest taki jak my – wyjaśnił Tael.

– Wiem. Widziałam – powiedziała Jokasta.

– Co to znaczy? – zapytała Visa.

– Drzwi najwyższej magii stoją przed nim otworem – tłumaczyła czarodziejka – już nic go nie zatrzyma. Nawiązał stały kontakt z uniwersalną mądrością.     

 

 

Nie tylko Garus przeżył coś niezwykłego tego poranka. Skegdor spał  jeszcze w najlepsze, kiedy do drzwi jego komnaty zapukał król  i nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka z tymi słowami:

– Zbudź się młodzieńcze!

O co chodzi? – zapytał Skegdor, otwierając oczy.

– Potrzebna mi twoja pomoc.

– Jestem do twoich usług, królu.

– Miałem straszny sen – zaczął Valus – ale czuję, że to nie był tylko sen. Miałem wrażenie, jakby to działo się naprawdę.

Skegdor wpatrywał się z coraz większym zainteresowaniem.

– Byłem w jakimś dziwnym miejscu. Nagle odzyskałem przytomność. Nie wiem skąd się tam wziąłem i pamiętam, że nie miałem na sobie ubrań. Przyprowadzono do mnie jakiegoś człowieka, który wyglądał identycznie jak ja. Były tam jeszcze inne osoby, ale nie potrafię sobie przypomnieć jak wyglądały. Zupełnie jakby to zostało jakoś wymazane z mojej głowy. Miałem wrażenie jakby interesowała je moja reakcja po zobaczeniu sobowtóra. Nie słyszałem żadnych głosów, ale wydawało mi się, że komunikują się ze sobą. Wyraźnie się ucieszyły, kiedy widziały, że rozpoznałem siebie samego.

– Chyba wiem co to może oznaczać – oznajmij Skegdor.

Król nie wyglądał na zadowolonego. To wskazywało, że jego przypuszczenia okazały słuszne i to nie był tylko zwykły sen.

Chcą cię podmienić – ciągnął młody mag – mają takie możliwości.

– Kto taki? – zaniepokoił się Valus.

– Nie mogę powiedzieć z cała pewnością, ale to wygląda na robotę Siwucha i Faereda – stwierdził Skegdor

– Tego się spodziewałem. Co można z tym zrobić?

– Moje możliwości są w tej kwestii raczej skromne. Może Tael, Ma'annem Tailu lub Jokasta coś poradzą.

Nagle ujrzeli błysk za oknem. Spojrzeli na siebie zdziwieni. Z komnaty znajdującej się w przeciwległym skrzydle zamku wybuchnęła energetyczna wiązka, sięgająca nieba. Wyglądała niczym piorun.

– Tam mieszka Garus – oznajmił Skegdor.

– Ciekawe co to – stwierdził król. Chodźmy sprawdzić.

Skegdor w pośpiechu zakładał dzienne odzienie.

– Żywo młodzieńcze! – ponaglał król.

Kiedy dobiegli na miejsce, cała drużyna już tam była, a Garus odzyskiwał przytomność. Jokasta wytłumaczyła maruderom, co zaszło. Starsi magowie stali w otoczeniu świeżo upieczonego adepta wysokiej magii. Widzialny promień znikł, ale dla Garusa był cały czas wyczuwalny.

– Nic się nie martw. Teraz masz kontakt ze źródłem – uspokajał Ma'annem Tailu.

– Wy też przeżyliście coś takiego? – pytał zdezorientowany mag.

– Tak. W ten sposób zaczyna się droga prawdziwej magii – wyjaśniał Tael.

– To, czego uczą w gildiach, to w najlepszym wypadku średnia magia – mówił Ma'annem Tailu.

– W gorszym: czarnoksięstwo – Dodał Tael.

– Mogę zaświadczyć, co wyrabiają Siwuch i Faered – wtrącił Skegdor – macie rację.

– Ty, mój drogi – zwrócił się Tael w stronę Maymora – również jesteś bliski zaszczytu, którego dostąpił Garus – na co ten odpowiedział wyraźnie ucieszony:

– Jestem dumny z Garusa. Jeszcze kiedy był chłopcem, widziałem że ma wielki potencjał.

– Muszę wam powiedzieć o czymś mniej przyjemnym – zaczął Skegdor.

Oczy wszystkich zwróciły się w jego stronę.

– Najprawdopodobniej Siwuch i Faered porwali króla pod hipnoza, kiedy jeszcze spał i pokazywali mu sobowtóra. Myślę, że chcą go podmienić.

– Znam takie przypadki – powiedział Tael – to poważna sprawa.

– Co proponujecie? – zapytał Valus.

– Spokojnie. Już nic ci nie grozi królu – zapewniła Jokasta.

– Jak to? – zdziwił się.

– Rzuciłam na ciebie czar ochronny. Kto będzie próbował dokonać porwania, natychmiast umrze. Jeśli posiada dar jasnowidzenia, będzie wiedział co mu grozi i odpuści sobie. Ten czar ma funkcję prewencyjną.

– Kiedy to zrobiłaś? Już po wszystkim? – dopytywał zaskoczony władca.

– Z czym tu czekać? – Zapytała żartobliwie Jokasta.

– To niesamowite. Nadworni magowie potrzebują jakichś rytuałów żeby dokonać czegokolwiek, a efekty i tak są wątpliwe.

– Nie jesteśmy tego typu magami – zapewniała Jokasta, pięknie się uśmiechając.

ODCINAM

 

– Głupcy... Siwuchu... – syknął Król. – Jak mogłeś mnie zawieść? – dodał.

– P-p-panie, ja...

– DOŚĆ! – ryknął. – Żadnych porażek, chcę efektów. Mieliście zabić Garusa i pozostałą trójkę, jednak... coś wam się udało.

– Co takiego, panie? – wtrącił Faered. 

– Skegdor jest bliski kompletnej indoktrynacji, o ile – oczywiście – czegoś nie spartaczycie, idioci.

– Nie zawiedziemy cię – odparli chórem.

– Mhm... Zejdźcie z moich oczu. WON!

Dwójka wężołaków ze spuszczonymi głowami opuściła jamę, do której prowadziło wejście w postaci głowy gada. Gotowali się w środku ze złości. Nie rozumieli jak mogli dać się w ten sposób wystrychnąć na dudka. 

– Faered, co robimy? – zapytał.

– Muszę pomyśleć... AU!

– Co się stało?

– Moja głowa...

Nagle na ciele pojawiły się zielone plamy, zmieniające się powoli w łuski. Ludzkie ciało Faered’a kompletnie znikło, a zamiast niego pojawił się olbrzymi wąż. Siwuch podobnie jak jego towarzysz również się zmienił. W ich głowach pojawił się głos.

Znajdźcie mi icccchhh... Od tej pory należycie do mnie, nie macie swej woli. Wykonać!!!

Z powrotem przeszli przez portal, lądując na niewielkiej polanie.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

– Głupcy... Siwuchu... – syknął Król. – Jak mogłeś mnie zawieść? – dodał.

– P-p-panie, ja...

– DOŚĆ! – ryknął. – Żadnych porażek, chcę efektów. Mieliście zabić Garusa i pozostałą trójkę, jednak... coś wam się udało.

– Co takiego, panie? – wtrącił Faered. 

– Skegdor jest bliski kompletnej indoktrynacji, o ile – oczywiście – czegoś nie spartaczycie, idioci.

– Nie zawiedziemy cię – odparli chórem.

– Mhm... Zejdźcie z moich oczu. WON!

Dwójka wężołaków ze spuszczonymi głowami opuściła jamę, do której prowadziło wejście w postaci głowy gada. Gotowali się w środku ze złości. Nie rozumieli jak mogli dać się w ten sposób wystrychnąć na dudka. 

– Faered, co robimy? – zapytał.

– Muszę pomyśleć... AU!

– Co się stało?

– Moja głowa...

Nagle na ciele pojawiły się zielone plamy, zmieniające się powoli w łuski. Ludzkie ciało Faered’a kompletnie znikło, a zamiast niego pojawił się olbrzymi wąż. Siwuch podobnie jak jego towarzysz również się zmienił. W ich głowach pojawił się głos.

– Znajdźcie mi icccchhh... Od tej pory należycie do mnie, nie macie swej woli. Wykonać!!!

Z powrotem przeszli przez portal, lądując na niewielkiej polanie. Nad ich głowami pojawiła się latająca maszyna i wciągnęła czarnoksiężników przez promień podnoszący.

– Musimy zadbać o indoktrynacje Skegdora – stwierdził Siwuch, rozsiadając się w fotelu – To nasza ostatnia szansa

– Koniunkcja już niebawem – zacierał ręce Faered.

– Obaj zaczęli rechotać szyderczo.

– Mam pomysł... – zaczął Siwuch

– Co takiego?

– Pamiętasz Kulmagę?

– Ta zmora? Nawet mi o niej nie przypominaj.

– Skegdor powinien mieć przy sobie kogoś, kto by go pilnował.

– Możesz mówić jaśniej?

– Zastanów się. To młody chłopak. Podeślemy mu kobietę. Kulmaga zmieni się w młodą dziewczynę. Już widzę jak ten frajer to łyka.

– Aaaa. Rozumiem – zaskrzeczał Faered – niech zakręci się przy nim i węszy.

– Dokładnie. Kto wie ile już wygadał. Jest niebezpieczny.

Latający statek obrał kurs na zamek Kulmagi, znajdujący się wysoko w Górach Południowych, leżących nad brzegiem Lazurowego Morza.

 

 

 

Czarownica, siedząca przed magicznym lustrem, westchnęła w stronę czarnej pumy, wylegującej się na dywanie:

– Wygląda na to, że będziemy mieli gości.

Wielki zwierz zaryczał potężnie, a Kulmaga rzuciła w jego stronę kawałek mięsa. Kot uniósł pysk i złapał jedzenie w locie. Do komnaty wszedł służący, mówiąc:

– Siwuch i Skegdor czekają w holu.

– Przyprowadź ich tutaj – rozkazała czarownica.

Po chwili, w drzwiach pojawili się dwaj czarownicy, pod ludzką postacią.

– Co was sprowadza? – zapytała Kulmaga.

– Długo się nie widzieliśmy – odparł dyplomatycznie Siwuch, nie chcąc palić tematu.

– Jak bym was nie znała, to bym uwierzyła, że tak po prostu wpadliście z wizytą.

– Mamy pewną sprawę... – zaczął niepewnie Faered, nie chcąc rozzłościć czarownicy.

– Do rzeczy!

W jej oczach, widać było coraz większe zniecierpliwienie.

– Słyszałaś co stało się w gildii? – zapytał Siwuch.

– Coś tam słyszałam. Ładnie ich urządziliście. Ci durnie do teraz zastanawiają się co tam zaszło – potwierdziła.

– Jest problem. Skegdor. Nowicjusz z gildii... Zdradził! – wybuchnął rozgoryczony Siwuch.

– I jeszcze żyje? – dopytywała czarownica.

– Próbowaliśmy obłożyć go klątwą, ale spływa po nim jak po kaczce. Ma jakąś ochronę – tłumaczył Faered.

To nie moja sprawa – stwierdziła Kulmaga – po co przychodzicie z tym do mnie?

Czyżby? – zapytał Siwuch – Jesteś pewna, że nie twoja?

Wiedźma wpatrywała się w niego świdrującym wzrokiem.

– Jeśli wyda nasze sekrety – kontynuował – również ty ucierpisz. On dobrze wie, kto jest z naszego świata. Może nas wszystkich wydać.

Czarownica zastanowiła się przez chwilę:

– Ale co ja mam poradzić?

– Mamy pewien pomysł... – zaczął Faered.

– Kulmaga rzuciła kotu kolejny kawałek mięsa, a ten skoczył, wprawiając czarowników w osłupienie.

– Skegdor powinien mieć towarzystwo – wyparował Faered.

– Hahaha – zaczęła rechotać – za kogo ty mnie masz?

– Nie zrozum nas źle – zaczął tłumaczyć Siwuch – to musi być ktoś bystry. Kto będzie umiał się zbliżyć się do niego i odpowiednio go zmanipulować.

– Wy chyba oszaleliście! Ja! Kulmaga z lazurowego zamku, mam robić za jakąś dziwkę?

– Rozmawialiśmy z królem. To jest strategiczna rzecz dla całej naszej agentury. Musimy zadbać o jego indoktrynację , a jeśli będzie robił problemy...

Czarownica spojrzała na pumę gniewnym wzrokiem, a ta zaczęła ryczeć na natrętnych gości.

– Jeśli to wszystko, zejdźcie mi z oczu!

Siwuch i Faered wymienili spojrzenia, po czym starszy z nich wypalił:

– Tysiąc sztuk złota!

Parsknęła śmiechem i dodała:

– Chyba mnie z kimś pomyliliście. To kiepska oferta, jak na właścicieli kopalni złota.

– Sto tysięcy – licytował Siwuch.

– Trzeba było tak od razu – zgodziła się Kulmaga i przemieniła w atrakcyjną brunetkę – Może być? – zapytała.

– Taaak – odpowiedzieli zgodnie, wyraźnie rozochoceni.

– Widzę, że bardzo wam na tym zależy... Ale nic z tego. Ani mi się śni wam pomagać!

Dwaj czarownicy, wyraźnie się zmieszali, po tym jak wiedźma z nich zakpiła.

– Może jest coś na czym bardzo ci zależy? – zapytał Faered.

– Hmm... Zastanówmy się – westchnęła, drapiąc się po brodzie – jest coś takiego... Ale nie jesteście w stanie mi tego dać.

– Co to? – zapytał Siwuch.

– Garus!

Nastała martwa cisza.

– Ma coraz większą moc. Potrzebuję go do moich rytuałów – dokończyła.

– Upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu – namawiał Siwuch.

– Tak jest – wtórował Faered – zbliżysz się do Garusa i jednocześnie będziesz miała na oku Skegdora.

– Moi niewolnicy nie mają żadnych mocy. Garus... – rozmarzyła się – to co innego. Ma w sobie esencję. Zgoda! Sto tysięcy sztuk złota też przyjmę.

 

ODCINAM

– Te, Gwaźlak – warknął krasnolud. – Nie kantuj mi tu – zagroził mu długim kijem, wykonanym z solidnego drewna.

– Nie kantuję, klnę się na własną matkę – odparł mu.

– No... matka święta rzecz, ani mi się waż... 

Nagle przed oczyma błysnęło im światło. Wyraźnie zaintrygowani, postanowili sprawdzić cóż to takiego mogło być.

Na polanie ukazał im się dwójka szemranie wyglądających osób. Jeden był kapitanem w Gwardii Króla, a drugi przypominał członka Gildii. Kłócili się.

– Coś podejrzewają – zasugerował Tadeus.

– To twój problem – powiedział aroganckim tonem Skirr.

– Ty też w tym siedzisz! – ryknął. – Jeżeli król się dowie, że spiskowałeś, i ty, i ja – obaj pójdziemy na szubienicę.

– Naszym atutem byli ci dwaj – stwierdził. – ale uciekli.

– Jedynym wyjściem – zaczął. – mu stać się wojna.

– CO?! OSZALAŁEŚ?!

– Nie wrzeszcz.

– Dobrze. Ale wojna? Wiesz, co się stanie jeśli podpalimy beczkę?

– Portale, Wężołaki i wojna... Chaos.

– Co?

– Znam pewne miejsce, gdzie będziemy mogli stworzyć po tym wszystkim świat na nowo. Bez magii i lokalnych bohaterów... To będzie NASZ świat.

W międzyczasie słuchająca tego wszystkiego dwójka krasnoludów postanowiła powiadomić o tym Cesarza Zimnych Krain. Władca Krasnoludów był cichym sprzymierzeńcem Króla Ludzi.  

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

– Te, Gwaźlak – warknął krasnolud. – Nie kantuj mi tu – zagroził mu długim kijem, wykonanym z solidnego drewna.

– Nie kantuję, klnę się na własną matkę – odparł mu.

– No... matka święta rzecz, ani mi się waż... 

Nagle przed oczyma błysnęło im światło. Wyraźnie zaintrygowani, postanowili sprawdzić cóż to takiego mogło być.

Na polanie ukazał im się dwójka szemranie wyglądających osób. Jeden był kapitanem w Gwardii Króla, a drugi przypominał członka Gildii. Kłócili się.

– Coś podejrzewają – zasugerował Tadeus.

– To twój problem – powiedział aroganckim tonem Skirr.

– Ty też w tym siedzisz! – ryknął. – Jeżeli król się dowie, że spiskowałeś, i ty, i ja – obaj pójdziemy na szubienicę.

– Naszym atutem byli ci dwaj – stwierdził. – ale uciekli.

– Jedynym wyjściem – zaczął. – mu stać się wojna.

– CO?! OSZALAŁEŚ?!

– Nie wrzeszcz.

– Dobrze. Ale wojna? Wiesz, co się stanie jeśli podpalimy beczkę?

– Portale, Wężołaki i wojna... Chaos.

– Co?

– Znam pewne miejsce, gdzie będziemy mogli stworzyć po tym wszystkim świat na nowo. Bez magii i lokalnych bohaterów... To będzie NASZ świat.

W międzyczasie słuchająca tego wszystkiego dwójka krasnoludów postanowiła powiadomić o tym Cesarza Zimnych Krain. Władca Krasnoludów był cichym sprzymierzeńcem Króla Ludzi.  

– Coś się rusza w tych krzakach! – wskazał Skirr.

– Chodź! – zarządził Tadeus, kierując się w stronę zarośli. Obaj dobył broni.

Z lasu poleciała strzała w stronę kapitana, lecz chybiła. Tadeus i Skirr wpadli w zarośla i momentalnie dokonali egzekucji na krasnoludach.

– Uff. Gdyby to wyszło na jaw, mielibyśmy przesrane – westchnął dowódca gwardii, przecierając zakrwawioną klingę.

– Byli w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie – stwierdził Fangren.

W tej chwili strzelił piorun, którego huk był nieporównywalny z tymi jakie wcześniej słyszano. Niebo, w mgnieniu oka, pokryło się modrymi chmurami i zaczął padać siarczysty deszcz, o wręcz niespotykanej intensywności. Jeszcze przed chwilą sucha droga, zamieniła się w błotnistą sadzawkę.

– Bogowie się na nas gniewają – powiedział przywódca trucicieli.

– Wierzysz w takie przesądy?

– Sam nie wiem.

– Mam pomysł – zmienił temat Tadeus – na ciałach tych dwóch wyryjemy krasnoludzkie runy. To skieruje podejrzenia na wschodnich krasnoludów. Pamiętam jakie mają znaki. To ich skłóci. Przeprowadzimy potem jeszcze jeden, czy dwa sabotaże i wojna murowana.

Na plecach denatów spreparowali napisy, wskazujące na wrogość wschodnich plemion krasnoludów, które były stosowane w czasach, kiedy te dwa plemiona ze sobą wojowały.

– Dobra. Teraz wyciągnijmy ich na skraj drogi, żeby szybko ktoś to zauważył – zalecił Kapitan.

– Patrz! Tam jedzie jakiś powóz – wskazał Skirr w stronę pojazdu, wyłaniającego się zza wzgórza.

– Odwrót – wskazał Tadeus i obaj cofnęli się w zarośla, ciągnąc zwłoki.

Elegancka kareta, zaprzężona w cztery rumaki przemknęła obok nich z wielką prędkością.

 

 

 

 

– Dopiero na niebie nie było ani jednej chmurki – zauważył Garus – nici z polowania.

– Niech to szlag! – zaklął Skegdor – ani nie ma się gdzie schować, ani czym okryć. Przemokłem do suchej nitki.

– Reszta nie chciała iść z nami, jakby wiedziała, co nas czeka – zażartował Garus – No nic. Komu w drogę temu czas. Wracajmy.

Wsiedli na konie, które były przywiązane do drzewa, na skraju lasu i popędzili głównym traktem w stronę zamku.

– Wczoraj rozmawiałem z Jokastą na temat świata Tails i zamiany mojego ciała – zaczął temat Skegdor – Mówiła, że dziś wieczorem powinniśmy wybrać się do portali i przedostać się do tamtego świata, bo czas ucieka.

– Prawdę mówiąc, też o tym myślałem – odparł Garus – święto dwóch księżyców niebawem.

Skegdor wyraźnie posępniał

– Hej. Nie martw się – pocieszył go kolega – To musi się udać.

– Zobacz! Ktoś ma kłopoty – wskazał Skegdor w stronę pojazdu przed nimi, który miał problem z wyjechaniem z błotnistej kałuży.

– Co się stało? – Zagadnął Garus w stronę dwóch mężczyzn, starających się wypchnąć powóz z pułapki, kiedy już zbliżyli się do nich.

– Witajcie panowie – powitał ich jeden z mężczyzn – zakopaliśmy się w tej brei i wóz nie chce ruszyć, ani w jedną, ani w drugą stronę.

Z okna karety wychyliła się czarująca dama w czarnych włosach:

– Dzień dobry – powiedziała w stronę Garusa i Skegdora.

Ci odpowiedzieli takim samym przywitaniem, wyraźnie zauroczeni jej urodą.

– Mam na imię Michalda – przedstawiła się – Jestem córką barona z Abas nad Lazurowym Morzem.

– Bardzo nam miło – odpowiedział Garus w imieniu obu przyjaciół, po czym przedstawił siebie, oraz Skegdora.

– Ojciec wysłał mnie w interesach na północ. Niestety... Zobaczcie – wskazała na otwartą skrzynię, ledwo wystająca z głębokiej kałuży – kiedy wjechaliśmy w to błoto, kareta przyhamowała i mój bagaż spadł z dachu. Wszystkie stroje wpadły do wody. Są całe w błocie. Jak ja teraz mam załatwiać sprawy, kiedy nie mam żadnych czystych ubrań? Jedynie tą suknię, którą mam na sobie.

– Pomożemy Ci – zadecydował Garus.

Obaj ze Skegdorem zsiedli z koni i zabrali się za pomoc przy wypychaniu pojazdu z grząskiego błota. Nie trzeba było czekać długo na efekty. Wystarczyło dobrze rozkołysać karetę i za którymś razem, udało się ją wyprowadzić na bardziej pewny grunt.

– W czterech to jest robota – cieszył się jeden z ludzi Michaldy.

– Może pojedziecie z nami na zamek Valusa i Visy? – zaproponował Garus – moglibyście się tam wykąpać i wyprać stroje – wskazał na skrzynię, którą dwaj panowie zaczęli wyciągać z kałuży.

– Nie chcemy sprawiać kłopotu – zaoponowała młoda dama – poradzimy sobie.

– Ależ to żaden kłopot – zapewniał Garus – skoro jedziesz załatwiać interesy, potrzebujesz czystej garderoby. Dla nas to żaden problem. Chętnie pomożemy.

Młoda brunetka uśmiechnęła się mówiąc:

– Dziękuję. Jesteście bardzo mili.

Ludzie Michaldy wsadzili skrzynię na dach i czterech, obłoconych po kolana, mężczyzn wraz z nią, podążyli w stronę zamku. Z wnętrza karety dobiegł ryk.

– Co to? – zapytał Skegror.

– Mój mruczek – zaśmiała się, odsłaniając kotarę, tak by jadący obok mogli zajrzeć do wnętrza powozu.

– Łał! Co to za zwierzę? – podekscytował się młody mag.

– Czarna puma.

– To niesamowite – stwierdził Garus – nie boisz się jej?

– Jest dobrze wychowana.

 

 

OFF – Nie muszę dodawać, że ta MIchalda to czarownica Kulmaga, którą wprowadziłem ostatnio. ;)

ODCINAM

 

Ludzie Północy! – krzyczał kurier, marznąc na mrozie. – Wojna! Dawny sojuszniczy klan wypowiedział nam wojnę!

Mężczyzna w białym płaszczu przypominał ducha. Zapłacił odpowiednią ilość monet i wziął gazetę, w której przewijały się runiczne znaki, niegdyś używane do przekazywania sobie informacji. 

– Dziękuję, chłopcze – powiedział do kuriera i odszedł w stronę karczmy, aby móc się tam ogrzać. 

Drzwi ostrożnie się otworzyły, wpuszczając śnieg do środka. Szynkarz powitał wesoło przybysza. 

– Witojcie! – rzekł. – Czym mogę służyć?

– Powiedzcie, ile nocleg u was kosztuje?

– A nu... jakieś pięć Garatenów. 

– Dużo. – spochmurniał przez chwilę na pooranej twarzy. – Biorę! – dodał po chwili, sięgając ręką do sakwy.

Nieznajomy poszedł na górne piętro, wskazane przez krasnoluda i zamknął wejście. Skupił się mocno i za pomocą magii Mrozu, wywołał lustro, w którym objawiła mu się postać Fenrira – wilka boga Gafrena. 

– Jaukec – warknął. – wiesz coś o moim synu?

– Nie, panie. 

– Uważaj, magu – zaczął. – moja cierpliwość nie należy do łaskawych. 

– P-prawdopodobnie to niejaki Garus. 

– Człowiek... Zaraz... Mój syn to człowiek?!

– Tak.

– Czy grozi mu niebezpieczeństwo?

– Nie wiem tego. 

– Powierzam ci misję, mój drogi. Masz go chronić, mam wobec niego bowiem wielkie plany. 

– Niezwłocznie wyruszę do Królestwa Ludzi. 

Kryształ zniknął w kilka chwil, a mężczyzna położył się spać. Kolejne dni miał spędzić poza swoją ojczyzną. 

– Garus... Hm... – powiedział sam do siebie.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

OFF 

 

Ten Fenrir to wilk? Więc kto jest ojcem Garusa? Gefren czy ten Fenrir? Wcześniej matka Amal’Nyi mówiła, że Gefren jest jego ojcem.  To jest dla mnie nie do końca jasne.

OFF

To Garus jej tak powiedział, ponieważ on sam do końca tego nie wie. Wie, że jego ojciec był bogiem, ale nie wie, że jest nim niejaki wilk – Fenrir, a nie Gafren. Jeżeli o chodzi o ten śląski akcent u krasnoluda... Cóż, a czemu by nie? :) Jakoś mi się tak krasnolud kojarzy ze Śląskiem :)

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Odcinam

 

– Panie. Meldujemy, że nasz nowy fortel zadziałał. Kulmaga przeniknęła do nich, pod postacią młodej dziewczyny.

– Nie po to was wzywałem, ale dobrze, że coś wymyśliliście.

Siwuch z Faeredem spojrzeli na siebie zdziwieni:

– Więc o co chodzi, panie?

– Mamy nowe pomoce magiczne – powiedział król.

Podszedł do nich medyk i uśpił hipnotycznie, gestem przed oczami. Dwaj czarownicy padli na posadzkę. Przez nozdrza, włożono im długie metalowe rurki, za pomocą których osadzono w głowie urządzenia, nie większe niż ziarnko pszenicy. Po całym zabiegu, ponownie przywrócono im świadomość, przy pomocy hipnozy.

– I jak? – zapytał król.

– Widzę wszystko co chcę – stwierdził zadowolony Siwuch, przecierając kapki krwi, cieknące z nozdrza.

– Te urządzenia mogą zastąpić magiczne lustra – powiedział król. – Teraz jesteśmy w stałym kontakcie, za pomocą myśli. Macie nowe możliwości.

– Podoba mi się to – zachwalał Faered – gdybyśmy mieli to wcześniej, nie dalibyśmy się aresztować. Przewidzielibyśmy wszystko.

– Zgadza się. Teraz tak łatwo im nie pójdzie – przyznał Siwuch.

 

 

 

Na dworze szalała burza. Jokasta poprosiła Taela, Ma'annem Tailu i Maymora do swojej komnaty i pokazała im zadziwiającą historię w magicznym lustrze.

– Aż trudno w to uwierzyć – zaczęła – ale okazuje się, że król i królowa oszukali nas wszystkich. Ta historia z podmianą króla dała mi do myślenia i sprawdziłam całą ich przeszłość. Okazuje się, że Valus chciał odsunąć od siebie podejrzenia, a tymczasem, oboje już dawno są podmienieni. To uzurpatorzy!

Lustro pokazywało odpowiednie sceny.

– Nigdy nie poznałam prawdziwej Visy. Od wielu lat rządzą nami podmieńcy, ukrywający gadzią postać. Ciała prawdziwej pary królewskiej spoczywają w krainie węży, sztucznie podtrzymywane przy życiu. Tamci czerpią z nich magiczną moc, ale już nie ma możliwości przywrócenia ich do normalnego działania. Zbyt długo spoczywają w tym stanie.

– Musimy interweniować – stwierdził Tael – Nikt w królestwie nie ma większych mocy od nas. Mamy obowiązek się tym zająć, dla dobra królestwa. Nikt nie zrobi tego za nas.

– Skoro to nie jest prawdziwa para królewska, oryginalnej nie można przywrócić, a królewicz się utopił, wychodzi na to, że następcą tronu jest Garus – stwierdził Maymor.

– Wszystko jasne. Chodźmy do Visy i Valusa – zarządził Ma'annem Tailu.

Jokasta i trzech magów niezwłocznie podążyli do sali tronowej, gdzie zasiadała para królewska:

– Domyślacie się o co chodzi? – rzuciła w ich stronę.

Król i Królowa wyraźnie się zmieszali.

– Oszukaliście wszystkich! – sprecyzowała czarodziejka.

Królewska para przez chwilę milczała. Visa pierwsza odważyła się odpowiedzieć:

– Proszę, nie oceniajcie nas pochopnie. Nie wszystko zależy od nas. To nie są nasze własne pomysły. W tamtym imperium panuje ściśle określona hierarchia. Musimy się słuchać.

– Traktowałam cię jak przyjaciółkę – powiedziała Jokasta.

– Co zamierzacie? – wykrztusił Valus.

– Nie macie prawa dalej sprawować władzy – wycedził Tael

– Wiedzcie jedno – wybielała się Visa – Nie działaliśmy na szkodę państwa.

– To się zaraz okaże – powiedziała Jokasta.

Gestem, przywołała widmową makietę zamku:

– Oto symboliczna prezentacja głównego aktu prawnego, określającego zasady funkcjonowania królestwa – powiedziała – Pierwotnie miała kolor biały. A teraz? Jest czerwona. To znaczy, ze pozmienialiście zapisy chroniące poddanych, na działające w interesie elit.

Para uzurpatorów nie była w stanie zaprzeczyć.

– Faktycznie – powiedziała Visa – coś tam zmieniliśmy.

– Byłaś dla mnie dobra – powiedziała Jokasta – nie potrafię się na ciebie gniewać, ale sprawiedliwości musi się stać za dość.

– Rozumiem – westchnęła Visa.

– Co planujecie – zapytał Valus.

Czarodziejka ruchem ręki sparaliżowała parę uzurpatorów, pozwalając im jedynie na ruchy oczami i powiekami, mówiąc:

– Tak długo będziecie w tym stanie, aż akt prawny odzyska dawny kolor. Możecie zmieniać jego kształt przy pomocy myśli.

Czworo magów wyszło z sali, pozostawiając, unieruchomione postaci naprzeciw makiety. W tej chwili na dziedzińcu pojawili się Garus i Skegdor w towarzystwie młodej damy, prowadzącej na smyczy wielkiego, czarnego kota i jej służących. Wszyscy przemoknięci do suchej nitki.

– To Michalda – przedstawił Garus – miała drobny wypadek. Jej kareta zagrzebała się w błocie i skrzynia z sukniami się zmoczyła. Zaoferowaliśmy jej pomoc.

– Witaj – przywitała ją Jokasta – Pewnie chcielibyście się wykapać i założyć suche ubrania? Wiecie gdzie co jest?

– Tak. Poradzimy sobie – powiedział Skegdor.

– Ty. Gdybyś mógł, przyjdź do mnie jak najszybciej. Dobrze? Pamiętasz o naszych planach?

– Pośpieszę się – zapewnił.

– Urocze zwierzę – pochwaliła Jokasta – Jak się wabi?

– Andres – powiedziała Michalda.

 

 

Skegdor w mgnieniu oka był z powrotem. Nie ma się co dziwić. Bardzo zależało mu na wyprawie do świata Tails i uratowaniu swojego człowieczeństwa. Jokasta otoczyła siebie i jego energetycznym wirem i zniknęli, pozostawiając na dziedzińcu pozostałych magów. Ci z kolei nie zdążyli zamienić kilku zdań, kiedy tamci dwoje pojawili się z powrotem.

– Co się stało? – zapytał Tael.

– Portale nie działają – odparła – to ma związek z koniunkcją.

Wszyscy wyraźnie się zmartwili.

– Więc co teraz zrobimy? – zastanawiał się Maymor – Czas się kończy.

Uwagę Jokasty przykuła puma przywiązana do poręczy przy schodach. W oczach czarodziejki pojawił się błysk.

– Michalda jeszcze się kąpie? – zapytała.

– Tak. Chyba spodobały jej się te łaźnie – zaśmiał się Ma'annem Tailu.

– Garus też jeszcze nie wrócił – zauważył Maymor.

 

 

Tymczasem Garus relaksował się w ciepłej wodzie basenu. Niespodziewanie przyszła do niego nowo poznana piękność, rozebrała się i wskoczyła na główkę. Po chwili wypłynęła u jego boku. Dobrze wiedziała jaki los jest mu przeznaczony, dlatego była gotowa na wszystko, by tylko zaskarbić sobie jego względy.

Kiedy wspólna kąpiel dobiegła końca, oboje pojawili się na dziedzińcu, gdzie ich uwagę przykuło kilka osobliwości.

– Dlaczego Skegdor leży na posadzce? – Zapytała Michalda.

– Miał dziś ciężki dzień – powiedziała Jokasta z tajemniczym uśmiechem.

Z kolei uwagę Garusa przykuła puma, która puściła mu oczko: „Aha” pomyślał. „Ładne rzeczy. Tam leży ciało Skegdora, a kot puszcza oczka, jak człowiek. Wszystko jasne.”

“Co ten kot taki dziwny?” – zastanawiała się dziewczyna, odwiązując pupila.

ODCINAM

– Co proponujesz, Tadeus? – zapytał Skirr.

– Musimy spreparować takie dowody, żeby oba klany wszczęły między sobą wojnę – wyjaśnił kapitan straży królewskiej. – Tylko co...

– Można by wynająć kogoś z Gildii Zabójców, działają w pełni legalnie. – Uśmiechnął się Skirr.

– Czy aby na pewno?

– Noo, dało się komu trzeba odpowiednią ilość złota, nie moglibyśmy z nimi inaczej współpracować.

– A więc? Kogo proponujesz?

– Najlepszy jest leśny elf, niektórzy mówią na niego “Wilczek”. Nigdy nie pudłuje swoimi strzałami.

– Cel?

– Wybierzmy... hmm... Ambasadora Cesarstwa Krasnoludów, to będzie dobry pretekst, a winę zrzucimy na enklawę przebiegającą pośrodku dwóch klanów. 

Dwójka spiskowców powiesiła ciała na gałęziach drzew, a następnie udali się w stronę, gdzie znajdowała się Gildia Zabójców.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

– Co proponujesz, Tadeus? – zapytał Skirr.

– Musimy spreparować takie dowody, żeby oba klany wszczęły między sobą wojnę – wyjaśnił kapitan straży królewskiej. – Tylko co...

– Można by wynająć kogoś z Gildii Zabójców, działają w pełni legalnie. – Uśmiechnął się Skirr.

– Czy aby na pewno?

– Noo, dało się komu trzeba odpowiednią ilość złota, nie moglibyśmy z nimi inaczej współpracować.

– A więc? Kogo proponujesz?

– Najlepszy jest leśny elf, niektórzy mówią na niego “Wilczek”. Nigdy nie pudłuje swoimi strzałami.

– Cel?

– Wybierzmy... hmm... Ambasadora Cesarstwa Krasnoludów, to będzie dobry pretekst, a winę zrzucimy na enklawę przebiegającą pośrodku dwóch klanów. 

Dwójka spiskowców powiesiła ciała na gałęziach drzew, a następnie udali się w stronę, gdzie znajdowała się Gildia Zabójców. Już liczyli pieniądze, które zarobią na wynajmie wojsk.

Wszystkiemu przyglądali się Siwuch z Faeredem z pokładu latającego statku.

– Co za idioci! – zarechotał starszy.

– Co takiego chcą osiągnąć? – zapytał Faered.

– Nie wiem, ale myślę, że mogą być użyteczni.

– Chcesz im się objawić?

– Poczekajmy!

– Zatem co planujesz?

– Jeśli skłócimy klany krasnoludów, możemy tanio przejąć ich kopalnie. Będą potrzebowali pieniędzy na wojnę i sprzedadzą je w dobrej cenie.

– Słusznie. Niech się powybijają. Byle zostało trochę robotników.

 

 

 

– Zaprowadzę cię do komnaty Michaldo – zaproponowała Jokasta. – Twoje suknie już się piorą.

– Znakomicie. Więc chodźmy.

Dziewczyna zabrała kota i obie panie poszły do części zamku przeznaczonej dla gości.

– Siedzieliście tam dość długo – zauważył Maymor – było coś?

– Wiesz, że łatwe dziewczyny nie robią na mnie wrażenia. – odpowiedział wymijająco Garus.

Spojrzeli na siebie wyraźnie rozbawieni, po czym oczy obu powędrowały w stronę leżącego ciała Skegdora.

– Rozumiesz co się stało? – zapytał Ma'annem Tailu?

– Chyba się domyślam – odpowiedział Garus.

– Nie było innego wyjścia. Jokasta zabrała go do portali, ale tam natknęli się na jakieś anomalie spowodowane koniunkcją. Nie zastanawiała się wiele i przełożyła jego ducha do tej pumy.

– Lepszy taki kolega niż żaden – zażartował młody mag.

– Myślę, że powinniśmy ukryć jego ciało i zaimpregnować magicznie – powiedział Tael – Nie możemy się poddawać. Kiedy portale zaczną działać, udamy się do świata Tails i zobaczymy co da się zrobić.

Przyjaciele chwycili ciało Skegdora za ręce i nogi, po czym udali się z nim do jego komnaty.

 

 

– Skąd masz takiego pięknego kociaka – spytała Jokasta, idąc korytarzem wraz z nową znajomą.

– Ojciec mi go podarował – odparła Michalda – przywiózł jako prezent z południowych krain.

– Nie boisz się go?

– Jest bardzo grzeczny.

– Oto komnata dla ciebie – oznajmiła Jokasta, otwierając drzwi.

– Dziękuję. Jesteś bardzo miła.

– Myślę, że twoje suknie będą suche do jutra.

Przez okno wpadały promienie zachodzącego słońca.

– Za chwilę będzie wieczerza. Przyjdę po ciebie, dobrze? – zaproponowała Jokasta.

– Jestem strasznie zmęczona. Istnieje możliwość, żeby ktoś przyniósł mi jedzenie tutaj? – zapytała.

– Oczywiście – odparła Jokasta! – Więc pójdę już. Pewnie chcesz odpocząć.

Kiedy tylko zamknęła drzwi, dziewczyna natychmiast zmieniła swe pogodne oblicze i zwróciła się w stronę kota:

– Widzę, że coś jest z tobą nie tak. Twoje oczy są inne. Do diaska! Że też nie wzięłam  lustra.

Zdezorientowany kot wpatrywał się w nią z iście cielęcym spojrzeniem.

– Coś ci zrobili, ale jeszcze nie wiem co. Zapłacą mi za to! Ehh. Muszę iść do karety po mięso dla ciebie.

Kiedy tylko poszła, Skegdor zaczął się zastanawiać, co począć. Wiedział, że musi jakoś uciec. Próbował otworzyć drzwi, ale nie szło mu to najlepiej. O ile udawało mu się naciskać klamkę, o tyle drzwi były otwierane w jego stronę i nie potrafił przyciągnąć ich do siebie. Po kilku próbach zrezygnował. To zadanie, w ciele kota, przekraczało jego możliwości.

Kiedy dziewczyna przyszła, rzuciła mu kawałek surowego mięsa, na co Skegdor nie zareagował jak prawdziwy kot. Spojrzał obojętnie na posiłek przelatujący mu nad głową.

– Co z tobą? Nie jesz? – pytała Michalda, coraz bardziej rozgoryczona – Ha. Marzy ci się pieczone?

Wpatrywała się w kota i po chwili orzekła – Aaaa. Już wiem! Ten chłopak leżący na podłodze...

W tej chwili ktoś zapukał do drzwi komnaty:

– Kolacja!

– Proszę wejść – odpowiedziała.

Skegdor nie zastanawiał się dwa razy, widząc że został zdemaskowany. Kiedy tylko drzwi się otworzyły, skoczył jak dziki, wywracając służącą razem z tacą pełną wiktuałów i pognał korytarzem w stronę wyjścia.

Wracaj! – Wrzeszczała czarownica. Już chciała porazić kota magicznymi fluidami, ale opamiętała się, nie chcąc by służąca to widziała.   

ODCINAM

Wilczek skrzywił się. Choć był zabójcą i działał na zlecenie, cała Gildia miała wewnętrzny kodeks, wedle którego działali: Zabijać niegodziwych, niewinnym pomagać. Dlatego, póki nie znajdowali odpowiedniego argumentu, nie działali. Zabicie ambasadora Cesarstwa Krasnoludów mogło się przyczynić do wojny.

– I co? Bierzecie? – spytał Tadeus, rozochocony. 

– Nie wiem. Czy macie jakieś dowody przeciwko niemu? – Spytał, wskazując palcem na portret ambasadora, przyniesiony z jednej z lokalnych gazet.

Dwójka spiskowców popatrzyła się na siebie.

– To. – Skirr przysunął kawałek skóry, zdarty z krasnoluda, z fragmentem runy. 

– Kto... Słyszałem o wojnie, ale na razie nie podjęto konkretnych działań. Ambasador Gwey’Lua podobno rozmawia z drugim klanem w sprawie śledztwa.

– To ewidentny dowód na wrogość Cesarza wobec drugiego klanu. Nie można tego lekceważyć.

Do pokoju wszedł Mistrz Gildii, krasnolud Teyzen z mieczem na plecach. 

– Co się dzieje, Wilczku?

– Panie... Mistrzu Teyzen... Oni chcą żebym zajął się eliminacją ambasadora!

– Pokaż mi to... – zamyślił się Teyzen. – Nu, to ewidentnie runy z kraju, z którego pochodzi Cesarz. To dobry dowód.

Skirr i Tadeus ucieszyli się.

– Ile zapłacą?

– dwa tysiące monet.

– Aż dwa?

– Dokładnie tak powiedzieli.

– Powiedz im, że trzy i mają załatwione.

Wilczek dogadał się ze spiskowcami. Zapłacili oczekiwaną kwotę i wypili sfermentowany bimber z agrestu, aby uczcić transakcję.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Odcinam

 

 

Skegdor biegł jak tylko mógł, by wydostać się z zamku. Nie chciał żeby ktoś zobaczył go pod tą postacią. Próbował się teleportować, ale bezskutecznie. Widać, ta zdolność była związana z jego poprzednim ciałem. Zapadał zmrok i czarna puma była niemal niewidoczna. Kiedy tylko przekroczył bramę zamku, popędził w stronę lasu.

Gdy tylko emocje lekko opadły, zaczął czuć głód.”Mam polować?” pomyślał. Ta myśl wydawała mu się nieco dziwna. Nie był przyzwyczajony do jedzenia surowego mięsa i nawet w ciele zwierzęcia, nie wydawało mu się to zachęcające. Próbował skubać zieleniny, ale i to ciężko przechodziło mu przez gardło. Zaczynał się martwić, a głód doskwierać coraz bardziej.

W tej chwili pojawiła się przed nim Jokasta, która już wcześniej obserwowała wszystko okiem umysłu.

– Nie przejmuj się. Zabiorę cie w bezpieczne miejsce – rzekła.

 

 

Joni, Nela i Amal'Nya siedziały przed magicznym lustrem i również obserwowały całe zajście. Siostry w lustrze, zaś Amal.Nya widziała wszystko bez jego pomocy. Powoli przyzwyczajała się do swoich nowych uwarunkowań.

Naraz w sali pojawiła się Jokasta w towarzystwie wielkiego kota.

– Stęskniłyśmy się za wami – powiedziała Joni.

– Mieliśmy sporo pracy – wyjaśniła Jokasta – to długa historia.

– Coś tam widziałyśmy.

– Więc wiecie kim jest mój towarzysz?

– Tak – odpowiedziała Joni.

– Wiemy też, że jest głodny – dodała Nela – pójdę mu coś przygotować.

Skegdor podszedł do dziewczyn, które zaczęły go głaskać. Szczególnie przymilał się do Amal'Nyi, która również cieszyła się z jego obecności. Joni z Jokastą wymieniły wesołe spojrzenia.

Po chwili przyszła Nela z rybą, która została od obiadu. Skegdor jadł ze smakiem.

– Mógłby zostać przewodnikiem Amal'Nyi – zauważyła Joni.

– To dobry pomysł – potwierdziła Jokasta.

Sama zainteresowana zarumieniła się. „Co za ironia losu” pomyślała.

– Myślę, że dobrze się nim zaopiekujecie – powiedziała Jokasta – Tymczasem ja wracam na zamek. Mamy tam prawdziwe urwanie głowy.

Mówiąc to, otoczyła się energetycznym wirem i zniknęła.

 

 

Garus przebudził się. To był jeden z tych snów, kiedy inny mag wyzywa go na pojedynek. Zmiażdżył przeciwnika dwukrotnie, lecz nie był pewny kto to. Twarz była zmieniona, ale miał nieodparte wrażenie, jakby mierzył się z królem Valusem. Co to mogło oznaczać? Zwycięstwo z nim predestynowało go do korony? Kiedy zadał sobie to pytanie, ujrzał drobny błysk światła, jakby ktoś przytakiwał mu, potwierdzając słuszność jego rozumowania. Usłyszał też głoś w głowie:

„Jesteś najbliżej spokrewniony z prawdziwym Valusem”

Chociaż był środek nocy, nie tylko on nie spał. Ktoś zapukał do drzwi komnaty, po czym drzwi się otworzyły i do środka weszli Tael z Ma'annem Tailu.

– Wszystko widzieliśmy – oświadczył Tael.

– Zwołamy więc. Niech ludzie zatwierdzą – powiedział drugi z gości.

– O czym mówicie? – dziwił się Garus.

– Nie rozumiesz? – tłumaczył podekscytowany mentor – Zostaniesz królem! Dziś. Przy święcie dwóch księżyców.

 

 

Maymor wstał skoro świt. Po porannej toalecie postanowił pospacerować po mieście i przyjrzeć się przygotowaniom do festynu organizowanego z okazji dzisiejszego święta. Grupy ludzi ozdabiały ulice girlandami kwiatów, a na głównym placu została wzniesiona scena, na której odbędą się występy artystów. Kiedy tak spacerował, zobaczył karetę Michaldy, odjeżdżającą w pośpiechu. Zdziwił go ten widok, dlatego pospieszył do pralni zobaczyć czy zabrała swoje ubrania, które nie powinny być jeszcze suche. Kobieta, która zajmowała się praniem, powiedziała że młoda dama pytała o swoje suknie i na wieść, że te nie są jeszcze gotowe, stwierdziła ze nie ma czasu i kupi sobie nowe, po czym wyszła.

Był bardzo zdziwiony całą tą sytuacją. Czuł, ze kroi się coś dziwnego. Postanowił powiadomić o tym resztę przyjaciół. Zastał ich przy śniadaniu w sali bankietowej. Tael, Ma'annem Tailu i Garus rozprawiali żywiołowo.

– Michalda wyjechała – poinformował.

Magowie spojrzeli zdziwieni.

– To może być jej sprawka? – zapytał Garus.

– Co takiego się stało? – zaniepokoił się Maymor.

– Woda w głównej studni jest zatruta – powiedział Tael.

– Nie potraficie tego sprawdzić? – dziwił się Maymor.

– To skomplikowana sprawa. Wygląda na użycie magii. Wszystko jest chronione jakąś zasłoną i nic nie widzimy.

– Myślicie, że ta dziewczyna to czarownica? – podekscytował się Garus.

W tym momencie do sali weszła Jokasta. Słysząc jego słowa, skupiła się na chwilę, oglądając okiem umysłu, jak wiedźma Kulmaga przemienia się w młodą dziewczynę.

– Nie mam najlepszych wieści. To czarownica, z którą już miałam do czynienia. Jedna z gorszych. Że też wcześniej jej nie sprawdziłam.

Garus wyraźnie posępniał.

W tym czasie Michalda siedząca w karecie trzymała się za brzuch i myślała: „Będziesz moją przepustką do tronu. Przyjadę tu za dziewięć miesięcy.”    

ODCINAM

Cięciwa powoli się naciągała, a Wilczek czekał tylko na przyjazd ambasadora, który obiecał wyjaśnić całą sprawę. Wszystko komplikował fakt pojawienia się Tadeusa i Skirra. Dwójka spiskowców nie mogła się doczekać, aż krasnoludy zaczną wybijać się nawzajem. 

– I co? Wszystko gotowe? – dopytywał były kapitan straży.

– Zamknąć się! – warknął cicho na nich elf, prawie się nie obracając.

Karoca przyjechała o czasie. Ambasador ubrany w białą szatę, znak pokoju, pokrytą runami uścisnął dłoń krasnoluda z przeciwnego klanu.

Najemnik wypuścił strzałę. Grot wbił się w gardło, a straż przyboczna zaczęła szukać winnych. Wszystko wskazywało na to, że to było preludium do wojny domowej. 

– Udało się! – rzekł podniecony Skirr.

– Oczywiście, jestem przecież profesjonalistą – odparł Wilczek i odszedł.

 

– To w końcu czyim on jest synem? – wypalił nagle wilk Fenrir. 

Mędrzec w todze, silnie umięśniony, gładził się po swojej bujnej brodzie, wsłuchując się w kolejne zarzuty swojego syna i przyjaciela. Pamiętał to, jakby wszystko zdarzyło się kilka dni temu. Zszedł wtedy i uwiódł matkę Garusa pod postacią pięknego ptaka. Z tego związku narodził się potężny mag i półbóg. 

– Moim – odpowiedział po chwili.

– Gadanie! – warknął. – Wiesz dobrze, że ja też się w niej kochałem.

– Gdybyś był ojcem, to zmieniałby się w wilka, tak? 

– Coś mi insynuujesz?

– Nie. Po prostu mówię, że to mój syn, tak jak ty, Fenrirze. 

– Mężu – rzekła Jokasta. – Skończcie te kłótnie. Nieważne czy to twój, czy też – Fenrira Zefira syn. Światu grozi niebezpieczeństwo. Za niedługo koniunkcja, a wtedy Król Węży wkroczy ostatecznie i wszystko przepadnie.

– Poprosiłem pewnego elfa o pomoc – wyjawił wilk.

– Kogo?

– Niejakiego elfiego łucznika, Wilczka. 

– Sprytnie – pochwalił Gafren. – Musimy zrobić wszystko, aby Garus osiągnął pełnię swych mocy. 

– Racja – poparła Jokasta.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Nowa Fantastyka