Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Snow

Wraża recenzja

{
Mitologia skandynawska robi się coraz bardziej popularna, jednak do pełnego sukcesu przydałaby się jeszcze ciekawa fabuła.

Synowie Boga – kolejny już tom wydany w Serii Nowej Fantastyki. Tym razem brytyjski autor para się gmatwaniem nordyckich mitów na swój sposób. Dziwnym trafem moja styczność z tą książką zbiegła się w czasie z premierą filmowej adaptacji marvelowskiego Thora. Ciekawe, komu lepiej wyszła zabawa ze skandynawskimi wierzeniami.

Mark Barrowcliffe piszący pod pseudonimem M. D. Lachlan nie jest debiutującym pisarzem, na swoim koncie ma już kilka pozycji. Co prawda recenzowana powieść jest jego pierwszą próbą sił na polu fantastyki, ale sama tematyka nie jest mu obca – za młodu grywał w D&d oraz zaczytywał się tym gatunkiem. Jednak czy to wystarczy? Czy były komik i dziennikarz może usiąść i wytoczyć z siebie, bagatela, prawie sześćset stron takiej powieści?

Książkę przełożył Kamil Lesiew, tłumacz o niedługim stażu i niedużym dorobku. Synowie Boga byli jego drugim zleceniem w tej branży.

Akcja Wolfsangel – jak brzmi oryginalny tytuł recenzowanej powieści – rozgrywa się w głównej mierze gdzieś w Norwegii. Skupia się na dwóch bohaterach, bliźniakach Walim i Feliegu, którzy to otrzymali zupełnie różne wychowanie. Wali – królewski dziedzic, szczerze powiedziawszy niewpasowujący się w optymalne rysy kogoś takiego. Zamiast gwałcić, plądrować i rabować na wikingu woli babskie bajania i – o zgrozo – naukę. Z drugiej strony kompletnie inny Felieg – początkowo wychowywany przez rodzinę berserków, potem oddany wilkom. Losy rozdzielonych za młodu w pewnym momencie splatają się, obaj zostają wyrwani ze swojej codzienności i zmuszeni do dzikiej pogoni za celem, który zdaje się być poza zasięgiem. W międzyczasie, na innym poziomie, rozgrywa się bliźniacza fabuła, intryga między bogami, czarownicami i magami. Tkają cienkie nici losu zwykłych ludzi, manipulują nic nieświadomymi bohaterami. Jedni realizują swoje zamierzenia, inni giną.

Autor już od pierwszych rozdziałów próbuje wprowadzić nas w kulturę wikingów. Ich sposób pojmowania życia i śmierci, czy życia codziennego. Niestety zadbał tylko o przekazanie głównej myśli i to w formie wyidealizowanej. Bunt Waliego przeciwko brutalności zakorzenionej w tej kulturze nie przybiera tak naprawdę żadnej materialnej formy. Bohater tylko tłamsi w sobie przemyślenia o tym jakie to jest złe i niedobre, za to cała reszta ślepo wierzy w panujący porządek rzeczy. Wyprawa na wiking i z powrotem. Żadne normalne społeczeństwo nie jest aż tak zindoktrynowane.

Mimo nieszczędzenia czytelnikom brutalnych i krwawych opisów całość jest przedstawiona dość sielankowo. Absolutnie pominięte zostały zagrożenia ze strony natury – takie jak zimno, głód czy choroby, które zdają się być nieodzownymi elementami życia ludów północy. Te kiepsko oddane realia naprawdę dają się we znaki w czasie czytania.

Budowaniu nastroju miała posłużyć stylizacja języka na (w naszym przypadku) staropolski, jednak tłumacz zdecydowanie przesadził. Nie mam nic przeciwko klimatycznym dialogom, atoli narracja pełna archaizmów i słów, których znaczenia mogę się tylko domyślać, bo w słownikach głucho na ich temat, to zdecydowanie nadgorliwość.

Trzeba oddać autorowi, co autorskie. Miał ciekawy pomysł na konstrukcję utworu. Wydarzenia rozgrywają się na dwóch poziomach. Zwykłym – ziemskim, no i tym drugim – metapoziomie. Co prawda gorzej poszło wykonanie postawionego sobie ambitnego celu. Opisy boskich i magicznych etapów są dość długie i żmudne, bardzo abstrakcyjne. Niestety zamiast kontrastu z ziemskimi wydarzeniami, ta maniera przelewa się i tutaj. Bohaterowie dużo więcej myślą, zastanawiają się, rozważają, marzą itd. niż robią, przez co akcja miejscami przybiera ślimacze tempo.

Kolejną przywarą tworu pana Lachlana jest dziwna skłonność do metaforyzowania. Wszystkiego dosłownie. Czasem to dobrze, a czasem nie bardzo. Gdy bohater po raz n-ty spogląda w morze i po raz n-ty jest to okraszone metaforą (za każdym razem inną), to człowieka szlag trafia. Zwłaszcza, że wachlarz rozsądnych metafor patrzenia w morze wcale nie jest tak szeroki, jak niektórym mogłoby się zdawać. Wyrzucenie tej figury retorycznej z powieści skróciłoby ją co najmniej o połowę. Także możecie sobie wyobrazić skalę zjawiska.

Dziwną cechą książki są przypisy „popełnione" przez tłumacza, wyjaśniające czytelnikowi nawiązania fabuły do nordyckich mitów i historii. Nie wiem czemu one miały służyć, zwłaszcza, że autor jest Brytyjczykiem, a nie kapłanem Odyna, którego zawiłe myśli trzeba by rozjaśniać prostej tłuszczy (w domyśle: czytelnikom). Osobiście uważam, że pisarz umieszczający nawiązania do mitów, popkultury, literatury czy czegokolwiek innego robi to dla tych, którzy sami potrafią to dostrzec. Umieszczanie przypisów objaśniających uwłacza inteligencji czytelników. Czyżby nadgorliwość tłumacza zafascynowanego tą kulturą, chcącego podzielić się swą rozległą wiedzą?

Ciężko wypowiedzieć się na ten temat nie mając dostępu do oryginału, ale jestem dość przekonany, że książka ta – mimo mało ciekawej i niewciągającej fabuły – została skutecznie dobita kiepskim tłumaczeniem. Prostota języka, jakim jest napisana, w otoczeniu licznych archaizmów i przebajecznych metafor nie spisuje się zbyt dobrze w roli, jaka jej została narzucona.

Miłym akcentem jest okładka, która po raz pierwszy w serii pasuje do książki i można się z niej co nieco domyślić. Z drugiej strony sama w sobie do gustu mi nie przypadła, no ale przecież nie można mieć wszystkiego.

Generalnie książka jako całość mnie nie porwała. Fabuła jest miejscami do bólu prosta, bez żadnych wywijasów, a gdzie indziej tak zawiła i poplątana, że ciężko się połapać. Doczytałem do końca bardziej z obowiązku i pobudek materialnych niż chęci. Autorowi zdecydowanie nie udało się znaleźć złotego środka. Do tego dochodzi styl silący się na poetyckość rodem z nordyckich eposów, który niezbyt mi podpasował.

Wszystkie mają naszą gwarancję jakości."

Normalnie w przypadku reklamacji z powodu niskiej jakości towaru, przysługuje prawo wymiany produktu defektowego na nowy – pozbawiony wad. Powinniśmy kiedyś tego spróbować.

 

Tekst pierwotnie ukazał się w ramach Nieustającego Konkursu Serii Nowej Fantastyki 006 i zdobył nagrodę.

Komentarze

obserwuj

Wywołany do tablicy recenzją Snow'a, ja, Kami Lesiew, ukrywający się na tym portalu pod wydumanym nickiem KaEl, pragnę odnieść się do poruszanych w niej kwestii tłumaczeniowych. Resztę wywodu pozostawiam bez komentarza - bo o gustach się podobno nie dyskutuje. A może jednak?

Zacznijmy więc od:

Książkę przełożył Kamil Lesiew, tłumacz o niedługim stażu i niedużym dorobku. Synowie Boga byli jego drugim zleceniem w tej branży.

[Początek autopromocji]

Prawda, zawodowo tłumaczeniem zajmuję się stosunkowo krótko, bo od ponad roku z małym hakiem. Moim pierwszym przekładem był kryminał "Gorączka kości" Val McDermid. O dziwo, książka zbierała dobre (albo bardzo dobre) recenzje, w których często chwalono stronę językową. "Synowie boga" są zaś drugą książką mojego przekładu, która ukazała się na rynku. Co nie znaczy, że przez ten rok próżnowałem - w kolejce do wydania czeka jeszcze jedna książka, a kolejną właśnie kończę. Nieprawdą jest więc stwierdzenie, że to "moje drugie zlecenie w tej branży". Zresztą, czytelnicy "Nowej Fantastyki" mogą mnie kojarzyć również z tłumaczeń opowiadań zamieszczanych na tamtejszych łamach - w tym "Więzienia Mazera" O.S. Carda (o dziwo, nie kojarzę złej recenzji, a opowiadanie wyróżniono nagrodą czytelników NF za rok 2010) i "Pajęczej matni" K.P. Burke'a (druga nagroda ex equo, i - o zgrozo - również nie zdarzyło mi się czytać niepochlebnych opinii). A także z opublikowanego w bieżącym numerze opowiadania "Wyspa" Wattsa. A może nawet z recenzji książek w NF, kto wie?

[Koniec autopromocji]

Ok, ktoś powie: trafiły mu się dobre opowiadania. I będzie miał rację. Same się jednak "po polskiemu" nie napisały, tak?

Żeby nie było, jak każdy tłumacz, wciąż się uczę i jestem wdzięczny za głosy konstruktywnej krytyki. A jako człowiek, popełniał błędy i nie boję się do nich przyznać.

Tak czy owak, z zacytowanej powyżej wypowiedzi Snow'a bezpośrednio, jak mniemam, wynika opinia o "skutecznym dobiciu książki kiepskim tłumaczeniem." Mogę zrozumieć, że komuś nie podoba się stylizacja, kręci nosem na archaizmy, i nie rozumie "słów, których znaczenia może się tylko domyślać, bo w słownikach głucho na ich temat". Ale prosiłbym bardzo o wskazanie przykładów i wytłumaczenie, co z nimi jest nie tak. W ramach konstruktywnej krytyki, rzecz jasna.

Swoją drogą, gdybym chciał być do końca wierny realiom językowym, to powinienem przetłumaczyć książkę na język staropolski. Ale byłyby z tym dwa poważne problemy. Pierwszy: nie dałoby się jej zrozumieć, bo staropolszczyzna zdecydowanie odstaje od współczesnej polskiej mowy. Drugi: w czasach, gdy rozgrywa się fabuła (przełom VIII i IX wieku n.e.), język staropolski był w najlepszym razie w powijakach. Jeśli nie na etapie zygoty.

Zarchaizowałem tę książkę celowo, i (mam nadzieję) tylko w takim zakresie, by nie stało się to ze szkodą dla przystępności i zrozumiałości narracji. Owszem, pojawiają się archaizmy, ale raczej nietrudno wywnioskować ich znaczenie z kontekstu. A stylizacja rzeczywiście miała na celu upodobnienie tekstu do nordyckich sag - tak mi, za przeproszeniem, w duszy grało i tak widziałem tę książkę. Mam słabą wyobraźnię, i jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić wczesnośredniowiecznego wikinga mówiącego: "Ej, zią, kopsnij no topór, bo mi tu jakiś kolo fika".

Może przesadziłem, nie wiem. Nie mnie oceniać. Jednak z innych recenzji, które czytałem, wywnioskowałem, że taki zabieg się spodobał. Ale wcale niewykluczone, że po prostu nie umiem czytać ze zrozumieniem.

W końcu, kwestia przypisów. Zwykle rękami i nogami bronię się przed ich zamieszczaniem, chyba, że według mojej oceny są one niezbędne do pełniejszego zrozumienia poruszanych kwestii. I tak właśnie było w tym przypadku. Jako tłumacz muszę myśleć nie tylko o tych czytelnikach, którzy całą wiedzę o wikingach i nordyckiej mitologii mają w małym palcu, ale również (i to przede wszystkim) o tych, którzy nie mają o tych sprawach większego pojęcia. O takich jak ja. Przyznaję otwarcie, że przed przystąpieniem do tłumaczenia tej książki, na tych akurat kwestiach za bardzo się nie wyznawałem, przechodząc przyspieszony kurs już podczas pracy nad książką. I sporo się nauczyłem. A sądzę, że wiele osób ma podobnie. I właśnie z myślą o nich zdecydowałem się na przypisy. Których - przypominam - wcale nie trzeba czytać, jeśli jest się już alfą i omegą w tym temacie.

Dziękuję za uwagę.

P.S. Wiem, wiem, Snow, ten komentarz to też nadgorliwość z mojej strony. Młody jestem, wybacz, nie mogłem się powstrzymać. Taki już jestem ambit.... tfu, nadgorliwy.

"nie szczędzenia" - literówka Ci się wkradła

Książki nie czytałam (jeszcze?), więc się nie wypowiem, za to chciałabym jeszcze poruszyć kwestie przypisów. Wiesz Snow, nieraz to redakcja sugeruje wyjaśnienie różnych terminów w przypisach. A potem jeszcze robi taką korektę, że tłumacz własnego tekstu nie poznaje.
Zawsze możesz pokusić się o przeczytanie wersji oryginalnej i samodzielne przetłumaczenie kilku stron. Ocenimy:)
A recka ciekawa, dam 5. 

*kwestię

Myślisz autorze, że ta stylizacja języka - wkurwiające na każdej stronie "atoli" czy "jeno"-  to wina tłumacza? KaEl - tu proszę o wskazówkę, bo nie wiem, czy takowe słowa w angielskim w ogóle występują? Przypisy też zasadnie kwestionujesz:) nie widzę ich uzasadnienia w tekście, to w końcu żadne dzieło naukowe.
KaEl - piszesz, że musiałbyś przetłumaczyc ją na storopolski - dysponujesz takowymi słownikami? Z "pseudo- staroangielskiego" na staropolski - czy to w ogóle możliwe? To tak, jak ze staroniemieckiego na staropolski - nie ma możliwości:) wiem, bom germanista.
Generalnie ok.

Dlatego fajne są słowniczki z tyłu książki. Jak ktoś czegoś nie wie, to sprawdzić może, jak wie - to go przypisy nie drażnią :D

@ Szoszoon

Wkurwiające na każdej stronie "atoli" czy "jeno"  to akurat moja wina i biorę za to pełną odpowiedzialność. Inna sprawa, że dla mnie brzmi to dobrze. A zaręczam, żaden słoń mi na ucho nie nadepnął. Czy w angielskim występują odpowiedniki tych słów, to nieważne. Tłumaczenie nie polega bowiem (a przynajmniej - nie powinno) na podstawianiu w miejsce angielskich słów ich polskich, słownikowych odpowiedników. Jeśli decydujemy się na coś, to nie bawimy się w półśrodki - taką zasadę wyznaję.

A że komuś się nie podoba? Trudno. Jego prawo.

Tak jak moim prawem jest decydowanie, czy zamieszczać przypisy czy nie. To ja podpisuję się pod tłumaczeniem własnym nazwiskiem, i tym samym staję się jednym z dwóch (oprócz autora) podmiotów i przedmiotów ewentualnej krytyki. Jeszcze raz powtórzę, tak widziałem tę książkę, takie miałem wyobrażenie, jak czytałem oryginał i przetłumaczyłem ją na polski tak a nie inaczej, bo takie podejście WYDAWAŁO mi się najlepszym. Z przypisami, archaizmami, stylizacją i całym dobrodziejstwem mojego skromnego inwentarza.

A przypisy mają swoje uzasadnienie w tekście. To podręczny "słowniczek" dla tych czytelników, którzy mało wiedzą o poruszanych kwestiach. Bardziej obeznani mogą go spokojnie pominąć. Do czytania przypisów wszak nikt nikogo nie zmusza. A że nie jest to dzieło naukowe? A czy w definicji "przypis" jest mowa o tym, że ta adnotacja jest ograniczona, że tak sobie polecę archaizmem, jeno (li tylko - do wyboru mniej "wkurwiający" wariant) do prac naukowych? Jak bylem młody (znaczy - młodszy), to czytałem wiele książek tłumaczonych z przypisami. I nie miałem o to do tłumaczy pretensji. Ba, byłem wdzięczny, że nie muszę szukać po bibliotekach, by zrozumieć jakiś zupełnie mi obcy termin. A że część z tych rzeczy była mi wiadoma, trudno - trzeba patrzeć dalej niż koniec własnego nosa. I pogodzić się (stety-niestety), że nie wszyscy są tak samo oblatani w temacie.

Gwoli ścisłości, oryginał nie jest napisanym staroangielszczyzną. Od czasu do czasu pojawiają się archaizmy, które nie zawsze da się oddać w tłumaczeniu. Ale, żeby tzw. filozoficzna suma szczęścia pozostała równa, można je umieścić w innym miejscu. Miałem stały kontakt z autorem i wiem, że nie miał zamiaru posługiwać się bardzo archaicznym językiem. Ja również wyszedłem z tego założenia - i przetłumaczyłem ją tak, żeby była lekko stylizowana, pozostając jednak zrozumiałą dla współczesnego czytelnika. Czy mi się udało, to już inna sprawa. Nie podejmuję się oceny, bo obiektywny na pewno nie będę.

Nie mnie oceniać również, czy da się przełożyć książkę z jednego starego języka na drugi. Zresztą, nie jestem anglistą, więc nie będę się wymądrzał.

@RheiDaoVan

Ja też bywam czytelnikiem literatury i moje doświadczenie mówi co innego - bardziej mnie drażnią takie właśnie słowniczki na końcu niż przypisy pod spodem? Dlaczego? Bo caly czas trzeba odwracać kartki. A ja leniwy jestem :-)

@KaEl
Fakt, one ułatwiają życie czytelnikom, co "znają realia" ;)

@Selena
Dzięki za wskazanie literówki, nie wiedzieć czemu mój word podkresla ten zwrot pisany razem.
Jak widać jednak przypisy powstały z woli tłumacza (poza tym było to napisane wyraźnie w przypisach ;) )
Zawsze możesz pokusić się o przeczytanie wersji oryginalnej i samodzielne przetłumaczenie kilku stron. Ocenimy:)
Obawiam się, że to byłaby tylko sztuka dla sztuki ;)

@szoszoon
Myślisz autorze, że ta stylizacja języka - wkurwiające na każdej stronie "atoli" czy "jeno"- to wina tłumacza
Widzicie, jakiego ja mam nosa. Póki co wszystko się sprawdza ;).

@Kael
Na początek zaznaczę, że dumą napawa mnie świadomość, że moje recenzje komentują ludzie z tej drugiej strony lustra. Najpierw sama autorka, teraz sam tłumacz. Czekać tylko jak pod minirecenzyjkami i komentarzami GoTu zaczną wypowiadać się scenarzyści i aktorzy ;).

Przepraszm za dezinformację a propos ilości wykonanej pracy. Fakt, że gdy prześwietliłem Cię przy pomocy googla to nie brałem pod uwagę opowiadań. Mój błąd. No, czyli przy założeniu, że recenzja bierze pod uwagę tylko powieści, wszystko się zgadza ;).

Jeśli Cię to połechta, to dodam, że jak o tym wspomniałeś to faktycznie kojarzę Twoje nazwisko z NF. Fakt, że opowiadanie Carda było bardzo fajne (choć nie głosowałem na nie :P), ale z drugiej strony wg mnie Pajęcza matnia była denna.

tak mi, za przeproszeniem, w duszy grało i tak widziałem tę książkę
Ot, i tutaj pies pogrzebany (podsumuję cały wywód o tłumaczeniu). Mi to nie grało, nie spodobało się i dałem wyraz swojej frustracji w recenzji (a bo one do tego służą generalnie ;) )
Zresztą sam się przyznałeś, że jesteś uczniem szkoły twierdzacej, że tłumacz jest drugim pisarzem. Bo jest też ta druga, która uwarzą, że tłumaczenia powinny być jak najbardziej wierne (ale o tym zapewne doskonale wiesz, jakoczłowiek działający w branży).

Jednak z innych recenzji, które czytałem, wywnioskowałem, że taki zabieg się spodobał

Z chęcią też je przeczytam. Żebym znowu mógł się przekonać, że moje wysublimowane gusta swoją wysublimowanością wykraczają poza wszelkie rozsądne skale. Tylko proszę nie te z NF. Recenzje z serii w NF nie bez powodu są bez oceny.

Wrócę do tych nieszczęsnych przypisów, które nie wiedzieć czemu wywołały taką straszną burzę.
Ja nie znam tej mitologii i cała moje wiedza na ten temat pochodzi z zasłyszanych rozmów moich znajomych. Chodziło mi tylko o to, że te przypisy w żaden sposób nie sprawiły, że lepiej książkę zrozumiałem. Zrozumiałem ją dokładnie tak samo, jak zrozumiałbym ją w przypadku braku przypisów.
Np. otworzyłem książkę w kilku losowych miejscach i tak:
21 (s 246) - nic istotnego dla fabuły.
25 (s 295) - jw. bez różnicy ile długości ma vika, Wali i tak mówi, że będą pół dnia podróżować.
i poszukałem jakiś bardziej klimatyczny przypis. Np. nr 8 - jw. ta informacja dała mi tylko wiedzę o statku i Lokim, dla fabuły i rozumienia tekstu nie ma to żadnego znaczenia.

Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy celem ksiązki jest opowiedzenie historii czy edukacja czytelników.

No to będzie chyba tyle, trochę się pogubiłem w komentarzach i mogłem się do czegoś nie odnieść, przeoczyć. Z góry przepraszam, ale - ja głupi - zamiast śledzić losy mojej recenzji postanowiłem iść na wykład ;)

Pozdrawia dumnyz siebie i swojej mocy opiniotwórczej,
Snow





Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

@ Snow

To, że przypisy są moje jest wyraźnie zaznaczone już w pierwszym przypisie, więc naprawdę nie rozumiem, skąd Twoje wątpliwości.

Powiedzmy sobie szczerze, Snow, wymieniłeś moje "osiągnięcia" w tej branży ("niedługi staż" i "niewielki dorobek") w roli argumentu na potwierdzenie tezy, że tłumaczenie "Synów boga" zostało skiepszczone. Że tłumacz jest żółtodziobem.  Ok, może nie mam na koncie setki przekładów co poniektórzy, ale chyba nie sądzisz, że w rok zdołałbym przetłumaczyć aż tyle. Pewnie by się dało - nie śpiąc, nic innego nie robiąc i tłukąc kolejne językowe potworki i płody nieprzypominające literatury.

Zaręczam Cię, że nikt z moich znajomych i rodziny nie oddawał głosu w tym plebiscycie. Widać wielu ludziom się podobało. A że Tobie nie, cóż, bywa, nie musiało. Twoja subiektywna opinia.

Z tego, co widziałem, a śledzę wpisy na tym forum, nie spodobała Ci się jak dotąd żadna książka z serii NF. No, trudno. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że na siłę szukasz dziury w całym. Że jesteś, że zacytuję, "nadgorliwy" w swojej krytyce. Wolno ci, w końcu żyjemy w wolnym kraju. Ale trzeba znać umiar...

Wierz mi, tłumacz musi być drugim pisarzem, bo gdyby wszystkie tłumaczenia były maksymalnie wierne, nie dałoby się tego czytać. Dla przykładu, składnia angielska zupełnie nie przystaje do składni polskiej. Oczywiście, dałoby się tłumaczyć słowo w słowo, ale wtedy mielibyśmy książki, które byłby napisane "po polskiemu". Wierność - tak, ale nie w zamian za piękno naszego rodzimego języka.

Uprzejmie służę linkami:

Blog "Która lektura?" >>
Qfant >>
Efantastyka >>
Enklawa Network >>
Opinia użytkownika NaKanapie.pl >>

No i w końcu recenzja deathhascome na Fantastyka.pl >>

Tyle znalazłem do tej pory.

A co tych "nieszczęsnych przypisów", to słyszałeś może, Snow, powiedzenie, że książki mają nie tylko bawić, ale i uczyć? No właśnie. Pewnie, bez niektórych przypisów można spokojnie zrozumieć książkę. Ale czy wiedziałeś np. gdzie leżało Heithabyr? Albo kim lub czym jest Jabmeakka? Albo kim byli Wolsungowie? Idę o zakład, że nie wiedziałeś. A teraz już wiesz. Gorzej Ci z tym?

Recenzja zakwalifikowana do konkursu.

Kurcze, niezła recenzja i niezła dyskusja (i bez flejmów!)
Jestem z Was dumny :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Jajko, a mój? A mój...? ;) tłumacz się broni, i zarzuty nie bez podstaw i uzasadnienai. Gorzej, kiedy w grę wchodzą emocje czy czyjaś urażona duma, wtedy idzie na noże. 

więc naprawdę nie rozumiem, skąd Twoje wątpliwości.
Wątpliwości były Seleny, a nie moje. Wyraźnie zaznaczyłem, że tamta część komentarza odnosi się do niej.

Powiedzmy sobie szczerze
Powiem szczerze ;), taki właśnie był mój cel. Cieszę się, że moje wypowiedzi są jednoznaczne i właściwie interpretowane :).
Widać wielu ludziom się podobało.
Zgodzę się, jeśli uznać ten plebiscyt za rzecz miarodajną. Niestety taki nie jest. Pierwsze miejsce ma 12,8% głosów (szkoda, że nie podano ile osób głosowało w ogóle), nie jest to jakaś zatrważająca ilość i świadczy o dużym zróżnicowaniu wśród głosujących. Poza tym wcale nie sugerowałem, że puściłeś łańcuszek wśród znajomych, gdzie nakłaniasz do głosowania na opowiadania, które przełożyłeś. Napawdę nie wiem skąd ten pomysł.

Z tego, co widziałem, a śledzę wpisy na tym forum, nie spodobała Ci się jak dotąd żadna książka z serii NF. No, trudno. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że na siłę szukasz dziury w całym. Że jesteś, że zacytuję, "nadgorliwy" w swojej krytyce. Wolno ci, w końcu żyjemy w wolnym kraju. Ale trzeba znać umiar...
A to też fajne :). Wrzuciłem też recenzję innej książk (nie z serii)i, która dla odmiany mi się podobała ;).
Ja naprawdę nie mam żadnych powodów, żeby na siłę negatywnie oceniać powieści z serii NF. Rozumiem, że niektórzy na tym portalu lubią dyskredytować całą działalność redakcji non-stop (nicki pominę stosując zabieg poprawności politycznej), ale ja do nich nie należę. Lubię NF, prenumeruje, czytam całą serię i całym sercem pragnę, żeby produkt serwowany przez wydawnictwo był coraz lepszy. Wg mnie problem nie leży we mnie i mojej nadgorliwości, ale w doborze książek do serii.
Żeby nie być gołosłownym:
- Blake Charlton - debiutant, podjęto ryzyko, ale ja to rozumiem. Czasem trzeba zaryzykować, ale nie zawsze się udaje.
- Edward Lerner - moja recenzja wcale nie była negatywna, chociaż książce do dobrych trochę braknie. Sporo publikuje, ale żadnych nagród (mimo, że pisze po angielsku). O czymś to świadczy.
- S. Andrew Swann - prawie dwadzieścia powieści (też po angielsku) i również żadnej nagrody. jw.
- Szkolnikowa (portalowa emuna) - spoko dziewczyna, książka też nie najgorsza. Moja recenzja była dość obiektywna, niektórych zniechęciła, innych zachęciła. Człowiek sam decyduje na podstawie wyłuszczonych przezemnie danych, czy chce przeczytać
- M. D. Lachlan - znowu debiut, znowu ryzyko, znowu porażka? ;)

To moja interpetacja, napewno wchodzą w grę środki, które wydawnictwo jest w stanie przeznaczyć na zakup praw do tłumaczenia, ale można było wybrać lepiej. Mi naprawdę nie sprawia przyjemności czytanie kiepskich książek. Ostatnio znajomy się mnie nawet spytał, po co ja je w ogóle czytam. Nie bardzo wiedziałem co odpowiedzieć.

Wierz mi, tłumacz musi być drugim pisarzem

To o czym pisałem. Należysz do jednej z dwóch szkół. Nie musisz mi tłumaczyć jak wygląda składnia języka angielskiego, bo pewnie mamy podobną wiedzę w tej materii (też nie jestem anglistą, i też pracuję po angielsku). Po prostu napisałem jak jest, bez wartościowania, które podejście jest lepsze (a oba funkcjonują).

Przeczytałem te wszystkie recenzje i złapałem się za głowę po czym dopadły mnie wyrzuty sumienia. Boże, myślałem, ja skrzywdziłem bogu ducha winnego autora, przeze mnie może być spalony na polskim rynku wydawniczym! Szybko jednak się otrząsnąłem. Każdy prawie wymienia to samo co ja, tylko inaczej wartościuje.
Utwierdziłęm się w przekonaniu, że moja recenzja i jej wydźwięk jest jak najbardziej słuszny, zachowuje równowagę w przyrodzie ;). Książka, która ma same pozytywne opinie budzi pewne - uzasadnione - podejrzenia... W sumie nie przeszkadza mi bycie Tym Złym w oczach utalentowanych autorów i tłumaczy, na darze których się nie poznałem.

Co do przypisów to w recenzji wyraźnie napisałem co o nich myślę i zdania nie zmienię.
Ale czy wiedziałeś np. gdzie leżało Heithabyr? Albo kim lub czym jest Jabmeakka? Albo kim byli Wolsungowie?
Nie wiedziałem, ale powiem więcej, dalej nie wiem. Te informacje mają tak marginalne znaczenie (dla mnie jak i dla fabuły), że mój mózg szybko je odrzucił jako nieistotne. Myślę, że taki sam pożytek z nich ma każda osoba czytająca Synów, a nie będąca pasjonatem wikingowstwa.

Tyle ode mnie po powrocie z majówki.

Pozdrawiam,
Snow


Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Bardzo dobra i ciekawa recenzja Snow! Ale niebawem pojawi się też moja. Trochę inna, ale też dorzucę swoje trzy grosze. Ale co tam będzie zawarte, o tym w mojej recenzji. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Właśnie wymyśliłem mega nowoczesny i innowacyjny sposób oceny wartości autora - ilość like'ów na fejsbuku.

Więc jeszcze raz:
1. Blake Charlton - 264
2. Edward M. Lerner - 7
3. S. Andrew Swann - 311
4. Wiera - brak profilu
5. M. D. Lachlan - 1 (chyba bo profil dziwnie pusty) (pod prawdziwym nazwikiem 68)

Dla porównania:
George R. R. Martin - 57,503
Lisa Tuttle - 39
Dan Brown - 1,504,082
J. K. Rowling - 389,781
Chuck Palahniuk - 301,819
Dmitry Glukhovsky - 3,127

Polscy:
Robert M. Wegner - 10 (profil dziwnie pusty)
Maja Lidia Kossakowska - 4,411
Marek Huberath - 103
Andrzej Sapkowski - dwie strony, w sumie ponad 40k.

Poza losowo wybranymi autorami, których akurat miałem w pamięci, autorzy z najnowszego analogu:
- podany wyżej pan Lerner, nie będę się powtarzał
- David D. Levine - 7
- Alec Nevala-Lee - brak profilu
- Jamie Todd Rubin - 22
- Alastair Mayer - brak profilu.

W sumie po tej krótkiej analizie, doszedłem do wniosku, że na tej podstawie nie można absolutnie niczego wnioskować ^^

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Kiedy ukazała się recenzja, jeszcze nie czytałam książki, teraz już jestem po lekturze, więc mogę powiedzieć, że absolutnie zgadzam się z Tobą, zwłaszcza co do tłumaczenia.  Przy kolejnym "jeno" (co ciekawe archaizowane były głównie spójniki, cała reszta już w mniejszym stopniu) miałam ochotę gryźć ;)

Nowa Fantastyka