Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Staruch

Dzień Sądu, czyli komiksu zeszyt kolejny

{
W ścianie ziała dziura sugerująca, że ktoś wyszedł tędy w noc. Wybito co najmniej cztery okna. Wszędzie walało się pełno szkła. Jeden z żyrandoli spadł na podłogę. Leżał pod nim nieprzytomny, w pełni wyrośnięty słoń indyjski.

Po tworzonych przez George’a R.R. Martina antologiach „Dzikie karty” i „Wieża asów” pora na zwieńczenie trylogii – przed państwem „Szalejący dżokerzy”.

Krótkie przypomnienie – Martin wraz z przyjaciółmi, zainspirowany grą „Superworld” i superbohaterskimi komiksami stworzył wizję alternatywnej Ziemi, którą zaatakował ksenowirus Takis-A (zwany „dziką kartą”), rozpylony przez obcą cywilizację. Większość zarażonych wirusem ludzi umiera, ci  którzy przeżyli stają się zdeformowanymi (fizycznie lub psychicznie) „dżokerami”, ale drobny ułamek zarażonych zyskuje nadludzkie moce stając się „asami”(telekineza, dematerializacja, teleportacja, władza nad żywiołami itd.).

 

W „Dzikich kartach” Martin i współpracownicy (m.in. Roger Zelazny, Melinda Snodgrass, Lewis Shiner) przedstawili genezę świata „dzikiej karty” i wprowadzili na scenę głównych i pobocznych bohaterów – Żółwia Wielkiego i Potężnego, doktora Tachiona, alfonsa Fortunata, Yeomana, Poczwarkę, Dinochłopca i wielu innych. Fabuła opowiadań zawartych w tej antologii powiązana była ze sobą dość luźno.

Antologia „Wieża asów” (autorzy znani z „Dzikich kart”, a ich poczet uzupełnienia Pat Cadigan), to już dość znacząca zmiana – wyrazista fabuła, opowiadająca o odparciu zagrożenia z kosmosu, do walki z którym „asowie” muszą zjednoczyć siły.

I oto część trzecia – „Szalejący dżokerzy”. Jak mówi autor – „Pierwsze dwa tomy (…) miały składać się z indywidualnych opowiadań mających odrębne fabuły i protagonistów, a także początek, środek i koniec. Wszystkie te opowiadania popychały jednak naprzód to, co nazwaliśmy „główną fabułą”, a pomiędzy opowiadaniami dodawaliśmy wstawki łączące je w całości wywołujące w ten sposób wrażenie „powieści mozaikowej”. Prawdziwą powieścią mozaikową miała jednak być dopiero trzecia książka, w której następowało spektakularne zakończenie głównej fabuły”.

Mała dygresja – co to jest powieść mozaikowa? Martin tłumaczy: „(…)co chcieliśmy osiągnąć w „Szalejących dżokerach”: jedna, wielowątkowa narracja, w której wszystkie postacie opowieści i wydarzenia od początku do końca splatają się w siedmioosobowej współpracy. Mieliśmy nadzieję, że ostateczny rezultat będzie przypominał raczej powieść pisaną z wielu punktów widzenia niż zbiór powiązanych ze sobą opowiadań”.

Wspomniano, że narracja jest siedmioosobowa, a to dlatego, że redaktor serii zrezygnował z mnożenia wątków i skupił się na trzech głównych osiach narracji. I tak pokonany przez „asów” (wydarzenia te przedstawiono w „Wieży asów”) Astronom pragnie zemsty, kradzież znaczków przez Zjawę staje się początkiem walki o władzę w podziemnym świecie Nowego Jorku, a Ściekowy Jack szuka siostrzenicy, która uciekła z domu w Luizjanie i przybyła do Nowego Jorku.

Walkę „asów” z Astronomem opisują Lewis Shiner (wątek Fortunata), Melinda M. Snodgrass (wątek Ruletki i Tachiona) oraz Walton Simmons (historia Zgona, wykorzystywanego przez Astronoma). Ucieczkę Zjawy ze złodziejskim łupem przedstawia John J. Miller, a historię poszukiwań Ściekowego Jacka i pomagającej mu Trampuli wziął na siebie Edward Bryant. Całość spina narracja Hirama Worchestera, właściciela knajpy dla „asów”, w której przeplatają się wszystkie wątki opowieści. Ten temat opracował sam George R.R. Martin.

Należy dodać, że akcja „Szalejących dżokerów” rozpoczyna się 15 września 1986 roku o godzinie 6, a kończy dokładnie dobę później. 15 wrzesień to w świecie „dzikiej karty” data szczególna – 15 września 1946 roku Ziemię zaatakował wirus Takis-A. Dzień ten świętowany jest  jako Dzień Dzikiej Karty – stał się on „dniem świętowania i rozpaczy, żałoby i radości, wspominania zmarłych i cieszenia się z żywymi”.

Moje wrażenia z lektury? O ile „Wieża asów” bawiła feerią wątków, wielobarwnych postaci i oklepanych wątków SF przedstawionych w niebanalny sposób, o tyle „Szalejący dżokerzy” są bardziej stonowani, skupieni na opowiadaniu historii, a nie na bawieniu szczególikami. Ma to swoje plusy – opowieść jest bardziej zwarta, mniej jest „skoków w bok” do bohaterów i wydarzeń nie mających znaczenia dla głównego wątku, oraz minusy – powieść dość długo się „rozpędza”, nie ma tego komiksowego rozmachu i przesytu. Czytając „Szalejących dżokerów” miałem czasem wrażenie, że autorzy zapatrzyli się na modne w latach 80-tych ubiegłego wieku thrillery Ludluma czy Clancy’ego i stworzyli historię sensacyjną, z „podkręconą” obecnością superbohaterów akcją na wysokich obrotach (bo trup ściele się gęsto, oj gęsto).

Nie obyło się bez pewnych potknięć niestety. Sam Martin mówi: „siedem opowieści miało złożyć się w jedną, co powodowało straszliwy ból głowy. Po otrzymaniu tekstów musiałem wykonać mnóstwo wycinania, wklejania i przesuwania fragmentów, by umieścić wszystkie cliffhangery, rozstrzygnięcia i zapowiedzi w odpowiednich miejscach, pamiętając jednocześnie o chronologii i geografii”. Nie wszędzie się to udało – przy przeskoku pomiędzy postaciami czuć czasem zmianę tonacji, a jedna ze scen (pożegnanie Fortunata i Worchestera) ma dwa różne zakończenia, w zależności od postaci na której skupiono narrację.

„Szalejący dżokerzy” są też nieodrodnym dzieckiem czasów w których powstali – pojawiają się zagrożenie AIDS, powolna „emancypacja” homoseksualistów, wszechobecne narkotyki czy zmierzch tradycyjnej przestępczości mafijnej. Autorzy ukrywają też w dziele ciekawe „smaczki” – m.in. Fidel Castro jest trenerem miotaczy baseballowej drużyny Dodgersów, jedna z postaci nosi koszulkę inspirowaną powieścią Normana Spinrada „Iron Dream” (niestety niewydaną w Polsce).

Pora na ocenę – „Szalejących dżokerów” oceniam o oczko niżej niż „Wieżę Asów”. Brakuje mi tu tej atmosfery szalonej, komiksowej akcji, w której wszystko jest możliwe. W „Dżokerach” wszystko podporządkowano narracji głównej, ze szkodą dla zwariowanych wątków pobocznych. Trochę żal! Natomiast jako powieść sensacyjna „Dżokerzy” też nie do końca przekonują – powiem tylko że wątek, który uważałem za lepiej prowadzony skończył się jak dla mnie rozczarowywująco, podczas gdy ten „gorszy” miał o wiele ciekawsze zakończenie.

Czy jednak warto czytać? Na to pytanie chyba nie muszę odpowiadać – czytelniku, jeśli już skonsumowałeś „Dzikie karty” i „Wieżę Asów”, „Szalejący dżokerzy” będą jak deser po sutym obiedzie!

 

Wypowiedzi George’a R.R. Martina zaczerpnięto z artykułu „Making a Mosaic” z 2001 roku, dołączonego jako posłowie do niniejszego wydania „Szalejących dżokerów”.

Komentarze

obserwuj

„Szalejący dżokerzy” są też niedorodnym dzieckiem czasów w których powstali

nieodrodnym?

 

Karty, karty – a jak to się ma w porównaniu do świata Amber Żelaznego? ;-) Zaptam z ciekawości, bo mam wrazenie, że to rozrywkowa seria, ale nie wiem, czy warta czasu poświęconego na jej czytanie.

 

Recenzja wspomina poprzednie części i mam wrażenie, że zacząłem cos czytać od końca. Nie za bardzo wiem, o czym są “Szalejący Dżokerzy” – wspomniałes o trzech wątkach, ale imiona i okoliczności  nic mi nie mówią, bo nie znam poprzednich części. I to mnie nsjbardziej boli, bo nie wiem, o czym tak zajmująco rozprawiasz w pozostałej części recenzji ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Błąd poprawiony blush.

Jak się Dzikie Karty mają do świata Amber? Nie wiem. Z prostej przyczyny – Zelazny stoi grzecznie na półce i czeka na swoją kolej. I zdecydowanie polecałbym czytanie “od początku”, czyli od antologii “Dzikie Karty”. Bo sporo mogłoby ominąć czytelnika, który zacznie od “Szalejących dżokerów”. To tak jakbyś zaczynał Sagę Lodu i Ognia od “Uczty wron”. Można, ale po co?

A seria jak najbardziej rozrywkowa, choć trochę (acz nie za wiele) poważnych wątków się przewija – choćby temat tolerancji dla odmienności.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Pomysł ze spleceniem siedmioosobowej narracji przedni, choć jak piszesz nie do końca wyszedł. Może kiedyś się skuszę na serię o Asach :)

Przeczytałem Amber Fishu i...

Wielkich podobieństw nie widzę – Amber to intrygi i fantasy, Dzikie Karty to supermoce i SF.

Nazewnictwo jest mylące – odpowiednika Atutów u Martina brak. Być może terminologia karciana (asy, dżokerzy itp.) wzięła się z “growego” rodowodu antologii.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Czyli zwykła zbieżność nomenklatury karcianej ;-) Dzięki! Myślałem, że jakaś inspiracja lub nawiązania.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka