Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Staruch

Jak mag z krasnoludem, czyli coś się zaczyna

{
Jedno westchnienie i złote łuski zmieniły się w burzę włosów, ciało skurczyło i nabrało miękkiej harmonii kobiecych krągłości. Naga piękność podeszła do siedzącego mężczyzny.

Na wstępie narażę się i przyznam, że rzadko czytuję fantasy, która w swej masie zdaje mi się literaturą wtórną i przewidywalną. Czy po lekturze debiutanckiej powieści „Tropiciel” Małgorzaty Lisińskiej zmieniłem zdanie?

Jak fantasy – to magowie, elfy, krasnoludy i orki. Są! Odhaczone! Znaczy nie – orków nie ma, ale jest tu dosyć sztampowa reprezentacja typowych postaci literatury fantasy. Mag Yasa, jego uczennica Likal i krasnolud Sodi. I zdaje mi się, że na tym sztampowość „Tropiciela” się kończy. Bo przecież fantasy to krwawa jatka, trup ściele się gęsto, armie nieludzi maszerują wte i wewte, a setkom monstrów i potworów skraca się życie grotem strzały czy klingą miecza. A tu – niespodzianka! Jest chyba tylko jedna(!) rozbudowana scena walki na broń białą. Także pozostałe sceny starć, zwykłych i magicznych – nie są jakimiś clou powieści. Autorka nie raczy też czytelników wyjątkowo rozbudowaną a’la Tolkien mitologią świata przedstawionego. Trochę szkoda, bo radbym się na przykład dowiedzieć, czym się różni „mag Pierwotny” od maga zwykłego (za wyjątkiem potęgi, oczywiście), skąd u krasnoluda dar (symbiont?) w postaci Tropiciela czy częścią jakiej organizacji jest Zakonna.

Fabuła? Tu już dosyć niesztampowo (przynajmniej z punktu widzenia niedzielnego czytelnika takiej literatury). Bohaterowie wykonują „questy” dla królowej, u której są na służbie. Ale zadania te nie są wcale sztampowe ani pospolite. A to trzeba czarodziejskie pantofelki zdobyć, a to ukarać sprawców masakry na weselu, a to uprowadzić osła defekującego złotem… Zwykłe życie w krainie magią i pięknymi kobietami płynącej ;)! Tu dodać muszę, że ogromnie podobały mi się parafrazy znanych bajek („Królowa Śniegu” czy „Księżniczka i żaba”). Tak, wiem, Sapkowski robił to wcześniej, ale czy lepiej? W każdym razie – inaczej.

Czym ponadto autorka chce nas oczarować? Na przykład językiem. Jest soczysty, potoczysty, nie stroniący od wulgaryzmów, czasem archaizowany trochę po sienkiewiczowsku – czyta się bez potknięć i zająknięć. Humorem – utyskiwania krasnoluda bywają przezabawne. Oraz (i to nowość dla mnie) dużą dawką seksu, podanego jednak ze smakiem, nie wulgarnie, ale i nie bajaniem o kwiatkach i pszczółkach. W każdym razie (mam nadzieję, że autorka wybaczy mi taką myśl), gdybym był pryszczatym, młodym czytelnikiem fantastyki, ze względu na humor i seks „Tropiciel” wskoczyłby od razu na listę moich ulubionych lektur! I nie chcę powiedzieć przez to, że lektura jest infantylna. Ona po prostu jest skalowalna – każdy czytelnik znajdzie dla siebie ciekawe wątki. By nie być gołosłownym – historie o fanatyzmie religijnym czy odpowiedzialności za własne złe czyny, choć podane dość lekko, zmuszają do zastanowienia. Myślę, że to duża umiejętność – trafić do odbiorcy w każdym wieku.

Co mi się mniej podobało? Fakt, że właściwie nie jest to powieść, a zbiór opowiadań. Przewijają się czasem przez kilka opowiadań-rozdziałów ci sami bohaterowie drugoplanowi, ale właściwie nie ma fabuły, łączącej opowiadania w jedną całość. Jest jakaś nieśmiała próba, ale ta rozmywa się niestety gdzieś w trakcie opowieści.

Ponadto fałszywie mi brzmi nazywanie więzi łączącej maga i krasnoluda przyjaźnią. Bardziej ich relacja przypomina mi stosunki pan – sługa, bo krasnolud jest wiecznie niedoinformowany i poszkodowany, a traktuje maga z jakąś psią wiernością. Brak mi też wyjaśnienia, czemu przepotężny mag jest chłopcem na posyłki jakiejś (zwykłej chyba?) królowej. Z przyjętą formą luźno powiązanego zbioru opowiadań wiąże się też moje lekkie rozczarowanie zakończeniem książki – odkładałem ją, myśląc „to już?”. Brak mi tu jakiegoś fabularnego „tąpnięcia”, cliffhangera, każącego z jeszcze większą niecierpliwością czekać na tom kolejny przygód Sodiego (o którym skądinąd wiem, że powstaje). Mam też nadzieję, że z rozsianych tu i ówdzie niedopowiedzeń, okruchów historii, Lisińska złoży, może nie w następnym, ale w piątym czy siódmym tomie przygód Sodiego – olśniewającą i spójną całość.

Z zupełnych drobiazgów – lekko irytowało mnie przywiązanie autorki do tęczówek. Jedni mają czarne, inni białe, ktoś tam gdzieś krzyżuje nawet spojrzenie z tęczówkami… A, i mam jeszcze jeden żal do pani Lisińskiej – czy Sodi de Gra Yudherthardere to taki Grzegorz Brzęczyszczykiewicz wśród krasnoludów? Nazwisko bohatera już przeczytać trudno, a co dopiero wypowiedzieć :).

Reasumując – czytelniku, jeśli chcesz się odprężyć pomiędzy lekturą „Ulissesa” Joyce’a a „Tako rzecze Zaratustra” Nietzschego – polecam sięgnąć po „Tropiciela”. Kawał dobrej, rozrywkowej literatury!

 

 PS. Nie byłbym Staruchem, gdybym nie dodał, że znalazłem 3-4 literówki. Jak na dosyć opasły tomik – brawo!

Nowa Fantastyka