
Zacznę, jak na mnie, standardowo.
Nie lubię fantasy. Bo wtórne, bo sztampowe, bo ileż można o magii, królewnach, potworach itd.? Bo nazwy zawierające „th” automatycznie wywołują u mnie alergiczną wysypkę.
W „Magii Serbithów” uświadczymy to wszystko, o czym pisałem więcej. A nawet więcej, bo spotkamy wampiry (no to już jest tak wyświechtany motyw, że aż przezroczysty), syreny, wilkołaki i sam nie wiem, co jeszcze.
I co? I nic.
Bo to się po prostu świetnie czyta. Kiedy już przestałem się krzywić na sztafaż, zacząłem dostrzegać historię. A ta nie pozwoliła mi się od książki oderwać. Znacie ten syndrom – jeszcze trochę, bo chciałbym wiedzieć co dalej? No właśnie...
Do tego ciekawe postacie. No, może nie wszystkie, ale Werten to jeden z lepszych antagonistów, o których ostatnio czytałem, a Seirin mu niewiele ustępuje.
Ponadto szczypta nienachalnego seksu…
W sumie? Historia o miłości (i mnie się to podobało? rany, starzeję się), przekleństwie i trudnych wyborach.
Jak dla mnie – klasa.
Lisińska, cholero, jak Ty to robisz :P?