Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Jan_Janek

Młodości! Ty...

{
"Endgame" jest jak wielka, hollywoodzka produkcja. Meteoryty, najwspanialsze ziemskie zabytki, kosmici i skuteczniejsi od Jamesa Bonda młodzi bohaterowie. Czy poza tymi niewątpliwymi atrakcjami, znajdziemy w książce coś więcej?

Zacznę od gwiazdek. Cztery gwiazdki wydają się dla "Endgame. Wezwanie" oceną na wyrost, wystarczyłoby trzy gwiazdeczki i nikt by się chyba nie obraził.  To w ogóle  więcej niż książka – to jest  zakrojone na szeroką skalę przedsięwzięcie multimedialne,  z zagadkami, przypisami, których trzeba szukać w Internecie, no i nagrodą wartą trzy miliony dolarów. Co z tego, skoro ma fabułę prostą jak budowa cepa  i właściwie trudno znaleźć w niej (tu się mocno zastanawiałem czy dodać – na pierwszy rzut oka) coś oryginalnego. "Endgame" jest zlepkiem pomysłów z różnych, popkulturowych składników. Mamy tu  "Larę Croft",  prozę Dana Browna, a sama oś fabuły stanowi, oględnie mówiąc, krzyżówkę "Armageddonu" z teoriami Ericha von Danikena. A wszystko to okraszone charakterystycznymi dla obecnej, zalegającej na  półkach w księgarniach literatury młodzieżowej, z jej z lekka żenującymi dialogami i nieskomplikowaną psychiką drewnianych  bohaterów. To znaczy, tak przypuszczam. Bo dotychczas, oprócz cyklu o Harrym Potterze, który jest jednak czymś o wiele, wiele więcej, trzymałem się od tego fenomenu z daleka (choć czasem mam ochotę spróbować serii Rafała Kosika, licząc na przyjemną i inteligentną rozrywkę). No bo po co tracić czas, nie jestem dzieciakiem, a za swojej młodości miałem z całą pewnością do czynienia z lepszymi lekturami lepszych autorów. Dobrze mówię, prawda?

                Może prawda, a może i guzik prawda. Każde pokolenie ma swoje typy i co mi do tego? Wiem, jakie to może być proste i kuszące – obnażać niedostatki u innych, wyśmiewać różne niedociągnięcia i mocno stereotypowe zagrywki u popularnych, bądź co bądź autorów. Chyba lepiej zadać pytanie, dlaczego tego typu " literackie” fenomeny stają się właśnie fenomenami czytelniczymi? Co sprawia, że ludzie konsumują je z takim zacięciem? Czemu, zamiast cieszyć się na widok panienki, czy lepiej – prawie babci czytającej w tramwaju "Zmierzch", wydymamy pogardliwie usta, miast cieszyć się z podtrzymywanej, czytelniczej tradycji? I dlaczego nie możemy zrozumieć, że różni ludzie, potrzebują różnych sposobów, bodźców, różnego rodzaju ekspresji, która pozwoli im na ucieczkę od szarej rzeczywistości? No dobra, odbiegam, odlatuję od tematu. Wróćmy do książki.

                W Ziemię pierdzielnęło kilkanaście meteorytów. Dla wtajemniczonych jest to znak, że oto rozpoczyna się ostateczna rozgrywka, która na zawsze zmieni oblicze planety. Bo na ludzkość składa się dwanaście ludów, wśród których szkoli się tzw. Graczy. Gdy rozpocznie się sterowane przez wyższą rasę kosmitów Endgame, ruszą oni w poszukiwanie trzech Bardzo Ważnych Kluczy. Gracz nie może mieć mniej niż trzynaście i więcej niż osiemnaście  lat (chyba dobrze pamiętam?), a jeśli przekroczy ów próg, zastąpi go inny, czekający w kolejce. I tak to się toczy od... paru tysięcy lat. Co istotne, w wyścigu po Klucze może wygrać jeden Gracz i jeden lud. A zatem gracze mogą się nawzajem eliminować. No i na koniec, gdy zostanie ów jeden Gracz, zostanie też tylko jeden lud. Reszta zostanie zgładzona, zmieciona. Tak będzie i koniec. Pełną gębą fatalizm, igrzyska śmierci i przedsmak widowiskowej apokalipsy (tylko o co chodzi z tymi Kluczami?). I jeszcze ten nadzorujący rozgrywkę kosmita, o enigmatycznym  imieniu: kepler 22b.

                No dobrze, mamy zatem kalkę "Igrzysk Śmierci", tylko o globalnym zasięgu. Mamy grupę młodych ludzi, prowadzących dotychczas podwójne życie, w tajemnicy szkolonych na bezwzględnych Graczy-morderców. Mamy momentami odpychającą wizję bandy nastolatków, posługujących się intrygami, kłamstwami i przemocą. A niech to, czyżby niechcący wyszedł pamflet na dzisiejszą młodzież, z jednej strony zmuszaną siłą oddziaływania globalnej wioski do snucia nierealizowalnych marzeń o doskonałości, z drugiej w takim właśnie świecie zagubioną, szukającą choćby najbardziej mrocznych ścieżek by,  polećmy najbardziej trywialnym określeniem – odnaleźć samych siebie?

                No bo te cztery gwiazdki są właśnie za bohaterów. Jest ich dwanaścioro, sześć dziewczyn i sześciu chłopaków i o dziwo, parę tygodni po przeczytaniu książki wciąż ich potrafię wymienić. W jakiś niewytłumaczalny dla mnie sposób te doskonałe, wyszkolone lepiej niż James Bond dzieciaki, którym przyszło ze sobą walczyć zostały mi w pamięci. A to już spora sztuka jaka udała się autorowi, czy też żeby być bardziej precyzyjnym, autorom książki. Wśród tej dwunastki są typowe, czarne charaktery, ale też bohaterowie do których można zapałać sympatią, mimo, że pewnie potrafiliby zabić mnie kaszlnięciem. A jeszcze niektórzy, a niech i zostanę wygwizdany, naznaczeni są piętnem tragizmu. Trzeba tylko czasem spróbować wejrzeć głębiej, olać całą tę machinę reklamową, przebić się przez ogromniastą stertę skostniałych motywów, wyłuskać istotę i zobaczyć ludzi. Młodych ludzi, dla których młodość, ten najpiękniejszy okres w życiu, w którym winno wzlatywać się ponad poziomy i sikać z góry na wszystko zdążył się skończyć, zanim się w ogóle zaczął. Toż to jest zwykłe draństwo! Zupełnie jak w tych przeklętych "Chłopcach z Placu Broni"!

                A na koniec muszę się przyznać – czekam na ciąg dalszy. Trochę brzydkich rzeczy podziało się pod koniec i przez to wszystko mam, być może płonną nadzieję, że banda tych super-hiper dzieciaków zrobi to, co przede wszystkim powinna zrobić ku satysfakcji czytelników. Tak, tak. Chodzi oczywiście o naszą kochaną Matkę Ziemię, o pokój na niej,  o miłość wszystkich ludzi, o zwierzątka... E tam. Niech po prostu wycyckają tych cholernych kosmitów!

               

 

Komentarze

obserwuj

Zabawnie wygląda zajawka recenzji na stronie startowej w zestawieniu  z czterema gwiazdkami, ale taka miało być w tej recenzji, trochę prowokacyjnie i trochę paradoksalnie. Kurde, tylko słabo wygląda dwa razy “stanowi” zaraz po sobie, ale na  szczęście sam tekst mogę edytować. Już poprawiam :-)

No, “Chłopcy z Placu Broni” to było coś. Jedna z niewielu lektur, które z ogromną chęcią przeczytałem. A serii o Felixie, Necie i Nice jakoś tak nie – nie z chęcią. Skończyłem kiedyś tam parę lat temu dwa tomy i mi nie podeszło.  I więcej nie zamierzam.

Hm, “Endgame” też pewnie nie przeczytam. :)

Mee!

Bo kozajunior to ostatnio ambitnie :-) Orbitowski, Szostak, Le Guin... A ja tam jestem zadowolony, że to “Endgame” przeczytałem :-)

A o co w tym kaman z tym szukaniem po netach? Zaciekawiła mnie multimedialność.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

No mamy cały zestaw przypisów pod koniec, wpisujesz w przeglądarkę przykładowo http://goo.gl/fSY56u   i wyskakuje jakiś wąż pożerający własny ogon, z tajemniczą muzyczką w tle.  Wpiszesz inny link i pokażą Ci złoto, które możesz wygrać!

Kozajunior pewnie przeczytał w swoim życiu więcej książek ode mnie... ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Hmm..., ale to faktycznie nadaje całości smaczku, czy raczej zbedny myk w stylu, jak robiliśmy ten film w dodatkach na dvd ;)

 

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Endgame Polska można sobie wyguglować, tam jest więcej szczegółów na temat projektu. 

Całkiem fajnie to wygląda IMO. Ruszam szukać trzech baniek! ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nowa Fantastyka