Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

śniąca

Subiektywne wrażenia z magicznego cyrku (DKNF)

{
Niesamowitości, o których słyszysz, ale których nie zobaczysz, czyli same ekscentryczność i magia nie są gwarantem jakości.

Sam początek książki intryguje. Pierwsze słowa zapraszają, składają obietnicę tajemniczej, ciekawej, magicznej przygody.

 

Niestety, już kolejne strony obdzierają czytelnika ze złudzeń. Książka obietnicy nie spełnia i to praktycznie na każdej z płaszczyzn.

 

Język jest mało plastyczny, a styl i narracja bardzo suche. Użyty czas teraźniejszy sprawia, że ma się wrażenie czytania nie wciągającej opowieści, ale beznamiętnej relacji, ewentualnie streszczenia, notatek, przygotowywanych przed napisaniem właściwej powieści.

 

Bezpłciowi bohaterowie – zarówno magicy jak i ich uczniowie, osoby początkowo bez imion i do końca bez charakteru, nie potrafią zaintrygować i utrzymać uwagi czytelnika. Ubogie określenia postaci, np. w kółko powtarzający się zwrot „człowiek w szarym garniturze” jako jedyne wskazanie postaci, nie pomagają w zaskarbieniu sympatii lub nawet antypatii. Jeszcze na początku założyciele cyrku i jego pracownicy, na przykład kobieta-guma czy siostry Burgess, dają złudną nadzieję na wprowadzenie życia, kolorytu, ale i oni wszyscy w końcu wtapiają się w tło, rozpływając w nijakości.

 

Dwójka głównych bohaterów – Celia i Marco – irytowała mnie, zamiast zaciekawiać. Autorka nie potrafi do mnie przemówić ani w kwestii ich pojedynku, ani romansu. Bo pojedynek tak naprawdę wcale nim nie jest. A przynajmniej ja go nie dostrzegam. Nie ma rywalizacji, brak jest jakiegokolwiek napięcia. Oboje starają się uzupełniać, tworząc wspólne kolejne elementy cyrku – podobno, bo wiem to z kwestii postaci, ale już nie wprost z fabuły. Ich „związek”, rozciągnięty na lata jest dla mnie zupełnie nierzeczywisty i nie mam tu na myśli magicznego sensu romansu, ale takie bezsensowne rozwleczenie w czasie.

Jakby używali Tego Jedynego Pierścienia. 

 

Cały czas w trakcie lektury odnosiłam wrażenie, że Autorce jakiś pomysł gdzieś świta, ale nie do końca go łapie i potrafi przelać na papier. Sama idea czarno-białego cyrku, pełnego prawdziwej magii, udającej zwykłe sztuczki, jest z pewnością warta uwagi i pełna potencjału, który niestety nie został przez Autorkę wykorzystany.  

Najlepsze fragmenty książki – moim zdaniem – to te, w których narracja drugoosobowa prowadzi czytelnika przez cyrk. Tu czuć nastrój tajemnicy, niespodzianki. Tu czytelnika zjada ciekawość – co jest za następnym zakrętem, co kryje się za kolejną zasłoną kolejnego namiotu. 

Szkoda tylko, że w zasadniczej fabule tego klimatu zabrakło. 

 

Gdybym po tę książkę sięgnęła tak po prostu, a nie w związku z DKNF, to, po kilku stronach, widząc, że kolejne rozdzialiki nie przynoszą żadnej zmiany stylu, który zdominował wszystko i pod którym utonęło tych kilka ciekawych elementów, odłożyłabym ją i nigdy do niej nie wróciła. 

Komentarze

obserwuj

W większości punktów, zwłaszcza jeśli chodzi o bezpłciowość bohaterów i brak napięcia w pojedynku – nie pojedynku, właściwie dokładnie oddałaś moje myśli.

To tak na razie, dziś wreszcie doczytam te kilkanaście stron, które mi zostały i napiszę więcej.

To czekam i pogadamy sobie dalej :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Brakuje mi ogólnego streszczenia fabuły.

Utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze zrobiłem odpuszczając sobie tą pozycję w DKNF.

Sam z własnej woli pewnie bym “Cyrku Nocy” nie przeczytał. Kilka razy nad nią przysypiałem... ale książka ma swój urok.

Jego siła tkwi w opisach cyrku, kreśleniu magicznego tła, różnych interesujących drobiażdżków.

Zdecydowany minus – romans. Ale myślałem że tylko ja tak mam, bo organicznie nie lubię romansów. A tu się okazało, że nie tylko.

Aha, i trochę broniąc książki. Pojedynek nie jest pojedynkiem, bo Celia i Marco pojedynkować się nie chcą. Zostali siłą wtłoczeni w role antagonistów. Stąd myślę taka “mdłość” tego starcia.

Belhaju, właściwie fabuła jest całkowicie pretekstowa i służy zbudowaniu wizji Cyrku.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie lubię streszczać, bo i nie lubię czytać streszczeń – spojlery. Czy to błąd? Nie wiem.

 

Staruchu, oni faktycznie pojedynkować się nie chcą – przynajmniej od pewnego momentu. Jednak ich opiekunowie inaczej do tego podchodzą i praktycznie przy każdej wypowiedzi to podkreślają. Stąd tak silny nacisk na ten nieszczęsny pojedynek w recenzjach, opisach, streszczeniach.

Jego siła tkwi w opisach cyrku, kreśleniu magicznego tła, różnych interesujących drobiażdżków.

Tu się zgodzę tylko częściowo, bo opisy w moim odczuciu są słabe. Pomysły jednak na poszczególne  elementy cyrku są ciekawe. Nie powiem, że idea Drzewa Życzeń, czy wspomnień zamkniętych we flakonach, słoiczkach, butelka jest słaba, bo bym bardzo skłamała. To są elementy, które ratują i pokazują potencjał (moim zdaniem nie wykorzystany) książki.

 

Ciekawa jestem, jak odebrałeś czasowe przeskoki w tę i z powrotem.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie przeszkadzają zbytnio, ale też początkowo na daty uwagi nie zwracałem specjalnie. Nie wiem właściwie po co autorka je wprowadziła. Układ chronologiczny nie zaburzyłby moim zdaniem kompozycji książki.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Skończyłam.

Zgadzam się ze Śniącą, że bohaterowie są bezbarwni. Zgadzam się też, że część z nich (siostry, madame Padva) mają zadatki na postaci interesujące. Ale na zadatkach się kończy. W ogóle mam trochę ironiczne wrażenie, że Morgenstern uznała, że bohaterki staną się ciekawe, gdy ubierze je w fajne kiecki. Fajna kiecka to fajna sprawa, żeby nie było, ale trochę może nie wystarczyć. Celia Bowen, główna bohaterka, kiecki miała rewelacyjne, ale nic jej to niestety nie pomogło.

Pod koniec powieści “mężczyzna w szarym garniturze” (przy okazji, akurat to określenie mi nie przeszkadzało, w zalewie niemal jednakowych postaci przynajmniej wiedziałam, o kim mowa) stwierdził, że Marco i Celia zostali dobrani do pojedynku na zasadzie przeciwieństwa. A ja zaczęłam zachodzić w głowę, jakie to oni mogli mieć przeciwstawne cechy. Nie doszłam do niczego, bo właściwie nie potrafiłam wymienić żadnych ich cech (oprócz tego, że Marco w stosunku do Isobel okazał się świnią).

 

Zgadzam się też co do pojedynku. Mam wrażenie, że nie tylko bohaterowie nie wiedzieli, o co w nim chodzi, ale sama autorka również nie za bardzo sobie wyrobiła na ten temat jakieś pojęcie. O romansie już dużo osób napisało – dla mnie był przeegzaltowany, żeby się już więcej nie znęcać.

 

Podczas czytania miałam też wrażenie pewnej niewspółmierności. Pojedynek miał być niemal epicki, na śmierć i życie, do wyczerpania przeciwnika, angażujący inne osoby, zaaranżowany, przygotowywany latami, trwający latami. Żywioły, magia, czary-mary, nieśmiertelni mistrzowie. No a z drugiej strony mamy jego arenę. No, cholera, cyrk. Fajny, czarno-biały, z bajerami, ale, cholera, cyrk. I jeszcze dochodzą ci bezpłciowi rywale... Jakoś nie mogłam pozbyć się poczucia, że jedno z drugim mi nie styka.

 

Ale nie było też tak źle, jakby się mogło wydawać z powyższego opisu. Momenty były, nawet emocje były, jak się trupy pojawiały. Podobnie jak Śniąca miałam wrażenie, że jakaś idea jest, potencjał jest, tylko ginie w tym egzaltowanym, miejscami nazbyt mdłym sosie. 

Pewnie doczytałabym do końca, gdybym dorwała tę książkę niezależnie od DKFN. Co prawda przerywałam dwukrotnie, pochłaniając w tym czasie inne pozycje, ale tu też się jakoś doczołgałam do końca.

Staruch również ma rację. Urok ta książka też ma. Jakiś. :)

Pocieszyłyście mnie, bo główni bohaterowie wydawali mi się kompletnie nijacy a ten ich romans wymuszony na zasadzie ‘bo autor mówi, że się kochają to się kochają’ i myślałam, że to przez czytanie w oryginale się wczuć w nich nie mogłam ;) Te opisy kiecek mnie osobiście strasznie męczyły. No każdą postać autorka postanowiła definiować przez jej ubranie. W zasadzie, jedyną bohaterką która mnie mocniej zaciekawiła i nie rozczarowała to Tsukiko – w szczególności doceniam smaczek z imionami jej i ‘przeciwniczki’ (’dziecko Księżyca’ / ‘miejsce Słońca’) :)

Jestem zszokowany. Dochodzę do wniosku, że mam zje..ny gust. Książka ta spodobała mi się bardzo. Jest ona jednym z tych utworów, które czytam dłużej specjalnie po to by za szybko nie skończyć opowieści. Głównym bohaterem jest cyrk, który olśniewa mnie odwrotnie proporcjonalnie do cyrków, w których miałem nieszczęście przebywać. Mimo, że autorka skacze w rozdziałach po różnych miejscach i czasach to trudno się pogubić w akcji. Może to i celowy zabieg, który uwidacznia jedną z tez książki, że na płynący czas nie mamy wpływu. Główni ludzcy bohaterowie, czyli Marco i Celia, którzy mają niezwykłe moce i tak są w grze tylko figurami, które wiedzą, że biorą udział w rozgrywce, ale nie wiedzą jakie są jej reguły,w  związku z czym nie wiedzą bardzo długi czas w jaki sposób zostanie wyłoniony zwycięzca.  Oczywiście do gry zostali wybrani bez swojej wiedzy. Bardzo mi podobały się opisy osób, które należały do fan klubu cyrku i które jeździły po całym świecie tylko żeby w nim przebywać. Na początku też ciekawym dla mnie było to, że nie wiedziałem czy cyrk ten jest czymś dobrym czy może tak jak w PINOKIU osoby tam przychodzące odczują jego oddziaływanie. Potem jak już akcja całkowicie mnie pochłonęła to przestało mnie to interesować. Wątek romansu jakoś mnie nie odrzucił i było go dość mało, biorąc pod uwagę, że to on determinował poczynania bohaterów przynajmniej w drugiej części książki. Bardzo mało wiemy o demiurgach. Dotąd nie wiem, który był bardziej zły, chociaż zakończenie książki i sposoby uczenia przez jednego z nich niby wskazują jednoznacznie, ale niech mi ktoś powie kto zabił jednego z pobocznych bohaterów. Biorąc pod uwagę, że dla własnej rozrywki potrafią zabrać ludziom dość dużą dozę wolności i zmuszają ich do dużych wyrzeczeń obydwaj prowodyrzy wydarzeń nie odstają za bardzo od siebie. Przeszkadzały mi jedynie wróżby i przepowiednie. które były za mało jak na mój gust zawoalowane przez co człowiek jakoś nie dziwił się nadchodzącym wydarzeniom.

Ocho ja nie odczułem tego, że Marco i Celia zostali dobrani na zasadzie przeciwieństwa, ale że ich pojedynek ma być sposobem wyłonienia, który sposób/jaka filozofia nauczania adeptów jest lepsza. W pewnym momencie jeden z demiurgów stwierdza, że walczący za bardzo są podobni do siebie. Odnośnie tego, że Marco okazał się “wredną świnią” to musisz ocho  przyznać, że reakcja Isobel była nieadekwatna do “zbrodni” Marca jeżeli nie powiedzieć, że bezsensowna. Podsumowując 5/6. O odwołaniach do cyrku w literaturze napiszę w temacie głównym jak tylko znajdę czas i chęci.

Rzucę garść luźnych przemyśleń:

 

Jogurt odważnie się przyznał, że książka mu się podobała ; ) Podążę jego śladem mówiąc, że mnie też. Nie bez zastrzeżeń, bo jednak słabych punktów jest sporo, a nade wszystko główni bohaterowie, i nie dałabym 5/6 ale raczej 4/6, niemniej zostałam wciągnięta przez ten klimat. Kiedy musiałam przerwać, wracałam potem do lektury z niecierpliwością.

 

“Człowiek w szarym garniturze” to jak na mój gust bodaj najlepsza postać ze wszystkich. Wbrew pozorom, mimo że tak go mało, został odmalowany całkiem szczegółowo – a w każdym razie wiele można sobie dopowiedzieć.

 

W sumie nie wiem, po co te trupy. Ani jedna z sióstr, ani zegarmistrz tak naprawdę nie musieli ginąć. Oba zgony były jak dla mnie strasznie naciągane, chyba wprowadzone tylko po to, by zagęścić atmosferę na siłę, ot, by coś się wydarzyło.

 

Ok, tyle na razie :)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ja też nie wiem, po co te trupy. Ale mi się podobały. ;)

 

Chciałam jeszcze dodać, bo zapomniałam wcześniej, że mnie podobały się te przeskoki w czasie. Fajne było domyślanie się (podążając za świadkiem – Baileyem), co się mogło w tym cyrku przez ten czas podziać, kim byli bohaterowie. Tak, to był według mnie udany zabieg.

Jose i Jogurcie, każdy ma swój własny gust, który różni się mniej lub bardziej od innych :) I bardzo dobrze. Bo inaczej byłoby nudno i nie byłoby o czym dyskutować :) 

Ja musiałam się zmuszać do czytania, ale mnie najbardziej ze wszystkiego przeszkadzała narracja w czasie teraźniejszym, która była dla mnie niestrawna i położyła się cieniem na całości. Nie neguję, że  było kilka fajnych rzeczy. I przypomniałeś mi o grupie reverus – to, uważam była jedna z ciekawszych “postaci”.

Przyznaję, że na przeskoki czasu zwracałam uwagę jedynie w przypadku Baileya, bo cała reszta nie miała dla mnie jakiegoś wyraźnego znaczenia, w jakiej kolejności są poszczególne rozdziały. 

 

Zresztą, jak sobie czytam teraz Wasze opinie, po odłożeniu książki, gdy już nie muszę patrzeć na tekst, to zaczyna mi się coraz więcej elementów podobać :)  Ale tylko elementów. Co do całości zdania nie zmieniam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nowa Fantastyka