Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Finkla

[DKNF] Postapo po hamerykańsku

{
Bangley powystrzelał myślniki, a Jasper zeżarł przecinki

Autor totalnie lekceważy zasady interpunkcji, a to bardzo mi przeszkadzało. Otóż, moim zdaniem, te wszystkie kreseczki i kropeczki do czegoś służą. Mianowicie, pozwalają Czytelnikowi od pierwszego rzutu oka zobaczyć zamysł Autora.

Heller nie dał mi tej szansy. Niekiedy musiałam się zastanawiać, co pisarz miał na myśli, czasem zgadywać, który z rozmówców wypowiada dane słowa. Zadanie tym trudniejsze, że myślniki otwierające dialog też zostały pominięte, trudno więc odróżnić pierwszoosobową narrację od słów mówionych na głos przez głównego bohatera. Zwłaszcza że Autor postanowił monotonnie oddzielać pustym wersem każdy akapit od sąsiednich.

Nie znoszę, kiedy ktoś nie szanuje mojego czasu, a pomijanie przecinków i myślników właśnie to oznacza – zmusza do poświęcenia dodatkowej chwili banalnym skądinąd zdaniom. Nie bardzo widzę uzasadnienie dla takiego zabiegu – narrator przecież był niegdyś poetą, wydał jakiś tomik wierszy, zachodzi więc podejrzenie, że co najmniej jedną książkę w życiu przeczytał. A przecinki mógł zaobserwować choćby w korespondencji z wydawcą.

Na ile się zorientowałam, "Gwiazdozbiór psa" to postapo.

Dwa aspekty wykreowanego świata wydają mi się niewiarygodne – zarazy nie tyle dziesiątkujące, co tysiącujące lub milionujące ludzkość i sukińsyństwo nielicznych niedobitków. Czternastowieczna dżuma wymiotła jedną czy dwie trzecie populacji Europy, a tu nagle – mimo bardziej zaawansowanej medycyny – jeszcze gorsza masakra. No i ci ludzie nie myślący o innych rzeczach niż zabijanie i grabienie. Może jestem niepoprawną idealistką, ale wierzę w instynkt stadny, chęć zakładania rodziny, towarzyskość, potrzebę porozmawiania od czasu do czasu z innym człowiekiem...

Ale wtedy Heller musiałby zrezygnować z sentymentalizmu.

A może to głos  w dyskusji na temat prawa do posiadania broni? Jako taki, miałby rację bytu, ale Autor nie zajmuje jednoznacznej pozycji – narrator lubi polować, więc chyba jednak dobrze, że każdy świr ma strzelbę.

Zabrakło mi klęsk żywiołowych. Ot, podniosła się temperatura, więc pstrągi zniknęły. A gdzie huragany? Wzrost temperatury oceanu nie przechodzi tak sobie bez echa.

Dlaczego tego wątku tak bardzo w książce nie ma? Być może krzywdzę Autora niesłusznymi podejrzeniami, ale mam dwie hipotezy: (1) po prostu nie wiedział, w końcu nie każdy musiał słyszeć, skąd się biorą cyklony. (2) Heller odpowiednią wiedzę posiadał, ale wolał nie wyskakiwać z takimi niewygodnymi prognozami.

W porządku, Colorado nie leży na plaży. Ale niejaki huragan Katrina dotarł lądem od Zatoki Meksykańskiej do wschodniej Kanady...

 

Nieco zmodyfikowana wersja postu opublikowanego tutaj:

http://finklaczyta.blogspot.com/2016/03/gwiazdozbior-psa-pieska-interpunkcja.html

Komentarze

obserwuj

Finklo, taki a nie inny sposób narracji to wybór pisarza. I mogę tu podać przyczynę “książkową” – czyli chorobę Higa. Oraz przypuszczać tylko, jakie były intencje autora. Moim zdaniem autor chciał pokazać, że ten sposób komunikacji Higa z nami wynika z traumy, jakiej doznał. Czy wyobrażasz sobie, że Hig po przetrwaniu “końca świata”  radosny jak szczygiełek będzie dzielił się z nami wrażeniami z osiągnięcia rekordów wędkarskich? Trochę mu po prostu “odbiło”, on się broni przed całkowitym szaleństwem. Jego myśli sobie “skaczą”, czasem tylko skupione. Przecież – jakby się tak dobrze zastanowił – to kula w łeb lepsza. Przynajmniej na początku książki.

Wątek globalnego ocieplenia uważam za niepotrzebny, jakby wtrącony tylko dlatego, że jest “modny”. I po prostu go zignorowałem.

Zaraza. Szacuje się, że ospa zabiła 90-95% populacji Indian po zawleczeniu jej tam przez Hiszpanów. Czyli – można sobie wyobrazić ciut tylko silniejszą zarazę.

O “instynkcie stadnym” i wszechobecnym zabijaniu to jeszcze napiszę w Hyde Parku, bo to jest moim zadaniem najciekawszy wątek.

PS. I ciężko czytało się tylko z początku wink

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

O, jaki konkretny i rozbudowany komentarz. Aż żal, że sama tak nie umiem.

Widzisz, urywane zdania jeszcze bym jakoś przeżyła. Ale dlaczego nie można wstawić przecinka przez “który”, jeśli akurat trafi się sentencja na tyle długa, żeby słowo znalazło się w środku? Mnie to męczyło, irytowało i miałam wrażenie, że z przecinkami na swoich miejscach czytałabym szybciej. A czas to ostatnio u mnie towar paskudnie deficytowy. Dość powiedzieć, że lekturę zakończyłam pierwszego marca, ale recenzję (nie jakoś długą przecież) udało się wstawić dopiero dzisiaj.

Z globalnym ociepleniem możesz mieć rację. Po namyśle – faktycznie wygląda na doklejony, a przez to nieprzemyślany. Ale z drugiej strony – biadolenie na zanik pstrągów pojawia się w wielu miejscach.

Ospa. Tak – Indianie padali jak muchy. Ale Europejczycy mieli odporność wbudowaną chyba w genach. Gdzie jak gdzie, ale w Stanach powinno być mnóstwo różnych ras, grup etnicznych oraz przeciwciał. I co Indianie wiedzieli o przenoszeniu chorób, kwarantannie, szczepionkach i lekarstwach?

Babska logika rządzi!

Tak jeszcze zapytam z ciekawości – a jak kwestia interpunkcji wyglądała w oryginale? Tłumaczenie swojego misz maszu nie dodało do zamysłu autora?

 

Finklo, niewiele jest o treści książki w twojej recenzji. Skupiasz się na tym, co cię zirytowało w formie, względnie na tym, co uważasz za wadę w kosntrukcji świata, ale o samej fabule i bohaterze niczewo...

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nie mam pojęcia, jak to było w oryginale. Ktoś widział?

Ale nie podejrzewam, że tłumacz mógł tak skopać poprawny interpunkcyjnie pierwowzór. No, po prostu nie. Przecinkologia jest na poziomie wczesnej podstawówki.

Nie ma treści – święta prawda. Sama nie lubię takich opisów w recenzjach, więc nie robię innym, co mi niemiłe. Tylko argumenty, czy warto przeczytać, czy nie. Jeśli ktoś uzna, że warto, to fabułę i bohaterów sam pozna. A jeśli nie – to po co mu streszczenie?

Babska logika rządzi!

Finklo, odpowiadając na twoje pytanie dwa posty wyżej:

 

Bo nie wiadomo do czego się twoja krytyka odnosi. Bo być może, mimo negatywnej recenzji, ktoś zechce samemu przeczytać, o ile tematyka i rodzaj powieści leżą w kręgu jej/jego zainteresowań. Nie chodzi o zdradzanie zbyt wiele z treści, a o zarysowanie dla odbiorcy o czym to jest.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Pierwsze zdanie, właściwie pierwszy akapit, sprawia, Finklo, że dla mnie to już nie recenzja (bez najmniejszego wprowadzenia, bez zawieszenia tekstu w literackiej czy wydawniczej, czy gatunkowej rzeczywistości). I nie jestem w stanie tego doczytać do końca. Oby jak najmniej takich tekstów.

Oj, przez brak gwiazdek nie zauważyłam nowych komentarzy. Przepraszam.

JeRzy, dzięki za próbkę. Hmmm. W angielskich przecinkach orientuję się znacznie gorzej niż w polskich. Ale mam wrażenie, że w oryginale nie brakuje tych przecinków tak bardzo. Za to zdania wydają się bardziej poszarpane. Ale mogę się mylić.

Psycho, napisałam w tytule, że postapo. ;-) Ale możesz mieć rację z tym wprowadzaniem. Przemyślę to.

Sirinie, dziękuję za wizytę. A co konkretnie w tym akapicie dyskwalifikuje tekst jako recenzję? Też mogę przemyśleć Twoje uwagi, ale potrzebuję więcej danych. :-)

Babska logika rządzi!

Przeczytałem Twoją recenzję i już do książki nie zajrzę. Ja zajmuję się możliwością globalnego --– oziębienia, bo i taka możliwość nie jest wykluczona. Wybuch dużego wulkanu potrafi ochłodzić atmosferę o kilka stopni na wiele miesięcy, a nawet lat --– taka historia w przypadku Ziemi zdarzyła się kilkakrotnie. Dzięki za informację o powieści. Pozdrawiam.

Bo za­czy­nasz od wy­pi­sy­wa­nia tego, co Ci się nie po­do­ba. Jak­bym nie miał po­ję­cia o książ­ce, o któ­rej pi­szesz, to bym nie wi­dział nadal nic, a do tego po­trak­to­wał Twój tekst jako opi­nię, nie jako re­cen­zję. Czy­ta­jąc re­cen­zję muszę na samym po­cząt­ku do­wie­dzieć się, co bę­dzie jej te­ma­tem (tak ro­zu­miem słowo “re­cen­zja” i po to ona służy). A u Cie­bie zo­ba­czy­łem, że na­rze­kasz. Jeśli to jest te­ma­ty­ka re­cen­zji, to uzna­ję, że szko­da czasu i wy­bie­ram inny tekst.

Ryszardzie, dziękuję. Miło, że zajrzałeś.

Oziębienie też się czasami trafia, ale w najbliższej przyszłości chyba nie zapowiadają. :-/

 

Sirinie, dzięki za rozwinięcie. OK, teraz więcej rozumiem, o co Ci chodziło. Tylko to niewiele zmienia, bo w książce nic mnie nie zachwyciło, a od czegoś trzeba zacząć...

Babska logika rządzi!

Droga Finklo, o ile proces ocieplenia klimatu jest powolny i raczej przewidywalny, a przyczyny rozpoznane jako tako, to nagłe wybuchy wulkanów w żaden sposób przewidzieć się nie da. Taka katastrofa wcale nie musi być czymkolwiek zapowiedziana i w ciągu kilku lat może Ziemię zmienić w sopel lodu na setki lat. Ludzkość nie ma żadnej polisy ubezpieczeniowej na taką katastrofę, a jej prawdopodobieństwo jest niezerowe. Jesteśmy jedynie biologiczną pleśnią na planetarnej kuli i powinna nas cechować egzystencjalna pokora. Pozdrawiam.

Ryszardzie, prawda – ocieplenie przewidywalne i przewidywanie, ale nigdy nie wiadomo, kiedy jakiś większy meteor albo wulkan zwiększy zachmurzenie. Ale prawdopodobieństwo tych ostatnich raczej niewielkie... Choć, owszem, niezerowe.

Babska logika rządzi!

Skądinąd łącznie?

 

Trudno to nazwać recenzją, Finklo, raczej garścią przemyśleń, dlaczego dany tytuł nie przypadł Ci do gustu, i na dodatek brakuje zakończenia ;)

 

Sama tym razem do Dyskusyjnego Klubu się nie przyłączyłam, bo po “Jestem legendą” jakoś nie miałam ochoty na kolejnego samotnika w świecie po takiej czy innej zagładzie, zresztą nie znam się na wędkarstwie i lataniu małymi samolocikami, jakoś mnie to nie kręci. Z pewnością jednak mnie również wątek potraktowanego po macoszemu globalnego ocieplenia by wkurzał, jak sądzę po Waszych wpisach, bo ja klimatolog z wykształcenia jestem ;)

Zerknęłam przy okazji na zapodany przez JeRzego odnośnik do oryginału... faktycznie niełatwo musi się brnąć przez tak napisany tekst. Nie czuję się zachęcona i nie żałuję, że w tym miesiącu odpuściłam eksperyment czytelniczy...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jose, dzięki za wizytę. :-)

Rzeczywiście, razem, już poprawiam.

A jak powinno wyglądać zakończenie recenzji?

O zachęcaniu nawet nie myślałam. ;-)

Babska logika rządzi!

Kurczę, to nie jest recenzja, to jest wyrzucanie z siebie przyczyn, dla których książka Ci się nie podobała :) A wnoszę, że nie podobała Ci się ogromnie.

 

Zapytam:

Dwa aspekty wykreowanego świata wydają mi się niewiarygodne – zarazy nie tyle dziesiątkujące, co tysiącujące lub milionujące ludzkość i sukińsyństwo nielicznych niedobitków. Czternastowieczna dżuma wymiotła jedną czy dwie trzecie populacji Europy, a tu nagle – mimo bardziej zaawansowanej medycyny – jeszcze gorsza masakra.

Czy według Ciebie taka zaraz jest nieprawdopodobna w dzisiejszych czasach, bo mamy bardziej rozwiniętą medycynę? To znaczy, uważasz, że to niemożliwe, by jakaś choroba zebrała tak wielkie żniwa, chociaż przecież jest wiele takich, których nie potrafimy wciąż uleczyć, nie mówiąc o zapobieganiu?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Chyba zgodzę się z początkiem Twojej wypowiedzi.

Czy według Ciebie taka zaraz jest nieprawdopodobna w dzisiejszych czasach, bo mamy bardziej rozwiniętą medycynę? To znaczy, uważasz, że to niemożliwe, by jakaś choroba zebrała tak wielkie żniwa, chociaż przecież jest wiele takich, których nie potrafimy wciąż uleczyć, nie mówiąc o zapobieganiu?

Nie jestem lekarzem, ale wydaje mi się, że choroby, które wyewoluowały naturalnie, rzadko kiedy są takie straszliwe w skutkach. Widzisz, błyskawiczne wyniszczenie nosiciela “nie leży w interesie” bakcyla. Dlatego te, które przeskakują z innych gatunków, tak szaleją – różne ptasie grypy i inne. Z czasem się “cywilizują” i przestają być takie wredne. Jeśli choroba bardzo łatwo przeskakuje na niezainfekowane osobniki, zaraża każdego, kto ma z nią kontakt, szybko się rozwija i w większości wypadków prowadzi do śmierci, to wybije tych, których znajdzie w najbliższej okolicy, a potem zdechnie z głodu. Jeżeli zarażenie wymaga na przykład zetknięcia ze śliną, to już łatwo ją ograniczyć i nie wykosi większości populacji. Jeżeli część ludzi posiada naturalną odporność (a w amerykańskim tygielku geny ładnie się wymieszały) – jak wyżej. Jeżeli nie każdy zarażony umiera – jak wyżej. Jeżeli rozwija się wolno, to medycyna ma czas na badania.

Owszem, obecnie mamy samoloty, które bardzo ułatwiają rozprzestrzenianie epidemii. Ale mamy również mikroskopy, antybiotyki, kwarantanny, radio i Internet. I nie mamy lotniska w każdej wiosce.

Pozostają jeszcze zarazy wyhodowane sztucznie. Ale trzeba być ciężkim idiotą, żeby (a) stworzyć coś tak uniwersalnie zjadliwego; (b) wypuścić to na wolność bez posiadania szczepionki, aseptycznych bunkrów, planów działania w razie przecieku, czegokolwiek.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka