Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Staruch

Dokąd zmierzamy, czyli szczęście dla każdego

{
„My wydrążeni ludzie, My, chochołowi ludzie Razem się kołyszemy Głowy napełnia nam słoma Nie znaczy nic nasza mowa Kiedy do siebie szepczemy Głos nasz jak suchej trawy Przez którą wiatr dmie...

Jest rok 2467. Od trzydziestu lat nie narodziło się żadne dziecko, życiem ludzi sterują bezsensowne prawa, a nad przestrzeganiem porządku świata pieczę dzierżą bezduszne roboty. To świat powieści „Przedrzeźniacz” Waltera Tevisa. Czy jest to więc kolejna książka, opisująca świat po globalnej apokalipsie? Nie do końca…

 

Słowa kluczowe tej książki to szczęście i bezpieczeństwo. Jak zapewnić szczęście społeczeństwu? Przez zapewnienie szczęścia jednostkom. W jaki sposób? Zapewniając bezpieczeństwo. Należy unikać stresów, wyzwań, niepowodzeń – wszystkiego, co może być powodem do zmartwień. A głównym elementem stresogennym są przecież relacje międzyludzkie. Należy więc wpoić ludziom kilka sloganów: „szybki seks jest najlepszy”, „jeśli masz wątpliwości, daj sobie spokój”, „o nic nie pytaj; odpręż się”,  „samotność jest najlepsza”, „poddaj się Ekranowi”. Ale przecież człowiek pozbawiony zmartwień nie jest przecież szczęśliwy. Jak mu owo szczęście zapewnić? Można pójść „na skróty” – wywołać „szczęście” sztucznie – drażniąc odpowiedni ośrodek w mózgu impulsami chemicznymi lub elektrycznymi. Toteż wszyscy biorą tabletki – „sopory”. Stale otumanieni, za to – bezkreśnie zadowoleni. Że to fałsz i ułuda? Narkomani i alkoholicy przecież świetnie to wiedzą…

 

A gdyby tak cała ludzkość pogrążyła się w fałszywym „szczęściu”? Nie trzeba apokalipsy – jak taki świat będzie wyglądał po roku, dziesięciu, stu latach? Po co się zajmować czymkolwiek? Jak ten świat działa – bez wysiłku, kreatywności, innowacyjności? Chciałoby się rzec – siłą rozpędu. Czuwają nad nim roboty, aczkolwiek wielce kulawa to piecza. Wszystko powoli, lecz nieuchronnie, przestaje działać, psuje się, zawodzi… Nikt już nie umie czytać, oglądanie filmów pornograficznych to najpopularniejsza rozrywka… Niektórzy ludzie są aż tak przesyceni „szczęściem”, że dokonują samospalenia…

 

Powieść ma troje pierwszoplanowych bohaterów: robota Spoffortha, Mary Lou Borne i Paula Bentleya.

Robert Spofforth – człekokształtny robot Marki Dziewięć, prześwietny umysł, największe dzieło ludzkości. Jego marzeniem jest… umrzeć.

Paul Bentley – człowiek, który samodzielnie nauczył się czytać.

Mary Lou Borne – kobieta, której los nierozłącznie splata się z losami Spoffortha i Bentleya.

To od nich zależy przyszłość ludzkości…

 

Tyle o tle powieści. Teraz – co mi się podobało, a co nie. Największym plusem powieści jest jej świat – przerysowane, pokazane w krzywym zwierciadle odbicie naszego świata, skupionego na sobie, gdzie „ego” jest najwyższą wartością. Czy ta wizja może się ziścić?

Minusem są dla mnie bohaterowie. Miotani wydarzeniami jak laleczki na falach – jakoś nie mogłem się z nimi „zżyć”.  Miejscami sama wizja świata też trąci myszką – roboty jak z Czapka czy Lema, nieadekwatne do obecnych czasów wzorce zachowań (tu widać, że książkę napisano w 1980 roku – duch lat siedemdziesiątych jest w niej bardzo żywy).

Jakie wnioski? Jeśli czytać – to głównie dla przedstawionej wizji świata. Być może do takiej przyszłości właśnie bezwiednie kroczymy… 

Komentarze

obserwuj

Że to fałsz i ułuda? Narkomani i alkoholicy przecież świetnie to wiedzą… 

No właśnie nie wiedzą. Trudno to pojąć, jednak osoby uzależnione od substancji żyją w świecie iluzji. Potrafią zaprzeczyć, że kiedykolwiek mieli wszywkę, choć takową przed minutą im wycięto z tyłka.

 

Troszkę zaniepokoiła mnie informacja o “starzeniu się” lektury. Ale zobaczymy, mam w kolejce do przeczytania. Jak zresztą całe Artefakty.

Uwierz Sirinie na słowo – wiedzą! I dlatego tak szybko sięgają po następną działkę, następny kieliszek...

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jeśli ta książka ma mnie uszczęśliwić to chętnie kupię :D

Nowa Fantastyka