Znasz li granice grozy, które różnej maści straceńcy są gotowi przekroczyć, by za wszelką cenę osiągnąć swój cel?
Powiadali, że na początku XIX stulecia, w Saksonii, w wielkim pałacu otoczonym parkiem, żyła niezwykłej urody hrabina, von Plitz. Była wdową, jej mąż poległ w walkach przeciw Napoleonowi. Nie miała też dzieci, najczęściej mogła liczyć jedynie na towarzystwo służby. Jej ulubionym zajęciem było wpatrywanie się całymi godzinami w lustro, przebieranie w coraz to nowe suknie oraz podziwianie swego uroku i czaru.
Pewnego dnia hrabina, dobiegająca już czterdziestki, spostrzegła, że w jej włosach widoczne są srebrne nitki, a na twarzy zarysowują się drobne zmarszczki. Z przerażeniem wybiegła z pałacu, wsiadła do powozu i kazała się wieźć do doktora. Ten obejrzał hrabinę i oznajmił, że rozpoczynają się u niej pierwsze oznaki starzenia – ząb czasu zaczyna wycinać na jej twarzy swoje piętno. Pod wpływem nalegań i błagań zrozpaczonej kobiety lekarz spisał na kartce zestaw ziół, które miała nabyć u cyrulika i pić z nich napar, polecił również nacieranie skóry miodem oraz ukrywanie siwizny pod warstwą specjalnej farby.
Niestety te i inne zabiegi okazały się nieskuteczne i z każdym tygodniem i miesiącem hrabina dostrzegała coraz więcej oznak nieubłaganie zbliżającej się starości. Po pół roku raz jeszcze pojechała do swojego doktora. Ów, poruszony jej skargą, poradził jej po namyśle, aby udała się po poradę do zielarki, której chata znajdowała się jakąś milę za miastem. Hrabina niezwłocznie wyruszyła pod wskazany adres.
Zielarka przywitała ją z dziwnym uśmiechem, była to chuda kobieta w podeszłym wieku, mieszkająca w nędznym domu z wielkim, czarnym, lecz trochę wyleniałym ze starości kocurem. Dowiedziawszy się o powodzie przybycia gościa, stwierdziła, że istnieje jeden sposób nie tylko na powstrzymanie starzenia się, ale nawet na przywrócenie młodości. Arystokratka w milczeniu i ze zgrozą wysłuchała ponurego wykładu, z obrzydzeniem odpychając ocierającego się o jej nogi miauczącego stwora. Rzuciwszy parę złotych monet znachorce, która wydała się jej czarownicą, bądź podobną, sprzymierzoną z siłami ciemności istotą, hrabina wyszła z chaty i odesławszy powóz, wróciła do pałacu pieszo i w milczeniu.
Przez kilka dni i nocy była bardzo niespokojna, nie mogła spać ani usiedzieć w miejscu, trawiąc straszną tajemnicę powierzoną jej przez tajemniczą zielarkę. W pewnym jednak momencie, gdy w blasku dnia spostrzegła wyraźne zmarszczki na swojej, niegdyś urokliwej twarzy, przestała się wahać. Tuż przed północą, otulona w gruby płaszcz opuściła dom, nie powiadamiając służby i udała się w kierunku starego kościoła, za którym był usytuowany cmentarz.
Tuż po jej dotarciu na miejsce, zerwał się wiatr, a pomruk dalekich grzmotów zwiastował zbliżającą się burzę. Kobieta minęła kościół i weszła na teren cmentarza. Po paru chwilach błądzenia zbliżyła się do jednego z grobowców, na którym widniał szlachecki herb. Z rosnącą trwogą wpatrywała się w zamknięte podwoje grobowca drgające pod naporem coraz silniejszych podmuchów wiatru.
W pewnym momencie zza chmur wyjrzał księżyc, czyniąc widocznymi litery na tablicy znajdującej się ponad wejściem do mauzoleum. Napis głosił:
Baronowa von Kreuss
1695 – 1726
Zmarła w kwiecie wieku
Hrabina zbliżyła się, aby odczytać zdanie umieszczone nieco niżej, napisane drobniejszą czcionką:
Niech Bóg zlituje się nad jej duszą
Hrabina znała ponure opowieści, jakie krążyły na temat zmarłej. O jej hulaszczym trybie życia, rozwiązłym prowadzeniu się, zdradzaniu męża, a także podejrzanych kontaktach z rozmaitymi szarlatanami, poszukiwaczami kamienia filozoficznego, a nawet wyznawcami szatana. Budziło to oburzenie i zgorszenie pobożnych chrześcijan z okolicy, którzy jednak nie odważyli się nigdy otwarcie zaprotestować, czując respekt przed baronową i jej złowrogimi znajomymi. Jednakowoż pewnego jesiennego dnia, gdy baronowa wybrała się na przejażdżkę przez las kolaską, zerwała się wyjątkowo silna wichura i jedno z grubych drzew, wyrwane z korzeniami, przewróciło się akurat na przejeżdżającą bryczkę, miażdżąc pojazd i kładąc trupem pasażerkę. Wśród okolicznych mieszkańców wnet rozeszła się pogłoska, że była to kara Boża za występki nierządnicy i wspólniczki diabła.
Miejscowy pastor nie żywił zrazu zapału do zezwolenia na pochówek baronowej w poświęconej ziemi, jednak pod wpływem gorących próśb męża, popartych sowitym datkiem, wyraził na to zgodę.
Kilka miesięcy po pogrzebie zaczęły mieć miejsce się w okolicy niepokojące zdarzenia.
Z początku ginęły psy, które oddalały się od domostw, później kozy i owce, wreszcie pewnego dnia znaleziono w lesie martwą córeczkę szewca, z rozszarpanym gardłem i pokaleczonym ciałem. Mieszkańców pobliskich wiosek oraz miasteczka ogarnęło przerażenie. Zaczęli skrupulatnie pilnować swojego dobytku, a przede wszystkim nie pozwalali oddalać się swoim pociechom; niestety w miarę upływu tygodni i miesięcy ginęły kolejne dzieci, których zwłoki znajdowano w lesie lub na łąkach.
Na ludzi padł blady strach. Burmistrz wyznaczył sowitą nagrodę za schwytanie oprawcy, jednak pozostawał on nieuchwytny.
Pewnego dnia bezdomna dwunastoletnia dziewczynka, wałęsająca się od wsi do wsi, na zimę przygarniana przez dobrych ludzi, zgłosiła się do pastora i zaproponowała, że za odpowiednią zapłatą zostanie przynętą dla mordercy. Tak się też stało. Po zapadnięciu zmierzchu kilkunastu mężczyzn uzbrojonych w szable, widły i siekiery podążyło w kierunku lasu wraz z dzieckiem, uprzednio sowicie nakarmionym i ciepło odzianym. Gdy tylko cała grupa przybyła w pobliże miejsc, w których najczęściej znajdowano ofiary, postanowiono że dziewczynka usiądzie pod drzewem i będzie cicho śpiewać, zaś mężczyźni ukryją się w pobliskich zaroślach.
Po dwóch lub trzech godzinach oczekiwania z lasu wynurzyła się wysoka postać opatulona białą płachtą wyglądającą jak prześcieradło. Zbliżyła się w milczeniu do dziewczynki, która w popłochu zerwała się z miejsca i pogoniła w stronę ukrytych towarzyszy. Upiorny przybysz nagle przyspieszył i z wściekłym wyciem rzucił się na dziecko. W tej jednak chwili z zarośli wypadła zbrojna odsiecz i pokrzykując otoczyła napastnika. Wtedy opadło z niego płótno, które okazało się całunem i wszyscy ujrzeli diaboliczne oblicze zmarłej przed paroma miesiącami baronowej von Kreuss. Jednakże demon nie zamierzał podejmować walki, rozpostarłszy zakończone szponami ręce, wydał diabelski świst, po czym zamienił się w słup dymu, który szybko rozwiał się na wietrze.
Roztrzęsieni ludzie wrócili do miasteczka. Następnego dnia, gdy słońce już stało wysoko na niebie, cała gromada udała się w towarzystwie pastora na cmentarz. Otwarto grobowiec baronowej, znajdując wewnątrz zwłoki bez śladu rozkładu, choć nieco cuchnące; twarz zmarłej była wszelako makabrycznie wykrzywiona. Pastor drżącymi dłońmi wyjął zza pazuchy ostry pręt z kutego żelaza, przyłożył go do piersi trupa i mocno pchnął. Dał się wówczas słyszeć ohydny odgłos i niewielki kłąb czarnego pyłu uleciał powietrze. Zasunięto pokrywę od sarkofagu, a drzwi do grobowca zabezpieczono grubym łańcuchem i kłódką.
Hrabina von Plitz wpatrywała się w ten właśnie łańcuch, który, pozbawiony już przerdzewiałej kłódki, leżącej od dawna na ziemi, uderzał miarowo o żelazne drzwi grobowca pod wpływem podmuchów wiatru.
Kobieta wiedziała, że tamta interwencja zakończyła szerzące się w okolicy zabójstwa i zaginięcia, a w domach zagościł spokój. I oto teraz, w środku nocy, w zaczynającym zacinać deszczu, po niemal dziewięćdziesięciu latach od tamtych ponurych wydarzeń, delikatna kobieta stała przed diabelską budowlą, drżąc z zimna i strachu i ważąc w myślach jakąś decyzję. Nagle, jakby pod wpływem błyskawicy, która przecięła niebo, podeszła do grobowca i zdecydowanym ruchem wyciągnęła zardzewiały łańcuch z zabezpieczenia. Drzwi pod wpływem wiatru uchyliły się z nieprzyjemnym zgrzytem i w świetle księżyca przebijającego przez chmury ukazał się prostokątny czarny otwór.
Kobieta zadygotała – pamiętała, co powiedziała jej wiedźma-znachorka: "Jeśli pragniesz odzyskać i zachować młodość, udasz się, zupełnie sama, głęboką nocą na cmentarz, gdzie pochowana jest baronowa von Kreuss, tam wejdziesz do jej grobowca, otworzysz trumnę i wyciągniesz z ciała metalowy kolec. Gdy to się stanie, moc czarnoksięska wygładzi twoje zmarszczki, przywróci barwę i gęstość włosom, a twe ciało uczyni na powrót jędrnym i smukłym. Możesz wtedy wracać do domu, pamiętaj jednak, musisz w owo miejsce udać się sama, nie wspominając nikomu ani słowa". Mówiąc te słowa znachorka wykrzywiała swoją pomarszczoną twarz w szpetnym, szyderczym grymasie, mającym zapewne imitować uśmiech.
Drżenie nasiliło się, kiedy do świadomości hrabiny ostatecznie dotarło, co będzie musiała uczynić i zimny chłód przeniknął jej serce. Oparła swoje delikatne dłonie na krawędzi marmurowej pokrywy trumny i, używając całej swojej siły, naparła na nią. Z przeraźliwym zgrzytem pokrywa uchyliła się, odsłaniając doskonale zachowane ciało kobiety, jednak z twarzą o iście szatańskim wyrazie. Hrabina, powstrzymując odrazę i trwogę, chwyciła za wystający z piersi trupa metalowy pręt i wyciągnęła go mocnym szarpnięciem. W tej samej chwili na zewnątrz przetoczył się po niebie pomruk gromu, wicher przybrał na sile, a słaby do tej pory deszcz zamienił się w rzęsistą ulewę. Burza rozpętała się na dobre.
*
Z nastaniem wiosny mieszkańcy miasteczka i całej parafii stali się radośni i pełni nadziei, wszystko wskazywało na to, że będzie to kolejny dobry i spokojny rok dla bogobojnych obywateli. I oto nagle potrójne nieszczęście spadło na miasto. Trójka dzieci, które wybrały się do lasu, aby poszukać wiosennych kwiatów, została znaleziona martwa, z rozerwanymi ubrankami, mocno poranionymi szyjami i wyrazem przeraźliwej grozy na twarzach.
Z początku myślano, że to czyn jakowyś rozbójników, którzy po odejściu wojsk napoleońskich trafiali się w lasach, albo Cyganów, których tabory przejeżdżały od czasu do czasu przez wioski, porzucono jednak to przypuszczenie, nie wierząc, by jakakolwiek ludzka istota zdolna była do popełnienia takiej zbrodni. Jakiż to zatem diabelski pomiot wyprawił w mękach na tamten świat troje niewiniątek? Może wilk albo niedźwiedź, który mógł, w rzeczy samej, przybyć z odległych gór?
Niestety podobne wypadki powtórzyły się, jeszcze kilkoro dzieci z sąsiadujących parafii zaginęło bez śladu. Rodzice wkrótce zabronili swoim pociechom oddalać się od domów choćby na kilka łokci. Wtedy zbrodnie ustały na jakiś czas, niestety po jakimś czasie na drodze, tuż za wsią znaleziono trupa młodej, ale dorosłej już dziewczyny; miała przegryzioną krtań i częściowo odgryzioną dłoń. Zapanowała powszechna panika, zostały zawiadomione władze w mieście i burmistrz przyrzekł, że oddział żołnierzy zacznie patrolować pobliskie tereny.
*
W pewne majowe popołudnie doktor wybrał się na pieszą wycieczkę poza miasto. Postanowił przejść się ścieżką wśród łąk prowadzącą nieopodal chaty znachorki. Gdy zbliżał się do budynku, zauważył, jak wychodzi z niego jakaś młoda kobieta. Zobaczywszy doktora skręciła w kierunku zarośli obok ścieżki, jakby nie mając ochoty na spotkanie, widząc jednak, że lekarz zdjął kapelusz i ukłonił się jej z dala, kobieta powróciła z powrotem na drogę. Kiedy zbliżyli się do siebie mężczyzna rozpoznał hrabinę von Plitz, która była u niego po poradę przed kilkoma miesiącami.
– Witam panią – rzekł całując ją w rękę. – Widzę, że nie gustuje już pani w konnych przejażdżkach.
– Cóż, doktorze, od pewnego czasu konie reagują jakoś nerwowo na moje towarzystwo – odparła kobieta z lekkim uśmiechem odsłaniającym białe jak śnieg zęby.
– Przyszła pani w odwiedziny do mojej konkurentki? – Doktor nie przepadał za znachorką uważając, że przynosi ona więcej szkody niż pożytku ludziom zgłaszającym się do niej po radę. – Domyślam się, że nie pierwszy raz?
Doktor wpatrywał się z rosnącym zdziwieniem twarzy rozmówczyni, widząc, że powabne lico należy do niewiasty nie czterdziesto-, ale najwyżej dwudziestoletniej. Skóra hrabiny była gładka i świeża, bez najmniejszej zmarszczki, gęste, czarne jak smoła włosy mieniły się w słońcu, a zmysłowe usta miały intensywną barwę krwi.
– Rzeczywiście, przyszłam do niej ponownie, gdyż zapas ziół, które dała mi za pierwszym razem już się wyczerpał.
– Mógłbym rzucić na nie okiem? – spytał doktor. – Ciekaw jestem czy są mi znane.
– Niestety – źrenice jego interlokutorki zwęziły się nagle – nie mam ich przy sobie, zielarka powiedziała, że nie ma w domu wystarczającej ich ilości i poleciła mi przyjść ponownie za tydzień.
– Cóż, trudno, w każdym razie mają one niesamowitą moc działania – wygląd pani jest zachwycający. Muszę przyznać, że kiedy zaproponowałem pani wizytę u tej znachorki, nie przypuszczałem, że efekty kuracji będą tak imponujące.
W rzeczy samej, oblicze arystokratki oprócz niewątpliwej świeżości było niezwykle urodziwe, tym niemniej emanowało z niego coś niepokojącego i wzbudzającego złe przeczucia. Mężczyzna nie był w stanie określić, co to takiego, ale pod wpływem spojrzenia kobiety czuł jak nieprzyjemne ciarki wędrują po jego plecach. W tej sytuacji podziękował hrabinie za rozmowę i z pewną ulgą udał się w dalszą drogę. Kobieta pożegnała doktora promiennym uśmiechem, jednak gdy był już skierowany tyłem do niej, uśmiech zniknął z jej twarzy, która przybrała złowrogi i pełen nienawiści wyraz.
Po kilkunastu minutach marszu lekarz wszedł na główny trakt prowadzący w kierunku miasta. Drogą maszerował grupa mężczyzn, wśród których rozpoznał pastora. Towarzyszyło mu kilku uzbrojonych żołnierzy oraz kilku członków rady parafialnej. Pastor pozdrowił doktora i zaproponował, by ten udał się z nimi na cmentarz w celu zbadania grobu baronowej von Kreuss.
– Kilku zacnych obywateli naszego miasta wyraziło obawę, że tak jak przed laty, może i dziś jest ona sprawczynią nieszczęść, które mają miejsce w okolicy – stwierdził pastor – dlatego mamy zamiar obejrzeć jej grobowiec i przekonać się czy wszystko jest tam w porządku.
– To tylko zabobony i ludowe bajki – mruknął doktor pod nosem, ale bez większego przekonania, po czym zadeklarował chęć uczestnictwa w ekspedycji.
Mężczyźni wkrótce dotarli na teren cmentarza i odszukali ponure mauzoleum. Okazało się, że zarówno łańcuch jak i kłódka zabezpieczające drzwi leżą na ziemi, a żelazne podwoje są uchylone. Dwaj żołnierze z pochodniami, pastor i doktor weszli do wnętrza budowli. Po odsunięciu wieka sarkofagu ujrzeli zwłoki kobiety odziane w zetlałą suknię, znajdujące się w stanie zaawansowanego rozkładu. Choć nie można już było określić rysów twarzy, to jednak doktor zauważył, że ciało jest wyjątkowo dobrze zachowane, jakby nie spoczęło tu przed paroma dziesiątkami lat, ale przed paroma miesiącami. Nagle jeden z żołnierzy spostrzegł metalowy, zaostrzony pręt leżący obok postumentu, na którym wspierała się trumna. Pastor uznał, że musi być to ten sam przedmiot, który jeden z jego poprzedników wbił przed laty w pierś baronowej von Kreuss. Po usłyszeniu tej wiadomości ludzie zgromadzeni na zewnątrz zaczęli głośno szemrać i wykrzykiwać przekleństwa pod adresem zmarłej. Jednak medyk wysunął przypuszczenie, iż zarówno usunięcia łańcucha z drzwi jak i wyciągnięcia pręta z ciała dokonał ten sam człowiek – zapewne złodziej okradający groby z kosztowności, który spodziewał się znaleźć tutaj coś cennego. Hipoteza okazała się przekonywająca i ludzie nieco się uspokoili. Zamknięto trumnę, a drzwi do grobowca zabezpieczono na powrót łańcuchem, który spięto nową kłódką. Mężczyźni powrócili do miasteczka, zaś pastor udał się do burmistrza, aby powiadomić go o efektach oględzin grobu.
Natomiast doktor zastanawiał się nad jedną rzeczą – zauważył on na palcu zmarłej złoty sygnet – był przekonany, że widział już wcześniej identyczny, nie miał jednak pojęcia w jakich okolicznościach.
Nie podzielił się z nikim swoim spostrzeżeniem wiedząc, że gdyby zwrócił na to uwagę towarzyszących mu w grobowcu osób, to jego argument o złodzieju grobów okazałby się nietrafiony. Lecz kto w takim razie dostał się do grobowca i usunął metalowy kolec z ciała baronowej? Doktor wiedział, że nie będzie w stanie samodzielnie odpowiedzieć na to pytanie. Położył się do łóżka i długo nie mógł zasnąć, w końcu zapadł w sen przepojony koszmarami, w których widział niepokojącą twarz hrabiny von Plitz.
*
Tak jak się spodziewano, spokój w okolicy nie trwał długo. Zabójca ponownie zaatakował – tym razem ofiarą był mężczyzna w podeszłym wieku, wieśniak mieszkający w samotnej chacie oddalonej około mili od miasta. Zginął parę kroków od ściany swojego domu, przy czym szczególne przerażenie okolicznych mieszkańców wzbudził fakt, że obok zwłok znaleziono martwego psa z rozprutym brzuchem. Jak się domyślano, próbował on stanąć w obronie swojego gospodarza.
Wkrótce potem kilku chłopców pasących krowy w pobliżu lasu zauważyło przechadzającą się brzegiem lasu kobietę, ubraną w białą suknię. Na widok chłopców skręciła na ścieżkę między zaroślami. Wtedy dwóch najodważniejszych pastuszków postanowiło śledzić dziwnie zachowującą się nieznajomą. Idąc za nią ukradkiem, odkryli jak wchodzi na podwórze chaty znachorki. Chłopcy postanowili donieść o tym sołtysowi, który, wyczulony ostatnio na wszelkie podejrzane sytuacje, polecił kilku chłopom pójść wieczorem pod dom wiedźmy i sprawdzić czy nie dzieje się tam coś niedobrego. Wysłani mężczyźni ukryli się za drzewami obok ścieżki, po której niedawno spacerował doktor i po jakimś czasie ujrzeli wyłaniającą się z gęstniejącej mgły zakapturzoną postać. Wtedy obserwatorzy opuścili ukrycie i próbowali okrążyć tajemniczą istotę, ale ta rzuciła się do ucieczki. Ludzie popędzili za nią i po chwili okazało się, że podąża w kierunku dworu hrabiny von Plitz. Widząc to zrezygnowali z pościgu i powrócili do wioski. Niezwłocznie wysłano chłopaka do miasta, by powiadomił pastora o zaistniałej sytuacji. Po godzinie około dwudziestu mężczyzn z pochodniami, w towarzystwie pastora i sześciu żołnierzy wyruszyło do pałacu hrabiny. Po drodze postanowopno odwiedzić dom zielarki – starucha wyszła właśnie z chaty i na widok żołnierzy próbowała uciekać, została jednak pojmana i zakuta w łańcuchy, po czym odprowadzono ją do aresztu w mieście.
Reszta wyprawy pomaszerowała dalej i po półgodzinie dotarła na miejsce. Okazało się, że pałac był prawie nieoświetlony i nie było tu żadnego służącego.
Hrabina sama otwarła drzwi i wyszła na schody. Niespodziewanie psy towarzyszące ludziom podkuliły ogony i skomląc uciekły w popłochu. Pastor, nie mówiąc ani słowa, zbliżył się do kobiety i wyciągnął rękę z krucyfiksem. Twarz hrabiny rozgorzała wściekłością; wyrwała krzyż pastorowi i rzuciła go na ziemię. Żołnierze skoczyli do przodu chcąc schwytać kobietę, ale ta z furią chwyciła jednego z nich za głowę i zakręciła nią z ogromną siłą łamiąc nieszczęśnikowi kark. Pozostali żołnierze zaczęli strzelać w stronę napastniczki, jednak kule zdawały się nie wyrządzać jej żadnej krzywdy.
Obnażyła swoje ostre, białe zęby jak osaczony wilk i wydała przeraźliwy syk, który zmroził krew w żyłach zgromadzonych. W pewnym momencie, wykonując błyskawiczny ruch ręką, hrabina przecięła paznokciami twarz doktora, który nieopatrznie wysunął się do przodu. Szczęśliwie odskoczył on w tył, unikając kolejnego ciosu. Wtedy jeden z wieśniaków wbił widły w plecy kobiety. Ta schwyciła je jedną ręką i wyrwała, lecz następni mężczyźni przyłączyli się do walki uderzając widłami i pałkami. Dwaj żołnierze dobyli szabel
i niemal równocześnie zatopili je w ciele hrabiny, lecz ta wciąż miotała się z pianą na ustach, próbując kąsać i zadawać ciosy.
W pewnym momencie pastor wyjął z przewieszonej przez ramię torby żelazny zaostrzony pręt, podobny do tego z grobowca baronowej, i z całą mocą wbił go w korpus szalejącej istoty. Hrabina zawyła jak bestia i nagle straciła swoją siłę. Upadła na kolana usiłując wyciągnąć zdradziecki przedmiot, lecz jej wysiłki okazały się bezowocne. Wkrótce w drgawkach spoczęła na ziemi, by ostatecznie znieruchomieć.
Wówczas na oczach zgromadzonych dokonała się zatrważająca przemiana – twarz kobiety zaczęła falować i zmieniać rysy, aż po chwili stała się obliczem innej kobiety, około trzydziestoletniej.
– To baronowa von Kreuss – krzyknął wstrząśnięty doktor – pamiętam ją z portretu w jej zamku.
Wystraszeni ludzie stali w milczeniu dookoła leżącego ciała starając się zrozumieć upiorną tajemnicę zgładzonej arystokratki. Lecz doktor, ocierając krew z twarzy po zadanym ciosie, odwrócił się i podążył do domu. Czuł większą niż pozostali grozę, gdyż przed momentem przypomniał sobie, do kogo należał sygnet, który widział na palcu zwłok w grobowcu baronowej von Kreuss.
Hm, hm, hm...
Dobry pomysł. Niby to poszukiwanie utraconej młodości i jej odzyskiwanie na drodze praktyk budzących grozę nie jest motywem specjalnie oryginalnym, ale spodobała mi się ta "zamiana" (bo jeśli nie jestem aż tak głupia i dobrze zrozumiałam, to hrabina nie odzyskała młodości, lecz jej miejesce zajęła von Kreuss?). Tekst ogólnie przyjemny w odbiorze, szczególnie przypadła mi do gustu końcówka. Niemniej przydałoby się opowiadanie dokładniej przejrzeć, bo wkradły się drobne błędy. Poza tym... Czegoś mi tu zabrakło - może tej mrocznej atmosfery opowieści grozy? Może czegoś więcej o szamance, która z jakiś powodów zapragnęła powrotu upiornej hrabiny?
Tak czy inaczej, czytało się nieźle.
"Nagle jeden z żołnierzy spostrzegł metalowy, zaostrzony pręt leżący obok postumentu, na którym wspierała się trumna. Pastor uznał, że musi być to ten sam przedmiot, który jego poprzednik wbił przed laty w pierś baronowej von Kreuss. Po usłyszeniu tej wiadomości ludzie zgromadzeni na zewnątrz zaczęli głośno szemrać i wykrzykiwać przekleństwa pod adresem zmarłej."
Trudno mi uwierzyć że w ciągu 90 lat w owej parafii było tylko dwóch pastorów.
Poza tym błędem, całkiem niezłe, daję 4.
Dziekuję za Wasze opinie i wskazówki.
Pozdrawiam!
Dobre. Ode mnie 4.
Pozdrawiam.
Hmmm. Mnie nie przekonało. Jakieś takie… nazbyt spokojne i rzeczowe te opisy. A decyzja hrabiny tak głupia, że aż ręce opadają.
Babska logika rządzi!
Mało zaskakująca i dość naiwna opowiastka o skutkach chęci zatrzymania młodości za wszelką cenę.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Chłopcy postanowili donieść o tym sołtysowi, który, wyczulony ostatnio na wszelkie podejrzane sytuacje, polecił kilku chłopom pójść wieczorem pod dom wiedźmy i sprawdzić[+,] czy nie dzieje się tam coś niedobrego.
Po drodze postanowopno odwiedzić dom zielarki – starucha wyszła właśnie z chaty i na widok żołnierzy próbowała uciekać, została jednak pojmana i zakuta w łańcuchy, po czym odprowadzono ją do aresztu w mieście.
Dwaj żołnierze dobyli szabel
i niemal równocześnie zatopili je w ciele hrabiny, lecz ta wciąż miotała się z pianą na ustach, próbując kąsać i zadawać ciosy.
Niepotrzebny enter.
Trochę zabrakło mi opowiadania w opowiadaniu. Nie umiem tego lepiej określić. Tak jakbym czytała sprawozdanie, co kto zrobił. Żebym się wczuła, muszę najpierw poznać bohatera, polubić go albo nie, muszą być jakieś emocje i myślę, że to tego mi zabrakło.
Ale czytało mi się całkiem nieźle :)
Przynoszę radość :)