- Opowiadanie: smelt - Grobowiec baronowej von Kreuss

Grobowiec baronowej von Kreuss

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Grobowiec baronowej von Kreuss

Znasz li granice grozy, które różnej maści straceńcy są gotowi przekroczyć, by za wszelką cenę osiągnąć swój cel?

 

Powiadali, że na po­cząt­ku XIX stu­le­cia, w Sak­so­nii, w wiel­kim pa­ła­cu oto­czo­nym par­kiem, żyła nie­zwy­kłej urody hra­bi­na, von Plitz. Była wdową, jej mąż po­legł w wal­kach prze­ciw Na­po­le­ono­wi. Nie miała też dzie­ci, naj­czę­ściej mogła li­czyć je­dy­nie na to­wa­rzy­stwo służ­by. Jej ulu­bio­nym za­ję­ciem było wpa­try­wa­nie się ca­ły­mi go­dzi­na­mi w lu­stro, prze­bie­ra­nie w coraz to nowe suk­nie oraz po­dzi­wia­nie swego uroku i czaru.

 

Pew­ne­go dnia hra­bi­na, do­bie­ga­ją­ca już czter­dziest­ki, spostrzegła, że w jej wło­sach wi­docz­ne są srebr­ne nitki, a na twa­rzy za­ry­so­wu­ją się drob­ne zmarszcz­ki. Z prze­ra­że­niem wy­bie­gła z pa­ła­cu, wsia­dła do po­wo­zu i ka­za­ła się wieźć do dok­to­ra. Ten obej­rzał hra­bi­nę i oznaj­mił, że roz­po­czy­na­ją się u niej pierw­sze ozna­ki sta­rze­nia – ząb czasu za­czy­na wy­ci­nać na jej twa­rzy swoje pięt­no. Pod wpły­wem na­le­gań i bła­gań zroz­pa­czo­nej ko­bie­ty le­karz spi­sał na kart­ce ze­staw ziół, które miała nabyć u cy­ru­li­ka i pić z nich napar, po­le­cił rów­nież na­cie­ra­nie skóry mio­dem oraz ukry­wa­nie si­wi­zny pod war­stwą spe­cjal­nej farby.

 

Nie­ste­ty te i inne za­bie­gi oka­za­ły się nie­sku­tecz­ne i z każ­dym ty­go­dniem i mie­sią­cem hra­bi­na do­strze­ga­ła coraz wię­cej oznak nie­ubła­ga­nie zbli­ża­ją­cej się sta­ro­ści. Po pół roku raz jeszcze pojechała do swojego doktora. Ów, po­ru­szo­ny jej skar­gą, po­ra­dził jej po na­my­śle, aby udała się po po­ra­dę do zie­lar­ki, któ­rej chata znaj­do­wa­ła się jakąś milę za mia­stem. Hra­bi­na nie­zwłocz­nie wy­ru­szy­ła pod wska­za­ny adres.

 

Zie­lar­ka przy­wi­ta­ła ją z dziw­nym uśmie­chem, była to chuda ko­bie­ta w po­de­szłym wieku, miesz­ka­ją­ca w nędz­nym domu z wiel­kim, czar­nym, lecz tro­chę wy­le­nia­łym ze sta­ro­ści ko­cu­rem. Do­wie­dziaw­szy się o po­wo­dzie przy­by­cia go­ścia, stwier­dzi­ła, że ist­nie­je jeden spo­sób nie tylko na po­wstrzy­ma­nie sta­rze­nia się, ale nawet na przy­wró­ce­nie mło­do­ści. Ary­sto­krat­ka w mil­cze­niu i ze zgro­zą wy­słu­cha­ła po­nu­re­go wy­kła­du, z obrzydzeniem odpychając ocierającego się o jej nogi miauczącego stwora. Rzu­ciw­szy parę zło­tych monet zna­chor­ce, która wy­da­ła się jej cza­row­ni­cą, bądź po­dob­ną, sprzy­mie­rzo­ną z si­ła­mi ciem­no­ści isto­tą, hra­bi­na wy­szła z chaty i ode­sław­szy powóz, wró­ci­ła do pa­ła­cu pie­szo i w mil­cze­niu.

 

Przez kilka dni i nocy była bar­dzo nie­spo­koj­na, nie mogła spać ani usie­dzieć w miej­scu, tra­wiąc strasz­ną ta­jem­ni­cę po­wie­rzo­ną jej przez ta­jem­ni­czą zie­lar­kę. W pew­nym jed­nak mo­men­cie, gdy w bla­sku dnia spo­strze­gła wy­raź­ne zmarszcz­ki na swo­jej, nie­gdyś uro­kli­wej twa­rzy, prze­sta­ła się wahać. Tuż przed pół­no­cą, otu­lo­na w gruby płaszcz opuściła dom, nie po­wia­da­mia­jąc służ­by i udała się w kie­run­ku sta­re­go ko­ścio­ła, za któ­rym był usy­tu­owa­ny cmen­tarz.

 

Tuż po jej dotarciu na miejsce, ze­rwał się wiatr, a po­mruk da­le­kich grzmo­tów zwia­sto­wał zbli­ża­ją­cą się burzę. Ko­bie­ta mi­nę­ła ko­ściół i we­szła na teren cmen­ta­rza. Po paru chwi­lach błą­dze­nia zbli­ży­ła się do jed­ne­go z gro­bow­ców, na któ­rym wid­niał szla­chec­ki herb. Z ro­sną­cą trwo­gą wpa­try­wa­ła się w za­mknię­te po­dwo­je gro­bow­ca drga­ją­ce pod na­po­rem coraz sil­niej­szych po­dmu­chów wia­tru.

 

W pew­nym mo­men­cie zza chmur wyj­rzał księ­życ, czyniąc widocznymi li­te­ry na ta­bli­cy znaj­du­ją­cej się ponad wej­ściem do mau­zo­leum. Napis gło­sił:

 

Ba­ro­no­wa von Kreuss

1695 – 1726

Zmar­ła w kwie­cie wieku

 

 

Hra­bi­na zbli­ży­ła się, aby od­czy­tać zda­nie umiesz­czo­ne nieco niżej, na­pi­sa­ne drob­niej­szą czcion­ką:

 

Niech Bóg zli­tu­je się nad jej duszą

 

Hra­bi­na znała po­nu­re opo­wie­ści, jakie krą­ży­ły na temat zmar­łej. O jej hu­lasz­czym try­bie życia, roz­wią­złym pro­wa­dze­niu się, zdra­dza­niu męża, a także po­dej­rza­nych kon­tak­tach z roz­ma­ity­mi szar­la­ta­na­mi, po­szu­ki­wa­cza­mi ka­mie­nia fi­lo­zo­ficz­ne­go, a nawet wy­znaw­ca­mi sza­ta­na. Bu­dzi­ło to obu­rze­nie i zgor­sze­nie pobożnych chrze­ści­jan z oko­li­cy, któ­rzy jed­nak nie od­wa­ży­li się nigdy otwar­cie za­pro­te­sto­wać, czu­jąc re­spekt przed ba­ro­no­wą i jej zło­wro­gi­mi znajomymi. Jednakowoż pew­ne­go je­sien­ne­go dnia, gdy ba­ro­no­wa wy­bra­ła się na prze­jażdż­kę przez las ko­la­ską, ze­rwa­ła się wy­jąt­ko­wo silna wi­chu­ra i jedno z gru­bych drzew, wy­rwa­ne z ko­rze­nia­mi, prze­wró­ci­ło się aku­rat na prze­jeż­dża­ją­cą brycz­kę, miaż­dżąc po­jazd i kładąc trupem pa­sa­żer­kę. Wśród oko­licz­nych miesz­kań­ców wnet ro­ze­szła się po­gło­ska, że była to kara Boża za wy­stęp­ki nie­rząd­ni­cy i wspólniczki dia­bła.

 

Miej­sco­wy pa­stor nie żywił zrazu zapału do ze­zwo­lenia na po­chó­wek baronowej w poświęconej ziemi, jed­nak pod wpły­wem go­rą­cych próśb męża, po­par­tych so­wi­tym dat­kiem, wy­ra­ził na to zgodę.

 

Kilka mie­się­cy po po­grze­bie za­czę­ły mieć miej­sce się w oko­li­cy nie­po­ko­ją­ce zda­rze­nia.

Z po­cząt­ku gi­nę­ły psy, które od­da­la­ły się od do­mostw, póź­niej kozy i owce, wresz­cie pew­ne­go dnia zna­le­zio­no w lesie mar­twą có­recz­kę szew­ca, z roz­szar­pa­nym gar­dłem i po­ka­le­czo­nym cia­łem. Miesz­kań­ców po­bli­skich wio­sek oraz mia­stecz­ka ogar­nę­ło prze­ra­że­nie. Za­czę­li skru­pu­lat­nie pil­no­wać swo­je­go do­byt­ku, a przede wszyst­kim nie po­zwa­la­li od­da­lać się swoim pociechom; nie­ste­ty w miarę upły­wu ty­go­dni i mie­się­cy gi­nę­ły ko­lej­ne dzie­ci, któ­rych zwło­ki znaj­do­wa­no w lesie lub na łą­kach.

 

Na ludzi padł blady strach. Bur­mistrz wy­zna­czył so­wi­tą na­gro­dę za schwy­ta­nie opraw­cy, jed­nak po­zo­sta­wał on nie­uchwyt­ny.

 

Pew­ne­go dnia bez­dom­na dwu­na­sto­let­nia dziew­czyn­ka, wa­łę­sa­ją­ca się od wsi do wsi, na zimę przy­gar­nia­na przez do­brych ludzi, zgło­si­ła się do pa­sto­ra i za­pro­po­no­wa­ła, że za od­po­wied­nią za­pła­tą zo­sta­nie przy­nę­tą dla mor­der­cy. Tak się też stało. Po zapadnięciu zmierzchu kil­ku­na­stu męż­czyzn uzbro­jo­nych w sza­ble, widły i sie­kie­ry podążyło w kie­run­ku lasu wraz z dziec­kiem, uprzed­nio sowicie na­kar­mio­nym i cie­pło odzianym. Gdy tylko cała grupa przy­by­ła w po­bli­że miejsc, w któ­rych naj­czę­ściej znaj­do­wa­no ofia­ry, po­sta­no­wio­no że dziew­czyn­ka usią­dzie pod drze­wem i bę­dzie cicho śpie­wać, zaś męż­czyź­ni ukry­ją się w po­bli­skich za­ro­ślach.

 

Po dwóch lub trzech go­dzi­nach ocze­ki­wa­nia z lasu wy­nu­rzy­ła się wy­so­ka po­stać opa­tu­lo­na białą płach­tą wy­glą­da­ją­cą jak prze­ście­ra­dło. Zbli­ży­ła się w mil­cze­niu do dziew­czyn­ki, która w popłochu ze­rwa­ła się z miej­sca i pogoniła w stro­nę ukry­tych to­wa­rzy­szy. Upior­ny przy­bysz nagle przy­spie­szył i z wście­kłym wy­ciem rzu­cił się na dziec­ko. W tej jed­nak chwi­li z za­ro­śli wypadła zbrojna odsiecz i po­krzy­ku­jąc oto­czy­ła na­past­ni­ka. Wtedy opa­dło z niego płót­no, które oka­za­ło się ca­łu­nem i wszyscy uj­rze­li diaboliczne ob­li­cze zmar­łej przed pa­ro­ma mie­sią­ca­mi ba­ro­no­wej von Kreuss. Jed­nak­że demon nie za­mie­rzał po­dej­mo­wać walki, roz­po­starł­szy za­koń­czo­ne szpo­na­mi ręce, wydał dia­bel­ski świst, po czym za­mie­nił się w słup dymu, który szyb­ko roz­wiał się na wie­trze.

 

Roz­trzę­sie­ni lu­dzie wró­ci­li do mia­stecz­ka. Na­stęp­ne­go dnia, gdy słoń­ce już stało wy­so­ko na nie­bie, cała gromada udała się w to­wa­rzy­stwie pa­sto­ra na cmen­tarz. Otwar­to gro­bo­wiec ba­ro­no­wej, znajdując we­wnątrz zwło­ki bez śladu roz­kła­du, choć nieco cuchnące; twarz zmarłej była wszelako makabrycznie wy­krzy­wio­na. Pa­stor drżą­cy­mi dłońmi wy­jął zza pazuchy ostry pręt z ku­te­go że­la­za, przy­ło­żył go do pier­si trupa i mocno pchnął. Dał się wów­czas sły­szeć ohyd­ny od­głos i nie­wiel­ki kłąb czar­ne­go pyłu ule­ciał po­wie­trze. Za­su­nię­to po­kry­wę od sar­ko­fa­gu, a drzwi do gro­bow­ca za­bez­pie­czo­no gru­bym łań­cu­chem i kłód­ką.

 

Hrabina von Plitz wpatrywała się w ten wła­śnie łań­cuch, który, pozbawiony już przerdzewiałej kłód­ki, le­żącej od dawna na ziemi, ude­rzał mia­ro­wo o że­la­zne drzwi gro­bow­ca pod wpły­wem po­dmu­chów wia­tru.

 

Kobieta wie­dzia­ła, że tamta in­ter­wen­cja za­koń­czy­ła sze­rzą­ce się w oko­li­cy za­bój­stwa i za­gi­nię­cia, a w do­mach za­go­ścił spo­kój. I oto teraz, w środ­ku nocy, w za­czy­na­ją­cym za­ci­nać desz­czu, po nie­mal dzie­więć­dzie­się­ciu la­tach od tam­tych po­nu­rych wy­da­rzeń, de­li­kat­na ko­bie­ta stała przed dia­bel­ską bu­dow­lą, drżąc z zimna i stra­chu i ważąc w my­ślach jakąś de­cy­zję. Nagle, jakby pod wpły­wem bły­ska­wi­cy, która prze­cię­ła niebo, po­de­szła do gro­bow­ca i zde­cy­do­wa­nym ru­chem wy­cią­gnę­ła za­rdze­wia­ły łań­cuch z za­bez­pie­cze­nia. Drzwi pod wpły­wem wia­tru uchy­li­ły się z nie­przy­jem­nym zgrzy­tem i w świe­tle księ­ży­ca prze­bi­ja­ją­ce­go przez chmu­ry uka­zał się pro­sto­kąt­ny czar­ny otwór.

 

Ko­bie­ta za­dy­go­ta­ła – pa­mię­ta­ła, co po­wie­dzia­ła jej wiedź­ma-zna­chor­ka: "Jeśli pra­gniesz od­zy­skać i za­cho­wać mło­dość, udasz się, zu­peł­nie sama, głę­bo­ką nocą na cmen­tarz, gdzie po­cho­wa­na jest ba­ro­no­wa von Kreuss, tam wej­dziesz do jej gro­bow­ca, otwo­rzysz trum­nę i wy­cią­gniesz z ciała me­ta­lo­wy kolec. Gdy to się sta­nie, moc czar­no­księ­ska wy­gła­dzi twoje zmarszcz­ki, przy­wró­ci barwę i gę­stość wło­som, a twe ciało uczy­ni na po­wrót jędr­nym i smu­kłym. Mo­żesz wtedy wra­cać do domu, pa­mię­taj jed­nak, mu­sisz w owo miej­sce udać się sama, nie wspo­mi­na­jąc ni­ko­mu ani słowa". Mó­wiąc te słowa zna­chor­ka wy­krzy­wia­ła swoją po­marsz­czo­ną twarz w szpetnym, szy­der­czym gry­ma­sie, ma­ją­cym za­pew­ne imi­to­wać uśmiech.

 

Drże­nie na­si­li­ło się, kiedy do świa­do­mo­ści hra­bi­ny osta­tecz­nie do­tar­ło, co bę­dzie mu­sia­ła uczy­nić i zimny chłód prze­nik­nął jej serce. Opar­ła swoje de­li­kat­ne dło­nie na kra­wę­dzi mar­mu­ro­wej po­kry­wy trum­ny i, uży­wa­jąc całej swo­jej siły, na­par­ła na nią. Z prze­raź­li­wym zgrzy­tem po­kry­wa uchy­li­ła się, od­sła­nia­jąc do­sko­na­le za­cho­wa­ne ciało ko­bie­ty, jed­nak z twa­rzą o iście sza­tań­skim wy­ra­zie. Hra­bi­na, po­wstrzy­mu­jąc od­ra­zę i trwo­gę, chwy­ci­ła za wy­sta­ją­cy z pier­si trupa me­ta­lo­wy pręt i wy­cią­gnę­ła go moc­nym szarp­nię­ciem. W tej samej chwi­li na ze­wnątrz prze­to­czył się po nie­bie po­mruk gromu, wi­cher przy­brał na sile, a słaby do tej pory deszcz za­mie­nił się w rzę­si­stą ulewę. Burza roz­pę­ta­ła się na dobre.

 

*

 

Z na­sta­niem wio­sny miesz­kań­cy mia­stecz­ka i całej pa­ra­fii stali się ra­do­śni i pełni na­dziei, wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że bę­dzie to ko­lej­ny dobry i spo­koj­ny rok dla bo­go­boj­nych oby­wa­te­li. I oto nagle po­trój­ne nie­szczę­ście spa­dło na mia­sto. Trój­ka dzie­ci, które wy­bra­ły się do lasu, aby po­szu­kać wio­sen­nych kwia­tów, zo­sta­ła zna­le­zio­na mar­twa, z ro­ze­rwa­ny­mi ubran­ka­mi, mocno po­ra­nio­ny­mi szy­ja­mi i wy­ra­zem prze­raź­li­wej grozy na twa­rzach.

 

Z po­cząt­ku my­śla­no, że to czyn jakowyś roz­bój­ników, któ­rzy po odej­ściu wojsk na­po­le­oń­skich tra­fia­li się w la­sach, albo Cy­ga­nów, któ­rych ta­bo­ry prze­jeż­dża­ły od czasu do czasu przez wio­ski, po­rzu­co­no jed­nak to przy­pusz­cze­nie, nie wie­rząc, by ja­ka­kol­wiek ludz­ka isto­ta zdol­na była do po­peł­nie­nia ta­kiej zbrod­ni. Jakiż to zatem dia­bel­ski po­miot wy­pra­wił w mę­kach na tam­ten świat troje nie­wi­nią­tek? Może wilk albo niedź­wiedź, który mógł, w rzeczy samej, przy­być z od­le­głych gór?

 

Nie­ste­ty podobne wy­pad­ki po­wtórzy­ły się, jesz­cze kil­ko­ro dzie­ci z są­sia­du­ją­cych pa­ra­fii za­gi­nę­ło bez śladu. Ro­dzi­ce wkrót­ce za­bro­ni­li swoim po­cie­chom od­da­lać się od domów choć­by na kilka łokci. Wtedy zbrod­nie usta­ły na jakiś czas, nie­ste­ty po ja­kimś cza­sie na dro­dze, tuż za wsią zna­le­zio­no trupa mło­dej, ale do­ro­słej już dziew­czy­ny; miała prze­gry­zio­ną krtań i czę­ścio­wo od­gry­zio­ną dłoń. Za­pa­no­wa­ła po­wszech­na pa­ni­ka, zo­sta­ły za­wia­do­mio­ne wła­dze w mie­ście i bur­mistrz przy­rzekł, że od­dział żoł­nie­rzy za­cznie pa­tro­lo­wać po­bli­skie te­re­ny.

 

*

 

W pewne ma­jo­we po­po­łu­dnie dok­tor wy­brał się na pie­szą wy­ciecz­kę poza mia­sto. Po­sta­no­wił przejść się ścież­ką wśród łąk pro­wa­dzą­cą nie­opo­dal chaty zna­chor­ki. Gdy zbli­żał się do­ budynku, zauważył, jak wy­cho­dzi z niego jakaś młoda ko­bie­ta. Zo­ba­czyw­szy dok­to­ra skrę­ci­ła w kie­run­ku za­ro­śli obok ścież­ki, jakby nie mając ocho­ty na spo­tka­nie, wi­dząc jed­nak, że le­karz zdjął ka­pe­lusz i ukło­nił się jej z dala, ko­bie­ta po­wró­ci­ła z po­wro­tem na drogę. Kiedy zbli­ży­li się do sie­bie męż­czy­zna roz­po­znał hra­bi­nę von Plitz, która była u niego po po­ra­dę przed kil­ko­ma mie­sią­ca­mi.

 

– Witam panią – rzekł ca­łu­jąc ją w rękę. – Widzę, że nie gu­stu­je już pani w kon­nych prze­jażdż­kach.

 

– Cóż, dok­to­rze, od pew­ne­go czasu konie re­agu­ją jakoś ner­wo­wo na moje to­wa­rzy­stwo – od­par­ła ko­bie­ta z lek­kim uśmie­chem od­sła­nia­ją­cym białe jak śnieg zęby.

 

– Przy­szła pani w od­wie­dzi­ny do mojej kon­ku­rent­ki? – Dok­tor nie prze­pa­dał za zna­chor­ką uwa­ża­jąc, że przy­no­si ona wię­cej szko­dy niż po­żyt­ku lu­dziom zgła­sza­ją­cym się do niej po radę. – Do­my­ślam się, że nie pierw­szy raz?

 

Dok­tor wpa­try­wał się z ro­sną­cym zdzi­wie­niem twa­rzy roz­mów­czy­ni, widząc, że powabne lico na­le­ży do nie­wia­sty nie czter­dzie­sto-, ale naj­wy­żej dwu­dzie­sto­let­niej. Skóra hra­bi­ny była gład­ka i świe­ża, bez naj­mniej­szej zmarszcz­ki, gęste, czar­ne jak smoła włosy mie­ni­ły się w słoń­cu, a zmy­sło­we usta miały in­ten­syw­ną barwę krwi.

 

– Rze­czy­wi­ście, przy­szłam do niej po­now­nie, gdyż zapas ziół, które dała mi za pierw­szym razem już się wy­czer­pał.

 

– Mógł­bym rzu­cić na nie okiem? – spy­tał dok­tor. – Cie­kaw je­stem czy są mi znane.

 

– Nie­ste­ty – źre­ni­ce jego interlokutorki zwęziły się nagle – nie mam ich przy sobie, zie­lar­ka po­wie­dzia­ła, że nie ma w domu wy­star­cza­ją­cej ich ilo­ści i po­le­ci­ła mi przyjść ponownie za ty­dzień.

 

– Cóż, trud­no, w każ­dym razie mają one nie­sa­mo­wi­tą moc dzia­ła­nia – wy­gląd pani jest za­chwy­ca­ją­cy. Muszę przy­znać, że kiedy za­pro­po­no­wa­łem pani wi­zy­tę u tej zna­chor­ki, nie przy­pusz­cza­łem, że efek­ty ku­ra­cji będą tak imponujące.

 

W rze­czy samej, ob­li­cze ary­sto­krat­ki oprócz nie­wąt­pli­wej świe­żo­ści było nie­zwy­kle uro­dzi­we, tym nie­mniej ema­no­wa­ło z niego coś nie­po­ko­ją­ce­go i wzbu­dza­ją­ce­go złe przeczucia. Męż­czy­zna nie był w sta­nie okre­ślić, co to ta­kie­go, ale pod wpły­wem spoj­rze­nia ko­bie­ty czuł jak nie­przy­jem­ne ciar­ki wę­dru­ją po jego ple­cach. W tej sy­tu­acji po­dzię­ko­wał hra­bi­nie za roz­mo­wę i z pewną ulgą udał się w dal­szą drogę. Ko­bie­ta po­że­gna­ła dok­to­ra pro­mien­nym uśmie­chem, jed­nak gdy był już skie­ro­wa­ny tyłem do niej, uśmiech znik­nął z jej twa­rzy, która przy­bra­ła zło­wro­gi i pełen nie­na­wi­ści wyraz.

 

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach mar­szu le­karz wszedł na głów­ny trakt pro­wa­dzą­cy w kie­run­ku mia­sta. Drogą ma­sze­ro­wał grupa męż­czyzn, wśród któ­rych roz­po­znał pa­sto­ra. To­wa­rzy­szy­ło mu kilku uzbro­jo­nych żoł­nie­rzy oraz kilku człon­ków rady pa­ra­fial­nej. Pa­stor po­zdro­wił dok­to­ra i za­pro­po­no­wał, by ten udał się z nimi na cmen­tarz w celu zba­da­nia grobu ba­ro­no­wej von Kreuss.

 

– Kilku za­cnych oby­wa­te­li na­sze­go mia­sta wy­ra­zi­ło obawę, że tak jak przed laty, może i dziś jest ona spraw­czy­nią nie­szczęść, które mają miej­sce w oko­li­cy – stwier­dził pa­stor – dla­te­go mamy za­miar obej­rzeć jej gro­bo­wiec i prze­ko­nać się czy wszyst­ko jest tam w po­rząd­ku.

 

– To tylko za­bo­bo­ny i lu­do­we bajki – mruk­nął dok­tor pod nosem, ale bez więk­sze­go prze­ko­na­nia, po czym za­de­kla­ro­wał chęć uczest­nic­twa w eks­pe­dy­cji.

 

Męż­czyź­ni wkrót­ce do­tar­li na teren cmen­ta­rza i od­szu­ka­li ponure mau­zo­leum. Oka­za­ło się, że za­rów­no łań­cuch jak i kłód­ka za­bez­pie­cza­ją­ce drzwi leżą na ziemi, a że­la­zne po­dwo­je są uchy­lo­ne. Dwaj żoł­nie­rze z po­chod­nia­mi, pa­stor i dok­tor we­szli do wnę­trza bu­dow­li. Po od­su­nię­ciu wieka sar­ko­fa­gu uj­rze­li zwło­ki ko­bie­ty odzia­ne w ze­tla­łą suk­nię, znaj­du­ją­ce się w sta­nie za­awan­so­wa­ne­go roz­kła­du. Choć nie można już było okre­ślić rysów twa­rzy, to jed­nak dok­tor za­uwa­żył, że ciało jest wy­jąt­ko­wo do­brze za­cho­wa­ne, jakby nie spo­czę­ło tu przed pa­ro­ma dzie­siąt­ka­mi lat, ale przed pa­ro­ma mie­sią­ca­mi. Nagle jeden z żoł­nie­rzy spo­strzegł me­ta­lo­wy, za­ostrzo­ny pręt le­żą­cy obok po­stu­men­tu, na któ­rym wspie­ra­ła się trum­na. Pa­stor uznał, że musi być to ten sam przed­miot, który jeden z jego po­przed­ni­ków wbił przed laty w pierś ba­ro­no­wej von Kreuss. Po usły­sze­niu tej wia­do­mo­ści lu­dzie zgro­ma­dze­ni na ze­wnątrz za­czę­li gło­śno szem­rać i wy­krzy­ki­wać prze­kleń­stwa pod ad­re­sem zmar­łej. Jed­nak medyk wy­su­nął przy­pusz­cze­nie, iż za­rów­no usu­nię­cia łań­cu­cha z drzwi jak i wy­cią­gnię­cia pręta z ciała do­ko­nał ten sam czło­wiek – za­pew­ne zło­dziej okra­da­ją­cy groby z kosz­tow­no­ści, który spo­dzie­wał się zna­leźć tutaj coś cen­ne­go. Hi­po­te­za oka­za­ła się prze­ko­ny­wa­ją­ca i lu­dzie nieco się uspo­ko­ili. Za­mknię­to trum­nę, a drzwi do gro­bow­ca za­bez­pie­czo­no na po­wrót łań­cu­chem, który spię­to nową kłód­ką. Męż­czyź­ni po­wró­ci­li do mia­stecz­ka, zaś pa­stor udał się do bur­mi­strza, aby po­wia­do­mić go o efek­tach oglę­dzin grobu.

 

Na­to­miast dok­tor za­sta­na­wiał się nad jedną rze­czą – za­uwa­żył on na palcu zmar­łej złoty sy­gnet – był prze­ko­na­ny, że wi­dział już wcześniej iden­tycz­ny, nie miał jed­nak po­ję­cia w jakich okolicznościach.

 

Nie po­dzie­lił się z nikim swoim spo­strze­że­niem wie­dząc, że gdyby zwró­cił na to uwagę to­wa­rzy­szą­cych mu w gro­bow­cu osób, to jego ar­gu­ment o zło­dzie­ju gro­bów oka­zał­by się nie­tra­fio­ny. Lecz kto w takim razie do­stał się do gro­bow­ca i usu­nął me­ta­lo­wy kolec z ciała ba­ro­no­wej? Dok­tor wie­dział, że nie bę­dzie w sta­nie samodzielnie od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie. Po­ło­żył się do łóżka i długo nie mógł za­snąć, w końcu za­padł w sen prze­po­jo­ny kosz­ma­ra­mi, w któ­rych wi­dział nie­po­ko­ją­cą twarz hra­bi­ny von Plitz.

 

 

*

 

 

Tak jak się spo­dzie­wa­no, spo­kój w oko­li­cy nie trwał długo. Za­bój­ca po­now­nie za­ata­ko­wał – tym razem ofia­rą był męż­czy­zna w po­de­szłym wieku, wie­śniak miesz­ka­ją­cy w sa­mot­nej cha­cie od­da­lo­nej około mili od mia­sta. Zgi­nął parę kro­ków od ścia­ny swo­je­go domu, przy czym szcze­gól­ne prze­ra­że­nie oko­licz­nych miesz­kań­ców wzbu­dził fakt, że obok zwłok zna­le­zio­no mar­twe­go psa z roz­pru­tym brzu­chem. Jak się do­my­śla­no, pró­bo­wał on sta­nąć w obro­nie swo­je­go go­spo­da­rza.

 

Wkrót­ce potem kilku chłop­ców pa­są­cych krowy w po­bli­żu lasu za­uwa­ży­ło prze­cha­dza­ją­cą się brze­giem lasu ko­bie­tę, ubra­ną w białą suk­nię. Na widok chłop­ców skrę­ci­ła na ścież­kę mię­dzy za­ro­śla­mi. Wtedy dwóch naj­od­waż­niej­szych pa­stusz­ków po­sta­no­wi­ło śle­dzić dziw­nie za­cho­wu­ją­cą się nie­zna­jo­mą. Idąc za nią ukrad­kiem, od­kry­li jak wcho­dzi na po­dwó­rze chaty zna­chor­ki. Chłop­cy po­sta­no­wi­li do­nieść o tym soł­ty­so­wi, który, wy­czu­lo­ny ostat­nio na wszel­kie po­dej­rza­ne sy­tu­acje, po­le­cił kilku chło­pom pójść wie­czo­rem pod dom wiedź­my i spraw­dzić czy nie dzie­je się tam coś nie­dobrego. Wy­sła­ni męż­czyź­ni ukry­li się za drze­wa­mi obok ścież­ki, po której nie­daw­no spacerował dok­tor i po ja­kimś cza­sie uj­rze­li wy­ła­nia­ją­cą się z gęst­nie­ją­cej mgły za­kap­tu­rzo­ną po­stać. Wtedy ob­ser­wa­to­rzy opu­ści­li ukry­cie i pró­bo­wa­li okrą­żyć ta­jem­ni­czą isto­tę, ale ta rzu­ci­ła się do uciecz­ki. Lu­dzie po­pę­dzi­li za nią i po chwi­li oka­za­ło się, że po­dą­ża w kie­run­ku dworu hra­bi­ny von Plitz. Wi­dząc to zre­zy­gno­wa­li z po­ści­gu i po­wró­ci­li do wio­ski. Nie­zwłocz­nie wy­sła­no chło­pa­ka do mia­sta, by po­wia­do­mił pa­sto­ra o za­ist­nia­łej sy­tu­acji. Po go­dzi­nie około dwu­dzie­stu męż­czyzn z po­chod­nia­mi, w to­wa­rzy­stwie pa­sto­ra i sze­ściu żoł­nie­rzy wy­ru­szy­ło do pa­ła­cu hra­bi­ny. Po dro­dze postanowopno od­wie­dzić dom zie­lar­ki – sta­ru­cha wy­szła wła­śnie z chaty i na widok żoł­nie­rzy pró­bo­wa­ła ucie­kać, zo­sta­ła jed­nak poj­ma­na i za­ku­ta w łań­cu­chy, po czym od­pro­wa­dzo­no ją do aresz­tu w mie­ście.

 

Resz­ta wy­pra­wy po­ma­sze­ro­wa­ła dalej i po pół­go­dzi­nie do­tar­ła na miej­sce. Oka­za­ło się, że pałac był pra­wie nie­oświe­tlo­ny i nie było tu żad­ne­go słu­żą­ce­go.

 

Hra­bi­na sama otwar­ła drzwi i wy­szła na scho­dy. Nie­spo­dzie­wa­nie psy to­wa­rzy­szą­ce lu­dziom pod­ku­li­ły ogony i skom­ląc ucie­kły w po­pło­chu. Pa­stor, nie mó­wiąc ani słowa, zbli­żył się do ko­bie­ty i wy­cią­gnął rękę z kru­cy­fik­sem. Twarz hra­bi­ny roz­go­rza­ła wściekłością; wy­rwa­ła krzyż pa­sto­ro­wi i rzu­ci­ła go na zie­mię. Żoł­nie­rze sko­czy­li do przo­du chcąc schwy­tać ko­bie­tę, ale ta z furią chwy­ci­ła jed­ne­go z nich za głowę i za­krę­ci­ła nią z ogrom­ną siłą ła­miąc nie­szczę­śni­ko­wi kark. Po­zo­sta­li żoł­nie­rze za­czę­li strze­lać w stro­nę na­past­nicz­ki, jed­nak kule zda­wa­ły się nie wy­rzą­dzać jej żad­nej krzyw­dy.

 

Ob­na­ży­ła swoje ostre, białe zęby jak osa­czo­ny wilk i wy­da­ła prze­raź­li­wy syk, który zmro­ził krew w ży­łach zgro­ma­dzo­nych. W pew­nym mo­men­cie, wy­ko­nu­jąc bły­ska­wicz­ny ruch ręką, hra­bi­na prze­cię­ła pa­znok­cia­mi twarz dok­to­ra, który nie­opatrz­nie wy­su­nął się do przo­du. Szczę­śli­wie od­sko­czył on w tył, uni­ka­jąc ko­lej­ne­go ciosu. Wtedy jeden z wie­śnia­ków wbił widły w plecy ko­bie­ty. Ta schwy­ci­ła je jedną ręką i wy­rwa­ła, lecz na­stęp­ni męż­czyź­ni przy­łą­czy­li się do walki ude­rza­jąc wi­dła­mi i pał­ka­mi. Dwaj żoł­nie­rze dobyli sza­bel

i nie­mal rów­no­cze­śnie za­to­pi­li je w ciele hra­bi­ny, lecz ta wciąż mio­ta­ła się z pianą na ustach, pró­bu­jąc kąsać i za­da­wać ciosy.

 

W pewnym momencie pa­stor wyjął z prze­wie­szo­nej przez ramię torby że­la­zny za­ostrzo­ny pręt, po­dob­ny do tego z gro­bow­ca ba­ro­no­wej, i z całą mocą wbił go w kor­pus sza­le­ją­cej isto­ty. Hra­bi­na za­wy­ła jak be­stia i nagle stra­ci­ła swoją siłę. Upa­dła na ko­la­na usi­łu­jąc wy­cią­gnąć zdra­dziec­ki przed­miot, lecz jej wy­sił­ki oka­za­ły się bez­owoc­ne. Wkrót­ce w drgaw­kach spo­czę­ła na ziemi, by osta­tecz­nie znie­ru­cho­mieć.

 

Wów­czas na oczach zgro­ma­dzo­nych do­ko­na­ła się za­trwa­ża­ją­ca prze­mia­na – twarz ko­bie­ty za­czę­ła fa­lo­wać i zmie­niać rysy, aż po chwi­li stała się ob­li­czem innej ko­bie­ty, około trzy­dzie­sto­let­niej.

 

– To ba­ro­no­wa von Kreuss – krzyk­nął wstrzą­śnię­ty dok­tor – pa­mię­tam ją z por­tre­tu w jej zamku.

 

Wy­stra­sze­ni lu­dzie stali w mil­cze­niu do­oko­ła le­żą­ce­go ciała sta­ra­jąc się zro­zu­mieć upior­ną ta­jem­ni­cę zgła­dzo­nej ary­sto­krat­ki. Lecz dok­tor, ocie­ra­jąc krew z twa­rzy po za­da­nym cio­sie, od­wró­cił się i po­dą­żył do domu. Czuł więk­szą niż po­zo­sta­li grozę, gdyż przed mo­men­tem przy­po­mniał sobie, do kogo na­le­żał sy­gnet, który wi­dział na palcu zwłok w gro­bow­cu ba­ro­no­wej von Kreuss.

 

Koniec

Komentarze

Hm, hm, hm...
Dobry pomysł. Niby to poszukiwanie utraconej młodości i jej odzyskiwanie na drodze praktyk budzących grozę nie jest motywem specjalnie oryginalnym, ale spodobała mi się ta "zamiana" (bo jeśli nie jestem aż tak głupia i dobrze zrozumiałam, to hrabina nie odzyskała młodości, lecz jej miejesce zajęła  von Kreuss?). Tekst ogólnie przyjemny w odbiorze, szczególnie przypadła mi do gustu końcówka. Niemniej przydałoby się opowiadanie dokładniej przejrzeć, bo wkradły się drobne błędy. Poza tym... Czegoś mi tu zabrakło - może tej mrocznej atmosfery opowieści grozy? Może czegoś więcej o szamance, która z jakiś powodów zapragnęła powrotu upiornej hrabiny?
Tak czy inaczej, czytało się nieźle. 

"Nagle jeden z żołnierzy spostrzegł metalowy, zaostrzony pręt leżący obok postumentu, na którym wspierała się trumna. Pastor uznał, że musi być to ten sam przedmiot, który jego poprzednik wbił przed laty w pierś baronowej von Kreuss. Po usłyszeniu tej wiadomości ludzie zgromadzeni na zewnątrz zaczęli głośno szemrać i wykrzykiwać przekleństwa pod adresem zmarłej."

Trudno mi uwierzyć że w ciągu 90 lat w owej parafii było tylko dwóch pastorów.

Poza tym błędem, całkiem niezłe, daję 4.

Dziekuję za Wasze opinie i wskazówki. 

Pozdrawiam!

Dobre. Ode mnie 4.
Pozdrawiam. 

Hmmm. Mnie nie przekonało. Jakieś takie… nazbyt spokojne i rzeczowe te opisy. A decyzja hrabiny tak głupia, że aż ręce opadają.

Babska logika rządzi!

Mało zaskakująca i dość naiwna opowiastka o skutkach chęci zatrzymania młodości za wszelką cenę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chłopcy postanowili donieść o tym sołtysowi, który, wyczulony ostatnio na wszelkie podejrzane sytuacje, polecił kilku chłopom pójść wieczorem pod dom wiedźmy i sprawdzić[+,] czy nie dzieje się tam coś niedobrego.

Po drodze postanowopno odwiedzić dom zielarki – starucha wyszła właśnie z chaty i na widok żołnierzy próbowała uciekać, została jednak pojmana i zakuta w łańcuchy, po czym odprowadzono ją do aresztu w mieście.

Dwaj żołnierze dobyli szabel

i niemal równocześnie zatopili je w ciele hrabiny, lecz ta wciąż miotała się z pianą na ustach, próbując kąsać i zadawać ciosy.

Niepotrzebny enter.

Trochę zabrakło mi opowiadania w opowiadaniu. Nie umiem tego lepiej określić. Tak jakbym czytała sprawozdanie, co kto zrobił. Żebym się wczuła, muszę najpierw poznać bohatera, polubić go albo nie, muszą być jakieś emocje i myślę, że to tego mi zabrakło.

Ale czytało mi się całkiem nieźle :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka