- Opowiadanie: damego - Latham

Latham

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Latham

1969

– Panie Donatelli… – Korolyow kaszlnął przeraźliwie, a następnie wytarł nos chusteczką. – Najmocniej przepraszam. Jestem przeziębiony. Wracając do sprawy, panie Donatelli, chodzi o sytuację niezwykle poważną.

Z tego, co nam wiadomo, wczoraj, 12 lipca, o godzinie osiemnastej, powrócił pan z wyprawy na Svalbard sam, samolotem An – 3 i wylądował na lotnisku w Honningsvag. Zniszczył pan podwozie maszyny, a także jej lewe skrzydło, sam zaś doznał urazu głowy, przez co stracił pan przytomność na kilka godzin. Jak pan już zapewne wie, ta komisja została powołana po to, by ustalić przyczyny pana zachowania i zarazem wymierzyć karę za spowodowane szkody. Zanim jednak to nastąpi, proszę, zdać nam relację z całej wyprawy na Svalbard, uwzględniając wszelkie szczegóły.

Donatelli zamilkł na chwilę, próbując zebrać myśli. W końcu, przemówił słabym głosem, choć wciąż można było dosłyszeć w nim włoski akcent.

– Dnia… – zaczął niepewnie. – 8 lipca, o godzinie dwunastej, samolot , na pokładzie którego znajdowałem się ja, Lucius Graem, Tobias Nyrkumf, oraz pani profesor Emanuel Vogen, a także dwóch pilotów, wyruszył z lotniska w Honningsvag. Nasza grupa powołana została przez samego rektora Uniwersytetu Łotewskiego, Benito Karvakara. Mieliśmy pomóc grupie innych badaczy, w pracach wykopaliskowych na Svalbardzie. Podróż na ten archipelag trwała cztery godziny. W czasie podróży nie wydarzyło się nic godnego uwagi.

– Zupełnie nic? – zapytał Korolyow.

– Zupełnie… – potwierdził Donatelli, łapiąc się za zabandażowaną głowę. – Przepraszam… po prostu od czasu lądowania miewam małe bóle głowy… wracając do wyprawy… po czterech godzinach lotu, dotarliśmy do Longyearbyen. Wynajęliśmy pokój w motelu, zbliżała się bowiem noc. Zajęliśmy tylko dwa pokoje, postanowiliśmy oszczędzać. W tym czasie utrzymywaliśmy dobre kontakty między sobą. Mówię to z ręką na sercu. Następnego dnia… przepraszam…

Dopadł go silny ból głowy. Mężczyzna zacisnął zęby.

– Mam nakazać, by podano panu coś od bólu? – zaproponował Korolyow.

– Nie… nie – Donatelli przez chwilę oddychał ciężko, po czym kontynuował. – Jeszcze raz przepraszam. Wróćmy do wyprawy. Więc po wynajęciu, pokoi, następnego dnia, wyruszyliśmy samochodem, wraz z przewodnikiem, w miejsce prac wykopaliskowych. Podróż zajęła sporo czasu. Jakieś dwie, lub trzy godziny. Wtedy, Lucius pokłócił się z Tobiasem o jakąś błahostkę… chyba o datę śmierci jakiegoś piosenkarza. Nie pamiętam dokładnie. I właściwie… nic poważniejszego podczas tej podróży się nie wydarzyło. Rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy i tak dalej. Wszystko było okej. W końcu, dotarliśmy na miejsce. Okazało się, że będziemy pracować na dość dużym terenie. Dowiedzieliśmy się, nad czym dokładnie będziemy pracować, gdyż wcześniej tego nie wiedzieliśmy. Po prostu, lecieliśmy na Svalbard w ciemno. Dlaczego? Niech pan zapyta rektora, nie my zorganizowaliśmy tę ekspedycję. Wracając do wykopaliska… Otóż dowiedzieliśmy się, że rok temu, grupa archeologów, odkryła położoną kilkadziesiąt kilometrów od stolicy Svalbardu, starodawną studnię. Studnia była wysuszona i zarośnięta roślinnością, postanowili więc ją zbadać. Odkryli jednak coś niezwykłego. Studnia nie była dość głęboka, miała jakieś trzy metry. Na jej dnie, znaleziono kilka nieznanych gatunków roślin, oraz wiele dobrze zachowanych skamieniałości z późnego plejstocenu. Archeolodzy postanowili zbadać cały teren. Otrzymali pozwolenie na wykopaliska, sprowadzili kilku innych archeologów. Następnie nas, przyszłych paleontologów, byśmy pomogli im w opisywaniu odkryć. Wokół całego terenu, rozbito namioty. Zamieszkaliśmy w nich. Przez trzy dni, pomagaliśmy w pracach, szło całkiem dobrze. Udało nam się odkryć nowe gatunki roślin, ich próbki odesłaliśmy do stacji badawczej Ny-Alesund. Udało nam się również odnaleźć kilka niezwykłych skamielin, to był dla nas ogromny sukces. Archeolodzy postanowili rozkopać jeszcze pięć, dziesięć metrów kwadratowych terenu. I wtedy… wtedy coś zaczęło się dziać. Coś, czego nie potrafię wytłumaczyć. Po rozkopaniu kilku metrów, natrafiliśmy na wrak samolotu. Postanowiliśmy odkopać go całego.

W późniejszym czasie okazało się, że jest to samolot ,,Latham''. Któryś z archeologów opowiedział nam jego historię. Otóż, 1928 roku, Roald Amundsen, wyruszył z norweskiego Tromso, na Spitsbergen właśnie tym samolotem, aby włączyć się do akcji poszukiwawczej. Chciał pomóc odnaleźć zaginiony sterowiec, pozbawiony kadłuba, z sześcioma pasażerami na pokładzie, który został uszkodzony podczas awarii. Byli to pasażerowie ekspedycji ,,Norge''. Wracając do samolotu Latham… po wyruszeniu Amundsena z Norwegii, słuch po nim zaginął. Sądzono, że samolot rozbił się w pobliżu wyspy Bjornoya. Mylono się jednak. Samolot zaleciał dalej, aż na Svalbard. Jednak faktycznie, rozbił się. Kiedy jednak odkopaliśmy cały wrak, ze zdumieniem odkryliśmy, że nie ma w nim ciał. Zastanawialiśmy się też, jak samolot zdołał znaleźć się pod ziemią, wtedy jeden z archeologów wytłumaczył nam, że w tym rejonie Svalbardu często dochodziło do trzęsień ziemi, grunt osuwał się, następnie był zalewany deszczem, tworzyło się błoto i następnie ziemia osuszała się. Tak też samolot znalazł się pod ziemią. Ale mniejsza o to. W samolocie znaleźliśmy jakieś stare apteczki, konserwy z żywnością, mapy, książki, różne inne rzeczy. To nieistotne. Wówczas, postanowiliśmy powiadomić o znalezisku władze Longyearbyen. Nasze radio popsuło się jednak, więc postanowiliśmy pojechać do miasta jutrzejszego dnia. Noc była dość spokojna, nieco zimna. Jednak nad ranem, zaczęły dziać się dziwne rzeczy…

Donatelli odchrząknął, po czym znów złapał się za głowę. Zamilkł.

– Jakie rzeczy? – zapytał Korolyow.

– Dziwne… – mruknął Włoch. – Obudziłem się pierwszy, bardzo wcześnie, bodajże o szóstej nad ranem. Poranna toaleta i te sprawy. Rozumie pan. Następnie, chciałem obejrzeć samolot. I ku memu zdziwieniu… naprawdę, to nie szaleństwo… maszyna stała w rozkopanym terenie nowa i lśniąca.

Wśród przesłuchujących rozniósł się drwiący śmiech.

– Chce pan powiedzieć, że samolot… Latham, powrócił do stanu przed katastrofą? – tęgi Norweg zasiadający w komisji starał się stłumić śmiech. – Doprawdy… panie Donatelli, proszę nie robić sobie żartów. To poważne przesłuchanie.

– Powiedziałem, że to nie szaleństwo – przypomniał Donatelli. – Jednak nie to jest najdziwniejsze. To nie samolot mnie przeraził i skłonił do ucieczki. Kiedy powróciłem do namiotu, który dzieliłem z Luciusem, spostrzegłem, że zamiast Luciusa, w śpiworze leżą jego zwęglone zwłoki. Pobiegłem więc, zawiadomić o tym innych. Oni również byli spaleni. I wtedy, zacząłem słyszeć ten głos… głos z radia samolotu, tak silny i głośny: ,,…Ny-Alesund, Ny-Alesund! Widzimy ,,Italię'', leci na północ! Doganiamy sterowiec!'', a następnie przeraźliwy krzyk i słowa rozpaczy: ,,…Ny-Alesund, Ny-Alesund! Mamy małą awarię w kabinie pasażerów…!'' i następnie krzyk się kończy, a nieznana osoba znów zaczyna komunikat o tym, że widzi ,,Italię''. To zdarzenie wstrząsnęło mną i przeraziło do tego stopnia, że wsiadłem w samochód i czym prędzej pojechałem do Longyearbyen. Przez cały czas w mej głowie krążył ten przeraźliwy głos… tak bardzo spanikowałem, że postanowiłem opuścić Spitsbergen jak najprędzej. Dotarłem do miasta. Nie czekając na kolejny lot do Norwegii, który miał się odbyć jutrzejszego dnia, porwałem samolot i sam poleciałem do Norwegii. Kiedy tylko wzniosłem się w górę, głosy znikły. Poczułem się szczęśliwy jak nigdy dotąd. Nigdy wcześniej nie byłem tak bardzo przerażony. Możecie, szanowna komisjo, drwić z tego wszystkiego, ale mówię prawdę. Nigdy wcześniej nie stwierdzono u mnie chorób psychicznych, ani też żadnych zaburzeń. Po prostu to wszystko działo się naprawdę.

– Cóż… – Korolyow stłumił w sobie śmiech, a jego twarz przybrała poważny wyraz. – Mówi pan, że nigdy nie chorował na żadne choroby psychiczne… sprawdzimy to. Jednakże interesuje mnie kilka rzeczy. Umie pan latać samolotem?

– Owszem, mam ukończony kurs – rzekł Donatelli.

– To dlaczego nie udało się panu wylądować pomyślnie?

– Ponieważ lądując, usłyszałem w radiu głos mężczyzny z wieży kontroli lotów, podskoczyłem z przerażenia i straciłem panowanie nad samolotem – wyjaśnił Włoch. – Dlatego też nieco go uszkodziłem…

– Rozumiem – Korolyow kaszlnął. – Czy spożywa pan alkohol, lub inne używki?

– Nie – odparł Donatelli. – Jestem abstynentem, nie palę, nie piję ani nie spożywam narkotyków…

– Rozumiem… – Rosjanin wpatrywał się przez chwilę w stół. – Sprawdzimy, czy w miejscu wykopalisk rzeczywiście znajdują się zwłoki pana przyjaciół oraz samolot. Do tego czasu… nie będzie mógł pan opuszczać Norwegii. Będziemy musieli dokładnie zbadać całą sytuację i sprawdzić, czy mówił pan prawdę. Jeśli chodzi o karę pieniężną… ustalimy ją w ciągu kilku dni. A więc… przesłuchanie zakończone. Dziękuję.

Policjant wyprowadził Donatelliego, którego znów dopadły bóle głowy. Korolyow powstał powoli, czekając aż Włoch opuści pomieszczenie.

– Drodzy panowie – powiedział Rosjanin. – Oto mamy przykład istnego postradania zmysłów! Eugene Donatelliego należy natychmiast skierować do najbliższego szpitala psychiatrycznego i poddać lobotomii. W jego oczach i słowach wczuwa się obłęd, nie uważacie?

– Zgadzam się z panem w stu procentach panie Korolyow! – odparł Norweg. – Szpital i lobotomia. Tylko, kto zapłaci za szkody?

– Donatelli nie musi – odparł Korolyow. – To chory, biedny człowiek. Chorzy ludzie nie muszą płacić pieniędzmi. Oni już płacą za grzechy. A my niesiemy im ulgę…

Komisja opuściła pomieszczenie przesłuchań, udając się na lunch.

 

 

Koniec

Komentarze

Opowiadanie na czasie. W pewnym sensie. Ale technicznie takie sobie. Dialog jest - to dobrze - ale jest do poprawienia. Przynajmniej w tej części, gdzie Donatelli monologuje o wyprawie. Tu by się jakieś pytania-przerywniki Korolyowa przydały. I jakiś konflikt dla zwiększenia dynamiki. Mimo tych uwag - ode mnie - 4.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka