- Opowiadanie: Oporny - Drużyna Marzeń (cz.2)

Drużyna Marzeń (cz.2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Drużyna Marzeń (cz.2)

Pierwsza dusza

Socjolog/Technik ogrodnictwa

"Najpaskudniejszy dzień w roku"

Jedno z zwariowanych supermocarstw zafundowało nam niespodziankę.

Nuklearną apokalipsę.

Okazało się iż połowa ludzkości przeszła na tamten świat. A pozostałym niewiele brakuje by ten stan osiągnąć.

Co ja w tym wszystkim robię? Ano nic. Przed wojną byłem nikim. I teraz jestem nikim… No dobra przeżyłem wojnę. W skali globalnej to niezłe osiągnięci.

Po tym jak pociski przestały latać a nuklearny ogień wygasł, wyruszyłem na poszukiwania brata. Uzbrojony jedynie w nową roczną statystykę oraz pięć litrów oleju rzepakowego. Na swojej drodze napotkałem wiele niesprawiedliwości. Trzeciego dnia podróży przez Włochy natrafiłem na najbardziej zaniedbany ogród na świecie. Jako dyplomowany technik ogrodnictwa nie mogłem puścić tego płazem. Od razu wziąłem się do roboty. W trakcie ostatnich prac wykończeniowych pojawił się właściciel posesji, był tak uradowany moim postępowaniem iż poczęstował mnie serią z M16A1.

Nie mogłem pozostać dłużny.

Na szczęście pracując w ogrodzie znalazłem uzi.

Nieoczekiwane pojawienie się policji, szybko zakończyło wymianę uprzejmości.

Zważywszy na nową politykę obecnego reżimu mój paszport został zarekwirowany a ja zamiast do piachu trafiłem do sanatorium.

 

 

Marcin Picea Abies siedział w kącie ciemnego pomieszczenia z bardzo miękkimi ścianami. Najdziwniejsze było to że jedyne co odczuwał to złość iż musi opierać się o brudną ścianę. Nie mógł nic na to poradzić inne kąty były jeszcze bardziej zapuszczone. W taki sposób spędzał większość czasu od dania w którym wylądował w tym miejscu. Lecz dziś oprócz kurzu unosiło się coś jeszcze w zatęchłym powietrzu. Kwaśny zapach alkoholu wymieszany z falami dźwiękowymi.

-Cho… Cho.. Cho.. cholernie chce mi się pić!

Źródło dźwięku oraz zapachu długo mocowało się z drzwiami. Wrota długo stawiały dzielny opór, lecz były zaprojektowane tak żeby niemożna było ich sforsować od wewnątrz a nie od zewnątrz. Trzy przekleństwa dwa ręko czyny i brutalna siła to wszystko wystarczyło by to wrota okazały się sromotnym przegranym. Przez otwór wolności wtoczył się brudny Święty Mikołaj.

Marcin widział i słyszał już niejedno, zwłaszcza po lekach więc zareagował instynktownie.

– Ty nie istniejesz! Nie jesteś realny!.

– Realny czy nie, niema to znaczenia zwłaszcza w stanie w jakim się znajdujesz.

Ty masz coś na czym mi zależy a ja jestem twoją jedyną szansą opuszczenia tego miejsca. Mam dla ciebie propozycję. Masz może coś do picia? Nie? Szkoda. Wracając do rzeczy pomożesz mi w uszczęśliwianiu ludzi a ja wyciągnę cię z tej wierzy błaznów. Ale najpierw do monopolowego bo gęba mi odpadnie jeśli szybko nie napije się wina.

Picea zastanowił się głęboko zanim udzielił odpowiedzi. – Dobrze pomogę ci. Jeśli uwolnisz mnie z sanatorium i wyprowadzisz z tego szalonego miasta.

– Podążaj tylko za mną i rób to co ci każe a wieczność stanie przed tobą otworem. – Mikołaj zajął się uwalnianiem Marcina z kaftana bezpieczeństwa.

Abies spokojnie kroczył za Mikołajem krętymi korytarzami. Gdy czwarty raz mijali te same drzwi, Mikołajowi puściły nerwy. – To jest gorsze niż piwo bezalkoholowe!.

Za to Picea czuł się jak po porządnej dawce środków uspokajających. - …A kiedy rano się obudzę doktor Jery zapyta się o moje sny. Po wysłuchaniu mnie powie iż „miałem bardzo traumatyczne dzieciństwo a na to istnieje tylko jedno lekarstwo. Porządna lewatywa". Triumfalny okrzyk św. Mikołaja zmusił Marcina do skupienia uwagi na tym co znajduje się przed nim. Wyrwa w ścianie może i nie wyglądała jak wygrana na loterii ale na pewno oznaczała wolność. -Skaczemy!. – Krzyknął Mikołaj.

Para uciekinierów cudem uniknęła rozjechania przez śmieciarkę, ale i tak to wydarzenie nie popsuło dobrego humoru Mikołaja. Gdyż na horyzoncie widział ogromną czarną chmurę dymu z zachodniej części miasta, oraz w oddali sklep monopolowy.

– Czy widzisz tych wszystkich ludzi? Są tacy szczęśliwi. Ich ego jest wielkie niczym kontynent euroazjatycki i ma moc bomby atomowej. A ich umysły są nieskalane najprostszą myślą. – Mikołaj uśmiechnął się lekko i spojrzał na Abiesa. – Czy chciałbyś zabić ich wszystkich!?

Picea jakoś nie mógł się nie zgodzić z słowami Mikołaja chciał ich zabić. Na terenie zrujnowanego placyku znajdowało się co najmniej trzydziestu żołnierzy amerykańskiej armii. Niektórzy z nich mieli kurtki oraz opaski z napisem Policja w języku angielskim i włoskim. – Słońce niedawno wstało. – Mikołaj zamyślił się. – Mamy więc godzinę piątą-szóstą rano. Jeśli jeden z nich na złapie wiesz co nas czeka.

Abies odpowiedział bez namysłu. – W najlepszym wypadku śmierć na miejscu, chociaż rzadko bywają tacy humanitarni. Najprawdopodobniej czekała by nas „ścieżka zdrowia" osiem godzin pracy, sześć tortur oraz dziesięć na sen i rehabilitacje, aż byśmy nie umarli.

Mikołaj wraz z towarzyszem przekradali się wąskimi alejkami. Na pierwszym skrzyżowaniu napotkali dwóch tubylców dyskutujących o modzie, gdy Picea usłyszał iż: „w tym roku kratka będzie modna" skomentował to w prosty sposób. – Więźniowie się ucieszą.

Po kilku minutach dalszego marszu zaatakowała ich latająca wanna. – Cholera co to ma być!? – Wrzasnął Abies po tym jak oberwał pumeksem.

– Na moje oko żeliwna wanna. – Odpowiedział Mikołaj. Trafiony szarym mydłem dodał. – Morze to kosmici?. – Skoro to rozumne istoty to dlaczego pchają się na ziemie?!. – Krzyknął Marcin z miejsca w którym schował się przed pumeksowymi pociskami. Nagły trzask zamykających drzwi wystraszył Marcina i Mikołaja. Obaj jak na komendę spojrzeli w stronę z której dochodził dźwięk. Spostrzegli stojącego mężczyznę w dziwnej czarnej płytowej zbroi. Na jednej z płyt lewej nogi miał wygrawerowaną literę „T" a na szyji zawieszone niewielkie świecące pęknięte koło zębate, na rzemyku. W ręku trzymał dziwny karabinek. Broń zdawała się być niezdecydowana czy pozostać ciałem stałym czy gazowym, i co jakiś czas pulsowała stając się bardziej rzeczywista lub widmowa. Choć cała postać była wręcz surrealistyczna to lewe oko przyciągało największą uwagę. Nieregularna romboidalna tęczówka w granatowym odcieniu a w niej zawieszone trzy źrenice w kształcie ziarenek prosa.

– Mam cię draniu!. – Krzyknął przybysz oddając krótką serie w stronę oddalającej się wanny. Trafiona wanna poszybowała w kierunku okna częściowo zrujnowanego budynku. Nieznajomy znów uniósł głos.

– Nie wymkniesz mi się tak łatwo!.

Marcin z nieopisaną fascynacją obserwował jak surrealistyczny osobnik przebiega koło miejsca w którym się ukrył i podbiega do ściany. W wyciągniętej dłoni trzyma miedzianą klamkę Za pomocą ów klamki otwiera ścianę i wbiega w mroczną czeluść powstałą po otwarciu przejścia. Wraz z zniknięciem nieznajomego ściana powraca do swojej dawnej zdewastowanej postaci.

– Czy piliśmy już dzisiaj jakiś destylowany trunek?. – Zapytał zdezorientowany Mikołaj.

Picea nie pamiętał reszty drogi do monopolowego. Z odrętwienia wyrwały go głośne przekleństwa Mikołaja. Spowodowane dwoma prostymi słowami umieszczonymi na kartce w drzwiach sklepu „Dziś zamknięte".

– W końcu dziś dwudziesty czwarty. – Powiedział wciąż lekko zamroczony Abies.

Święty wykrzywił twarz w grymasie pogardy i przyznał mu racje. – No nic. – Mikołaj podniósł leżącą na ziemi cegłę i rzucił w szybę sklepu. Na powierzchni szyby powstała leciutka pajęczyna pęknięć w miejscu uderzenia cegły. Św. Mikołaj podszedł do przewróconego kosza na śmieci i wyciągnął z niego torbę, która w lepszych czasach mogła być nawet czerwona.

– Zobaczmy co my tu mamy. – Mikołaj wyciągnął pięknie zapakowany prezent i przeczytał na głos napis na małej karteczce przywiązanej do kokardy. – Dla świętego Mikołaja. – Św. uśmiechnął się. – Nie trzeba było.

Po rozpakowaniu upominku w ręku Mikołaja połyskiwał lekko mały toporek. – Marcinie bądź tak dobry i stań na czatach kiedy ja będę uwalniał z tego więzienia te uciskane trunki.

Marcin był jeden a rogi dwa.

Na szczęście Abies znalazł wyjście z tej sytuacji. – Latarnia ty stój tu na rogu i patrz czy nie idą gliny. Ja stanę na drugim rogu.

Po tym jak latarnia zgasła Marcin krzyknął. – Gliny!.

Z wnętrza sklepu dobiegł brzęk tłuczonego szkła. Szaleńcza ucieczka pary złodzieji zakończyła się w wąskiej alejce niedaleko parku. Mikołaj wyjrzał za rogu i powiedział. – Wygląda na to że im uciekliśmy.

– Dzięki Bogu latarnia nas ostrzegła. – Powiedział Picea.

Mikołaj wybuchł z siłą wulkanu. – Latarnia?! Latarnia!! I to ma być powód dla którego uciekliśmy z tej cudownej krainy!. – Dalsze krzyki Mikołaja przerwał tupot biegnących ludzi. Dwóch amerykańskich policjantów goniło jakiegoś brudnego cywila, odzianego w przeróżne strzępy ubrań oaz sporą ilość błota i sadzy. Po tym jak go złapali jeden pseudo policjant powiedział. – Odczytaj mu jego prawa.

Drugi wyjął pistolet i powiedział. – Masz prawo umrzeć.

Marcin zastanowił się niektórzy ludzie nie mieli praw a i tak ginęli.

By uniknąć napotkania służb porządkowych para kryminalistów postanowiła udać się do parku.

Abies co pewien czas sprawdzał czy latarnia za nimi nadąża. Podróż przez park miejski o powierzchni pięciu kilometrów kwadratowych okazała się być prawdziwą gehenną. Mikołaj pełniący role przewodnika wyprawy całkiem zatracił poczucie kierunku. Powodem tego stanu rzeczy było niskie stężenie alkoholu w jego krwi. Po trzech godzinach tułaczki strudzeni wędrowcy zauważyli dwóch osobników płci męskiej, siedzących na zabytkowej ławce. – Może ci dżentelmeni mają coś do picia. – Powiedział Mikołaj z nadzieja w głosie. Picea raczej określił by tych „dżentelmenów' jako takich co umieją używać żelaznej rurki, za pomocą której dzielą się szczodrze bólem i przemocą.

Po krótkiej i dość brutalnej konfrontacji. Mikołaj wyszedł bez żadnych uszkodzeń Marcin zaś stracił trzy zęby, miał rozcięty prawy policzek, opuchniętą twarz o raz bolące krocze. A dżentelmeni byli nieco sponiewierani i nieprzytomni. Abies znalazł przy jednym stalową piersiówkę. Pociągnął długi łyk i stwierdził iż morze być. Picea podał otwartą metalową piersiówkę spragnionemu Mikołajowi, ten wypił łyk a następnie go wypluł. – Czy ty chcesz mnie otruć?! Toż to czysta woda jest!.

Obolały i nieco zniecierpliwiony Picea powiedział. – Może byśmy wreszcie to zrobili, zamiast włóczyć się po mieście bez celu. – Co?. – Św. był tak pochłonięty pozbywaniem się wody z przełyku iż nie zrozumiał o co chodzi. – Uszczęśliwili ludzi. Przecież sam powiedziałeś że jestem tobie do tego potrzebny.

Mikołaj uśmiechnął się szelmowsko. Wyciągnął z kieszeni jakiś pożółkły kawałek papieru. Po dokładnym przestudiowaniu treści arkusza, św. Mikołaj odezwał się. – Tak już czas. Dwójka zbiegów udała się na peryferie miasta.

– Tu zatrzymamy i przechwycimy konwój rządowy. – Powiedział z dumą w głosie Mikołaj.

– Gołymi rękoma?! A może kamieniami i brzydkimi słowami?!.

– Spokojnie mam prezent dla ciebie Nowiutki RKM wz. 28 z zapasem amunicji oraz jako bonus Beryl wz. 96.

Z tego co Mikołaj później powiedział Marcin wydedukował iż będą uwalniać jakiegoś partyzanta lub członka opozycji. Abies ukrył się w śród gruzów bliżej nieokreślonego budynku. Za to Mikołaj zajął pozycje w oknie naprzeciwległego budynku. A latarnia stała spokojnie na rogu. Picea miał sporo czasu na zastanowienie się co tu właściwie robi, i doszedł do wniosku że nie wie… obiecał Mikołajowi że mu pomorze, najwyraźniej poczucie obowiązku pchało go do działania, lecz z drugiej strony nie miał żadnej motywacji ani konkretnego powodu by dać się zabić dla jakiejś wyższej idei. Pojawienie się uzbrojonego konwoju zakończyło rozmyślania Abiesa. Kolumna pojazdów składała się z jednego wozu bojowego M2 Bradley dwóch Humvee oraz cysterny. Na obu bokach beczkowozu widniał spory swojski napis „Spirytus". Marcin się wkurzył. – Ja cię zaraz uszczęśliwię dziadu jeden.

Na drodze pomiędzy wkurzonym Piceą a Mikołajem na swoje nieszczęście znalazł się pierwszy Humvee.

Wz. 28 skutecznie zamienił ludzi w zmasakrowane trupy a sprawny pojazd w dymiącą kupę złomu. W tym czasie Mikołaj obrzucił Bradleya słoikami z kwasem dzięki czemu w zaledwie dwadzieścia sekund z wozu bojowego powstał podziurawiony metalowy sarkofag wypełniony konającymi ludźmi. Na końcu kolumny drugi Humvee zaczął się wycofywać prowadząc chaotyczny ostrzał. Niespodziewanie przygniotła go latarnia uliczna. Mikołaj nie mógł wyjść z podziwu widząc z jaką determinacją walczy Marcin. Amerykanie odnosili coraz większe straty, spanikowani żołnierze zaczęli się pospiesznie wycofywać porzucając cysternę, sprzęt oraz martwych towarzyszy. Picea dziwnym zbiegiem okoliczności znalazł się pod beczkowozem. Krótka seria trafiła cysternę nad głową Abiesa. Powodując obfity wyciek. Zdezorientowany Marcin zauważył iż wyciekający płyn nie jest spirytusem tylko olejem rzepakowym. Ta krótka chwila zadumy drogo go kosztowała pocisk kalibru 5,56 milimetra trafił go prosto w pierś.

Po tym jak Picea odzyskał świadomość stwierdził z niedowierzaniem że żyje. Szybkim ruchem ręki wymacał miejsc w które został trafiony. Wyczuł tam metalową piersiówkę.

– To ci dopiero szczęście. – Powiedział nieco obolały lecz szczęśliwy Marcin. Po kilku próbach znalazł się w pozycji pionowej. Zauważył iż wszyscy żołnierze martwi czy też nie zniknęli a wraz z nimi Mikołaj. Wiedziony nagłym przeczuciem Abies spojrzał w górny odcinek ulicy. Stała tam młoda kobieta o nie naturalnie białej skórze. Ubrana jedynie w długą białą koszule do kolan z długimi prostymi rękawami. Choć wiał wiatr jej włosy się nie poruszały. W ręku trzymała napięty drewniany łuk. Picea nieludzkim wysiłkiem woli skoczył w bok. Dokładnie w tej samej chwili nieznajoma wystrzeliła. Łuczniczka spokojnie czekała aż jej ofiara dowlecze się do wnętrza częściowo zawalonego budynku wyglądem przypominającego wierze z kulistym dach wyglądem przypominającym gigantyczną żarówkę. Marcin z przerażeniem odkrył iż druga noga podobnie ja ta postrzelona odmawia posłuszeństwa, na domiar złego jest bezbronny.

Abies postanowił bronić się do ostatniego tchu, aby tego dokonać zamieżał wykorzystać masywny kanciasty kawałek gruzu w charakterze broni zaczepno-obronnej. Picea czekał aż napastniczka wejdzie do środka jedynym dostępnym wejściem. A kiedy to uczyni obrzuci ją gruzem.

Marcin sądził iż jest gotowy na każdą ewentualność.

Przez co był niesamowicie zdziwiony gdy otrzymał potężny cios drewnianą pałką w bok twarzy. Wybite zęby posypały się na podłogę ich śladem podążył zaczepno-obronny gruz oraz przedziurawiona na wylot metalowa piersiówka. Obolały, pół przytomny Abies spytał stojącą nad nim kobietę. – Kim estes?.

– Śmiercią. – Napastniczka uśmiechnęła się. – Niech porwie cię tęcza.

Marcin przed „porwaniem" usłyszał pięć słów które najwyraźniej nie były skierowane do niego. – Podróż: opłacona. Pierwsze słowo: Rózga…

 

Nad skalnym klifem odbywał się pogrzeb. W ceremonii uczestniczyły trzy osoby, dwie stojące i jedna leżąca. Mikołaj zajął miejsce księdza u szczytu trumny. Gdy jego wzrok napotkał samotnie stojącą gazową latarnie uliczną uśmiechnął się.

– Borze powierzamy twojej opiece Marcina Pice Abies. Nie wkurzaj go.

Koniec
Nowa Fantastyka