- Opowiadanie: victor - Przyjęcie Urodzinowe (Wampireza)

Przyjęcie Urodzinowe (Wampireza)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przyjęcie Urodzinowe (Wampireza)

– Na świecie jest tylko jeden wampir. Reszta to tylko plotka. Wampir ten, w tym momencie stoi pewnie przed Bogusiem.

***
– Panie – powiedział, kłaniając się.

– Gdzie spałeś tej nocy Vericku? – spytał Boguś basowym głosem.

– Panie, przecież wiesz. Przecież ty wszystko wiesz – odparł trochę poirytowany Verick.

– Mów!

– W Polsce, a dokładniej w Warszawie. A dokładniej na Centralnym.

Gdyby Boguś miał usta, pewnie by się uśmiechnął. Jednak jedyna widoczna część jego ciała, to duża, czarna para oczu, patrząca ciągle w ten sam, przyprawiający o ciarki sposób.

– Ha ha! – zadudnił. – Wiedziałem, że łajza z ciebie. Ale, że aż tak? Przecież miałeś wczoraj wolne. Mogłeś pójść gdzie chciałeś! Oj Verick, Verick, popaprany to ty jesteś ładnie. Dobra, mniejsza z tym. Twój wybór. Wezwałem cię, bo robota jest. Nawet powinieneś się ucieszyć, bo blisko do noclegu będziesz miał. Tak, Vericku, zgadłeś. Polska.

Verick wzruszył ramionami. Po tylu tysiącach lat pracy stał się całkowitym profesjonalistą.

– Jakieś dokładniejsze namiary, Panie? Czy, jak to panicz zwykł mawiać: Który najdzie? – spytał bez emocji.

– Tym razem z namiarami Vericku. Poczekaj no, zawołam Rię, ona ci ich pokaże. Ria!

W następnej sekundzie koło Bogusia stała kobieta w średnim wieku, opatulona w niebieską tunikę.

– Wzywałeś, Boguś? – spytała ciepłym głosem.

– Ta. Trzeba pokazać Verickowi potencjalnych. No wiesz, tych co kazałem ci znaleźć kilka dni temu.

Wampir nie zdążył porządnie mrugnąć oczyma, a w rękach Rii już znajdował się laptop. Inny niż ostatnio.

– Widzę, że ci się powodzi, Panie – nie mógł się powstrzymać od niezbyt mądrej uwagi i głupkowatego uśmieszku. – Ostatnio to chyba nie był Apple.

– Się gra, się ma, Vericku. – zagrzmiał po chwili milczenia Boguś, niosącym echo głosem.

Ria postukawszy kilkakrotnie w klawiaturę, przysunęła laptopa do Vericka. Wampir jeszcze przez kilka chwil sprawdzał profile ofiar na facebook'u, skupiając większą uwagę na komentarzach, niż na wyglądzie.

– Już? – zniecierpliwił się Boguś.

– Tak, Panie.

– Jakieś pytania?

-Tak, Panie. Właściwie to dwa.

– Mam nadzieję, że sensowne – burknął ostrzegawczo Boguś.

– Dlaczego oni?

– Pamiętaj Vericku – zahuczał. – Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. To nie było sensowne pytanie. Drugie?

– Kiedy mogę zacząć, Panie?

– Jak powiem: „wykonać", wtedy się deportujesz. Działać zaczniesz po północy.

– Tak, Panie.

– Mam nadzieję, że nie dasz plamy jak ostatnio – zagrzmiał srogo szef. – Wiesz, wtedy co tysiąc osiemset lat temu się potknąłeś i jakiejś babie żeś kłami szyję pokaleczył. Do dzisiaj przez to krzyczą: „wampir", jak widzą takie ślady jakich wtedy narobiłeś. No ale w sumie lepiej już być wampir, niż nikt, nieprawdaż, Vericku?

Verick nie udzielił odpowiedzi. Wiedział, że Boguś jej nie oczekiwał.

– W ogóle to dziwi mnie twoje podejście do siebie – ciągnął – Zamiast przypiłować sobie te kły, to ty się z nimi męczysz. Przecież ani to modne ani wygodne. Eh. Czasami to żałuję, że porozdawałem wszystkim tą wolną wolę. Ale w sumie to co mnie to obchodzi! Wiem, że oprócz tego wybryku ostatnio, to porządna z ciebie firma. Mam nadzieję, że dzisiejszej nocy umocnisz moją opinię?

– Nie zawiodę cię, Panie – wampir ukłonił się lekko.

– Wykonać.

Vericka już nie było.

***
– To co on w końcu robi?

– Zabija.

– Zabija? Tak po prostu?

– No.

– Ale dlaczego?

– Bo mu Boguś każe.

– W dupę kopane! Ten Boguś to jakiś świr!

– Dobrze powiedziane.

***
Do północy było jeszcze daleko. Verick miał trochę czasu. Chciałby wrócić sobie z powrotem na centralny, ale zniknięcie światła na całym dworcu o godzinie dziewiętnastej wzbudzałoby tylko denerwującą panikę.

Verick nie lubił tej cechy. Ograniczała jego wolność. Przez to, iż gdziekolwiek się pojawił, gasło wszystko, co się świeciło lub paliło, wampir musiał kryć się po nie otoczonych latarniami zakamarkach i ciemnych rogach ulic.

Właśnie taki znalazł. Idealny. Zapamiętawszy dokładnie nieoświetlony zaułek, ruszył do sklepu. Trzeba się napić – jak zawsze przed pracą.

W spożywczaku zgasła tylko zamrażarka na lody. Potężnie zbudowana, czerwono włosa sklepowa w podeszłym wieku nie zwróciła nawet na to uwagi. Mierzyła Vericka wzrokiem od stóp do głów.

– A pan to kto? Detektyw, hę? – burknęła, mrużąc oczy.

– Można tak powiedzieć – odparł znudzonym głosem wampir.

– Od razu kurza twarz widać! Wy wszyscy w tych długich płaszczach i kapeluszach chodzicie. Jak jeden mąż!

– Litr wódki poproszę. Byle jaką. Dziękuję. Nie, reszty nie trzeba.

Wychodząc, zostawił na ladzie dwieście złotych. I skamieniałą w głuchym okrzyku niedowierzania, sklepową.

***
– Poczekaj, Poczekaj!

– Co?

– Wampir pił wódkę?

– A co? Nie może? Przecież jest pełnoletni.

– No…Racja. I co było dalej?

– Jakbyście nie przerywali, to już byście wiedzieli!

***
Pół godziny przed północą, Verick był zdrowo nawalony. Spojrzał jeszcze raz na zegarek by się upewnić, że nie mylił go wzrok. Złapała go czkawka.

Wampir postanowił przejść się pod Pałac Kultury. Nie, pomyślał, Lepiej nie iść na pieszo. Za bardzo mną kołysze.

W następnej chwili stał już przed wejściem. Trochę za blisko, bo w całym pałacu zgasły wszystkie światła. Chwiejnym krokiem odszedł kawałek i usiadł na betonowym chodniku, opierając rękoma ciągle opadającą głowę. Odliczał minuty.

Kiedy zegarek wskazał idealnie na północ, wampir teleportował się by wykonać zadanie.

***
– Stop! Stooop!

– Co znowu?! Przerwałaś w najlepszym momencie!

– Nie powiedziałeś jak on zabija!

– A skąd ja mam wiedzieć? Przecież mnie nie zabił!

***
Stał przed wyznaczonym przez Bogusia miejscem. Ktoś wyprawiał imprezę urodzinową. Pewnie jedna z ofiar. Byłoby mi ich szkoda, rozmyślał, gdybym miał jakieś skrupuły…

Czknął.

***
– Boże kochany! Światło zgasło!

– Cz…Cz…Czujecie…Wódkę?

Głośne czknięcie. Jedna z dziewczyn wydała z siebie nieludzko paniczny pisk.

Śmierdzący wódką mężczyzna odkrył koc, pod którym dzieci opowiadały straszne historie. Czknął.

– Ha ha ha! Co dzieciaki? UUu… Ładnie żeście się przestraszyły co? Uuu…Jeszcze raz wszystkiego najlepszego Sandra! – Wykrzyknął zadowolony z siebie, cały czerwony na twarzy wujek. Odgłosy, które miały przypominać te, wydawane przez duchy, brzmiały bardziej jak krowie.

Kiedy wujek wyszedł z pokoju, po długim milczeniu odezwał się chłopiec, który opowiadał.

– Cóż. Najwyraźniej padło na kogoś innego.

– Mogłam się domyślić od początku!- zadarła nos dalej blada ze strachu Sandra. – Przecież ja nie mam facebooka!

Mimo to, żadne z dzieci będących na przyjęciu urodzinowym nie zapomniało historii o Vericku, do końca życia.

Koniec

Komentarze

- Nie powiedziałeś jak on zabija!
- A skąd ja mam wiedzieć? Przecież mnie nie zabił!

Spadłem z krzesła, 5 się należy jak nic!

Opowiadanie zaklasyfikowane do WAMPIREZY. :)
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka