- Opowiadanie: baranek - Cała Polska czyta dzieciom

Cała Polska czyta dzieciom

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Cała Polska czyta dzieciom

To było tak…

 

Żona mu­sia­ła wy­je­chać. Służ­bo­wo. Do Wro­cła­wia. Na ty­dzień.

„Tylko nie siedź ca­ły­mi dnia­mi przy kom­pie” – po­wie­dzia­ła z tru­dem do­my­ka­jąc wa­liz­kę. – „Zrób coś po­ży­tecz­ne­go.” I po­je­cha­ła.

„Może by tak zre­pe­ro­wać kran w kuch­ni?” – my­śla­łem le­ni­wie, oglą­da­jąc ko­lej­ną po­wtór­kę przy­gód dziel­ne­go J-23. „Może to lu­stro w ła­zien­ce w końcu po­wie­szę?”. Tak… Zajęć było mnó­stwo. Jedno po­ży­tecz­niej­sze od dru­gie­go. Czas mijał, a ja wciąż nie mo­głem się zde­cy­do­wać. Film się skoń­czył. Już mia­łem wstać i iść do piw­ni­cy po wier­tar­kę, kiedy na ekra­nie mo­je­go te­le­wi­zo­ra po­ja­wi­ła się jakaś pani, która za­czę­ła mi tłu­ma­czyć, że po­wi­nie­nem co­dzien­nie, przy­naj­mniej przez dwa­dzie­ścia minut czy­tać dziec­ku.

I wie­cie co? Prze­ko­na­ła mnie. Po­sta­no­wi­łem wziąć udział w tej szla­chet­nej akcji. Speł­nić swój oby­wa­tel­ski obo­wią­zek. W woj­sku nie byłem, więc może cho­ciaż to. Dzie­ci co praw­da nie mam, ale prze­cież nie będę się zra­żał byle dro­bia­zgiem. W końcu, świat pełen jest sie­ro­tek, które też pew­nie chcia­ły­by żeby im ktoś po­czy­tał. Wszyst­ko jest kwe­stią do­brej or­ga­ni­za­cji.

Przy­stą­pi­łem do dzia­ła­nia.

Naj­pierw po­dłu­ba­łem tro­chę w necie i przy­go­to­wa­łem spis od­po­wied­nich lek­tur. Na­stęp­ne­go dnia ob­sze­dłem wszyst­kie to­ruń­skie księ­gar­nie. Do domu wró­ci­łem z peł­nym ple­ca­kiem. I z pu­stym port­fe­lem. Strasz­nie dro­gie te książ­ki ostat­nio. Ale co tam, wszyst­ko dla dobra dzie­ci. Żona nie po­win­na mieć pre­ten­sji. Zresz­tą, sama mi po­nie­kąd ka­za­ła.

Uło­ży­łem wszyst­ko ład­nie na sto­li­ku. „Sztu­kę ko­cha­nia” Owi­diu­sza, „De­ka­me­ro­na” Boc­ca­cia, „Ko­chan­ka Lady Chat­ter­lay” Law­ren­ce’a, „Lo­li­tę” Na­bo­ko­va, „Pa­mięt­ki Fanny Hill” Cle­lan­da, a nawet „Raz w roku w Ski­ro­ław­kach” Nie­nac­kie­go. Po chwi­li za­sta­no­wie­nia do­rzu­ci­łem „120 dni So­do­my” Mar­ki­za De Sade’a i zbiór opo­wia­dań Ma­so­cha. Nigdy nic nie wia­do­mo. Wsta­wi­łem do lo­dów­ki pół litra Ab­so­lu­tu (mój wła­sny pa­tent na zbli­że­nie się do do­sko­na­ło­ści), roz­ście­li­łem tap­czan i ru­szy­łem w mia­sto na po­szu­ki­wa­nie sie­rot­ki.

Nie szu­ka­łem długo. Już w trze­cim barze zo­ba­czy­łem od­po­wied­ni obiekt. Stała sa­mot­nie na par­kie­cie i strasz­nie się trzę­sła. Pew­nie z zimna, bo te skąpe łasz­ki, które miała na sobie nie­wie­le skry­wa­ły i nie­wie­le pew­nie da­wa­ły cie­pła. Nie wy­klu­czo­ne też, że po pro­stu tań­czy­ła. Nie wiem, nie za bar­dzo znam się na współ­cze­snych tań­cach.

Pod­sze­dłem do niej i pytam:

„Jak ci na imię, moje dziec­ko?”

„An­dże­la” – od­po­wie­dzia­ła sie­rot­ka i wle­pi­ła we mnie wiel­kie, cha­bro­we oczę­ta. Aż coś we mnie drgnę­ło, tyle w tych oczach było uf­no­ści i nie­zre­ali­zo­wa­nej po­trze­by mi­ło­ści.

„Ile masz lat, An­dże­lo?” – wy­du­si­łem z tru­dem przez ści­śnię­te na­głym wzru­sze­niem gar­dło.

„Dzie­więt­na­ście”

Ide­al­ny wiek. Nie po­win­na mieć kło­po­tu ze zro­zu­mie­niem nawet tych co trud­niej­szych lek­tur. Po­ło­ży­łem rękę na jej ra­mie­niu. To zna­czy chcia­łem po­ło­żyć na ra­mie­niu, ale mi się omskła. Na szczę­ście, naj­wy­raź­niej nie miała nic prze­ciw­ko temu.

„Chodź ze mną dzie­ci­no” – wy­chry­pia­łem. Zde­cy­do­wa­nie zbyt łatwo się wzru­szam. – „Po­czy­tam ci.”

Po­szli­śmy.

W domu naj­pierw chcia­ła wziąć prysz­nic. No prze­cież nie będę dziec­ku wody ża­ło­wał! Wró­ci­ła ślicz­nie za­ru­mie­nio­na i owi­nię­ta ręcz­ni­kiem. W życiu bym nie po­my­ślał, że tym ma­ciup­kim ka­wał­kiem ba­weł­ny da się co­kol­wiek owi­nąć, a tu pro­szę. Nie­zbyt może szczel­nie, ale jed­nak.

Usia­dła mi na ko­la­nach i po­dra­pa­ła de­li­kat­nie za uchem. Takie tam dzie­cin­ne czu­ło­ści.

„To od czego za­cznie­my, wu­jasz­ku?”

Wu­jasz­ku! Od razu zro­bi­ło się tak jakoś cie­pło i ro­dzin­nie.

No i za­czę­li­śmy. Na po­czą­tek coś ła­twe­go. „Ka­ma­su­tra”. Nie­wie­le tek­stu, dużo ilu­stra­cji. Ko­lo­ro­wych i nie­zmier­nie po­ucza­ją­cych. A o to prze­cież cho­dzi – ba­wiąc, uczyć. Ech, mówię wam, dzie­ci i ten ich dar na­śla­dow­nic­twa. By­li­śmy wła­śnie na sześć­dzie­sią­tej dzie­wią­tej stro­nie i czy­ta­li­śmy w naj­lep­sze, kiedy nagle za­chro­bo­tał klucz w zamku, drzwi otwo­rzy­ły się i sta­nę­ła w nich żona.

Strzą­sną­łem z sie­bie sie­rot­kę i po­de­rwa­łem się z łóżka. Pró­bo­wa­łem się za­sło­nić tym cho­ler­nym ręcz­nicz­kiem.

„Już je­steś ko­cha­nie?” – po­wie­dzia­łem głu­pio.

„Mia­łaś być w środę” – do­da­łem jesz­cze głu­piej.

„Bo w te­le­wi­zji po­wie­dzie­li, że co naj­mniej dwa­dzie­ścia minut dzien­nie” – nie­zbyt skład­ne to było, fakt.

„No prze­cież sama ka­za­łaś!” – krzyk­ną­łem wresz­cie w roz­pa­czy.

I to wła­ści­wie wszyst­ko.

Opu­chli­zna po­wo­li scho­dzi. W przy­szły ty­go­dniu po­wi­nie­nem już wi­dzieć na prawe oko. Gips zdej­mą pod ko­niec mie­sią­ca. Jak tylko wrócę do domu zre­pe­ru­ję kran. I lu­stro po­wie­szę.

A wszyst­kie te durne, te­le­wi­zyj­ne akcje będę wspie­rał SMS-ami.

Koniec

Komentarze

To z fantastyką nie ma już chyba nic wspólnego, ale bawić to Ty umiesz. Pozazdrościć...

Byliśmy na sześćdziesiątej dziewiątej stronie... No, ładnie, ładnie. Za dowcip - ode mnie - 5.  

No człowieku. Z życia wzięte. Znam takich, którym trafiają się podobne historie. Za męski humor 5

Ach, ci faceci, najprostszych słów nie potrafią zrozumieć… ;-)

A po co cudzysłowy w dialogach?

Babska logika rządzi!

Bardzo męskie podejście do sprawy ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mimo kilku spraw językowych, czytałam jednym ciągiem, bo tekst jest znakomity! :) Brawa za lekkość pisania oraz niezwykłe poczucie humoru. :)

Pecunia non olet

Świetne. Na koniec dnia z bananem na pysku. Smsy nie powinny skutkować gipsem. laugh

Nowa Fantastyka