- Opowiadanie: Isenna - Lustrzany świat (cz.II)

Lustrzany świat (cz.II)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lustrzany świat (cz.II)

6.

– Co sprowadza cię na Jarmark, pani? – spytał książę, siadając na krześle. Położył kartę na stole, nie do końca wiedząc, co właściwie powinien z nią zrobić. W jego jasnych włosach igrały promienie słoneczne, wpadające przez zabrudzone okno. Nie pasował do tego dusznego, ciemnego miejsca, nie pasował do okrągłego, zniszczonego stolika, nie pasował do dziewczyny w wianku z pokrzyw, która siedziała naprzeciwko niego.

– Kot – odpowiedziała Aurora, uśmiechając się lekko. Nie zrozumiał. Ale wcale jej na tym nie zależało. Przywykła do tego, że ludzie nie rozumieją, o czym mówi.

– Szukasz… kota?

– Nie. Znalazłam go już dawno temu. A może to on znalazł mnie?

Na karcie, którą mu ofiarowała, mknął Rydwan.

Wpatrywała się w księcia, który nie wiedział, co odpowiedzieć i nagle zrobiło się jej go żal. Książę bez smoków do zabicia, bez czarnoksiężników do pokonania, bez księżniczki do uwolnienia. Należał do baśni, ale umknął z niej jeden, bardzo ważny element i wszystko się posypało. Został w niej sam, nie wiedząc, co powinien zrobić, nie potrafiąc się uwolnić.

– Posłuchaj… – zaczęła cichym głosem. – Nie znajdziesz tutaj tego, czego szukasz.

– To Jarmark – odpowiedział spokojnie. – Tu można znaleźć wszystko.

– On nie zawsze daje nam to, czego pragniemy.

Wpatrywała się w jego niebieskie oczy i już wiedziała, że tego też nie zrozumie. Był niewolnikiem baśni i próbował przywrócić ją na właściwe tory. Nigdy nie uwierzy. Nigdy nie da się przekonać.

– Pokonam wszystkie przeszkody. Nic mnie nie zatrzyma.

Aurora westchnęła. Nie zostało już nic, co mogłaby powiedzieć. Książę z bajki zawsze dąży do swojego celu i nie będzie baczyć na niebezpieczeństwa.

(Rydwan mknie. Nie może się już zatrzymać. Nawet jeśli powożący dostrzeże przepaść, będzie za późno, aby cokolwiek zmienić.)

– Przykro mi.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wstał zza stołu, ucałował jej dłoń na pożegnanie, a potem ruszył do wyjścia. Szukać zakończenia dla swojej opowieści.

Dziewczyna jeszcze długo wpatrywała się w zostawioną przez księcia kartę. Kilka osób z początku rzucało Aurorze ukradkowe spojrzenia, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego właściwie rycerz w zbroi całował rękę kogoś, kto wygląda jak żebraczka. Szybko jednak się tym znudzili, bo przecież na Jarmarku widuje się dziwniejsze rzeczy.

– Nie żałujesz? – spytał kot, materializując się na stole.

– Nie. Nigdy nie żałowałam.

Uśmiechnęli się do siebie, dziewczyna i kot. A potem Aurora podniosła się z miejsca i rozległ się cichutki dźwięk dzwonków wszytych w jej sukienkę.

To nie był dobry czas, aby płakać nad księciem, który nie potrafił uciec przed baśnią.

 

7.

Kiedyś była trochę jak lalka.

Lalka z porcelany, ubierana w strojne szatki, czesana i malowana. Nie posiadająca własnej woli, nie mająca żadnego wyboru. Siedziała na krześle i wpatrywała się we własne odbicie: nieruchoma, czekająca aż służąca skończy układać loki. Ale widziała w tym lustrze znacznie więcej, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Bo może wyglądała jak lalka, ale lalką nie była.

– Szesnaście lat… Jak księżniczka szybko wyrosła!

Służąca westchnęła cicho, ukradkiem ocierając łzę. Aurora dojrzała ten gest w zwierciadle i od razu wiedziała, jak bardzo jest fałszywy.

– Gotowe. Ich wysokości będą oczekiwać na panienkę w sali balowej. Wkrótce rozpocznie się przyjęcie. Aha… i proszę iść prosto tam, absolutnie nie wchodzić na wieżę południową!

Aurora uśmiechnęła się do lustra, w którym obserwowała odchodzącą służącą.

Powiedziałaś mi to tylko po to, żebym tam poszła.

Wstała z miejsca, zgarnęła poły barwnej sukni i ruszyła w kierunku drzwi. Da im to, czego chcieli. Albo przynajmniej pewną część.

Dół sukni wlókł się po zakurzonych schodach. Gdzieś z daleka dobiegały dźwięki muzyki. Tańce i zabawa. Oczekiwanie się zakończyło, wreszcie pora na finał baśni…

Tylko czy główna aktorka, gdy wyjdzie na scenę, nie zechce nagle zmienić roli?

Najpierw szła powoli, krok za krokiem, potem przyspieszyła, szybko, szybko, coraz szybciej, a wreszcie wręcz pędziła w górę, przeskakując po dwa stopnie, unosząc poły sukni wysoko ponad kolana. Zachowanie zupełnie nie przystojące księżniczce, ale jej to już nie obchodziło. Muzyka z sali balowej powoli milkła, za to coraz głośniejszy stawał się hałas dobiegający gdzieś z góry. Księżniczka gnała szaleńczo przed siebie, a kiedy schody się skończyły, z rozmachem otworzyła drzwi komnaty i wpadła do środka. Zadyszana, zaczerwieniona, ze zniszczoną fryzurą.

Staruszka, siedząca w pomieszczeniu, spojrzała na nią i na pomarszczonej twarzy pojawiło się zdumienie. Znikło nieomal natychmiast, ale Aurora zdążyła je dostrzec. Umiała patrzeć.

Cóż? Powinnam nadchodzić powoli, zwabiona dziwnymi odgłosami, czując wyrzuty sumienia, że łamię zakaz? Nie powinnam biec szaleńczo po schodach i wpadać tutaj z rozwianymi włosami? Jakże mi przykro!

– Witaj, mateczko – powiedziała, wypuszczając z dłoni skraj sukni, uspokajając oddech i prostując się. Staruszka uśmiechnęła się do niej, wyraźnie uspokojona. Wszystko było dobrze. Księżniczka doskonale grała swoją rolę, dała się porwać baśni. – Co takiego robisz?

– Przędę, kochanie, przędę. Zechcesz spróbować?

Kobieta podniosła się, ustępując miejsca Aurorze. Dziewczyna natychmiast znalazła się przy wrzecionie. Moment kulminacyjny…

– Coś się stało? Chyba się nie skaleczyłaś? Och, biedactwo… źle się czujesz? Ojej, jej…

Podłoga pachniała kurzem.

 

8.

Nikt nie wchodził do tego namiotu. Wszyscy omijali go szerokim łukiem. Może przez zapach alkoholu, który dawało się wyczuć już przy wejściu. A może dlatego, że po prostu nie sprawiał najlepszego wrażenia. Aurora jednak skierowała się prosto do niego i odgarnęła ciężką, brudną zasłonę, zawieszoną w wejściu. Coś ją tutaj ciągnęło, na Jarmarku zaś należało podążać za przeczuciami.

Powitało ją głośne czknięcie dobiegające z kąta. Odwróciła się w tamtą stronę i gdy wreszcie wzrok przywykł do ciemności, dojrzała skuloną postać. Promienie słoneczne wpadły przez szczelinę w zasłonie i oświetliły brudną twarz, przekrwione oczy i jasne, posklejane włosy.

– Witaj, matko – powiedziała Aurora, podchodząc bliżej i klękając wśród pustych butelek.

Ta wróżka nie wyleciałaby już przez żadne okno, bo na pewno uderzyłaby w ścianę. W niczym nie przypominała prawdziwej wróżki z baśni. Może dlatego, że ta baśń uciekła jej z rąk.

W oczach zamglonych przez alkohol pojawił się błysk rozpoznania. Ze spierzchniętych ust wydobył się nieskładny bełkot, drżące dłonie uniosły się do góry i spróbowały odepchnąć Aurorę, ale nie było w nich dość sił. Wróżka jęknęła i spróbowała zasłonić swoją twarz.

– Nie patrz na mnie!

– Nie powinnaś tyle pić – szepnęła Aurora, wpatrując się w tę znajomą postać. Był czas, w którym nienawidziła tej kobiety, ale teraz sama myśl o tym, że mogłaby marnować siły na nienawidzenie kogoś tak żałosnego, wydawał się jej śmieszny.

– Ty… jak śmiesz… to twoja wina! Wszystko zniszczyłaś, wszystko mi odebrałaś, a teraz…

– A teraz cię stąd zabiorę.

Zmusiła matkę chrzestną, żeby się podniosła i prawie siłą wywlekła ją na zewnątrz. Nikt nie zwracał na nie większej uwagi, bo to przecież był Jarmark, tutaj mogło zdarzyć się wszystko.

– Dlaczego mnie dręczysz?! Ty…

Aurora nie odpowiadała na pytania, groźby i przekleństwa. Ciągnęła ze sobą wróżkę, dopóki nie znalazły się daleko od straganów, daleko od dziwacznego tłumu. Dopiero tam wypuściła swoją matkę chrzestną z ramion, pozwoliła opaść na trawę i sama usiadła u jej boku.

– Co tutaj robisz? – wybełkotała wróżka.

– Pozwalam się znaleźć.

Nikt nie przychodzi na Jarmark bez powodu. Każdy ma jakiś cel, nawet jeżeli sam go nie zna. Wróżka chciała się z nią spotkać. Dlatego musiały się tu pojawić obie.

– Zniszczyłaś mi życie.

Tym razem głos był zadziwiająco spokojny, trzeźwy.

– Ty chciałaś zniszczyć moje.

– Chciałam tylko, żebyś była szczęśliwa!

Aurora zaczęła się śmiać, głośno, nieomal histerycznie. Zerwała się na równe nogi, obróciła dookoła, jakby tańczyła, a każdemu jej ruchowi towarzyszył cichy dźwięk dzwoneczków.

– Szczęśliwa? Szczęśliwa, bo porządnie bym się wyspała? Całe sto dni! Bo zostałabym przebudzona pocałunkiem i podążyła do ołtarza z kimś, kogo w ogóle nie znam? Nie wiedząc, czy ma poczucie humoru, czy lubi zwierzęta, czy nie ma już dziesięciu żon?

Dziewczyna pokręciła głową. Krótkie, rude włosy wydawały się płonąć w świetle zachodzącego słońca.

– Nie zakocham się w kimś tylko dlatego, że dobrze wygląda w lśniącej zbroi.

Jej matka chrzestna prychnęła. W jej zniszczonej twarzy widać było ogromne zmęczenie, wielką wściekłość oraz jeszcze większą nienawiść.

– Miałabyś wszystko. Piękne suknie, biżuterie, królestwo, służbę, przystojnego męża! Wszyscy by ci zazdrościli! Podziwiano by cię, kochano…

– Nie jestem słowikiem – przerwała jej Aurora. A potem wiedząc, że wróżka nie potrafi pojąć tych słów, uśmiechnęła się, dziwnym, nieludzkim uśmiechem i udzieliła wyjaśnień. – Kiedy schwytasz słowika do klatki, będzie tylko smutno śpiewać, tęsknić za wolnością, aż wreszcie zdechnie z rozpaczy. Ja wolę po prostu otworzyć drzwiczki.

Wpatrywała się w tę żałosną istotę, która nie zasługiwała już nawet na nienawiść czy pogardę. Można było tylko się nad nią litować. Nie współczuć, ale litować się – i nic więcej.

– Jeśli chcesz opowiadaj baśń o Uśpionej Królewnie, na którą rzuciła czar zła czarownica, lecz dzięki twojej pomocy i odwadze księcia wszystko dobrze się skończyło. Możesz w to nawet uwierzyć, możesz zapomnieć o tym, jak było naprawdę. W końcu baśnie zawsze kłamią. Na tym świecie jest wiele dziewcząt, które chętnie przyjmą wróżkę na matkę chrzestną, chętnie poślubią królewicza. Zostaw mnie. Przestań rozpaczać nad opowieścią, do której nie należy już żadna z nas.

W słowach leży moc. Czasem mogą zranić mocniej niż miecz, zniszczyć więcej niż ogień, trafić do setek ludzkich serc. Mogą ułożyć się w baśń o księżniczce, która zapadła w sen. Dlaczego nie? Cóż ją to obchodzi? Ją, idącą gdzie oczy poniosą, w szarej sukience, w wianku z pokrzyw? Nikt nie musi znać prawdy.

Nikt nie musi wiedzieć, kim naprawdę była wróżka z bajki.

– Żegnaj.

Odwróciła się i ruszyła powoli w stronę straganów. Matka chrzestna także się podniosła, o dziwo już nie chwiejąc się na nogach. Wydawało się wręcz, że w ogóle nie jest pijana. Pobrudzona szata znów stała się pięknym strojem, oczy odzyskały dawny blask, włosy same ułożyły się w misterne loki. Przyszła na Jarmark spotkać księżniczkę, być może zmusić ją, by zagrała swoją rolę, a może tylko powiedzieć, jak bardzo jej nienawidzi. Zamiast tego znalazła kłamstwa. Ale to były bardzo piękne kłamstwa, znacznie piękniejsze od prawdy. A przecież całe jej życie składało się z oszustw.

– Powiedz mi jeszcze tylko jedno. Jak udało ci się uciec?

Aurora spojrzała na nią przez ramię. Rude włosy utworzyły płomienistą aureolę wokół bladej twarzyczki. Milczała przez bardzo długą chwilę, a gdy wreszcie przemówiła, wiedziała, że wróżka nie zrozumie. Nie mogła zrozumieć.

– Przeszłam przez lustro.

 

9.

Ogień zamarzł. Wiatr zatrzymał się w biegu. Liść spadający z drzewa zamarł w połowie drogi do ziemi.

Naprawdę potężna była dobra wróżka. A może to była tylko moc, którą czerpała z baśni? Czas się zatrzymał na całe sto jeden dni. Dla zamku i wszystkich jego mieszkańców. Dla wszystkich – oprócz jednego. Aurora podniosła się z łoża, które niewiadomo skąd wzięło się w najwyższej komnacie najwyżej wieży. Niech nikt nie pyta, jakim cudem udało się je wciągnąć na górę po wąskich schodach. Ani jak staruszka zdołała ułożyć na nim księżniczkę.

Dziewczyna uniosła do góry bladą dłoń, tę samą, którą kilka chwil wcześniej dotknęła wrzeciona. Na żadnym palcu nie było widać choćby kropli krwi. Żaden nie był nawet najlżej skaleczony.

– Czy ty naprawdę myślałaś, że jestem aż tak niezdarna, żeby od razu ukłuć się wrzecionem? – szepnęła cicho Aurora, choć przecież osoba, do której kierowała te słowa, nie mogła ich usłyszeć. A potem schwyciła brzegi kolorowej sukni i powoli ruszyła schodami w dół. Szła korytarzami, mijając zastygłych w bezruchu strażników, służące, gości. Jakiś mały chłopiec zamarł podczas upadku i wciąż wyciągał przed siebie ramiona, rozpaczliwie usiłując uchwycić tacę, która zawisła tuż nad podłogą. Aurora wzięła ją do rąk i ustawiła na parapecie. To się chłopczyk zdziwi, gdy minie już magiczne sto i jeden dni!

W balowej sali dziesiątki par zamarły podczas tańca. Pod ścianami i przy stołach znieruchomieli inni goście. Na dwóch tronach siedzieli jak dwa posągi jej rodzice. Na pięknej twarzy królowej zastygł uśmiech, król wciąż spoglądał w stronę wejścia.

Długo wpatrywała się w ojca i matkę, w trzy młodsze siostry, stojące przy ich boku. Otworzyła nawet usta, chcąc coś powiedzieć: może przeprosić, może pożegnać, jednak zaraz znów je zamknęła. Nie usłyszą, a nawet gdyby, nie byłoby to ważne. Puste słowa przecież nic nie znaczą. Zdjęła więc tylko z głowy diadem imitujący wianek i położyła go na kolanach królowej. Później odwróciła się i wybiegła, byleby dalej od zamku zastygłego w czasie, od nieruchomych postaci, od swojej matki chrzestnej.

(Bo odbicia dobrej wróżki i złej wiedźmy nakładały się na siebie, zlewały w jedno.)

Do wyjścia prowadził korytarz, którego ściany były lustrzane. Tam właśnie po raz pierwszy zobaczyła kota – i stanęła w miejscu, wpatrując się w niego ze zdumieniem. Powinien przecież trwać w idealnym bezruchu, czekając aż minie magiczne sto i jeden dni, aż pojawi się książę z bajki. On jednak popatrzył na nią błyszczącymi ślepiami, a potem znikł i został po nim tylko uśmiech.

Wciąż jednak istniał w lustrze, choć jego odbicie pewnie umiała dostrzec tylko ona. Odbicie, które należało tylko do niego, tak różne od wszystkich innych, jakie widziała do tej pory. Nie podlegające pod władzę baśni.

Wtedy zrozumiała, że jej odbicie także stało się właśnie takie i uśmiechnęła się do kota.

 

Gdy minęło sto i jeden dni, książę przybył do zamku i czas znów ruszył z miejsca. Nigdzie jednak nie odnaleziono księżniczki. Pozostała po niej tylko srebrna ozdoba, którą zostawiła na kolanach matki. Rozsyłano wici, wyznaczono nagrodę, książę wyruszył na poszukiwania, ale wszelki ślad zaginął.

Czasem posłańcy mijali dziewczynę

(wróżkę,

żebraczkę,

wariatkę)

o krótko ściętych rudych włosach, w szarej sukience i wianku z pokrzyw. Po kilku miesiącach jednak przestali się pojawiać.

A oni zawsze szli razem, dziwna dziewczyna i dziwny kot.

 

10.

– Znalazłeś to, czego szukałeś?

Przechadzali się między straganami. Choć już zmierzchało, w powietrzu unosiły się magiczne kule, dające dużo światła. Wciąż na ulicach przebywał wielobarwny tłum. Aurora rozglądała się dookoła, przyglądając się co bardziej interesującym towarom czy stworzeniom. Mała istotka w czerwonym kapelusiku, człowiek mający przynajmniej sześć metrów wysokości, który wciąż musiał uważać, by nie zrobić komuś krzywdy, driada z zielonymi włosami.

– Wiem już, gdzie szukać – odpowiedział kot. – A ty? Zrobiłaś to, co powinnaś?

– Połowicznie – stwierdziła Aurora, spoglądając na nietypową wróżkę, siedzącą na niskim murku. Skąpy strój więcej odsłaniał niż zasłaniał, paliła cygaro trzymane w lewej ręce, bo prawą obejmowała jakiegoś grubego jegomościa. Właściwie trudno byłoby się domyśleć, że to wróżka. Aurora jednak w końcu potrafiła patrzeć w odbicia, nawet gdy w pobliżu nie było luster.

Ona przynajmniej nikogo nie okłamywała. Nie próbowała udawać, nie ukrywała, że jest złą wróżką. Nie zmieniała masek tak jak matka chrzestna, która raz była dobrą wróżką, a raz złą czarownicą.

– Chyba czas zająć się tą drugą połową, Alicjo.

Zatrzymała się przy straganie, w którym sprzedawano szklane ozdoby. Delikatnie chwyciła kulę, w której wśród wirujących płatków śniegu tańczyła śliczna para. Dziewczyna o długich, rudych lokach, ubrana w kolorową suknię, obejmowana przez mężczyznę, którego złociste włosy ozdabiała korona. Aurora przymknęła powieki, myśląc o balowej sali, głośnej muzyce, delikatnych jedwabiach, woni róż.

Otworzyła oczy i odłożyła kulę na miejsce. Nad głową miała niebo, gdzieś z oddali dochodził śpiew ptaków, czuła chropowaty materiał sukienki i zapach kwiatów sprzedawanych na sąsiednim stoisku. Miała ochotę stać tutaj przez całą noc, ale pozostało jeszcze coś, co powinna zrobić. Była to winna królewskiemu synowi, któremu kiedyś odebrała baśń.

– Tak. Chyba już czas – westchnęła, poprawiając pokrzywowy wianek. Nie sparzyły jej. Nie wiedziała dlaczego, ale jeszcze nigdy nie poparzyła się dotykając pokrzyw.

Wyszli spomiędzy straganów, oddalając się coraz bardziej od tłumu, od światła, od gwaru. Szli w kierunku rzeki. Z początki szybko, później wolniej, a wreszcie wlekli się noga za nogą. Kot nie próbował popędzać swojej towarzyszki. Zanim stanęli nad rzeką, cały świat ogarnęły ciemności.

(Rydwan pędzi. Zbliża się na skraj przepaści.)

Dwie małe postacie, kulące się przy brzegu, przytulające się do siebie. Nie mogła tego zobaczyć, ale wiedziała, że to chłopiec i dziewczynka. Rodzeństwo.

(Brat i siostra, pewnie Jaś i Małgosia.)

Potwór, którego tak się obawiali, nie mógł im już zagrozić. Jego głowę obciął miecz, a ten, który wcześniej trzymał w ręku broń, leżał zaledwie kilkanaście kroków od swojej ofiary – pokrwawiony, połamany, ale wciąż oddychający.

– Jesteś pewna? – spytał kot, wpatrując się w Aurorę tajemniczymi, żółtymi oczami.

– Jestem pewna – potwierdziła i zbiegła po zboczu. Kot rozpłynął się w powietrzu, nie został po nim nawet uśmiech. On nie był częścią tej opowieści.

Przepraszam, książę. Uciekłam z twojej bajki. Żałuję tylko tego, że nie potrafiłeś postąpić podobnie.

Ona odeszła, wróżka znalazła inną drogę, nawet jeśli była to droga kłamstw, ale książę nie był w stanie uwolnić się z niepełnej opowieści. Jedyne, co można było dla niego zrobić, to dać mu inną baśń. Taką, która miała zakończenie…

… nawet jeśli nie było to zakończenie szczęśliwe.

– Wygrałeś. Dzieci są bezpieczne – powiedziała cicho, pochylając się nad nieszczęsnym księciem. – Opowiedzą o tym innym.

Otworzył błękitne oczy, niegdyś tak bystre, teraz zamglone. Światło, które kiedyś w nich płonęło, przygasało.

– To… to będzie… piękna opowieść – wyszeptał, a Aurora bardziej odczytała te słowa z ruchu jego warg, niż usłyszała. Spróbował unieść rękę, aby dotknąć jej policzka, ale nie znalazł już w sobie dość sił. Chwyciła więc jego dłoń i przyciągnęła do swojej twarzy, bo tyle mogła mu ofiarować.

(Jego palce nie miały jednak otrzeć jej łez.)

– Na pewno. Bardzo, bardzo piękna i bardzo, bardzo smutna. Takie historie są najlepsze.

Opowieść o dzielnym rycerzu w lśniącej zbroi, który pokonał okrutnego potwora, ratując dwójkę dzieci, a potem zmarł w ramionach ukochanej. Nikt nie musi wiedzieć, że nie zrobił tego po to, aby ocalić kogokolwiek. Nikt nie musi wiedzieć, że nigdy nie kochał ani nie był kochany.

(Rydwan spada w dół.)

– Żegnaj, mój książę – powiedziała głośno, tak głośno, żeby dzieci mogły ją usłyszeć. Pocałowała jego okrwawione czoło, podniosła się i pognała w kierunku rzeki, znikając w jej niespokojnych wodach. Dopisała w ten sposób kolejne zdania do baśni. Być może okaże się, że ukochana bohatera z rozpaczy popełniła samobójstwo, lub była wodną czarodziejką, której strzegł potwór, pokonany przez dzielnego śmiałka…

Lecz dla niej to nie miało znaczenia. To nie była jej opowieść.

 

11.

– Gdzie będziemy szukać? – spytała Aurora w jakiś czas potem. Siedziała już na brzegu, wciąż przemoczona, drżąca z zimna. Gdzieś w wodzie zgubiła pokrzywowy wianek, z rąbków sukni wypadło kilka dzwoneczków. Nie szkodzi. Łatwo znaleźć pokrzywy. Dzwonki można wszyć na nowo.

– Tutaj, Alicjo.

Dziewczyna spojrzała na kota zdziwiona. Odgarnęła do tyłu mokre włosy. Właściwie chyba suche miała jedynie oczy: nie potrafiła zapłakać nad księciem.

– Ty masz to, czego szukałem.

Rzecz zagubiona podczas podróży przez lustro, gdzieś pomiędzy światami. Utracona, zapomniana. Ta, którą posiadało niewiele istot żyjących wśród baśni.

– Co to takiego?

– Imię.

Powoli kiwnęła głową, dziwiąc się, jak mogła tego wcześniej nie zauważyć. Jak sam kot mógł nie zwrócić na to uwagi. Imię. Niedobrze jest, kiedy nie masz imienia, kiedy jesteś tylko bezimienną postacią wśród tłumu… jak chłopiec, który grał niewielkie role w opowieściach, jak książę, nie posiadający własnej woli, zawsze podążający za baśnią.

Wyciągnęła rękę i delikatnie pogładziła go po lśniącej sierści.

– Co myślisz o Cheshire?

Otarł się o dłoń Aurory, myśląc nad tym pomysłem.

– Podoba mi się, Alicjo.

– Alicjo… – powtórzyła, jakby sprawdzała, jak to będzie brzmieć w jej ustach. Uśmiechnęła się do kota. – Mogę być Alicją.

Niegdyś trzymała się swojego imienia kurczowo, jak kotwicy. Póki żyła w baśni. Ale teraz baśń przestała istnieć już do końca. Mogła zostać Alicją.

Wolała imię nadane jej przez kota, który był przyjacielem, niż to ofiarowane tylko po to, aby na ceremonii chrzcin wróżka została matką chrzestną.

– Aj… – jęknęła Alicja.

– Co się stało?

– Nic. Tylko coś mi wpadło do oka. I chyba ukłuło mnie w sercu – odpowiedziała, znów odwracając się do kota. Przez krótką chwilę uważnie się mu przypatrywała.

– Wiesz… twój ogon…

– Tak?

– Jest wyjątkowo piękny, Cheshire – powiedziała Alicja, pocierając oko. Wypadł z niego drobny okruszek, który zabłysł w świetle księżyca i znikł. A może raczej stopniał, zupełnie jak płatek śniegu.

 

(…bo nawet dla odłamków zaczarowanego lustra trzeba samemu otworzyć drzwi.)

Koniec

Komentarze

sorki, ale fanatasy nie czytam, mam alergie, więc wybacz nie zapoznałem sie z tekstem

Eee... okey, rozumiem, ale w takim razie, po co w ogóle ten komentarz?XD

lecialem po kolei opki

Baazyl, to naprawdę żałuj, że nie przeczytałeś.  Fantasy fantasy nierówne. Może oznaczać tolkienopodobne historie o krasnoludach i elfach, może oznaczać historie inspirowane mitologią albo legendami jak u Anny Brzezińskiej, może oznaczać realizm magiczny, może też, jak w tym przypadku, oznaczać opowieść inspirowaną baśniami. Czekałam na dalszy ciąg i się doczekałam :) Piekna historia, która nie robi z czytelnika idioty, tylko każe mu zastanowic się nad niedpowiedzeniami. Super.

Na równym poziomie, co I część. Całkiem niezła praca.

Hm.
Serio, rozumiem, że komuś się może nie podobać to, co piszę, ale miłoby było, gdyby ktoś dając jedynki w tym samym czasie pod wszystkimi moimi tekstami napisał chociaż, co się mu w nich nie podoba.

Przyzwyczaj się, mamy tutaj grupkę kryjących się w cieniu ludzi, którzy stawiają 1 za istnienie:)
Co do opka, nie mój klimat lekko ale za obie części mocne 4, inteligentne, chwytliwe, brak błędwó godnych opisania ich tu

To ja stawiam 5, dla róiwnowagi:-). zartuje, stawiam 5, bo  po prostu trafia do mnie.

Nowa Fantastyka