- Opowiadanie: Minwyrd - Daleko stąd (cz.I)

Daleko stąd (cz.I)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Daleko stąd (cz.I)

Jej dłonie zawisły nad klawiszami.

Sala zamarła w ciszy i oczekiwaniu na pierwszy dźwięk…

 

Mówili, że jej muzyka jest jak magia. O ironio!

 

Cóż, niech więc mają te swoje dziesięć minut "magii", którą ta amatorszczyzna nigdy nie będzie.

 

Jak dźwięk samotnej kropli uderzającej w taflę wody we wszechogarniającej ciszy, delikatne uderzenie rozpoczęło jej wystąpienie. Rozeszło się jak koła na wodzie uderzając w serca wszystkich słuchaczy.

 

Na jej marmurowej twarzy nie można byłoby znaleźć ani cienia uśmiechu satysfakcji, który powinien teraz na niej wykwitnąć. Porwawszy słuchaczy już pierwszym dźwiękiem, może ich zabrać teraz gdzie tylko zechce. A jak zwykle dokładnie wiedziała, gdzie chce ich teraz zabrać…

 

*****

 

Krytyczny wzrok oczu Amy Clarke, ukrytych za sceptycznymi, półksiężycowatymi szkłami okularów, mierzył wyczekująco dziewczynę siedzącą przy fortepianie. Czy ta spokojna, dystyngowana postać w aksamitnej fioletowej sukni rzeczywiście była kiedyś świadkiem tych tragicznych wydarzeń, o których czytała?

 

Z jej oblicza bił zimny spokój. Jakby wszelkie emocje pozostały pod tą piękną, marmurową maską. Trzeba jej było przyznać, znakomicie się prezentowała. Już od pierwszej sekundy na scenie intrygowała. Chuda ale zgrabna sylwetka odziana w ręcznie wykonaną suknię o kroju trącącym średniowieczem robiła wrażenie obcości i tajemniczości. Szlachetny fiolet stroju idealnie podkreślał jej porcelanową cerę, do których pasowały również niezwykle długie czarne włosy. Poruszała się z gracją tancerki. Jej ruchy były przemyślane, nieśpieszne i raczej powściągliwe, ale eleganckie. Gdy zasiadała do fortepianu, zdawało się, że wykonuje to z powagą godną jakiegoś magicznego rytuału. Czy to dlatego ludzie odnosili się do jej muzyki jak do "magii"?

 

Co na prawdę potrafi to dziewczę, poza znakomitym zaprezentowaniem się i intrygującą reklamą w postaci tragicznych wydarzeń z przeszłości?

 

Amy Clarke skupiła całą swoją uwagę na Lucy. W końcu przyszła tu specjalnie na ten występ i miała nadzieję, że się nie rozczaruje.

 

Pierwszy dźwięk. Zamarła… zapowiada się na to, że nie przyszła tu na darmo…

 

*****

 

Pierwsze nuty pojawiały się nieśmiało jak promienie słońca, które pamiętała ze swoich najwcześniejszych lat w Akademii. Jej mury były białe i z daleka wyglądała majestatycznie. Skąpana w słońcu zapraszała radosną melodią do wejścia. Z serca przybysza wypłynęły nuty oczekiwania, które wplotła w melodię – oczekiwania na śmiech dzieci, które widział z daleka na dziedzińcu, w oknach, przed zamkiem. Ale gdy tam dotarł… Melodia nagle ujawniła prawdę. Cisza przetykana szeptami i nerwowymi krokami. Zimne, poważne twarze dzieci, które w skupieniu oddawały się swoim obowiązkom. To nie było miejsce na śmiech. Wewnątrz promienna Akademia nagle okazywała się zimna, nieprzyjemna, nieco… straszna. Lecz wciąż majestatyczna. Wszechogarniająca. Wspaniała.

 

Serią radosnych iskier rozeszły się w melodii jej wspomnienia pierwszych zaklęć. Fascynacja i zauroczenie zawładnęły utworem. Gdzieś tam nagle zaczął się przewijać jakiś skrywany śmiech, radość, zadowolenie. Ale na dnie wciąż było kilka niepokojących nut. Coś, co dręczyło gdzieś podwoje świadomości swą obecnością, groziło, że w każdej chwili może wyjść na pierwszy plan.

 

I nagle uderzyło. Gwałtowny niepokój, strach niepewność. Kilka nut, które ciężko było uchwycić, jakby wyślizgiwały się z uchwytu, nie ważne jak starałoby się je złapać. Nagle wszelkie reguły się rozsypały. Uporządkowanie znikło. Nuty niepokoju, kłębiących się pytań, totalnego zagubienia.

 

Potem następowała chwila nieśmiałego powrotu do spokoju. Najpierw cichutko, powolutku, a potem nieco pewniej. Gdy jednak było słychać już prawie powrót do radosnych elementów, nagle zmora spod świadomości znów uderzała niepokojącymi tonami.

 

Powtarzało się to kilkakrotnie. Nie było spokoju. Nie było wypoczynku. Wszędzie czaił się strach przed tym, co za chwilę może się wydarzyć. Zdawało się, że nie będzie się już w stanie tego wytrzymać. Jakby te nuty wdzierały się do podświadomości i starały się ją za wszelką cenę okiełznać.

 

I wtedy przychodziły uderzenia… rozpaczy? szaleństwa? Tego nie dało się już znieść, choć słuchało się tego z fascynacją. Jak od tego uciec? Dlaczego? Co tak na prawdę się dzieje? Gdzieś pojawiały się nuty, które uciekały od zimnej, nieubłaganej melodii. Ale wszystkie nagle się urywały lub po prostu nie śmiały iść dalej. Zostawały okiełznane i znów pławiły się w niepokoju.

 

Aż nagle kilka nut zbiegło. Rzuciło się przed siebie powodując nagłą konsternację. I wtedy wariacka, niepokojąca melodia rozbrzmiała jakby tupotem stóp i ujadaniem ogarów. Byli coraz bliżej i bliżej. Gwałtowne uderzenia wprawiały serca słuchaczy w niepokojące wibracje. Jakby śmierć deptała im po piętach.

 

Lucy nagle zerwała się z siedzenia i uderzyła gwałtownie ostatni akord.

 

Stała tak przez chwilę, a jej drżąca ręka zawisła nad klawiszami…

 

Nie była w stanie grać dalej.

 

*****

 

[wycinek z gazety]

(…) Muszę przyznać, że spodziewałam się kiepskiego występu dziewczynki, która zdobyła sławę swą tragiczną historią, a jednak spotkało mnie miłe zaskoczenie. Zobaczyłam występ bardzo utalentowanej młodej pianistki, która moim skromnym zdaniem może, a nawet powinna, mierzyć bardzo wysoko. Jej utalentowane dłonie potrafią wydobyć z fortepianu znakomite brzmienie, które co prawda zdaje się nosić w sobie echo jej tragicznej przeszłości, lecz jednak przede wszystkim rozbrzmiewa jej rzadko spotykanym, nieporównywalnym talentem. Z początku byłam nastawiona sceptycznie do występu Lucy, przeczytawszy wywiad, w którym przyznaje się, że nie interesują ją utwory klasyków, ani nic co zostało zapisane nutami i każdy jej występ jest improwizacją. Jest to śmiała postawa, ale również potrafi być bardzo zgubna, zwłaszcza dla początkujących artystów. Niemniej, po wysłuchaniu wspaniałego występu w Filharmonii muszę przyznać, że Lucy zdecydowanie może sobie na taką postawę pozwolić. Jej muzyka jest nieprzeciętna i niepowtarzalna, a jej występ grono moich kolegów po fachu bezsprzecznie uznało za najlepszy tego wieczoru, z czym też zgadzam się całym sercem. Wszyscy z nadzieją wypatrujemy następnych wspaniałych występów młodej artystki.

 

Amy Clarke

 

*****

 

[Artykuł na portalu onet.pl]

O magicznej i uzdrawiającej mocy muzyki z Lucy, szesnastoletnią genialną pianistką, rozmawia Renata Garłacz.

 

R.G. So sprawiło, że muzyka stała się twoją pasją?

Lucy: Muzykę wpajano mi odkąd tylko pamiętam. Grę na różnych instrumentach, śpiew, taniec. To był mój chleb powszedni. W porównaniu z tym, co robiłam dawniej, gra na pianinie jest bardzo prosta.

 

R.G. Według informacji prasowych podobno nie pamiętasz nic sprzed wypadku. Czyżby wspomnienia jednak wracały?

Lucy: Wbrew temu co mówią i piszą, pamiętam doskonale to, co… co się działo przed tym. Jednak uprzedzając pani pytanie – nie wolno mi o tym mówić.

 

R.G. Dlaczego?

Lucy: Może to zabrzmi śmiesznie, ale i tak nikt by mi nie uwierzył.

 

R.G. Dobrze, więc zapytam o coś innego. Twoja muzyka często określana jest jako "magia". W jaki sposób udaje ci się zaczarować swoich słuchaczy?

Lucy: (śmiech) Proszę mi wierzyć, moja gra na pianinie to nie jest magia! To po prostu zwykła muzyka. Dźwięki zlepione razem by przekazać emocje – nie ma w tym nic wielkiego, ani tym bardziej magicznego.

 

R.G. Skoro wspomniałaś o emocjach – podobno grasz nie z nut ale z serca. O jakich emocjach mówi twoja muzyka?

Lucy: (poważnieje) Nie da się ukryć, że gdy gram powracają bolesne wspomnienia tamtego wydarzenia i nie tylko. Smutek, rozpacz, przerażenie, ciągły niepokój, ogromna presja, rozczarowania – to wypełnia moje serce. A skoro nie wolno mi o tym opowiadać słowami, chcę to przelać przynajmniej w muzykę. Podobno, to dobry sposób na uzewnętrznienie emocji, z którymi nie potrafimy sobie poradzić. Jeśli mogę, to chciałabym to polecić każdemu, kto ma podobne problemy. W pewnym sensie działa to oczyszczająco, ale trzeba z tym też uważać.

 

R.G. Dlaczego należy uważać? Jest w tym jakiś haczyk?

Lucy: Tak, trzeba uważać, by za bardzo nie zanurzyć się w przeszłości. Ja to niestety robię nieustannie. (Cisza)

 

R.G. Czy muzyka jest dla ciebie zatem bardziej lekarstwem niż magią?

Lucy: Być może w pewnym sensie tak. Ale może to być też po prostu mój sentyment do muzyki. To jest na prawdę coś, co było centrum mojego dawnego życia. Teraz staram się wrócić do tego, co było dla mnie tak ważne w przeszłości i do jedynej rzeczy, w której byłam na prawdę dobra. Choć teraz już wiem, że do dawnej świetności nigdy nie wrócę.

 

R.G. Dziwne jest usłyszeć to z ust laureatki tylu konkursów. Twierdzisz zatem, że dawniej grałaś lepiej?

Lucy: (śmiech) Oj tak! Zdecydowanie! Wtedy potrafiłam tworzyć muzykę w o wiele bardziej finezyjny sposób! Wtedy to była prawdziwa magia!

 

[Komentarze:]

 

Czy Lucy coś ukrywa? W wywiadzie nagle oświadcza, że pamięta doskonale wydarzenia sprzed wypadku. Czyżby zatem próbowała ukryć prawdę o tym co się stało? Co tak na prawdę kryje się za śmiercią niezidentyfikowanego chłopca? Głośna sprawa sprzed dwóch lat pozostaje wciąż nie rozwiązana, a ta dziewczyna jest jedynym świadkiem tego, co rzeczywiście stało się na tamtej plaży. Czy Lucy w końcu będzie współpracować z policją? Kiedy dowiemy się wreszcie prawdy?

~marek65 2002-04-25 18:52:29

 

Wtedy nic nie pamiętała, a teraz nagle przelewa pamięć tamtych zdarzeń w muzykę? Dziewczyna gra świetnie, ale tą otoczkę tragizmu mogłaby sobie darować!

~grubol 2002-04-25 19:42:32

 

Dziwię się, że nie była przesłuchana jako główna podejrzana! To wszystko teraz tym bardziej śmierdzi mi przestępstwem i zwykłym ukrywaniem się przed wymiarem sprawiedliwości za osłoną choroby psychicznej!

I jeszcze zgrywa cały czas biedną ofiarę!

~kajtek 2002-04-25 21:50:22

 

"I jeszcze zgrywa cały czas biedną ofiarę!"

A może jest ofiarą? Może na prawdę była w szoku? Ty też byłbyś w szoku, gdybyś stracił kogoś bliskiego w takim wypadku!

Jak dla mnie jej muzyka mówi jasno, że dziewczyna wiele przeszła. Dajcie żyć wspaniałej młodej artystce, anie rzucajcie od razu błotem w taki talent!

~majeczka98 2002-04-25 22:01:15

 

"Dajcie żyć wspaniałej młodej artystce, anie rzucajcie od razu błotem w taki talent!"

Wiesz, wydaje mi się, że Lucy jest sama sobie winna. Niepotrzebnie dorabia sobie do kariery tą otoczkę tragedii, którą stara się zwrócić na siebie uwagę. Dziewczyna mogłaby po prostu to wszystko przemilczeć i nikt by się jej wtedy nie czepiał.

~lil109 2002-04-25 22:10:08

 

Ludzie! Dajcie spokój! Zacznijcie oceniać jej muzykę a nie jej przeszłość! Popatrzcie sobie na tych różnych "wspaniałych aktorów", którym gazety też wyciągają różne brudy. Gazety po prostu robią wielki szum nie dając żyć artystom. Mam nadzieję, że gazety przestaną wreszcie grzebać w przeszłości Lucy!

Trzymam kciuki za kolejny konkurs!

~vinus 2002-04-25 22:30:29

 

"Zacznijcie oceniać jej muzykę a nie jej przeszłość!"

Jak mamy to zrobić, jeśli sama się o to prosi? W końcu choćby i w tym wywiadzie sama powiedziała, że jej muzyka wiąże się z jej przeszłością! Ona sama sobie wygrzebuje te rzeczy!

~kredka 2002-04-25 22:44:19

 

Tak, ja też się zgadzam! Coś tu śmierdzi! Lucy, przyznaj się wreszcie otwarcie – co się wtedy stało? A jak masz zamiar tego nie ujawniać, to przestań jechać na tragicznej przeszłości i budować sobie na niej współczucie i sympatię słuchaczy i jury!

~olka28 2002-04-25 23:07:52

 

*****

 

Psychoterapeutka poprosiła ją by wyobraziła sobie teraz coś, co kojarzyło jej się z przyjemnością i bezpieczeństwem… O czym takim mogła pomyśleć?

 

Starała się rozluźnić na leżance, a zamkniętymi powiekami odgrodzić się od tej rzeczywistości. Co kojarzyło jej się z przyjemnością? Gdzie czuła się bezpiecznie?

 

Hmm… Leżanka była miękka, ale niewygodna. Gdzie było jej kiedyś wygodnie?

 

Zielona miękka trawa. Promienie słońca przedzierające się przez liście nad jej głową. Śmiech Wynna obok. Tak. Tam było wygodnie. Tam było przyjemnie. Tam było bezpiecznie.

 

Jak musiało to wyglądać? Przypomniała sobie widok, który dawniej był dla niej codziennością. Otwarta przestrzeń. Wysoka zielona trawa. Tuż przed nią kwitnąca właśnie jabłoń na niewielkim wzniesieniu. Czyste niebo. Ciepłe słońce.

 

Pod jabłonią leżały dwie odziane na biało postacie. Drobna dziewczynka i roześmiany chłopiec. Oboje beztrosko wypoczywali w ten upalny dzień chroniąc się pod jabłonią.

 

Tutejszy cień był przyjemny… chronił od upału. Trawa była miękka i pachnąca.

 

Tutaj nie docierał prawdziwy cień – cień zimnej Akademii, który przeszywał ciało i przyprawiał ją o dreszcze…

 

Na to wspomnienie wzdrygnęła się lekko… Wiedziała już, że psychoterapeutka za chwilę zacznie serię pytań… Nie miała dziś na to ochoty. Czy ta kobieta na prawdę myślała, że jej pomoże? Przecież jej podstawowym błędem było to, że uważała ją za wariatkę. A Lucy akurat była pewna tego, kim jest i skąd pochodzi. Nikt nie wmówi jej, że zwariowała.

 

*****

 

Czasem jej sny bywały przyjemne. Czasem powracało w nich to, co chciała pamiętać.

 

Ciepłe promienie słońca i dwa perliste śmiechy mknące przez łąkę. Cormair o tej porze roku był cudowny, szczególnie w oczach dziecka.

 

Biegli w stronę ich ulubionej jabłoni, która już z daleka witała ich bielą swych kwiatów. Wysokie zielone źdźbła trawy muskały delikatnie jej skórę i zaczepnie chwytały jej białą sukienkę.

 

– Będę pierwszy! – zawołał Wynn odwracając się do tyłu. Jego złote włosy podskakiwały wesoło w rytm jego biegu. Zarumieniona twarz uśmiechała się do niej łobuzersko, a z niebieskich oczu skierowany był w jej stronę figlarny wzrok.

 

– Tak? – zadrwiła. – To jeszcze zobaczymy!

 

Błyskawicznie zmieniła zupełnie zachowanie swego ciała. Zwolniła nieco i wydłużyła krok lądując zgrabnie na palcach. Jej ciało wygięło się w piruecie. Ręce odrzuciła w bok jak wprawna tancerka. Poruszyła palcami… I wtedy dobył się pierwszy dźwięk. Sunęła zgrabnie wirując, unosząc się co pewien czas w powietrzu, a przy tym cały czas wykonując skomplikowane ruchy rękami. Zdawało się, że ruchy jej całego ciała są skoordynowane tak, by ramiona i palce poruszały się w odpowiedniej kombinacji i tempie. Każdy ich najdrobniejszy ruch był bowiem naznaczony dźwiękiem. Zupełnie jakby młoda tancerka plotła melodię, w której rozkoszowały się uszy.

 

Trawa przed dziewczyną zaczęła się kołysać w takt jej melodii. Powoli źdźbła kładły się na ziemi tworząc zgrabny kobierzec, tak gęsto utkany, że zdawał się być niczym brukowana alejka prowadząca wprost do jabłoni. Dziewczyna zaśmiała się i rzuciła się pędem stworzoną drogą. Błyskawicznie dogoniła swego towarzysza.

 

– To na razie Wynn! – rzuciła ze śmiechem, gdy go mijała. Chciał wskoczyć za nią na ścieżkę, ale źdźbła trawy boleśnie uderzyły go po kostkach i kolanach.

– Ej! – krzyknął za nią stając w miejscu. Trawa tuż przed nim robiła się dziwnie mało giętka i przy tym bardzo utrudniająca dalszy bieg.

-Skoro tak, to sama tego chciałaś! – mruknął Wynn.

 

Przykucnął i gwałtownie odbił się od ziemi. W locie wypiął klatkę piersiową do przodu. Ramiona wygiął w tył. Pstryknięcie rozpoczęło serię ruchów palcami jeszcze bardziej skomplikowaną niż te wykonane wcześniej przez dziewczynkę. Podczas gdy jej styl wykorzystywał piruety, łagodne wygięcia ciała i wyszukane ruchy dłońmi, styl Wynna był o wiele szybszy i skupiony o wiele bardziej na samych rękach. Oszczędne choć gwałtowne ruchy jego ciała kontrastowały z poruszającymi się nieustannie i błyskawicznie rękami.

 

Wylądował na ziemi, przeturlał się i wyciągnął rękę przed siebie. Wariacka melodia wygrywana przez jego dłonie zakończyła się głośnym pstryknięciem.

 

Przed dziewczyną nagle huknęła fontanna iskier. Z jej gardła dobył się krzyk zaskoczenia, który gwałtownie przerwał jej melodię. Przestraszona upadła w morze źdźbeł trawy, które nagle znów stanęły na baczność. Spojrzała w górę i z zachwytem obserwowała jak złote iskry zamieniają się w piękne świetliste motyle rozlatujące się na wszystkie strony.

 

– To na razie Lucielle! – z niemego zachwytu wyrwał ją głos mijającego ją właśnie Wynna.

 

Szybko zerwała się na nogi. Patrząc na jego oddalające się plecy i złotą czuprynę zdecydowała się na szybką ripostę. Kilka zgrabnych ruchów, krótka melodia i… Wynn leżał jak długi z nogami zaplątanymi w skarpety z trawy. Uśmiechnęła się tylko i pomknęła w kierunku jabłoni.

 

Wynn poruszył stopami, strząsając zaklęcie z trawy. Miarka się przebrała.

 

Wstał. Wyprostował się. Złożył ręce na piersi. Zamknął oczy. Powoli przeniósł ręce za plecy. Pstryk.

 

Lucielle stanęła jak wryta, gdy usłyszała melodię, jaką właśnie plótł Wynn. Odwróciła się przerażona.

 

– Wynn! – wrzasnęła… i nie zdążyła krzyknąć nic więcej, bo Wynna już nie było.

 

Pusto.

 

O nie! Nie! Nie!

Dziewczyna rozglądała się dookoła siebie zupełnie spanikowana.

-Wynn! – wrzasnęła znów.

Nie było go.

– Wynn!

 

Obróciła się ku jabłoni i właśnie w tej chwili Wynn zmaterializował się na wysokości jakichś trzech metrów nad ziemią. Zdążył tylko niezgrabnie zamachać kończynami w powietrzu i gruchnął o ziemię.

 

Odetchnęła.

 

… ale się nie podnosił…

 

Rzuciła się biegiem ku jabłoni, a serce waliło jej jak oszalałe. Dopadła ciała przyjaciela bezwładnie leżącego pod jabłonią. Twarz ukryta była w trawie i w gąszczu jego złotych loków. Leżał zupełnie bez ruchu.

– Wynn? – wyjąkała i chwyciła go za rękę. Potrząsnęła lekko. – Wynn!

Zero reakcji.

Serce waliło jak oszalałe. Była zarazem przerażona i wściekła. Jej dłoń zaczęła drżeć.

– Wynn! – krzyknęła. – Wynn!

Do oczu napłynęły jej łzy a z piersi wydarł się nagle niekontrolowany szloch. Wtedy złote loki zaczęły się trząść, a ciało Wynna zaczęło lekko drżeć pod jej palcami. To ją natychmiast uciszyło. Odgarnęła włosy Wynna i odkryła skierowany w jej stronę szyderczy uśmiech.

– Mam cię! – powiedział niesamowicie z siebie zadowolony. Miała ochotę rąbnąć go w tę jego porcelanową twarz aniołka.

Zacisnęła piąstkę i podniosła ramię. Jej pięść trafiła w dłoń Wynna i została zablokowana.

– No, no… – pokręcił głową z dezaprobatą. – Przed chwilą opłakiwałaś moją śmierć, a teraz od razu chcesz mnie uszkodzić.

Zrobiła naburmuszoną minę i siadła koło niego z założonymi rękami.

– Wiesz dobrze, że nie wolno ci używać tego zaklęcia! – rzuciła z oburzeniem.

– Wiem. – odparł z uśmiechem i rozłożył się wygodnie na plecach.

– Wynn, kretynie! – obróciła się do niego – Przecież mistrz powiedział, że to bardzo niebezpieczne!

– Eee tam… Jakoś mi przecież wychodzi.

– Bo głupi ma zawsze szczęście! A tobie to już mózg dawno mrówki zjadły! Od tego zaklęcia można nawet stracić życie! Nie dotarło?

– Można stracić życie jak się go nie umie używać. A ja go umiem używać. I mówię ci, będę ćwiczył dopóki nie dojdę do perfekcji.

-Ćwiczył? – zapytała przerażona. – Wynn! A co jeśli nie wrócisz? albo wróci tylko twoje ciało? Albo…

– Wrócę, wrócę. – odpowiedział. – Nawet w zaświatach usłyszałbym twój wrzask, więc będę wiedział dokąd wrócić.

Puścił do niej oko.

 

*****

 

– Lucy zbudowała sobie silną barierę odgradzającą ją od tego wydarzenia. Trzeba się pogodzić z tym, że nigdy nie usłyszymy od niej prawdy o tym co się stało. Dla jej zdrowia psychicznego radziłabym, żeby nie męczyć jej przeszłością i po prostu pozwolić jej zapomnieć lub pogodzić się z nią w takim tempie w jakim jej to odpowiada.

Policjant patrzył spode łba na psychoterapeutkę. Nie był zadowolony z jej odpowiedzi.

– Wie pani, że staramy się dotrzeć do tego co się stało? Nie możemy zidentyfikować dziewczynki ani jej towarzysza. Nikt ich nie szuka. Nie ma ani śladu ich opiekunów. Jedynie to dziecko może nam cokolwiek powiedzieć.

– Nie rozumie pan, że ona niestety nic nam nie powie? To niemożliwe.

Policjant zacisnął pięść. Tracił cierpliwość.

– Jak to niemożliwe? Była tam! Brała w tym udział! Cudem udało jej się przeżyć. Ale zginął tamten chłopiec! Musimy znaleźć odpowiedzialnych za tą tragedię! Musi pani wyciągnąć z tego dziecka informacje na temat tego co się tam na prawdę stało!

– Czy to na prawdę takie trudne do zrozumienia, że nie jestem w stanie tego zrobić? Nie jestem w stanie przebić się przez jej barierę. To dziecko jest w takim szoku, że jego umysł odrzuca wszystko z przeszłości! Dla niej ta przeszłość już nie istnieje! Nie mogę od niej wymagać informacji o czymś, co według niej nie miało miejsca. Jedyne co mogę teraz zrobić dla tego dziecka, to pomóc mu odzyskać na tyle spokoju, by potrafiło normalnie żyć.

– Ale kiedyś uda się pani ją wyleczyć i zmusić do powiedzenia prawdy?

Psychoterapeutka zawahała się.

– Nie wiem. – odpowiedziała szczerze, choć policjantowi się to nie spodobało. – Jak na razie dla tego dziecka prawdą jest, że pochodzi z innego świata, a przyczyną tragedii był jakiś magiczny rytuał, o którym mówi ze szlochem, bo od razu ma przed oczami efekt… Po prostu nie wiem. Musi się pan z tym pogodzić. – Widząc niezadowolenie na jego twarzy i nerwowe wiercenie się na krześle, dorzuciła szybko i stanowczo: – I jako aktualny lekarz dziewczynki stanowczo zabraniam teraz zadawania jej jakichkolwiek pytań przez policję, gdyż stanowi to zagrożenie dla jej zdrowia.

Policjant zrobił się czerwony z wściekłości i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami. Psychoterapeutka westchnęła z rezygnacją.

Starała się zrozumieć tego policjanta. Sama widziała zdjęcia z tamtego wydarzenia zanim przyprowadzono do niej Lucy. On widział to na żywo. Miał dobre serce i tamten widok musiał nim wstrząsnąć. Ciało tamtego chłopca było zupełnie zmasakrowane. Być może od upadku. Ale nie koniecznie. Z tego co pamiętała ten policjant chyba miał dzieci. Może dlatego tym bardziej chciał dowiedzieć się jaka była prawda i doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości tych którzy do czegoś takiego dopuścili. Ciekawość i ją pchała do tego, by dowiedzieć się co się tam stało, a współczucie kierowało ją ku potrzebie odnalezienia osób odpowiedzialnych za tą tragedię. Ale ona straciła już nadzieję na to, że z Lucy uda się cokolwiek wyciągnąć… Gdyby to jej się coś takiego przytrafiło pewnie też chciałaby się od tego odgrodzić… Nigdy nie dowie się kto wyrządził temu dziecku taką krzywdę. Jedyne co mogła zrobić dla Lucy to wspierać ją teraz i pomóc jej odzyskać na tyle zdrowia psychicznego, by nadawała się do adopcji. Może to instynkt macierzyński, ale zdawało jej się, że najlepszym lekarstwem dla tej dziewczynki byłaby teraz rodzina. Ale jeśli ta sprawa nie zostanie rozwiązana, to zapewne nikt nie będzie chciał dziewczynki adoptować. To było jak błędne koło… Poczuła, że od tego wszystkiego boli ją głowa. Otworzyła szafkę w poszukiwaniu środka przeciwbólowego. Cóż do diabła ją podkusiło, żeby wybrać sobie pracę w takim miejscu jak to? Zarabiała grosze dla większej sprawy, pomagając dzieciom, które tu trafiły… Ale chyba zaczynało ją to powoli przerastać…

 

*****

 

Smętnym wzrokiem patrzyła na przewijające się za oknem drzewa. Ze słuchawek płynęła muzyka odgradzająca ją od reszty ludzi z przedziału. Z zazdrością rzuciła okiem na matkę, której głowa bezwładnie kołysała się w rytm jadącego pociągu.

Lucy też miała spać. Ale teraz już nie mogła.

Zaraz po usadowieniu się w przedziale na dworcu w Warszawie Lucy zatkała uszy słuchawkami i zamknęła oczy. Chciała zasnąć i mieć tą podróż z głowy. Wciąż gnębiła ją melodia z konkursu. Palce pamiętały jeszcze wprawne ruchy, jakimi uderzały klawisze. Gdyby zasnęła, nie musiałaby się z tym tak długo męczyć. Była na siebie wściekła, że znów włożyła w grę zbyt wiele uczuć. W ten sposób nigdy nie uda jej się zapomnieć…

Po takim nadmiarze emocji, gdy tylko zamknęła oczy, a pociąg ruszył, pod powiekami znów pojawił się on…

To wszystko wina tego faceta czytającego gazetę. Czy musi tak razić w oczy nagłówkiem na pierwszej stronie? "… wybrzeże…." słowo, które uderzyło w jej serce jak zimny sztylet. Zdjęcie klifu tylko pogarszało sprawę…

Teraz gapiła się jak głupia za okno i myślała. Wspominała. Nienawidziła tego. Trzy godziny udręki nim dotrą do Krakowa. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie obudzić matki. Przynajmniej miałaby z kim porozmawiać. Ale nie miała serca by to zrobić.

Gdy Lucy spojrzała na matkę, uświadomiła sobie, jak bardzo musiała być wyczerpana. Dzisiejszy koncert był dla niej wielkim przeżyciem. Jak zwykle denerwowała się bardziej niż ona. Lucy miała świadomość, że ona sama nie przejmuje się tak bardzo tymi wszystkimi konkursami jak jej mama. Jutro pewnie będzie z dumą opowiadała w pracy o sukcesie córki.

Miała ochotę się uśmiechnąć, ale mężczyzna siedzący obok jej matki przewrócił stronę gazety, unosząc ją przy tym tak, że zdjęcie klifu znów ukłuło ją w oczy.

Odwróciła głowę i znów utkwiła wzrok za oknem. Miała ochotę płakać. Przygryzła wargę i starała się opanować.

Dlaczego nie mogła po prostu usnąć?

Teraz nie odważyłaby się już zamknąć powiek. Pewnie znów by to ujrzała.

Zachód słońca. Szum fal. Rudy klif.

I kamienie rdzawe od jego krwi.

Zdeformowane ciało. Złote włosy oblepione krwią skrywające twarz.

Rdzawa maź pokrywała też jej dłonie, którymi próbowała odsłonić twarz, bo przecież on nie mógł na prawdę… chciała zobaczyć jego drwiący uśmiech… jego uśmiech… to był tylko żart… tylko żart… głupi żart…

Jej dłonie gładziły jego ciało. Przecież to tylko iluzja… gdy go dotknę to wszystko zniknie…

No wstań już! No wstań! Wyśmiej mnie!

Jak wstaniesz i będziesz się śmiał, to zabiję cię za ten głupi żart!

Ale wstań! Wstań!

Dlaczego wtedy płakałam?

Jak długo będziesz mnie torturować?

To nie twoja twarz… Nie. To iluzja.

Znów stosujesz na mnie te swoje głupie sztuczki…

 

Lucy naciągnęła szal na ramiona. Jakoś tak… zrobiło jej się zimno na wspomnienie… szumu fal… zimnej wody obmywającej jej ciało. Promieni zachodzącego słońca, które nie grzało już ciała… Chłód nadciągającej nocy….

Odkąd uświadomiła sobie prawdę… Ciemność… Pustka…

Nie pamiętała nic.

Ile minęło czasu?

Co robiła?

Co mówiła?

Dlaczego?

Pamiętała tylko, że chłód pod jej palcami był gorszy od tego płynącego od wody i zimna nocy.

Niepotrzebnie przelała dziś to wszystko w muzykę na konkursie! Teraz znów nie da jej to spokoju. Chciałaby wreszcie móc spokojnie zasnąć!

Pociąg z piskiem zatrzymał się na jakiejś stacji. Mężczyzna złożył gazetę, chwycił neseser i rzucając coś co zapewne miało być uprzejmym "Do widzenia!" (od czego uchroniła ją płynąca ze słuchawek muzyka) wyszedł z przedziału. Odprowadziła go nienawistnym spojrzeniem. Czekały ją jeszcze dwie godziny jazdy, a przez niego nie mogła zasnąć.

Przymknęła oczy. A nuż się uda? Czerń. Cisza.

Pociąg ruszył. Jej odtwarzacz spadł z jej kolan na siedzenie. Drganie spowodowało, że utwór nagle przeskoczył na następny… Cholera… Dlaczego matka wrzuciła nagranie z poprzedniego występu?

Pod powiekami pojawiła się sympatyczna twarz. Uśmiechnięta. Do błękitnych oczu jak zwykle wpadał kosmyk włosów.

A potem zachód słońca. Klif. Rdzawe kamienie.

Lucy otworzyła oczy i znów utkwiła wzrok za oknem. Lepszy już ten nudny krajobraz niż dwie godziny męczarni ze wspomnieniami….

 

*****

 

19 września 2000r.

 

Gdy dowiedziałam się o jej przeszłości, uświadomiłam sobie, że będzie ciężko. Doradzano mi, bym jednak zdecydowała się na "prostsze" dziecko. Wszyscy nalegają, żebym się jeszcze zastanowiła. Mówią, że z takim to nigdy nie wiadomo, co się stanie, czy nie zamieni się w jakiegoś seryjnego mordercę, czy nie będzie jakichś opóźnionych powikłań psychicznych…

 

Być może powinnam się bać. Ale ja, od momentu, gdy ją zobaczyłam, wiedziałam, że swoją miłość muszę przelać na to dziecko. Marek jest bardzo niepewny, ale sam powiedział, że końcowa decyzja należy do mnie. A ja jestem pewna stuprocentowo – adoptujemy Lucy.

 

Wiem, że Marek pewnie będzie mi wypominał, że myśleliśmy raczej o adopcji jakiegoś malucha. Ale ja czuję, całym moim sercem, że miłość dla tego nienarodzonego dzieciątka powinnam przelać właśnie na Lucy. Chcę wierzyć, że ta pustka w moim życiu, ta przepaść, ta dziura, powstała właśnie po to, by wpasował się w nią jakiś brakujący element, ktoś kto bardziej potrzebuje mnie niż ja jego. Jestem pewna, że tym elementem jest Lucy.

 

Gdy słucham wszystkich dookoła… wszyscy są przerażeni… Czy to dziecko może adoptować ktoś inny niż ja? Czy ktokolwiek się na to odważy? Wszyscy zdają się tego panicznie bać. Jeśli ja zrezygnuję, to czy znajdzie się ktoś na moje miejsce?

 

Wiem, że będzie ciężko. Może nawet się tego boję. Nie mam pojęcia czy to właściwa decyzja.

Ale muszę zaryzykować.

 

*****

 

Z początku bałem się kogo przyprowadzą rodzice. Nie byłem z nimi w sierocińcu. Czułem się… dziwnie. Za chwilę w moim życiu miała pojawić się siostra. Na imię miała Lucy i była niewiele młodsza ode mnie. Ale nie martwiło mnie to, że rodzice zmienili nagle zdanie i zamiast obiecanego malucha adoptowali dużą dziewczynkę. Bardziej przejmowałem się wczorajszą poważną rozmową… Czy ona na prawdę będzie jakaś dziwna? Rodzice powiedzieli mi o wypadku. Byłem przerażony. Współczułem jej. Powiedzieli też, że w związku z tym, Lucy może się zachowywać nieco… nietypowo. Mama przypomniała mi, że uczyła mnie, że nie wolno kłamać, ale może się zdarzyć, że Lucy będzie się upierać przy czymś, co jest niezgodne z prawdą, albo będzie opowiadać dziwne historie… Rodzice prosili bym był dla niej wyrozumiały i przede wszystkim się z niej nie śmiał. Podobno ona w ten sposób stara się sobie poradzić z tamtym wypadkiem. Nie do końca rozumiałem o co chodzi rodzicom, ale postanowiłem, że jak przystało na starszego brata zajmę się odpowiednio Lucy.

 

Na dole trzasnęły drzwi. Już są.

 

Nerwowym krokiem udałem się do salonu. Gdy schodziłem ze schodów w mojej głowie kłębiło się mnóstwo pytań. Jaka ona będzie? Czy na prawdę będzie dziwna? I co to za dziwne historie może opowiadać?

 

I wtedy ją zobaczyłem. Drobna dwunastolatka. Blada cera. Długie czarne włosy. Biała sukienka. Jej twarz była zupełnie nie do odczytania. Ale jej dłoń kurczowo ściskała rękę mojej mamy. Pomyślałem, że musi się czuć nieswojo w nowym miejscu. Postanowiłem, że odtąd postaram się by poczuła się tu na prawdę jak w domu.

 

Wyciągnąłem rękę przyjaźnie:

– Cześć. Jestem Tomek. Od tej pory będę twoim starszym bratem.

 

*****

 

Psychoterapeutka powiedziała jej, że skoro wreszcie została adoptowana, to będzie mogła teraz "rozwinąć skrzydła". To przywoływało wspomnienia tego dnia, w którym pierwszy raz nauczyła się zaklęcia obłaskawiającego mearghla. Pamiętała te straszliwe zielone ślepia, ostry dziób, zakrzywione szpony… i mięciutkie srebrne pióra, gdy siedziała na już na jego grzbiecie. Była wtedy z siebie taka dumna!

 

Skrzydła ptaka unosiły się miarowo, a ona wraz z nim sunęła przez przestworza. Za pierwszym razem bała się, że spadnie… Wciąż patrzyła w dół przerażona, że ta potworna odległość będzie zabójcza i dla niej.

 

Starała się nie dopuścić do siebie wspomnień tamtych wrzasków, ale niestety wróciły do niej tak szybko jak majestatyczny obraz mearghla. Niestety pamiętała ten pełen przerażenia krzyk dziecka, którego zaklęcie okazało się nieefektywne i mearghl wybudził się z transu w środku lotu… Krzyk rozdzierał jej czaszkę i słyszała go doskonale, mimo iż szybko oddalał się w stronę ziemi, aż w końcu nagle cichł. Zdawało się, że nawet wtedy wibruje jeszcze gdzieś w jej głowie ten paniczny lęk przed śmiercią. A może po prostu nakładał się z jej własnym? Co jeśli jej zaklęcie też przestanie działać?

 

Kilka minut później szczęśliwa, choć przerażona, postawiła drżącą stopę na polanie tuż przed Akademią. Tam mieli dotrzeć. Zadanie zaliczone. Jednak nogi drżały jej z przerażenia tak bardzo, że ciężko jej było ustać.

 

Mistrz przywitał ich zimnym skinieniem głowy.

 

Zadanie zaliczone! Starała się cieszyć i tak jak ją uczyli wyrzucić z myśli te pięć osób, które zawiodły mistrza i nie wykonały zadania. Według reguł Akademii oni już nie istnieli dla ich świadomości. Jednak w jej umyśle wciąż słychać było to straszliwe echo przeraźliwych wrzasków oddalających się ku ziemi…

 

*****

 

Lucy siedziała przy stole totalnie zagubiona… Ci ludzie byli jacyś… dziwni. Nie miała pojęcia jak powinna się zachować, czego od niej oczekiwali i czy to aby nie jest jakaś pułapka.

 

Przed nią stała miska mleka z jakimiś brązowymi kulkami, które powoli zabarwiały biały płyn na taki sam kolor. Kobieta, która prosiła by zwracała się do niej "mamo" postawiła to przed nią przed chwilą z uśmiechem, którego blask mógłby spokojnie zabić jakiś pomiot ciemności.

 

Tuż obok niej łyżka stukała o miskę, gdy jej "brat" z rozmachem i wielką przyjemnością wcinał dokładnie to samo danie, które postawiono przed nią. Uśmiechnął się do niej zachęcająco i pałaszował dalej. Zdawało jej się, że wreszcie zobaczyła co to znaczy jeść "aż się uszy trzęsą", bo ewidentnie uszy tego chłopca były w ciągłym ruchu…

 

Na przeciw niej siedział tajemniczy jegomość, który kazał się nazywać "tatą". Był miły i zdawał się roztaczać wokół siebie ciepłą aurę – to zapewne magia jego delikatnego uśmiechu. Ale nie była pewna czy powinna mu ufać. W końcu w Akademii uczono ją, że zwykle nóż w plecy wbija osoba, która wygląda najbardziej niepozornie, i kazano jej szczególnie uważać na takie osoby.

 

Wszyscy byli mili. Uśmiechnięci. Ciepli.

 

Powiedzieli jej, że to jej "nowa rodzina". Śmieszne. Czy ona w ogóle ma pojęcie czym jest rodzina? Do Akademii trafia się jeszcze przed tym jak pierwsze wspomnienia rodziny mogą zostać wytworzone, a jeśli takowe już się pojawią to skrupulatnie się je usuwa. Studenci Akademii nie mają rodziny. Mają talent i szkolenie przed sobą. To ich życie. Nie potrzebują w nim nikogo innego. Tak ją przynajmniej uczyli.

 

Ale oni… Oni z Wynnem zawsze czuli inaczej. Chcieli czegoś więcej. Nie chcieli być sami.

 

Czym jest rodzina?

 

W sierocińcu, do którego trafiła po… tamtym… wszystkie dzieci o tym marzyły. Mieć rodzinę. Każde dziecko tego chciało. Dlaczego pragnęły tego tak bardzo? Zastanawiała ją radość na twarzy każdego dziecka, gdy dowiadywało się, że zostało adoptowane, oraz smutek na twarzach tych, które po spotkaniu z potencjalnymi przyszłymi rodzicami tygodniami oczekiwały na ich powrót… Czym było to czego oni tak bardzo pragnęli? Czy ona na prawdę była taka dziwna, tak jak powiedziała jej to tamta dziewczynka, gdy rozeszło się, że Lucy właśnie została adoptowana. "Nie cieszysz się?" natarczywie pytała i wpatrywała się w jej twarz jakby koniecznie chciała tam coś zobaczyć. Czego tam szukała?

 

Przywieźli ją tutaj. Przedstawili temu dziwnemu chłopcu siedzącemu teraz koło niej. Śmiali się. Cieszyli. Zupełnie nie rozumiała o co im chodzi. I nie miała pojęcia co teraz powinna robić. Co robi rodzina?

 

Spojrzała na miskę stojącą przed nią. Zanurzyła łyżkę w mleku. Nabrała odrobinę płynu i brązowych kulek, tak jak podpatrzyła to u "brata". Ostrożnie wsadziła to do ust.

 

Było słodkie…

Koniec

Komentarze

drugie zdanie zamień z pierwszym, tak na szybko!

Jakoś odpadam od tego tekstu. Za ambicję daję 4, ale co do błędów, to nie wiem. Chyba bym musiał dłużej posiedzieć nad tym opkiem.
Podrawiam.

Ciekawy miszmasz scen, przeszłości z teraźniejszością, rzeczywistości baśniowej z twardym realizmem, odważne pomieszanie gatunków literackich z prasowymi, zwłaszcza wywiad na onecie mnie zaintrygował (ale jeżeli to onet to komentarze jakieś takie łagodne ;)). Z jednej strony plus za odwagę, z drugiej minus, bo odbiera tekstowi uniwersalność. Pytanie, jak to wszystko zagra w całości, bo widzę, że to dopiero pierwsza część ;)
Pozdrawiam i daję 4.

Nowa Fantastyka