- Opowiadanie: Fasoletti - Szczerbiec

Szczerbiec

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szczerbiec

Starzy amigowi weterani z pewnością pamiętają genialną polską grę pod tytułem "Legion". Przedstawiam opowiadanko luźno osadzone w realich owej wiekopomnej produkcji. Życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania oraz stawiania ocen.

 

 

Wioskę otaczał mrok. Nawet promienie letniego, stojącego w zenicie słońca nie potrafiły go przeniknąć. Wlał się w każdy zakamarek, niczym szarobrunatna, gęsta ciecz. Nie został też rozproszony przez płomienie z płonących, drewnianych chat. Cała osada została zniszczona. Koło zagród leżały zmasakrowane ciała mieszkających tu ludzi. Nawet kobiety i dzieci potraktowano w okrutny i bestialski sposób. Sępy skubały ich zakrwawione, poorane mieczami truchła, a ogromne, czarne niczym noc kruki wydziobywały oczy z zatkniętych na drewnianej palisadzie głów. Pożodze przyglądał się z pewnej odległości ubrany w habit, dosiadający karego rumaka, jeździec. Spod zarzuconego na głowę kaptura zionęła pustka, jak gdyby osobnik ów nie posiadał w ogóle twarzy. Patrzył jak pod niebo rośnie kolumna gęstego, szarego dymu. Radował swą diabelską duszę widokiem rzezi, jakiej dokonała jego armia, a gdy ją nim nasycił, zawrócił konia i pogalopował w stronę pustyni. A za nim straszliwy legion, którym dowodził.

 

Książę Mieszko siedział w swojej chacie i rozgarniał rękoma długie, brązowe włosy. Nagle do izby wparował jego najwierniejszy sługa Stańko. Czterdziestoparoletni żołnierz był dowódcą wioskowego legionu i najbardziej zaufanym człowiekiem księcia. Odwagą i siłą przewyższał niejednego barbarzyńcę ze wschodnich stepów, lecz teraz trząsł się cały i nerwowo zaciskał pięść na rękojeści swego topora. Klęknął przed Mieszkiem i skinął głową na znak szacunku.

– Panie, Bobolice zgrabione! – krzyknął z przerażeniem w głosie – to już trzecia wioska w tym miesiącu!

– Któż za tym stoi Stańko, mówże! – podenerwowany książę wstał i jął spacerować po izbie.

– Nie wiem panie. Tak jak ostatnio nikt nie przeżył…

Mieszko uderzył pięścią w stojący pod oknem, drewniany stół

– A Bogumił? Też martwy?

– Tak. Jego głowa została nabita na pal i wystawiona po środku osady.

Księciu łzy napłynęły do oczu na wieść o śmierci władcy Bobolic, który był jego bliskim przyjacielem i niejednokrotnie służył zbrojną pomocą w bitwach przeciwko barbarzyńskim ludom. Odwrócił głowę by sługa nie dostrzegł jego słabości. Gdy opanował emocje, usiadł z powrotem na swoim drewnianym, bogato zdobionym tronie.

– Co mówi lud? Może ktoś coś widział, słyszał! Przecież to niemożliwe, by wybito do nogi całą osadę. Bogumił był niepokonanym wojownikiem. Psia mać!!

– Ludzie powiadają że kres świata nadchodzi i sam diabeł wyszedł z czeluści. Mówią, że nad wioskami, które mają być grabione, noc ciemna wpierw zapada i bestie nieludzkie z niej powstają. Biada nam panie. Toć Bobolice tylko dzieliły nas od ostatnio złupionych Drążyc.

– Bajdy! Wszystko bajdy i zabobony! – Mieszko splunął pod nogi i gniewnie spojrzał na swego sługę – i ciebie mój przyjacielu nie poznaję. Drgasz niczym kot na widok psów łownych.

– Mnie widok żadnego z ludzi nie przeraża mój panie, lecz siły nieczyste napawają me serce lękiem. Mierzyć się z nimi, to iść na pewną śmierć!

Książę wstał i wyciągnął miecz z pochwy, podniósł go w górę i krzyknął:

– Jeśli to siły diabelskie chcą naszej ziemi zagrozić, to i my musimy się im mocami magicznymi przeciw wstawić! Siodłaj konie. Zwołaj dziesięciu najmężniejszych wojów! Zajedziemy do chaty Victori. Ona nam radą i wsparciem posłuży.

– Panie! Toż to wiedźma! Ufać się jej nie godzi! Ona na dusze człowiecze czyha i niechybnie wydrze je z nas przy pierwszej sposobności! – źrenice przerażonego Stańka urosły do ogromnych rozmiarów, a ręce drgały jak w gorączce, na myśl o wyprawie do przybytku czarownicy, przed którą odczuwał straszliwy lęk.

Pobiegł jednak wykonać polecenie swego pana i po niedługim czasie, przed jego chatą stało dziesięciu uzbrojonych wojowników, siedzących na najszybszych rumakach.

– Ruszajmy więc! – krzyknął Mieszko wskakując na swego ogiera.

Galopem wyjechali z osady.

 

Na końcu polany rósł stary, gęsty bór. Stańko z wojami zostali u jego skraju. Rozpalili ognisko, siedli w kręgu i gaworzyli o ostatnich wydarzeniach. Cieszyli się że nie muszą rozmawiać z czarownicą. Choć byli mężni, to jednak każdy z nich odczuwał lęk, gdy tylko usłyszał o czarach. Tymczasem Mieszko parł dzielnie przez splątane zarośla, rozgarniał rękoma ostrokrzewy i ciął mieczem sięgające pod brodę pokrzywy. W końcu dotarł do celu. Jego oczom ukazała się wiekowa, spróchniała i porośnięta mchem chałupa, zbudowana pod konarami ogromnego dębu. Promienie słońca z trudem przenikały przez gęstą koronę drzewa, więc panował tutaj nieustanny półmrok. Książę podszedł do drzwi i zapukał.

– Wejdź Mieszko – dochodzący z wnętrza, skrzeczący głos przypominał mu rechotanie bagiennych ropuch.

– Witaj Victorio – rzekł wchodząc do środka.

Od razu uderzył go tajemniczy odór, którego pochodzenia nie potrafił zidentyfikować. Po środku izby płonęło niewielkie ognisko. Nad nim zawieszono olbrzymi, stalowy sagan. Obok, przy drewnianym stoliku siedziała wiedźma. Miała przerzedzone, siwe włosy i porośniętą brodawkami skórę. Jej twarz poorana była niezliczoną ilością zmarszczek.

– Przychodzisz po wróżbę, czyż nie? – zapytała

Księcia przeszedł dreszcz. Nie cierpiał tutaj przychodzić, lecz Victoria była jedyną osobą, która mogła pomóc, gdyby okazało się, iż mają do czynienia z mocami nieczystymi.

– Tak wiedźmo – rzekł sucho

– Wyciągnij więc rękę.

Gdy to uczynił, czarownica podeszła do niego i rozcięła mu żyłę na nadgarstku. Instynktownie chciał cofnąć dłoń, ale kobieta nie pozwoliła na to. Podstawiła za to niewielką miseczkę, do której ściekła krew z jego rany. Gdy zebrała dostateczną ilość, splunęła w nią, zmieszała niewielkim patyczkiem i wylała na ziemię. Wymamrotała pod nosem jakieś zaklęcie i wyrzuciła na mieszaninę kilka kości. Nagle wrzasnęła i schowała twarz w dłoniach, bojąc się ponownie spojrzeć na wróżbę.

– Cóżeś zobaczyła wiedźmo! – głos księcia drżał.

– To, z czym chcesz walczyć, nie jest z tej ziemi! Ni miecz, ni łuk nie pokonają bestii! Będzie zbierać straszne żniwo, aż nasyci się krwią.

– Musi być jakiś sposób! – Mieszko padł na kolana – poradź wiedźmo, cóż czynić!

Czarownica pozbierała kości i schowała do skórzanego woreczka. Krew zasypała piaskiem.

– Trzeba ci wyruszyć na północ. Wśród tamtejszych gór znajdziesz grobowiec dawnych królów. W sarkofagu jednego z nich spoczywa legendarne ostrze. Szczerbiec. Tylko tą bronią zranisz swego wroga. Pamiętaj jednak, że duchy nie oddadzą chętnie swej własności. I spiesz się. On nadchodzi. – wiedźma zachichotała straszliwym, żabim śmiechem – Klara! Do mnie! – wrzasnęła po chwili

Książę spojrzał na skromnie odzianą dziewczynę, która wybiegła z izby obok. Miała może dwadzieścia pięć lat, była szczupła i wysoka. Jędrne piersi rysowały się wyraźnie pod cienką, lnianą bluzeczką. Długie włosy dosięgały jej prawie do pasa. Stała w milczeniu, trzymając w dłoni leszczynowy kij.

– To moja uczennica. Pojedzie z tobą. Dasz jej konia i będziesz chronił. Pomoże wam w starciu z upiorami królewskiej krypty. A teraz ruszaj, jeśli chcesz pokonać zło czyhające na wasze dusze.

Mieszko wyszedł, a za nim podążyła dziewczyna. Choć wracali inną drogą, szło im się dużo łatwiej. Księciu wydawało się, że rośliny ustępują z drogi młodej czarownicy. Szybko pokonali dzielący ich od skraju lasu dystans i wyszli na polanę.

– O bogowie! – krzyknął Stańko na widok nieznajomej

– Niech któryś tylko ją tknie, straci czerep! – syknął Mieszko – na koń! Ruszamy ku północy!

– Cóż jest na północy panie? – zapytał jeden z żołnierzy.

– Ratunek – odparł książę i pogalopował przodem.

 

Po dwóch dniach podróży dotarli do ogromnych, cuchnących torfem bagien, ciągnących się pod same, widoczne na północy góry.

– Psia krew! – zaklął Stańko – toż to grzęzawisko nie do przebycia!

– Zamilcz! – wrzasnął Mieszko – Klara zna drogę! Poprowadzi nas! Z koni, tutaj nie zdadzą się na nic. Poczekają na nasz powrót.

Żołnierze puścili rumaki wolno, wzięli ze soba tylko broń, oraz trochę pożywienia i ruszyli gęsiego za czarownicą. Ta prowadziła ich wąska, krętą ścieżką kluczącą pomiędzy ruchomymi piaskami, zdradliwymi, porośniętymi trawą bajorami, wyglądającymi niczym maleńkie polanki i suchymi, obwisłymi gałęziami drzew. Wędrowców bezlitośnie cięły komary i gnębiło inne robactwo. W skórzanych butach chlupała woda, a otaczająca ich mgła osiadała na pancerzach, których metalowe elementy rdzewiały w zastraszającym tempie. Nie zważali jednak na te niedogodności i parli do przodu. Gdy zapadł wieczór dotarli do niewielkiej, ubitej polanki. Postanowili tu przenocować. Rozpalili ognisko z zebranych po drodze, suchych szczap i obsiedli je dookoła. Gawędzili wesoło. Czarodziejka milczała i choć wojowie obrzucali ja pożądliwymi spojrzeniami, żaden nie śmiał dotknąć kobiety. Czuli respekt przed swoim władcą, jednak bardziej przerażał ich fakt, że młoda wiedźma władała tajemnymi mocami, których tak się bali. Już sama jej obecność napawał ich serca lękiem. Gdy zjedli skromny posiłek posnęli. Zbudził ich krótki, ale przeraźliwy krzyk, oraz odgłosy kotłującej się wody. Z przerażeniem skoczyli na równe nogi. Spojrzeli po sobie. Było ich tylko dziewięciu. Klara nakreśliła wokół żołnierzy magiczny krąg. Stali w nim, z obnażonymi mieczami. Stańko trzymał topór w gotowości do ataku. Nagle z błota wystrzeliły oślizgłe macki. Owinęły jednego z wojów wokół pasa i wciągnęły do bagna. Co chwilę na powierzchni pojawiała się jego głowa. Ktoś rzucił w zbełtane błoto kamieniem. Nieszczęśnik chwytał łapczywie powietrze, po chwili jednak skonał. Powierzchnia bagna zastygła.

– Cóż to było, na bogów? – jęknął Stańko

– Gloom, straszliwa bagienna bestia -odpowiedziała czarownica.

Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Do tej pory ani razu nie wyrzekła nawet jednego słowa.

– Musimy czuwać do rana. Może zaatakować ponownie – dodała

– Wystawimy warty! – rozkazał Mieszko – zostało nas ośmiu, będziemy więc czuwać dwójkami.

Tak też zrobili. Myśleli iż reszta nocy minie spokojnie, lecz gdy poranne promienie słońca ich zbudziły, spostrzegli, że jest ich już tylko sześciu.

– Na krew diabła! – wrzasnął wściekły Stańko – cóż teraz nam czynić?

– Ruszamy! – uciął szybko Mieszko

Pod koniec dnia dotarli do podnóża olbrzymich gór. Czarownica szła ciągle na przedzie, prowadząc żołnierzy kamienistymi ścieżkami. W końcu doszli do ogromnych, kamiennych wrót wprawionych w pionową ścianę. Naparli na nie z całych sił. Ani drgnęły, za to gdzieś z góry doszedł do nich przeraźliwy, nieludzki ryk.

– Cóż to za nowa poczwara?! – spytał jeden z żołnierzy

– Strażnik grobowca! – wrzasnęła Klara – gotujcie broń!

Żołnierze wyciągnęli miecze z pochew. Z przeciwległego zbocza, ku nim biegła straszliwa istota. Wysoka na trzy metry, porośnięta gęstym futrem wyglądała niczym rozjuszony niedźwiedź. Jej wysunięta w przód szczęka zaopatrzona była w rząd niezwykle ostrych, długich kłów, które jednym ugryzieniem potrafiły rozpruć człowieka na pół. Orała skały ogromnymi pazurami, wyrastającymi z grubych łap, a kostny grzebień który miała na plecach przypominał rząd naostrzonych pali.

– Gorgoyla! – wrzasnął Mieszko

Żałował że nie mają włóczni, wtedy szarżujący stwór nadziałby się na nie i może padł. Teraz jednak za późno było na rozmyślania. Bestia wparowała pomiędzy wojowników. Jednym ciosem ogromnej łapy roztargała brzuch stojącego najbliżej żołnierza. Ten drgając spazmatycznie potoczył się kilka metrów dalej, zostawiając za sobą zakrwawioną wstęgę jelit. Pozostała piątka odskoczyła na bok. Utworzyli linię. Rozjuszony potwór natarł ponownie. Stańko odciął mu jeden z pazurów i uskoczył w bok. Kilka mieczy przebiło gruba skórę potwora. Rozjuszyło go to tylko jeszcze bardziej. Książę unikając ciosów potężnych szponów pozbawił Gorgoylę kolejnych kilku palców, po czym wbił ostrze w jej brzuch. Chlustająca z rany posoka zalała mu twarz. Na moment oślepł. Gdy przetarł oczy zobaczył lecącą z góry łapę. Odruchowo padł na ziemie. Stwór zawył , gdy ostrze Stańkowego topora pozbawiło go kończyny. Teraz myśliwy został ofiarą. Gorgoyla spanikowała. Jęła cofać się pod skalną ścianę. Wojowie otoczyli ją. Nagle zza ich pleców wystrzelił piorun. Poczuli swąd spalenizny. Wyglądająca niczym pieczeń bestia padła na ziemię. Wszyscy spojrzeli na stojąca nieopodal wiedźmę. Nie wyrzekła ani słowa. Podeszła do kamiennych wrót i dotknęła ich dłonią. Stanęły otworem. Ze środka powiał przenikliwy chłód. Pierwszy do środka wkroczył Mieszko trzymając w rękach gotowa do użycia broń. Za nim weszło pozostałych pięciu towarzyszy. Gdy ostatni z nich zniknął wewnątrz, wrota z trzaskiem zwarły się, zostawiając Klarę na zewnątrz. Skupiła wszystkie siły by je otworzyć, lecz nie dała rady. Opadła zamroczona na kolana.

– Cóż to?! Jakoweś nowe czary?! – krzyczeli przerażeni żołnierze

– Zamilczcie! – Rozkazał Mieszko.

Jego oczy powoli nawykły do ciemności. Znajdowali się w ogromnej komnacie. Przy ścianach stało kilkanaście pomników dawnych królów. Po przeciwnej stronie, stał spory, kamienny sarkofag. Książę ruszył w jego stronę.

– Ostrożnie panie… – szepnął Stańko trzymając w nerwowo broń

Mieszko poszedł do grobu i spróbował podnieść granitową płytę. Była okropnie ciężka. Przywołał pozostałych i razem unieśli ją do góry. Wewnątrz były tylko jakieś stare prochy i kilka kości. Rozgrzebali je rękoma.

– Jest! Szczerbiec! – wrzasnął uradowany Mieszko wydobywając zardzewiały, półtora ręczny miecz. Ostrze zalśniło w mroku gdy uniósł je w górę.

W tym momencie ściany budowli zadrżały. Pod sufitem coś zajęczało przeraźliwie niczym dzik, któremu na podcina się gardło. Piątka wojów stanęła w okręgu, plecami do siebie. Nagle w jednego z nich wleciał szary cień. Pozostali ze zgrozą patrzeli , jak wymachując konwulsyjnie rękoma ich towarzysz szybuje w górę. Gdy był już dobre kilka metrów nad nimi, z jego ust chlusnęła krew. Pluł nią na pozostałych w dole ludzi, aż jego ciało zostało całkowicie wysuszone. Wtedy opadł na ziemię. Dla żołnierzy widok kompana, wyglądającego niczym leżący przez kilka dni na słońcu owoc to było zbyt wiele. W panice rozpierzchli się po sali.

– Do mnie! Do mnie psy! – wrzeszczał Mieszko, ale tylko wierny Stańko stał przy nim z wzniesionym toporem.

Reszta legionu konała w męczarniach. Jednemu z wojów oczy eksplodowały i biegał oślepiony po komnacie, aż w końcu niewidoczna siła zmiażdżyła mu gardło. Inny wymiotował wnętrznościami, kolejny zaś tłukł głową w kamienną ścianę, aż mózg wypłynął na wierzch. W niedługim czasie wszyscy prócz księcia i jego najwierniejszego sługi byli martwi. Mieszko ściskał w dłoni zdobyty miecz. Patrzył przerażony, jak jego towarzysze podnoszą się z ziemi i idą w ich kierunku.

– Giń maro nieczysta! – ryknął Stańko i podbiegł do najbliższego powstałego przeciwnika.

Rąbnął go toporem. Broń utkwiła w martwym ciele. Spróbował ją wyszarpnąć. Bez skutku. Trup wbił swój miecz w jego podbrzusze. Stańko wybałuszył oczy, które nabiegły mu krwią. Zakaszlał i zatrząsł się cały, gdy ostrze wędrowało coraz wyżej, rozłupując jego bebech na pół. Natrafiło na mostek. Trup dysponował ogromną siłą. Kości chrupnęły i ustąpiły. Ciało nieszczęśnika zostało rozprute od krocza po szyję. Ożywieniec wbił rękę w jego klatkę piersiową i jął wyszarpywać zawartość. Płuca, serce, wątroba, w strugach krwi zostały wywalone na ziemię. Mieszko prawie zwymiotował, gdy głowa jego towarzysza została zdeptana. Oczy wyszły na wierzch, a galaretowata zawartość czaszki wypłynęła przez usta i nos. Książę padł na kolana i gotowy na śmierć spoglądał na podchodzących coraz bliżej wrogów.

– Biegnij! – usłyszał nagle krzyk.

To Klara. Resztkami mocy jakoś otworzyła zamknięte wrota. Mieszko nabrał nowych sił. Ruszył biegiem umykając ścigającym go niezdarnie trupom. Kilka płytkich ran jakie otrzymał po drodze nie spowolniło go. Dopadł wrót i wyskoczył za nie. Chwilę potem zostały zatrzaśnięte.

– Na wszystkich bogów! Cóż to były za demony! Wszyscy polegli, lecz ożyli! – wrzeszczał książę, klęcząc przy zwęglonych zwłokach Gorgoyli.

– Musimy ruszać, nie ma czasu do stracenia – syknęła wyczerpana czarodziejka – a więc udało Ci się – dodała patrząc na Szczerbca

– Tak – sapnął Mieszko – ruszajmy…

 

– Nie!!!! – krzyknął książę gdy z oddali ujrzeli unoszący się pod niebo obłok dymu.

Spięli konie i pogalopowali. Ujrzeli spaloną palisadę. Minęli ją i wjechali na plac. Wszędzie leżały straszliwie zmasakrowane ciała. Ruiny budynków jarzyły się jeszcze. Mieszko padł na kolana. Zapłakał. Czarownica położyła mu dłoń na ramieniu. Wyciągnęła z kieszeni kilka kamieni i rzuciła na ziemię, obok pozbawionych głowy zwłok. Spojrzała na nie.

– Odszedł. Jego żądza mordu została zaspokojona. Nie zmierzysz się z nim w tym życiu. Upłyną długie lata nim znowu przybędzie, by radować swa duszę jękami konających… – rzekła spokojnie.

Mieszko łkał. Nagle całe życie straciło dla niego sens. Wstał i lunatycznym krokiem przeszedł między zgliszczami. Łzy płynęły mu po policzkach. Chwycił niedawno zdobyty miecz i zrzucił ze znajdującej się nieopodal skarpy. Po chwili sam leciał na spotkanie z ostrymi czubkami wyrastających poniżej skał.

Koniec

Komentarze

Dla mnie słabe

A można troszke konkretów?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nie pasuje mi język i jak dla mnie to wszytsko jest już oklepane, ale to tylko moje zdanie

Ja wprost przeciwnie, Pinky. Wszak De gustibus non est disputandum.
Nie pasują mi dwie rzeczy, Fasoletti. A mianowicie: primo - trochę dziwne, że książe siedzi na tronie w swojej chacie.. W zamku tak, ale w chacie? Secundo - książe, który napomina swego sługę, bo ten wierzy w zabobony, sam za chwilę udaje się do wiedźmy po wróżbę. Poza tym jest nieźle.

Faktycznie domek, głupie wpadki, chciałbym je jakoś usprawiedliwić, ale kurna sie nie da:P Jednak cieszę się że mimo wszystko się podoba, bo opinia Pinkyego mnie troszkę zdołowała.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Jak tu często Jakub pisze: ,,jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził ''.

Nowa Fantastyka