- Opowiadanie: ekeeke - Wiosna opada na me ramiona

Wiosna opada na me ramiona

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wiosna opada na me ramiona

Wiosna opada na me ramiona,

konwalie rozkwitają,

konwalie rozkwitają

wszystkim prócz mnie.

 

Wiosna opadła na jej ramiona wraz z szalem i podszeptami leśnych duchów. Luma wiedziała, że zbliżają się zmiany, ale nie wycofała się. Zbyt długo strumień omywał ją, zamiast zabrać ze sobą.

– Dajcie jej głos!

– Dajcie jej ogień!

– Nie, dajcie jej głos!

Duchy kłóciły się między sobą. Ale wiosna tylko uśmiechnęła się do Lumy i pozwoliła jej odejść. Leśne istoty poleciały za nią, zkłaknione jakiejkolwiek uwagi, strzępka wiary czy strachu. Ale dziewczyna nie patrzyła na nie, tylko wróciła do wioski, pełnej wonnego dymu i błota.

 

Zbliżała się równonoc.

 

Jej dom nie stał na uboczu, jak mógłby sugerować charakter Lumy. Małą, ciasna chatkę zbudowano przy głównym placu wioski; dziewczyna odziedziczyła ją po zmarłej matce. W środku, w ciemnej izbie, mieściły się jedynie łóżko i krosna.

Luma zawiesiła szal na kołku i otworzyła małe okienko, by wpuścić wilgotny wiatr. Usiadła przy krosnach i zaczęła tkać, kontynuując pracę nad ciemnoczerwoną tkaniną, do której zużywała ostatni kłębek przędzy, zostawionej przez matkę. Jednostajny stuk maszyny wypełnił ciasne pomieszczenie.

Była dobrą tkaczką. Ktoś nawet stwierdził kiedyś ostrożnie, że znakomitą. Jednak prawie nikt nie chciał od niej kupować.

To te zdobienia, mawiali. Nie są… znane. Za każdym razem, jak na nie zerknę, wyglądają inaczej, droga pani, przysięgam, ta dziewczyna sprawia, że przechodzą mnie ciarki.

Nikt nie mówił tego Lumie w twarz, a ona tkała daej ze smutnym uśmiechem, sama. Nie była ładna i wiedziała o tym.

Nie należała, jadła i spała zawsze osobno i szła nie w tym świetle, co inni.

Tkała dalej, sama nie wiedząc, dla kogo.

 

Jej szeroka twarz posmutniała.

– Dlaczego nie? Nie podoba się pani?

– A skąd, kochana, podoba się, masz złote rączki, dziecko – powiedziała zmieszana gospodyni. Odsunęła się nieco, aby przetrzeć ścierką drzwi i nie być tak blisko Lumy, stojącej ze zwojem materiału w rękach. – Ale to zbyt strojne. Przecież nie założę tych kwiatów i wzorów do pieczenie chleba! – dodała i zaśmiała się, nie patrząc Lumie w twarz.

– Rozumiem. Przepraszam – powiedziała dziewczyna i odeszła szybko.

 

Zbliżała się równonoc. Wiosna czekała.

 

Luma siedziała na mchu, okryta szalem.

– Nikt nie chce kupować moich tkanin. A przecież tkam je z całego serca. Za co kupię mąkę albo ziarno dla kur? – pytała na granicy szlochu.

– Oni nie są w stanie ich znieść, dziecko. Przypominają im, że jest świat, którego nie wyczują otworami w swojej głowie. Czują, że coś patrzy zza ramienia ich dusz. Te tkaniny nie są dla nich.

– To dla kogo, mamo?

 

Druga beczka piwa była już opróżniona, a iskry z ogniska i śmiechy unosiły się pod jasne niebo równonocy. Ludzie z wioski świętowali, jedli i pili. Parę osób tańczyło do jednostajnej melodii wygrywanej na fujarce, a młodzi, rozbiegłszy się po lesie, błądzili po nim albo kochali się.

Nagle ktoś zauważył niezgrabną sylwetkę, zbliżającą się do światła.

– Luma – powiedziała jedna z kobiet, a reszta umilkła, zwróciwszy w stronę dziewczyny spocone, błyszczące w ogniu twarze. – Usiądź i zjedz coś, czekaliśmy na ciebie.

– Nie. Wcale nie.

Popatrzyli po sobie z niepokojem. Dziewczyna miała obcy, zmieniony głos. Stała trochę zgarbiona. Wszyscy z wolna zaczynali czuć ukłucie winy za wieloletnie unikanie jej i ignorowanie. Poczuli współudział w tym, co się zaraz stanie, cokolwiek to będzie.

Podeszła bliżej i blask ogniska padł na jej twarz i wyciągnięte ramiona, na których trzymała kilka różnokolorowych beli materiału. Ich zdobienia zalśniły ogniście i poruszyły się, tańczyły po tkaninach i wpełzały na skórę Lumy.

– Luma… Co się dzieje? – spytał jakiś głos wśród narastających szeptów. Nie tylko ludzkich.

– Nie są dla was – powiedziała półgłosem dziewczyna i cisnęła wszystko w ogień.

 

Ornamenty zawirowały w powietrzu, a potem wzniosły się i zniknęły jak iskry. A dogasający ogień buchnął żywo i pożarł tkaniny w parę chwil.

– Co robisz, dziecko?… – spytała jedna z gospodyń i podeszła do ognia. Luma złapała ją za ramię i delikatnie odsunęła.

Pochyliła się nad ogniskiem i wyjęła z niego nowy materiał, nierzeczywisty, wyglądający jak utkany z ognia. Jedno z niemowląt zaczęło głośno płakać. Wszyscy obserwowali ze zdumieniem i zgrozą, jak Luma wyjmuje z ognia płachtę świetlistej tkaniny, owija ją dookoła siebie i zarzuca na ramiona.

Potem dziewczyna odeszła. Patrzyli za nią długo, póki nie zniknęła w gęstwinie lasu.

Koniec

Komentarze

Ciekawe. Osoba, która nie pasuje do danego świata, czuje się w nim obco. Życiowe.

Całkiem dobrze napisane, ale nie do końca rozumiem o co Co chodziło. Ok. jest smutna, samotna dziewczyna, która tka jakieś tkaniny. Na początku stwierdziłem, że chwyciłeś się za jakąś symbolikę, ale ostatecznie chyba nie o to chodziło. Możliwe, że się mylę, gdyż nigdy nie byłem dosyć dobry w te klocki. Nasuwa mi się pytanie: po co ona je tkała jeżeli nikt nie kupował i martwi się za co kupi ziarno? Następnie je pali, bo są tylko dla niej tak? Bo inni są nie warci?
Aaaa! pogubiłem się. Ale ładnie napisane. Ale ja wolałbym jaśniej, chyba, że doszukuję się czegoś, czego nie ma.:)

Metafora w metaforze? Niezbyt istotne. Moim zdaniem --- co najmniej dobre. Poruszające dzięki prostocie. Takie teksty też są potrzebne.

Bardzo ładny styl, prosty, ale całkowicie w konwencji.
Co do samej konwencji, nie lubię, ale historyjka dobra

joke mode on --- Trudno, Bizzare. Coś za coś, bilans musi wyjść na zero... --- joke mode off

Ma klimat ta opowiastka. Nie lubię zaimków "me", twe", ale rozumiem, że autor chciał uzyskać efekt "literackości". I to się udało. Choć na przyszłość sugerowałbym pisać normalnie, współcześnie: "moje", twoje". Ode mnie 4.
Pozdrawiam.

Mnie zaintrygowało i styl też mi się spodobał. Dałem 5.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Hm, owego "me" użyłem raz, w tłumaczonym z serbskiego tekście. Zdaje mi się, że brzmi tu lepiej, niż "moje". Sam nie lubię tego zaimka, zważywszy, jak często się go spotyka w pseudoopowiadaniach fantasy ;]

Nowa Fantastyka