- Opowiadanie: desfaq - Ciekawe Czasy

Ciekawe Czasy

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Ciekawe Czasy

Ciekawe Czasy

 

I

 

 

Powolnym krokiem powłóczyłem nogami. Mijałem kolorowe neony i reklamy.

Miasto.

Ludzie szli i mijali mnie, jakbym był drzewem, czy inną przeszkodą, może tak lepiej? Chyba nie chciałbym z nimi rozmawiać. Zresztą o czym? O tym że spóźnili się na obiadek u teściowej? To wielka zbrodnia, no ale co mnie to obchodzi?

Po co mi to wszystko? Żyję w mieście, w którym każdy zabija siebie by zdobyć lepszą posadę i zgarnąć trochę więcej kolorowych papierków. Ciekawe czasy. Nie ma co.

Ruszyłem w kierunku parku. Jak dobrze, że jeszcze nie postawili tu osiedla… jeszcze.

To miejsce nie wyglądało zbyt pięknie. Ścieżka była wykonana z klinkieru, który nie wyglądał atrakcyjnie. Rzeczka, która przecinała park na dwie nierówne części była zamieszkała przez ławicę śmieci. Drzewa były przesadnie przycięte, więc przypominały bardziej brązowe i suche kłody niż zielone bryły, a już na pewno nie były ozdobne – po prostu belki wbite w ziemię.

Usiadłem na ławce, która wyglądała w miarę stabilnie i patrzyłem na to "dobro natury". Zwróciłem uwagę na mostek, który wyglądał najlepiej z całego parku. Mniej więcej na środku parku był dość spory most (w skali parku był duży, ale w rzeczywistości jeżeli trzy osoby stały obok siebie to robiło się ciasno) wykonany z kamienia. Wyglądał jakby to był zabytek, ale nie wnikałem kiedy był budowany, bo co mnie to obchodzi?

Obok mnie dosiadł się mężczyzna. Był w wąskich okularach i miał dość duże zakola. Był w garniturze i spojrzał na mnie. Czekałem aż się mnie spyta czy chcę dołączyć do jakiejś sekty. W sumie… i tak chyba nie mam nic do stracenia.

– Ładny dzień, prawda? – rzekł mężczyzna i patrzył na mnie. Zaraz pewnie się spyta czy wierzę w życie po życiu i zaproponuje przysięgę krwi klanu nekromantów, czy coś w tym stylu.

– Ładny – odparłem niezbyt wylewnie.

– Co pan myśli o naszej rzeczywistości? – Spojrzałem na niego i zastanawiałem się co powiedzieć.

– No więc, myślę, że teraz mamy ciekawe czasy – zacząłem dyplomatycznie.

On wyglądał na zaskoczonego.

– A chce się pan podzielić swoim zdaniem? – Zapytał po chwili milczenia. A później dodał: – Nazywam się Artur Drelich.

– Miło mi, nazywam się Tomasz – odpowiedziałem. – Tak więc myślę, że technika ludziom pomieszała w głowach. Widzę, że ludzie chwalą się swoją głupotą na elektronicznym forum, chociaż kiedyś było to nie do pomyślenia, oczywiście w czasach gdy ludzie nie byli anonimowi w takim sensie jakim dzisiaj są. Zdaje mi się, że w tych czasach hasła takie jak "miłość", "wolność", "swoboda" straciły swoje znaczenie.

– Dlaczego? – zapytał Artur, który rozsiadł się w ławce i był wyraźnie zainteresowany tym co mówię.

– Ludzie mają teraz za dużo swobody i wolności. Sami nie wiedzą co z nią zrobić, więc sprzeciwiają się czemu tylko mogą. Niech pan spojrzy na tę aleję – wskazałem na deptak, którym tutaj przyszedłem – widzi pan, wszędzie mamy, że się tak wyrażę, oczojebne reklamy, które narzucają nam, że trzeba kupić dany produkt. To jest gorsze niż straszenie gniewem boskim w średniowieczu!

– Chyba nie jest tak źle – powiedział powoli mój towarzysz.

– Ma pan rację – przyznałem łagodnie – gdyby był teraz komunizm, to nie byłoby nic własnego, a jednocześnie byłby totalitaryzm i monopol, który zadziałałby odwrotnie, ale czy to źle? Tego nie wiem.

– Zaciekawił mnie pan – podsumował mężczyzna w okularach. Spojrzał na mnie przebiegle i uśmiechnął się. – Co by pan zrobił, gdyby miał pan możliwość odbycia podróży w czasie?

Tego się po prostu nie spodziewałem. Myślałem, że się zapluję, ale nie, wstrzymałem się i pokiwałem głową. Nie wiem jak on to odebrał, ale dla mnie to było tłumienie mieszanki zaskoczenia, śmiechu i… strachu?

– Co pan ma na myśli?

– Mów mi Artur. Jestem inżynierem i zajmuję się hibernacją. Potrzebuję ochotnika przedstawiciela gatunku ludzkiego, który odważyłby się zaryzykować. Co pan o tym myśli?

Co ja o tym myślę? To dla mnie czarna magia i czyste uga-buga, ale raz się żyje.

– Myślę, że moglibyśmy podyskutować na ten temat.

 

 

II

 

 

Sam nie wierzę, że się na to zgodziłem. To czyste szaleństwo! Nie rozumiem co mnie podkusiło. Wczoraj podpisałem umowę, w której zgodziłem się zahibernować moje ciało na okres tygodnia, w imię nauki!

Teraz czekam na to aż wszystko przygotują. Obiecywali, że długo to nie potrwa. Wariaci w białych kitlach. Mówili, że będę symbolem nauki. Pierwszy człowiek, który został zamrożony i przeżył. Nie wierzę w to. Nie sądzę, że przeżyję – chociaż polubiłem życie, a zdałem sobie z tego sprawę dopiero po podpisaniu umowy na moją mroźną egzekucję. Co ja powiem rodzeństwu jak mnie zamrożą…? Chyba wtedy już nic nie powiem.

– Tomasz Malinowski? – spytał młody mężczyzna w białym kitlu, wąskich okularach i fryzurze na jeża, który wszedł do mojego pokoiku.

– Owszem, to ja. – Stanąłem na baczność i czekałem na jego reakcję, ale on stał niewzruszony.

– Proszę za mną. Wszystko przygotowane.

Tak więc ruszyłem za jajogłowym młodzieńcem w okularkach.

Ostatnie kilka dni spędziłem w dość ciekawym budynku, który stał na przedmieściach. Wyglądał jak zwykły biurowiec. Nie sądziłem, że w jego podziemiach są takie ekskluzywne kompleksy. Nawet jedzenie było dobre.

Szedłem przez labirynt korytarzy, które – jak mniemam – były głęboko pod ziemią. Drzwi z numerem 74, 76, 78. Trzeba iść dalej. Mój pokój miał numer 24m. Czemu to zapamiętałem? Nie wiem.

– Proszę się rozluźnić. To nie będzie trwało długo…

– … i nie będzie bolało. Wiem – dokończyłem za niego.

Stanęliśmy przed dużymi, żelaznymi drzwiami, które mechanicznie się otwierały. Nie tak jak na tych filmach, w których błyskawicznie znikały w ścianach. Powoli i majestatycznie ukazując z całym wdziękiem coraz większą panoramę pomieszczenia hibernacyjnego. Taki przesyt, że możnaby się zrzygać tym.

Po chwili drzwi się otworzyły i weszliśmy do środka. Pomieszczenie było dość duże. Właściwie ogromne. Było tam mnóstwo komputerów i kapsuła, która skojarzyła mi się z serialem animowanym Dragon Ball – była w formie kuli z widocznym, zamkniętym wejściem. Ciekawe, zawsze hibernacja kojarzyła mi się z trumną, taką jak w filmie Seksmisja.

– Witam, jak tam samopoczucie, Tomaszu? – zapytał Artur.

– Bywało lepiej – odparłem szczerze i dalej rozglądałem się po sali hibernacyjnej.

– Trzeba się rozluźnić – powiedział i ruszył w kierunku kapsuły. – Proszę za mną.

Nie trzeba było mi powtarzać, ruszyłem w odległości dwóch kroków za nim. Gdybym tylko mógł się rozluźnić, to byłoby fajnie. Każdy w chwilach stresu próbuje się uspokoić, a wychodzi jeszcze gorzej. W mojej piersi zamiast serca był motorek rozpędzał się i bił coraz szybciej. Szedłem i każdy krok słyszałem wyraźnie. Odbijał mi się echem w głowie.

– Wszystko będzie w porządku – pocieszył mnie, a raczej próbował, Artur. – Proszę podejść. Widzisz, tutaj są twoje wyniki. Jesteś idealnym kandydatem.

Nawet gdyby nie, to i tak by mnie okłamali i powiedzieli, że i tak jestem.Jakoś dziwnie mnie to nie pocieszyło. Na co ja się zgodziłem?

– Tak jak wcześniej mówiłem. Najpierw dostaniesz zastrzyk, a następnie wejdziesz do kapsuły. W środku poczujesz chłód. Może być nawet chwilami zimno, a spotkamy się za tydzień. Chcesz coś powiedzieć?

– Nie, czuję się wspaniale i jestem gotowy do współpracy – skłamałem i usiadłem na fotelu, przy którym były strzykawki z dziwną, oleistą substancją w środku.

Wystawiłem rękę i jeden z techników starał się delikatnie ukłuć. Coś mu się nie udało, ale wybaczyłem dość szybko. Poczułem jak chłodna substancja idzie mi przez żyły do serca. Poczułem jak świat zwalnia i moje kończyny zrobiły się jak z gumy. Zrozumiałem co Grabaż miał na myśli w piosence "Nasze nogi są jak z gumy".

– Teraz pomożemy ci wejść do kapsuły – powiedział Artur.

Sam bym w życiu nie dał rady. Ciekawe co było w środku…

Szedłem trzymany przez dwóch techników, obok szedł doktor magister inżynier (…) Drelich i mówił jak bardzo to jest bezpieczne.

Po chwili już siedziałem w kapsule. Wnętrze przypominało mi jaskinie, ale nie wiem czemu, nie chciało mi się wierzyć moim sugestiom. Wszystko wydawało mi się dziwne, pewnie przez ten zastrzyk…

– Do zobaczenia za tydzień – pożegnał mnie Artur apokaliptycznym tonem. Miałem wrażenie, że go nigdy już nie zobaczę.

Siedziałem i patrzyłem się na wnętrze kuli. Po chwili każdy mój oddech zamieniał się w parę. Chciało mi się spać. Zdawało mi się, że świat się coraz bardziej oddala… i oddala… i oddala.

III

Otworzyłem oczy i świat wirował mi przed oczami. Widziałem czyjeś twarze, ale nie potrafiłem dostrzec twarzy. Wzrok mi uciekał, a po chwili uciekłem, a raczej moja świadomość mi uciekła.

Podobna sytuacja zdarzyła się jeszcze kilka razy.

W końcu się obudziłem. Z początku nic nie widziałem. Miałem oczy otwarte, lecz czułem się jakbym był w piwnicy. Po paru minutach robiło się coraz jaśniej. Ślepia mnie bolały jak jasna cholera. Jeszcze parę minut minęło zanim odzyskałem wzrok.

 Było jasno, ale nie dostrzegłem żadnej lampy. Spojrzałem w sufit i wydawał mi się nieskazitelnie biały. Jeszcze nigdy nie widziałem tak czystego sufitu. Nawet tuż po pomalowaniu. W rogach nie było śladów pajęczyny. Spojrzałem na okno. Poczułem się jak w izolatce. Nie było okna. Wstałem, a raczej spróbowałem wstać. Połowa z moich mięśni mnie nie posłuchała i pewnie z perspektywy osoby trzeciej wyglądało to jak niekontrolowany spowolniony atak parkinsona, czy coś w ten deseń.

Po chwili przez drzwi wszedł jakiś mężczyzna w białym kitlu.

– Witamy, jak się miewasz? – powiedział i uśmiechnął się szeroko.

– Ja…a? – Poczułem suchość w gardle. Nie potrafiłem powiedzieć nic sensownego.

– Rozumiem – odparł i uśmiechnął się szerzej. Nie wiem co go tak uszczęśliwia. – Wszystko naprawimy. Za godzinę pan będzie mieć operację. Wyregulujemy panu ścięgna, bo hibernacja działa podobnie do śpiączki, czyli pańskie ścięgna i mięśnie są w stanie, delikatnie mówiąc, opłakanym. Niech pan się nie martwi, poradzimy sobie bez problemu. Głos też panu wróci. – Spojrzał na mnie łagodnym wzrokiem i wyszedł.

Ani imienia, ani wytłumaczenia, ani pocałuj mnie w dupę. Nic. Milusio.

Po chwili przyszło kilkoro sanitariuszy i wywieźli mnie na salę operacyjną. Poddali mnie narkozie i szybko zasnąłem.

Deja vu. Otworzyłem oczy i przywitała mnie biel sufitu. Tym razem nade mną stał ten sam lekarz, który odwiedził mnie wcześniej.

– Jak się pan czuje?

– Do…obrze. – Nadal miałem suchość w gardle, ale nie aż tak tragiczną, jak wcześniej. W paru miejscach czułem mrowienie.

– Niedługo będzie lepiej. Nazywam się Doktor Karol Szulc, zajmuję się… wszystkim – powiedział mężczyzna w kitlu.

– Wszystko… poszło zgodnie z… eee… planem? – Mówienie nadal sprawiało mi trudności, ale było lepiej niż na samym początku. Miałem tylko tą piekielną suchość w gardle.

– Ekhem. To tak. Mam dobrą i złą wiadomość. Zacznę od dobrej. Eksperyment się powiódł. Zła… – Zrobił pauzę i zamyślił się. – Ile miał trwać?

– Chyba… tydzień – odpowiedziałem. Już wiedziałem co usłyszę.

– To trwał trochę więcej. – Lekarz spojrzał na mnie z łagodnym wzrokiem.

– Ile?

– Wszystko co znałeś się zmieniło.

Nie wiedziałem co myśleć na ten temat. Z jednej strony to właśnie tego chciałem. Myślałem, że mogę sobie jakoś poradzić z tym wszystkim. Właściwie co mogło się zmienić przez ten czas? Przecież nic nie zmienia się tak nagle.

– Rozumiem – odpowiedziałem. – Kiedy będę mógł chodzić?

– Medycyna miała wiele rewolucji przez ten czas. Proszę spróbować wstać – zaproponował.

Spróbowałem. Tak jak wcześniej moja próba skończyła się podrygiwaniem umarlaka, tak tym razem wstałem i choć moje mięśnie wydawały mi się niestabilne, to udało mi się utrzymać równowagę – o ile mogę tak to nazwać.

– Sam widzisz, nawet wielkiej rehabilitacji nie będziesz potrzebował. – Lekarz się uśmiechnął.

IV

 

Jeszcze przez kilka dni siedziałem w szpitalu. Lekarze robili mi badania i nie chcieli mnie wypuścić. Mówili, że nie jestem gotowy. Chciałem jak najszybciej uciec stamtąd, ale za dużo filmów widziałem, żeby tego spróbować.

Wreszcie jedna z pielęgniarek przyszła do mnie i powiedziała, że może wyjść ze mną i pokazać mi jak wszystko wygląda. Musiałem poznać świat na nowo.

– Wie pan, że świat się zmienił – zagadnęła blondynka idąc obok mnie, albo raczej mnie prowadząc, bo nieco jeszcze kuśtykałem.

– Chyba tak – odparłem.

– Jesteśmy teraz w niewielkiej metropolii…

– Niewielkiej metropolii? To jakiś żart? Metropolia to jest wielkie miasto, co to znaczy niewielka?

– Chyba trochę się zmieniło znaczenie słów – odpowiedziała spokojnie. – Niech się pan nie martwi, wkrótce pan pozna wszystko i przyzwyczai się.

– Mam nadzieję.

 Udaliśmy się do windy, która niezbyt się różniła od takich, którymi jeździłem. Mała kabina z guzikami, która poruszała się w pionie i poziomie. Zjechaliśmy na parter. Pielęgniarka, która później przedstawiła się jako Viola powiedziała, że będę potrzebować okularów. Powiedziała, że same przeanalizują wadę wzroku i dobiorą najlepszą ogniskową dla mojej soczewki, a przy okazji ochronią przed słońcem.

Założyłem je, były znacznie lżejsze niż myślałem. Przez chwilę wzrok dostosowywał się i rozmazywał, tak jak w lustrzance wybiera się najlepszą ostrość, ale nie trwało to długo. Wzrok się wyostrzył i ruszyliśmy.

 – Więc… – zaczęła Viola. – Mała Metropolia to jest nasz ośrodek. Miasto o populacji około 81 tysięcy 542… – dramatyczna pauza – …już 543. Nie jest to powalająca liczba osób, ale biorąc pod uwagę, że ludzi obecnie jest w zaokrągleniu półtorej miliarda…

– Jak to półtorej miliarda? – przerwałem jej zatrzymując się przed wyjściem. Spojrzałem jej prosto w oczy, które wydawały mi się jakieś dziwne, ale to może rzecz gustu, ponieważ miała różowe tęczówki. – Z tego co pamiętam to w 2010 roku było siedem miliardów!

– Zgadza się, ale trzecia wojna…

– Jednak wybuchła! Który mamy rok? – Do tej pory nikt mi nie odpowiedział na to pytanie. Może ona okaże łaskę przed kaleką…

– Tak, ale archiwa nie przetrwały, więc nie dowie się pan szczegółów. Mogę tylko powiedzieć, że gdyby nie badania nad wytwarzaniem sztucznej atmosfery, to byśmy nie mieli dzisiaj nikogo. W sensie, że nikt by nie przetrwał do dzisiaj. Mamy rok dwa tysiące sto dwudziesty pierwszy, trzeci stycznia.

– Sztucznej atmosfery? Który rok?

– Może wyjdziemy, sam pan zobaczy.

Wyszliśmy.

Na początku oślepił mnie blask słońca, ale gdy przyzwyczaiłem się do światła, to spojrzałem w niebo. Było jakby…

– Jesteśmy w kloszu, który zatrzymuje powietrze zdatne do przeżycia.

– To odwrotnie niż w książce Pod Kopułą…

– Możliwe. Gdyby nie było tej bariery, to w przeciągu dziesięciu sekund pańska skóra zaczęłaby się topić.

– Ile jest takich…

-… Metropolii? – dokończyła za mnie. – Paręset. Muszę przyznać, że nasza jest jedną z niewielu stacji badawczych połączonych z miastem na styl pańskich czasów. Do tego znajdujemy się w Polis, czyli największej metropolii, może przesadziłam z określeniem jej jako małej…

 Rozejrzałem się. Metropolia w niewielkim stopniu przypominała miasto, które ja znałem. Prędzej powiedziałbym, że wygląda jak Miasto w chmurach z gwiezdnych wojen.

Albo raczej jak miasteczko z kreskówki Jetsonowie.

Przed szpitalem, o ile to był szpital, praktycznie nie było zieleni. Wszędzie beton, chociaż nawet co do tego nie byłem pewny, ale wolałem się nie pytać z czego jest podłoże. Niewiedza jest czasami lepsza niż nadmiar wiedzy.

 – A co z androidami? Istnieją? – zagadnąłem.

– Ależ owszem. Sama jestem jednym z nich. Prawdziwi ludzie mają dużo na głowie, więc zostałam wyznaczona, by pokazać panu wszystko.

Przyjrzałem się jej. W tych oczach rzeczywiście krył się złowieszczy błysk maszyny. Nie wiem czemu, ale ogarnęła mnie fala strachu, być może z powodu tego, że oglądałem zbyt dużo filmów typu Terminator.

– Jest tutaj jakiś… park?

– Park… – powtórzyła i przeszło mi przez myśl, że szuka googlach definicji tego słowa, bo przez chwilę się nie odzywała. – Ach, tak. Jest jeden.

– Zaprowadzisz mnie tam? Chciałbym usiąść.

– W porządku – odparła androidka i ruszyłem za nią lekko kuśtykając. Jednak medycyna w tych czasach była na wysokim poziomie. Pewnie operacja w moich czasach byłaby odwlekana przez parę lat, żeby później powiedzieć, że szpital splajtował, czy coś takiego. A jak już by się odbyła to mam dziwne wrażenie, że nie mógłbym nigdy chodzić.

Po drodze Viola opowiadała o inżynierii genetycznej i o tym, że byłem jednym z pierwszych z fali ochotników, którzy zaczęli poddawać się różnym testom. Dzięki takiej akcji etyka poszła w zapomnienie i nastąpił rozwój biologiczny. Przez jakiś czas były ośrodku, które klonowały ludzi, ale to było jednym z powodów wojen, na temat których od androidki niewiele się dowiedziałem.

 

Dla naukowców stałem się symbolem, chociaż nic nie widziałem w sobie wyjątkowego. Jestem człowiekiem, który stracił tożsamość i teraźniejszość. Zaczynałem czuć żal, wobec tego co straciłem. Chciałem spotkać się z rodziną…

 

Szliśmy pomiędzy wysokimi budynkami, pomiędzy którymi przelatywały pojedyncze pojazdy. Metropolia wydawała mi się ogromna i zrozumiałem dlaczego tak się nazywa. Na pierwszy rzut oka mógłbym śmiało powiedzieć, że jest co najmniej wielkości gdańska, ale gdy się spytałem Violę o wielkość, to powiedziała, że porównując do map z początku XXI wieku, to Polis była większa niż stolica polski. Tyle mi wystarczyło.

Po około godzinie marszu doszliśmy do metalowego ogrodzenia, za którym znajdywały się pierwsze drzewa. Były zadbane, nie za wysokie, ale o pięknym, nasyconym kolorze zieleni. Gdy przekroczyłem przez bramkę zobaczyłem dwa bujne krzaki irgi i wzdłuż ścieżki szedł nisko przycięty bukszpan.

– Jak się nazywa ten park?

– On nie ma nazwy. Mało osób tutaj chodzi, a już nikt nie chciał nadawać temu miejscu nazwy, proszę pana – odpowiedziała androidka.

– Dlaczego tu nikt nie chodzi? – zapytałem nie patrząc na nią.

Zauważyłem ławkę niedaleko fontanny z pomnikiem czterech delfinów. Ruszyłem w tamtym kierunku.

– Nikt nie ma czasu, proszę pana. Czasami tylko jakieś dziecko przyjdzie i popatrzy, ale zazwyczaj równie szybko wychodzi stąd, bo nie ma tutaj nic ciekawego.

– Kto… – zacząłem, ale po chwili zdałem sobie sprawę z tego kto tak naprawdę pielęgnuje ten park – no tak, roboty.

Przestałem zadawać pytania. Przez ostatnie kilka dni, gdy robili mi badania też zadawałem kilka pytań, które raczej dotyczyły wynalazków i zmian, jakie miały miejsce, ale otrzymałem niewiele odpowiedzi. Na każde inne pytania jakie zadawałem odpowiedzi były równie wylewne.

Patrzyłem w wodę, która wydobywała się z pyska ssaka morskiego i z szumem wracała do pojemnika, by cały proces powtórzyć od nowa. Miałem trochę czasu na przemyślenia. Poczułem pustkę, brakowała mi rozmowy z ojcem. Brakowało mi również siostry, z którą mogłem godzinami dyskutować. Nie robiłem tego od dawna. Od przeszło trzech miesięcy jej nie widziałem…. od ponad stu lat.

Dopiero w tym momencie zdałem sobie z czegoś sprawę.

– Czy ktoś z mojej rodziny żyje? – powiedziałem, choć starałem się mówić beznamiętnie, to poczułem, że głos mi się łamie.

– Nie. Wszyscy zginęli w czasie Wojny. – Ciekawe skąd o tym wiedziała.

– Czyli… – Zamilkłem. Przez moment patrzyłem w podłogę, która była przesadnie czysta i chyba z marmuru. Wpadła mi do głowy pewna myśl. – Istnieje wehikuł czasu…?

Spojrzałem w różowe oczy Violi i czekałem na odpowiedź. Chciałem wrócić do domu. Nie podobała mi się wizja, że będę całe życie użerać się z robotami i żyć pod kloszem w świecie, w którym pojęcie życia zmieniło się nie do poznania.

 – Tak. – Fascynowała mnie mimika takiego androida, gdyby nie oczy, to nigdy bym się nie domyślił, że to jest tylko blaszak… o ile była z blachy. – Pan sam użył go jako pierwszy. Do dzisiaj niektóre osoby są zamrożone, ale my wylicytowaliśmy tylko pana.

– Wylicytowaliście mnie? Co?! – Zdziwiłem się, że byłem obiektem licytacji. Nie sądziłem, że będę towarem na targu.

– Jakieś Polis musiało pana przejąć i odmrozić. My wygraliśmy, proszę pana.

Mniejsza z tym. Cokolwiek się działo, to już nieważne – pomyślałem i wróciłem na wcześniejszy tor myślenia.

 – To jeżeli jest wehikuł czasu, to mogę z niego skorzystać? – zapytałem, chociaż domyślałem się odpowiedzi.

 – Tak, proszę pana. Tylko to nie jest to o czym pan myśli. Nie da rady zawrócić rzeki – odparła blondwłosa androidka o imieniu Viola.

Też tak myślałem.

– W takim razie chcę się znowu zamrozić – postanowiłem.

– Jest pan pewien, że nie chce pan spróbować żyć w tym świecie? – Zaczęły mnie wkurzać te powtórzenia zwrotów per pan, ale nic nie powiedziałem. Kiwnąłem głową.

Już mi nie zależało na niczym. Postanowiłem zaspokoić ciekawość i zostać podróżnikiem w czasie. Szkoda, że można tylko w przód.

 

Siedziałem w ciszy jeszcze przez dłuższą chwilę. Brakowało mi czegoś. Nie słyszałem śpiewu ptaków.

Koniec

Komentarze

Rzeczka, która przecinała park na dwie nierówne części była zamieszkała przez ławicę śmieci. Drzewa były przesadnie przycięte, więc przypominały bardziej brązowe i suche kłody niż zielone bryły, a już na pewno nie były ozdobne – po prostu belki wbite w ziemię.

 

Usiadłem na ławce, która wyglądała w miarę stabilnie i patrzyłem na to "dobro natury". Zwróciłem uwagę na mostek, który wyglądał najlepiej z całego parku.

 

Mniej więcej na środku parku był dość spory most (w skali parku był duży, ale w rzeczywistości jeżeli trzy osoby stały obok siebie to robiło się ciasno) wykonany z kamienia. Wyglądał jakby to był zabytek, ale nie wnikałem kiedy był budowany, bo co mnie to obchodzi?

To tylko próbka powtórzeń, których w tekście jest bez liku. Czy Ciebie, Szanowny Autorze, to nie razi?

 

Widziałem czyjeś twarze, ale nie potrafiłem dostrzec twarzy.

Masakra.

 

Wstałem, a raczej spróbowałem wstać.

Wstał czy nie wstał? Oto jest pytanie.

 

Po chwili przez drzwi wszedł jakiś mężczyzna w białym kitlu.

Gdyby wszedł oknem albo przeniknął przez ścianę, to zdziwiłbym się.

 

Do tego brakuje całej masy przecinków.

 

Tekst jest napisany w mocno takim sobie stylu, od czasu do czasu przeplatany zdaniami, które brzmią tragikomicznie. Pomysł nie jest najgorszy, ale wykonanie go kładzie na łopatki. Do tego wehikuł czasu, który jest, ale chyba jakiś popsuty… Słabo.

 

Pozdrawiam

 

Mastiff

Ładna sygnaturka, Bohdanie:)

Nie wiem, czy ładna, ważne, że prawdziwa:)

Mastiff

Hmmm. Seksmisja była znacznie śmieszniejsza.

O powtórzeniach napisał już Bohdan. Miał rację. Jeszcze "wyglądanie" namiętnie włóczy się po tekście.

A końcówka wydaje się dziwna. O co chodzi z licytowaniem zamrożonych? Niewolnictwo wróciło?

Babska logika rządzi!

Taki tytuł już jest ;P 

 

taki trochę offtop, że sobie pozwole… czy tylko ja mam problemy z logowaniem tutaj?

No, niestety, nie może się podobać opowiadanie napisane tak jak Ciekaw czasy. I chociaż widać tu zalążek pomysłu, masa błędów i usterek różnego kalibru nie pozwala mu zaistnieć.

 Zachodzę w głowę i naprawdę nie wiem, jak można było PolskaGdańsk napisać małymi literami???

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka