- Opowiadanie: Emelkali - Filozofia Sodiego

Filozofia Sodiego

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, AlexFagus, Unfall

Oceny

Filozofia Sodiego

Grube płat­ki śnie­gu otu­li­ły ku­dła­tą łe­pe­ty­nę kra­sno­lu­da, ni­czym biała mar­z­ną­ca czapa. Wci­ska­ły się w oczy, top­nia­ły na ogrom­nym, czer­wo­nym nosie, a potem kro­pla­mi wody zsu­wa­ły w gęstą rudą brodę i tam za­ma­rza­ły. Z wolna, mięk­kie zwy­kle runo, na brzyd­kim ob­li­czu So­die­go de Gra Yudher­thar­de­re, zmie­nia­ło się w cięż­ką od drob­nych so­pel­ków, białą śnie­giem, który nosa i ust nie tknął, szcze­ci­nę.

– Kurwa, panie Yasa, da­le­ko jesz­cze? – prze­klął wła­ści­ciel owej szcze­ci­ny, z coraz więk­szym tru­dem brnąc przez za­śnie­żo­ną ścież­kę. – To pier­do­lo­ne pa­skudz­two wszę­dzie mi się wci­ska. Lo­do­wa­ta woda ciek­nie mi nawet tam, gdzie ostat­nio po­zwa­lam jeno spraw­nym rącz­kom jed­nej damy z ser­bi­thow­skie­go lu­pa­na­ru za­glą­dać. Nie, żebym na­rze­kał, ale zimno jest. Ście se wy­bra­li dzień, żeby wil­ko­ła­ka szu­kać, nie ma co. Mógł­bym tera prze­krę­cać ową damę, z boku na bok. Ewen­tu­al­nie nogi grzać w ba­lij­ce cie­plut­kiej wody, a nie, psia mać, lód spo­mię­dzy zębów wy­bie­rać. Sły­szy­cie, jak zgrzy­ta? Jak nic, zęby mi ukru­szy i uśmiech po­psu­je. – Wy­szcze­rzył się przy tym bo­le­śnie, aby urodę owego uśmie­chu pod­kre­ślić. W tejże chwi­li, prze­ra­żo­ny sza­rak czmych­nął zza krza­ków. Nie wie­dzieć, czy wy­stra­szył się skrzy­pią­cych w śnie­gu kro­ków, czy też dziw­ne­go gry­ma­su kra­sno­ludz­kich ust, co to go Sodi, nieco opty­mi­stycz­nie, uśmie­chem zwał. – No? Wi­dzi­cie? Pew­nie, że nie, bo trud­no się śmiać, kiedy zęby tu­pa­ne­go grają. Ja­ke­ście, kurwa, my­śle­li, że to woj­sko, gdzieś w po­bli­żu, to nie. To ja. O, o, tera wła­śnie jedna so­pel­ka się mnie w rowek wci­snę­ła. Nie, no, gadać nie ma co, trze­ba wra­cać! Zimno w cho­le­rę, dupa mnie za­ma­rza. Wie­cie ile bę­dziem mu­sie­li za­pła­cić w lu­pa­na­rze, żeby mnie nor­mal­ne ko­lo­ry wró­ci­ły? Żeby si­ność, co to, wy już wie­cie co,  chwy­ci­ła, usu­nąć? Pew­nie tak za­marzł, że bez po­mo­cy się nie unie­sie. A pomoc kosz­tu­je. Oj, niech się między nogami cichodajki nigdy nie znajdę, kosz­tu­je – wes­tchnął cicho, z bólem nie­zmier­nym, bo sam pra­wie uwie­rzył, że taka stra­ta ogrom­na spo­tkać go może. Tak się nad tym uszczerb­kiem za­du­mał, że przez chwi­lę w mil­cze­niu ma­sze­ro­wał obok przy­ja­cie­la.

Po co łgać bez po­trze­by.

Chwi­la długa nie była.

Ten kon­kret­ny kra­sno­lud ciszy utrzy­mać nie po­tra­fił.

– Ej, no, panie Yasa… A może by tak ja­kieś cie­peł­ko wy­cza­ro­wać, ha? – za­py­tał przy­mil­nie. – Ja­kieś takie sło­necz­ko, tuż nad na­szy­mi głów­ka­mi, co? Zaś nie trze­ba, żeby całą oko­li­cę ogrze­wa­ło, jeno tak nas, tak trosz­kę. To i czar taki mocno nie zaboli. Co, panie Yasa? Cza­ro­dziej taki po­tęż­ny, jak wy, to ino pa­lusz­ka­mi strze­li, a zmar­z­nię­te dup­sko jego kom­pa­na mi­giem się roz­grze­je…

Mag wes­tchnął.

I, jak Sodi pro­sił, strze­lił pal­ca­mi.

Por­tal roz­bły­snął ośle­pia­ją­cą ja­sno­ścią, tuż przed kra­sno­lu­dem i nim ten zdo­łał się za­sta­no­wić, prze­my­śleć, lub cho­ciaż­by po­dzię­ko­wać, Yasa bez­ce­re­mo­nial­nie we­pchnął go do środ­ka.

Sodi za­ci­snął po­wie­ki i z larum wpadł w ja­śnie­ją­cy tunel.

Nie po­krzy­czał długo, bo naraz moc wy­plu­ła go z ma­gicz­ne­go ko­ry­ta­rza.

Spadł cięż­ko, ze spo­rej wy­so­ko­ści, twa­rzą w dół, koń­czy­ny mając roz­ca­pie­rzo­ne, jak gi­gan­tycz­na, ku­dła­ta i ruda żaba.

A jak tylko wal­nął w pod­ło­że, po­de­rwał się z wrza­skiem.

Roz­warł oczy, za­mknął i zaraz otwo­rzył na nowo.

– No, kurwa, bar­dzo za­baw­ne, no nie ma co – wark­nął w niebo.

Ni­ko­mu in­ne­mu wy­ża­lić się nie mógł. Stał bo­wiem sa­miu­teń­ki, po­środ­ku ol­brzy­miej pu­sty­ni, któ­rej to rozgrzany pia­sek, przed chwi­lą, po­pa­rzył mu skórę. Słoń­ce pa­li­ło nie­mi­ło­sier­nie, a suche, gorące  po­wie­trze falowało jak żywe.

Kra­sno­lud wes­tchnął. Ro­zej­rzał się wo­ko­ło.

I z wolna za­czął zdej­mo­wać grube, zi­mo­we odzie­nie.

– W sumie – uśmiech­nął się fi­lo­zo­ficz­nie –  przy­naj­mniej na du­pach w lu­pa­na­rze za­osz­czę­dzę.

A potem ru­szył, uważ­nie stą­pa­jąc po go­re­ją­cym pia­sku, przed sie­bie.

Koniec

Komentarze

Złośliwy ten Yasa, nie ma co. Ale słyszałem, że beduinki też niczego sobie kobity, panie Sodi… ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przyznam, że to interesujące podejście do tematu ; )

 

Całkiem mi Sodi do gustu przypadł i jego gadanina też.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Zapraszam więc joseheim do przeczytania innych o Sodim opowiastek. Uprzedzam tylko, że jedna w drugą niegrzeczne i przez Sodiego przegadane. :D

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Piasek wrzący i gorejący? Znaczy, magiczny? :-)

Czy ja wiem, czy magiczny? Macałeś Ty, kochany, piasek w pełnym słoneczku? Jak dla mnie to on i wrzący i gorejący… 

Ale, w sumie, Yasa wybierał świat, w którym dupsko jego kompana migiem się rozgrzać miało, więc może i magiczny :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Z wrzącym piaskiem i gotującym się powietrzem to przegięłaś. Nie było lepszych metafor? I zdziwiło mnie, że krasnal zaczął się czarów dopominać. Już go główka nie boli? Czy poprawienie pogody to taka słaba magia?

Tekst, jak zwykle, zabawny i sympatyczny. :-)

Babska logika rządzi!

Krasnolud, kochana, krasnolud! Nie krasnal! Jak taką pomyłkę kiedyś popełniłam, jeden mój przyjaciel – fanatyczny wyznawca RPG, niemal mnie zlinczował. Myślę, że po prostu zwyciężyło pragnienie ciepła nad niechęcią do bólu głowy. No i domagał się tylko "troszeczkowej" zmiany pogody :D łniłw

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

OK. Przepraszam. I Ciebie, i Sodiego. Oczywiście, że powinien być krasnolud.

Babska logika rządzi!

Właściwie powinnam zaznaczyć pierwszy komentarz Finkli i dać Ctrl+C, Ctrl+V. Poprawiwszy na krasnoluda oczywiście;)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

A taka byłam dumna z tego szorcika… Było, minęło ;( o

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

To może ja specjalnie strzeliłam byka, żeby inni nie mieli tak łatwo z kopiowaniem komentarzy? ;-)

Babska logika rządzi!

Hmm, ale czemu nie miałabyś być z niego dumna? Fajny całkiem:)

Wrzenia i takie tam można zmienić.

Jak ktoś innych Twoich tekstów nie czytał, to niekonsekwencja Sodiego przeszkadzać mu nie będzie, ale ja aż myślałam, że coś mi umknęło i Moje Brodate Słoneczko pozbyło się Tropiciela.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Nie no, ja wiem, że naśladownictwo to najwyższa forma pochlebstwa… ;-)

Babska logika rządzi!

Ok. moje drogie, problem Tropiciela już rozwiązałam. Wrzący piasek usunęłam, ale gotujące powietrze i ten gorejący mi się podoba… am.

A dumna jestem, bo to pierwsze moje krótkie opowiadanie.

I takie Sodistyczne :D

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Emelkali,

gotować się

1. «być w stanie wrzenia»

2. «być przygotowanym do czegoś lub przygotowywać się»

3. «być pełnym ruchu, zgiełku»

4. «burzyć się pod wpływem silnych uczuć»

5. «cierpieć z powodu gorąca»

Za sjp pwn.

Które z wymienionych znaczeń miałaś na myśli? Bo gaz nie bardzo może wrzeć, przygotowywać się, czuć ani cierpieć. Trójeczka? Słabo pasuje do pustyni.

Babska logika rządzi!

OK. Miałam zamiar powołać się na licencja poetica, ale… ł

Kimże ja jestem, żeby z Tobą, o boska, się sprzeczać.

Tak może być?

:D

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

O! Bardzo ładnie. :-)

Jaka tam boska? To Psycho się częściowo przyznał.

Babska logika rządzi!

Kochana, nie częściowo, tylko całkowicie. I wszystko, dzięki mnie :D :P ęę

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Za krótkie!

Infundybuła chronosynklastyczna

Ja wszystkiemu zaprzeczam! :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Afrykańskiego ducha, to jakoś w tym opowiadaniu specjalnie nie czuć :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

“Interesuje nas tym razem cały kontynent, od Egiptu Faraonów po murzyńskie slumsy RPA. Przemierzymy pustynie, stepy i sawanny, by trafić w samo serce dżungli“

Pustynia jest… jak żywa :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

A to dobre :) I jakie pomysłowe! 

Dzięki Prokris, cieszę się, że Ci się podobało :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Czy “uśmiechnął” w przedostatnim zdaniu nie powinno być z dużej litery?

Sympatyczny szort, choć przydałaby się nieco lepsza puenta na koniec.

 

A w temacie “krasnala” i “krasnoluda”, który pojawił się pod opowiadaniem, chciałbym dorzucić swoje trzy grosze – i “krasnoludek” i “krasnal” i “krasnolud”, pochodzą od koloru krasnego, czyli czerwonego. Ponoć w takim kolorze krasne ludki miały czapeczeki. 

Etymologia angielskiego “dwarf” jest zgoła inna, nie ma nic wspólnego z czerwienią.

Niegdyś to słowo tłumaczono częściej jako “karzeł”.

Jeśli wierzyć Wikipedii: Jerzy Łoziński, tłumacząc Tolkiena, użył na określenie tej rasy słowa krzat argumentując, że aby nazwać ich z ang. "dwarves" krasnoludami – musieliby nosić czerwone (ros. krasny) czapeczki (tolkienowskim Khazad bliżej było do hełmu niżeli czerwonej czapeczki), którym swoją nazwę zawdzięczają krasnoludki, nazwał je jednak krzatami, nie skrzatami, ponieważ te kojarzą się podobnie jak krasnoludki.

Słowo “krzat” samo w sobie nie jest złe, choć krasnolud brzmi moim zdaniem lepiej. Nie czytałem całego przekładu Łozińskiego, zapoznałem się z nim tylko pobieżnie*. Jestem raczej wierny Marii Skibniewskiej ;-).

Jeśli potwarzam argumenty, które pojawiły się już pod jakimś innym tekstem, najmocniej przepraszam.

Osobiście nie widzę przeszkód, by używać słowa “krasnal” jako synonimu “krasnoluda” : ).

 

 * z ciekawostek – Bilbo Baggins, jak pewnie niektórzy wiedzą, u J.Ł. z Bagginsa stał się Bagoszem. Mogło być gorzej :D Hiszpanie mają Bilba Bolsona (bolsa=torba, tak jak bag po angielsku). Po hiszpańsku to wcale nie brzmi tak źle. Natomiast po polsku… chyba lepiej Bilbo Bagosz, niż Bilbo Torbiarz :D ?

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Sodi jak zwykle, Yasa takoż, tylko jak na opowiadanko spod znaku Fantastycznej Afryki, Afryki tu tyle, co Kot napłakał.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka