- Opowiadanie: Kora - Marzenia

Marzenia

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Marzenia

Kiedyś sądziłam, że każdy ma marzenia. Jako mała dziewczynka uważałam to za coś absolutnie oczywistego. Szybko jednak przekonałam się, że to nieprawda. Niestety, stały się one dla ludzi zbyt trudne, zbyt wymagające. Przecież właśnie dlatego tutaj przyszłam… By sprawić sobie jakieś zwyczajne marzenie. Takie, które zagłuszy moje własne, zbyt niemożliwe do spełnienia.

Siedziałam wygodnie rozparta na krześle obitym aksamitem i wsłuchiwałam się w relaksacyjną muzykę. Moje dwie „przyjaciółki” zdawały się niezwykle podekscytowane, jak narkomanki przed wstrzyknięciem sobie kolejnej dawki. No tak, ich marzenia przestały już „działać” i teraz potrzebują nowej dostawy.

Znajdowałyśmy się w pomieszczeniu do złudzenia przypominającym wnętrze dobrej, przytulnej restauracyjki, z rodzaju tych, do których zawsze chce się wracać. Ciepłe słoneczne barwy i delikatna muzyka w tle potęgowały wrażenie bezpieczeństwa i domowej atmosfery. Aż wydawałoby się, że zamiast kelnera podejdzie do nas jakaś miła staruszka z talerzem pysznej, parującej szarlotki. Tylko zamówić sobie ciepłą zieloną herbatę i pogrążyć się w lekturze. Tyle że to wcale nie była restauracja, przynajmniej z całą pewnością nie taka zwyczajna.

– Więc jak, co bierzecie? – z rozmyślań brutalnie wyrwał mnie głos jednej z dziewczyn, Wiktorii.

– Znudziły mi się już te wszystkie bzdury. Spróbowałabym czegoś innego. No wiecie, dreszczyk emocji, te sprawy! – wtrąciła się druga, Eliza. Jak jej ton głosu działał mi na nerwy! Zdawała się być przekonana o tym, że jest najbardziej niezwykłą i wspaniałą osobą na całym świecie. A my, biedne ludzkie istoty, powinniśmy klękać u jej stóp.

– Tak, tak to wspaniały pomysł – zaszczebiotała Wiktoria. Zawsze popierała wszystko to, co mówiła Eliza. Paradoksalnie chociaż rodzice nazwali ją na cześć zwycięstwa, nigdy chyba nie próbowała czegoś osiągnąć. Zamiast tego obrała sobie moją drugą „przyjaciółkę” za osobistego Boga. Ciekawe, kiedy wybuduje jej ołtarzyk…

 Wzięłam do ręki broszurę i zaczęłam ją niedbale przeglądać. Od restauracyjnego menu różniła się tylko wstępem na pierwszej stronie: „Tutaj wszystkie marzenia są na wyciągnięcie ręki! Chciałbyś pragnąć objechać cały świat? A może wolałbyś zwiedzić morskie głębiny? Teraz możesz mieć najbardziej niezwykłe i unikatowe marzenia pod słońcem!”. Mniejszymi literami pod spodem dopisano jeszcze: „Firma nie gwarantuje spełnienia marzeń, to zależy już od osobistych możliwości klienta. Przypominamy jednak, że nie najważniejsze jest osiągnięcie celu, tylko samo posiadanie go. Życzymy udanych zakupów!”.

 Marzeniom zawartym w karcie przyjrzałam się z czystej uprzejmości. Ja swoje miałam już dawno wybrane. Przeleciałam pobieżnie wzrokiem po nazwach rozmaitych dań, pod którymi kryły się przeróżne wizje. Im droższe kupowało się marzenie, tym bardziej niezwykły był posiłek. Wystarczało go zjeść, a w nocy zawarte w nim substancje wpływały na mózg, zagnieżdżając w głowie nigdy nie wymyślone przez nas idee. Ot, nic trudnego.

– Ja chyba wezmę to o zostaniu gejszą. Brzmi ciekawie, no nie? Poczytam sobie po prostu parę książek o tym i pomarzę, że do nich dołączę – odezwała się Wiktoria. – Pewnie nigdy nie uda mi się go spełnić – zachichotała. – Ale to bez znaczenia. Nie wykupię długiej daty ważności, więc szybko mi zniknie, a przynajmniej zdąży sprawić trochę radości.

– Całkiem dobry pomysł… – powiedziałam z roztargnieniem. Zastanawiałam się właśnie, co stanie się z moimi własnymi marzeniami po wykupieniu sztucznych. Wbrew podejrzeniom miałam je. Naprawdę. Właśnie po to chciałam sprawić sobie jakieś inne, nieco słabsze i normalniejsze. Droga muzyków jest niezwykle trudna, a mimo to zawsze marzyłam o tym, że nią pójdę. A jednak siedzę tu i zamierzam właśnie oszukać mój mózg, że chcę być prawnikiem. Dlaczego nie jestem teraz w domu i nie gram na gitarze? Ludzie. To odpowiedź na wszystko. Przekonali mnie, że lepiej wieść jakieś zwyczajniejsze życie. Mieć pieniądze na kolejne dziwaczne i niemożliwe do spełnienia marzenia. Bo przecież wcale nie liczy się to, czy coś osiągniesz. Ważne jest, że CHCESZ coś osiągnąć. 

– O! To wygląda ciekawie! Objechać całą Polskę na grzbiecie konia. To nawet może się udać… – odezwała się Eliza. – Kiedyś jeździłam konno i całkiem nieźle mi to szło. A ty co bierzesz? – zwróciła się do mnie.

– Chciałabym jakieś długotrwałe marzenie. No wiecie, takie, żeby moja przyszła praca sprawiała mi radość. Mam być prawnikiem, więc… to raczej wiadome.

– Brzmi nudno, ale jak chcesz. Ja bym nigdy się na to nie zdecydowała! To takie… normalne – zacisnęłam gniewnie wargi, ale nic nie powiedziałam. Nie miałam ochoty na zbędne dyskusje.

 Gestem dłoni wezwałam jednego ze snujących się sennie kelnerów. Idąc, zdawał się wcale nie dotykać podłogi. Był tak lekki, cichy i… bezbarwny. Jak zresztą wszyscy tutaj. Delikatnym głosem zapytał, co podać, a gdy tylko odpowiedziałyśmy, odpłynął w stronę kuchni. Wkrótce stały przed nami parujące półmiski z trzema różnym potrawami.

Dostałam talerz pełen pięknie pachnących mięs, szczodrze posypanych przyprawami. To prawda, prawnicy są jak kawał solidnego mięcha, tak samo krwiści i żyłkowaci. No i oczywiście ostrzy, jak wielka papryczka chili znajdująca się na moim talerzu. Kto by uwierzył, że w tym na pozór zwyczajnym posiłku kryje się substancja, która ma wpłynąć na mój mózg. Każdy zjedzony kęs zbliżał mnie do nieodwracalnej zmiany… Czułam się z tym podle.

Za to moje „przyjaciółki” z wielką radością pałaszowały nieswoje idee, rozkoszując się smakiem sztucznych marzeń. Chyba po raz pierwszy w życiu widziałam je takie szczęśliwe. Przynajmniej na jakiś czas nie musiały się już martwić dziwną pustką w sercu i tym, że ich życie straciło sens.

Wiktorii zaserwowali jakąś dziwnie wyglądającą chińską potrawę, Elizie zaś… cóż, trudno stwierdzić, co dostała Eliza. Wyglądało to jak skrzyżowanie budyniu z końskim łajnem, na dokładkę posypane czymś, co przy dużej dozie wyrozumiałości można by nazwać wiórkami kokosowymi. 

Oczekiwałam jakichś sensacji, wybuchów w żołądku, mdłości, drgawek albo czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że przejęłam obce marzenia. O dziwo, czułam się całkiem normalnie. Żadnej zmiany w myśleniu, nagłego olśnienia o celu życia, albo chociażby wielkiej sympatii do prawników. Absolutnie nic. Byłam lekko zawiedziona, naprawdę oczekiwałam, że zaraz niebo runie mi na głowę. Oczywiście wielokrotnie słyszałam, że nic takiego się nie dzieje. Jednak to był mój pierwszy raz i myślałam, że będzie nieco bardziej ekscytująco.

– Nic nie czuję… Żadnej zmian, ani nic. Czy to zawsze tak wygląda?

– Jasne! – powiedziała radośnie Wiktoria. – Poczekaj na noc, wtedy będzie jazda. Ja ci mówię, nie przeżyłaś lepszej! To trochę tak, jakby potrafiło się panować nad przeszłością, wiesz? A zresztą sama się przekonasz.

– Jak wytrzymałaś bez tego tak długo? Musiałaś nie mieć żadnych celów i być zupełnie pusta. Nie rozumiem, jak potrafiłaś żyć bez marzeń – powiedziała Eliza ze wzgardą. – Każdy, kto tu nie przyszedł, jest jak pusta szklanka, po prostu nie ma w sobie nic. Ale wystarczy tylko żeby coś kupił i już go czymś napełnią, sokiem albo mlekiem.

– Pff… Jak chcesz tak filozoficznie, to proszę bardzo. Nawet na pozór pusta szklanka, nie jest tak właściwie pusta. Jest w niej… Choćby powietrze. To właśnie to! Każdy człowiek ma w sobie jakieś ukryte marzenia. Nie wszystkie musza być kupione, naprawdę – denerwowało mnie, kiedy zaczynała mówić jak jakiś szurnięty filozof od siedmiu boleści. 

– Nie każde musi być kupione tak? To gdzie znajdziesz jakieś inne, hę? Bardzo chętnie się dowiem.

– W swoim cholernym umyśle na przykład! W sercu czy gdziekolwiek tam są marzenia. One po prostu są i tyle.

Przez chwilę patrzyła na mnie pusto, po czym odezwała się z pogardą.

– Nikt już nie ma własnych marzeń, dobrze o tym wiesz. Więc przestań się zgrywać i wymyślać rzeczy, których nie ma! Zresztą nawet gdyby ktokolwiek je miał, to tutaj można kupić znacznie barwniejsze i ciekawsze.

 

***

Był już późny wieczór, a ja nadal nie czułam nic niezwykłego. No, może prócz wszechogarniającej senności, ale to z pewnością po prostu z powodu późnej pory.

Do domu wróciłam już jakiś czas temu, a teraz tylko bezmyślnie gapiłam się w ekran komputera. Dziewczyny poszły gdzieś rozchichotane opijać nowe marzenia, ale ja wykręciłam się jakąś głupią wymówką. Nie miałam na to najmniejszej ochoty.

Z jednej strony bardzo chciałam zobaczyć, co stanie się w trakcie snu, z drugiej zaś nieco się bałam. Ale ci wszyscy ludzie wciąż jakoś żyli, więc to nie mogło być nic groźnego. Z tą myślą położyłam się do łóżka.

 

***

Puff! Rozbłyski przeróżnych barw, dziwne głosy. Wszędzie wokół niczym cienie krążyły lekkie sylwetki. Raz po raz światło rozpalało się i gasło, głosy przybierały na sile i cichły. Nie wiem, co mówiły, i tak naprawdę nie miało to najmniejszego znaczenia. Chciałam się stąd wyrwać, uciec, ale na przemian ciemność i niezwykłe kolory więziły mnie w swojej iluzyjnej klatce. Gdzieś na krawędzi umysłu zdawałam sobie sprawę, że to jest nierzeczywiste. Dopiero potem wszystko zaczęło się rozkręcać…

***

 

Gitara to naprawdę niezwykły instrument. Gdy tylko na niej gram, czuję dziwaczną, dziką moc, z którą nic nie może się równać. Każde pociągnięcie struny tworzy dźwięk, który potem splata się z innymi. Razem brzmią może nieco lepiej od piły mechanicznej, ale to nie ma znaczenia. Ważne, że wreszcie czuję, że żyję. Trammm! Trachhh! Rodzice zawsze mi mówili, że moja gra pod względem decybeli przewyższa miauczenie obdzieranego ze skóry kota, ale na to nie zważałam. Czuję, jak w moim sercu powoli rodzi się to niezwykłe uczucie – jakbym zaraz miała polecieć gdzieś daleko stąd. Jakby każdy dźwięk przybliżał mnie do jakiegoś innego, lepszego świata. Dziwna, wibrująca moc gromadzi się tuż pod skórą. Wydaje się, że zaraz ja przebije i wydostanie się na zewnątrz.

Czuję, że zaczyna się robić coraz bardziej gorąco, moc staje się silniejsza, dziksza. Zupełnie inna niż ta, do której przywykłam, zdaje się powoli rozrywać mnie od środka. Próbuję oderwać dłonie od strun, ale nie mogę. Nagle wszystko zaczyna dziać się coraz szybciej, moje palce śmigają po gryfie tak jak jeszcze nigdy dotąd. Próbuję zamknąć oczy, przerwać tę opętańczą grę, ale nie jestem w stanie. Wszystko zaczyna wirować jak w jakimś szalonym kalejdoskopie, a ja nadal czuję, jakbym leciała. Próbuję się wyrwać, krzyczeć, ale z moich ust nie wydobywa się żaden dźwięk. Tylko głośne traaach , tuuumm, tummm, bumm, trachhh gitary, które w zastraszającym tempie osiąga swoje apogeum. Crescendo szaleństwa… A potem tylko nieco głośniejsze bum i ciemność.

 

***

Trzymałam w dłoniach gitarę i patrzyłam na nią z lekkim obrzydzeniem. Na próbę pociągnęłam jedną strunę. Wydobywany przez nią dźwięk przypominał odgłos darcia jakiegoś wyjątkowo mocnego materiału. Ciągnął się długo, jakby specjalnie raniąc moje zmysły. Zaczęłam przyglądać się jej z uwagą badacza, który właśnie dowiedział się, że trzyma w dłoniach kości kanibala; lekko zafascynowana, ale z odrazą.

Dźwięki wydawane przez gitarę mogły konkurować o nagrodę najgłośniejszych i najbardziej denerwujących na świecie. Miałam niejasne wrażenie, że kiedyś, całe lata świetlne stąd, ta „muzyka” mi się podobała.

Szybko odłożyłam trzymany w dłoniach instrument pod ścianę. Tylko ta dziwna nicość w sercu, która zdawała się promieniować na całe ciało, nie dawała mi spokoju. Czułam się taka pusta i nieważna. Jak jakiś wazon, do którego nikt nie chce wstawić kwiatów.

Mój wzrok padł na książkę leżącą na biurku. Był to kodeks, moja najczęstsza lektura ostatnimi czasy. Zawsze lubiłam go czytać, ale teraz i on mi nie wystarczał. Uśmiechnęłam się do siebie. Więc nadszedł czas, by kupić nowe marzenie!

 

Koniec

Komentarze

Bardzo fajny tekst. Niezwykły pomysł, a zakończenie i tak zaskakuje. Podobało się.

Końcówka się urwała. Temu zdaniu:

No, może prócz wszechogarniającej senności, ale to z pewnością po prostu z powodu późnej

I otaguj opowiadanie.

Babska logika rządzi!

Niezły tekst. Moim zdaniem pomysł nie jest super oryginalny, ale dobrze zrealizowany. Ogólnie poziom powyżej tutejszej średniej. Mam wrażenie, że pisałaś o czymś, co jest dla Ciebie w jakiś sposób ważne. Jeśli tak, to bardzo dobrze, bo tylko o takich rzeczach naprawdę warto pisać. 

Smutna kobieta z ogórkiem.

Ciekawy pomysł, ciekawy tekst.

Przypominam sobie Twoje poprzednie opowiadania i jesteś – moim zdaniem – o krok od napisania tekstu naprawdę świetnego. Tematyka jest interesująca i bardzo dojrzała, warsztat coraz lepszy, już naprawdę dobry (jeju, wiesz, że dwa przymiotniki nie zawsze trzeba rozdzielić przecinkiem! ;)). 

Trochę jeszcze sposób narracji nie nadąża z dojrzałością za tematem. Ale to tylko kwestia czasu.

Przeczytałam z zainteresowaniem.

Ciekawy, całkiem nieźle napisany tekst. Mignęły mi jakieś błędy w zapisie dialogów, parę zaimków można by wyrzucić, ale to drobiazgi.

Podobało mi się.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Witaj Koro po dłuższej przerwie. Przyjemny tekst. Widać, że robisz postępy. Pozdrawiam.

Dziękuję wszystkim za miłe komentarze.  

Finkla– już dopisałam koniec urwanemu zdaniu. Dzięki, że mi o nim napisałaś. Jakoś zupełnie wcześniej tego nie zauważyłam… Cieszę się, że Ci się podobało. 

Virginia– To prawda, być może nie jest to super oryginalne, ale ogólnie rozgryzłaś mnie. Pisałam o ważnych dla mnie wydarzeniach, więc był to swego rodzaju sposób odreagowania. 

ocha– Dziękuję za bardzo miły komentarz! Też mam nadzieję że w przyszłości uda mi się napisać naprawdę dobry tekst. No ale zobaczymy.

AlexFagus– Niestety zawsze wkradają mi się jakieś błędy…

ryszard– Cieszę się, że uważasz, że robię postępy.

Początkowo opowiadanie przypomniało mi o filmie "Pamięć absolutna", w którym ludzie mogli kupować wspomnienia. Jednak film (ja niemal każdy ze Schwarzenegerrem) był nastawiony głównie na akcję, w przypadku Twojego tekstu jest zupełnie inaczej. I bardzo dobrze. Lektura takich ciekawych i dobrze napisanych opowiadań to czysta przyjemność ;-)

Być może tylko ja dostrzegam pewną niekonsekwencję w tekście. Polega ona na tym, że "kupienie" jakichś tam nierzeczywistych wspomnień – nierzeczywistych, bo dotyczących spraw i sytuacji nigdy nie przeżytych – ma rzutować na, ma warunkować, bieżące zainteresowania. Jaki jest związek między fałszywymi wspomnieniami o na przykład wakacjach na Hawajach z nagłym polubieniem muzyki Wagnera?

Myślę, że w tym rzecz, że kupuje się marzenia, nie wspomnienia. To jest dla mnie najciekawsze w pomyśle na ten tekst.

 

Tak czy siak, szkoda, że nie pojawiła się tutaj bardziej rozbudowana fabuła.

W ten sposób, droga autorko, tylko pokazałaś nam, że masz super pomysł. Nie stworzyłaś jednak na nim super opowiadania. Przynajmniej tak mnie się zdaje, że ta koncepcja ma duży potencjał fabularny, co daje jej przewagę nad wieloma fajnymi obserwacjami, które nadają się tylko na krótkiego szorta (patrz np. On – Unfalla).

Perrux– Bardzo się cieszę że podoba ci się mój tekst!

AdamKB– tak, tutaj chodziło o marzenia, nie wspomnienia. Kupno marzeń w żaden sposób nie zmienia przeszłości, tylko to co chciałoby się osiągnąć. Ale jeżeli było niejasne to chyba powinnam coś poprawić…

Klapacjusz– Wszyscy wcześniej mówili mi, że powinnam się starać pisać krótkie opowiadania. Może kiedyś rozbuduję jeszcze nieco ten pomysł w jakimś innym opowiadaniu. 

Wypełnij pole "fragment" w edycji tekstu, bo coś czuję, że opowiadanie wkrótce trafi na stronę główną. :-)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Koro, daruj. To mi się "zamieniły" wspomnienia z marzeniami. Dlaczego, nie wiem, więc nie pytaj. No wzięły i się zamieniły…

Tak, marzenia kierunkują działania. Jeśli nie u wszystkich, to u większości ludzi.

Przyznam, że chyba nie rozumiem do końca. "Chciałbyś pragnąć objechać cały świat?" Jak to: chciałbyś pragnąć? Dlaczego nie: pragniesz? Z tekstu wynika, że ludzie z jakiegoś powodu stracili marzenia (to co mowią Eliza z Wiktorią), ale brakuje tła, które by to tłumaczyło. A główna bohaterka przecież swoje marzenie ma…?

Rozumiem, że kluczem jest to, że sztuczne marzenie zastąpiło prawdziwe, ale… Jaki jest sens w oferowaniu ludziom pragnienia posiadania marzeń?… Rozumiem sytuację "ludź chce wybrać się w podróż dookoła świata, nie stać go na to, więc kupuje obiad i w nocy przeżywa niezapomniane przygody". Ale opcji "ludź jest za głupi, by marzyć o czymkolwiek, więc marzenie kupuje" bez głębszego wyjaśnienia niestety nie rozumiem.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Masz racje, to rzeczywiście może być trochę niejasne. Chodzi o to, że nie ważne jest samo osiągniecie celu tylko posiadanie go. Tak, żeby było do czego dążyć, o czym myśleć. Większość ludzi straciła jakikolwiek sens życia. Wiedzie pustą egzystencję, więc  w takim momencie samo posiadanie marzenia jest nawet ważniejsze od jego spełnienia.

Ale nie jest tak, że nikt nie ma marzeń. Niektórzy, tak jak główna bohaterka, wciąż je mają. Przez presję społeczeństwa (wszyscy inni kupują sobie marzenia) zastępują swoje własne sztucznymi. Wtedy tak jak reszta tracą je bezpowrotnie.

 

Bardzo mocno przegadane – i bez cienia dramatyzmu.

Pozdrawiam.

Uch… Ciekawy pomysł, ale końcówki nie kupuję zupełnie. Jest ostre niedopowiedzenie, które Kora rozjaśnia dopiero w komentarzach – i owo rozjaśnienie także do mnie nie przemawia. Jak to, w człowieku jest miejsce na jedno marzenie? Przecież każdy może mieć ich wiele! Sądziłem, że kupne marzenie miesza się co najwyżej z tymi, które są tam już wcześniej – a tu co, nadpisuje się? Nie jestem przekonany, to mi po prostu nie gra. To musiałoby być marzenie tak wieloaspektowe, tak rozbudowane, że już na nic innego w sercu miejsca nie ma. A tu proszę, znienacka gitara obrzydła.

Być może z tego powodu tekst zupełnie mnie nie ruszył, mimo obiecującej sceny w restauracji marzeń.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

UWAGA, SPOJLERY!

Oj, Psycho, czepiasz się. Dla mnie zjadane marzenia to uzależniająca substancja. Cholernie wredna, bo rozwala od pierwszego kopa. Zwykłe nałogi działają tak samo, tylko przeważnie wolniej. Jak zaczynasz wpadać, to jest wyjątkowo przyjemnie. A jak już wpadniesz, to koniecznie musisz wziąć kolejną dawkę, żeby mózg dostał tyle dopaminy i serotoniny, coby mógł funkcjonować normalnie. Bo w zwyczajnych mechanizmach już się coś porypało i trzeba specjalnej stymulacji, żeby czuć się przeciętnie.

Babska logika rządzi!

Ale mechanizm jednego nałogu nie wyklucza istnienia mechanizmu innych nałogów :) O to mi chodzi :) Palacze mogą być również alkoholikami, a na dokładkę, jak ich fantazja napadnie, zostać ćpunami i/lub seksoholikami. Każdy z tych nałogów jest w stanie współistnieć z resztą. A że wykończą do spółki nosiciela? No cóż, marzenia też zabijają :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Tak, można mieć wiele nałogów. Ale tu mowa o jednym: marzeniach. Owszem, można pić U-Booty, ale porządny alkoholik albo łoi denaturat, albo inne tanie wino, a nie miesza jedno z drugim. Wydaje mi się, że palacz może nie znosić papierosów mentolowych itd. Jeśli gitara nie jest kompatybilna ze studiowaniem prawa, to zostaje odstawiona do kąta. Naturalne marzenie zostało wypchnięte przez sztuczną konkurencję. Albo wpatrujemy się w nutki, albo w paragrafy.

Babska logika rządzi!

No i tego "albo" nie kupuję, bo nie widzę uzasadnienia dla takiego wykluczjącego wyboru – moim zddaniem jedno pomieści się obok drugiego, tak jak piwko zapite whisky. Owszem, mogą wystąpić efekty uboczne… ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Tak Finklo, właśnie to chciałam przekazać. W ogólnym rozrachunku sztuczne pragnienia okazały się silniejsze od tych prawdziwych. Wystarczyło raz "zjeść" nowe marzenie, i traciło się możliwość tworzenia własnych. Coś się jakby w środku zamykało. Traci się zdolność kreowania marzeń, którą odbierają te substancje. 

Koro, ale – jak zrozumiałem, być może opacznie – "nadpisujesz" też marzenia już wykreowane, istniejące, czy nie?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Chodzi o to, że ten narkotyk tak jakby niszczy możliwość tworzenia własnych marzeń. Nie ma się już żadnych innych prócz tych, które kupisz. W pewnym momencie dane sztuczne marzenie "przestaje działać", innymi słowy traci zupełnie znaczenie i wtedy trzeba kupić nowe. 

"Niszczy możliwość tworzenia" to nie to samo co "usuń istniejące" :) To pierwsze wynika nawet z dialogu przy daniu z marzeniami i dla mnie oznacza "nie zamarzę sam z siebie niczego nowego", ale to drugie – akurat mi – po prostu nie pasuje. To musiałaby być bardzo selektywna substancja, nie dość, że blokująca marzenia własne, to jeszcze czyszcząca pamięć i skojarzenia związane ze wspomnieniami.

Nadal – pomysł i pierwsza część bardzo mi się podoba. W drugiej chyba zabrakło wyraźniejszego pokazania co danie robi z człowiekiem. To wyłącznie moje zdanie, pamiętaj! :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Mi się podobało, można powiedzieć " ot, taka Pamięć Absolutna", jednak jak sama autorka przyznała w komentarzach powyżej,  taka koncepcja opowiadania pozwoliła jej zamieścić w nim sytuacje z własnego życia. Spostrzeżenia bardzo trafne, fajny pomysł,  szybko i przyjemnie się czytało. Nie widzę sensu w analizowaniu poszczególnych związków wyrazowych, autorka wiedziała co chce przekazać i utkała opowiadanie z własnych emocji i z tego co ją boli w świecie, nadając temu odpowiednie ramy,  o to powinno chodzić w pisaniu według mnie. Duży plus.

Związki wyrazowe nadają sens zdaniom, darthrevanek. Chodzi o to, co autorka chciała przekazać, a co przekazała, bo to bywają rozbieżne sprawy.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Fajny tekst, ładnie napisany i ciekawy pomysł, ale co do zakończenia zgadzam się z PsychoFishem – jakoś trudno mi zaakcpetować fakt, że nowe marzenie zostania prawnikiem mogłoby tak kategorycznie skreślić gitarę. Rozumiem np. porzucenie chęci zostania muzykiem, ale żeby zaraz nie podobała się gitarowa muzyka? Bo przecież "ośrodki" odpowiadające za upodobania i marzenia niekoniecznie się pokrywają (sorry za pseudoanatomiczną wstawkę :D).

Ale tekst mimo to się podobał ;)

Niezwykły pomysł Koro. Na docenienie zasługują teksty tego typu, oryginalne, pomysłowe i niosące ze sobą jakieś życiowe przesłanie. :D

Jedynym błędem jaki widzę w twoim stylu jest to, że dialogi twoich bohaterów w dużej mierze zawierają niepotrzebne, rozpraszające czytelnika farmazony ^^ Podobnie jest w narracji, bo skupiasz się na budowaniu pięknych, długich zdań, pełnych porównań, metafor i mądrości, przez co cierpi treść, bo choć opowiadanie ma kilka tysięcy znaków to wszystko co się w nim dzieje, dzieje się dopiero w ostatnich akapitach. W rezultacie, aby dostać się do ,,fabuły" opowiadania trzeba się przebić przez ocean poetyckich opisów.

Dlatego jeśli zamierzasz publikować – taka moja rada, żebyś skupiała się bardziej na treści, a odrobinę mniej na formie. Bo nie każdy polski czytelnik jest inteligentny i większość jednak woli jak to fabuła wciąga, a nie zdania są piękne.

Miałem sen, ale już mnie odszedł...

Zaprotestuję Nidrilu, ja z moim IQ 39 jestem mega inteligentny i uważam, że nadmiernie rozbudowane zdania czasem po prostu mocno szkodzą – bo przeważnie są nie na miejscu, a Autor (przeważnie) nie wie, jak ich użyć, by nie przemienić tekstu w niestrawną sieczkę!

Czytelnik inteligentny np. nie lubi nadmiaru zbędnych ozdobników (tak o se powiem, bo nie mam na to żadnych badań i o to chodzi, trzeba ładnie kit bez uzasadnienia wciskać!) – czyli parafrazując twoje zdanie, można by rzec: Nie każdy polski czytelnik grzeszy niepoważnym umiłowaniem do pustej, nic nie niosącej z sobą barokowej formy i ta mądra większość woli, jak fabuła wciąga, a nie zdania są piękne :) Taka moja kpina-przestroga przed rozpędzaniem się w uogólnianym wartościowaniu (bo kiedy mówisz o sobie i swoim zdaniu, to inna para kaloszy) :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Tu nie chodzi o kpinę, drogi PsychoFish, ani o nadużywanie słowa ,,wszyscy". To bardzo chłodna statystyka. Analizując wybrane utwory takie jak Zwiadowcy, Zmierzch, Harry Potter, czy jakieś Harlequiny, widać jak na dłoni, że najlepiej sprzedają się te książki, w których zdania są proste i są tylko narzędziem do przekazywania treści. Pisarzowi zazwyczaj trudno jest znaleźć wspólny język z ,,ludem", właśnie dlatego, że pisarz jest artystą, jest zazwyczaj osobą wykształconą, a więc i jego twórczość jest automatycznie inteligentna i artystyczna. Czytelnik zaś w sporej mierze to prosty lud, który trzeba zachęcić do czytania. Dlatego powiedziałem ,,jeśli zamierzasz publikować". Bo tutaj, wśród pasjonatów to żadna zbrodnia szaleć poetycko. Ale na rynku jak się będzie używało zbyt rozbudowanej formy, to prześcignie cię jakaś prostsza wypocina, bo weźmie sobie do ręki twoją książkę taki nastolatek w koszulce Behemota, przeczyta kilka zdań, powie ,,eeee?" i odłoży. I moim zdaniem tak byłoby właśnie z tym tekstem (dziecko w koszulce behemota to tylko symbol, ale należy pamiętać, że nie każdy w koszulce behemota to kretyn, ani samego zespołu nie miałem zamiaru obrażać.)

Miałem sen, ale już mnie odszedł...

Pax Nidril, ja tylko ci pokazuję, że inteligencja nie idzie w parze z uwielbieniem dla przekombinowanych zdań – często wręcz przeciwnie. Ładne zdania, bywa, to snobowanie się na artyzm, za którym nie stoi żadna treść.

 

Co do prostego języka – prawie się zgodzę. Tylko dlaczego trylogia husycka AS była/jest popularna? Wcale najłatwiejszym językiem pisana nie jest – przynajmniej momentami. Piramidą skomplikowanych językowo zdań też nie jest, od razu zaznaczam. To o czym piszesz, to wybieranie targetu dla tekstu i takie jego krojenie by osiagnąć sukces a) komercyjny b) innego rodzaju. W swoim pierwszym poście zaś niesprawiedliwie i co więcej, bez uzasadnienia, używasz wartościowania, sugerując, że tylko nieinteligentny czytelnik woli jak fabuła wciąga – i do tego piłem. Ostrożnie z takimi sformułowaniami, bo łatwo się na nich poślizgnąć ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PsychoFish, nie jestem ani odrobinkę zły i przepraszam jeśli odniosłeś takie wrażenie ;D

 

Co do trylogii husyckiej to powiem ci, że sam miałem się do niej odnieść, bo to co Sapkowski wyczynia w niej ze zdaniami, to jest magia w najczystszej postaci. Tam się pływa po zdaniach, a nie się je czyta. Jednakże ta trylogia nie jest nawet w połowie tak popularna jak Wiedźmin, który pisany jest dużo, dużo prostszym językiem.

Co do ostatniej kwestii, nie miałem na myśli tego, że tylko inteligentny czytelnik woli wciągającą fabułę. Zwykłe nieporozumienie.

Miałem sen, ale już mnie odszedł...

Czytałeś Pilcha? Wprawdzie tematyka u niego na jedno kopyto, ale z takiego "Pod Mocnym Aniołem" zapamiętałem język, do którego pasuje jeden przymiotnik: przeźroczysty, bo tak lekko się czytało.

Zapewne kwestia talentu, wyważenia proporcji i redakcji :) Nic, wyjaśniliśmy sobie, pójdźmy czytać ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

O widzę że wywiązała się tutaj niezła dyskusja! Przepraszam, że odzywam się dopiero teraz.

PsychoFish masz rację, mogło to być nieco nie jasne. Zapewne powinnam nieco bardziej dopracować koniec, może kiedyś jeszcze nad tym przysiądę i spróbuję coś poprawić. Tak, żeby wszystko było nieco bardziej czytelne.

darthrevanek– Bardzo się cieszę, że ci się podobało! Tak naprawdę w tym opowiadaniu najważniejsze były emocje. 

arya– właśnie samo zakończenie nie było zbyt dopracowane….  Jak się teraz nad tym głębiej zastanowię, to prawda, pewnie mogłam je zrobić lepiej. Chodzi o to, że w tym świecie nie ma już miejsca dla pierwotnych marzeń ludzi. Gdyby ktoś kupił marzenie o grze na gitarze– spoko. Ale tamto danie jakby zrobiło z jej mózgu czystą kartę, którą mogły już wypełniać tylko kupne marzenia, a tamte prawdziwe zostały skreślone. No może sama muzyka mogła się jej jeszcze podobać, ale jej umysł przeszedł na nieco inne tory. Ale cieszę się, że w ogólnym rozrachunku ci się podobało.

Nidril– To prawda, że dialogi być może w niektórych momentach są nieco zbyt… sztuczne. Ale miało to służyć przekazaniu treści dotyczących marzeń w, że tak powiem, akcji a nie rozmyślaniach narratora. W sumie było to jedno z moich opowiadań napisanych najprostszym językiem ;)

 

 

 

 

Dość smutne opowiadanie. Jakże przykro czytać o dziewczynach, które nie umieją mieć własnych marzeń.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Misia przeraża taki świat, w którym nie ma się własnych marzeń. :( 

Nowa Fantastyka