- Opowiadanie: Nidril - Bękarty wyobraźni - Koniec Świata

Bękarty wyobraźni - Koniec Świata

Absurdem jest pomysł, absurdem jest całe opowiadanie. Ale największym absurdem jest to, że wciąż nie mogę sprzedać nagrody za to absurdalne opowiadanie.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Bękarty wyobraźni - Koniec Świata

Zjawiły się punktualnie o północy. To co przylazło pod moje drzwi, zaczęło się niewiarygodnie drzeć. Przypominało to ryk torturowanej świni przemieszany z wyciem wilka. W tle tego głosu słychać było szepty. Był to najbardziej przerażający dźwięk jaki kiedykolwiek słyszałem. Sam ten głos, sprawił, że opuściła mnie cała odwaga. Padłem na ziemię przyciskając ręce do uszu i krzycząc z przerażenia. Drżałem, miotałem się, modliłem by wrzask ustał, wołałem o pomoc, waliłem pięściami w podłogę. Szept potwora powtarzał ,,zabiję cię, wyjdź do mnie… Rozerwę cię, umrzesz… Nie uciekniesz przede mną", krzyk zaś rozrywał bębenki, gotował krew w żyłach, sprawiał, że drewniana podłoga drżała, a kieliszki w salonie pękały. Półki zaczęły spadać ze ścian, krzesła zaczęły się przewracać, aż w końcu w całym domu zgasło światło. I wtedy wycie ustało. Ja jednak nie dałem się zwieść, wciąż czułem obecność potwora, słyszałem jego szepty, wiedziałem, że ten tylko się ze mną bawi. I rzeczywiście, po kilku minutach bezwzględnej ciszy, gdy mój słuch się wyostrzył, przestawił na dźwięki o niskiej głośności, wycie powróciło. Nie wytrzymałem tego, straciłem przytomność.

Kiedy rano otworzyłem oczy, po potworze nie było śladu. Promienie słoneczne wpadały przez szpary między deskami do pokoju, słychać było nawet śpiewanie wróbli i gruchanie gołębi. Przez pierwsze dwie godziny siedziałem na podłodze, ściskając w dłoniach dwulufowy karabin. Potem odważyłem się wyjść na zewnątrz. Gdy otworzyłem drzwi, tuż przed nimi ukazał mi się dymiący, wypalony w kostce pentagram, który śmierdział dymem, siarką i odorem palonych włosów. Zadrżałem, wiedziałem, że nie jestem tu bezpieczny. Pentagram oznaczał, że mój dom został oznakowany. Był to pewnego rodzaju krzyżyk, drogowskaz dla potworów, które wrócą po zmierzchu by pozbawić mnie życia.

Wtedy postanowiłem opuścić dom. Ruch był moją jedyną nadzieją, poza tym wciąż łudziłem się, że gdzieś na świecie jest miejsce, gdzie śmierć jeszcze nie dotarła. Zrobiłem jak postanowiłem. Przez miesiąc udawało mi się unikać niebezpieczeństwa. W dzień podróżowałem, w nocy zamieniałem jakiś dom w twierdzę, a potem barykadowałem się w najbezpieczniejszym pomieszczeniu. Od czasu pierwszej nocy nie słyszałem już ani razu tego przeraźliwego krzyku, miałem raczej do czynienia ze zwykłymi ożywionymi trupami. Aż do tej nocy.

Wtedy, późnym popołudniem trafiłem do pomniejszego miasteczka. Ot, kilkanaście domów, kościół, kilka sklepów i warsztatów. Od razu zacząłem szukać miejsca, gdzie mógłbym przetrwać noc.

Padło na posterunek policji, ponieważ w przeciwieństwie do delikatnych przenośnych mieszkań był zrobiony z solidnego betonu i najprawdopodobniej miał piwnicę. Wcześniej jednak udałem się na poszukiwanie zapasów. Do pierwszego domu nie wszedłem, resztki przyzwoitości zabroniły mi okradać gospodarstwo, u którego wejścia leżała rozpruta gospodyni. U sąsiada znalazłem paczkę płatków kukurydzianych, kilka puszek sardynek oraz paczkę zamrożonych truskawek. Te ostatnie sprawiły, że morale skoczyły mi wysoko ponad normę. Próg posterunku przekroczyłem śpiewając ,,Stayin' alive".

Zacząłem rozstawiać zapasy w piwnicy i wtedy to wszystko się zaczęło. Usłyszałem ciche cyknięcie odbezpieczanego rewolweru.

– Nie radziłbym się teraz ruszać – usłyszałem zza pleców. – Obróć się, ale powoli. Pamiętaj, że każdy twój ruch kończy się w ten sam sposób. Sięgasz za kurtkę, bam, próbujesz mnie obezwładnić, bam, nawet jak kichniesz to nacisnę spust.

Obróciłem się bardzo, bardzo powoli. Ujrzałem twarz napastnika, był to siwy, żylasty facet, miał na oko sześćdziesiąt lat.

– Nie zamierzam robić nic niespodziewanego.

– Też tak uważam. Staniesz sobie tam – powiedział chłodno mężczyzna wskazując mi lufą róg pokoju. Nie miałem wielkiego wyboru, wiec zrobiłem co mi kazał.

– Jesteś sam? – zapytał.

– Nie, taszczę za sobą harem półnagich Azjatek – zadrwiłem.

Facet wlepił we mnie zimny, przeszywający wzrok. Nagle zaczął się śmiać.

– Dowcip! Pierwszy jaki słyszałem od miesiąca! – krzyknął opuszczając rewolwer. – Dobra, nie stój tam, mamy mało czasu.

Zgodziłem się z nim. Kiedy wchodziłem do budynku było już ciemno. Biorąc pod uwagę, że mamy początek lata, północ musiała być za jakąś godzinę. Zabraliśmy się więc do barykadowania pomieszczenia, a że mój nowy towarzysz – Dean, był w kwestii bezpieczeństwa stanowczo zbyt przesadny, zacząłem się zastanawiać, czy rankiem w ogóle uda nam się stąd wyjść.

Dean wydawał się być na prawdę w porządku. Gadaliśmy sobie o footballu i niezdrowym żarciu, w pewnym momencie wyjął nawet butelkę szkockiej, którą opróżniliśmy w jakieś pół godziny wprowadzając się w niewątpliwy stan nieważkości. Dean wydawał się być na prawdę w porządku.

Szkoda, że równo o północy jego oczy zmieniły barwę na czarną, a twarz zbladła i zapadła się, odsłaniając mglistą czeluść w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą były jego usta. Ze zmarszczonymi brwiami obserwowałem jak przeciętnej, zdziadziałej postury mężczyzna rozrasta się do rozmiarów żubra. Jeżeli chodzi o dalsze szczegóły to nie jestem w stanie ich wymienić, albowiem szkocka skutecznie siała chaos w połączeniu oczy-mózg, rujnując moją percepcję.

– Nareszcie cię dopadłam… – usłyszałem charakterystyczny szept w głowie, ten sam, który miesiąc temu niemal doprowadził mnie do szaleństwa.

– Teraz zginiesz…

– Chwila! – krzyknąłem – Jedna rzecz sprawia, że nie możesz mnie uśmiercić.

– Jaka to rzecz? – wyszeptał potwór.

Wstałem i podniosłem pustą butelkę po szkockiej.

– A taka, że z gamy wszystkich substancji dostępnych na świecie, wybrałaś miksturę, która czyni człowieka – czyli mnie, niezwyciężonym. Alkohol!

I wtedy coś mnie rąbnęło z ogromną siłą w klatkę piersiową. Przeleciałem przez całe pomieszczenie i zwaliłem się na stalowe szafki.

– Głupczeee! Zgniotę cię niczym mrówkę… Czy zdajesz sobie sprawę dlaczego poluję na ciebie osobiście?

Nie odpowiedziałem, wciąż zbierałem się do kupy po uderzeniu. Kątem oka ujrzałem rewolwer, który przyniósł ze sobą Dean. Zacząłem się czołgać w jego stronę.

– Jesteś ostatnią, plugawą istotą ludzką jaka została na tym świecie – kontynuował potwór. – Zamieniłam was w watahę gnijących, szwendających się bez celu odpadków organicznych. Tych których ja nie zabiłam, zabiły one. Twoje niebywałe umiejętności pozwoliły ci przetrwać przez tak długi okres, ale żyjesz tylko dlatego, że ja byłam zbyt zajęta, by cię zabić. Ale dość już żywiłeś się złudną nadzieją. Giń.

Nie czekałem na cios, rzuciłem się po rewolwer i wycelowałem go prosto w twarz zjawy. Nacisnąłem spust, ale usłyszałem tylko głuche stukanie pustego bębenka.

– No jasne… – mruknąłem. – Gdybyś miała naboje zabiłby mnie Dean, a ty nie musiałabyś tak długo czekać.

W tym momencie niewidzialna moc znów uderzyła z potężną siłą wyrzucając mnie na betonową ścianę. Żebra strzelały głucho jedno po drugim, zatoczyłem się, padłem na kolana i zwymiotowałem krwią. Kolejne uderzenie niemal pozbawiło mnie przytomności. Leżałem bezwładnie na ziemi czując ciężkie, słabnące bicie własnego serca. Czekałem na ostatnie uderzenie.

– Poczekaj… – wyjęczałem dławiąc się krwią. – Mówiłaś…że jestem ostatni. Jedno… życzenie.

Bestia milczała przez jakiś czas, w końcu zawyła przeraźliwie i uniosła dłoń w moją stronę.

– Mów – wyszeptała.

– Zagrajmy…w kości.

Zjawa znów zawyła.

– O co chcesz grać? Nie masz nic, nawet twoje życie już odebrałam.

– Jestem… – nie dałem rady dokończyć, gdyż krew zaczęła wlewać mi się do płuc, pozbawiając mnie tchu. Wtedy poczułem przyjemne ciepło. To bestia uleczała mnie, abym mógł wypowiedzieć życzenie. A więc była zdolna do czynienia dobra…

– Nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale… dziękuję.

– Mów.

– Jestem ostatni, jestem przedstawicielem życia, ty śmierci. Zagrajmy. Jeśli wygram cofniesz wszystko, całe zniszczenie. Przywrócisz wszystko do życia, do dawnego stanu i nigdy już nie wrócisz, by to powtórzyć.

– A jeśli przegrasz?

– Uczynisz z moją duszą co będziesz chciała.

– Zgoda…

Gdy zasiadaliśmy do stołu drżały mi ręce. Bałem się, bo wiedziałem, że przegram. Nie było teraz przede mną perspektywy nieba, zbawienia po śmierci, pól Elizejskich. Cokolwiek mnie czekało było pełne cierpienia…nieskończonego cierpienia.

Wrzuciłem swoje kości do kubka, potrząsnąłem nim i z hukiem postawiłem na stole. Następnie, po przeciwległej stronie stołu drugi kubek uniósł się sam, a potem opadł delikatnie na stół.

– Trzy szóstki – wyszeptał potwór.

– Cztery szóstki – wyszeptałem w odpowiedzi.

Uniosłem swój kubek i poczułem jak moje serce przestaje bić. Jedynka, dwie trójki i…trzy szóstki. Przełknąłem ślinę w momencie, w którym kubek potwora zaczął się unosić.

– Zaczekaj – wtrąciłem się. – Jesteś honorowa, zgodziłaś się ze mną grać. Leczysz i pozbawiasz życia. Jak ci na imię?

– Śmierć…

Kubek uniósł się gwałtownie, a moim oczom ukazało się sześć szóstek.

Wygrałem…

 

Pytacie się, co bym zrobił gdybym musiał spędzić jedną noc w świecie opanowanym przez zombie. Z całą pewnością nie grałbym ze śmiercią w kości.

Koniec

Komentarze

Szwendać się. Brak jednej spacji i kilku przecinków.

Absurdzik, ale, o dziwo, spodobał mi się.

A do mnie nie przemówiło.

Ruch był moją jedyną nadzieją, poza tym wciąż była nadzieja, […]

Powtórzenia.

Żebra strzelały głucho jeden po drugim, […]

Jedno żebro czy jeden żeber?

I zazgrzytał mi magazynek rewolweru. Nie lepiej bębenek?

 

Babska logika rządzi!

Przeczytałam bez przykrości, jednak przyjemności też nie zaznałam. Ot, taka lekturka, o której pewnie niebawem zapomnę.

 

„Półki zaczęły spadać ze ścian, krzesła zaczęły się przewracać…” – Powtórzenie. Takich powtórzeń jest w opowiadaniu wiele.

 

„Promienie słoneczne wpadały przez szpary między deskami do pokoju…” – Wolałabym: Promienie słoneczne wpadały do pokoju przez szpary między deskami

 

„…że gdzieś na świecie jest miejsce, gdzie śmierć jeszcze nie dotarła”. – Wolałabym; …że gdzieś na świecie jest miejsce, do którego śmierć jeszcze nie dotarła.

 

„Wtedy, późnym popołudniem trafiłem do pomniejszego miasteczka”.Wtedy, późnym popołudniem trafiłem do niewielkiego miasteczka.

 

„Ot, kilkanaście domów, kościół, kilka sklepów i warsztatów”.Ot, kilkanaście domów, kościół, parę sklepów i warsztatów.

 

„Te ostatnie sprawiły, że morale skoczyły mi wysoko ponad normę”.Te ostatnie sprawiły, że morale skoczyło mi wysoko ponad normę.

 

„Dean wydawał się być na prawdę w porządku”.Dean wydawał się być naprawdę w porządku.

W zdaniu kończącym ten akapit, błąd jest powtórzony.

 

„Pytacie się, co bym zrobił gdybym musiał…”Pytacie, co bym zrobił gdybym musiał

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kojarzy się z Malowanym Człowiekiem i przechodzi w Siódmą pieczęć, ale nie jest źle

Zapowiadało się ciekawie. Gdzieś tak do momentu, w którym Dean okazał się potworem, naprawdę było ciekawie. Reszta tekstu to – mówiąc kolokwialnie – suchar. Absurdalne to jest, choć nie powiem, by pociągał mnie ten rodzaj absurdu.

Nowa Fantastyka