- Opowiadanie: maraard - Burza w piekle

Burza w piekle

Ok, więc tak. Napisałem i proszę o wskazanie ewentualnych błędów. Miłego czytania :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Burza w piekle

Wszystko upadło, tak?

Oczywiście. Wina ludzi? Ciężko na to odpowiedzieć jednogłośnie. Przecież nie wszyscy byli winni.

W sumie można jednak powiedzieć, że wszyscy. Każdy miał jakieś zatargi, a gdy ataki się zaczęły, rozpoczął się efekt kuli śnieżnej.

Od zawsze wiedziałem, że ludzie sami siebie wyniszczą. Jeden atak i reszta świata pójdzie na noże. Ale żeby aż tak? W dniach przed katastrofą świat wyglądał jak idylla. Oczywiście w porównaniu do dzisiejszych obrazów.

Zatargi na granicy ukraińsko-rosyjskiej wszystko zaczęły. Wbrew pozorom to nie wojskowi. Cywile nie wytrzymali napięcia. Ataki na rosyjskich żołnierzy stały się źródełkiem, które przekształciło się w potok krwi. A potok poszerzał koryto, aż stał się rzeką, która znalazła swe ujście w morzu.

Czemu ludzki gatunek jest aż tak głupi? Nie potrafimy żyć w zgodzie, aż nie stanie się coś okropnego. Zniszczyliśmy piękny dar, który został nam dany w posiadanie. Nieważne, czy to przez boga, czy wielki wybuch. Zniszczyliśmy doszczętnie. Ziemia nie jest już matką, która rodzi owoce, by ludzie na niej mieszkający mogli się nimi pożywiać. Zabiliśmy własną matkę przez zatargi między nami. Przez głupie ludzkie kłótnie.

Rosja wysłała wojska na mały kraik, który rozpoczął wszystko. Zachód nie został dłużny i wysłał bomby. Nikt się tego nie spodziewał. Sądzono raczej, że atomówki to ostateczność. Chyba nie muszę mówić, co stało się dalej.

Nie wiem, jak wygląda sytuacja w innych częściach świata, ale Polskę już podczas ataku Ukraińców ogarnęła anarchia. Podobnie było w Czechach, Słowacji i innych krajach. Krwawo tłumione przez policję zamieszki stały się w moich młodych oczach symbolem upadającego i krwawiącego kraju. Wszyscy przeczuwali, że teraz Rosja nie poprzestanie na Ukrainie. Ludzie uciekali na zachód, gdzie, w ich przeczuciu, mieli być bezpieczni.

A zachód wbił nam nóż w plecy.

To tam spadły pierwsze bomby. Pamiętam, że śmierć była widoczna wszędzie. Telewizja zalewała nas obrazami upadku Unii. Oczywiście tylko przez kilka dni. Później była już tylko cisza. Cisza i ciemność ekranów.

Mało pamiętam z tamtych dni. Szok nie pozwalał mi rejestrować wszystkich zdarzeń. Pamiętam jednak to uczucie, gdy jechałem do Rzeszowa, by ukryć się w schronie. Nie wiem czy był to strach, czy podekscytowanie. A może ogromny stres? Nie umiem odpowiedzieć.

Teraz siedzę i piszę te słowa do starego zeszytu, znalezionego w schronie. Jeszcze z PRL-u. Zostało w nim bardzo wiele wolnych kartek. Sam nie wiem po co to piszę, nie wiem nawet po co jeszcze żyję. Siedzę pod ziemią od kilku dni, a na zewnątrz szaleje burza, która jest dla nas zagadką tak wielką, niczym istnienie boga. Niektórzy wierzą, że coś tam jeszcze jest, a niektórzy sądzą, że zostało nam tylko tyle dni życia, na ile wystarczy nam jedzenia w schronie. Wszyscy boją się wyjść na zewnątrz.

***

Otwieram oczy i widzę biały sufit schronu. W kącie wisi pajęczyna, a towarzysze niedoli jeszcze śpią. Kilka łóżek i jedna szafa to jedyne wyposażenie skromnego pokoiku, w którym przyszło mi dogorywać. Zapasy jedzenia kończą się w zastraszającym tempie.

Na ostatnim zebraniu zapadła decyzja, by wyjść na zewnątrz. Zgłosiłem się na ochotnika. Nie miałem już w życiu nikogo oprócz obcych ludzi w schronie. Nie miałem nic do stracenia oprócz tej imitacji życia.

Dzisiejszy dzień jest dniem wyjścia. Za parę godzin dowiem się, co jest na górze. Strach miesza się we mnie z podnieceniem, a ludzie patrzą na mnie jak na bohatera. Albo jak na ich ostatnią nadzieję. Czy może jak na głupca?

Wstaję z łóżka i wychodzę na korytarz. Mam stawić się w głównej sali za jakieś pół godziny. Idę tam jednak teraz, bo czekanie w pokoju mnie zabija. Otwieram drzwi i widzę drugiego ochotnika. Idę się przywitać i siadam obok niego. Wszystko jest jakby zamglone, a czas chyba zwolnił bieg. Nie rozmawiamy. Siedzimy w ciszy, choć wiemy, że możemy już nie zamienić słowa.

Czas mija, a ja przypominam sobie swoje życie. Robię swój swoisty rachunek sumienia. Nie wiem o czym myśli ten człowiek obok. Właściwie to go nie znam. Nie wiem nawet jak ma na imię. Wiem tylko, że ma ze mną wyjść do piekła na ziemi. Piekła, które jest nad nami. Zabawna ironia. Ziemia i dom Lucyfera zamieniły się miejscami. Ciekawe gdzie jest teraz niebo? Czy nadal na swoim miejscu, czy może pod nami?

W końcu dostajemy skafandry. Były tylko dwa, ale więcej chętnych się nie znalazło, więc nie było problemu. W głównej sali zebrał się już tłum. Współczuję im. Gdy ich opuścimy, będą musieli czekać z niecierpliwością na nasz powrót. Ale właściwie to co mamy im powiedzieć, gdy wrócimy. Jeśli wrócimy. Przecież wszyscy wiemy, że Ziemi już nie ma. Tylko głupcy wierzą, że jest inaczej. I tylko głupcy będą nas oczekiwać z nadzieją w sercach.

Musimy jednak spróbować znaleźć jakieś jedzenie. Nie wiem po co, skoro nasze życie najpewniej już nie powróci na powierzchnię. Nie wiadomo, czy przeżyjemy chociaż miesiąc. Jednak nasza natura nie pozwala nam się poddać. Musimy żyć, prawda?

Lokalna apokalipsa była straszna. Nie obchodzi mnie reszta świata. Nie wiem, czy jeszcze ktoś żyje, ale tu, u nas na pewno nie ma już życia. Powierzchnia jest straszna. Gdy tylko zobaczyłem resztki miasta, chciałem od razu wrócić pod ziemię i zgnić w ciemności. Proch i piach uderza we mnie cały czas, gdy idę przez pustkowie w kierunku ruin najbliższego bloku. Mam nadzieję znaleźć w jego piwnicach jakieś jedzenie.

Towarzysz idzie u mojego boku, osłaniając twarz. Robi to chyba podświadomie, bo przecież ma na głowie maskę gazową. Jeśli mu to pomaga, to czemu nie.

Każdy krok jest ciężki jak mało która rzecz w moim poprzednim życiu. Ciężar widoku świata przytłacza bardziej niż strach o własne życie. W końcu dochodzę do drzwi i otwieram je.

Dobrze, że stałem po boku, gdyż z klatki schodowej posypały się głazy. Była zawalona. „Nic tu nie znajdę. Tu nic nie ma”. Pomimo iż spodziewałem się tego, to przytłaczające.

Sprawdzanie kolejnych klatek nic nie dało. Wszędzie powtarzał się ten sam obrazek. Jednorodzinnych domów prawie nie było. Większość z nich pozapadała się doszczętnie.

Zgubiłem towarzysza. Skręcił w inną stronę i nie mogę go znaleźć. Zgubiłem też wejście do schronu. Cały zgorączkowany szukam pierwszego bloku, do którego zajrzałem. Jeśli go znajdę, znajdę też ratunek.

Nagle robi się ciemno, a wiatr staje się dużo silniejszy. Biegnę do najbliższej nieotwieranej klatki, by spróbować się w niej ukryć. Otwieram drzwi i okazuje się, że blok nie zawalił się. Wyciągam latarkę i wbiegam do piwnicy. W uszach słyszę przerażający szum dochodzący z zewnątrz. Burza?

Sprawdzam piwnicę, ale nie znajduję żadnego prowiantu. Piwniczki są całkiem puste i nawet nie pozamykane. Blok musiał być dopiero wybudowany.  

Szum wzmógł się. Siedzę i piszę. Spisuję swoje życie w starym zeszycie. Nie wiem po co i nie wiem dla kogo. Teraz jestem już pewny, że katastrofa pozabijała nas wszystkich. Choć nie, wszystkich zabić nie mogła. Gdzieś ktoś przeżył, ale i tak nie odczyta moich słów.

Przerywam pisanie i otwieram ostatnią stronę w zeszycie. Nie wiem co na niej napisać, więc stawiam literę A. później P,O,K,A,L,I,P,S i A. Nie mam pojęcia dlaczego to robię. Wiem za to, że już nigdy stąd nie wyjdę. Nawet nie chcę. W piekle już nic nie ma. Ciekawe co czeka na mnie w niebie.

Wkładam palce pod kołnierz i odpinam maskę. Nie muszę mówić co zaraz się stanie.

Jedna apokalipsa nadeszła. Teraz czas na moją. Prywatną. Taką, którą każdy z nas musi spotkać. Taką, która nadejdzie i nas nie oszczędzi. Nieważne, czy sobie na nią zasłużyłeś, czy jesteś niewinny. Nieważne czy się jej boisz, czy wychodzisz jej na spotkanie. Przyjdzie i nie potrzebuje zaproszenia. Przyjdzie i cię zabierze. Jeśli nie po dobroci, to zaciągnie cię siłą.

Ściągam maskę i duszę się. Dopiero teraz widzę co zrobiłem. Widzę, że wywołałem apokalipsę. Ciekawe, czy ci, którzy wywołali tą światową, czuli to co ja, gdy stali przed portalem na drugą stronę.  

Koniec

Komentarze

Hm, mało rozumiem, poza tym, że konflikt w Europie wywołał wojnę atomową, a nasz bohater popadł w depresję. 

W sumie wydaje mi się to za długie. Bo na przykład po co mu ten towarzysz wyjścia? I te rozważania umoralniające na początku? I dlaczego uważa, że znalezienie pierwszej klatki uratuje mu życie? I jaką rolę ma ten szum? I o co chodzi z tym automatycznym pisaniem “apokalipsa”?

Sugeruję też przejrzenie od początku i poprawienie literówek oraz formy zaimka w ostatnim zdaniu, bo jednak to nie polszczyzna mówiona, tylko pisana, nawet z literackimi (a może nawet demiurgicznymi) pretensjami, więc “tę”.

Towarzysz, bo raczej nie wychodzi się w pojedynkę, prawda?

Chodziło mi o to, że główny bohater oszalał pod wpływem wojny atomowej i sam nie wiedział w zasadzie co robi i po co. Szum to po prostu burza, przed którą chciał się ukryć i uciekł do pierwszej lepszej lokalizacji, tu klatki :)

Nic nie wiem, o wychodzeniu w pojedynkę czy grupowo, sytuacja stała się tak ekstremalna, że nie sądzę, by obowiązywały jakiekolwiek zasady, no i w gruncie rzeczy na nic mu ten towarzysz, bo nie pilnowali się wzajemnie.

To akurat fakt. Różnie życie się może potoczyć, założenie było jakie było.

Przeczytałem z pewnym zainteresowaniem, niezależnie od potknięć warsztatowych. Jakiś pomysł jest. Pozdrawiam autora i życzę literackich sukcesów w przyszłości.

Raczej przygnębiające, ale pewnie takie miało być. Nie rozumiem zachowania bohatera, ale trudno.

Teraz siedzę i piszę te słowa do starego zeszytu

Wydaje mi się, że raczej w zeszycie, niż do. Gdzieś tam masz “łózek” zamiast “łóżek“.

Poza tym, brakuje wielu przecinków.

Zaskoczyła mnie jedynka w schronie. Zawsze sobie wyobrażałam, że w takiej sytuacji jest więcej ludzi niż miejsca, więc spodziewałabym się łóżek piętrowych i lekkiego tłoku.

Babska logika rządzi!

W moim wyobrażeniu niewielu ludzi się uratowało :)

A co do potknięć warsztatowych, to jest ich aż tak dużo?

Bohater jechał do Rzeszowa, żeby schować się w schronie. Skoro jechał, to wiadomo było z wyprzedzeniem, że należy się ukryć. Rzeszowianie zdążyli tym bardziej.

Nie liczyłam potknięć, ale zwróciłam na nie uwagę, więc musiały jakieś być. Na przykład zdania tego typu:

Nie wiem jak wygląda sytuacja w innych częściach świata,

powinny zawierać przecinek przed ‘jak’. Zauważyłam ich kilka. Przejrzyj tekst pod tym kątem.

Babska logika rządzi!

Dzięki za info :) W sumie nie zwróciłem na to uwagi. Ale tragicznie nie jest?

Nie, nie jest tragicznie. Trenuj dalej, to będzie nieźle. :-)

Babska logika rządzi!

Dzięki :) Tak właściwie to skończony tekst na tej stronce jest jeden. Pisałem jeszcze trochę, ale nie podszkolę się, jeśli większość komentarzy to sucha ocena, zamiast wskazania błędów. Dobrze, że zacząłem tu cokolwiek publikować.

Dwa skafandry w schronie? Tylko?

Ciężko powiedzieć? Czy trudno, niełatwo powiedzieć? Słowa nie są z irydu ani osmu…

Krotko pisząc, spodziewałem się, że będzie dłużej i ciekawiej, ale, skoro to Twój pierwszy utwór tutaj, to nie jest źle. Tak ogólnie nie jest źle, bo szczególików dałoby się trochę nawymieniać. Pociesz się, że pierwsze koty za płoty, w miarę systematycznych ćwiczeń będzie lepiej.

Przegadałeś ten tekst. Zadusiłeś monologiem bohatera całą scenę. On jest jak babcia przy obiedzie ;) Nie da się cieszyć talerzem :P

To opowiadanie miało być monologiem bohatera, nakreślającym jego zniszczoną psychikę :)

Pierwsza część to dość banalne i – moim zdaniem niepotrzebne – moralizatorstwo. Jest taka sobie. Druga część jest lepsza, bohater zostaje sensownie zarysowany, a choć zakończenie nie dziwi, to wydarzenia są opisane dobrze i w logiczny sposób do niego prowadzą. Druga część jest zdecydowanie lepsza od pierwszej, a opowiadanie jako całość wypada dość dobrze, jednak muszę ci przyznać, że dawno nie widziałem tak wtórnego tekstu.

@vyzart

Szczerze to nawet rozważałem usunięcie pierwszej części, ale chciałem jakkolwiek zarysować tło wydarzeń. Uznałem, że jak już napisałem, to zostawie.

Przeczytałam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

@joseheim

Miło mi :)

Hmm. Miało być na czasie, ciekawie się czyta ale też jakoś bez pomysłu. Od apokalipsa ludzi, moja apokalipsa.

Ale na plus taka bezradność tchnie z całego tekstu. Apokaliptyczna.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dzięki :)

Ta pierwsza część jest nie dość, że tak mało prawdopodobna i wiarygodna, to w dodatku nudna i odstraszająca. Nieproporcjonalnie długa w stosunku do reszty tekstu. Po co komu tak dokładny rys tego, co wywołało apokalipsę? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie dla postaci bohatera i historii? Historii… no właśnie, w tym opowiadaniu właściwie nic się nie wydarzyło. Bohater, smęcący, nie mający nadziei bohater, wychodzi, gubi się i chowa przed burzą. A potem postanawia się zabić. Całkowicie ma sens ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Jeżeli nie wie co przyniesie jutro, a do tego dochodzi jeszcze zniszczona psychika, to kto wie czy tak do końca nie ma sensu :)

Nudne to opowiadanie. Zamiast przydługiego wstępu wolałabym przeczytać, jak wygląda życie bohatera, a dowiedziałam się tylko, że siedzi i pisze, a kiedy opuszcza schron, natychmiast gubi towarzysza i znajduje tylko zrujnowane domy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka