- Opowiadanie: Knight Martius - Innej Apokalipsy nie będzie

Innej Apokalipsy nie będzie

Tyle razy sobie mówiłem, żeby nie pisać opowiadania dramatycznego, jeśli nie wiem, jak się za to zabrać. Powtarzałem sobie, by nie pisać spontanicznie, by przemyśleć fabułę, poszukać potrzebnych do tekstu informacji, a przede wszystkim nauczyłem się, aby się nie śpieszyć. W tym opowiadaniu popełniłem wszystkie te błędy (?) jednocześnie.

Tym tekstem chciałem przede wszystkim odzyskać wenę twórczą. Czy wyszło mi przy okazji coś strawnego – to już Wy ocenicie. Miłego. :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Innej Apokalipsy nie będzie

W Zimnych Górach nigdy wiele się nie działo. Miało to swoje plusy, bo mogłam korzystać z uciech, jakie oferowało to miejsce. Rozumiecie, polatać, popływać, te sprawy. Przyjaźniłam się z innymi błękitnołuskimi, więc jakoś wszystko szło do przodu.

Pewnego razu znowu ruszyłam pobawić się z przyjaciółkami. Nic szczególnego, takie tam igraszki w powietrzu, przedrzeźnianie czy inne złośliwostki. Żadna się nie obrażała, bo i o co? Ale jak mnie jedna przypadkiem nie zepchnie do jeziora! Powinnam się cieszyć, bo lubiłam wodę, a jeszcze nie wziął taki mróz, żeby zamarzła. Ale była brudna! Brudna jak ze sto wiwern! Tak się wkurzyłam, że powiedziałam, iż muszę wyczyścić łuski. Przyjaciółki dalej się bawiły, więc zrozumiałam, że się zgodziły. No to ja pędem szukam innej wody. Jeśli nie wyczyszczę łusek, rodzice urwą mi wszystkie rogi!

Ale po jakimś czasie stwierdziłam sobie: a, tam, sram na łuski. Polatam sobie.

To było odprężające, nawet bardzo. Tyle że w pewnej chwili ktoś na mnie wpadł! Spojrzałam za grzbiet. Błękitnołuski, samiec. Widziałam to po bardziej surowych rysach policzków i paszczy.

– A ty tu czego? – spytałam bez ogródek.

– Przepraszam – odezwał się, a ja zwróciłam uwagę na jego ostre zęby. Dlaczego, nie wiedziałam. – Nie chciałem.

– Byś patrzył, gdzie lecisz – prychnęłam. – Nie po to tu latam, żeby jakiś gad wpadał na mnie.

– Spokojnie, już przeprosiłem. Proszę, nie strosz łusek.

Przyglądaliśmy się sobie. Ogon miał gruby, ale wijący się przyjemnie. Skrzydłami machał subtelnie. A jego oczy były takie łagodne, takie ładne, takie…

– Zejdź mi z oczu – odparłam w końcu. – Nie widzisz, że mi się śpieszy?

Nie czekałam na odpowiedź, tylko od razu poleciałam byle gdzie.

Przez całą drogę, jak i podczas czyszczenia łusek, miałam w głowie tego natrętnego samca. Co on sobie myślał? Że może sobie na mnie ot tak wlatywać i już, nic się nie stało? No chyba jego niedoczekanie. Jaki arogancki gbur, prostak, wiwerna jedna, pisklak zasrany. I jeszcze jak się we mnie wpatrywał!… Właśnie, jak?

I dlaczego nie przestałam o nim myśleć nawet po powrocie do legowiska?

 

* * *

 

Tatko opowiadał mi, że tę lodową wieżę, w której mieszkaliśmy, zrobił własnymi łapami. Jeśli to była prawda – a nie miałam powodu, żeby mu nie wierzyć – to ojciec był najlepszym budowniczym, jakiego znały smoki. Każdą podłogę, ścianę, rzeźby najpierw tworzył zimnym wyziewem, a potem formował ręcznie. Każda powierzchnia jak wymierzona, podobizny jaszczurów straszyły lub budziły podziw, a to wszystko w tylu ogromnych komnatach! Kilkanaście ich było jak nic. Ale co to dla takiego rosłego smoka?

I właśnie w jednej z tych komnat przyszłam się zobaczyć z owym rosłym smokiem. Czuł się rozdrażniony, bo przerwałam mu drzemkę.

– Del’kiranei? O co chodzi? – Łypnął na mnie jednym okiem.

– Cześć, tato. – Speszyłam się. – Bo widzisz… Mam taki problem…

– Taaak?

– Bo ja… ten… myślę o kimś. Denerwuje mnie to, bo nie mogę przestać.

Tatko uniósł łeb.

– O kim?

– To jakiś samiec, też błękitnołuski. Wpadł na mnie, jak sobie leciałam.

Ojciec powoli wstał.

– I nie możesz przestać o nim myśleć, bo…?

– A bo ja wiem? Jakbym wiedziała dlaczego, to bym do ciebie z tym nie leciała.

– A któż to taki? Jak ma na imię?

Spojrzałam na lodowatą podłogę. Na moim odbiciu malowało się zmieszanie.

– A nie wiem. Nie pytałam.

Nagle tatko zaśmiał się serdecznie. Teraz ja się rozeźliłam.

– Co?

– Ja wiem, dlaczego o nim myślisz – odparł rosły smok. – Zakochałaś się, moja droga.

Tym razem nie spojrzałam na swoje odbicie. A szkoda, bo podobno zrobiłam tak wielkie oczy, że ojciec omal znowu nie parsknął!

– Ale… ale… – Nagle wpadłam na pomysł. – No… Ha, ha, ha! A to ci dopiero! Zakochałam się! I co jeszcze? – Obracałam to w żart, jak tylko mogłam, ale starszy spoważniał. To mnie zbiło z tropu. – Naprawdę?

– Przecież widzę to w twoich oczach. – Tatko pochylił łeb, tak że spotkał się z moim. – Oto, co zrobisz: znajdziesz tego samca i porozmawiasz. Ale niezobowiązująco, po co się stresować? To twój pierwszy. Nie popsuj tego.

– No dobrze… ale ja nawet nie wiem, gdzie go szukać.

Wtedy usłyszałam łopot skrzydeł; ktoś wtargnął do wieży. Jak poszliśmy zobaczyć, zamarło mi serce.

To był samiec, którego dzisiaj spotkałam.

Mój widok na nim chyba też wywarł wrażenie, bo znowu wpatrywaliśmy się w siebie.

– To ty jesteś… Del’kiranei, tak?

– Skąd znasz moje imię? – zainteresowałam się.

– Spotkałem twoje przyjaciółki – odparł tamten. – Powiedziały mi też, gdzie mieszkasz. Więc się pojawiłem.

– Jak cię zwą, młodzieńcze? – wtrącił się ojciec.

– Skirhitoryn. Jestem zaszczycony…

– Nic więcej nie chcę wiedzieć – przerwał tatko łagodnie. – Myślę, że zostawiam mój diamencik pod właściwymi skrzydłami. A przynajmniej taką mam nadzieję. Nie przeszkadzam wam. – I skierował się do innej komnaty, pewnie żeby dalej drzemać.

Nerwy zżerały mnie od środka. Byłam sam na sam ze Skirhitorynem! Co robić? Trzeba jakoś zacząć!

– To… co robimy?

Samiec zamyślił się.

– Może polatamy?

Przystałam z ochotą.

 

* * *

 

– Skirhitorynie – odezwałam się, kiedy wspólnie lecieliśmy ponad chmurami. – Skąd jesteś?

– Możesz mi mówić Skirhi – odparł wybranek. – Co konkretnie masz na myśli?

– Bo ja tu mieszkam całe swoje życie, a widzę cię pierwszy raz.

– A, w tym rzecz. Wiesz, Del’kiranei…

– Del – przerwałam z uśmiechem.

– Del. – Skirhi go odwzajemnił. – Wiesz, Del, lubię podróżować. Wychowałem się na terenach takich jak Zimne Góry i to one są mi najbliższe. Ale tak naprawdę lecę wszędzie.

– Chce ci się?

– Chce? Del, a co mi da siedzenie tylko tam, gdzie zimno? Czasem trzeba rozruszać kości i zwiedzić co nieco!

Aż zrobiło mi się głupio. On miał to zacięcie, którego ja nie miałam. „Czym jeszcze mnie zaskoczy?” – myślałam gorączkowo. „I jak ja na to zareaguję?”. Na razie miałam pomysł tylko na to, żeby pociągnąć jeszcze temat.

– Coś jeszcze tam robisz? Poza rozruszaniem kości i zwiedzaniem?

– To, co wszyscy robimy, żeby przeżyć – odparł spokojnie Skirhi. – Co rusz poluję, czasem nawet znajduję okazy, których nigdy wcześniej nie widziałem.

– Zwierząt? – zapytałam głupio.

– A jakie inne? Pewnie, że zwierząt. Choć ja wolę ich tak nie nazywać, bo wydaje mi się to takie… uwłaczające.

Przez chwilę trawiłam jego słowa. Bałam się, że znowu palnę coś głupiego, a nie chciałam, by Skirhitoryn się do mnie zniechęcił.

– Dlaczego uwłaczające? – spytałam w końcu. Wybranek jednak nie odpowiedział, tylko obniżył lot, tak że znalazł się pod chmurami. Z niemym pytaniem ruszyłam za nim, po czym zobaczyłam, jak błękitnołuski zatacza w powietrzu kręgi. „I co w tym ciekawego?” – pomyślałam odruchowo. Ale widać było, że się nie zastanowiłam, bo Skirhi zaczął przyśpieszać. W końcu przestał krążyć i popędził jak jakiś pocisk. Odwrócił się do góry brzuchem; leciał tak przez chwilę, aż nagle wzbił się w powietrze. Szybko wirował, tak szybko, że ledwo ogarniałam. Zatrzymał się, nadął, wypuścił z paszczy lodowy wyziew, który słabł coraz bardziej, aż ostatki dotarły do mojego pyska.

Wtedy zorientowałam się, że patrzyłam na te akrobacje jak zahipnotyzowana. I że czuję bardzo przyjemny chłód.

– Przepraszam, ale kiedy latam, czuję taką radość, że po prostu muszę – powiedział Skirhi, który się do mnie zbliżył. – Lecimy dalej?

Bezrefleksyjnie przystałam na prośbę wybranka.

– A co do tego, dlaczego nie chcę używać słowa „zwierzęta” – ciągnął. – Dziwiłaś się, czemu uważam to za uwłaczające. Bo co te istoty robią?

– C-co? – odparłam, wyrwana z zamyślenia. – Przepraszam, ale myślałam o tym, co robiłeś w powietrzu. Po prostu… brak mi słów.

– Przyjmę to jako komplement. – Skirhi uśmiechnął się. – Ale odpowiedz mi na pytanie. Co te „zwierzęta” robią?

– Yyy… Wszystko, żeby przeżyć? Co innego mogą robić?

– Otóż to. Polują, łączą się w pary, rozmnażają się. Jak nasz gatunek.

– No… to prawda. Ale zwierzęta nie umieją mówić, tak? Nie wiedzą, na czym polega myślenie, jak mogą umilić sobie czas… Mają instynkt, nic poza tym.

– Tak myślałem, że to powiesz. Masz rację, ale zauważ, że kiedy na przykład zagraża nam życie, zachowujemy się tak samo. Nie rób takiej miny, Del, taka jest prawda. Też mamy instynkt, to samo inne istoty rozumne, jak ludzie chociażby.

Zastanawiałam się nad słowami wybranka, ale musiałam przy okazji zapytać:

– Człowieki? Co one mają do tego?

– Ludzie, Del. – Poprawił mnie, chociaż nie rozumiałam dlaczego. Nie drążyłam tematu. – Pewne sprawy są niezmienne w naturze i wszystkie je podzielamy. Jeśli chcesz, opowiem ci o tym więcej.

– Nie trzeba, Skirhi – odmówiłam, mimo że przez chwilę rzeczywiście przyszło mi do głowy, by o tym pogadać. – Gdzie lecimy?

– Ja nie mam konkretnego celu. A ty?

– W zasadzie też nie.

– Więc co powiesz na to, żebym po prostu zabrał cię w podróż?

„Zabrał cię w podróż. Zabrał cię w podróż…”. Tak byłam zaskoczona, że nie mogłam przestać o tym myśleć. Ale jedno mnie zastanowiło:

– Co powiedzą starsi?

– Myślę, że zrozumieją. Widziałem zresztą, że twój ojciec zgodził się na mnie bez problemu.

– Tak, bo twierdził, że… – Urwałam. W sumie czemu muszę mówić o absolutnie wszystkim? – A zresztą. Zabierz mnie gdzieś.

I polecieliśmy. Już wtedy wiedziałam, że moja miłość od pierwszego wejrzenia będzie jednocześnie tą ostatnią. W pozytywnym sensie.

 

* * *

 

Wylatywaliśmy ze Skirhim na podróże – kilkudniowe, tygodniowe, z czasem kilkumiesięczne. Mimo moich obaw wszyscy, których znałam, byli uradowani. Wiedzieli, że muszę nacieszyć się nowym ukochanym. Nie muszę mówić, że bardzo mi to odpowiadało?

Poznałam lepiej samego wybranka. Taki młody, a jak sobie radził ze wszystkim! Naprawdę polował nie gorzej niż starsze smoki; takiego opanowania można się od niego uczyć! Niby coś tam sama umiałam, ale wielokrotnie Skirhi musiał mi pomagać. Do tego wielokrotnie udowadniał, że naprawdę ma dużą wiedzę i duszę artysty… Kiedy uprawiał filozofię, dzieląc się spostrzeżeniami o życiu i naszym miejscu na świecie, po prostu nie mogłam przestać go słuchać. Nie mogłam.

Z drugiej strony błękitnołuski wydawał się jakiś niedostępny. Jednak takie łączenie się w parę to nie tylko niekończące się rozmowy o świecie. Kochałam Skirhitoryna, więc miałam dużą ochotę, żeby okazać to też w sposób znany wszystkim gatunkom. Ale jak pierwszy raz to zaproponowałam, on tylko spuścił smutno łeb i odpowiedział:

– Nie, Del. Nie możemy.

Spojrzałam na niego krzywo.

– Czemu?

Wybranek westchnął, ale po chwili tylko pokręcił głową.

– Po prostu nie. – I poszedł popatrzeć na krajobraz. Siedzieliśmy w górach, była wtedy wiosna.

– Ale dlaczego? – nie dawałam za wygraną. – Przecież to normalne, że chcemy się do siebie zbliżyć. Więc o co…

– Nie chcę się parzyć, rozumiesz ty to?!

Aż odsunęłam się i skuliłam. Zrobiło mi się bardzo przykro; myślałam, że zaraz zacznę rozpaczać.

– Czyli już mnie nie kochasz?

Skirhi zauważył, co czuję; melancholijnie zmrużył oczy. Podszedł do mnie.

– To nie tak – zaczął pocieszać. – Kocham cię. Bardzo. Ale nie możemy pójść się parzyć, bo… po prostu nie możemy. Rozumiesz?

– Nie – odparłam szczerze.

– Może to nawet lepiej. Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem. Najlepiej nigdy do tego nie wracajmy.

Teraz sama spuściłam łeb z milczeniem.

 

* * *

 

Była jeszcze jedna rozmowa, którą doskonale pamiętam.

Siedzieliśmy niedaleko siebie na klifach, oglądając, jak morze faluje na delikatnym, letnim wietrze. Mówiliśmy o zwyczajach człowieków – których Skirhi uparcie wciąż nazywał ludźmi. Pod wpływem wybranka zaczęłam się nimi co nieco interesować; zastanawiałam się, jak takie małe istoty mogą normalnie się rozwijać.

– Ale to jest w ogóle śmieszne – twierdziłam. – Oni wierzą często w takie głupoty, że to się w ogonie nie mieści!

– Hm. Na przykład?

– No… Żeby daleko nie szukać: wiesz może, co to Apokalipsa?

– Przypomnij.

– To ma być dzień, kiedy na świat zstąpią jeźdźcy, co to zwiastują koniec dotychczasowego porządku rzeczy… czy coś w tym guście. I że potem po prostu ma już nic nie być.

– Aha, już pamiętam – odparł błękitnołuski.

– Głupie, nie?

– Skądże? Uważam, że to ma dużo sensu.

Spojrzałam na ukochanego zdezorientowana.

– Co? Dlaczego?

– Czy to nie oczywiste? – Spojrzał rozmarzonym wzrokiem na niebo. – Czym jest Apokalipsa? Przecież wtedy życie toczy się, jakby nic się nie stało.

Milczałam. Skirhi ciągnął:

– Apokalipsa jest nieuchronna. Musimy się z tym pogodzić, bo każdego z nas to czeka. Wszystkich, nie tylko ludzi. Innej Apokalipsy nie będzie.

– Ale… o czym ty mówisz? – odezwałam się w końcu. – Nie rozumiem.

– Del… Musisz mi coś obiecać.

– Co zechcesz.

– Dopóki ta Apokalipsa nie nastąpi, będziesz żyła jak najlepiej. Zawsze. Co by się nie stało. Nawet jeśli inni padną jej ofiarą.

Aż musiałam zapytać:

– Jak mogę coś ci obiecać, skoro nawet nie rozumiem, czego ode mnie wymagasz?

– Zrozumiesz. Wierz mi.

Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć, więc wróciłam do oglądania marszczącego się oceanu. To samo Skirhi.

Teraz rozumiem jego słowa. Szkoda tylko, że dopiero teraz.

 

* * *

 

Wylegiwaliśmy się w grocie. Musieliśmy odpocząć, w końcu mieliśmy za sobą długi lot. Zapadała noc, więc chcieliśmy zmrużyć oko, chociaż Skirhi bardziej. Może bym to ja zasnęła szybciej, gdyby mojej głowy nie zaprzątały pewne myśli.

Tyle lat ze sobą jesteśmy, a wciąż nie doszło do „tego”. Nie pytałam o to wybranka jeden, jedyny raz, wielokrotnie próbowałam. On jednak zawsze w te same tony: „nie chcę”, „nie możemy”, „już rozmawialiśmy, że nie” albo po prostu zbywał mnie milczeniem. Nigdy jednak nie raczył mi powiedzieć, dlaczego nie chce. Przecież się kochamy i wie, z czym to się wiąże. Czy to oznacza, że nic do mnie nie czuje? Niemożliwe! Ale w takim razie dlaczego?

Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Przecież ja tak chcę, nie, nie chcę, pożądam… Nie, nie wytrzymam, muszę to zrobić!

Ukochany zamknął oczy. Ułożył leniwie łeb, zaczął drzemać. Patrzyłam na niego ożywiona.

Powinnam uszanować jego wolę. Tak mi przyszło do głowy, że Skirhi chyba nie bez powodu ciągle odmawiał. Ale raczej by powiedział, gdyby to był jakiś sensowny? Dlaczego mi nie ufa? Ciągle nic nie rozumiem. Przecież jeden raz by nie zaszkodził. No jak mógłby?

Podeszłam powoli do tego jedynego i usiadłam. Uśmiechnął się przez sen. Taaak, dobrze wiedziałam, że on też tego chce.

Odwrócił się na grzbiet, przybrał idealną pozycję. Przeszłam do czynu.

Och, wspaniale! Tak, tak! Jeszcze!

Skirhi nie oponował. Taka byłam szczęśliwa!

Zeszłam z ukochanego. Wtedy ten spojrzał na mnie z przestrachem, już przytomny.

– Del? Co…

Stęknął z bólu; zaczął się wić. Ryknął tak, że musiałam zakryć uszy. Ciężko oddychał.

– Del… Co się stało?

– Nie wiem – odparłam ze wstydem. – To był jeden niewinny raz…

Skirhitoryn warknął, znowu czując ból.

– Nie dotarło do ciebie, że nie chciałem? Tyle razy mówiłem!

– Nigdy nie mówiłeś, o co chodzi.

– To klątwa. – Ukochany znów stęknął. – Mają to tylko niektóre smoki… Kiedy zaznają miłości cielesnej, umierają.

Nagle zaczęłam się bać jak nigdy dotąd. Do tego czułam się oburzona.

– Dlaczego nic nie powiedziałeś?!

Skirhi zakaszlał przeraźliwie.

– Bo cię kocham. Pomyśl… Odeszłabyś ode mnie, gdybyś się dowiedziała mojego… Aaaaach! Mojego małego sekretu?

– Nie! – Pokręciłam łbem. – Jak możesz tak myśleć? Nie odejdę od ciebie!

Ukochany uśmiechnął się, ale widziałam, że wymuszenie.

– No to popełniłem błąd…

– Nie rób mi tego, proszę, Skirhi! – krzyknęłam rozpaczliwie.

Nie czułam, że nie mogę złapać tchu. W moich oczach pojawiły się łzy.

– Mogę… – zaczął wybranek, ale ryknął rozdzierająco. Wybuchłam płaczem. – Jeszcze chwilę, wysłuchaj mnie!

Siąknęłam nozdrzami. Nerwowo kiwnęłam głową.

– Jeśli umieram… – podjął ukochany szeptem – to znaczy, że urodzisz. Kiedy zniesiesz jajo… zniszcz je. Inaczej klątwa przejdzie na potomka.

– Nie… mogę…

– Obiecaj mi to! Chcesz mieć zniszczone życie?

– Już… Bez ciebie…

Skirhi ryknął po raz ostatni. Kiedy jego łeb opadł na skałę, ciało jeszcze przez chwilę drgało.

 

* * *

 

Mały błękitnołuski bawił się w lodowej komnacie. Próbował latać, widziałam, jak trzepocze skromnymi skrzydłami i ćwiczy zionięcie. Nadymał się, ale z paszczy wychodził jedynie mały obłoczek zimna. W końcu opadł na ziemię, po czym podszedł do mnie. Opuściłam łeb; przytulił się do paszczy.

– Muszę zapolować – rzekłam po chwili. – Pod żadnym pozorem nie wychodź na zewnątrz.

Po tym wyleciałam otworem jedynym w tym pomieszczeniu.

Rzeczywiście niebawem zniosłam jajo. Chciałam postąpić, jak kazał mi ten jedyny, ale… za każdym razem coś mnie od tego odwodziło. Co chciałam zrzucić je w przepaść, to się cofałam, a do zionięcia też nie mogłam się zmusić. Jak zresztą mogłabym pozbyć się kogoś, kto jako jedyny przypomina o mojej pierwszej i ostatniej miłości? W końcu się wykluł.

Wychowuję małego, ale nie wypuszczam go na zewnątrz. Gdyby też zginął, jak Skirhi, nie zniosłabym tego.

Teraz mieszkam w izolacji od innych. Mam głęboko, czy może ktoś za mną tęskni i czy mnie szuka. Nie chcę się z nikim widzieć. A już na pewno nie chcę zakochać się znowu. Nigdy.

Przywołałam w pamięci rozmowę o Apokalipsie. Zaczęłam rozumieć to pojęcie. Już wiem, jak to jest. I wiem o tym jako jedyna, choć pojmuję ją inaczej niż ukochany.

W końcu ją przeżyłam.

Koniec

Komentarze

Nie jest źle. Dobrze napisane, bo dobrze się czyta. To są plusy tego tekstu. Pomysł też do nich należy. Ale to czy jest to opowiadanie warte uwagi. Poniekąd tak, ale bo bliższym zastanowieniu jednak nie, bo niewiele z tego tekstu wynika. Zwłaszcza z końcówki, która wydaje mi się lekko napisana po łepkach. Za szybko. Ogólnie tekstowi brakuje 30-40% fabuły, bo jest przez to dziurawy jak sito. Widać że zbyt szybko je napisałeś i wstawiłeś. Za szybko się skończyło. Mogło jeszcze w ciemnej szufladzie poleżeć. Wtedy zobaczyłbyś że coś brakuje. A brakuje. Tekst do poczytania. Myślę, że stać cię jako autora na coś lepszego i przemyślanego.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Czuł się zadrażniony,

zadrażniony!? Poważnie? A nie: “rozdrażniony” może?

 

– To jakiś samiec, też błękitnołuski. Wpadł na mnie, jak sobie leciałam.

Ojciec powoli wstał.

– I nie możesz przestać o nim myśleć, bo…?

– A bo ja wiem? Jakbym wiedziała dlaczego, to bym do ciebie z tym nie leciała.

Powtarzające się wyrazy blisko siebie.

 

Pomysł jest, nieźle się czyta, ale jakiegoś rozwinięcia, zbudowania tego napięcia braku seksu, milczenia, klątwy – zdecydowanie brakuje.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzięki za odzew. ^^ Przyznam się szczerze, że w tym opowiadaniu starałem się pisać jak najkrócej, więc rozumiem, że poruszonym tu kwestiom mogłem poświęcić za mało uwagi. Kiedy znajdę więcej czasu (praca licencjacka sama się nie napisze…), pomyślę, jak całość rozwinąć.

“Zadrażnionego” zmieniłem.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Skoro Skirhi wiedział, jaka ciąży na nim klątwa, nie powinien szukać Del’kiranei. Ale z drugiej strony co można poradzić na tę pierwszą i gorącą miłość? :-)

Opowiadanie ma swoje zalety – jak dla mnie, to na przykład przeniesienie apokalipsy do wymiaru osobistego – ale że warto by dopracować tekst, to też prawda. Aha – no i choć raz smoki nie wojują z ludźmi czy odwrotnie; drugi plusik.

Przeczytałam… słuchaj, czy Ty czasem nie jesteś dziewczyną? Bo nie uwierzę, że napisała to istota płci męskiej i to lat powyżej 18…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Muszę więc Cię rozczarować, bo tak się składa, że jestem płci męskiej i mam więcej niż 18 lat. A przynajmniej nie dowiedziałem się niczego, co zachwiałoby moją pewnością co do tych informacji. ;)

EDIT: Niby się domyślam, ale lepiej zapytać. Co w tym opowiadaniu jest takiego, że stwierdziłaś, iż nie mogę być facetem? ;]

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Co w tym opowiadaniu jest takiego? Przypomina streszczenie romansidła. Ale dochodzi prywatna, smocza apokalipsa i ratuje całość. Chociaż nawet ten koniec świata trochę babski – on odchodzi, a ona samotnie wychowuje dziecko.

Ale podejście do tematu ciekawe.

Babska logika rządzi!

Oj, pretensjonalnie ponownie, choć pomysł jest zacny – apokalipsa uczuć zawsze i wszędzie.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Właśnie coś tak czułem, że może chodzić o pomysł. Nie wiem, po prostu wpadłem na koncept, który uznałem za ciekawy, i go zrealizowałem (na tyle, na ile pozwolił mi czas). A romansów w swoim życiu przeczytałem dosłownie zero. ;)

Cieszę się, że pomysł na opowiadanie – mimo że faktycznie przedstawiłem go po łebkach – przypadł Wam do gustu. To tym bardziej motywuje mnie do rozwinięcia tekstu, kiedy znajdę więcej czasu.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Fajna koncepcja, ale nie przepadam za takimi “romantycznymi” klimatami ;)

Czytało się raczej gładko, chociaż jakieś drobne niedoskonałości się pojawiły.  

Właśnie rozszerzyłem opowiadanie o kilka elementów, a konkretniej pokazałem niektóre z rzeczy, które wcześniej były tylko opisane.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Osobliwy romans smoków, zakończony jakże prywatną Apokalipsą. Czytało się nieźle, ale zupełnie nie pojmuję niechęci Skir­hi­to­ryna do wyjawienia prawdy o sobie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka