
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Słowem wstępu
Bohater tego opowiadania, Firk zwany Popaprańcem, Magiołamacz, to postać, którą wymyślilismy jeszcze w liceum razem z moim ziomkiem i pisalismy o nim nasze pierwsze dzieła. Minęły od tego czasu cztery lata i idea Firka odeszła w siną dal, jakiś czas temu postanowiłem go trochę odświeżyć i oto jest taka sobie historyjka.
Nie będę charakteryzowa tu Firka, wszystkie jego ekhem umiejętności wyjdą na jaw z czasem.
Miłej, mam nadzieję, lektury:)
Z przemijających mroków nocy powoli i bardzo leniwie zaczęło wyłaniać się światło. Pierwsze jego promyki, padły na leżącą w kącie kupę starych szmat, która po chwili zaczęła się poruszać i wydawać z siebie dziwne dźwięki. Wytoczył się spod niej, osobnik o aparycji kretyna, wysoki i szczupły, z rysami, które kiedyś mogły wyglądać szlachetnie, teraz przypominały krajobraz po bitwie. Włosy, przez pot, brud i bogowie wiedzą co jeszcze, poprzyklejały mu się pasmami do czaszki. Całości dopełniają ogromne oczy, przypominające jezioro, ze względu nie na swój niebieski kolor, a raczej na całkowite zamulenie, płykość i brak przejrzystości.
– Witaj Firku – rzucił wesoło stojący przy oknie osobnik, na którego patrząc nie dało się wywnioskować nic, oprócz tego, że przy tym drugim wyglądał schludnie, pomijając fakt, że przy nim wóz z gnojówką nie wyglądałby źle.
– Taaaaa – mruknął Firk ochrypłym głosem – piękny dziś dzionek mamy, naprawdę, aż mnie łapie zatwardzenie– ziewnął ostentacyjnie – propos, gdzie tu jest najbliższy sracz?
– Dla mojej przyjemności to możesz nawet nasrać w te szmaty, w których spałeś i tak już tu nie wrócisz. Mamy misję, dziś w południe masz czekać na mnie przy południowej bramie, masz dużo czasu na doprowadzenie się do porządku, czego oczywiście od ciebie przyjacielu wymagam – uśmiechnął się szeroko, pokazując dwa rzędy zębów, z wystającymi ponad miarę kłami. Ich posiadacz nie był wcale wampirem, a wilkołakiem i zarazem najlepszym, jeśli nie jedynym przyjacielem Firka. Tylko on zawsze mu pomagał, i w miarę swoich likantropich możliwości, ratował jego dupę, którą miał w zwyczaju nazywać wątłą. – Uwierz mi, nie będziesz żałował.
Firk tylko machnął ręką, w sposób, który mógł znaczyć wszystko, lub być po prostu próba pozbycia się natrętnego owada, od kilku chwil bzyczącego mu nad głową. Janne ulotnił się w swoim stylu, Firk nawet nie zauważył kiedy zniknął. Został sam w śmierdzącym pokoju. Nos podpowiadał mu, że dłuższe przebywanie w tym pomieszczeniu może się źle odbić na jego zdrowiu i należy jak najszybciej je opuścić. Już miał to zrobić, gdy zupełnie przypadkiem spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Skrzywił się przy tym, doszedł do wniosku, że w takim stanie na ulice raczej nie może wyjść. Westchnąwszy ciężko udał się na poszukiwania łazienki, chwilę wcześniej dowiadując się, że to małe pomieszczenie jest częścią, większego budynku. Zdrapanie z siebie wierzchniej warstwy brudu, przy pomocy znalezionych tam narzędzi i specyfików, których nazw Firk bał się przeczytać, zajęło mu o wiele więcej czasu niż przypuszczał. Zawsze mógł spróbować magią doprowadzić się do porządku, jednak po ostatniej takiej próbie, tylko padający na zewnątrz deszcz uratował go przed samospaleniem. Wolał nie ryzykować, był zmęczony, zdekoncentrowany, przede wszystkim był Magiołamaczem, nie mógł być pewien, że jakikolwiek, nawet najmniejszy czar, od takie zapalenie świecy pstryknięciem palców nie spowoduje wybuchu pożaru, deszczu meteorytów, lub na głowę nie spadnie mu krowa, a był to efekt wcale częsty. Gdyby wszystkie wyczarowane przez przypadek krasule zebrać do kupy, to można by z nich utworzyć całkiem pokaźną hodowlę. Na myśl o krowach stanęła mu, przed oczami wizja napełnionych mlekiem wymion. Przypomniał sobie, że jest głodny. Westchnął ciężko, wciąż stojąc przed przyćmionym lustrem i starając się wyglądać jak człowiek. Zobaczył pod ścianą pustą wannę. Podszedł do niej i przejechał dłonią po jej gładkich brzegach. – Wóz albo przewóz – pomyślał. Wziął głęboki oddech. Serią dziwnych gestów podniósł temperaturę powietrza nad wanną. Spocił się przy tym, a żądanych efektów nie zobaczył. Po kilku dłuższych chwilach powietrze nareszcie zaczęło się skraplać, czym przysporzyło Firkowi tyle radości, że się zdekoncentrował i przerwał działanie czaru. Musiał wszystko zaczynać od nowa. W efekcie, po ponad pół godzinie stania nad wanną, wreszcie napełnił ją gorącą wodą. Uśmiechnął się błogo, rozebrał i złożył do niej, swe wątłe ciało.
Musiał podgiąć kolana, żeby zanurzyć głowę, ale jego włosy wymagały tego poświęcenia. Wytrzymał tak chwilę, na bezdechu, po czym zaczął się wynurzać. Wyglądał przez chwilę jak przygotowujący się do ataku krokodyl.
Tylko zęby nie te.
Zaczął się śmiać, przez co zakrztusił się i prawie utopił.
Jednym susem wyskoczył z wody, skutkiem czego poślizgnął się i runął jak długi na podłogę, po drodze uderzając głową o brzeg wanny. Przez kilka chwil leżał, nie mogąc się podnieść. Wreszcie używając do tego wszystkich możliwych kończyn, jakimś cudem stanął na nogi. Ignorując ból głowy zaczął szukać ręcznika, którego oczywiście nie znalazł. Wysuszył się wywołanym magicznie wiatrem, który zrujnował całą łazienkę, zrzucając lustro na ziemię, przy okazji tłukąc je na dziesiątki kawałków o rożnych rozmiarach. Firk obejrzał dokładnie swoją jaskrawopomarańczową szatę, wyglądała tragicznie. Wymruczał kilka słów i patrzył jak brud odkleja się od niej a nitki splatają się z powrotem w jedną całość. Nie zapomniał oczywiście nadać jej miłego zapachu i odpowiedniego połysku. Trzy żółte paski na lewym rękawie lśniły, niczym mnogie słońca, nad powierzchnią nieznanej planety. Postanowił obejrzeć swe dzieło. Nie chciało mu się schylać, więc siłą woli podniósł kawałek lustra na wysokość twarzy. Na widok ogromnego sińca pod lewym okiem uśmiech spełzł mu z ust, a zwierciadło eksplodowało.
– Kurwa – mruknął Firk z rezygnacją. Postanowił jakoś to ukryć. Wolał nie mieszać się w strukturę twarzy, mógł jednak zakryć go iluzją, co zrobił. Teraz musiał jedynie pamiętać o utrzymywaniu jej. Wziął głęboki oddech i wyszedł na zewnątrz.
Słońce świeciło raźno, swym blaskiem zmuszając mieszkańców miasteczka, z jednej strony do jak największego ubytku odzienia, z drugiej do ochrony ważnych części ciała. Wielu ludzi po prostu leżało w cieniu bez ruchu i gdyby nie fakt, że co kilka chwil odganiali od siebie wszędobylskie muchy, można by pomyśleć, że nie żyją. Magiołamacz tymczasem dumnie szedł przed siebie, nie dając po sobie poznać, że nie ma bladego pojęcia gdzie idzie. Ogólnie rzecz biorąc to on nie wiedział nawet w jakim miasteczku się znajduje, o znalezieniu jego południowej bramy nawet nie mówiąc. Jak zawsze zresztą zwracał swa osobą, niemałe zainteresowanie. Większość ludzi rzadko widywała magów od tak sobie chodzących po biedniejszych dzielnicach miasta, część pierwszy raz w życiu widziała czarodzieja. Ci, którzy znali się chodź trochę na otaczającym ich świecie i wiedzieli z kim to mają nieprzyjemność obcować, profilaktycznie chowali się do domów. Kilka osób uczyniło gesty, które w ich mniemaniu miały ochraniać przed złem. Nie zwracał na to uwagi, w ciągu lat zdołał się do tego przyzwyczaić, że skupia zainteresowanie. Szedł dalej, wpasowując się w obraz, zadufanego w sobie dziwaka, którego nie obchodzi nic dookoła. Odpowiadała mu taka opinia. Zapewniała spokój.
Doszedł do skrzyżowania. Podrapał się po głowie, zastanawiając się, którędy na południe. Pozycja słońca niewiele mu mówiła, bo nie wiedział, która jest godzina. Postanowił więc zrobić, coś, czego nikt się nie spodziewał. Usiadł ze skrzyżowanymi nogami na samym środku drogi i uniósł się pół metra w powietrze. Zamknąwszy oczy, usłyszał szum zdziwienia jaki przeszedł po obserwujących go ludziach. Do jego uszu ponadto doszło kilka modlitw, przekleństw i płacz jakiegoś dziecka. Ktoś chciał wzywać strażników, ktoś inny biec po kapłana. Nad wszystkich wybił się potężny męski głos, mówiący, żeby zostawić tego dziwaka w spokoju, jest przecież magiem i w tym całym szaleństwie musi być jakaś metoda. Firk uśmiechnął się lekko. Przekrzywił głowę na bok, czego skutkiem był trzask kilku kręgów a potem bardzo irytujące mrowienie w całym karku. – Po co mi to było – pomyślał, na sekundę przed oczyszczenie umysłu.
Dookoła lewitującego Firka życie mieszkańców miasta trwało, dalej podążając swym normalnym tempem. Czas płynął. Każdy kolejny przechodzień patrzył na niego dziwnym wzrokiem, do momentu aż została mu wytłumaczona dziwna misja tajemniczego maga. Według tego co ludzie mówili, Firk miał tu być ze względu na obronę dobra narodowego, w poszukiwania nowych ujęć wody, zaginionych artefaktów, ataku smoków, szturmu elfów czy choroby wenerycznej burmistrza. Na szczęście Firk tego nie słyszał, gdyby było inaczej, już dawno nie wytrzymałby ze śmiechu.
Nagle zapanowała śmiertelna cisza. Nie było słychać nawet pojedynczej lecącej muchy. Powietrze zrobiło się takie ciężkie, jak na chwilę przed burzą. Czas jakby zwolnił, chcąc to co miało nadejść za ułamki sekund, odsunąć jak najdalej w przyszłość. Nie mogło to jednak trwać wiecznie.
Stało się.
Tylko nikt tego nie zauważył.
Firk ziewnął i przeciągnął się. Trzaski jego słabego kręgosłupa grzmiały jak strzały z armaty.
Świat wrócił do normalnego tempa. Firk opuścił się na ziemię. Spojrzał na dziwne miny mieszkańców.
– Dobrzy ludzie! Nie lękajcie się albowiem przemówili do mnie bogowie i to był znak od NICH! Powiedzieli mi, że jesteście bezpieczni, a miasto owe, waszą siedzibą będące miłe jest Wielkościom i ciepłym, matczynym okiem na was patrzeć będą, dopóty, dopóki tacy dobrzy ludzie jak wy zamieszkiwać je będą! Cieszcie się wraz ze mną, bogów waszych marnym sługą! – Tłum eksplodował radością, której Firk wcześniej nie widział. Szał przetoczył się przez ulice, porywając ze sobą nieświadomych niczemu, bogu ducha winnych ludzi, którzy siłą zostali zmuszeni do porzucenia swych zajęć i przyłączenia się do zabawy. Firk tymczasem, cichaczem podpytał kogoś z tłumu którędy do południowej bramy i śmiejąc się w głos ruszył w pokazanym mu kierunku. Przez ponad pół godziny, nie mógł opanować, spontanicznych wybuchów śmiechu, jakie napadały go za każdym razem, gdy przypomniał sobie miny ludzi słuchających bzdur jakie wygadywał.
Firk kilka razy jeszcze musiał się dopytywać o drogę, w końcu jednak trafił. Na miejscu był zaledwie pięć minut po czasie. Nie zobaczył jednak nikogo. Dopiero po chwili usłyszał zaczepiający go szept, zza rogu. Czekał tam na niego Janne, ubrany jak zwykle w jakieś szmaty, skradzione pewnie któremuś miejscowych żebraków.
– Tak szybko? – Zadrwił wilkołak.
– Też się ciesze, że cie widzę przyjacielu.
– Nie ma czasu na pogaduszki, idziemy do lasu.
– Po co? Jeśli oczywiście można spytać.
– Mamy się tam spotkać z pewną kobietą. Będziemy musieli ją odeskortować do domu.
– Znamy ją?
– Znamy miejsce spotkania – odrzekł sucho Wilk.
– Pięknie. Na nic tak nie mam ochoty, jak bieganie po lesie w roli niańki jakiejś dziewki co ma mleko pod nosem pewnie i na gówno woła papu. Jest to zadanie wielce niebezpieczne, w tutejszych lasach za każdym drzewem zające czyhają na życie młodych dziewcząt a bandyci na ich cnoty. Po jaką cholerę w ogóle będziemy szli przez las, nie możemy pojechać gościńcem, tam więcej emocji może być, bo chociaż czasem jakiś wypadek na trakcie się zdarzy a tu co…drzewa, drzewa i jeszcze więcej drzew. Ta cała misja jest bez sensu.
– No cóż, Oni uważają inaczej a to Oni tu rządzą – stwierdził Janne twardo.
– Znowu tajemniczy Oni, a kimże do stu kurew są ci Oni? Czyżby to była jakaś tajna organizacja, której cele i dążenie są nieznane nawet jej członkom a co dopiero szarym wykonawcom ich woli? A może to jakieś popieprzone klub starych dziadków, którzy dla zabawy wysyłają nas w najniebezpieczniejsze miejsca na tym świecie? Nie, mówisz, że nie ..hmmm…no to może kółko modlitewne…nie to był akurat głupi pomysł…sam już nie wiem. Może to wytwór twojej chorej wyobraźni…. – widząc spoczywający na sobie wilczy wzrok przyjaciela, profilaktycznie się zamknął. Wiedział, że nie ma zbyt dużo do gadania.
Janne westchnął ciężko i pokiwał głową. Znał Firka i wiedział, że nie zrobi nic, bez uprzedniego gadania, jeśli nie będzie chodziło o bezpieczeństwo jego wątłej dupy. Tylko gdy zagrożony dostawał nagłego przypływu energii i był w stanie niemalże prześcignąć biegnącego konia. Magiołamacz wciąż stał w miejscu i niemo wpatrywał się w ścianę, udając ogromne nią zainteresowanie -Idziemy, czy będziemy tak stać i podziwiać księżyc?
– Nadążysz za mną? – Spytał wilk udając troskę.
– Czyli śpieszy nam się – mruknął Firk żałośnie – Kurwa…
Janne uśmiechnął się szeroko. Jego równe zęby nagle rozrosły się do ogromnych rozmiarów, rozsadziłyby szczękę, gdyby nie to, że ona również się zwiększyła. Janne zaczął się zmieniać. Węzły jego mięśni nie mieściły się już pod skórą, która poczęła pękać, ukazując kłęby szybko rosnącego futra. Słychać było trzask kości. Po chwili koło Firka stał ponad dwumetrowy wilkołak o szaroburej sierści, ogromnej masie mięśniowej i co z tego wynikało monstrualnej sile fizycznej, ostrych pazurach, zdolnych równać się z metalem i niezwykle mądrych ludzkich oczach, osadzonych w wilczej twarzy. Spojrzał nimi na Firka i wyciągnął ku niemu rękę. Magiołamacz mrucząc coś żałośnie dał objąć się w pół i założyć na ramię, niczym porwana przed chwilą dziewka. Jak zwykle w takiej sytuacji, kiedy czas nie był ich sprzymierzeńcem, Jane zarzucał sobie Firka na plecy, nie musiał się wtedy martwić o prędkość jego poruszania. Tym razem Firk wylądował tyłem na przód i nie było nawet mowy o jakimkolwiek oglądaniu trasy przed nimi. Musiał się zadowolić widokiem bujającego się wilczego ogona i znikających drzew. Był niepocieszony. Tak lubił patrzeć jak przypadkowi przechodnie na ich widok pierzchają, mało nóg nie pogubią. Teraz mógł jedynie cierpliwie czekać aż dotrą na miejsce i mieć nadzieję, że nie poobija się za bardzo.
Ruszyli. Pierwszy ruch i idący za nim wstrząs przyszedł jak cios młotem w potylicę, niespodziewanie i oczywiście za mocno. Po chwili wyczuł rytm ruchów futrzaka i postarał się do niego przystosować. Dzięki czemu ból nie był taki okropny i obdarcia nie będą takie obfite. Biegli tak już kilkanaście minut, kiedy Firkowi znudziło się liczenie mijanych drzew. Poczuł wszechogarniająca nudę. Oczy, bardzo powoli, jakby bez udziału jego świadomości zaczęły się zamykać. Po chwili Magiołamacz nie zwracając najmniejszej uwagi na jego obecną sytuację spał jak małe dziecko, nie trzymając kciuka w ustach, tylko dlatego, że włożony wypadał co krok.
Coś usilnie drażniło Firka w jego szlachetny nos. Próbował to odganiać, jednak powracało co kilka sekund, przyprawiając jego śpiący umył o podrażnienie. Złapał nieznanego napastnika i ze wszystkich sił ugryzł go. Janne zawył jak rażony gromem. Firk obudził się i wyjął sobie z ust jego ogon.
– Co ty wyprawiasz? – Krzyczał wilk zrzucając Firka z ramion na ziemię z brutalnym trzaskiem, ledwo wytrzymującego kręgosłupa – Czemu to zrobiłeś, masz pojęcie jak to boli? – Szybko zmienił się w człowieka, mimo tego wciąż czuł ból gdzieś głęboko w miednicy, gdzie ludzie maja tych kilka kości, które kiedyś były ogonem.
Firk tymczasem zdołał się podnieść i wyprostować z głośnym chrzęstem. – Trzeba było mnie nie miziać po nosie, poza tym zastanów się kogo teraz boli bardziej? – Oparł się o drzewo i starał się nie zemdleć. Plecy rwały go bólem, przy którym rozpalone żelazo to była drobnostka. Popatrzyli sobie przez chwilę w oczy. Zajrzeli w nie głęboko. Ktoś patrzący na to z boku miałby wrażenie, że widzi bijący z nich ogień. Trwało to wszystko chwilę, po czym Firk zrobił minę obrażonego na matkę niemowlaka a Janne prychnął lekceważąco.
– Daleko jeszcze? – Spytał Firk wesoło, choć przy każdym kroku miał wrażenie, że zaraz rozleci się na maluteńkie części a każda z nich, przez chwilę będzie się ruszać i próbować znaleźć swą sąsiadkę. Potrząsnął głową próbując odrzucić te myśli od siebie. Skutkiem tego poczuł przejmujący ból w szyi.
– Niecały kilometr – odparł Janne sucho – przejdziemy się?
– Jestem całym sercem za – rzekł Firk śmiertelnie poważnie.
Dalsza ich droga do miejsca, o którym Firk wiedział tyle, że się do niego zbliżają minęła szybciej niż się spodziewali. Nie była ona zbyt wesoła, bo i idący po niej wędrowcy do wesołków nie należeli. Firk co prawda, lubił się śmiać, jednak głównie z ludzi obojętnych mu jak liście mijanych drzew. Janne był cichy i spokojny, nie w jego stylu było tarzanie się ze śmiechu po podłodze, co Firkowi zdarzało się wcale często. Szli w ciszy, przerywanej od czasu do czasu stękaniami Firka.
Po czasie, który minął im jak trzaśnięcie bicza i nawet podobnie bolał, dotarli do celu. Stali przed ruinami wieży, która niegdysiejszymi czasy musiała być piękna a w sercach oglądających je istot wzbudzać zarówno strach jak i podziw. Dziś była to tylko kupa walących się kamieni, które w jedna całość trzymało chyba tylko słowo honoru tego, kto ją zbudował. Sam jej widok sprawiał, że jakoś nie bardzo chciało się wejść do środka. Było w niej coś, co napełniało serce nieokreślonym lękiem. Prawdopodobnie, te źle dobrane kolory, w które kiedyś była pomalowana, a dziś zostały z nich tylko tęczowe strzępy odlepiające się jak skóra trędowatego. Nawet Jane, który nie znał strachu czuł jakiegoś robaka, który urządzał sobie harce w okolicach jego żołądka.
Usłyszeli potężny, dochodzący z wieży huk a w chwilę po nim przeciągły ludzki krzyk.
-W środku coś się dzieje – stwierdził Firk kiwając głową, jakby wiedział o czym mówi.
-To pewnie ona – mruknął chłodno Janne.
cdn…
Od razu się przyznaję, że całego nie przeczytałem. Dotarłem do: "Znowu tajemniczy Oni, a kimże do stu kurew są ci Oni? Czyżby to była jakaś tajna organizacja". Dalej już nie przetrawiłem.
Jak dla mnie, to akcja jest za wolna. I to dużo za wolna. Jeśli opowieść zawiera opisy, to nie mam nic przeciwko nim - przynajmniej do czaasu, aż opis jakiejś akcji nie przekracza dziesięciu linijek. Tutaj niestety odnoszę takie wrażenie.
Tworzysz długie zdania, w których się gubisz (jak ja zresztą, dlatego wolę stawiać więcej kropek). Interpunkcja jest... a raczej jej nie ma. Przynajmniej w moim odczuciu. Jak dla mnie, to te postaci są sztuczne. Pokażę Ci na przykładzie:
Twoja wersja:
"Po jaką cholerę w ogóle będziemy szli przez las, nie możemy pojechać gościńcem, tam więcej emocji może być, bo chociaż czasem jakiś wypadek na trakcie się zdarzy a tu co...drzewa, drzewa i jeszcze więcej drzew. Ta cała misja jest bez sensu."
Moja poprawka:
Po jaką cholerę mamy iść przez las?! Nie można jechać gościńcem? Tam jest więcej emocji, akcji! Może akurat zobaczymy wypadek... - powiedział Firk marzycielskim głosem. - W każdym razie, to lepsze niż same drzewa, drzewa i drzewa. Żygać mi się od nich chce. A w ogóle, to ta misja jest bez sensu. (jak chcesz, to nawet może powiedzieć to z przytupem ;) )
Nie wiem jak Tobie się wydaje, ale dla mnie postać Firka nabiera całkiem innego koloru. Podkreśla jego beztroskę, chęć przeżycia przygody. Co więcej, dla mnie ta postać staje się bliższa.
Co jeszcze... Wiem. Wiwaty tłumu. Naciągane w cholerę. Nie wiem, czy to było zamierzone, czy nie, ale moim zdaniem tłum powinien stać i gapić się bezmyślnie na bohatera. W końcu kto zruzmiałby taki bełkot? Pospulstwo posługuje się językiem prostym. Wiwat mogą podnieść na cześć Króla, albo Herolda, który w poprawną i barwną przemową ich olśni (choć za pewne i tak nie zrozumieją co takiego mówił).
Jeszcze jedna sprawa, która nie ma dużego znaczenia, ale mogłaby być poprawiona. Przekleństwa. Przekleństwo chyba ma za zadanie podkreślić coś, wyrazić duże niezadowolenie, złość... a Firk używa ich jako normalnych słów. Wszystko byłoby OK, gdyby stawiał je w co drugim wypowiedzianym zdaniu, ale nie od czasu do czasu. Przekleństwo nie stało się dla niego czymś zwykłym, bo nie ma ono "nośnika informacji".
Piszesz jeszcze: "Nie zwracał na to uwagi, w ciągu lat zdołał się do tego przyzwyczaić, że skupia zainteresowanie.". To są jakby 3 osobne zdania, które połączyłeś w jedno. Ta 3 część w ogóle nie jest potrzebna, bo czytelnik (w odniesieniu do kontekstu) zdaje sobie sprawę o co chodzi ;)
Dużym plusem jest humor. Mi podoba się fragment:
"Wyglądał przez chwilę jak przygotowujący się do ataku krokodyl.
Tylko zęby nie te." - dla mnie bomba.
Pomysł fajny, sam styl nie zły, ale musisz popracować nad interpunkcją, bo człowiek dojedzie do połowy i będzie musiał się zmuszać do przeczytania reszty.
Akcja jest wolna, bo się rozwija, zresztą u mnie nigdy nie ma hollywódzkich zwrotów akcji, bo nie o akcje ma chodzić, zresztą dalej jest z deczka szybciej, ale nie wiesz, nie czytałeś,
jaką postacią jest Firk to się jeszcze okaże, i uwierz mi nie będziesz chciał być z nim blisko,
czy zdania sa za długie, dla mnie nie, ale to twoje zdanie,
przecinki to moi najwięksi wrogowie, tu się przychylam bez zająknięcia,
ludzie prości są prości, widzą maga, więc się boja trochę, mag robi coś dziwnego, więc się dziwią, każe im się cieszyć więc się cieszą, obiecał im przychylnośc bogów i wszelką pomyślność, wiecej im nie trzeba
Ale przekleństwa to chyba coś podkreślają, emocje złość, beznadziejnośc sytuacji,
Firk upadł, podbił sobie oko, wstaje widzi się w lustrze i co ma powiedzieć ( o jejku, moje oko jest podbite?)
stara wdzięczna k... pasuje mi tu najbardziej, druga sytuacja, której nie doczytałeś nawet, kiedy Firk dowiaduje się, że czeka go niezbyt miła przejażdzka, ( o jejku, czeka mnie niezbyt miła przejażdzka, co ja biedny zrobię?)
tak mi się to widzi, tobie się widzi inaczej, ot życie
Kurczę, szkoda, że się komentarza nie da ocenić, dałbym szóstkę.
"Wytoczył się spod niej, osobnik o aparycji kretyna, wysoki i szczupły, z rysami, które kiedyś mogły wyglądać szlachetnie, dziś przypominają krajobraz po bitwie." Albo niech będzie aparycja kretyna, albo niech będzie to twarz niegdyś szlachetna, a obecnie już mniej (przy okazji - czas ci przeskoczył).
"całkowicie zamulone morze" - prównanie się nie udało, morze niespecjalnie się nadaje do zamulania.
"na którego patrząc nie dało się wywnioskować nic, oprócz tego, że przy tym drugim wyglądał schludnie, pomijając fakt, że przy nim wóz z gnojówką nie wyglądałby źle" po pierwsze - albo nie dałoby się wywnioskować nic, albo, że jednak był schludny; po drugie - przy kim wóz z gnojówką źle by nie wyglądał? Przy nim - bo tak wynika ze zdania - czy przy drugim, owym z aparycją kretyna?
"Dziwić mógł tu jedynie fakt, że ich posiadacz nie był wcale wampirem a wilkołakiem i zarazem najlepszym, jeśli nie jedynym przyjacielem Firka. Tylko on zawsze mu pomagał, i w miarę swoich likantropich możliwości, ratował jego dupę, którą miał w zwyczaju nazywać wątłą." Rzeczywiście, dziwne. Kiepsko to wygląda gdy narrator każe się dziwić czymś, co jakoś nie dziwi. i to zdanie o dupie - jakieś dziwne.
Sorry, nie byłem w stanie przejść dalej. Mam wrażenie, że nie przeczytałeś swojego tekstu. Za dużo jest sugestii, jak należy reagować. No i zdania w typie "dość jednoznacznie dając sobie do zrozumienia". Jasne, to kretyn, ale aż taki, żeby nie wiedzieć, jakie odczucia budzi w nim swój własny widok, musi sobie aż dawać do zrozumienia?
Podjąłem drugą próbę - potem robiło się nieco lepiej, ale tylko na chwilę.
Oczywiście Kamahl, każdy ma swój punkt widzenia. Wydaje mi się jednak, że jeśli wstawiasz tutaj swój tekst, to chcesz usłyszeć co sądzą o nim inni.
I popieram Maxenciusa - za dużo sugestii jak zareagować ma czytelnik. Pisanie ma sprawiać przyjemność pisarzowi, ale jeszcze większą przyjemność sprawia pozytywna reakcja czytelników. Szczerze mówiąc... czytając czułem się trochę jak idiota, któremu trzeba mówić co mu się ma podobać i jak ma reagować na daną sytuację. Tak jakbym sam nie wiedział, czy coś mi się podoba czy nie.
Swoją drogą, piszesz, że nie mogę wiedzieć o rozwoju akcji, bo nie przeczytałem całości. Wierz mi, że próbowałem. Jeśli w księgarni książka nie wciąga mnie od pierwszej strony (chyba, że otworzę w środku), to jej nie kupuję. Zerknij sobie na opowiadanie „Czyste intencje" M.Bizzare. Rzadko czytam czyste SF (tu jest połączenie z kryminałem, co jest dużym plusem IMO), ale to mnie pochłonęło. Jestem dopiero w połowie i nie mam zamiaru iść spać póki nie skończę czytać. A robię tak tylko przy książkach Kinga, czy najlepszych pozycjach literatury. Zobacz jak M.Bizzare pisze - krótko. Szybkim tempem akcji. Nie tłumaczy zbędnych szczegółów (np. tego, że podróżuje się tam latającymi samochodami - czytelnik sam do tego dochodzi). ;)
Warto zerknąć i podpatrzeć.
Kamahl - poruszyłeś kwestię "obiecania przychylności bogów".To dobry przykład - bo ja kompletnie nie zrozumiałem, po co on to robi? Pomijając już taki drobiazg, że generalnie zazwyczaj można się choćby po świetle zorientować, która jest część dnia, podobnie zresztą, jak bez kłopotu można powiedzieć, gdzie jest południe zarówno o 6-tej, jak i o 17-tej - chyba, że Twój bohater został przeniesiony na zupełnie inną półkulę.
Ale gość zaczyna lewitować, unosi się, a potem gada bzdury, ludzie się cieszą, a na sam koniec PYTA się o drogę. Gdyby był kretynem, to jeszcze pół biedy. Tymczasem on najwyraźniej kretynem nie jest.
Mogę sobie wyobrazić, że gość wchodzi do knajpy, aby spytać się o drogę, uznaje, że w środku jest tyle zakazanych mord, że trzeba coś z tym zrobić, bije czy czaruje, a potem jednego z tych półprzytomnych osiłków pyta o drogę, ten zaś grzecznie mu odpowiada. To rozumiem. Ale robienie czegoś takiego - no cóż, to idiotyzm czystej wody. Więc scena jest albo niedopracowana, bo ten zabawny element umyka, albo zbędna.
Identycznie w łazience - skoro umie czarować - i w końcu to robi - po co wcześniej próbuje się konwencjonalnie oczyścić. Ewentualnie - niekonwencjonalnie, zdrapując brud zamiast go zmywać.
Czegoś takiego - w sensie lewitowania, aby potem sie o drogę spytać.
Chłopcy ja piszę tak, Mr.Bizzare pisze inaczej, bardzo się cieszę, że mamy na stronie autorów, których aż poleca się w komentarzach, ale co to ma do mnie? Porównania, mam go poczytać i zerżnąc pomysły, uczyć się kstzałtowania akcji? Chyba nie o to chodzi.
Ja tak pisze, akcja jest jaka jest i inna nie będzie, ma swoje tempo i jestem z niego dumny, jesli wolisz takie rzeczy, gdzie się dzieje 25 rzeczy na sekundę to prosze bardzo.
Sugestie? To, że cos jakos wygląda albo daje coś do zrozumienia to nie znaczy, że musi tak być i, że masz tak myśleć, ktoś chce, żeby to tak wyglądało ale czy tak jest?
Aparycja była szlachetna, już nie jest, zdradza oznaki tego, że kiedyś taka była, jest tak czasami, że coś się zmienia czasem,
Wilkołak może dziwić (nie musi) bo ostre kły się kojarza z wampirem, zwłaszcza w czasach dzisiejszej popilarności tych ssących istot, nie wszystkim, nie genmeralizuje nic
To co robi Firk nie ma sensu, bo to taka jest postać, on nie lewituje, żeby spytać o drogę, on lewituje bo ma na to ochotę, spytac o drogę mógłby wszędzie i zawsze ale co to za frajda, on ma aparycję kretyna ale takowym nie jest, robi to chce, kiedy chce bo tak.
Czyści się konwencjonalnie bo po co nadużywać magii, skoro mogą być jej różne nieoczekiwane efekty (dotarłeś do tego momentu?) Brud czasmi jest już na tyle zgrudkowany, że można go spokojnie zdrapywać:)
Tekst jest dopracowany, taki miał być i w takiej konwencji miał być utrzymany, Firk jest postacią bardzo specyficzną i teksty o nim równierz specyficzne są, nie wszystkim się jak widac podobają, a mogę się nawet nie podobać nikomu.
Wasze zdanie znam i macie do niego pełne prawo, dziękuje wam za jakże długie i szczegółowe komentarze.
Każda konstruktywna krytyka jest dobra dla autora:)
Edycja.
Nie ma już dawania sobie do zrozumienia i dziwienia się nad wilkołakiem.
Co do słońca to jak się zna godzinę to można sobie pownioskować, ale on nie znał wię cnie pownioskuje.
Jak już tak polecamy autorów to poczytajcie inne moje opka, też nie znajdziecie tam wartkiej akcji i hollywódzkiego tempa, u mnie jak już kilka osób pisało lidczy się styl, który tu jest jak już pisałem BARDZO specyficzny. W każdym inny, tu najdziwniejszy, ale jest kilka krótkich, może dobrniecie do końca.
Kamahl, z tym tempem chodzi mniej więcej o to, że jak się coś dzieje wolno, powinno dziać się intensywnie. Mnie nie przeszkadza, że coś sie dzieje wolno, ale że dzieje się bez sensu.
"Doszedł do skrzyżowania. Podrapał się po głowie, zastanawiając się, którędy na południe. Pozycja słońca niewiele mu mówiła, bo nie wiedział, która jest godzina."
Najpierw podprowadzasz, sugerując, że bohater ma kłopot z określeniem, gdzie właściwie jest ta południowa brama.
Potem jest ta cała scena, potem zaś okazuje, że w końcu się o południe pyta.
Wystarczyłoby jedno zdanie, w którym np. facet rozgląda się wokół i nagle uznaje, że kierunek połudnowy może poczekać, bo takie tłumy nie mogą się zmarnować. Wtedy - jasne - on to robi, bo lubi.
Domyśliłem się, co mogło dziwić, ale nie domyśliłem się, po co mam się dziwić. Czy gdyby nie było "Dziwić moglo jedynie to..." wpłynęłoby to w jakikolwiek sposób na tekst?
Kłopot z aparycją polega na tym, że była on i aparycją kretyna, ale rysy były kiedyś szlachetne.
"Zdrapanie z siebie wierzchniej warstwy brudu, przy pomocy znalezionych tam narzędzi i specyfików, których nazw Firk bał się przeczytać, zajęło mu o wiele więcej czasu niż przypuszczał. Zawsze mógł spróbować magią doprowadzić się do porządku"
Potem rozwodzisz się nad krasulami, a potem jednak gość tej magii używa. Rozumiem, wahał się, próbował, ale uległ pokusie i sięgnął po magię. Ale w opisie tak to niestety nie wygląda. Wygląda, jakby opowiadanie wygrało z autorem.
I jeszcze jedno - nie chciałbym, abyś pomyślał, że te długie komentarze to dlatego, że fajnie mi się jeździ po Twoim tekście. Szczerze mówiąc, miałem i nadal mam, aczkolwiek coraz mniejszą, nadzieję, że gdy wrzucę tutaj teksty, to ktoś właśnie w mniej więcej taki sposób przeczyta, oceni i wytknie wszystkie błędy, zwracając uwagę na nielogiczności, błędy stylistyczne, warsztatowe itd. Skoro sam bym tak chciał, staram się - jeśli mam nieco czasu - w podobny sposób przedstawić swoją opinię o tekstach innych.
Czyli - jakkolwiek by to nie zabrzmiało - robi Ci dokładnie to samo, czego sam bym sobie życzył. Jeśli czujesz się urażony, wybacz, w przyszłości nie będę tego powtarzał.
No i tekst jednak przeczytałem do samego końca. Głupi dość pisać coś o tekście, nie znajac go w całości. Ale to było trzecie podejście.
Sens i jego brak specyfika Firka, czy wszystko msi mieć sens? Ja czasami robię rzeczy bez sensu, bo mi sie tak chce a Firkowi się chce często, na tym polega całą jego egzystencja, tak został zbudowany.
Nie chciał rzykowac, co mógł to zrobił bez magii, miła specyfiki, żeby się oczyścić, ale do oczysczenia szaty wysuszenia się a tymbardziej napełnienia wanny nie miał. Skutki tego mogły być straszne i kiedyś będą ale w następnej części.
Nie chodzi o wyłapywanie konkretów, tylko to, że dla mnie nie są one w większości błędami. Nie jestem urażony, nie masz za co przepraszać.
Zdawałem sobie od początku sprawę, że tekst jest dziwny, dzięki, że poświęciłeś mu tyle czasu a, że ci się nie podobał to niestety czasami tak bywa, będę musiał z tym żyć:)
Lubię takie teksty. Teksty, które rozkręcają się wolno, zaskakują i napisane są swoistym, wycyzelowanym językiem. Fak, że "morze nie nadaje się do zamulania", ale to jest do skorygowania. Wyobraźni natomiast nie ma co korygować, najlepsza wyobraźnia chodzi swoimi ścieżkami. Cenię Kamahla za to, że w swoich artystycznych wyborach idzie pod prąd i pisze dziwacznie, kiedy ma chęć na dziwactwo. Ale też podoba mi się, że czytelnicy tak żywo domagają się od artysty uwzględnienia swoich odczuć i wrażeń. W sumie: ta dyskusja pod opowiadaniem ciekawa prawie tak, jak opowiadanie. No i świetnie.
Pozdrawiam dyskutantów, a opowiadaniu daję skromne 5. :)
Pozdrawiam.
*Fakt, nie "FaK". No, pięknie mi się napisało! ;)
> Lubię takie teksty. Teksty, które rozkręcają się wolno, zaskakują i napisane są swoistym, wycyzelowanym językiem.
Jakubie, czy chcesz powiedzieć, że ten tekst jest napisany wycyzelowanym językiem???
I nie, to opowiadanie nie jest dziwne. Jest niechlujnie napisane (powtórzenia, nadmiar zaimków, błędy interpunkcyjne) i na siłę śmieszne, ale dziwnego nie ma w nim nic a nic.
Styl to zawsze forma klęski autora w starciu z językiem. Bywają jednak klęski, które czyta się dobrze. Mnie dobrze czyta się Kamahla, mimo jego błędów. A nawet z nimi. Rozumiem jednak, że można takiej klęski, jak a Kamahla, nie trawić i nie przyswajać.