- Opowiadanie: izakw - Legendy Tervis cz. I

Legendy Tervis cz. I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Legendy Tervis cz. I

Była noc. Oboje wpatrywali się na strzelające w ogniu gałęzie.

– Zapomnij o tym. Postaraj się – przerwała milczenie Rosa.

Nie odpowiedział.

Chciał zapomnieć. Ale jak? Jak mógł o tym zapomnieć?

Spuścił wzrok, tak, by łuczniczka nie widziała spływających po policzkach łez.

Ten dzień wracał. I będzie wracał. Zawsze.

– Dziadku, nie daj się prosić! Gdzie idziemy? Powiedz, powiedz, powiedz!

Dziadek szedł szybkim krokiem, zupełnie nie zwracając uwagi na chłopca, który uparcie nie dawał za wygraną.

– Nie pójdę ani kroku dalej, dopóki nie powiesz mi gdzie idziemy! – zaprotestował, zatrzymując się z zadartym nosem.

Starzec odwrócił się na pięcie. Musiał pochylić się naprawdę nisko, by ich oczy mogły się zrównać. Nie powiedział ani słowa. Jego wielkie, czarne jak smoła ślepia, wydawały się pożerać. Chłopiec nie wytrzymał wzroku.

– Przepraszam – powiedział skruszony, patrząc pod siebie.

Dziadek wyprostował się i majestatycznie strzepnął niewidzialny kurz z pięknej, długiej do kostek, czarnej szaty. Nieliczne, siwe ze starości włosy maga falowały na wietrze.

Szli już ponad godzinę. Chłopiec domyślił się, że kierują się za Tervis, w stronę wieży, która służyła kiedyś jako punkt obserwacyjny. Tylko dlaczego? Owszem, Basdrem zabierał go na treningi poza obszar zamieszkany, ale w zupełnie inne miejsce.

Już prawie jesteśmy. Zobaczymy co Dziadek zrobi, rozmyślał.

Dziadek zatrzymał się pod wieżą. Jego stara, naznaczona zmarszczkami twarz była nie odczytywalna. Diabelnie czarne oczy utkwiły w nim. Wpatrywał się długo, jakby zapamiętywał każdy szczegół.

W końcu weszli do środka.

W nozdrza uderzył smród moczu i kału. Nie widać było absolutnie nic, a jedynym słyszalnym dźwiękiem było szybkie, alarmowe przebieganie szczurów. Basdrem wyczarował sporą kulę światła, która zawisła nad ich głowami, oświetlając cały pokój.

Nie trzeba było się długo przyglądać, by móc stwierdzić, że nikt tu nie był od bardzo dawna. Świadczyć o tym mógł chociażby rozpościerający się po całej powierzchni podłogi dywan, ułożony ze szczurzych bobków lub ogromna pajęczyna, zasłaniająca wejście na schody. Chłopiec wzdrygnął się mimowolnie, gdy zobaczył, że Dziadek, a wraz z nim świetlista kula, wstępuje na pierwszy stopień.

Schody były kręte i strome; obrośnięte pajęczynami.

Kiedy wreszcie dotarli na sam szczyt, znaleźli się w pomieszczeniu niewiele różniącym się od tego na dole. W zasadzie jedyną różnicą, był nieduży, prostokątny otwór na każdej ze ścian. Chłopiec dziwił się czemu Dziadek nie zgasił kuli, przecież światło wpadało przez wnęki.

Kula zniknęła.

Promienie wpadające przez odstępy na ścianach były płomienisto rude. Zapadał zmrok.

Nagle wszystko pociemniało. W ułamku sekundy nastała całkowita ciemność. Młokos zaczął się trząść.

– Dziadku…co się stało? – spytał, nadaremnie starając się ukryć przerażenie.

Słyszał jak starzec zrobił dwa kroki w stronę wyjścia.

– Nałożyłem barierę ciemności na otwory, żebyś nie mógł nic widzieć – odparł niskim, nie znoszącym sprzeciwu głosem. – To twój ostatni trening. Niedługo wrócę, Vendicku.

Chłopiec wiedział, że Dziadka już nie ma.

Myśl o tym, iż wreszcie zakończy treningi uderzyła z tak wielką siłą, że zaczął skakać jak opętany.

– Będę czarodziejem! Będę czarodziejem! Mam dopiero dziesięć lat, a już będę czarodziejem! Juhu! – krzyczał radośnie.

Chciał wyczarować kulę światła dwukrotnie większą od własnej głowy – wyszła wielkości zaciśniętej dłoni. Uspokoił się. Przysiadł na obłożonej szczurzymi odchodami podłodze.

No właśnie, rozmyślał, przecież ja mam dopiero dziesięć lat. Nawet nie umiem stworzyć porządnego światła. I na czym ma polegać ten trening? Przecież zawsze szliśmy nad Terrę i tam ćwiczyłem. Przecież nigdy nie szło mi dobrze. Dziadek nie musiał mi tego mówić, ja dobrze o tym wiedziałem. A z resztą trenuję dopiero rok. Jeden rok wystarczy, żeby zostać czarodziejem?

– A co tam! – machnął ręką, szczerząc zęby. – Dziadek powiedział, że to mój ostatni trening! Jaki jest, taki jest, ale słów to on na wiatr nie rzuca!

Już zginał nogi do kolejnych podskoków radości, kiedy usłyszał przedziwny, trwający sekundę odgłos. Jakby ogromne stado koni tupnęło podkową o bruk. Nogi zastygły mu wpół kroku.

Podszedł do jednej z wnęk w ścianie, mając nadzieję, że uda mu się coś ujrzeć.

Nic z tego. Basdrem nigdy nie robił czegoś niedokładnie.

Gotów był uwierzyć, że to dziecięca wyobraźnia spłatała mu figla, kiedy usłyszał huk. Straszny, ogłuszający. Ziemia zaczęła się trząść. Rzuciło go z nóg. Kolanami prawie dotykał podbródka, rękoma zakrył oczy.

Trzęsienie stawało się coraz mocniejsze. Pewnym było, że wieża nie wytrzyma. Malutka kula, którą niedawno wyczarował, oświetlała wejście na schody. Całe gromady szczurów biegły w tą stronę. On też powinien uciekać. Powinien biec co sił w nogach. Jednak owładnięte paraliżem ciało, nie pozwalało nawet na minimalny ruch.

– Dziadku – łkał, leżąc na podłodze – Dziadku… Proszę. Dziadku…

Hałas był niewyobrażalny. Wstrząsy nie ustawały. Vendick zamknął oczy, płakał.

– Vendicku – Kiedy Basdrem wypowiedział jego imię, wszystko całkowicie ucichło.

Chłopiec podniósł głowę, przetarł oczy.

– Dziadku…

Stał dumnie tuż obok niego. Świetlista kulka, którą chłopiec wyczarował oświetlała trzy białe krople, wygrawerowane na szacie starca. Krople łączyły się ze sobą w trójkąt. Wyglądały identycznie jak te na poliku. Różniły się tylko kolorem. Znak wytatuowany na twarzy czarodzieja był czarny.

– Dziadku! – wtulił się w niego i zaniósł jeszcze głośniejszym płaczem. – Tak się bałem. Tak bardzo się bałem. Dobrze, że jesteś, Dziadku. Kocham cię, Dziadku.

Basdrem nawet nie drgnął. Zdjął osłonę zakrywającą wnęki w ścianach. Położył dłoń na głowie chłopca.

Vendick czuł delikatne mierzwienie włosów. Uspokoił się. Nie groziło mu już nic. Był z dziadkiem. A Dziadek był najpotężniejszy.

Nagle ręka na jego blond włosach zacisnęła się. Czuł jak zostaje unoszony. Przeszywający głowę ból, był nie do wytrzymania.

Basdrem patrzył beznamiętnie na przeraźliwie krzyczącego, próbującego się uwolnić wnuka. Obserwował jego bezsilność bez ani jednego drgnięcia.

– Dziadku, puść – błagał. – Puść!

Nie puścił. Wyprowadził go z wieży, ciągle trzymając na wysokości piersi.

Kiedy byli na zewnątrz, Vendickowi pod siłą wiatru rozmazał się cały obraz. Łzawił nie tylko z bólu, ale też z powodu prędkości, z jaką sunęli. Do uszu dostawał się tylko świst.

W przeciągu kilku sekund, stali na rynku Tervis. Puścił.

Vendick pod wpływem smrodu i widoku dookoła, od razu zwymiotował.

Wszystkie budynki w zasięgu wzroku wyglądały jak przecięte na pół. Tysiące trupów leżały wszędzie w zasięgu wzroku. Fetor martwych ciał, połączony z dymem, kurzem i pyłem ulatującym ze zniszczonych budowli, zwalał z nóg. Chłopiec chciał zrobić krok, ale zatrzymała go jakaś niewidzialna, twarda siła. Zrozumiał dlaczego nie czuł już trzęsienia – Basdrem otoczył ich barierą ochronną.

Wbrew sobie, spojrzał na leżących za nimi, nieruchomych ludzi. Żadnych śladów okaleczenia, poparzeń, czy chociażby bólu. Widać było u każdego tylko jedno podobieństwo.

Usta rozwarte w głuchym okrzyku zdziwienia.

Vendick rozejrzał się jeszcze raz dookoła. Blady jak ściana. A potem zaczął krzyczeć. Długo i przeraźliwie.

Nieludzko.

– Nawet nie zdążyli zrozumieć, że umierają – powiedział zimno Basdrem, kiedy wycie wnuka ucichło.

Chłopiec podniósł głowę i spojrzał na Dziadka. W przekrwionych od łez oczach pojawił się żywy ogień.

-To ty – jego głos był pełen mieszaniny żalu, smutku, nienawiści i chęci zemsty. – Ty zrobiłeś to wszystko.

Starzec nie odpowiedział. Stał tak samo dumnie i tak samo obojętnie jak zawsze.

– Zabiję cię – wycedził powoli Vendick, przez zaciśnięte zęby. – Zabiję cię.

I wtedy się zaczęło.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Jego wielkie, czarne jak smoła ślepia, wydawały się pożerać. Chłopiec nie wytrzymał wzroku.
- Przepraszam - powiedział skruszony, patrząc pod siebie.
Piszesz o człowieku, więc oczy, nie ślepia. Pożerać --- kogo? --- co?  Nie wytrzymał wzroku --- niby wiadomo, o co chodzi, ale takie to niezgrabne... Patrząc pod siebie? Czy nie powinno być: patrząc w ziemię - albo - spuszczając oczy?

Przykro mi, ale jest bardzo wiele do poprawienia.

No i co tu chodzi? Wygląda mi to na fragment, bo brakuje możliwości odpowiedzenia sobie na pytanie, w jakim celu Vendick urządził taką apokalipsę. Na ostatnią próbę dla chłopca --- jakby za wiele, za brutalnie...

Dziękuję za wszystkie uwagi. Postaram się nie popełnić więcej tego typu błędów.

W zasadzie nie komentuję fabuły czegoś, co nie jest opowiadaniem, a kawałkiem wyciętym z kontekstu. Rozbuduj wstęp i zmień zakończenie, tak, żeby tekst nabrał znamion pełnej historii, wtedy pogadamy. Większych błędów warsztatowych nie stwierdziłam. ;)

Poczekam na resztę. To, co jest, mnie nie przekonało. Ode mnie 2 - na zachętę.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka