- Opowiadanie: tintin - Upór

Upór

Nie no, hor­ro­rem bym tego nie na­zwał, ale chcia­łem unik­nąć ka­te­go­rii “Inne”.

Opo­wia­da­nie pi­sa­ne od pół­no­cy do pią­tej nad ranem. Idę spać:)

 

P.S. Wiem, wiem, le­piej dać się tek­sto­wi ule­żeć. Trud­no: po­świę­cam nie­mal pewną wy­gra­ną wsta­wia­jąc opko z pew­no­ścią obar­czo­ne licz­ny­mi wa­da­mi, żeby mi już się nie pę­ta­ło po gło­wie i po­zwo­li­ło skoń­czyć to, nad czym pra­cu­ję od kilku dni. Uff, ledwo widzę co piszę...

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Upór

Dwie sprze­daw­czy­nie od stu lat sta­no­wią­ce nie­od­łącz­ną część an­ty­kwa­ria­tu w Gdań­sku Wrzesz­czu od­li­cza­ły mi­nu­ty do końca pracy. Stary zegar po­ka­zy­wał wpół do pią­tej; słoń­ce za­szło go­dzi­nę wcze­śniej. W cia­snym po­miesz­cze­niu, gdzie go­spo­da­rza­mi były re­ga­ły pełne ksią­żek, a lu­dzie mu­sie­li roz­ma­wiać przy­ci­szo­nym gło­sem, bra­ko­wa­ło choć­by jed­ne­go klien­ta. Ko­bie­ty lu­bi­ły się wza­jem­nie i sza­no­wa­ły, ale po całym dniu po­świę­co­nym na roz­mo­wy z ku­pu­ją­cy­mi i sprze­da­ją­cy­mi książ­ki gdańsz­cza­na­mi nie miały już siły na po­ga­węd­kę. Zmę­czo­ne, wo­la­ły oddać się oczy­wi­stej w tym miej­scu pasji: czy­ta­niu. Sze­ro­kie, brą­zo­we radio Ślą­zak nada­wa­ło ostat­nie takty pio­sen­ki Ma­ry­li Ro­do­wicz.

Na­sta­ły cięż­kie czasy. Kto miał książ­ki, ten je wy­prze­da­wał. Wpraw­dzie w skle­pach i tak nie było co kupić, tam go­tów­ka nie przy­da­wa­ła się na nic, ale za ba­joń­skie sumy da­wa­ło się cza­sem skom­bi­no­wać nad­pro­gra­mo­we kart­ki na mięso i pa­pie­ro­sy. Podaż za­war­to­ści do­mo­wych bi­blio­te­czek prze­wyż­sza­ła popyt, więc an­ty­kwa­riusz­ki mogły prze­bie­rać, przyj­mo­wa­ły tylko książ­ki w naj­lep­szym sta­nie. Al­bu­my i en­cy­klo­pe­die ro­zej­dą się na pewno, mimo chwi­lo­wych kło­po­tów na fron­cie walki o wzrost go­spo­dar­czy: bi­blio­fi­le głod­ni do­brej ja­ko­ści pa­pie­ru i ilu­stra­cji kupią nawet „Atlas cho­rób i szkod­ni­ków bu­ra­ka” (pięk­nie wy­da­ny, jak na Za­cho­dzie), i to za pie­nią­dze odło­żo­ne na opła­ce­nie ogrze­wa­nia. Be­le­try­sty­ka może tro­chę po­cze­ka, ale w końcu i na nią znaj­dzie się na­byw­ca. A tym bar­dziej na ta­bli­ce ma­te­ma­tycz­ne, normy i pod­ręcz­ni­ki me­cha­ni­ki teo­re­tycz­nej, czyli obiek­ty po­żą­da­nia stu­den­tów nie­od­le­głej po­li­tech­ni­ki.

Cy­no­wy dzwo­nek ode­zwał się dzyń-dzyń, po­trą­co­ny przez otwie­ra­ne od ze­wnątrz drzwi. Dzyń-dzyń-dzyń, szar­pa­ny li­sto­pa­do­wym wia­trem. Kiedy młody czło­wiek, z wy­glą­du stu­den­cik, prze­kro­czył próg, zde­rzył się z su­ro­wym wzro­kiem zwy­kle tak ła­god­nych i przy­ja­znych pań sprze­daw­czyń. Spe­szo­ny, po ci­chut­ku wy­tu­pał buty i ostroż­nie otrzą­snął z mo­kre­go śnie­gu or­ta­lio­no­wą kurt­kę do pół uda, którą kur­czo­wo za­ci­skał w obu dło­niach, na wy­so­ko­ści splo­tu sło­necz­ne­go.

– Dzień dobry… – Spoj­rzał bez­rad­nie przez oszklo­ne drzwi za sie­bie, w mrok za­ci­na­ją­cy plu­chą. – Dobry wie­czór… Panie mnie może nie pa­mię­ta­ją, ale ja szu­kam ta­kiej jed­nej książ­ki… Nie znam au­to­ra, ale opo­wia­da­łem nie­daw­no tyle, ile przy­po­mi­na mi się z tre­ści… i nie zna­la­zły jej panie?

– Dobry wie­czór – od­po­wie­dzia­ła młod­sza z ko­biet, znu­dzo­na lek­tu­rą naj­now­sze­go nu­me­ru „Fan­ta­sty­ki”. – Oczy­wi­ście, że pa­mię­tam. Nie, nie udało nam się. Nadal nic pan wię­cej o niej nie może po­wie­dzieć? Tylko te uryw­ki? Wie pan, to mu­siał być jakiś nie­zbyt po­czyt­ny autor. Może de­biu­tant, który nie wydał już nic wię­cej? Są­dząc po pe­ry­pe­tiach bo­ha­te­ra, oba­wiam się, że na­kład książ­ki nie był wiel­ki, i ra­czej się nie sprze­dał w ca­ło­ści.

Chło­pak stro­pił się na takie dic­tum. Jego plan za­kła­dał pa­ro­krot­ne od­wie­dzi­ny w an­ty­kwa­ria­cie i stop­nio­we stresz­cze­nie całej fa­bu­ły po­wie­ści. Druga sprze­daw­czy­ni uda­wa­ła za­nu­rzo­ną po uszy w świe­cie „Moby Dicka”. Pff, nic spe­cjal­ne­go, pierw­szych dzie­sięć stron czy­tał przez pół go­dzi­ny, przy­sy­pia­jąc co chwi­lę.

– A-ale ja przy­po­mnia­łem sobie za­koń­cze­nie. Może po tym pani sko­ja­rzy? – za­py­tał zde­spe­ro­wa­nym tonem. Od­kaszl­nął. To był bar­dzo dziw­ny dźwięk. – Więc Mark, oka­za­ło się, wcale nie był El­ge­ra­ni­nem. Po­cho­dził z-

– Nadal nic mi się nie przy­po­mi­na. Może, o, pój­dzie pan tam, do końca tego re­ga­łu w głębi. Po lewej jest sek­cja po­zy­cji rzad­ko po­szu­ki­wa­nych. A ja za­pa­rzę her­ba­tę z cytr… z po­krzy­wy. Sama su­szy­łam! Niech pan ro­zej­rzy się po pół­kach i do nas wróci za chwi­lę.

Star­sza z ko­biet łyp­nę­ła na ko­le­żan­kę po­dejrz­li­wie: her­ba­tę?

– No co – szep­nę­ła tamta, zer­ka­jąc na po­tul­nie od­da­la­ją­ce­go się dzi­wa­ka – chcę go czymś zająć. Prze­cież on by nam znów glę­dził i glę­dził. Ty ko­ja­rzysz tę książ­kę?

– Zu­peł­nie. Może jakiś wcze­sny Asi­mov? Albo Kut­t­ner? Ale u nas wy­szły tylko ich lep­sze rze­czy. To, co on ostat­nio opo­wia­dał to jakiś strasz­ny gniot.

Ma­ryl­ka od­da­ła mi­kro­fon Czer­wo­nym Gi­ta­rom, a oni – pro­wa­dzą­ce­mu “Kon­cert ży­czeń”.

– Nie wiem. Nie chcę wie­dzieć. Jezu, niech już pój­dzie i za­my­ka­my. Jutro wolna so­bo­ta, nie mam za­mia­ru umrzeć tutaj słu­cha­jąc tego ciam­cia­ka.

Tym­cza­sem na za­ple­czu chło­pak zbie­rał siły do kon­fron­ta­cji z nie­przy­chyl­nie na­sta­wio­ny­mi, przy­naj­mniej dwu­krot­nie star­szy­mi od niego ko­bie­ta­mi. Wi­dział je jako nie­do­się­głe widma, zjawy z in­ne­go, strasz­ne­go świa­ta ludzi kom­pe­tent­nych i zna­ją­cych swoją war­tość. Prze­ra­ża­ły go, ale chciał – mu­siał! – wresz­cie komuś o tej książ­ce opo­wie­dzieć. A one wie­dzia­ły o li­te­ra­tu­rze wię­cej niż kto­kol­wiek kogo znał. Byle tylko nie dać im dojść do słowa! Przy­gła­dził włosy, chwy­cił kurt­kę tak by się nie roz­chy­li­ła i pew­nym kro­kiem wy­ma­sze­ro­wał spo­mię­dzy re­ga­łów.

– No więc Mark, oka­za­ło się, nie miał z za­ma­chem nic wspól­ne­go. W ogóle nie był El­ge­ra­ni­nem! Kiedy z ura­to­wa­ną od śmier­ci w mę­cza­ra­niach księż­nicz­ką wbiegł na sta­tek, pogoń była tuż za nimi. Po wielu pe­ry­pe­tiach udało mu się od­pa­lić sil­ni­ki. Nie­ste­ty, jego uko­cha­na le­ża­ła umie­ra­ją­ca na pod­ło­dze ła­dow­ni. Mark go­rącz­ko­wo prze­szu­ki­wał ła­du­nek, jed­no­cze­śnie wal­cząc z nie­do­bit­ka­mi agen­tów, żeby zna­leźć ja­kieś an­ti­do­tum. I zna­lazł, ale – tu mło­dzień­co­wi za­bra­kło tchu; na­brał go i – Livia już sko­na­ła. Aku­rat, kiedy po­ko­nał ostat­nie­go wroga i kazał nie­sa­mo­wi­te­mu kom­pu­te­ro­wi po­kła­do­we­mu z ko­lo­ro­wym wy­świe­tla­czem obrać kurs na Zie­mię! Kiedy to zo­ba­czył, przez łzy zmie­nił cel lotu tak, żeby roz­bić się – ko­lej­ny świsz­czą­cy wdech – na naj­bliż­szej pla­ne­cie. Na szczę­ście, ale to jest już w epi­lo­gu, drze­wa wy­ha­mo­wa­ły jej upa­dek, a Mark musi teraz po­ra­dzić sobie na obcej ziemi, wśród człe­ko­po­dob­nych gadów.

Chło­pak nagle przy­gasł. Ci­chym, nie­śmia­łym tonem za­py­tał kom­plet­nie za­sko­czo­ne jego ty­ra­dą sprze­daw­czy­nie:

– A czy… myślą panie, że taką książ­kę ktoś by ze­chciał prze­czy­tać?

Star­szej nie chcia­ło się nawet od­po­wia­dać – jak gdyby nigdy nic wró­ci­ła do prze­rwa­nej lek­tu­ry. Młod­szą na­szły wąt­pli­wo­ści. Coś się tu nie zga­dza­ło: czy na pewno cho­dzi­ło o po­szu­ki­wa­nie na wpół za­po­mnia­nej książ­ki z dzie­ciń­stwa, jak mło­dziak wcze­śniej utrzy­my­wał? Coś… nie­uchwyt­ne­go. A, nie­waż­ne. Jaki sens się nad tym za­sta­na­wiać, za kilka minut skoń­czy pracę. Ależ pa­skud­na ta po­go­da. Za­mknie sta­ro­świec­kie drzwi do an­ty­kwa­ria­tu, na ze­wnętrz­ną kratę za­ło­ży kłód­kę i po­że­gna się z ko­le­żan­ką. Jak co wie­czór od stu lat.

– Nie, pro­szę pana – po­wie­dzia­ła sta­now­czo. – Le­piej niech pan już tej książ­ki nie szuka. To, co jako dziec­ku wy­da­wa­ło się panu świet­ne teraz wy­wo­ła tylko za­że­no­wa­nie. Nie wiem, kto na­pi­sał tego gnio­ta, ale po­wi­nien się wsty­dzić. Pew­nie zresz­tą tak jest. Na pewno nikt by tego nie chciał do­czy­tać do końca, chyba że od­sia­dy­wał­by do­ży­wo­cie i umie­rał z nudów. Do­bra­noc.

– Aha. – Młody zwie­sił smut­no głowę i otwo­rzył drzwi. Dzyń-dzyń, dzyń-dzyń. Wy­szedł po kilku schod­kach na pusty chod­nik, ledwo wi­docz­ny przez za­sło­nę pa­da­ją­ce­go lep­kie­go śnie­gu.

Więc jed­nak ni­ko­mu by się jego nie­ukoń­czo­na po­wieść nie spodo­ba­ła. Kurt­ka za­ło­po­ta­ła na wie­trze, od­sła­nia­jąc wiel­ką krwa­wą dziu­rę w klat­ce pier­sio­wej. Ktoś pa­mię­ta­ją­cy ze­szło­rocz­ne pra­so­we kro­ni­ki wy­pad­ków dro­go­wych mógł­by do­pa­trzyć się w jej kształ­cie od­wzo­ro­wa­nia bu­ko­we­go ko­na­ra. Prze­rwa­ne nitki ro­bio­ne­go na dru­tach swe­tra za­ha­czy­ły się o wy­sta­ją­ce końce po­gru­cho­ta­nych żeber.

 

No to mógł już odejść.

Koniec

Komentarze

Pękło mu serce?

Tak łatwo się nie umie­ra, a po­raż­ki??? Też są do znie­sie­nia, każdą ko­lej­ną znosi się chyba ła­twiej.

 

Dwie sprze­daw­czy­nie, od stu lat sta­no­wią­ce nie­od­łącz­ną część an­ty­kwa­ria­tu w Gdań­sku Wrzesz­czu od­li­cza­ły mi­nu­ty do końca pracy – tu i jesz­cze gdzieś w innym miej­scu mam wąt­pli­wo­ści co do prze­cin­ków. Wy­da­je mi się, że albo usu­nąć prze­ci­nek po “sprze­daw­czy­nie” albo wsta­wić jesz­cze jeden po “Wrzesz­czu” – wtedy bę­dzie to ogra­ni­cze­nia dla zda­nia wtrą­co­ne­go.

Po­cho­dził z –  – wy­da­je mi się, że le­piej by­ło­by dać wie­lo­kro­pek, to chyba le­piej przed­sta­wia prze­rwa­ną wy­po­wiedź niż myśl­nik.

 

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

A jesz­cze jedno – chyba na­da­je się na naj­now­szy kon­kurs zwią­za­ny z bi­blio­te­ką.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Ja to opko wła­śnie z myślą o kon­kur­sie pi­sa­łem:)

Dzię­ku­ję za po­dzie­le­nie się uwa­ga­mi. Naj­po­waż­niej­szym błę­dem jest chyba to, że nie spre­cy­zo­wa­łem, co się przy­tra­fi­ło nie­speł­nio­ne­mu pi­sa­rzo­wi. Tak na­praw­dę to cho­dzi­ło mi o coś ba­nal­ne­go (to złe słowo, ale ro­zu­miesz), na przy­kład o wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy. Nie­po­trzeb­nie zo­sta­wi­łem tę in­for­ma­cję scho­wa­ną w gło­wie. Po­sta­ram się szyb­ko po­pra­wić:)

Po­zo­sta­łe punk­ty – przyj­rzę się, i praw­do­po­dob­nie uznam Twoje racje.

:)

No wła­śnie, mnie też zdzi­wił stan chło­pa­ka, jego ob­ra­że­nia. Po­do­ba mi się, ale prze­czy­tam jesz­cze raz, po uzu­peł­nie­niach. ;-)

 

„Sze­ro­kie, brą­zo­we radio Ślą­zak grało ostat­nie takty pio­sen­ki Ma­ry­li Ro­do­wicz”. – Wo­la­ła­bym: Sze­ro­kie, brą­zo­we radio Ślą­zak nada­wa­ło ostat­nie takty pio­sen­ki Ma­ry­li Ro­do­wicz. Lub: Z sze­ro­kie­go, brą­zo­we­go radia Ślą­zak, pły­nę­ły ostat­nie takty pio­sen­ki Ma­ry­li Ro­do­wicz.

 

„Kto miał, ten wy­prze­da­wał książ­ki”. – Wo­la­ła­bym: Kto miał książ­ki, ten je wy­prze­da­wał.

 

„Spoj­rzał bez­rad­nie przez oszkol­ne drzwi za sie­bie…” – Li­te­rów­ka.

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Wiel­ce-m Pa­niom zo­bo­wią­za­ny. Nie po­pra­wi­łem tylko myśl­ni­ka po “z”, je­dy­nie dla­te­go, że ka­wa­łek dalej po­ja­wia się wie­lo­kro­pek. Mam na­dzie­ję, że nie wy­glą­da to jakoś wy­jąt­ko­wo kosz­mar­nie:)

To ja jesz­cze po­pra­wię Kon­cert Ży­czeń na “Kon­cert ży­czeń” i opko bę­dzie być może mniej-wię­cej go­to­we.

Dzię­ki!

Moim zda­niem mocno nie­wia­ry­god­ny jest ten ka­wa­łek:

znu­dzo­na lek­tu­rą naj­now­sze­go nu­me­ru „Fan­ta­sty­ki”

;-)

Wi­dział je jako nie­do­się­głe widma, zjawy z in­ne­go, strasz­ne­go świa­ta

Nie­zła zmył­ka :-)

A czy… myślą panie, że taką książ­kę ktoś by ze­chciał prze­czy­tać?

I – w kwe­stii ta­jem­ni­czej książ­ki – wszyst­ko jasne. Póź­niej, uwa­żam, nie­po­trzeb­nie wy­ja­śniasz wprost, o co cho­dzi z tą całą, a ską­d­inąd nie­ca­łą, po­wie­ścią. Zna­czy “nie­ca­łość” istot­na, poza tym jed­nak mo­głeś tak nie do­po­wia­dać, by­ło­by sub­tel­niej. Już

Młod­szą coś tknę­ło. Coś się tu nie zga­dza­ło: czy na pewno cho­dzi­ło o po­szu­ki­wa­nie na wpół za­po­mnia­nej książ­ki z dzie­ciń­stwa, jak mło­dziak wcze­śniej utrzy­my­wał?

IMO nie­po­trzeb­ne. Ale wła­śnie – IMO. To tylko opi­nia.

 

Koń­co­wy aka­pit mnie za­sko­czył (choć nie jego pierw­sze zda­nie, oczy­wi­ście).

Ge­ne­ral­nie się po­do­ba­ło, zde­cy­do­wa­nie. Fajna pe­ere­low­sko-an­ty­kwa­rycz­na klima; le­ciut­ka no­stal­gia z do­dat­ko­wym małym ła­dun­kiem me­lan­cho­lii w fi­na­le :-)

Total re­co­gni­tion is cliché; total sur­pri­se is alie­na­ting.

Prze­mi­ły ko­men­tarz, je­ro­hu. Wpa­daj czę­ściej! Do­ko­na­łem jesz­cze kilku drob­nych zmian, jakby ktoś się zdzi­wił, że tekst szor­ta nie zga­dza się z cy­ta­tem w po­ście wyżej.

Że sub­tel­niej by było – przy­ja­cie­lu, ja to wiem! Ja je­stem w sta­nie na­pi­sać trzy­to­mo­wą sagę przy po­mo­cy sze­ściu wy­ra­zów. Ba, zda­rza­ło mi się takie rze­czy umiesz­czać na por­ta­lu. Cóż, skoro warsz­ta­tu bra­ku­je mi tak dra­ma­tycz­nie, że 80% ko­men­ta­rzy to były wa­ria­cje na temat “nie ro­zu­miem”…

 

Unfal­lu, nie uśmiech­ną­łem się do Cie­bie wcze­śniej… wy­bacz. Miło wie­dzieć, że udaje mi się ostat­nio tra­fiać w Twój gust, co owo­cu­je łech­cą­cym próż­ność punk­ci­kiem przy ty­tu­le opo­wia­da­nia:)

Bar­dzo, bar­dzo smut­ne. Ależ zro­bi­ło mi się przy­kro w imie­niu nie­szczę­sne­go bo­ha­te­ra :( Nie dość, że zmarł tra­gicz­nie i przed­wcze­śnie to jesz­cze jego po­wieść była gnio­tem. Teraz będę lać po­to­ki łez ;(

A miało być, kurr­rt­ka na wacie, au­to­iro­nicz­nie i kpiar­sko. Czar­ny humor, takie tam. Prze­pra­szam, paciu;-)

A przy oka­zji, jeśli może ktoś nie wie, sze­ścio­wy­ra­zo­we opo­wia­da­nia rze­czy­wi­ście po­wsta­ją. Ba­wi­li i bawią się tak naj­więk­si – i nie tylko – pi­sa­rze. Naj­lep­szy tego typu tekst jaki znam, praw­dzi­wa po­wieść w pi­guł­ce to

“Sprze­dam: bu­ci­ki dzie­cię­ce, nigdy nie no­szo­ne”.

O kur­czę, po­now­ne sorki, paciu ;-)

Do­brze się czyta, świet­ny po­mysł. Ale fak­tycz­nie, wy­szło tro­chę smut­no ;p Czyż­byś pró­bo­wał tra­fić do głę­bo­ko ukry­tych w pod­świa­do­mo­ści obaw i stra­chów wszyst­kich pu­bli­ku­ją­cych na por­ta­lu? Jako pu­en­ta – odro­bi­na po­ezji (nie po­pi­su­ję się, prze­czy­ta­łem przy­pad­kiem ;p):

 

W borze śpiew,

Po­śród liści,

Le­śne­go kwia­tu

Cichy:

 

“Spa­łem wśród ciem­nej,

mil­czą­cej nocy:

Strasz­ne, lecz dobre

To ziemi łono.

 

Wze­sze­dłem ran­kiem

Mokry od rosy:

Szu­ka­łem szczę­ścia;

Lecz mną wzgar­dzo­no”.

Si ce­ci­dit, de genu pu­gnat

Morał z wier­szy­ka nie jest taki, że bied­ny kwia­tu­szek jaki on smut­ny… tylko taki, że szczę­ścia nie na­le­ży szu­kać w po­kla­sku in­nych:)

A mój tekst na­praw­dę jest kpiną – pod­szy­tą współ­czu­ją­cym zro­zu­mie­niem – z ducha. Au­to­iro­nia, panie Koper. Au­to­iro­nia:)

A ja, Tin­ti­nie, ża­łu­ję, że nie dałeś temu opo­wia­da­niu dru­gie­go od­de­chu. Bo po­mysł spodo­bał mi się bar­dzo, ale kli­mat i ta­jem­ni­ca po­ja­wia­ją się w ostat­nim aka­pi­cie. A śmia­ło mogły uno­sić się nad całym  tek­stem.

Więc – moim zda­niem – jest ok, a mogło być bar­dzo do­brze.

Je­dy­ną ta­jem­ni­cą, którą chcia­łem umie­ścić w szor­cie było to, kto wła­ści­wie tym du­chem jest. Bo że jakiś się tam po­ja­wia, było jasne od po­cząt­ku. Sta­ra­łem się, co za­uwa­żył i nawet do­ce­nił jeroh, tro­chę zmy­lić tropy. Do­my­ślam się jed­nak, że nie o ta­kiej ta­jem­ni­cy pi­szesz, a ra­czej o at­mos­fe­rze ta­jem­ni­czo­ści.  

Pew­nie po­wi­nie­nem był o nią za­dbać, rze­czy­wi­ście, ale pi­sząc to nie mia­łem ta­kie­go za­mia­ru. Praw­dę mó­wiąc, je­stem tro­chę za­sko­czo­ny, że opko wy­szło mi nawet cał­kiem przy­zwo­ite. Cza­sem wi­docz­nie le­piej nie na­pi­nać się na ar­cy­dzie­ło, tylko dać się po­nieść chwi­li. Ale tylko cza­sem; i pro­ble­mem jest roz­po­zna­nie tej oka­zji:)

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz!

 

EDIT: A za­uwa­ży­łaś tytuł? :-) (a co tam, precz z fał­szy­wą skrom­no­ścią, za­do­wo­lo­ny z niego je­stem;))

Tak, za­uwa­ży­łam tytuł. :) I z jego po­wo­du do­pie­ro dziś prze­czy­ta­łam tekst. Bo czy­ta­łam “Upiór” i my­śla­łam – o, faj­nie, już czy­tam! A potem – a nie, to “Upór” – eee tam, “Upór”, prze­czy­tam kiedy in­dziej. I tak parę razy dałam się zła­pać. :)

 

I tak, cho­dzi­ło mi o at­mos­fe­rę ta­jem­ni­czo­ści. Pew­nie masz rację, że nie za­wsze warto się spi­nać, ale ja tu za­uwa­ży­łam nie­wy­ko­rzy­sta­ny po­ten­cjał. A nie­wy­ko­rzy­sta­nie po­ten­cja­łu za­wsze mnie wku­rza. :)

Tytuł boski – dałam się na­brać.

Ale z ca­łe­go shor­ta tylko za­koń­cze­nie wy­war­ło na mnie ja­kieś więk­sze wra­że­nie. Wcze­śniej­sza część – może być po pro­stu :) Cho­ciaż uśmie­chłam się na ten Gdańsk-Wrzeszcz, bo aku­rat mam przy­jem­ność w nim miesz­kać :P

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Jak miło!

Nie bar­dzo wiem, jak mógł­bym ten do­strze­żo­ny przez Cie­bie po­ten­cjał wy­ko­rzy­stać… Na­stęp­nym razem:) An­ty­kwa­riat teraz wy­glą­da tak, choć ja go le­piej pa­mię­tam z lat osiem­dzie­sią­tych, kiedy go­dzi­na­mi sta­łem w ko­lej­ce z ojcem, któ­re­go mama po­go­ni­ła, żeby wresz­cie sprze­dał choć tro­chę tych cho­ler­nych ksią­żek, bo mu się nowe na pół­kach nie miesz­czą…

Jedną z nich był oczy­wi­ście “Atlas cho­rób i szkod­ni­ków bu­ra­ka”, do dziś ozdo­ba po­ko­ju taty:)

 

EDIT do Ten­szy: Ha! Kra­jan­ka:) Po­zdra­wiam!

Tin­ti­nie, iro­nicz­ne i me­lan­cho­lij­ne, ale pod­pi­szę się pod opi­nią je­ro­ha, do­rzu­ca­jąc od sie­bie:

 

Od mo­men­tu, gdy mło­dzian opo­wia­da za­koń­cze­nie jak z ta­nie­go ro­man­si­dła, do­my­śli­łem się, że spraw­dza na an­ty­kwa­riusz­kach wła­sny tekst. Je­dy­ne za­ska­ku­ją­ce roz­wią­za­nie to jego stan i ob­ra­że­nia, to wy­szło do­brze – nie za­znał spo­ko­ju, póki nie upew­nił się że jego dzie­ło jest lub nie jest warte za­cho­du.

 

Jesz­cze jest tro­chę czasu do końca kon­kur­su, po­pra­cuj nad tym opo­wia­dan­kiem, bo, jak pi­sa­ła Ocha, drugi od­dech (gdzieś za ty­dzień, może za dwa) – tylko może mu pomóc.

 

P.S. Tytuł świet­ny, bo lu­dzie czy­ta­ją tylko po­cząt­ki i końce wy­ra­zó, dlat­go drób­ne li­tre­ow­ki jak w “Upór w ope­rze” po­tra­fia po­mi­nąć ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Fiszu, dzię­ki za uwagi. Nadal nie je­stem pe­wien, co mógł­bym zmie­nić w opku, ale jeśli spły­nie na mnie na­tchnie­nie – może ja­kieś prze­rób­ki się po­ja­wią.

Bo wy­da­je mi się, że zre­ali­zo­wa­łem co chcia­łem: przy­naj­mniej kil­ko­ro Czy­tel­ni­ków nie do­my­śli­ło się nie­ży­wo­ści bo­ha­te­ra. Nie mia­łem za­mia­ru robić ta­jem­ni­cy z książ­ki; co naj­wy­żej taką po­bocz­ną, nie cze­ka­ją­cą na wy­ja­śnie­nie do sa­me­go końca. Tak przy oka­zji, frag­ment jej tre­ści po­zo­stał prak­tycz­nie bez prze­ró­bek od mo­men­tu jak go wkle­pa­łem, co wy­ma­ga­ło dzie­się­ciu se­kund stu­ka­nia przy wy­łą­czo­nym mózgu:)

P.S. Twój P.S. od prze­ick­na do krep­ki to jakś bel­kot nie­zro­ru­mia­ły…

Prze­czy­ta­łam. Szko­da, że jed­nak nie od­cze­ka­łeś, aż tekst się od­le­ży, mógł­byś go nieco wy­gła­dzić, może coś dodać, po­głę­bić kli­mat.

Cał­kiem mi się spodo­bał za­mysł, ale z dru­giej stro­ny widać wła­śnie, że pi­sa­łeś na szyb­ko…

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Cał­kiem fajne, choć fak­tycz­nie widać, że test pi­sa­ny na szyb­ko. Ale po­mysł jest na­praw­dę super ;D

OK, to ja za­czy­nam od dzi­siaj in­ten­syw­nie my­śleć nad ulep­sze­niem “Upora”. Do końca kon­kur­su po­zo­sta­ło jesz­cze tro­chę czasu. Nie je­stem tylko pe­wien czy to w po­rząd­ku, że wziął­by w nim udział tekst, na któ­re­go osta­tecz­ny kształt tak duży wpływ miały osoby ko­men­tu­ją­ce.

Wy­raź­nie za­zna­czę Wasz udział w sło­wie wstęp­nym.

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny, jo­se­he­im i mi­chaue:)

Tin­ti­nie, ależ wła­snie dla­te­go ju­ro­rzy czy­ta­ją tek­sty do­pie­ro po ter­mi­nie zgła­sza­nia prac – czas przed­tem jest cza­sem au­to­ra i ko­men­tu­ją­cych. By tek­sty były lep­sze ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Bar­dzo dobre. Po­do­bał mi się kli­mat, zmył­ki, smacz­ki i za­koń­cze­nie.

Tu się z Tobą Psy­cho nie zgo­dzę ; P Jak­bym z wszyst­ki­mi kon­kur­sa­mi cze­ka­ła na ostat­ni dzień, w życiu bym się nie wy­ro­bi­ła w żad­nym sen­sow­nym ter­mi­nie ; P

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

A ja za­wsze czy­tam drugi raz ;-) Ale zo­ba­czy­my, co bę­dzie z ko­eg­zy­sten­cją, bo tam krowy się szy­ku­ją… ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Wa­run­ki kon­kur­su speł­nio­ne.

Duchy – tylko i wy­łącz­nie.

Język – nie mam uwag.

Tylko że oprócz kon­kur­so­wych wy­mo­gów w tek­ście jest nie­wie­le – ot, odro­bi­na hi­sto­rii. Nie za­uwa­ży­łam (albo nie zro­zu­mia­łam, bo może to był jakiś sław­ny wy­pa­dek) żad­ne­go po­ry­wa­ją­ce­go po­my­słu. Z za­strze­żeń: czy na­praw­dę po kształ­cie rany można po­znać, że konar był bu­ko­wy? Kro­ni­ki tak do­kład­nie po­da­wa­ły, jak wy­glą­dał?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Po kształ­cie rany nie, ale jeśli ktoś pa­mię­ta ze­szło­rocz­ny wy­pa­dek (wy­my­ślo­ny prze­ze mnie na po­trze­by opka), w któ­rym chło­pak nabił się pier­sią na drze­wo, to wi­dząc po­dob­ną ma­ka­brycz­ną ranę mógł­by sobie przy­po­mnieć też i inne szcze­gó­ły.

Po­my­słem było za­kpie­nie z nie­szczę­śli­we­go gra­fo­ma­na, nic wię­cej. Hmm, mam dziw­ne wra­że­nie, że zda­rza­ją się na por­ta­lu tek­sty po­wszech­nie chwa­lo­ne, mimo że z wą­tlej­szy­mi niż w moim pod­sta­wa­mi.

:-)

Bar­dzo fajny tekst. Plus za tytuł, kli­mat i smut­ne za­koń­cze­nie, które do­brze pa­su­je i do ty­tu­łu i do kli­ma­tu.

Głów­ny bo­ha­ter wzbu­dził u mnie wiele sym­pa­tii a jego po­wieść nie wy­da­ła się aż takim gnio­tem, żeby trze­ba się było wsty­dzić. Cho­ciaż dużo akcji było!

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Kli­ma­tycz­ne i przy­jem­ne opo­wia­da­nie. Opę­ta­ny nie­pew­no­ścią nie mógł za­znać spo­ko­ju. :-)

Po­wie­dzia­ła­bym, że z chę­cią prze­czy­ta­ła­bym tą po­wieść. Ale nie po­wiem – ​w końcu chło­pa­ko­wi na­le­ży się od­po­czy­nek.

Hmm... Dla­cze­go?

Nowa Fantastyka