- Opowiadanie: Walerij Żyła - Konferencja

Konferencja

Witam was, Dro­dzy Czy­tel­ni­cy :)

Przed­sta­wiam dru­gie opo­wia­da­nie z pie­kiel­nej serii. Tym razem krót­sze i mam na­dzie­ję, bar­dziej spój­ne.

Jak za pierw­szym razem, pro­szę o Wasze opi­nie.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Konferencja

Kon­fe­ren­cja

 

Li­mu­zy­ny jedna po dru­giej za­jeż­dża­ły pod fon­tan­nę na Con­sti­tu­tion Hill. Po­li­cja wy­mio­tła z placu wszyst­kich od­wie­dza­ją­cych na kilka go­dzin przez przy­by­ciem de­le­ga­cji. Znacz­nie trud­niej po­szło z usu­nię­ciem wie­lo­ty­sięcz­nej de­mon­stra­cji, która tło­czy­ła się w parku świę­te­go Ja­ku­ba i przy­le­ga­ją­cych uli­cach. Nie obyło się bez po­tur­bo­wa­nych i cię­żej ran­nych. Wła­dze po­go­dził się z takim sta­nem rze­czy. Spo­tka­nie mu­sia­ło się odbyć i nawet ofia­ry śmier­tel­ne nie mogły zni­we­czyć pla­nów.

Pa­da­ło.

Nie­rów­ne, przy­po­mi­na­ją­ce ule­pio­ne z mgły po­sta­ci prze­su­wa­ły się po sze­ro­kim placu w stru­gach desz­czu. Kro­ple lały się z oło­wia­ne­go nieba nie­prze­rwa­ną ławą. Ulice za­mie­nia­ły się w rwące po­to­ki. Lon­dyn dawno nie wi­dział ta­kiej na­wał­ni­cy. Tuż nad bryłą pa­ła­cu Buc­kin­gham uno­si­ły się dwa he­li­kop­te­ry sił zbroj­nych Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa. Sie­dzi­bę mo­nar­chy ota­cza­ła nie­mal setka ope­ra­to­rów SAS i dwa razy tyle funk­cjo­na­riu­szy lon­dyń­skiej po­li­cji.

Cho­rą­giew­ki na po­jaz­dach okla­pły na­mo­kłe od cią­głej ulewy. Czar­ne po­sta­ci z pa­ra­sol­ka­mi sta­nę­ły przy tyl­nych drzwiach. Ochro­na placu i obiek­tu stę­ża­ła, teraz był do­sko­na­ły mo­ment. Jeśli jakiś fa­na­tyk lub prze­ra­żo­ny tłum chciał za­ata­ko­wać, nie mógł wy­ma­rzyć lep­szej oka­zji. Przy­wód­cy naj­więk­szych świa­to­wych potęg w jed­nym miej­scu, po­dob­nie jak głowy wszyst­kich wiel­kich re­li­gii. Nie można było prze­pu­ścić ta­kiej oka­zji.

Nic się nie stało.

Sznur pre­zy­den­tów, pre­mie­rów, pry­ma­sów i naj­wyż­szych du­cho­wych przy­wód­ców w mil­cze­niu minął szpa­ler bry­tyj­skiej kom­pa­nii re­pre­zen­ta­cyj­nej i znik­nął w ciem­nych trze­wiach pa­ła­cu.

To było trze­cie­go dnia. Sie­dem­dzie­siąt dwie go­dzi­ny po tym jak świat po­grą­żył się w kon­flik­cie, któ­re­go nie ro­zu­miał i nie umiał po­wstrzy­mać.

 

***

 

Błę­kit­na kom­na­ta nie skrzy­ła się mi­lio­na­mi świetl­nych re­flek­sów. Nie mi­go­ta­ła splen­do­rem i prze­py­chem. To­nę­ła w mroku i cie­niu gre­go­riań­skich pła­sko­rzeźb i ro­ślin­nych mo­ty­wów, które pięły się ku za­ciem­nio­nym gło­wi­com ko­lumn.

Po­tęż­ny, okrą­gły stół zaj­mo­wał cen­tral­ne miej­sce sali. Wokół niego po­są­go­we teraz po­sta­ci usta­wi­ły dzie­sięć fo­te­li z opar­cia­mi wy­koń­czo­ny­mi w orle łby. Cięż­kie, czar­ne jak kir za­sło­ny opa­da­ły fał­da­mi na po­sadz­kę. Kilka lamp są­czy­ło do środ­ka za­wie­si­stą po­świa­tę ob­le­pia­ją­cą wnę­trze kom­na­ty.

De­le­ga­cje po­wo­li opa­dły wy­gar­bo­wa­ną na mięk­ko skórę fo­te­li. Drzwi do błę­kit­nej kom­na­ty za­mknę­ły się z ci­chym trza­skiem. Ame­ry­kań­ski pre­zy­dent złą­czył dło­nie na po­le­ro­wa­nej po­wierzch­ni stołu. Kunsz­tow­na mo­zai­ka kil­ku­na­stu ro­dza­jów rzad­kie­go drew­na mie­ni­ła się ciem­ny­mi ma­ho­nia­mi i ja­sny­mi jak grejp­frut kar­ło­wa­ty­mi jo­dła­mi be­shan­zu­en­sis.

– Wasza świą­to­bli­wość, sie­dzi­my tu już kilka minut a mil­cze­nie nam nie po­ma­ga. – Ame­ry­ka­nin chciał się uśmiech­nąć. Nie wy­szło, na jego twa­rzy po­ja­wił się gry­mas z tru­dem ukry­wa­nej iry­ta­cji.

– Cze­ka­my na wy­ja­śnie­nia panie pre­zy­den­cie. – Fran­ci­szek do­tknął ży­la­stą dło­nią po­zła­ca­ne­go krzy­ża. Swoim zwy­cza­jem zre­zy­gno­wał z bo­ga­to wy­szy­wa­ne­go pek­to­ra­łu.

– Wy­ja­śnie­nia? – za­py­tał Xi Jin­ping znad oku­la­rów.

– To nie pierw­szy exo­dus w hi­sto­rii ludz­ko­ści. – od­po­wie­dział pa­pież. – Wie­dzie­li­śmy, że prę­dzej czy póź­niej doj­dzie do na­stęp­ne­go.

– To było czte­ry­sta lat temu. – Wła­di­mir Putin mruk­nął spo­glą­da­jąc na Fran­cisz­ka. Pa­pież wy­trzy­mał spoj­rze­nie peł­nych gnie­wu oczu.

– I przez te czte­ry­sta lat nie uczy­nio­no nic, by za­trzy­mać cykl. – Szmu­el Ra­bi­no­wicz opie­kun Ścia­ny Pła­czu po­ki­wał głową i spoj­rzał z wy­rzu­tem na ze­bra­nych.

– To nie ma żad­ne­go cyklu… Ostat­nio czte­ry­sta lat, wcze­śniej ponad pół­to­ra ty­sią­ca. – rzu­cił Ba­rack Obama ce­lu­jąc pal­cem w pierś ra­bi­na.

– Widać de­ge­ne­ru­je­my się coraz szyb­ciej. – od­parł pa­pież. – Spo­łe­czeń­stwo bez pa­ste­rza i sil­ne­go krę­go­słu­pa mo­ral­ne­go samo spro­wa­dzi­ło na sie­bie to brze­mię. Nie wspo­mi­na­jąc o pry­wa­cie i glo­bal­nej znie­czu­li­cy.

– Ro­zu­miem, że Ko­ściół, jako ostat­ni spra­wie­dli­wy czu­wał nad po­boż­nym ży­ciem? – par­sk­nął Xi Jin­ping.

– Nie my wsz­czy­na­li­śmy wojny i mor­do­wa­li­śmy nie­win­nych na całym świe­cie. – rabin syk­nął pa­trząc na Obamę.

Ro­sja­nin uśmiech­nął się pod nosem. Przez chwi­lę w przy­tła­cza­ją­cej ogro­mem sali za­pa­no­wa­ła cał­ko­wi­ta cisza. Głowy ko­ścio­łów rzu­ca­ły gromy w stro­nę po­li­ty­ków, ci od­po­wia­da­li wy­mow­nym mil­cze­niem. Nie za­wsze się zga­dza­li, nie­mniej teraz na­le­ża­ło przy­znać rację re­li­gii. Lu­dzie sami zgo­to­wa­li sobie ten los.

– Nie udało wam się uciec przed skan­da­la­mi. Przy­słu­ży­li­ście się pie­kłu tak samo jak my wszy­scy. Każdy z nas ma brud­ne ręce, nie ważne jak białe bę­dzie­my nosić gacie. Wszy­scy je­ste­śmy umo­cze­ni. – Ben­ja­min Ne­tan­ja­hu ode­zwał się po raz pierw­szy. Jego kraj już nie­mal w ca­ło­ści za­mie­nił się w morze ruin. Exo­dus z Je­ro­zo­li­my roz­lał się po całym kraju w kil­ka­dzie­siąt go­dzin. De­mo­ny osią­gnę­ły Ejlat i prze­dzie­ra­ły się przez egip­ską gra­ni­cę na po­łu­dniu. Wzgó­rza Golan pu­sto­sza­ły w za­stra­sza­ją­cym tem­pie wy­mia­ta­ne przez nie­zli­czo­ne rze­sze mon­strów.

– Bluź­nier­stwo! – po­de­rwał się zza stołu pa­triar­cha Wszech­ru­si Cyryl I, fotel od­je­chał z wy­raź­nym ję­kiem do tyłu. Po­sta­ci w głębi po­miesz­cze­nia drgnę­ły.

– Pro­szę o wy­ba­cze­nie, ale czyją winą był exo­dus będą się zaj­mo­wać hi­sto­ry­cy, jeśli jacyś prze­ży­ją. Teraz zwal­czaj­my skut­ki, bo we­dług ostat­nich sza­cun­ków biega ich świe­cie pięć mi­lio­nów.

– Le­gio­ni­ści za­re­ago­wa­li pierw­si… – Fran­ci­szek wier­cił się na swoim miej­scu. Wciąż bawił się zło­co­nym krzy­żem na pier­si.

– Do dzi­siaj zdra­pu­je­my ich z as­fal­tu. – par­sk­nął Ne­tan­ja­hu.

– Nigdy nie za­no­to­wa­no exo­du­su na taką skalę i w tylu miej­scach jed­no­cze­śnie. – Szmu­el Ra­bi­no­wicz ob­ru­szył się wy­raź­nie.

Pa­mię­tał pierw­sze chwi­le, prze­cha­dzał się wów­czas sze­ro­kim pla­cem przy za­chod­nim murze, Ścia­nie pła­czu. Wstrząs nad­szedł nagle ni­czym eks­plo­zja bomby. Lu­dzie zro­bi­li się nie­spo­koj­ni ale za­cho­wy­wa­li zdro­wy roz­są­dek. Za­ma­chy w Je­ro­zo­li­mie nie były rzad­ko­ścią, choć tak bli­sko re­li­gij­ne­go cen­trum mia­sta się ich nie spo­ty­ka­ło. Słup dymu wy­rósł nad Wzgó­rzem Świą­tyn­nym nie­speł­na pięć minut póź­niej. To było sy­gna­łem dla resz­ty, lu­dzie za­czę­li ucie­kać byle dalej od za­gro­żo­ne­go te­re­nu. Ra­bi­no­wicz zła­pał się za głowę wi­dząc, że znacz­na część mło­dych Izra­eli­tów za­miast brać nogi za pas wy­cią­ga­ła te­le­fo­ny i na­gry­wa­ła filmy.

Woj­sko­we śmi­głow­ce za­wi­sły nad wzgó­rzem roz­wie­wa­jąc po­tęż­ną ko­lum­nę czar­ne­go jak smoła dymu. Rabin uni­kał tłumu, wy­ko­rzy­stał pierw­szą lep­szą oka­zję i znik­nął w bocz­nej ulicz­ce. Krzy­ki były coraz gło­śniej­sze, przed sobą usły­szał cha­rak­te­ry­stycz­ny dźwięk wy­so­ko­pręż­ne­go sil­ni­ka. Wylot ulicz­ki mi­gnął kan­cia­sty­mi, czar­ny­mi kształ­ta­mi. Szmu­el za­trzy­mał się jak ra­żo­ny pio­ru­nem. Siły Obro­ny Izra­ela nie uży­wa­ły wozów w czar­nych bar­wach. Nie ozna­cza­ło to jed­nak, że Ra­bi­no­wicz nie znał ich po­cho­dze­nia. Chwi­lę póź­niej Wzgó­rzem Świą­tyn­nym tar­gnę­ła roz­ry­wa­ją­ca bę­ben­ki ka­no­na­da.

– Wielu rze­czy się nie spo­dzie­wa­li­ście. – mruk­nął Obama.

– Teraz nie ma to naj­mniej­sze­go zna­cze­nia. By­li­śmy ślepi jak ko­cię­ta. – wtrą­cił Żyd i roz­ło­żył ręce. – Le­gion jest w roz­syp­ce, nasze i za­kła­dam wasze siły zbroj­ne robią, co mogą żeby za­trzy­mać exo­dus. Jeśli nie wy­cho­dzi nam, to wam z pew­no­ścią rów­nież nie wróżę suk­ce­sów.

Le­gion. Straż­ni­cy Miejsc Wyj­ścia, od dziec­ka szko­le­ni by słu­żyć je­dy­ne­mu ce­lo­wi – po­wstrzy­ma­niu de­mo­nów. Be­stie nie za­wsze do­trzy­my­wa­ły wa­run­ków Pierw­sze­go Przy­mie­rza. Od­bie­ra­ni ro­dzi­com, znaj­do­wa­ni w spe­lu­nach naj­więk­szych miast świa­ta. Se­lek­cjo­no­wa­ni jak bydło, tylko nie­licz­ni mieli za­szczyt do­stą­pie­nia miana Le­gio­ni­sty. Znali swoje rze­mio­sło jak mało kto, Na­uczy­cie­le wie­dzie­li jak wy­łu­skać z nich od­po­wied­ni ma­te­riał. Po­mył­ki zda­rza­ły się rzad­ko ale po­tra­fio­no sobie z nimi ra­dzić. Zbęd­ny uro­bek wra­cał tam skąd zo­stał za­bra­ny, do rynsz­to­ka.

Przez kom­na­tę prze­fru­nął zdu­szo­ny szmer.

Nikt nie za­pro­te­sto­wał.

– Co mo­że­my zro­bić? – za­py­tał Fran­ci­szek. – Bez wa­szej po­mo­cy walka jest z góry ska­za­na na po­raż­kę.

– Przede wszyst­kim, co po­wie­my lu­dziom? Jak długo bę­dzie można ich okła­my­wać? – Putin po­chy­lił się nad bla­tem i po­to­czył uważ­nym spoj­rze­niem.

– Ra­czej nie uwie­rzą, że po świe­cie bie­ga­ją de­mo­ny a nasze śmi­głow­ce są strą­ca­ne przez skrzy­dla­te be­stie pro­sto z pie­kła. – Ne­tan­ja­hu za­śmiał się hi­ste­rycz­nie i skrzy­żo­wał ra­mio­na na pier­si.

– Po tym, co od trzech dni oglą­da­ją na wła­sne oczy dal­sze ukry­wa­nie praw­dy nie ma sensu. Po­waż­nie my­śli­cie, że mo­bi­li­zo­wa­li­by­śmy armie do walki z ter­ro­ry­sta­mi, nawet wy­ko­rzy­stu­ją­cy­mi broń bio­lo­gicz­ną? Nie prze­rzu­ca­my jed­no­stek spe­cjal­nych tylko całe dy­wi­zje! – Ba­rack Obama ude­rzył za­ci­śnię­tą w kułak pię­ścią w blat stołu. Drew­no nie za­trzesz­cza­ło, przy­ję­ło impet.

– Im dłu­żej bę­dzie­my trzy­mać to, co się dzie­je w ta­jem­ni­cy, tym bar­dziej nie­uf­ne bę­dzie spo­łe­czeń­stwo. – Putin przy­jął linię Ame­ry­ka­ni­na. Ne­tan­ja­hu wy­da­wał się roz­ba­wio­ny całą sy­tu­acją. Izra­el­ska armia w ciągu nie­speł­na czter­dzie­stu ośmiu go­dzin skon­cen­tro­wa­ła się wokół Tel-Awi­wu two­rząc póki, co nie­prze­rwa­ny pier­ścień obro­ny wokół mia­sta.

– Za­czną się oskar­że­nia. Dla­cze­go nie re­ago­wa­li­śmy? Dla­cze­go nie prze­ciw­dzia­ła­li­śmy? To nam nie po­mo­że. – Obama po­ma­so­wał czoło. Sy­tu­acja wy­my­ka­ła się spod kon­tro­li już od pierw­szych go­dzin. Każda ko­lej­na przy­no­si­ła nowe ofia­ry i mi­lio­no­we stra­ty.

– By­ło­by dziw­nym, gdyby się nie po­ja­wi­ły. Swoją drogą, te oskar­że­nia będą cał­kiem na miej­scu. Za­nie­cha­li­śmy dzia­łań, mo­gli­śmy wy­cią­gnąć kon­se­kwen­cje. – Xi Jin­ping za­stygł w fo­te­lu i po­wo­li ce­dził słowa. Jego an­giel­ski był czy­sty i zro­zu­mia­ły, nie­mniej chiń­ski przy­wód­ca wy­da­wał się przy­tło­czo­ny każ­dym sło­wem, jakie wy­pły­wa­ły z jego ust.

– Stwo­rzy­li­śmy Le­gion, utrzy­my­wa­li­śmy w każ­dym kraju pię­cio­ty­sięcz­ną ko­hor­tę. Ro­bi­li­śmy wszyst­ko we­dług za­le­ceń Star­szej Rady. Le­gion po­chła­niał sporą część bu­dże­tu, gdyby nie oni mie­li­by­śmy znacz­nie wię­cej ofiar. – Obama nie dawał za wy­gra­ną. Bro­nił się jak mógł, wie­dział o dzia­ła­niach ame­ry­kań­skiej ko­hor­ty i la­bo­ra­to­riach. Co praw­da zmie­nił nieco ich kom­pe­ten­cje, nie­mniej w spo­rze ze Star­szą Radą, to wła­śnie Ame­ry­ka­nie usa­dza­li sta­ru­chów na miej­scu. USA wy­da­wa­ły na swoją ko­hor­tę trzy razy wię­cej niż po­zo­sta­łe kraje.

– Le­gio­nu już nie ma. – Fran­ci­szek zwie­sił głowę, dłoń opa­dła bez­sil­nie na białą su­tan­nę.

Mar­twa cisza okrze­pła jesz­cze bar­dziej niż kilka chwil temu. Strach rósł w żo­łąd­kach ni­czym tsu­na­mi zbli­ża­ją­ce się do brze­gu. Czuli, że jesz­cze chwi­la a za­cznie się wy­le­wać stru­mie­nia­mi z każ­de­go otwo­ru ich ciał.

– Jak to nie ma? – za­py­tał Putin ner­wo­wo się­ga­jąc po te­le­fon.

Fran­ci­szek prze­su­nął ta­blet w stro­nę sie­dzą­ce­go po lewej Ame­ry­ka­ni­na. Ba­rack Obama spoj­rzał na ekran, jego oczy roz­sze­rzy­ły. Biał­ka oczu kon­tra­sto­wa­ły z he­ba­no­wym od­cie­niem skóry.

– Mój Boże… – wy­szep­tał

– Co się dzie­je do cho­le­ry?! – wrza­snął Putin kli­ka­jąc kciu­kiem w ekran zbior­czy smart­fo­na.

– Nie mamy już ni­ko­go w Rzy­mie. Aska­lo­ny były przed chwi­lą wi­dzia­ne w Ti­vo­li i Mon­te­ro­ton­do. Stra­ci­li­śmy kon­takt z ostat­ni­mi od­dzia­ła­mi w mie­ście. – Obama czy­tał ra­port li­nij­ka po li­nij­ce. Chwi­lę póź­niej ma­try­ce przed głową każ­de­go z przy­wód­ców za­ja­śnia­ły uka­zu­jąc te same licz­by.

– Ob­le­gli Hajfę, Ejlat padł. – Ne­tan­ja­hu prze­łknął ślinę, obro­na Tel Awiwu nie miała ani chwi­li wy­tchnie­nia. De­mo­ny prze­ję­ły głów­ne bazy po­wietrz­ne jesz­cze pierw­sze­go dnia. Na szyb­ko prze­ba­zo­wa­ne my­śliw­ce tło­czy­ły się teraz na nie­wiel­kim pasie star­to­wym tuż przy wy­brze­żu i na pły­cie mię­dzy­na­ro­do­we­go lot­ni­ska Ben Gu­rio­na. Na­zwa­ny imie­niem izra­el­skie­go bo­ha­te­ra port lot­ni­czy od rana tkwił na linii fron­tu. – Jor­dań­czy­cy wdali się z walki z peł­za­ka­mi na gra­ni­cy. Bro­nią Morza Mar­twe­go.

– Stra­ci­li­śmy kon­takt z gar­ni­zo­nem Szan­nan. Aska­lo­ny lecą w stro­nę Bu­ta­nu. Kie­ru­ją się ku tam­tej­szym świą­ty­niom. – Xi Jin­ping prze­le­ciał wzro­kiem przez chiń­ski ra­port.

– Koń­czy nam się czas, oni przej­mu­ją nasz dom. – Obama podał dalej ta­blet. Się­gnął po swój te­le­fon, wi­bra­cje ozna­cza­ły ra­port z fron­tu do­mo­we­go. – Bal­ti­mo­re, są już Bal­ti­mo­re.

Wła­di­mir Putin wstał zza stołu. Od­rzu­cił te­le­fon na stół. Urzą­dze­nie ude­rzy­ło w ciem­ny blat z głu­chym hu­kiem i prze­je­cha­ło aż do prze­ciw­nej kra­wę­dzi. Ro­syj­ski pre­zy­dent pod­szedł do za­słon i mu­snął je wierz­chem dłoni. Kil­ka­na­ście par oczu śle­dzi­ło każdy jego ruch. Wresz­cie chwy­cił cięż­ki ma­te­riał w dło­nie i roz­rzu­cił na boki wpusz­cza­jąc do po­miesz­cze­nia blade świa­tło. Całun chmur nadal wi­siał nad Lon­dy­nem. Rzę­si­sty deszcz znie­kształ­cał bu­dyn­ki i po­sta­ci. Putin wło­żył dło­nie w kie­sze­nie i przy­glą­dał się mia­stu.

– Do­wódz­two chce ude­rzyć na Mo­skwę bro­nią ato­mo­wą. – wy­ce­dził przez zęby by po chwi­li się uśmiech­nąć.

– Jest aż tak źle? – za­py­tał Cyryl.

– Broni się już tylko za­ło­ga Krem­la i Sze­re­mie­to­wo. Jesz­cze dzień, góra dwa i Mo­skwa bę­dzie przy­po­mi­na­ła po­go­rze­li­sko. Po­ża­ry opa­no­wa­ły po­ło­wę mia­sta.

Wszy­scy ze­bra­ni po­ki­wa­li gło­wa­mi, Rosja po­grą­ża­ła się w cha­osie tak samo jak resz­ta świa­ta. Spo­dzie­wa­li się, że prę­dzej czy póź­niej któ­ryś z twar­do­gło­wych ge­ne­ra­łów po­czu­je zew nu­kle­ar­nej po­żo­gi. Ro­sja­nie byli pierw­si w ko­lej­ce.

– Za­twier­dzi pan atak? – za­py­tał Fran­ci­szek. – Zginą dzie­siąt­ki, jeśli nie setki ty­się­cy cy­wi­lów.

– Przy obec­nych stra­tach to kro­pla w morzu. – Putin uśmiech­nął się cierp­ko. In­for­ma­cje o po­ra­ża­ją­cej licz­bie ofiar mo­skiew­skiej ewa­ku­acji obie­gły świat w kilka chwil. Ćwierć mi­lio­na pierw­sze­go dnia.

– To może wy­wo­łać re­ak­cję łań­cu­cho­wą. Jeśli uda się w Mo­skwie, woj­sko­wi w Sta­nach, Izra­elu lub Chi­nach mogą po­my­śleć po­dob­nie. – Obama po­stu­kał pal­cem wska­zu­ją­cym w blat stołu.

– Jeśli się nie uda, ob­ró­ci­my wła­sne sto­li­ce w kupy ra­dio­ak­tyw­ne­go gruzu. – przy­po­mniał Ne­tan­ja­hu.

– Nie stać nas na takie ry­zy­ko. – pa­pież po­krę­cił głową.

– To coś wy­my­śl­cie! Wy wie­dzie­li­ście o wszyst­kim na ty­sią­ce lat wstecz! Kto jak nie wy miał nas bro­nić?! – Obama nie wy­trzy­mał, nadął się jak go­to­wy do skoku bawół.

– Nie mo­gli­śmy prze­wi­dzieć ta­kiej skali, przy­go­to­wań nie uda­ło­by się ukryć. – Szmu­el Ra­bi­no­wicz po­krę­cił prze­czą­co głową.

– Kurwa mać, mu­sia­ły być ja­kieś znaki. Mu­sie­li­ście coś wi­dzieć! – Ame­ry­ka­nin sapał i świsz­czał jak ko­wal­ski miech. Jego kraj ob­ry­wał rów­nie mocno jak resz­ta świa­ta. Naj­do­sko­nal­sza ma­chi­na wo­jen­na świa­ta prze­gry­wa­ła.

– Nie było żad­nych zna­ków, tego nie da się prze­wi­dzieć. – Fran­ci­szek sta­rał się uży­wać po­jed­naw­cze­go tonu. De­li­kat­ne gesty dło­nią miały uspo­ko­ić Obamę. Po­dzia­ła­ły jak płach­ta na byka.

– Ile lat kry­li­śmy wasze dupy? Ile wy­na­tu­rzo­nych po­two­rów wy­ho­do­wa­li­ście na łonie tego wa­sze­go Ko­ścio­ła? Teraz się dzi­wi­cie, że za­miast w księ­gi pa­trzy­li­ście w ku­ta­sa?!

– Mu­si­my to zro­bić. – Putin mie­rzył kro­ka­mi salę, skó­rza­ne po­de­szwy bez­sze­lest­nie do­ty­ka­ły drew­nia­nej po­sadz­ki. Po­sta­ci w ro­gach po­miesz­cze­nia wo­dzi­ły wzro­kiem za ro­syj­skim przy­wód­cą.

– Za­twier­dzi pan atak ato­mo­wy na wła­sną sto­li­cę? – za­py­tał Ne­tan­ja­hu z wy­raź­nym nie­do­wie­rza­niem.

– Mo­skwa nie jest już sto­li­cą. Rząd za­in­sta­lo­wał się w Pe­ters­bur­gu. Mo­skwa jest stra­co­na. Ewa­ku­owa­li­śmy więk­szość woj­ska z mia­sta. Zo­sta­ło tam naj­wy­żej kilka mniej­szych jed­no­stek. Mu­si­my spró­bo­wać.

– To błąd.– Fran­ci­szek wciąż sie­dział z opusz­czo­ną głową. Pa­triar­cha Cyryl po­szedł w jego ślady. Obaj przy­po­mi­na­li bi­blij­ne słupy soli, prze­sta­li re­ago­wać na bodź­ce z ze­wnątrz.

– To w tej chwi­li je­dy­ne wyj­ście. Jeśli po­zwo­li­my im się roz­ple­nić na więk­szym re­jo­nie nie opa­nu­je­my sy­tu­acji. Będą zaj­mo­wać mia­sto po mie­ście i będą coraz licz­niej­si. Do­brze o tym wie­cie. Czy­ta­li­ście o tym.

Czy­ta­li.

Wszy­scy wraz z po­cząt­kiem swo­jej ka­den­cji lub pon­ty­fi­ka­tu za­po­zna­wa­li się czer­wo­na tecz­ką opa­trzo­ną pie­czę­cią Świą­ty­ni Sa­lo­mo­na. Wszy­scy pod­pi­sy­wa­li do­ku­ment po­twier­dza­ją­cy obec­ność Le­gio­nu na ich zie­miach. Znali naj­mniej­szy szcze­gół każ­de­go z exo­du­sów, wszyst­kie fakty i to jak zo­sta­ły prze­kła­ma­ne w hi­sto­rii ludz­ko­ści. Znali za­gro­że­nie od pierw­szych chwil swo­je­go urzę­do­wa­nia. Po kilku bez­sen­nych no­cach zwy­kle od­rzu­ca­li moż­li­wość pie­kiel­nej in­wa­zji na śmiet­nik pa­mię­ci. Pech chciał, że de­mo­ny po­sta­no­wi­ły od­wie­dzić Zie­mię na ich wach­cie.

Nie każdy ma tyle szczę­ścia by prze­cze­kać w spo­ko­ju. Nie mieli go Rzy­mia­nie pod­czas oku­pa­cji Pa­le­sty­ny i po­wsta­nia Ży­dow­skie­go. Wła­śnie wtedy w morzu ognia znik­nę­ła Świą­ty­nia Sa­lo­mo­na a pie­kiel­na horda ru­szy­ła przez pu­sty­nię za­rzy­na­jąc całe mia­sta, jedno po dru­gim. Do­pie­ro rzym­skie ko­hor­ty i ży­dow­skie bo­jów­ki za­trzy­ma­ły dia­bel­ski po­chód pod Me­gid­do.

Setki lat póź­niej ludz­ka nie­go­dzi­wość do­pro­wa­dzi­ła do dru­gie­go exo­du­su. Fala śmier­ci i ognia prze­la­ła się przez Eu­ro­pę zbie­ra­jąc krwa­we żniwo od fran­cu­skich brze­gów ka­na­łu La Man­che aż po wę­gier­skie rów­ni­ny i stepy wscho­du. Czar­na śmierć wcale nie była taka czar­na…

– Pój­dzie­cie za na­szym przy­kła­dem. To musi się udać. – Putin wró­cił do stołu i pod­niósł smart­fo­na. Kciu­kiem wy­stu­kał kod do­stę­pu i od­po­wied­ni numer. Chwi­lę póź­niej Ro­sja­nin wy­mie­nił kilka zdań z osobą po dru­giej stro­nie linii.

– To wszyst­ko? Ot tak się­gnie­my po naj­więk­sze prze­kleń­stwo, jakie stwo­rzył ludz­ki umysł? – Fran­ci­szek ukrył twarz w dło­niach. Cicho za­pła­kał. – Chce­cie zło zwal­czać złem? Naj­gor­szym jakie wy­szło spod na­szych rąk?

– Czas do­bro­ci minął. – mruk­nął Obama. – Atak nu­kle­ar­ny to mniej­sze zło, je­stem w sta­nie po­nieść jego kon­se­kwen­cje.

– Oni nie będą cze­kać. La­men­to­wa­nie i mo­ral­ność nam nie po­mo­gą. Nie tym razem. – Putin pod­niósł ta­blet Chiń­czy­ka, na któ­rym wciąż wy­świe­tla­ły się dane ostat­nie­go ra­por­tu.

Chwi­lę póź­niej, ro­syj­ski pre­zy­dent opu­ścił błę­kit­ną kom­na­tę. Prze­ciął ko­ry­ta­rze pa­ła­cu Buc­kin­gham i w asy­ście ochro­nia­rzy wy­szedł na plac. Deszcz nie ustę­po­wał ani na se­kun­dę. Ope­ra­to­rzy SAS le­ni­wie prze­cha­dza­li się po bru­ko­wa­nych uli­cach. Wła­di­mir Putin za­trzy­mał się na chwi­lę na­słu­chu­jąc przy­spie­szo­nych kro­ków z wnę­trza pa­ła­cu. Stu­kot ob­ca­sów na­si­lał się z każdą se­kun­dą. Putin uśmiech­nął się iro­nicz­nie. Pa­triar­cha Cyryl biegł ile sił w no­gach po­wie­wa­jąc na wszyst­kie stro­ny po­ła­mi or­na­men­to­wa­nej szaty. Wiel­ka czapa pod­ska­ki­wa­ła mu na gło­wie ni­czym mał­piat­ka w ama­zoń­skiej dżun­gli. Pre­zy­dent nie cze­kał, ru­szył ku swo­jej li­mu­zy­nie. Kątem oka zo­ba­czył, że Cyryl cięż­ko dyszy. Jesz­cze w dro­dze po ni­skich schod­kach rugał swo­je­go po­moc­ni­ka, który nie po­tra­fił jed­no­cze­śnie utrzy­mać pa­ra­so­la i ostroż­nie sta­wiać stopy na śli­skich stop­niach.

Wła­di­mir Putin wy­brał z listy na­stęp­ny numer. Po dwóch sy­gna­łach ode­zwał się cięż­ki, męski głos.

– Pro­szę przy­go­to­wać kody.

– Ju­dasz wej­dzie w życie?

– Tak.

– Kiedy panie pre­zy­den­cie?

– Jak tylko do­trze­my do Pe­ters­bur­ga.

 

***

 

Aleja le­nin­gradz­ka przy­po­mi­na­ła rzekę pełną ludzi. Masy stło­czo­nych miesz­kań­ców ro­syj­skiej sto­li­cy parły w stro­nę zbaw­cze­go mostu. Obro­na sto­li­cy nie miała więk­sze­go sensu, dziel­ni­ce pa­da­ły jedna po dru­giej. Armia nie na­dą­ża­ła z bom­bar­do­wa­niem ko­lej­nych kwar­ta­łów. Po­ża­ry otu­la­ły bu­dyn­ki ogni­sty­mi ję­zo­ra­mi od fun­da­men­tów aż po ostat­nie pię­tra. Był ranek, jed­nak nad Mo­skwą za­pa­da­ła wiecz­na noc. Dym i po­piół prze­sło­ni­ły wzno­szą­cą się nad bu­dyn­ka­mi zło­ci­stą tar­czę. Na nie­bie nie kró­lo­wa­ły po­tęż­ne my­śliw­ce i he­li­kop­te­ry a skrzy­dla­te be­stie, które z po­tę­pień­czym ję­kiem pi­ko­wa­ły na swoje ofia­ry.

Swie­ta pró­bo­wa­ła się ob­ró­cić, gdzieś tam w tyle zo­sta­ła jej matka. Znik­nę­ła w tłu­mie, gdy roz­dzie­lił ich woj­sko­wy kon­wój. Armia miała pierw­szeń­stwo przy prze­kra­cza­niu rzeki i nikt nie pró­bo­wał pod­wa­żać tej kwe­stii. Mi­nę­li wła­śnie wy­so­kie wie­żow­ce strze­la­ją­ce w bru­nat­ne niebo sta­lo­wy­mi igli­ca­mi. Biz­nes park przy Re­jo­nie Le­wo­brzeż­nym po­wstał le­d­wie kilka mie­się­cy wcze­śniej. Teraz okop­co­ne świą­ty­nie wol­ne­go rynku świe­ci­ły pust­ką okien i mo­der­ni­stycz­nych, me­ta­lo­wych szkie­le­tów.

Swie­ta nie miała szans zo­ba­czyć matki. Zo­sta­ła da­le­ko w tyle a prze­ci­śnię­cie się przez morze stło­czo­nych w prze­ra­że­niu ciał uzna­ła za nie­moż­li­we. Mogła tylko dać się po­nieść tłu­mo­wi i mieć na­dzie­ję, że po prze­kro­cze­niu rzeki znaj­dzie star­szą ko­bie­tę. Wy­strza­ły były coraz wy­raź­niej­sze. Swie­ta po­my­śla­ła, że albo woj­sko za­czę­ło uży­wać cięż­szej ar­ty­le­rii albo woj­sko się co­fa­ło. Serce za­bi­ło jej moc­niej w nie­wiel­kiej, kil­ku­na­sto­let­niej pier­si. Pa­mię­ta­ła pa­ra­dę zwy­cię­stwa, pa­mię­ta­ła ty­sią­ce żoł­nie­rzy i ko­lum­ny po­jaz­dów cią­gną­cych się aż po ho­ry­zont. Nie można było z nimi wy­grać. Do dzi­siaj.

Po­czu­ła ude­rze­nie w żebra. Za­ję­cza­ła, nogi się pod nią ugię­ły, ale nie upa­dła. Stłam­szo­na przez tłum pły­nę­ła razem z nim nawet nie do­ty­ka­jąc no­ga­mi as­fal­tu. Most był nie wię­cej niż sto me­trów przed nią, ko­lej­ne trans­por­te­ry opan­ce­rzo­ne mi­ja­ły tłum. Lu­dzie sta­ra­li się wdra­py­wać na pan­ce­rze, ale sie­dzą­cy na ze­wnątrz de­sant raz za razem zrzu­cał nie­szczę­śni­ków pro­sto pod ty­sią­ce butów. Jeden z męż­czyzn trą­co­ny kolbą ka­ra­bi­ny wpadł pod wiel­kie koło BTRa. Brzuch pękł mu jak bańka my­dla­na. Ulica za­bar­wi­ła się na czer­wo­no, strzę­py na­rzą­dów we­wnętrz­nych wy­strze­li­ły jak z ka­ta­pul­ty. Swie­ta zwy­mio­to­wa­ła pro­sto przed sie­bie. Nie mogła zła­pać tchu. Ilość ucie­ka­ją­ce­go woj­ska za­nie­po­ko­iła nie tylko ją.

– Tchó­rze! – krzy­ki przy­bie­ra­ły na sile.

– Wra­caj­cie! Po­mo­cy! – cien­kie za­wo­dze­nia kilku ko­biet gi­nę­ły w ryku roz­wście­czo­nych męż­czyzn. Kost­ka bru­ko­wa, cegły, nawet bu­tel­ki po­fru­nę­ły w stro­nę ko­lum­ny ko­ło­wych trans­por­te­rów. Żoł­nie­rze ku­li­li się na pan­cer­zach i za­sła­nia­li ka­ra­bi­na­mi. Kilku ze­sko­czy­ło i kryło się mię­dzy ka­dłu­bem po­jaz­du a ba­rier­ką od­gra­dza­ją­cą aleję i most od nurtu Mo­skwy.

– Daj­cie nam broń! Sami się obro­ni­my! Kur­wie syny! Swo­łocz!

– Mamo! – krzy­cza­ło ja­kieś dziec­ko. Swie­ta zo­ba­czy­ła je w ostat­niej chwi­li. Nad­ludz­kim wy­sił­kiem po­de­rwa­ła ciało z tłusz­czy i przy­ci­snę­ła do pier­si. Jej sło­mia­ne włosy wpa­da­ły do oczu i uszu dziew­czyn­ki.

– Spo­koj­nie, już do­brze. Bę­dzie do­brze. – po­czu­ła grunt pod no­ga­mi. Była na mo­ście. Oca­la­ła, kosz­mar zo­stał za nią, teraz mu­sia­ła zna­leźć dwie matki. Uśmiech­nę­ła się do brud­nej i prze­ra­żo­nej dziew­czyn­ki.

– Ja chcę do mamy! – wrzesz­cza­ła na całe gar­dło. Gro­chy pły­nę­ły jej po po­licz­kach rzeź­biąc ja­śniej­sze ko­ry­ta w umo­ru­sa­nej sadzą twa­rzy.

– Zaraz ją znaj­dzie­my. Spo­koj­nie, bę­dzie do­brze.

Nad gło­wa­mi prze­fru­nę­ły im śmi­głow­ce. Kłęby dymu na­wie­wa­ne z cen­trum za­wi­ja­ły się w stru­gach roz­grza­ne­go przez sil­ni­ki po­wie­trza. Swie­ta kwik­nę­ła, za nimi usły­sza­ła ten dźwięk. Strasz­li­wy, prze­ni­ka­ją­cy do szpi­ku kości trupi syk. Skrzy­dla­te de­mo­ny były nad mo­stem, Swie­ta od­wró­ci­ła głowę na tyle ile po­zwa­lał jej coraz bar­dziej osza­la­ły tłum.

Be­stia wpiła się pa­zu­ra­mi w jeden z wie­żow­ców, ły­pa­ła bia­ły­mi jak roz­grza­ne węgle śle­pia­mi na pły­ną­cą w dole ludz­ką rzekę Huk wy­strza­łów roz­dzwo­nił się w uszach Swie­ty. Mała dziew­czyn­ka darła się ile sił w płu­cach. WKMy ob­ra­mo­wa­ły mon­strum cel­ny­mi se­ria­mi po­ci­sków ka­li­ber czter­na­ście i poł mi­li­me­tra. Szkło po­sy­pa­ło się z roz­bi­tych okien a kra­tow­ni­ce strze­li­ły jak za­pał­ki. Kule szar­pa­ły ciało stwo­ra wy­ry­wa­jąc strzę­py pa­ru­ją­ce­go mięsa. Demon sta­rał się po­de­rwać, trzep­nął skrzy­dła­mi, w które cały czas tra­fia­ły cel­nie ulo­ko­wa­ne serie. Broń ręcz­na za­ter­ko­ta­ła w tle wiel­ko­ka­li­bro­wych dzia­łek. Siła ognia była za­bój­cza. Kilka po­ci­sków wbiło się w czar­ną jak smoła czasz­kę i ode­rwa­ło cze­rep od tu­ło­wia. Stru­gi roz­grza­ne­go do bia­ło­ści me­ta­lu roz­la­ły się po wie­żow­cu. Szyby pę­ka­ły w ze­tknię­ciu z żarem stali. Ciel­sko de­mo­na zwa­li­ło się mię­dzy drze­wa parku wy­ra­sta­ją­ce­go u stóp parku biz­ne­so­we­go. Drze­wa ob­le­pio­ne roz­ża­rzo­ną po­so­ką za­ję­ły się żywym ogniem. Ga­łę­zie trza­ska­ły tra­wio­ne pło­mie­nia­mi. Okrzy­ki zwy­cię­stwa wy­rwa­ły się z setek pier­si, ka­ra­bi­ny wa­li­ły w po­wie­trze na wiwat.

Eu­fo­ria umil­kła chwi­le póź­niej. Jeden po dru­gim, de­mo­ny lą­do­wa­ły na szczy­tach wie­żow­ców. Tu­mult ty­się­cy mon­strów do­cie­rał do stło­czo­nych na mo­ście ludzi ni­czym po­wiew od­le­głej jesz­cze śmier­ci. Pa­ni­ka eks­plo­do­wa­ła wśród ludzi ze zdwo­jo­ną siłą. Swie­ta cudem unik­nę­ła stra­to­wa­nia i za­dep­ta­nia przez cią­gną­cą na drugi brzeg ciżbę. Dział­ka i ka­ra­bi­ny dzwo­ni­ły dłu­gi­mi se­ria­mi. Setki po­ci­sków roz­ry­wa­ło się na szkla­nych ta­flach i pod­ry­wa­ją­cych się do lotu de­mo­nach.

– Patrz. Spa­da­ją­ca gwiaz­da. – Chin­ka wy­cią­gnę­ła brud­ną rącz­kę i wska­za­ła pal­cem pi­ku­ją­cy ku ziemi świe­tli­sty punkt.

Swie­ta nie czuła jak po po­licz­kach ście­ka­ją jej łzy.

Chwi­lę póź­niej nie wi­dzia­ła już nic. Błysk eks­plo­zji nu­kle­ar­nej wy­pa­lił jej siat­ków­ki tak samo jak kilku ty­siąc­om osób pa­trzą­cych na ra­kie­tę.

W tym samym mo­men­cie w Mo­skwie do­szło do czte­rech de­to­na­cji. Trze­ci Rzym umarł.

 

Koniec

Komentarze

Witam ko­le­gę w so­bot­ni po­ra­nek.

Tym razem do­czy­ta­łem do końca. :)

I star­łem się to robić tak, jak­bym nic nie wie­dział o po­przed­niej czę­ści. Od­ro­bi­łeś lek­cję, jest le­piej jeśli cho­dzi o styl i fa­bu­łę, ale dalej prze­wi­ja­ją się kwe­stie tech­nicz­ne typu prze­cin­ki.

Oso­bi­ście do­rzu­cił­bym kilka zdań na temat Le­gio­nu, jak tylko nim wspo­mi­nasz w opo­wia­da­niu. Tro­chę mogło by to pomóc w zro­zu­mie­niu ko­lej­nych tre­ści.

 

A teraz takie tam, co mi za­zgrzy­ta­ło:

 

De­le­ga­cje po­wo­li opa­dły na mięk­ką, gar­bo­wa­ną skórę fo­te­li. –  Może: opa­dły na wy­gar­bo­wa­ną na mięk­ko skórę fo­te­li

Chuj bomb­ki strze­lił jak to mówią. – nie pa­su­je mi ten ko­lo­kwia­lizm. Za bar­dzo pol­ski

Sy­tu­acja wy­my­ka­ła się spod kon­tro­li już od pierw­szych go­dzin. Każda go­dzi­na przy­no­si­ła nowe ofia­ry i mi­lio­no­we stra­ty. –  po­wtó­rze­nie, dwa zda­nia, dwa razy go­dzi­na

Chwi­lę póź­niej ma­try­ce przed głową każ­de­go z przy­wód­ców po­ja­wi­ły się te same licz­by. – beł­kot. Może: Chwi­lę póź­niej ma­try­ce przed głową każ­de­go z przy­wód­ców wy­świe­tli­ły się te same licz­by.

Na szyb­ko prze­ba­zo­wa­ne my­śliw­ce tło­czy­ły się teraz na nie­wiel­kim lot­ni­sku tuż przy wy­brze­żu i na pły­cie mię­dzy­na­ro­do­we­go portu Ben Gu­rio­na. Lot­ni­sko było od rana na linii fron­tu. – Jor­dań­czy­cy wdali się z walki z peł­za­ka­mi na gra­ni­cy. Znów po­wtó­rze­nia i nie­ja­sne pod­mio­ty. Które lot­ni­sko było na linii fron­tu?

za­py­tał Ne­tan­ja­hu z nie­ukry­wa­nym nie­do­wie­rza­niem. – może le­piej: z wy­raź­nym nie­do­wie­rza­niem?

Pa­triar­cha Cyryl biegł ile sił w no­gach po­wie­wa­jąc na wszyst­kie stro­ny zło­ty­mi or­na­men­ta­mi. – da się po­wie­wać or­na­men­tem? Może: po­wie­wał po­ła­mi or­na­men­to­wa­nej szaty?

Lu­dzie sta­ra­li się wdra­py­wać na pan­ce­rze, ale sie­dzą­cy na ze­wnątrz de­sant – może de­san­tow­cy? Albo ko­man­do­si

Swie­ta zo­ba­czy­ła je w ostat­niej chwi­li (krop­ka) chwy­ci­ła ma­lut­ką Chin­kę w jasne dło­nie i przy­ci­snę­ła do pier­si.

Stru­gi go­rą­ce­go po­wie­trza za­wi­ja­ły kłęby dymu na­wie­wa­ne­go z cen­trum przez roz­grza­ne po­dmu­chy wia­tru. Jak dla mnie za­da­nie to­tal­nie nie­zro­zu­mia­łe, nawet nie będę pro­po­no­wał za­mien­ni­ka, bo nie wiem o cho­dzi.

WKMy ob­ra­mo­wa­ły mon­strum cel­ny­mi se­ria­mi czter­na­sto i pół mi­li­me­tro­wych po­ci­sków. Może: WKMy po­kry­ły mon­strum cel­ny­mi se­ria­mi po­ci­sków ka­li­ber czter­na­ście i poł mi­li­me­tra.

Demon sta­rał się po­de­rwać, trzep­nął skrzy­dła­mi, w które cały czas tra­fia­ły kil­ku­na­bo­jo­we serie. Na­bo­jem ła­du­je się bron. :) Tra­fić w niego mogły po­ci­ski.

Po­zdra­wiam.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Zelth, dzię­ku­ję za zwró­ce­nie uwagi na po­praw­ki :)

Zo­sta­ły na­nie­sio­ne, do­brze słu­chać bar­dziej do­świad­czo­nych.

 

PS: In­ter­punk­cja nigdy nie była moją mocną stro­nę, ale wal­czę z nią jak mogę :D

 

Wa­le­rij Żyła

Wiel­ko­ka­li­bro­wy ka­ra­bin ma­szy­no­wy – wkm; mi­nu­sku­łą, Ko­le­go. Je­że­li chcesz unik­nąć kło­po­tu, jak pisać koń­ców­ki flek­syj­ne akro­ni­mu zło­żo­ne­go ma­ły­mi li­te­ra­mi, pisz “fo­ne­tycz­nie”: wu­ka­em. Też do­brze, a z koń­ców­ka­mi nie ma pro­ble­mu – wu­ka­emem, na przy­kład.

In­ter­punk­cja ku­le­je na obie nogi. Zapis dia­lo­gów.

Jakim spo­so­bem wiele ma­tryc po­da­je te same cyfry przed jedną głową wielu de­le­ga­cji? jak ro­zu­miec owe “ma­try­ce”? Ty się nie spiesz, nie leć na skró­ty, pil­nuj gra­ma­ty­ki… 

Au­to­rze, w opi­sie tek­stu na­pi­sa­łeś, że to opo­wia­da­nie scien­ce fic­tion. Sku­si­łem się i za­czą­łem czy­tać. Nie­ste­ty w tym tek­ście jest tyle scien­ce, co al­ko­ho­lu w kwa­śnych jabł­kach. Zaj­rzyj do słow­ni­ka. Po­nad­to opo­wia­da­nie nie za­cie­ka­wia, ty­po­wa rą­ban­ka jak w kom­pu­te­ro­wych grach. Po­zdra­wiam roz­cza­ro­wa­ny.

go­dzin przez przy­by­ciem

przed

Wła­dze po­go­dził się

po­go­dzi­ły

nie mógł wy­ma­rzyć lep­szej oka­zji. Przy­wód­cy naj­więk­szych świa­to­wych potęg w jed­nym miej­scu, po­dob­nie jak głowy wszyst­kich wiel­kich re­li­gii. Nie można było prze­pu­ścić ta­kiej oka­zji.

Po­wta­rzasz się, moim zda­niem zbęd­nie.

ja­sny­mi jak grejp­frut

Tro­chę nie prze­ko­nu­je mnie to po­rów­na­nie :P Wnę­trze grejp­fru­ta jest ciem­ne. A skór­ka taka ni ciem­na, ni jasna.

Ostat­nio czte­ry­sta lat, wcze­śniej ponad pół­to­ra ty­sią­ca. – rzu­cił Ba­rack Obama

– Widać de­ge­ne­ru­je­my się coraz szyb­ciej. – od­parł pa­pież.

– Nie my wsz­czy­na­li­śmy wojny i mor­do­wa­li­śmy nie­win­nych na całym świe­cie. – rabin syk­nął pa­trząc na Obamę.

Zbęd­ne krop­ki. Jest tego dużo wię­cej, ale chyba już sam zdo­łasz wy­ła­pać ;)

I co do samej roz­mo­wy – pod­ją­łeś się za­da­nia bar­dzo trud­ne­go. Wczu­cia się w po­wszech­nie znane po­sta­ci ze świa­ta po­li­ty­ki. Moim zda­niem, na po­czą­tek tak wy­so­ko po­przecz­ki nie usta­wiaj sobie. Cięż­ko stwo­rzyć dia­log, który w takim gro­nie bę­dzie brzmiał wia­ry­god­nie.

ręce, nie ważne jak

To "nie­waż­ne" to razem.

– Bluź­nier­stwo! – pode­rwał się zza stołu pa­triar­cha Wszech­ru­si Cyryl I, fotel od­je­chał z wy­raź­nym ję­kiem do tyłu.

A tu z kolei duża li­te­ra.

biega ich świe­cie pięć mi­lio­nów.

PO świe­cie.

zro­bi­li się nie­spo­koj­ni ale za­cho­wy­wa­li zdro­wy roz­są­dek

W wielu miej­scach bra­ku­je oczy­wi­stych prze­cin­ków – jak tu, po­wi­nien być przed "ale".

Swie­ta po­my­śla­ła, że albo woj­sko za­czę­ło uży­wać cięż­szej ar­ty­le­rii albo woj­sko

Woj­sko woj­sko.

Bę­dzie do­brze. – poczu­ła grunt pod no­ga­mi.

Duża li­te­ra.

Ogól­nie po­le­cam ci ten po­rad­nik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Znaj­dziesz tam wszyst­ko od­no­śnie po­praw­ne­go za­pi­su dia­lo­gów.

Co do sa­mych wra­żeń. Po­czą­tek się cią­gnął. Był po pro­stu nud­na­wy. Potem było le­piej, a potem znowu go­rzej. Nie­któ­re zda­nia bu­du­jesz nawet nie­źle, inne strasz­nie ku­le­ją. Tak jak AdamKB wspo­mniał – jak­byś le­ciał na skró­ty, na szyb­ci­ka to pisał. Ale od pierw­sze­go, które mgli­ście ko­ja­rzę, jest chyba lep­sze.

 

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Hmmm. Je­steś pe­wien, że wi­zy­ta z pie­kła to te­ma­ty­ka SF?

Ot, naj­pierw kłót­nie ofi­cje­li, potem rą­ban­ka.

Zo­sta­ła ku­le­ją­ca in­ter­punk­cja i błędy w za­pi­sie dia­lo­gów, jakaś li­te­rów­ka też mi mi­gnę­ła.

Za­sko­czy­ło mnie, że w każ­dym kraju licz­ba le­gio­ni­stów jest taka sama. Mo­na­ko rów­nie łatwo obro­nić jak Ka­na­dę?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Bar­dzo roz­cza­ro­wu­ją­cy tekst. Po­czą­tek mało cie­ka­wy, a roz­mo­wy po­li­ty­ków wręcz nu­żą­ce. W bom­bar­do­wa­niu Mo­skwy i walce z udzia­łem skrzy­dla­tych de­mo­nów zu­peł­nie nie do­pa­trzy­łam się choć­by odro­bi­ny SF.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia bar­dzo wiele do ży­cze­nia.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka