- Opowiadanie: Kaltinor - Pieśń Śmierci

Pieśń Śmierci

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pieśń Śmierci

Pieśń Śmierci

 

MODLITWA

Życie to gra.

Nie wiem kto pierwszy wypowiedział te słowa, ale ty umarłaś z nimi na ustach. Były ostatnie. Wypowiedziane szeptem, a szept ma w sobie więcej magii niż zwykły głos, którym rozmawiamy o pogodzie i innych rzeczach. Szept i krzyk mają w sobie tak wiele tajemnej siły, choć różnią się jak dzień i noc…

Ukochani przez Bogów umierają młodo.

Słowa starożytnego, greckiego poety Menandera, pojawiły się w mojej niematerialnej głowie, gdy spojrzałem na bezwiedne ciało Sandry Mikulin. Cóż to była za kobieta! Nie banalnej urody, inteligentna i przede wszystkim najodważniejsza istota wśród wszystkich istot rasy ludzkiej. Kto podejmuje Grę musi mieć odwagę, a kto przekracza metę musi być kimś nadzwyczajnym. Ona dokonała tego. Przekroczyła metę, wygrała Grę i zatryumfowała.

Mógłby ktoś oburzyć się: jakim kosztem?! Czy śmierć może być zwycięstwem? Jak można cieszyć się sukcesem, będąc martwym? Tak, te pytania mają sens, ale gdybym musiał na nie odpowiedzieć powiedziałbym: Sandra umarła w męczarniach, lecz zachowała honor. Ileż to słowo znaczy dla żołnierza? Wiele, bardzo wiele. Sandra Mikulin nie była jednak żołnierzem, ale młodą kobietą zamkniętą w wariatkowie – jak wielu określa szpitale psychiatryczne – za depresję.

Cechowała ją odwaga godna najwybitniejszych rycerzy i królów, którzy polegli w imię jakiejś idei. Warto walczyć o marzenia, mieć swoje zasady i się ich trzymać, pod warunkiem że nie są złe. Twoje zasady były dobre, Sandro, marzenia wspaniałe. Naprawdę w to wierzę. Chciałaś się wyzwolić z własnej choroby, nie tylko od koszmarów, które nocą cię nawiedzały, ale również pragnęłaś uwolnić się od człowieka, który doprowadził cię aż do tego momentu…

A teraz leżysz tu, dziecko, zupełnie bielusieńkie na twarzy, lecz wciąż spokojne i opanowane. Księżyc rzuca swój słaby, biały promień na twoje niewinne oblicze, gwiazdy odbijają się w twoich oczach, pozbawionych choćby iskierki życia. Są błękitne, martwe i zimne, przepełnione jakimś nieograniczonym cynizmem. Czyni je to pięknymi i przerażającymi. Leżysz tu sama, zbroczona już dawno wyschniętą krwią. Biedactwo. Gdybym mógł zabrałbym ze sobą tego tyrana zamiast ciebie, ale nie mogę. Bóg dał mi inne zadanie, które mam wykonywać tu, na tej chorej planecie. Misja ta jest trudna, lecz przez dziesiątki tysięcy lat dawałem sobie radę. A teraz… Teraz widzę ciebie, martwą jak wszyscy twoi poprzednicy. Żywych też czasem spotykam, ale nie wszystkich. W przyszłości jednak ci cieszący się życiem ludzie i tak chwytają moją dłoń, choć wówczas ich dłonie są zimniejsze niż wcześniej. Każdy kiedyś umiera.

Ale teraz czuję jakąś słabość. Niczym się nie różnisz od tych miliardów ludzi, których dane było mi przeprowadzić na drugą stronę rzeki. Niczym, a zarazem wszystkim. Ja już nie potrafię…

Tak oto leżysz sama, Sandro. Nikt o tobie nie pamięta, nikt nie stoi obok. Wiesz przecież, że mnie nie ma – ja nie istnieję. Jestem tylko niematerialnym duchem, który służy komuś większemu od siebie. Powiedz mi skąd we mnie tyle ludzkich uczuć? Czyż nie mam być zimny, obojętny…

Nie, zostań jeszcze w swoim ciele. Chcę ci się bliżej przyjrzeć, zapamiętać twarz niewinnej dziewczyny, która sprzeciwiła się swemu katowi, wybierając drogę cierpienia i wolności… Ale czy śmierć może być wolnością? Myślę, że tak, jeśli życie było niewolą… Przeklęte ciało, dusza anioła, niewolnica-wojownik. Kiedy tak patrzę na ciebie, biedactwo, pragnę cię pocałować. Naprawdę bardzo tego pragnę. Czyżbym cię kochał? O tak, kocham cię bardzo, choć nie wiem co to miłość. Nie, ja nie mogę kochać. Pragnę całować cię, pieścić, ronić łzy nad twoim tragicznym losem… Jestem jednak tylko nic nie znaczącym wytworem, narzędziem w ręku Boga, które nawet nie posiada własnego, materialnego ciała…

Życie to gra. Tak, właśnie te słowa padły ostatnim tchnieniem z twych ust, a po chwili wyzionęłaś ducha. Czy tak miało być? Czy to było ci pisane? Boże, daj jej jeszcze jedną szansę! Jeszcze jedną, ostatnią szansę. Zabierz innych, a ją ocal. Przecież dokonała niemożliwego! Przebyła całą grę, dotarła do mety i choć padła tuż za nią bez życia to jednak dokonała niemożliwego. Tym razem Pan X przegrał, ponieważ ona wygrała. Czyż zwycięzca może leżeć zimny i zbroczony krwią, kiedy przegrany wciąż cieszy się życiem? Zlituj się nad nią. Zlituj się nad nami. Teraz i w godzinę…

Spójrz, Sandro, ja naprawdę próbuje płakać! Powiedz mi… Proszę, powiedz mi dlaczego mój Pan mnie nie słyszy, dlaczego pozostaje głuchy na me prośby. On potrafi tylko milczeć i patrzeć na Ziemię wypełnioną miliardami bakterii, które z każdym dniem pożerają jej serce. Jest ich tak wiele, a lepsi od nich umierają.

Dobrze się bawisz, Boże? Spójrz, jaka ta Ziemia jest gorąca. To krew niewinnych ją tak ogrzała. Parzy moje dłonie, taka zżera ją gorączka. Nie chodzi mi o prowakację, tylko o litość. Zlituj się, Boże nad tą biedną ludzką istotą, zlituj się nad nami wszystkimi!

Sandro! Któż może usłyszeć mój krzyk, jeśli nie istnieję i jestem niemy? Odpowiedz mi, proszę… Ach, dlaczego Bóg nie wlał w moje niematerialne ciało choćby jednej kropli słonej wody? Tak, ta kropla byłaby przeznaczona tylko dla ciebie.

 

SNY

 

Od trzeciej nad ranem nie śpisz… Czwarta godzina mija, potem piąta i za chwilę widzisz jak słońce wschodzi.

Nadszedł świt, a ty wciąż nie mogłaś zasnąć. Ten sen znów powrócił. Kolejna noc męczarni. Odkąd znalazłaś się w Schronie wciąż śni ci się ten koszmar.

Ale po co to wszystko? Ktoś mądry kiedyś rzekł, że „Sny rodzą rzeczywistość”. Czy Monteskiusz musi być taki okrutny? Przecież chyba nie chciałabyś, aby twój sen się spełnił, prawda? Nie od teraz nazywasz go koszmarem…

Zobaczmy go więc jeszcze raz. Razem. Wejrzyjmy w czas, przeszłość i przeżyjmy to jeszcze raz, abyśmy mogli poznać przyczynę i zrozumieć skutek. Wiem, że wspomnienia bolą, ale to co się wydarza dzieje się naprawdę i nawet zapomnienie nigdy nie zabije przeszłości. Stare blizny pozostają na zawsze…

Teraz Sandro, nie otwieraj oczu, bo od tego momentu zaczyna się twoja podróż, która właśnie się skończyła. Przykro mi, że musisz znów kroczyć krwawymi ścieżkami, lecz czasami musimy poświęcić się dla innych. Oni muszą wiedzieć. Jesteśmy tu sami, ale wierzę, że ktoś nas wysłucha… Naprawdę w to wierzę: ktoś nas wysłucha i wyciągnie wnioski. Refleksja to wspaniała sprawa… Ale cóż tu będę prawił mądrości, których zapewne sam nie pojmuję. Pamiętaj, Sandro, ja patrzę w obrazy przeszłości, a ty słuchasz jedynie! Nie chcę byś czuła ten ból, byś przechodziła przez tą drogę w taki sam tragiczny sposób jak ostatnio.

Oto obraz maluje się przede mną. Zaczynam opowieść. Słuchaj Sandro, słuchajcie inni niewidzialni goście!

 

Wędrujesz przez ciemność jako zagubiona dusza i nie możesz znaleźć drogi wyjścia. Otacza cię mrok, a za mrokiem nie ma nic. Może tak czuje się ślepiec, ale ty nie jesteś ślepcem, więc twoje oczy muszą w końcu dojrzeć światła… Pragniesz go i pożądasz, krzyczysz bezgłośnie i nagle zdajesz sobie sprawę ze swojej bezradności. Nie poddajesz się i mimo wszystko uparcie brniesz dalej w tę niekończącą się ciemność.

W pewnym momencie zdajesz sobie sprawę z tego, że w ręku trzymasz broń. Nie, to nie dotyk, jesteś pozbawiona zmysłów. Nie posiadasz wzroku, słuchu, węchu, dotyku, smaku… Skąd jednak wiesz, że trzymasz w dłoni pistolet? To musi siedzieć gdzieś głęboko w twoim umyśle – nie jestem człowiekiem, więc nie mi to oceniać – nie wahając się długo przymierzasz, gdzieś w górę, mimo że nadal nic nie możesz zobaczyć. Naciskasz spust. Z przerażeniem odkrywasz, że trafiłaś. Zabiłaś mrok i przeszłaś do następnego poziomu.

Nadchodzi runda druga, która sprawia, że zaczynasz tęsknić za poprzednią. Nie posiadać zmysłów wcale nie znaczy gorzej niż je mieć.

Tym razem świat jest czerwony, a wokół ciebie wszystko płonie. Widzisz jak w twoją stronę kroczą ludzie. Ciężko „to” nazwać ludźmi. Wyglądają raczej na wygłodniałych wampirów, którzy na pewno nie mają wobec ciebie przyjaznych zamiarów. Masz wrażenie, że, poruszają bezgłośnie ustami, domagając się posiłku. Wyglądają tak jakby ktoś naciągnął na ich szkielety ubranie z ludzkiej skóry. Nie ma tam miejsca na żołądki, nerki, mięśnie… Dostrzegasz, że rozmiar jest zbyt mały tych odzieni, dlatego też skóra nie zasłania zbyt dobrze widoku wystających kości. Ona sama jest równie upiorna. Przypomina worek naciągnięty do granic możliwości na szereg kości. Skóra jest bladozielona, poznaczona zaschniętą krwią i wrzodami przez które spacerują hordy małych żółtych robaków. Na czele kroczy upiór o wygłodniałych, czerwonych źrenicach. Ma coś w sobie bardziej okropnego niż jego współtowarzysze. Może to te oczy, a może wgniecenie na czole… Jakby kiedyś cegła rozwaliła mu się na głowie. Musiało to stać się nie dawno, bo dziura w czole wielkości filiżanki herbaty jest wciąż świeża. Krew jeszcze nie przekształciła się w strupek i pływa w tym wgnieceniu niczym strumień spływający z gór. Jest niezwykle ciemna, niemalże czarna. A fioletowy siniak przysłania pół twarzy…

W pewnym momencie przywódca zombie przyspiesza i ta krew zaczyna spływać mu po policzkach. Wtedy zauważasz, że prócz ciemnej barwy ma ona jakiś zielono-żółty odcień. Gdyby twoje zmysły istniały wówczas zapewne zwymiotowałabyś, tymczasem posiadasz tylko wzrok i jakiś nienazwany zmysł, który siedzi głęboko w twoim umyśle. Można by go nazwać po prostu wewnętrznym zmysłem.

Są coraz bliżej, ale wciąż dzieli was około dwadzieścia pięć metrów. A tuż przed tobą płoną domy. Czy to ich domy, czy raczej ich ofiar? Nie potrafisz odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ogień nie patrzy czy ktoś był chłopem, mieszczaninem, szlachcicem, duchownym czy królem. Pożera cały jego dobytek z taką samą łatwością.

Biegniesz przed siebie nie odczuwając zmęczenia ani strachu, który czułaś wcześniej. Kiedy to jednak było? W momencie kiedy błądziłaś bez zmysłów w mroku czy raczej jeszcze przed tym doświadczeniem? Próbujesz sobie przypomnieć co było wcześniej i zdajesz sobie nagle sprawę, że nawet nie pamiętasz kim jesteś. Widzisz jedynie gęstą mgłę, a może to dym lecący ku niebu strumieniami? Wiesz jednak jedno: nie możesz dać się złapać, ani nie możesz wskoczyć do ognia, który pożera właśnie te wszystkie drewniane chaty. I kiedy próbujesz przestać myśleć o ścigających cię potworach i płonących domach coś staje ci na drodze. Jak z pod ziemi, wyrasta przed tobą ogromny budynek. Mógł to być niegdyś dom jakiegoś bogacza lub coś w rodzaju rzymskiego Forum Romanum. Spoglądasz z podziwem na ten budynek, jednak w pewnym momencie czar pryska i wracasz do rzeczywistości. A rzeczywistością jest ta cholerna Gra…

Oglądasz się za siebie. Wampiry, zombie czy potwory, jakkolwiek je nazwać i czymkolwiek są, doganiają cię. Dzieli ich tylko kilka metrów od ciebie, a ty nie masz zbyt wielu wyborów. Możesz wskoczyć przez spalone drzwi i wewnątrz budynku dać się pożreć przez ognistego demona. Możesz też próbować ominąć budynek, ale teraz jest już za późno. Ta opcja równałaby się ze złapaniem przez wygłodniałe potwory. W tej sytuacji możesz równie dobrze stać w miejscu i bezgłośnie wołać: „Zjedzcie mnie!”…

Ich przywódca otwiera paszczę, ukazując szereg małych, ostrych zębów, wśród których są również ogromne, pożółkłe, krzywe kły. Na jednym z nich widzisz wyraźnie kawałek ludzkiego mięsa. Zastanawiasz się czy to fragment wątroby, nerki czy może serca… Język przywódcy przywodzi na myśl język węża, gdyż jego końcówka jest rozdwojona. Odrywasz wzrok od przywódcy i patrzysz na pozostałe potwory. Nie różnią się wiele od swego pana. Jeden ma pusty oczodół, drugi rozciętą skórę na brzuchu w takim stopniu, że wnętrzności wypływają na zewnątrz, a jeszcze inny dziurę w szyi, którą ktoś zadał nieumiejętnie siekierą, gdyż głowa nie odpadła całkowicie. Ten ostatni w biegu wyglądał niemalże komicznie z tym skaczącym na wszystkie strony łbem. Inni mieli krwawiące kikuty pozostałe po uciętych rękach, porozcinane i suche wargi czy puste, zupełnie puste oczodoły z których małymi strużkami płynęła krew i ropa. Wszystkich jednak cechował nienasycony głód i osmolone ciała.

Dziesięć metrów, pięć metrów, trzy metry… Przywódca wyciąga już swe chude dłonie o długich palcach i paznokciach. Z rozciętego brzucha jego towarzysza wypływają resztki wnętrzności, ale on prawdopodobnie nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Wszyscy myślą tylko o pewnej dziewczynie, czekającej na nich pod drzwiami płonącego budynku.

Gdzieś w oddali zawył wilk i nagle wracasz do rzeczywistości. Niejasno zdajesz sobie sprawę, z faktu, że zbliżasz się do następnego poziomu. Usłyszałaś przecież wycie wilka…

Wróciłaś do rzeczywistości, lecz rzeczywistość ta okazuje się jednak taka sama jak poprzednia, którą znałaś sprzed kilku sekund. Jednak głos nieszczęsnego zwierzęcia sprawia, że wreszcie podejmujesz decyzję. Wbiegasz do środka budynku wprost na korytarz.

Jeśli miałaś wcześniej nadzieję, że uda ci się przejść dalej i wyjść tylnim wyjściem, ta nadzieja padła w jednej chwili, gdy drogę zagrodził ci ognisty demon. Zatrzymujesz się przed nim, osłaniając ręką oczy przed drapiącym dymem i oglądasz się za siebie. Z przerażeniem odkrywasz, że przywódca wampirów doskoczył już do twojej prawej nogi i z błyskiem w oku otwiera paszczę, aby ugryźć. Po suchych i popękanych wargach spływa powoli żółta ślina. Reszta jest już niedaleko…

Wyrywasz mu się, kopiąc go po twarzy i z satysfakcją widzisz, że ta gęba zamienia się w krwawą miazgę, a wampir puszcza twoją nogę, wydając z siebie bezgłośny krzyk. Nie, nie słyszysz go – wilk był jedynie zapowiedzią następnego poziomu, lecz nie jego początkiem.-widzisz jak wrzeszczy, chwytając się za twarz. Mięśnie twarzy naprężają się, gdy wydaje z siebie niemy krzyk bólu. Z jednym sobie poradziłaś, ale czy dasz radę rozpędzonej hordzie pozostałych wygłodniałych bestii? Nie wahając się dłużej wskakujesz w ogień. Wokół ciebie tańczą płomienie, a twoje ciało również płonie. Widzisz jak na skórze w błyskawicznym tempie pojawiają się bąble. Po chwili ciało wygląda już jak worek wrzucony w ogromne płomienie. Wkrótce zobaczysz swoje wnętrzności… Lękasz się tej myśli, więc odpychasz ją w najdalsze zakamarki umysłu. Teraz liczy się tylko Gra, a ty jesteś jej główną bohaterką.

Biegniesz, a wokół ciebie tańczą płomienie. Nagle zdajesz sobie sprawę, że upadłaś. Najwyraźniej potknęłaś się o któryś z licznych spopielonych mebli. Mógł w dawnych, lepszych czasach być krzesłem, a może stołem lub szafką. Teraz to już było bez znaczenia. Padłaś na twarz i na krótki moment (który mógł trwać równie dobrze tysiąc lat) tracisz świadomość. Gdy otwierasz oczy znów coś się zmienia. Tak, wreszcie doczekałaś kolejnego poziomu.

Następny poziom jest jeszcze gorszy od poprzedniego. Każda kolejna runda taka jest, choć za każdym razem masz wrażenie, że w danym momencie jesteś w najgorszym miejscu. Teraz w pełni odzyskałaś słuch. Co prawda, nie czujesz bólu, kiedy płomienie z taką namiętnością pieszczą twoje ciało czerwonymi językami, ale słyszysz krzyki ludzi – starych i młodych, silnych i słabych, mężczyzn, kobiet i dzieci. Wszyscy podzielają twój los. Oni płoną, ale w przeciwieństwie do ciebie czują jak ogień pochłania ich ciała. Czują ból, niewyobrażalny ból. Teraz widzisz zgraję wychudzonych myśliwych, którzy podążają za tobą od dawna, próbując się przedostać przez ognisty mur. Słyszysz ich bojowe okrzyki, które sprawiają, że uszy puchną, a wszystko wokół pochłania mrok. Bojowe okrzyki? To raczej jakaś pieśń niesie się przez płonące miasto. Pieśń męczenników.

Czy tak wygląda Piekło? Sama nie potrafisz odpowiedzieć na swoje pytanie. Powoli wydostajesz się z płomieni i widząc drzwi wyjściowe co prędzej do nich zmierzasz. Pośpiech jednak sprawia, że w pewnym momencie znów potykasz się i upadasz.

W tym samym momencie otrzymujesz bonus w postaci przejścia do następnej rundy. Jesteś już poza ogniem, lecz mimo zwęglonego ciała, przepełnionego ogromnymi, jeszcze nie zgasłymi pęcherzami, nadal nie czujesz bólu. Dym, który jak wcześniej sądziłaś wywodzi się jedynie z ognia trawiącego miasto, teraz wypływa powolnymi strumieniami z twojego zwęglonego ciała. Czyżby ten poziom nie przynosił niczego nowego? Z mieszanymi uczuciami odkrywasz, że jednak odzyskałaś jakiś zmysł.

Teraz nie tylko widzisz krwawo-czerwone niebo, płomienie czy umierające wygłodniałe stworzenia, które zatrzymała ściana ognia. Nie tylko słyszysz straszne jęki umarłych, których dusze opuszczają właśnie zmęczone, spalone ciała oraz jeszcze okropniejsze wrzaski tych, których cały czas ogień zamienia w popioły. Wystarczyło jedynie przełknąć ślinę, a już odkryłaś „atrakcję” tej rundy. Smak po poprzednich koszmarach może nie jest najgorszą rzeczą, która mogła cię spotkać, ale z pewnością jest już naprawdę fatalnie. Nikomu nie życzyłbym poczuć takiego głodu i pragnienia jakiego ty w tej chwili czułaś. Uderzyły równocześnie i zalały cię niczym ogromna fala zmywająca zamek z piasku na plaży. Nikomu nie życzyłbym również zaspokajać tego głodu własnym spopielonym językiem, ani zaspokajać pragnienia przepełnioną trującym dymem śliną. Swoją drogą jednak ucięcie sobie języka i zjedzenie go musiało być dobrym posunięciem, jeżeli spodziewałaś się „zmysłu dotyku” w następnym poziomie. Przynajmniej zaspokoiłeś głód i pragnienie, chociaż sprawiło to, że zebrało ci się na wymioty. Myśl że zjadasz samą siebie i zaspokajasz pragnienie własną śliną sprawiła że z twojego gardła wyszedł okropny charkot, który w innych czasach mógł brzmieć jak śmiech szaleńca. Czyżbyś oszalała na skutek przeżytych doświadczeń?

Po posiłku przeszłaś do następnej rundy. Węch nie był najlepszą rzeczą jaka mogła cię spotkać. Poczułaś zapach krwi, zwęglonego ciała, zapach wszechobecnej śmierci. O tak, byłem tam i widziałem również ciebie, jednak moje dłonie nie mogły jeszcze ująć twoich…

Wszystkie doświadczenia, które cię spotkały i myśl o tym co może być dalej były mieszanką wybuchową. W końcu nie wytrzymałaś i pochylając się nad czarną, spaloną ziemią, w końcu zwymiotowałaś, a widząc co wyrzuciłaś ze swojego organizmu, znów wyrzuciłaś z siebie tę okropną, cuchnącą substancję. Oprócz popiołów i dymiącej się śliny były tam też drobne kości i kawałki skóry. Na końcu wyrzuciłaś z siebie głowę dawno martwego, nigdy nie narodzonego dziecka. Byłaś w ciąży, a może pożarłaś gdzieś nienarodzonego chłopca w okropnym ataku głodu? Nie pamiętałaś niczego…

„Muszę się obudzić! To musi być koszmarny sen!”, krzyczałaś wtedy rozpaczliwie, wydając z siebie tylko charkot. Zjadłaś wcześniej własny język, czyżbyś zapomniała? Pragniesz obudzić się, ale czasami szpony snu tak mocno nas trzymają, że nie potrafimy się z nich wyplątać. Tak było i tym razem.

Zwymiotowałaś wszystko to, co się znajdowało w twoim żołądku, dzięki czemu przeszłaś do następnego poziomu.

Zmysł dotyku – tak bardzo wyczekiwany, tak bardzo nie chciany, tak bardzo znienawidzony. Ból zaatakował cię z każdej strony. Dopiero teraz tak naprawdę poczułaś co to znaczy mieć spalone ciało. Martwa, zwęglona skóra wciąż dymiła, a ty płonęłaś… Nigdy jeszcze nie czułaś takiego bólu. Miliony rozgrzanych do białości igieł przeszywa twoje ciało cal po calu, a ty krzyczałaś bezgłośnie, ale nikt cię nie słyszał.

Po chwili mimo nie ustającego bólu otwierasz po raz ostatni oczy. Przed tobą maluje się zielona tablica, na której wielkimi, czerwonymi literami ktoś napisał „WITAMY W ŹRENICACH!”, a obok napisu widnieje twarz mężczyzny w błazeńskiej czapeczce i białej masce. Uśmiecha się do ciebie.

Nawet nie wiedziałaś, kiedy nogi odmówiły ci posłuszeństwa. Spadasz w przepaść, coraz niżej i niżej. Wiesz, że toniesz, lecz tylko dotyk pozostał z dawnych zmysłów. Zimna woda z jednej strony była rozkoszna, gdyż ochłodziła twe ciało. Z drugiej jednak strony była tak lodowata, że w jednej chwili zatęskniłaś za ogniem, za poprzednimi poziomami.

Masz już dość tej Gry. Ale to jeszcze nie koniec. Na samym finiszu jest miejsce, straszne miejsce. Dlatego właśnie Gra została podjęta, aby dotrzeć do mety. Wypływasz z wody, ale nie możesz zobaczyć gdzie jesteś. Wzrok umarł. Słuch umarł. Smak umarł. Węch umarł. Dotyk przetrwał. Nie potrafisz nawet wydobyć z siebie tego okropnego charkotu…

Dotykasz jakiś drzew, o śliskich twardych korach. Dotykasz starych, spróchniałych drzwi. Tak ci się przynajmniej wydaje. Nie możesz bowiem tego wiedzieć z całą pewnością. Twoje zmysły umarły.

Otwierasz drzwi…

Otwierasz oczy sekundę przed momentem, kiedy do twojego pokoju w Schronie zapuka karzeł z kapturem na głowie. Jak zwykle nie zobaczysz jego twarzy, gdyż kaptur zawsze ją w całości zakrywa. Czujesz głód i zapach jajecznicy przygotowywanej w pomieszczeniu obok. Inny karzeł miesza energicznie trzy rozbite jajka. Z kuchni dobiega też muzyka. Stare radio z trudem wyrzuca z siebie jakieś dźwięki. „To Sinatra. To piosenka Franka Sinatry”, przebiega ci przez myśl.

Odzyskawszy wzrok widzisz jak twoje ciało regeneruje się błyskawicznie. Po chwili jesteś znów zdrową istotą, o sprawnych, nieco wyostrzonych zmysłach. Wbijasz palce w miękki koc i prześcieradło. Zrywasz się z łóżka.

Game over. Koniec gry. Kolejny raz umarłaś tak blisko mety.

 

KAT

 

Pan X, lub jak kto woli Doktor X, był dyrektorem Schronu od trzydziestu pięciu lat i wybitnym psychiatrą. Wyglądał jednak bardzo młodo jak na swój wiek. Trudno było uwierzyć, że ma sześćdziesiąt sześć lat, kiedy na pierwszy rzut oka wydaje się, że może liczyć ich najwyżej trzydzieści pięć. Miał krótko przystrzyżone jasnobrązowe włosy, które przy dużych, odstających uszach miały jednak rdzawą barwę, a z tyłu były niemalże czarne. Z pod prostokątnych okularów spoglądały szaro-błękitne oczy. Jego spojrzenie było spokojne, choć w owych oczach zawsze można było dostrzec iskierki rozbawienia. Był wysoki i szczupły. Kiedy pojawiał się, aby porozmawiać z pacjentami zawsze nosił pod pachą dużą teczkę, w której mieściły się stosy papierów.

Żaden z jego pacjentów nie należał do biedaków. Co prawda za rehabilitację umysłu płaciło się tylko raz, na samym początku, lecz opłata zaczynała się od kilkunastu tysięcy złotych, w niektórych, tych najcięższych przypadkach dochodząc nawet do miliona. Do małopolskiego miasteczka Źrenice przybywali ludzie z całego świata, aby narodzić się jeszcze raz. Przybywali chorzy: z lekkimi depresjami i tymi głębszymi, ludzie uzależnieni od prochów, strzykawek, alkoholu, a nawet papierosów. Po Schronie krążyła plotka, że kiedyś pacjentem Doktora X był trzydziestoletni mężczyzna uzależniony od serialu dla dzieci. Nikt jednak nie był w stanie powiedzieć jaki to był serial, gdyż opinie były nadzwyczaj różne.

Ludzie przybywali do Schronu z wszelkiego rodzaju zaburzeniami psychicznymi. Pod opiekę Pana X trafiali zarówno ludzie bardzo chorzy, jak również ludzie prawie całkiem zdrowi. Płacono dużo, bo skuteczność leczenia w Schronie była ogromna. Przybywali tam ludzie zarówno z Polski jak i z zagranicy.

Nigdy nie widziałaś, aby ktoś opuszczał to miejsce, mimo że przebywałaś tu już kilka tygodni. Pacjentów było zawsze dużo, ale nie mogłaś narzekać na hałas. Każdy podopieczny Doktora X miał bowiem własne mieszkanie, które dzięki dźwiękoszczelnym szybom tłumiło odgłosy z zewnątrz.

Nie miałaś tu żadnych przyjaciół. Można nawet powiedzieć, że stroniłaś od ludzi. Starałaś się z nikim nie rozmawiać. Jedynie dwa czy trzy razy wymieniłaś parę zdań z chłopakiem o imieniu Jean i jego ukochaną Madeleine. Młode, francuskie małżeństwo nigdy nie rozstawało się ze sobą. Jeżeli Madeleine narzekała, że Pan X zabrał im prochy, to Jean gorliwie kiwał głową, zgadzając się z żoną; kiedy Jean szedł spać, Madeleine również szła spać; jeśli Madeleine piła herbatę, Jean robił to samo. Gdy Jean próbował się zabić podcinając sobie żyły, Madeleine nie mogła być gorsza i robiła to samo.

Pan X był w rzeczy samej wybitnym psychiatrą. Młode małżeństwo francuskie już po kilku tygodniach porzuciło myśli o prochach, o wspólnych samobójstwach i wszystkim co ich dręczyło. „Odkryłem cel swojego życia” – powiedział ci któregoś dnia Jean, a po jego murzyńskich wargach spłynęła strużka śliny. Zawsze ślinił się jak pies. Madeleine o tym wspominała, Jean to potwierdzał. Kiedy zapytałaś go, o ów cel życia, odpowiedział ci: „Zamierzam wstąpić do ekipy dobrego Doktora X, będę leczył wariatów! Mad już rozmawiała z dobrym dyrektorem Schronu. Po półrocznym szkoleniu będziemy tu pracować”. Madeleine dodała z uśmiechem: „Tak, spędzimy tu resztę życia lecząc wariatów”. Nigdy później już ich nie spotkałaś.

Wstałaś z łóżka i poprosiłaś karła, aby zrobił ci herbatę malinową do jajecznicy. Twój głos brzmiał tego ranka dziwnie. Brzmiał chłodno. Otarłaś łzy, które napłynęły ci do oczu, wcisnęłaś stopy w kapcie i lekko chwiejnym krokiem udałaś się do pomieszczenia nr 2. Widzisz jak służący jedną ręką pospiesznie przygotowuje herbatę, a drugą z nie mniejszym zapałem miesza jajka na patelni. Jajecznica jest już prawie gotowa, na herbatę trzeba jeszcze poczekać.

– Tylko nie przypal mi śniadania jak ostatnim razem!- mówisz do karła. Tamten nic nie odpowiada, gdyż jest niemy jak każdy służący w Ośrodku. Niemy i piekielnie niski.

Wróciłaś do pomieszczenia nr 1 zwanego przez ciebie sypialnią. Kiedy przybyłaś w to miejsce i Pan X pokazał ci mieszkanie, używał właśnie nazw typu ”pomieszczenie 1”, ”pomieszczenie 2”, ”pomieszczenie 3”. Wówczas zapytałaś go dlaczego nie mówi na nie ”sypialnia”, ”kuchnia”, ”łazienka”, a psychiatra odparł, że pierwszy raz słyszy te nazwy i że koniecznie musi się ich od ciebie nauczyć. Parsknęłaś wtedy śmiechem. To był śmiech często słyszany w murach Schronu. Śmiech szaleńców. Pan X nie zwrócił jednak na to uwagi i zawtórował ci. To był śmiech zdrowego człowieka, a przynajmniej tak to odebrałaś.

Przekraczając próg Ośrodka wierzyłaś, że ów niezwykle skuteczny psychiatra pomoże ci z twoim problemem, ale teraz porzuciłaś już nadzieję. Co prawda widywał się dwa razy w tygodniu z tobą, ale nie czynił nic, aby cię uleczyć. Miast tego rozmawialiście o pogodzie, o życiu które tu wiedziesz, o polityce, o sporcie, filmie i literaturze. Czy gadanie o pierdołach może pomóc komukolwiek w stanie depresji? Raczej nie. Może jedynie pomóc na chwilę odciągnąć myśli od własnych problemów.

Był wtorek. We wtorki odwiedzał pacjentów umieszczonych w zachodnim skrzydle Schronu, a więc istniało spore prawdopodobieństwo, że przyjdzie również do ciebie. Wciągnęłaś spodnie dżinsowe, a na górę włożyłaś koszulę bez rękawów, na którą narzuciłaś czarną, rozpinaną bluzę z kapturem.

Z sypialni udałaś się do łazienki, aby przemyć twarz i zrobić makijaż. Otworzyłaś drzwi i od razu cofnęłaś się do sypialni. Z pomieszczenia numer 3 dobywał się okropny smród. Smród zgnilizny i rozkładu. Z trudem wróciłaś do łazienki i zapaliłaś światło.

W wannie leżał trup. Młody mężczyzna miał wbity nóż w skroń. Po twarzy chodziły czerwie i muchy. Twarz nieszczęśnika była bladozielona i zdawało ci się, że nieboszczyk porusza sinymi wargami i coś szepta, jednak nic z tego nie rozumiałaś. Tłumiąc krzyk wróciłaś do kuchni.

Karzeł spojrzał na ciebie pytająco, a przynajmniej takie miałaś wrażenie. Twarz służącego była całkowicie ukryta pod ogromnym, czerwonym kapturem.

Usiadłaś przy stole nie patrząc na niego. Miast tego poczęłaś oglądać paznokcie u rąk, aby mały człowieczek nie widział twojej twarzy, w oczach miałaś łzy.

Karzeł wrócił do przerwanej roboty i po chwili położył na stole patelnię wypełnioną jajecznicą, obok stawiając kubek z herbatą. Nie mogłaś nic jeść, bo nawet gdybyś spróbowała to zaraz wszystko byś zwróciła. Napiłaś się łyk herbaty i zauważyłaś, że karzeł stoi czekając aż pozwolisz mu odejść. Kiedyś stał tak w miejscu przez kilka godzin, dopóki Pan X cię nie odwiedził i nie przypomniał, że służący odchodzi tylko wtedy, gdy jego pani pozwoli mu na to. „Raczej niewolnik” – przeszło ci przez myśl, kiedy to powiedział z tym swoim fałszywym uśmiechem.

Nie było sensu mówić karłowi o trupie w łazience. Nie lubiłaś obchodzić się ze swoją chorobą. Od kiedy mając szesnaście lat zobaczyłaś rzeź, która powstała po pewnym wiejskim festynie na którym byłaś z przyjaciółmi, wciąż wszędzie widziałaś trupy. Stąd wzięła się ta cholerna depresja.

 

Po południu odwiedził cię Pan X. Przyszedł w towarzystwie dwóch karłów, trzymając pod pachą dużą walizkę. Na głowie miał meksykańskie sombrero, na nosie okulary przeciwsłoneczne o okrągłym kształcie. Był ubrany w czerwoną koszulę, którą zakupił przed miesiącem podczas urlopu w Wenezueli. Do tego krótkie spodenki również z kraju Hugo Chaveza i polskie sandały. Palił kubańskie cygaro. „Prawdziwy obieżyświat”, pomyślałaś ironicznie.

Usiadł przy stole w kuchni, kazał służącym przygotować dwie kawy i zagadnął wesoło:

– Co słychać, Sandro?

– Wszystko dobrze.– odparłaś nie patrząc na niego.

– To wspaniale! Piękną mamy dziś pogodę, czyż nie?

Znów to samo.

– W istocie jest prześliczna. – odpowiedziałaś niedbale.

Pan X spojrzał ci w oczy z powagą:

– Czy coś się stało, Sandro?

Zerwałaś się z miejsca i wyrwałaś służącemu filiżankę gorącej kawy, po czym cały płyn wylałaś prosto w twarz psychiatry. Pan X wrzasnął z bólu i wypuścił z ust wiązankę przekleństw. Karły podbiegły do niego, aby wytrzeć mu koszulę, ale tamten wił się na krześle z wściekłości, więc tchórzliwi służący odczekali chwilę aż uspokoi się. Ty również z niecierpliwością czekałaś na ten moment. Kiedy nastąpił wycedziłaś:

– Co ty sobie myślisz, idioto?! Płacę ci grubą kasę za leczenie, a ty zjawiasz się, aby gadać o pierdołach zamiast mnie wyleczyć… Mam cię dość i tego twojego „Schronu”. Wychodzę i już nie wracam.

Westchnęłaś ostentacyjnie i obróciłaś się na pięcie by wyjść, lecz tego nie uczyniłaś. Jakaś siła kazała ci się obrócić i jeszcze raz spojrzeć na kuchnię, karłów-służących i twojego psychiatrę. Kiedy to uczyniłaś z twoich ust wydobył się krzyk. Wszyscy leżeli na zalanej krwią podłodze. Oczy powychodziły im z orbit. Byli bladzi i wyczuwało się chłód, który opanował ich ciała. Po twarzach, szyjach, całych ciałach chodziły hordy białych, podłużnych robaków. Były wszędzie, na skórze, pod skórą… Każdy z tych małych pasożytów próbował dobrać się do wnętrzności…

W porę się opamiętałaś i zamknęłaś oczy. Kiedy je otworzyłaś siedziałaś znów na krześle, a kilka centymetrów przed twoją twarzą widniały blade, zmęczone oczy psychiatry.

– Sama widzisz, że musisz zostać.– rzekł smutnym głosem, wyciągając w twoją stronę niezbyt wyszukaną papierośnicę wypełnioną wyrobami tytoniowymi firmy Camel.

Wówczas spostrzegłaś, że jest ubrany w tenisówki, jeansy i błękitny podkoszulek. Wyglądał dość zwyczajnie, ale gdzie podziało się jego poprzednie ubranie?

– Jestem chora – przyznałaś i drżącymi rękami sięgnęłaś po papierosa.

Pan X wyjął z kieszeni paczkę zapałek i podał ci ją. Dlaczego nie używa zapalniczki? Tak naprawdę sama nie chciałaś znać odpowiedzi na to pytanie, bo kogo to obchodzi. Potarłaś zapałkę raz, drugi, trzeci, aż w końcu pojawił się na jej główce maleńki ogieniek.

– Oto nasze życie– odezwał się Pan X. Zmarszczyłaś brwi nie rozumiejąc o czym ten człowiek mówi, lecz on szybko wyjaśnił– Oto nasze życie, ten płomyk na główce zapałki. Spójrz, właśnie go zgasiłaś. Śmierć to nieobliczalne narzędzie, najbardziej nieobliczalne ze wszystkich narzędzi Stwórcy.

– Dlaczego porównuje pan płomyk na zapałce do ludzkiego życia? Czy to jakaś gra?

– Życie to gra – odparł mężczyzna, uśmiechając się.– A każdy dzień to następny lewel. W momencie kiedy kończy się dzień, a ty idziesz spać z uśmiechem na twarzy, gdyż ów dzień był udany, przechodzisz do następnej rundy. Następna runda to noc, lecz noc, a właściwie sam sen, są jedynie komentarzem do twoich czynów, niekoniecznie z poprzedniego dnia. Dziesięć lat temu, wczoraj, dziś czy jako zapowiedź jutra– to bez znaczenia. Komentarz. Czasem łatwy do odczytania, niekiedy trudniejszy…

Załóżmy jednak, że w jednej chwili tracisz wszystko i w momencie zaśnięcia jesteś w depresji, (jeżeli oczywiście po tak drastycznych przeżyciach możesz jeszcze zasnąć) noc znowu jedynie komentuje, a ty możesz posłuchać wymowy snów, lub nie. A więc tracisz wszystko, nie masz nic. Co wówczas robisz? Zaczynasz wszystko od początku. Pamiętaj, że ”game over” to tylko i wyłącznie definitywna śmierć. Porażka, która nie jest śmiercią, pozwala zacząć poziom od początku.– zakończył pan X, a ty podczas jego nieco filozoficznego przemówienia nieprzerwanie spoglądałaś mu w oczy, gdyż tylko oczy mogą powiedzieć całkowitą prawdę. Zrozumcie, że język może ukryć prawdę, ale oczy nigdy. To słowa samego Michaiła Bułhakowa. Wierząc mu na słowo, pan X nie kłamał wygłaszając swój monolog, był wręcz przekonany, że to co mówi to najczystsza prawda, choć dla ciebie był to stek bzdur wypowiedziany przez chorego psychiatrę-filozofa. Życie jako gra, noc jako komentarz do dnia, szczęśliwy dzień– mission complete, pechowy dzień– mission failed… Ciekawe co powiedzieliby o tym Kant, Wolter, Platon i reszta?, zastanawiałaś się ironicznie.

– Skąd pan wie o moich snach?– zapytałaś mimowolnie. Czasem lepiej trzymać język za zębami, a odpowiedzi na pytania szukać we własnych myślach. Jeśli jednak ten człowiek ma wyleczyć cię z twojej nadzwyczaj silnej depresji i sprawić, że straszne sny skończą się zupełnie, jesteś gotowa zrobić praktycznie wszystko, aby tak się stało.

– Jestem twoich lekarzem– odparł krótko pan X.

– Czy pan naprawdę chce mi pomóc? A może jest pan oszustem, który bierze od pacjentów kasę, robi im pranie mózgu i odsyła do domu?

Pan X wstał od stołu i przeszedł się po pomieszczeniu nr 2 w milczeniu, jakby musiał długo pomyśleć nad tym pytaniem. Jakimś tajemniczym gestem nakazał służącym przygotować herbatę, który od razu zrozumieli. Usiadł z powrotem, zapalił papierosa i z lubością zaciągnął się jego dymem. Wyglądało na to, że celowo zwleka z udzieleniem odpowiedzi.

Po pięciu minutach odezwał się. Wówczas kubki były już wypełnione afrykańskimi czerwonymi herbatami.

– Nie jestem oszustem. Leczę swoich pacjentów najlepiej jak potrafię.

– Mnie pan nie leczy!

Spojrzał na ciebie zmęczonymi oczyma i powtórzył:

– Nie jestem oszustem.– wypił spory łyk herbaty, wyjął plik dokumentów i wytłumaczył– Twój przypadek, Sandro jest wyjątkowy. Mam tu napisane wszystko co do tej pory przeszłaś. Przez jednego palanta zatraciłaś swą godność, przez innego zatraciłaś samą siebie. Ale dziś nie jest istotne pytanie dlaczego, gdyż to już nie ważne. Czasu nie cofniesz. Być może sama sobie jesteś winna, prowadząc zbyt lekki tryb życia: zabawy, alkohol, narkotyki i inne jeszcze gorsze rzeczy… To dziś nie ważne, bo wkrótce możesz zacząć grę od nowa. O tak, wiem jak nie cierpisz gier, bo przypominają ci przeszłość… Można wymknąć się życiu, ale nie śmierci, jak powiedział Eliot. Wymykając się życiu, zakończysz co prawda grę, ale w upokarzającym stylu, to znaczy: game over. Śmierć i tak przyjdzie, wcześniej czy później. Znam twoje myśli, Sandro i widzę galerię strasznych obrazów. Przestań mieć myśli samobójcze. Obiecuję, że wrócisz zupełnie zdrowa, a dawne urazy pójdą w zapomnienie. Byłem w błędzie, kiedy sądziłem, że rozmową o zwyczajnych rzeczach mogę wyleczyć cię z depresji. Od dziś rozpoczynam prawdziwe leczenie. Wkrótce śmierć oddali się od ciebie, twoje oczy już nie ujrzą zmasakrowanych ciał, poderżniętych gardeł, stosu wyimaginowanych trupów. Masakra w barze „Wisielec” zostanie zapomniana, a ty odrodzisz się na nowo. Obrazy, które siedzą w twej głowie znikną na zawsze. Zarówno te na których ty jesteś martwa, jak i te przedstawiające tragiczne wspomnienie.

Pan X dopił do końca herbatę, uśmiechnął się do ciebie i wstał, by odejść.

– Jak zamierza mi pan pomóc?– zapytałaś cicho, zatrzymując go przy drzwiach.

– Nim zaśniesz sięgnij do kapelusza– odparł i oddalił się.

– Co pan ma na myśli? Niech pan zaczeka!- zawołałaś za nim, lecz gdy otworzyłaś drzwi wyjściowe już go nie było, mimo że zaledwie sekundę wcześniej widziałaś skrawek jego długiej, czarnej szaty maga. Wówczas opuszczał twoje mieszkanie. Długa, czarna szata maga? Wcześniej wydawało ci się, że był inaczej ubrany…

 

 

Pomarańczowe słońce schowało się za horyzontem, a w miejsce jego w twych mokrych od łez oczach odbił się blask księżyca. Nadchodziła noc. Ostatnia noc w twoim życiu.

 

 

„Nim zaśniesz sięgnij do kapelusza”. Cóż mogły znaczyć te słowa? O jakim kapeluszu mówił pan X? Wpatrując się w bladą tarczę księżyca na niebie, otoczoną tysiącami gwiazd, nie potrafiłaś odpowiedzieć na to pytanie.

Niechętnie przykryłaś się kocem i od razu kurtyna opadła. Zasnęłaś. Kości zostały rzucone…

 

OSTATNI SEN

 

Po chwili ciemność i ciszę zastępuje obraz w złotej ramie. Jest tam piękne wzgórze pełne kwiatów i drzew owocowych. Jabłka i gruszki idealnie nadają się do spożycia. Jakże są soczyste, jakież dojrzałe! Nieświadomie dotykasz obrazu i natychmiast on cię pochłania. Jesteś teraz jego częścią. Nieruchoma, nieświadoma i mała wśród legionu czerwonych róż, wpatrujesz się w jeden punkt.

Idę za tobą. Teraz i mnie sielski klimat tego dzieła sztuki pochłania. Chwytam twą rękę uwięziony w złotej klatce stworzonej z ramy obrazu.

Spójrz, Sandro! Cóż to jest tam na dole? Tak, tam pod wzgórzem! Wygląda jak jakiś indiański namiot. Podejdźmy bliżej. Nie, nie zrywaj owoców! Musimy iść dalej! Czy ty naprawdę mnie nie słyszysz? Nie czujesz uścisku mej dłoni?!

Nareszcie uzbierałaś cały kapelusz owoców… Kapelusz? Co ja wygaduję? Nie, ty naprawdę trzymasz w dłoni kapelusz! Jest granatowy i wielki. Wygląda zupełnie jak kapelusz maga. W tym nie powinny raczej znajdować się króliki. Czy jest tam coś prócz owoców? „Nim zaśniesz sięgnij do kapelusza”. Wszystko w porządku… ale przecież ty już śpisz. Doprawdy tego nie pojmuję.

Teraz czuję, że musimy zejść na dół, tam do tego indiańskiego namiotu. Doskonale, Sandro. Właśnie tam chcę cię zaprowadzić.

Wspaniale. Jesteśmy na dole. Myślisz że ktoś tu mieszka? Dziwne, ale wydaje mi się, że czuję zapach smażonych jabłek i chińskiej, zielonej herbaty. Namiot jest bardzo duży, choć wcale nie szeroki. Został wykonany ze skóry krokodyla. Jest zamknięty ze wszystkich stron. Czy to jakiś żart?! Cóż coś takiego robi w tym miejscu?

– Właśnie przybyła.– odezwał się głos z namiotu, przypominający syk węża. Odpowiedź na moje pytanie powinna pojawić się wkrótce.

Nie wiadomo jak tego dokonano, ale nagle pojawiło się wejście. Małe, drewniane drzwi za którymi kryło się wnętrze namiotu. Przepuściłem cię pierwszą i wkroczyliśmy w ciemność, którą starało się przezwyciężyć małe światło z kryształowej kuli leżącej na niewielkim stojaku. Wewnątrz namiotu było gorąco i duszno. Wszędzie powywieszano wspaniałe perskie dywany; pokrywały podłogę, ściany, a nawet zaokrąglony szpic sufitu. Na podłodze siedział mężczyzna o ciemnej skórze i białych oczach, czarne, gęste włosy opadały mu na ramiona. Długimi palcami u rąk pieścił rozświetloną, kryształową kulę.

– A więc przyszłaś, Sandro.– rzekł, nie odrywając wzroku od kuli.

Milczałaś.

– Tak, tak Pan X opowiadał mi o tobie, dziecinko. Jesteś niezwykłą dziewczyną i czeka cię niesamowicie trudne zadanie – uśmiechnął się, ukazując szereg pozłacanych zębów.

Ciągle milczałaś, a szaman nie oczekiwał odpowiedzi.

– Doprawdy niebezpieczna to gra, ale jeśli dotrwasz do końca żywa, wówczas twoje problemy się skończą.– skierował świecące, białe oczy ku tobie. – Czy jesteś gotowa by rozpocząć grę?

– Tak – odpowiedziałaś beznamiętnym głosem.

– Wyciągnij broń.

Schowałaś dłoń do kapelusza i wyjęłaś z niego złoty miecz, którego rękojeść zdobiły diamenty. A więc to miał na myśli Pan X mówiąc: „Nim zaśniesz sięgnij do kapelusza”…

– Doskonale! A teraz czas, abyś zakończyła swoją wędrówkę między jawą, a snem.

Twoje spojrzenie powędrowało ku ogromnej misie wypełnionej wodą, ukrytej za plecami szamana. Woda bulgotała, rzucając iskrami ognia na wszystkie strony. Zrobiłaś kilka kroków w tamtą stronę i zanurzyłaś ostrze miecza w cieczy. Następnie wbiłaś miecz w świetlistą kulę, a w tym samym momencie przenieśliśmy się do tak dobrze znanej nam ciemności.

 

 

Sen. Teraz już z całą penością śnimy. Widzę twoje ciało, leżysz sama w łóżku w Ośrodku, który teraz nie istnieje. Liczy się tylko sen. Słyszę jak oddychasz, co potwierdza, że wciąż żyjesz, choć nawet nie wiesz jak niewiele czasu ci jeszcze zostało.

„Nim zaśniesz sięgnij do kapelusza”. Tak, trzymaj miecz i bądź gotowa. Wkrótce wszystko się zacznie i znów rozpoczniesz grę. Czy czujesz jak za kilka sekund stracisz zmysły? Wzrok, słuch, węch, dotyk… Dobrze wiesz, że to nastąpi, lecz mimo to czuję jak drżysz. Najwięksi bohaterowie nawet czują strach. Jest ciemno, ale możesz dostrzec niektóre kształty. Znajdujesz się w jakimś starym domu, na strychu. Są tu drewniane, rozkładane krzesła; okrągłe stoliki; kartki papieru, które dawniej mogły być listami kochanków lub były rysunkami stworzonymi przez dzieci. Stare gazety, puste paczki po zapałkach, butelki… A tam na końcu przy małym, okrągłym oknie dostrzegam nawet fortepian. Z zewnątrz słychać dźwięk wydobywający się z innego instrumentu. Myślę, że to saksofon. Ktoś inny gra na flecie. Gdzieś ludzie zaczynają zabawę. Może to jakiś festyn, albo… Czujesz zapach kurzu i pleśni? Są naprawdę nieznośne! Dlaczego dotykasz tych wszystkich rzeczy? Tu napewno są szczury i… Rozumiem! Byłaś tu kiedyś, prawda?

Nagle mdłe światło, padające z okna wypływa z pomieszczenia i zalawa nas całkowita ciemność– twe oczy przestają widzieć. Potem słuch, węch, dotyk… Sekunda po sekundzie. Nadal znajdujemy się na strychu… Poczekaj. Podaj mi dłoń i chodź ze mną. Nie! Usiądź i czekaj na mnie. Gdzieś tu musi być drabina prowadząca na dół, albo po prostu drzwi… Ale tu nie ma ani jednego ani drugiego… Czy jest stąd jakieś wyjście. Nie rób tego sama! Zaczekaj! Pomogę ci! Nie możesz tak po prostu przecisnąć się przez okno i skoczyć na dół!

Pobiegłaś przed siebie i wbiegłaś prosto w okno. Szyba rozbiła się na dziesiątki tysięcy kawałków, a ty zleciałaś w dół. Leżysz w trawie, obficie krwawiąc. Dom w którym się znajdowałaś jest trzypiętrowy. Skok ze strychu musiał boleć, ale przecież ty nic nie czujesz. Złamałaś lewą nogę i lewą rękę, a mimo to wstajesz i idziesz dalej. Pierwszy krok, drugi, trzeci… Po siódmym potykasz się i padasz na twarz. Poziom pierwszy zaliczony. Krajobraz zmienia się.

Poziom drugi. Patrzysz z niedowierzaniem na swoje zakrwawione ciało, złamaną rękę i nogę… Nie możesz uwierzyć własnym oczom. Fakt, że odzyskałaś wzrok sprawia ci ból, czujesz rosnący smutek, jakbyś straciła kogoś bliskiego. Te kończyny towarzyszyły ci od urodzenia, a teraz je straciłaś. Może, kiedy się obudzę moja ręka i noga będą zdrowe, starasz się pocieszyć samą siebie, ale wiesz przecież, że one będą złamane jeszcze przez długi okres czasu… A może zregenerujesz się po kilku sekundach jak minionej nocy? Nie, ponieważ teraz jest inaczej. Zupełnie inaczej.

Na szczęście nie czujesz jeszcze prawdziwego bólu. Nie czujesz złamania odłamków szkła uwięzionych w twoim ciele. O tak, to poważne złamania. Prawdziwy ból pojawi się na końcu. Wiesz o tym, ale nie jest to dla ciebie żadnym pocieszeniem. Idziesz nadal przed siebie, choć świadomość złamanej nogi sprawia, że wleczesz ją za sobą przez co poruszasz się potwornie wolno.

Wszystko pokrywa mgła. Z każdym krokiem mijasz ogromne głazy, które pokrywają ziemię. To groby! Pod ziemią gniją martwi ludzie, robaki ucztują. A może to już same szkielety? Albo nic już z tych ludzi nie zostało, nawet pamięć o umarłych? To przecież bardzo stary cmentarz. Pokrywa go gęsta, biała mgła, ale zdołałaś dostrzec, że nie ma tu żadnej ścieżki. Wszystko porasta wysoka trawa. Co jakiś czas widzisz stare, powyginane, zeschnięte drzewa. Jest noc, a ty tak bardzo się boisz…

Przystajesz na chwilę, zapominając o obolałej nodze. W prawej ręce trzymasz miecz, wysoko jakby miał odstraszać napastników. Ale tu nikogo nie ma prócz legionów trupów ukrytych gdzieś pod ziemią! Ty jednak coś słyszysz. Otwierasz coraz szerzej oczy pełne łez i obłędu. Rozglądasz się wokół, ale wciąż stoisz sama. Lewą dłoń masz zaciśniętą w pięść, próbując bez skutku unieść ją wyżej. Nie, nie zdołasz zgiąć ręki, nie dosięgniesz nią swej twarzy. Ona umarła i tylko operacja mogłaby przywrócić ją do życia, ale tu nie ma żadnego lekarza.

Na chwilę zapominasz o złamanych kończynach i podchodzisz do jednego z wielu głazów. Pochylasz się i wbijasz miecz w ziemię. Masz wrażenie jakby w tym samym momencie zatrzęsła się lekko pod twoimi stopami. Nie ważne. Wolną prawą dłonią dotykasz głazu, zrzucając z niego kurz.

 

Hrabia Teodor Kreft

10.10.1321– 03.11.1490

Niech Ciemność Będzie Zawsze Z Tobą

 

Tak jak z początku sądziłaś znajdujesz się na bardzo starym cmentarzu. Inne twoje przypuszczenia również się sprawdziły: To nie jest zwykły cmentarz. Oglądając kolejne nagrobki zaczynasz rozumieć wszystko coraz jaśniej. Każdy pochowany żył bardzo długo i był kimś ważnym za życia. Jak się okazało Teodor Kreft ani nie żył najdłużej ani nie piastował najwyższej funkcji w ówczesnym państwie Polskim. Było tu trzech księciów, których historia pominęła na swych kartach mimo że mieli kilkaset lat by zostać zapamiętanymi. Nie brakowało tu też biskupów, na których nagrobkach wyskrobano nie koniecznie katolickie sentencje. Byli tu też muzycy, malarze, aktorzy, biznesmeni, pisarze…

Zapomniany cmentarz w rzeczy samej nie był zwykłym miejscem pochówku zmarłych. Dlaczego zapomniano o tak szlachetnie urodzonych osobowościach? Chyba znałaś już odpowiedź na to pytanie. Wszyscy umarli zostali pochowani w jednym miejscu na zapomnianym przez wszystkich cmentarzu w nieznanej nikomu krainie, wszyscy byli szlachetnie urodzeni i nieprzyzwoicie długo żyli. Prawdopodobnie nawet byli tacy sami. Karmili się ciemnością, krwią zwykłych ludzi. Nie znosili światła i przeciętności. Każdy z nich był za życia wyrzutkiem i u każdego wykryto wcześniej czy później, że jest wampirem…

Nagle usłyszałaś coś za swoimi plecami. Zawiał silny, zimny wiatr, a drzewa zakołysały się w jakimś nikomu nie znanym tańcu. Instynktownie wyciągnęłaś miecz z ziemi i uniosłaś go do góry. Jeśli w momencie, kiedy wbijałaś jego ostrze w ziemię naprawdę sądziłaś, że zadrżała, teraz byłaś już tego pewna. Z każdym ułamkiem sekundy drżała coraz mocniej aż w końcu upadłaś na nią cała pokrywając się w błocie. I oto ukończyłaś kolejny poziom.

Słuch. Słyszysz wszystko doskonale. Głośny podmuch wiatru, szelest trawy, pękanie słabych gałązek na umarłych drzewach pozbawionych liści. I jest jeszcze ten dziwny, złowrogi szept, rozchodzący się po całym cmentarzu, choć nie możesz dostrzec skąd dochodzi. Masz wrażenie jakby wszystko szeptało; każdy głaz, trawa, drzewa, a nawet i sama ziemia.

Nagle mgła znika, a w jej miejsce materializują się jakieś niewyraźne kształty. Głazy przesuwają się i widzisz jak z mokrej ziemi wychodzą umarli. Patrzysz na ich blade twarze, rozchylone usta z pod których wystają ostre jak brzytwy zęby piranii, zakrwawione, brudne ciała. Słyszysz ich świszczące oddechy, podniecone szepty, tupot stóp. Otaczają cię ze wszystkich stron. Wzmacniasz uścisk na rękojeści miecza i czekasz…

Najgrubszy z wampirów stojących przed tobą, jako pierwszy zaczyna biec w twoją stronę. Wyciąga dłonie przed siebie niczym lunatyk. Grube, brudne od krwi i błota paluchy zakończone ostrymi pazurami pędzą ku tobie. Przyciągasz je niczym magnez. Potwór otwiera paszczę, ukazując żółte, ostre zęby. Skacze…

Ostrze miecza przecina ze świstem powietrze i widzisz jak oddziela głowę od ciała. Wielkie cielsko mija ciebie i upada gdzieś za twoimi plecami niczym rozpędzony pies, którego w pewnej chwili zatrzymuje łańcuch. Bezgłowe cielsko upada, a sama głowa zatrzymuje się pod twoimi stopami. Widzisz wszystko bardzo wyraźnie. Twarz wykrzywioną dzikim szałem; zęby wciąż wystające z paszczy wampira; oczy pełne obłędu i niewielki fragment szyi cały we krwi. Krwawi dziesięciokrotnie bardziej obficie niż mogłaby krwawić istota ludzka. Za życia musiał wypić jej naprawdę wiele…

Zapada cisza. Wszyscy wpatrują się to na głowę wampira, to na jego pogromczynię. W końcu dochodzą do wniosku, że trzeba pomścić kompana i zaczynają patrzyć na ciebie z mieszaniną nienawiści i fascynacji, pogardy i pożądania. W końcu grupa wampirów, czających się po twojej lewej stronie zaczyna atakować. Inne po kilku sekundach dołączają do nich. Księżyc, będący tej nocy w pełni odbija się od ostrza miecza i oświetla cmentarz bladym światłem. Wszystkie wampiry zasłaniają twarze od oślepiającego światła mimo jego wątłości, ale wciąż biegną oślepione ku tobie. Po omacku. To jedyna szansa by zaatakować. Miecz ucina kolejne głowy. Spadają na ziemię, odbijają się od głazów. Zaczyna padać deszcz, który zmywa krew z ich ciał. Jest jej tak wiele… Każda sekunda… Coraz więcej i więcej… Fontanny krwi… Fontanna deszczu… Głowy bez ciał… Ciała bez głów… Coraz więcej i więcej… Mokre twarze z przedśmiertnym grymasem wściekłości i podniecenia… Oczy szaleńców… Światło księżyca na zakrwawionym ostrzu miecza… Wycie wiatru… Miecz świszczący w powietrzu… Czerwona ciecz na twarzach, ubraniach, ciałach… Morze czerwieni… Zapach krwi… Zapach spalonej ziemi…

Zapach krwi? Zapach spalonej ziemi? Nawet nie zauważyłaś jak przeszłaś do kolejnej rundy, tej cholernej gry. Niebo nie było już czarne, ale krwistoczerwone. Krwistoczerwone? Czyżby słońce zachodziło? Nie, tu nie było słońce, ani księżyca. Nie było chmur, ani gwiazd. Tylko czerwień. Ziemia też była czerwona. Sucha, popękana i czerwona. Nie rosło tu żadne źdźbło trawy, nie było mgły, ani bezlistnych, starych i powyginanych drzew. Pozostały tylko głowy wampirów i milczące głazy. Gdzie podziały się ciała tych wszystkich ożywieńców, przeklętych książąt, hrabiów, pisarzy, malarzy i innych zapomnianych przez historię potworów.

Wszędzie unosił się zapach krwi oraz suchej, spalonej i zupełnie jałowej ziemi. Ziemia ta przypominała ciało, pokryte licznymi bliznami i wrzodami. Byłaś zupełnie sama na tej czerwonej pustyni, otoczona przez głazy i setki potwornych głów. Ale to chyba niezupełnie pustynia… Kucnęłaś, aby dotknąć ziemi, zupełnie zapominając o złamanych kończynach. Jednakże, jakie to ma znaczenie, kiedy nie czujesz bólu?

Przyjrzałaś się z bliska lądowi, który wcześniej określiłaś jako suchy, spalony i jałowy. Od razu rozpoznałaś na czym tak naprawdę stoisz i wydałaś z siebie bezgłośny krzyk. Miliony hektarów starej, zaschniętej krwi! Patrzyłaś na nią z rosnącą odrazą. Odwróciłaś wzrok. Gdzież mogłaś spojrzeć jak nie na czerwone niebo? Ze zdumieniem spostrzegłaś, że jednak tam na górze są chmury i jest ich nawet całkiem dużo. Karmazynowe chmury płynęły po niebie…

Od tej czerwieni bolały cię oczy. Zamknęłaś je, lecz i tam napotkałaś morze krwi. To tak jak we śnie, gdy przerażające obrazy z poprzednich dni wracają nieproszone… Jednym desperackim skokiem znalazłaś się przy szarym głazie, lecz gdy na niego spojrzałaś również i on stał się czerwony.

Usiadłaś na ziemi, próbując się rozpłakać, lecz żadna łza nie chciała wypłynąć z twoich zmęczonych, przekrwionych oczu. Zasnęłaś. Sen we śnie jest naprawdę niesamowitym zjawiskiem…

Kiedy obudziłaś się wciąż siedziałaś na ziemi. Twoje dłonie zasłaniały twarz przed całym światem, pełnym bólu, cierpienia i… czerwieni. Poczułaś coś gorącego i mokrego na dłoniach. A więc jednak płakałaś! Łzy płynęły ci strumieniami po policzkach i dłoniach zupełnie tak samo jak krew wypływała z ciał wampirów, kiedy zadawałaś im drugą śmierć. I wtedy zdałaś sobie sprawę, że doszłaś do ostatniego etapu gry.

 

OSTATNIA ROZMOWA Z KATEM

– Dotykasz, lecz nie czujesz bólu.– rozległ się męski głos gdzieś blisko ciebie.

Powoli odsunęłaś dłonie od zmęczonych, załzawionych oczu. Pan X siedział w wielkim, skórzanym fotelu i palił cygaro trzymając go w lewej dłoni.

Rozejrzałaś się wokół siebie i ujrzałaś zwyczajną uliczkę w dużym mieście, którą z każdej strony otaczały bloki mieszkalne.

Spojrzałaś ponownie na swojego psychiatrę. Odziany w strój, którego nie powstydziłby się sam David Copperfield, z cylindrem na głowie i z cygarem między zębami, przy swoim nieco błazeńskim wyglądzie robił wrażenie. W prawej dłoni trzymał kilkucentymetrowy, idealnie prosty patyk. Mogła to być antena od telewizora lub…

– Różdżka.– wyjaśnił beztroskim głosem Pan X, odgadując twoje myśli.

Zamknęłaś oczy i ryknęłaś śmiechem szaleńca. Kiedy przestałaś się śmiać i otworzyłaś oczy ujrzałaś przed sobą Doktora X, który w przeciągu kilku sekund zdołał zmienić ubranie. Tym razem odziany był w długi, sięgający ziemi szlafrok, który zasłaniał mu całe ciało, a głowę zasłaniał mu ogromny, czarny cylinder – jedyna rzecz, która pozostała z poprzedniego stroju.

Znajdowaliście się na małej uliczce. Otaczały was szare, dziesięciopiętrowe bloki. Przez chmury przenikało słońce. Ludzie mijali was, nie zwracając zupełnie uwagi na obecność śmiesznie ubranego mężczyzny i siedzącej na zakurzonej ulicy dziewczyny w łachmanach z dwoma połamanymi kończynami. W pewnym momencie na ulicę na której przebywali wjechał czerwony ford. Kierowca nie zwracając na was uwagi przejechał po waszych ciałach. Ze zdumieniem spostrzegłaś że jesteście niematerialni.

– Oczywiście. Przecież to sen, nieprawdaż?– rzucił Pan X, po raz kolejny odgadując twoje myśli. Podciągnął rękaw i na chudej, owłosionej ręce dostrzegłaś wielki, złoty zegarek. Nie, to był zegar. Takie coś wiesza się zwykle na kuchennej ścianie. On jednak miał go na ręce. Zegar zwiększał się i zmniejszał. Pozłacane wskazówki pędziły jak opętane, to w jedną to w drugą stronę. Wyglądem i wielkością dorównywał temu, który wisiał obok lustra w przedpokoju w twoim domu w czasach, gdy jeszcze miałaś dom.

– Dotykasz i nie czujesz bólu. – zanucił pod nosem. – Wąchasz, a zapachu nie ma. Patrzysz, a dostrzec nic nie możesz. Słuchasz i nic nie słyszysz… – przestał śpiewać i spojrzał na ciebie z powagą – Nie mam zbyt dużo czasu – rzekł i uśmiechnął się, jakby próbował się usprawiedliwić.– No wiesz, pacjenci czekają…

Popatrzył na ciebie niepewnie, sądząc zapewne, że coś powiesz, ale ty milczałaś. Cholera, nawet nie byłaś pewna czy możesz wykrztusić z siebie choćby słowo!

– Byłaś bardzo dzielna – pochwalił cię Pan X, podchodząc niepewnie coraz bliżej – Bardzo dzielna. Najdzielniejsza. – popatrzył z niepokojem na swój niezwykły zegar i westchnął ciężko – I dzięki swej dzielności dostaniesz nagrodę. Będziesz miała wybór.

Spojrzałaś na niego, marszcząc brwi. Nie potrafiłaś zrozumiałaś co ten człowiek ma na myśli. Wciąż byłaś trochę oszołomiona po tym co cię dziś spotkało.

– Moje metody od zawsze były inne niż u pozostałych psychiatrów. Ja lubię się bawić z pacjentami, ale wiem też jak należy do nich podejść. Podejście do pacjenta jest najważniejsze. Jeśli boisz się pająków, zamieszkaj na strychu i pozwól, aby te szkaradne bestie łaziły ci po ciele. Jeśli nienawidzisz życia, zacznij czerpać z niego jak najwięcej. Jeśli…

– A co jeśli wszędzie widzę śmierć?– usłyszałaś swój zachrypnięty głos.

Pan X uniósł brew ze zdziwienia. Czyż to nie jest jasne?

– Zabijaj, moje słońce!- odparł – Zabijaj! I czerp z tego jak najwięcej przyjemności. W kilka tygodni przestaniesz bać się oglądania trupich twarzy. Nieboszczyk leży w twojej wannie, sypiasz z pięcioma zamordowanymi przez ciebie ludźmi…– jego twarz znalazła się niezwykle blisko twojej.– „Jak zaśniesz sięgnij do kapelusza”, pamiętasz? Miałem ci podrzucić pistolet, albo kilka granatów, ale…– pogładził palcem ostrze miecza.– miecz okazał się idealny. Wyobraź sobie jaka walka się we mnie toczyła. To pamiątka rodzinna. Naprawdę trudno mi było podjąć ryzyko, pożyczając pacjentce ten miecz. A jeśliby ostrze pękło, albo…

Gwałtownie wstał i przez chwilę wpatrywał się zafascynowany na miecz.

W tej samej chwili czerwony ford znów znalazł się na waszej ulicy. I tym razem przemknął przez nią z niesamowitą prędkością przejeżdżając przez wasze niematerialne ciała i nawet o tym nie wiedząc. Na końcu ulicy kierowca niewyhamował i uderzył w żółtego fiata. Huk był straszliwy, a jeszcze straszliwsze było to, że obaj kierowcy zginęli. Jeden niewinny i drugi niezupełnie bez winy.

– Śmierć jeździ szybko. Ale zadawanie jej jest naprawdę wspaniałą sprawą. Zmysły to niedobra rzecz, czasami dobrze ich nie posiadać – mruknął Pan X do siebie, po czym odwrócił wzrok od miecza i spojrzał na ciebie zimnymi, błękitnymi oczami – Masz wybór. Jako że już nie chcę cię dłużej męczyć możesz wziąć mnie za rękę. Pójdziemy do domu, wypijemy kawę i pogawędzimy. Potem usunę ci pamięć – te wszystkie straszne wspomnienia – i wypiszę cię ze Schronu.

– Jaka będę, gdy opuszczę twoją klinikę? – zapytałaś od razu.

– Będziesz zdrowa. Przestaniesz bać się oglądać umarłych, a wręcz zacznie ci to sprawiać przyjemność. Mi również to sprawi przyjemność. – spojrzał ku niebu i uśmiechnął się do Boga – Będę wiedział, że stworzyłem pozbawioną uczuć maszynkę do zabijania. Nie bój się, wyrzuty sumienia też potrafię zabić. Usunę ci pamięć i będziesz moim narzędziem w świecie zewnętrznym.

– Jesteś chorym człowiekiem! – krzyknęłaś oburzona – Nigdy! Słyszysz? Nigdy!

Pan X wyglądał na rozczarowanego:

– To świat jest chory, kochanie. A co do mojej pierwszej propozycji, większość się zgadza. Druga opcja jest gorsza.

– Czy z każdym pacjentem tak robisz, ty cholerny skurwielu?! Czy każdy ma usuwaną pamięć i staje się twoim cholernym „narzędziem w świecie zewnętrznym”?

– Każdy kto się nadaje.

– A Jean i Madeleine? Co z nimi zrobiłeś?

– Byli bezużyteczni. Skasowałem im pamięć i wypuściłem na zatrute powietrze.

– Zatrute powietrze?

Wyglądał na zniecierpliwionego:

– Och, mówię o tym co wy, ludzie nazywacie wolnością. Wziąłem pieniądze od tych francuzików, skasowałem pamięć i wypuściłem.

– Może mnie też wypuścisz na wolność?

– Nie! – wrzasnął – Ty jesteś zbyt cenna!

– Miło mi to słyszeć – rzuciłaś z pogardą.

– Masz jeszcze jakieś pytania?

– Tak. Karły…

– Są wytworem mojej wyobraźni i świetnymi służącymi.

– Chciałeś powiedzieć niewolnikami. Dlaczego nie mówią?

– Rozczarowujesz mnie, Sandro. Powinnaś sama do tego dojść. Nie mówią, bo uciąłem im języki, aby nie rozmawiały z pacjentami. Kiedyś miałem przez jednego problemy…

– Co z nim zrobiłeś?

– Masz jeszcze jakieś pytania? – warknął – Po co ci to wiedzieć?

Nie odpowiedziałaś. Byłaś w szoku. Właśnie rozmawiałaś z kimś kto posiadał nadprzyrodzone zdolności i był bardziej szalony i okrutny od wszystkich tyranów, jakie znał historia.

– Wampiry na cmentarzu. Czy to była tylko iluzja?

– Żyły kiedyś naprawdę i naprawdę historia o nich zapomniała. Cmentarz dla nich to moje dzieło.

– Dlaczego mówisz o nich z takim szacunkiem? To potwory…

– O tych „potworach” świat zapomniał, Sandro. Czyż może być coś gorszego od zapomnienia? Ja ich uratowałem.

– Będziesz niepokonany! – zauważyłaś z przerażeniem - Nikt cię nie powstrzyma!

– Tak. Uzdrowię świat.

– W podobny sposób jak uzdrawiasz swych pacjentów?

Nie odpowiedział.

Westchnęłaś i zadałaś długo wyczekiwane pytanie:

– A druga opcja?

Spojrzał na ostrze miecza, a jego twarz przeciął straszny grymas. Zrozumiałaś wszystko w jednej chwili. Bał się że wybierzesz drugą opcję.

– Trzeba dbać o opinię. Zwrócę ci zmysły i będę patrzył jak zwijasz się z bólu. Lubię patrzyć jak ludzie cierpią. Karmię się tym. Masz połamane kończ

Koniec

Komentarze

Narracja w 2 os.l.p., bardzo rzadka. ciekawe ilu czytelnikom  przypadnie do gustu. Ja lubię. Daję mocne 4 - i za narrację i za opowieść. Błędy by się znalazły, ale nad tym na pewno autor jeszcze popracuje.
Pozdrawiam. 

I ja dam mocne 4, choć musiałam czytać dwa razy. Ciężko mi idzie z dostrajeniem się do takiej melancholii.

Dziękuję za komentarze. Cieszę się, że Wam się spodobała "Pieśń...", szczególnie, że to nie jest proste opowiadanie spojrzawszy choćby na ową melancholię i narrację drugoosobową. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję. 

Dlaczego mój tekst jest ucięty? Teraz dopiero to zauważyłem...

No cóż, trudno się mówi. Dodam opowiadanie "Pieśń Śmierci (2)", które zacznę od rozdziału "OSTATNIA ROZMOWA Z KATEM". Zapraszam do ukończenia lektury! Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka