Ojciec Manuel biegł truchtem przed siebie, przebierając szybko wielkimi stopami, wsuniętymi w stare, rozczłapane sandały. Kołysząc swym grubaśnym cielskiem lekko na boki, sapał głośno, jakby co najmniej raz obiegł dookoła klasztor wzdłuż muru, a nie stąpając po krętych schodach, tylko zszedł do podziemi. Co chwilę zwalniał, odwracał głowę do tyłu i nasłuchiwał, po czym nadal biegł kaczym kłusem. Lewą ręką przytrzymywał rąbek habitu, nie chcąc zaplątać w nim krótkich, świniowatych nóżek. W prawej dzierżył masywną świecę, której płomień targany na wszystkie strony, ledwo co oświetlał czarną przestrzeń katakumby. Niczym lawa, wychlapywana co jakiś czas z wnętrza wulkanu – gorący, roztopiony wosk kapał na dłoń mnicha, lecz on zajęty ucieczką, nie zwracał uwagi na parzące krople, trafiające go w nadgarstek. Blada poświata żywego ognia, z trudem rozpraszała mrok, ukazując kamienne bloki, ciasno dopasowane jedne do drugich kilkaset lat temu. Gdzieniegdzie zimne ściany, zroszone kropelkami brudnej, zatęchłej cieczy, były przyozdobione wielkimi pajęczynami, nabrzmiałymi od wchłoniętej wilgoci i sklejone grubo naprószonym szarym pyłem. Zwisały między owalnym sklepieniem a błotnistą posadzką, niczym fantazyjne story, zawieszone nie wiadomo przez kogo i po co, jak w jakimś upiornym zamczysku.
Gdy dobiegł do celu, stojąc skulony, oddychał ciężko. Końcem habitu, wytarł spoconą twarz, kark i wygolone kółko na czubku głowy. Potem odstawił świecę i oparł się obiema rękami o lodowatą ścianę. Gdy odpoczął chwilkę, a jego oddech stał się trochę wolniejszy, wyciągnął zza pazuchy wielkie tomisko i przyklęknął na jedno kolano. Mocno ściskając dzieło oburącz, spojrzał z nabożną czcią na wolumin, jakby to był Święty Graal, a nie stara księga. Po raz kolejny przeczytał łaciński tytuł, wydłubany na skórzanej okładce i zabarwiony na czerwono:
– „O elementarnej budowie oraz powstawaniu wszelkiego stworzenia i materii nieożywionej“.
Trwał tak bez ruchu, gdy dotarł do niego rwetes pościgu. Odłożył skrypt na kamienie, przygotowane kilka dni wcześniej. Sięgnął do niewielkiej niszy, znajdującej się po prawej stronie i wysuną z niej średniej wielkości kufer podróżny, ukradziony ze składziku ulokowanego za kuchnią. Był ciężki, gdyż w środku znajdowało się już kilka opasłych rękopisów. Otworzył wieko i schował manuskrypt do środka, zamykając natychmiast klapę. Wepchnął skrzynię z powrotem na miejsce i począł układać kamienie, zasklepiając otwór. Gdy skończył, zaczerpnął obiema dłońmi błoto z posadzki i wysmarował nim prowizoryczny murek, aby nie różnił się zbytnio od reszty ściany. Następnie podszedł do najbliższej pajęczyny solidnych rozmiarów i delikatnie odczepił ją od podłoża. Powoli przeniósł w kierunku schowka, uważając by nie uległa zniszczeniu. Zahaczył ją o nierówności tak, aby zakryła skrytkę. Tumult ścigających go zakonników, stawał się coraz głośniejszy. Sięgnął po świecę i oświetlając nią swój wysiłek sprawdził, czy dostatecznie ukrył doraźny skarbiec. Stwierdziwszy w duchu, że może być, pobiegł w przeciwnym kierunku niż ten, z którego dobiegał rumor. Chciał jak najdalej czmychnąć z miejsca, w którym ukrył swój skarb. Podejrzewał, że jedyne wyjście z katakumb, jest przez kogoś pilnowane, więc jego plan ucieczki został pokrzyżowany. Pozostało mu tylko znalezienie bezpiecznego schronienia, w którym będzie mógł ukryć się i modlić do Boga, aby nikt go nie znalazł. Biegnąc przed siebie i rozglądając się we wszystkie strony, zauważył uskok skalny, wyrastający z kamiennych bloków. Pomyślał, że i tak nie znajdzie nic lepszego. Bez zastanowienia schował się za nim i zdmuchnął płomień świecy. Drżąc ze strachu całym ciałem, wsłuchiwał się w coraz głośniejszy zgiełk pogoni.
Kilka godzin wcześniej.
Opat wezwał ojca Manuela przed swoje oblicze i wystraszonym głosem oznajmił:
– Dowiedziałem się z pewnego źródła, że jutro koło południa, odwiedzi nas
z niespodziewaną wizytą biskup Rodrigio. Nie wiem, czego tu szuka! To nie wróży niczego dobrego!
Ale otyły mnich, od razu domyślił się powodu odwiedzin – księgozbiór! Wiedział, że nie pozostało mu wiele czasu. Nie okazując przerażenia, jakie wywołała w nim ta informacja, łagodnym tonem powiedział:
– Niech ojciec się nie obawia! Nie robimy niczego zdrożnego. Nic nam nie grozi! Może jest tylko przejazdem i chce wypocząć. Zachowajmy spokój i przygotujmy się na wizytę! Uprzątnę bibliotekę, może będzie chciał ją zobaczyć?
– Dobry pomysł! Ja też wydam stosowne dyspozycje!
Rozeszli się każdy w swoją stronę. Mnich natychmiast udał się w kierunku książnicy i zniknął w swoim królestwie.
Gdy bractwo obiegła wiadomość, że biskup Rodrigio – Najwyższy Inkwizytor Kalencji przybędzie do Zgromadzenia Ojców Szymonitów, na każdego z mieszkańców klasztoru padł blady strach. Wszyscy zakonnicy łącznie z przeorem, a przede wszystkim on, wpadli w potworną panikę. Sława dostojnika kościelnego budziła powszechną trwogę. Plotki o jego działalności i przerażających metodach obrony czystości wiary, były powszechnie znane. Każdy zastanawiał się, po co bezwzględny tropiciel heretyków zapragnął odwiedzić małe opactwo, położone z dala od wielkiego świata. Mnisi prowadzili spokojne, bogobojne życie. Dni upływały im na modlitwie, uprawie krzewów winorośli, rosnących na polach okalających budynki zakonne i pracach w ogromnym, warzywnym ogrodzie. To nie mogło budzić niczyich zastrzeżeń. Ale brat Manuel wiedział co się święci. Miał już do czynienia, z tą bestią w ludzkiej skórze.
Gdy ponad rok temu ojciec Manuel, przekraczał mury klasztorne Zgromadzenia, nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, jakie bezcenne diamenty literatury, przyjdzie mu odnaleźć, w zapomnianym przez Boga i ludzi, tutejszym księgozbiorze. Ale nie od razu pozwolono mu wejść do pomieszczeń bibliotecznych. Najpierw pracował w oborze, doglądając trzodę wraz z innymi braćmi, przydzielonymi do tej posługi. Mimo sporej nadwagi, ze swoich obowiązków wywiązywał się sumiennie. Dopiero gdy udowodnił, że jest dokładny, pracowity i godny zaufania, został przydzielony do niewielkiej grupy zakonników, zajmujących się książnicą. Oczywiście, nie bez znaczenia okazała się jego biegła umiejętność kaligrafii i rysowania dekoracyjnych miniaturek. Znał także doskonale łacinę i hebrajski, w mowie jak również pisaną. Dodatkowo rozumiał język Franków i Sasów. Najpierw został pomocnikiem brata Dominika, wiekowego skryby, który w zaciszu skryptorium, zasypiając co chwilę na siedząco, przepisywał mozolnie litera po literze, powierzony mu tekst. Brat Manuel szybko awansował na iluminatora i dekorował miniaturkami nowe rękopisy. Po prawie roku wytężonej pracy, gdy zmarł brat Jakub, dotychczasowy zarządca biblioteki, osiągnął to, po co tu przybył, stanowisko librariusa. Wreszcie mógł oficjalnie i bez przeszkód, zajmować się całym „skarbcem słowa pisanego“. I tylko ostentacyjne niezadowolenie brata Klemensa, który bardzo liczył na to stanowisko, zakłócało jego radość.
Odziedziczony po poprzedniku gruby pęk kluczy, otworzył mu dostęp do każdego pomieszczenia, w których przechowywano wszystkie księgi. Od razu przystąpił do realizacji swojej misji. Pod pozorem sprawdzenia List Inwentarzowych, zaczął przeglądać księgozbiór. Rozpoczął od najgłębiej skrytego pomieszczenia. Przeczucie go nie zawiodło. Sądząc po grubej warstwie kurzu, brat Jakub nie wchodził tu przez kilka ostatnich lat. Sprawdzając po kolei każdy regał, brał do rąk wszystkie woluminy. Zanim zajrzał do środka, najpierw przez jedyne w izbie małe okienko, pozbywał się szarego prochu, wydmuchując go na zewnątrz. Potem przeglądając strony, sprawdzał co zawierał. W ciągu kilku dni odkrył kilkanaście manuskryptów, znajdujących się na Indeksie Ksiąg Zakazanych. A kilka innych, na pewno też by tam trafiło, gdyby ktokolwiek z duchownych wyższego szczebla, wiedział o ich istnieniu. Szatańskie dzieła odkładał na bok, a normalne wracały na swoje miejsce.
Gdy w jego dłonie trafił efekt pracy Plotara z Retryii, rzymskiego lekarza i filozofa, nie posiadał się z radości. Jako młody mnich, studiował na Uniwersytecie w Marburgii i tam cymelium trafiło do niego po raz pierwszy. Był to początek jego zmiany pojmowania świata. Dotychczas czytał tylko biblię i traktaty religijne. Nie miał możliwości zapoznania się z inną twórczością pisaną. To była jego inicjacja prawdziwej wiedzy. Już sam tytuł:
– „O elementarnej budowie oraz powstawaniu wszelkiego stworzenia i materii nieożywionej“ – zaprzeczał podstawowej doktrynie kościelnej, że to Bóg jest twórcą wszystkiego. W małej salce, na tyłach biblioteki akademickiej, z wypiekami na twarzach, kilkoro młodych mnichów, wspólnie czytając rozprawę Plotara, odkrywało inne spojrzenie, na otaczającą ich rzeczywistość. Dla młodego Manuela, samo uświadomienie sobie, że w ogóle można mieć odmienne pojmowanie świata, niż to w jakim został wychowany, było rewolucją duchową i światopoglądową. Filozof głosił tezę, że cały świat zbudowany jest z małych elementów, które krążą bezustannie po ziemi, łącząc się ze sobą lub dzieląc, tworząc coraz to nowe formy. Raz zostaje tchnięte w nie życie, a innym razem pozostają martwe.
W szkółce przyklasztornej, w której spędził prawie całe dzieciństwo, nauczano go, że tylko Kościół ustala wszystkie doktryny. Podświadomie nie mógł się z tym zgodzić. Dopiero studiując myśli przedstawicieli innych nurtów filozoficznych, uświadomił sobie, że po świecie krąży ich naprawdę bardzo wiele. A niektóre aspekty są bardziej logiczne i mądrzejsze od tych, które wyznawał do tej pory. To wtedy uznał, że żadna instytucja, nawet Kościół, nie może mieć monopolu na prawdę. Bo tylko porównywanie różnych idei, pozwala wybierać te najbardziej obiektywne i prawidłowe. A te najlepsze, prowadzą do rozwoju cywilizacji i samego człowieka. Skoro Stwórca ofiarował ludziom rozum, to oczekuje, że będą go wykorzystywać. Więc samodoskonalenie i zdobywanie wiedzy, jest miłe Bogu. Podobne konkluzje wysnuli inni członkowie, tej konspiracyjnej i nieformalnej grupy młodzieńców łaknących wiedzy. Po codziennych wykładach, spotykali się potajemnie i kontynuowali swoją edukację, tak bardzo różniącą się od oficjalnych kanonów. Cieszyło to ich sekretnego opiekuna, jednego z wykładowców – arcybiskupa Karrozo, który podsuwał im traktaty godne uwagi.
Trwało to prawie trzy lata, lecz wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Szalejąca po Europie zaraza Świętej Inkwizycji, dotarła również na Uniwersytet w Marburgii. Dopiero co wyświęcony na biskupa Eduardo Rodrigio, w towarzystwie licznego orszaku zbrojnych, wkroczył dumnie na dziedziniec akademii. Już wtedy budził grozę. Ubrany w czarny habit i ogolony na łyso, swoim gadzim wzrokiem wywoływał ciarki na ciele. Plotka głosiła, że wrócił na akademię aby się zemścić. Podobno, kilka lat wcześniej, arcybiskup Karrozo upokorzył go bardzo przy innych studentach. Chodziło o dogmaty wiary. Teraz, jako wysoki dostojnik kościelny, to on dręczył innych. Podczas ich spotkania twarzą w twarz, wybuchła awantura. Gdy skończyli się kłócić, wykładowca zwołał swoich ulubionych studentów i przekazał im słowa, które utkwiły w umyśle młodego Manuela na zawsze:
– Niestety, tutaj wszystko stracone. Ten barbarzyńca chce spalić cały świat. Musicie wszyscy uciekać, wasze życie jest zagrożone. Udajcie się do klasztorów, w których są biblioteki. Spróbujcie podjąć w nich jakieś posady i uratujcie tyle światłych skryptów, ile się tylko wam uda. Trzeba je wykraść i przewieźć w bezpieczne miejsce, zanim dotrą tam szaleńcy z pochodniami. Pomoże wam mój drogi przyjaciel ksiądz Klemens, którego znajdziecie w kościele Świętego Ducha. Jest jeszcze nadzieja. Na północy w Moguncji, pewien złotnik Jan Gutenberg, potrafi drukować księgi. Jeśli dostarczycie mu te ocalone, powieli je po stokroć. I jeśli uda się wam, rozmieścić je w różnych miejscach, jest szansa, że ci bezmyślni wandale nie zniszczą wszystkiego co postępowe. Składam to przesłanie, w waszych młodych sercach. Uchrońcie dorobek ludzkości, przed mrocznym demonem ciemnoty.
Młodzi zakonnicy pośpiesznie opuścili Marburgię. Inkwizytor Rodrigio przeszukał skrupulatnie akademicki księgozbiór i bezpowrotnie puścił z dymem, myśli światłych filozofów. Protestującego arcybiskupa Karrozo, oskarżył o herezje i również spalił na stosie. Młodzieńcy chociaż przerażeni, podjęli się misji ratowania „światła wiedzy“. Z czasem dołączyło do nich wielu innych oświeconych ludzi. Wspólnie ratowali co się dało.
I tak mnich Manuel trafił do biblioteki w Zgromadzeniu Ojców Szymonitów, która była już jego czwartą z kolei. Wiedział, że dzieło Plotara, znajdujące się w jego starej uczelni zostało zniszczone, wraz z innymi wybitnymi traktatami. Dlatego tak ucieszyło go to znalezisko. Ponownie trzymając w rękach manuskrypt, przepisany gdzieś przez kogoś, jego życie zatoczyło pełny krąg. Misja której się podjął, miała wymierny sens. I właśnie wtedy, gdy wreszcie miał możliwość ocalić wolumin, jak i inne skarby wiedzy, zjawił się demon zniszczenia. Librarius postanowił, że zniesie nocą do lochu, resztę zakazanych skryptów, które odkrył do teraz. Na szczęście kilka dni temu, wyszukał w podziemiach skrytkę i umieścił w niej kufer. Co jakiś czas, gdy tylko miał możliwość, chował w nim rękopisy. A rano, gdy zatrze wszelkie ślady, wyjdzie niby na spacer i zniknie stąd na zawsze. Nie chciał spotkać się oko w oko z trybunem inkwizycji. Potem, gdy wszystko przycichnie, przyśle kogoś, kto zaopatrzony w mapkę ukrycia schowka, jakimś sposobem wyniesie księgi z katakumb. To wszystko co teraz mógł zrobić.
Wreszcie cisza! Rozwydrzone bachory zniknęły. Te nieokrzesane potworki, zawsze zakłócały spokój tego dostojnego miejsca. Brat Manuel lubił wiosnę. Spacerował między klombami, obserwując jak wszystko budzi się do życia. Ale był to również okres wzmożonych wycieczek szkolnych. Gdy muzeum opustoszało, przechadzał się po obiekcie, rozmyślając o różnych sprawach. Najbardziej lubił sale biblioteki, bo przecież wśród książek spędził całe dorosłe życie. Mijając regały wypełnione niezliczoną ilością opasłych tomów, zastanawiał się dokąd podąża cywilizacja. Przez ponad pięć wieków bytowania, w otoczeniu ciągle zmieniających się zabudowań byłego klasztoru, widział jej dotychczasowy rozwój. Bestialskie wojny, upadek moralny, kryzysy ekonomiczne… Ale były też pozytywne aspekty zmian: kreacja sztuki, przemiana społeczna, ekspansja nauki i techniki, wzrost gospodarczy… Właściwie, to w ciągu kilku ostatnich lat, dowiedział się więcej o świecie, niż przedtem. Uwięziony na zawsze w kompleksie byłego opactwa, za sprawą historyków, którzy prowadzili ciągle jakieś badania, gdy tylko szukali czegoś w internecie, stawał niewidzialny za nimi i czytał, czytał, czytał…
Czasami schodził do podziemi. Nieruchomiał przed skrytką, w której kiedyś ukrył swój skarb, dla którego poświęcił życie i zastanawiał się, jaki to miało sens. Kufer wraz z zawartością, już dawno zgnił, nie odnaleziony przez nikogo. Pamiętał dokładnie ostatnie chwile swojego żywota, jakby minęły wczoraj. To ta zawistna kreatura – brat Klemens, gdy śledząc go nocą zobaczył, że librarius wynosi coś z książnicy, wszczął alarm. Tędy wywleczono go z katakumb i uwięziono, do czasu przyjazdu Inkwizytora. Nigdy nie zapuszczał się dalej korytarzem, który prowadził do miejsca jego tortur. Potwór w czarnym habicie, lubił osobiście zadawać cierpienie. Nie potrzebował wielkich machin bólu. Wystarczył mu mały sak, który zawsze miał ze sobą. Choć męczony potwornie przez tydzień, ojciec Manuel nic nie wyjawił. Nie dlatego, że był taki twardy. Po prostu, pomieszały mu się zmysły. Gdy płoną na stosie, podsycanym zakazanymi rękopisami, które łyse monstrum wrzucało do ognia, patrząc mnichowi w oczy, nie miał siły by krzyczeć. Próbował stłumić niewyobrażalną mękę, myślami o malutkich cząstkach, które wiatr unosił w niebo. Co powstanie z ognia, mądrych ksiąg i jego ciała?
Teraz już wiedział. Stojąc w bezruchu przed kamienną ścianą, niczym monumentalny posąg, był strażnikiem zgniłego skarbu…