- Opowiadanie: Strychuszka - 1. Krzyk

1. Krzyk

Rozdział pierwszy, do zakończenia jeszcze daleko.

Oceny

1. Krzyk

Dopóki świat uparcie trwa,

Prawda nie ujrzy światła dnia.

I twoje to zadanie będzie,

Strzec tego, co ci los wyprzędzie.

Słowa Wieszczki

1

Od pewnego czasu szpiedzy przynosili niepomyślne wieści. Dobrze opłacani, nie mieli powodów, by kłamać, lecz królowi mimo to trudno było uwierzyć w choć jedno ich słowo.

W końcu pokój zawarty czterysta lat wcześniej ze Wschodnim Królestwem wciąż obowiązywał.

Plotki o zamieszkach przy granicy, armii zbieranej przez króla Vyborga i o smoku, który jakoby miał być ostateczną bronią przeciw Zachodniemu Królestwu, rozprzestrzeniały się w zastraszającym tempie. Poddani byli niespokojni, a ich niepokój udzielił się królowi.

Zachodnie Królestwo było zbyt słabe, by dać odpór najeźdźcom. Od czterystu lat nie doszło do wystąpień zbrojnych w granicach kraju, a przyjazne stosunki utrzymywane ze Wschodnim Królestwem i państwami zza Wielkiej Wody dawały gwarancję spokoju. Rdzewiejącą broń przekuto na bardziej potrzebne przedmioty.

Potrzebne w czasach spokoju, pomyślał król. Stał w swej komnacie, przez wąskie okno obserwując zamkowy dziedziniec. Poza murami aż po horyzont ciągnęły się zalesione, podmokłe tereny, poprzecinane licznymi rzekami. Żyzna gleba stanowiła doskonałe podłoże dla wielu roślin uprawnych i rolnictwo kwitło. Z zamku nie widać było pól, rozciągających się na południu kraju, lecz król wiedział dobrze, jak są wspaniałe. Zachodnie Królestwo nie bez powodu, choć z lekką przesadą, nazywane było Spichlerzem Świata. Wszystkie dary ziemi jakie pozyskiwano, rozwożono i sprzedawano, tak w sąsiednim królestwie jak w tych położonych za Wielką Wodą.

Lecz od niedawna do króla zaczęły napływać skargi kupców handlujących we Wschodnim Królestwie i przy granicy. Drogi dla nich zostały zamknięte i utracili główne źródło utrzymania. Nielicznym udało się przedostać do Wschodniego Królestwa, lecz i oni zmuszeni byli wrócić. Chodziły słuchy, że Vyborg kazał odbudować mur, niegdyś wyznaczający granicę między państwami, i obsadzić go zbrojnymi. Szpiedzy potwierdzali te plotki i król nie mógł dłużej ich ignorować.

Królestwo i wszyscy jego mieszkańcy mogli wkrótce zakosztować wojny.

Do tego nie dojdzie, pomyślał król, odchodząc od okna. Wezwał sługę i rozkazał mu siodłać konie.

– Wyruszamy natychmiast. Zbierz ludzi, droga nie należy do łatwych i nie spodziewam się wrócić wcześniej, niż z kolejnym księżycem. Czekajcie na mnie na dziedzińcu.

Chłopak skłonił się i wybiegł. Król przebrał się i zszedł do sali tronowej. Uznał, że nie warto marnować czasu na szukanie wszystkich potrzebnych mu w tej chwili urzędników, zwrócił się więc do doradcy.

– Pod moją nieobecność rządy sprawuje moja żona. Nie zostawiam jej żadnych instrukcji czy porad, jest wystarczająco inteligentna, by poradzić sobie sama. Zobowiązuję ciebie i wszystkich moich poddanych słuchać jej tak, jak mnie słuchacie i nie kwestionować jej poleceń. Te kilka słów mojej woli masz w tym dokumencie – wręczył doradcy niewielki zwój. – Ogłoś też, że każdy kowal i płatnerz, a także inni wykonujący powiązane zawody, mają być gotowi by w każdej chwili rozpocząć produkcję elementów rynsztunku bojowego oraz broni. Wyślij też ludzi, by patrolowali granicę. Nie chcę kłopotów. Każdej większej grupie przydziel chłopca na szybkim koniu. W razie niebezpieczeństwa lub ataku ma niezwłocznie przynieść o tym wiadomość. Rozpocznij też umacnianie większych miast, a ludzi z wiosek ostrzeż i dopilnuj, by zrozumieli, że w razie zagrożenia mają natychmiast udać się do najbliższego ufortyfikowanego grodu.

– Tak jest, panie. – doradca skłonił się. – Spodziewasz się wojny?

– Sam nie wiem, czego się spodziewam – odparł kwaśno król.

– Nie dziwi mnie to. Wiele plotek krąży po królestwie.

– Mam nadzieję, że żadna się nie sprawdzi.

 

Wraz z zachodem słońca król ze swym orszakiem dotarł do granic Puszczy. Ludzie nazywali ją Wielką. Wielka Puszcza. Wielka jak smok, groźna jak smok, okrutna jak smok i żarłoczna jak smok, pomyślał król. A ja mieszkam niemal w samym jej środku.

Wokół zamku i miasta, które wyrosło pod jego murami, drzewa wycięto, lecz Puszcza nie ustawała w wysiłkach odzyskania swych terenów, wyrwanych jej toporem i ogniem.

Król patrzył na czarną ścianę drzew rozpościerającą się przed nim i sięgającą daleko, aż po horyzont.

– Panie, czy mamy rozbić tutaj obóz? – spytał jeden z żołnierzy jadących u jego boku.

– Nie. – król marszczył ciemne brwi. – Jedziemy dalej. Brak nam czasu na tak liczne postoje.

– W Puszczy jest niebezpiecznie – zaprotestował ktoś inny, niski, żylasty mężczyzna o wysuniętym, kwadratowym podbródku.

– Jestem otoczony wybornymi żołnierzami, szkolonymi do obrony mojej osoby. – do obrony osoby piastującej urząd, na który mnie wybrano. – Jestem pewien, że kilka dzikich zwierząt to dla was nie problem.

– Nie szkolono nas do walki ze zwierzętami.

– Nie. Wiem o tym. Lecz jestem też pewien, że nie pragniecie zabijać ludzi.

– Nie, panie.

– W takim razie nie macie wyboru. Zagraża nam wojna. Nikt nie pragnie oglądać śmierci, a tym bardziej być jej sprawcą. Potrzebujemy pomocy.

– Za pozwoleniem, wasza wysokość w Puszczy jej nie otrzyma.

– Mylisz się. – król popędził konia. – Są rzeczy, o których nie masz pojęcia, a w Puszczy kryje się jedna z nich. Wkrótce do niej dotrzemy.

 

Król wiedział, że podróż przez Puszczę nocą to skrajna głupota. Gdy zrobiło się zbyt ciemno, by dostrzec własną dłoń, zarządził postój. Nie rozpalono ognisk i pochodni. Ludzie skupili się tak blisko siebie, że każdy czół oddech towarzysza. Zrobiło się zimno, a wilgoć osiadała na ubraniach i skraplała się na zbrojach.

W Puszczy było cicho. Wszyscy wiedzieli, że cisza w lesie jest nienaturalna i czekali, aż otrzymają tego dowody. Jednak nadszedł świt, a wraz z nim powróciły zwykłe dla lasu odgłosy, światło przebiło się przez gęste korony drzew. Król ruszył dalej.

Wędrowali cały dzień. Przebijali się przez gęste krzewy, wyrąbując sobie drogę toporami, a o zmroku rozbili niewielki obóz. To była pierwsza noc, gdy nieliczni zdołali zmrużyć oczy. O świcie wyruszyli.

Tak minęło dziewiętnaście dni. Dwudziestego dotarli do celu.

 

Zamek na Wyspie był stary. Tak stary, że ludzie dawno już zapomnieli iż to on właśnie był wyspą. Wiedza o tym, jak go wybudowano na środku jeziora, pośród czarnych i zimnych odmętów, dawno zaginęła.

Szare mury pokryły się mchem, popękały, a odłamy bloków skalnych, z których zamek został zbudowany, poodpadały i woda przemieniła je w przybrzeżne skały. Nasiona, które przywiał wiatr, wykiełkowały w szczelinach skalnych ścian i wkrótce gęsty las otoczył stary zamek. Trawa i krzewy porastały brzegi wyspy, dając złudzenie, że tylko one znajdują się na tym odludnym i zapomnianym skrawku lądu.

Z brzegu jeziora nie było widać ani jednego skalnego bloku, i nawet najmniejszego fragmentu muru otaczającego zamek; muru niegdyś tak wspaniałego, a dziś pełnego dziur.

Most, który kiedyś prowadził do zamku, dawno runął i pogrążył się w czarnych odmętach jeziora. Jego wspaniałe, szerokie przęsła nie wytrzymały ciężaru kamieni i poddały się morderczemu działaniu przyrody; gwałtownym wichurom, burzom, gradobiciu… Fale jeziora zachłannie pożerały każdy kamień.

Nic więc dziwnego, że podróżni jedynie omietli spojrzeniem jezioro i samotną wyspę, i zatrzymali się w niewielkiej odległości od piaszczystego brzegu.

– Co to za miejsce? – żołnierz towarzyszący królowi szeroko otwartymi oczami lustrował otoczenie. – Nie wiedziałem, że jest tutaj jezioro.

– Wielu rzeczy nie wiesz – odparł król. – Znam to jezioro jedynie z opowieści i starych dokumentów. Wyruszając z zamku dwadzieścia dni temu nie byłem pewien, czy znajdę to, czego szukam. Lecz mój poprzednik tak mocno wierzył w istnienie Zamku na Wyspie, że zdecydowałem się zaryzykować. Czytałem dokumenty sprzed trzystu lat, prawie rozpadające się zwoje. Mówiły o tym miejscu, choć brzmiały jak bajki. Przyznaję – westchnął. – że do tej poty wierzyłem tylko w moich poprzedników, nie w to miejsce. – Nie chciałem w nie wierzyć. Podjąłem decyzję o wymarszu pod wpływem impulsu, królowi nie wolno czynić takich rzeczy.

– Słyszałem o tym zamku od matki – wtrącił królewski strażnik. – Podobno kiedyś mieszkał tu potwór. Ale nie widzę tu nic, prócz wyspy porośniętej drzewami.

– Zamek jest stary. To on był wyspą. Możliwe, że nic już z niego nie zostało. Jezioro mogło pochłonąć kamień i zostawić stertę piachu.

– Taaa… – strażnik patrzył na ciemne wody jeziora. – Ludzie nazywali to jezioro Czarnym Jeziorem albo Jeziorem Topielców. Podobno trupy wychodziły nocą na brzeg i szukały pożywienia.

– Trupom nie potrzeba pożywienia – odparł król. – Ludziom, owszem. Topielce nie szukały go dla siebie, lecz dla mieszkańców Wyspy.

– Zatem uważasz, panie, że w zamku mieszkali ludzie?

– A któż by inny.

– Potwory.

Król westchnął. Zsiadł z konia i pozwolił odprowadzić go giermkowi. Rycerze poszli w jego ślady.

– Ten zamek zwano Szarym Zamkiem, gdyż taki kolor miały jego mury – wyjaśnił. – Niektórzy mówili o nim Szczurzy Zamek. Możliwe, że kolor miał na to wpływ, lecz sądzę, że chodziło o coś zgoła innego. Legendy głoszą, że w Zamku mieszkał demon, który przybrał ludzką postać. Podobno po to tylko, aby skuteczniej zabijać.

– Brednie – prychnął wysoki, barczysty żołnierz, przysłuchujący się rozmowie od pewnego czasu. – Byłby to najgorszy wybór z możliwych. Człowieka można zabić tak łatwo jak pacnąć muchę. Ciało jest miękkie, a kości kruche. Życie szybko ucieka, a co bardziej do niego przywiązani tylko przedłużają swoje cierpienia. Wiem coś o tym. Zabiłem wystarczająco wielu.

Król spojrzał na niego ze smutkiem.

– Kiedyś również tak myślałem. Lecz ludzie uparcie trzymają się życia, a każdego odmieńca traktują jak największe zagrożenie. Aby skryć się między nimi trzeba być jak oni. Nie ma lepszego kamuflażu nad ten oczywisty. Demon z pewnością o tym wiedział. Ja doszedłem do tego po długich rozmyślaniach – spojrzał na Wyspę. – Mógł wybrać jakąkolwiek inną postać. Wilka, niedźwiedzia… smoka. Lecz wybrał nas. Wtopił się w tłum i zabijał po cichu, nie zwracając na siebie uwagi. Zapewne nie wiecie, lecz w czasach, gdy jego legenda dopiero się rodziła, w czasie jednej zaledwie nocy ze wszystkich domów w wiosce ginęło jedno dziecko i jeden dorosły tracił życie. Zanotowany w księgach rekord to pięć ograbionych w ten sposób wiosek, położonych w odległości ośmiu kamieni milowych od siebie.

Żołnierze z niepokojem spojrzeli po sobie.

– To było dawno – rzekł jeden z nich niepewnie. – Ludzie starzeją się i umierają. Demon z pewnością już dawno nie żyje.

– Oby nie – szepnął król.

 

Wraz z nastaniem wieczoru żołnierze stali się niespokojni. Rozpalono ogniska, wielkie jak wozy kupieckie, lecz światło i ciepło nie dawały ukojenia. Po obozie krążyły już opowieści o Szczurzym Zamku i jego mieszkańcu, chętnie powtarzane przez dorosłych mężczyzn. Żołnierze starali się oswoić strach obracając go w żart i naśmiewając się z zamierzchłej przeszłości, lecz im dłużej rozmawiali, tym potworniejsza stawała się rzeczywistość.

– Miał czarne włosy, czarne ubranie i czarne serce, choć powiadano, że zamiast tego ostatniego miał tylko czarną dziurę. To od jego czerni nazwano jezioro Czarnym. – mówili jedni.

– A dlaczego nazywa się je również Jeziorem Topielców? – pytali drudzy.

– Czarny demon łapał i topił każdego, kto zbliżył się do jeziora. A takich nieszczęśników było wielu, bo niegdyś stała tutaj osada, wybudowana przez księży głoszących Nową Wiarę. Ludzie przychodzili tu by czerpać wodę potrzebną do prania, i by zbierać owoce i grzyby, których jest tu pod dostatkiem. I wszyscy padali ofiarą demona. – odpowiadali pierwsi.

– Podobno chodziło o coś więcej – szeptali inni. – Demon nie godził się, by woda z jego jeziora służyła Nowej Wierze. Nie chciał, by ludzie zostali zbawieni.

– Można też usłyszeć, że jezioro nosi inną nazwę – mówił ktoś jeszcze. – Podobno pierwsi ludzie nazwali je Złotym Jeziorem. Dlatego demon obrał je sobie na swą siedzibę. Bo tak bardzo kochał się w bogactwie. Nawet jego oczy były złote…

I tak opowieści krążyły w obozie, a każdy słuchał ich chętnie i z ciekawością. Żołnierze umilali sobie nimi czas, wspierając się winem. Nikt nie wiedział, na co właściwie czekają. Król zniknął w swym namiocie i nie życzył sobie odwiedzin.

Rankiem, dwudziestego pierwszego dnia, gdy żołnierze obudzili się w zimnej mgle i stwierdzili z zadowoleniem, że nikogo nie ubyło, na nowo wzniecono ogniska i rozpoczęły się radosne śpiewy. Król dołączył do swych ludzi, odziany w ocieplaną bluzę z królewskim herbem wyszytym na piersi, przedstawiającym białego łabędzia płynącego na czerwonym tle. Do pasa miał przytroczony miecz. Nie dołączył do śpiewów, lecz z uśmiechem na ustach słuchał poddanych mu żołnierzy.

Głosy mężczyzn niosły się po tafli jeziora, docierając do Zamku i przedzierając się przez jego spękane mury ukryte za zasłoną z drzew. Człowiek nie usłyszałby radosnych śpiewów, wytłumionych przez odległość i przeszkody, lecz w Zamku nie mieszkali ludzie.

Pośród głębokich ciemności Zamku na Wyspie mieszkały potwory. Chrobotanie milionów nóg, stukoty, warczenie, wycie i potępieńczy, nieludzki płacz. Lochy pełne były istot zakochanych w ciemnościach i chłodzie, niszczących wątłe pajęczyny z trudem tkane przez czarne pająki. Ponure stworzenia poruszały się bezszelestnie, cicho jak cienie, a były tak straszne, jak tylko mogą być potwory zrodzone z ludzkich koszmarów.

Nikt nie wiedział, jak wyglądają. Nawet potwory hodowane w klatkach, pośród zimnych ciemności zamku, bały się ich panicznie, rycząc, warcząc rzucając się w swych więzieniach gdy tylko upiory podchodziły bliżej.

Nikt nie wiedział, jak wyglądają… z wyjątkiem pana Szarego Zamku. Nie było wiadomo, kim on jest. Plotki krążące w okolicy mówiły, że to wciąż ten sam demon, który mieszkał tu przed laty. Niektórzy twierdzili, że sam Strach zstąpił na ziemię, aby być bliżej ludzi i mieć wgląd w poczynania swoich demonicznych podwładnych. Podobno tylko czekał na odpowiedni moment, aby opuścić zamek i zapełnić ziemię hodowanymi przez siebie monstrami.

Którakolwiek z tych wersji byłaby prawdą, faktem jest, że nikt nie zbliżał się do jeziora, chyba, że życie było mu niemiłe.

Czasem, gdy okrągła twarz księżyca odbijała się w czarnej toni jeziora, z wyspy dochodziło potępieńcze wycie. Nieludzkie odgłosy niosły się daleko w las i zdarzało się, że mieszkańcy wiosek położonych przy granicy Puszczy budzili się zlani potem, przerażeni do granic ludzkiej wytrzymałości. W takie noce zwierzęta uciekały z zagród lub umierały, a te żyjące dziko stadami opuszczały las.

Takie migracje sprawiały, że ludzie odchodzili z wiosek i przenosili się gdzie indziej, byle dalej od mrożących krew w żyłach dźwięków. Nikt nie mógł być pewny czy Pan na Zamku nie wyprawił się właśnie na polowanie…

Tym razem wrzask zaskoczył ludzi, którzy właśnie pracowali w polu. Nadszedł w środku dnia, gdy demony powinny spać i czekać na swoją ukochaną ciemność.

Wszyscy przerwali pracę. Pastor przeżegnał się, gdy dzwony z głuchym tąpnięciem pękły, a ich serca runęły przez podłogę dzwonnicy i spadły na wykładaną płytkami kościelną posadzkę. Hostia spłonęła, a krzyże obróciły się w proch na oczach wiernych. Wszystkie symbole Nowej Wiary zostały zniszczone jednym krzykiem. Zwierzęta ginęły, mleko i jaja ścinały się, szyby wypadały z okien, a naczynia pękały. Kościelna ściana z hukiem pękła na dwoje, a szczelina, która się pojawiła biegła od ziemi po czubek najwyższej wieżycy i miała szerokość dwu rosłych mężczyzn. Woda w studni pociemniała i zaszła rzęsą, a wszystkie płyny zagotowały się i kipiały. Owady i ptaki spadały na ziemię, drzewa zrzucały liście. Kwiaty zgniły, choć przed sekundą były żywe i pachnące. Trawa i krzewy usychały w oczach i zdawało się, że na chwilę nawet słońce pociemniało. Ludziom krwawiły uszy i nosy, płakali czerwonymi łzami.

A potem wszystko ucichło tak nagle, jak się zaczęło. Sponiewierane strachem umysły czekały na kolejną przerażającą falę niosącą pogrom, lecz panowała cisza. Każdy kto zdołał się otrząsnąć, zabierał najpotrzebniejsze rzeczy, które ocalały, i odchodził zostawiając wszystko tak jak stało. Nikt nie czekał na zło, które mogło się pojawić w każdej chwili.

I uciekinierzy mieli rację, bo ich koszmary właśnie uciekały z lochów, a pan Szczurzego Zamku wyruszył na poszukiwanie istot, które zakłóciły jego sen.

Koniec

Komentarze

W końcu pokój zawarty czterysta lat wcześniej ze Wschodnim Królestwem wciąż obowiązywał.

Zastanawiające… Gdyby mowa była o czterech latach, zastanawiające ; )

Wszystkie dary ziemi jakie pozyskiwano, rozwożono i sprzedawano, tak w sąsiednim królestwie jak w tych położonych za Wielką Wodą.

Tak właściwie, skoro karmili cały świat, to powinni być na tyle bogaci, żeby albo utrzymywać pełne arsenały, albo legiony najemników. 

Brednie – prychnął wysoki, barczysty żołnierz

Do króla? ; )

 

Przeczytałem. Świat wydaje się być tzw. generic neverlandem, bohaterowie – również, wydarzenia – takoż. Czyli – mając na uwadze – że publikacja objęła ledwo jeden fragment opowieści – słabo. Tradycja uczy, że części pierwsze nie znajdują kontynuacji; sam zaś rozdzialik nie zawiera tego, co sprawi, że czytelnik będzie czekać i wróci do opowieści. O wiele rozsądniej jest napisać całe opowiadanie, dać je komuś do przeczytania/bety, a potem publikować.  A przez opowiadanie rozumiem nie powieść, a tekst na 20-30.000 znaków. 

I po co to było?

Albo ja jestem gapą jakich mało, albo związek między zagrożeniem wojną a wyprawą króla nad jezioro i tytułowym niszczycielskim krzykiem potwora z Zamku został tak słabo zaznaczony, że jakby go nie było.

Spodziewam się standardowej odpowiedzi, że ciąg dalszy przyniesie wyjaśnienie. Może i przyniesie, jeśli nastąpi ów ciąg dalszy, ale to wyjaśnienie przydałoby się już teraz.

Sporo potknięć interpunkcyjnych.

 

Zgadzam się z przedmówcami, tekst posiada wiele niedociągnięć fabularnych i językowych. Nie wiem jak wygląda reszta tekstu, ale jeśli ma to być powieść, i jest pisana “na bieżąco” bez przemyślenia, planu, rysu poszczególnych postaci i całej historii, to nie będzie ciekawie.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Reszta jest napisana i czeka, wstawię część na betowanie. Bardzo dziękuję za rady i komentarze :D I przepraszam za jakiekolwiek uszczerbki na zdrowiu psychicznym wywołane poziomem mojego tekstu, poprawię się (╯w╰)

Rozdział pierwszy, do zakończenia jeszcze daleko

W takim razie nie widzę sensu, bym go czytał. Może w ogóle nie doczekam się kontynuacji… 

Jeśli rozdział pierwszy, to wypadałoby zaznaczyć, że to fragment.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka