- Opowiadanie: smelt - Projekcja

Projekcja

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Projekcja

Karen, mała Karen, idzie wąską ścież­ką przez łąkę. Mgła za­snu­wa oko­li­cę, zimny wiatr hula wśród na­gich ko­na­rów drzew. Mała Karen za­sta­na­wia się, która jest go­dzi­na i jak dawno wy­szła z domu. Niebo zasnuwają chmu­ry, pa­nu­je pół­mrok, za­pew­ne jest już po za­cho­dzie słoń­ca. Dziew­czyn­ka za­czy­na odczuwać niepokój; nie zna tego miejsca i nie wie, dokąd ma teraz podążyć. Za­trzy­mu­je się, po chwi­li jed­nak po­dej­mu­je marsz. Wkrót­ce do­strze­ga zarys bu­dyn­ku ma­ja­czą­cy w gęstniejących ciem­no­ściach. Małą Karen ogarnia coraz sil­niej­szy lęk, ale pod­cho­dzi do drzwi i ze ści­śnię­tym gar­dłem na­ci­ska na cięż­ką, mo­sięż­ną klam­kę. Drzwi skrzypiąc ustępują i rozwie­ra­ją się na oścież, odsłaniając niewyraźny, biały kształt, chyba ludzką postać, stojącą parę me­trów za pro­giem. Dziewczynka bardzo się boi. Domyśla się, że postać w mrocznym korytarzu jest kimś lub czymś złym i plugawym, przed czym należy natychmiast uciekać.

Mała Karen skądś już wie, że biała postać to kobieta.

Tak, w rzeczy samej to jakby ko­bie­ta, o dłu­gich wło­sach; wy­cią­ga rękę i stąpa powoli w stro­nę struchlałego przybysza, chwie­jąc się i ku­le­jąc.

 

Aaach– prze­ra­żo­na Karen obu­dzi­ła się zlana potem i trzę­sąc się z emo­cji. Ła­piąc gwał­tow­nie od­dech, kur­czo­wo ści­ska­ła po­ściel ma­ły­mi rącz­ka­mi. Wsta­ła z łóżka, po­de­szła do drzwi bal­ko­no­wych i otwar­ła je na oścież. Cie­płe po­wie­trze ogrza­ne przez po­ran­ne słoń­ce do­sta­ło się do po­miesz­cze­nia wraz ze śpie­wem pta­ków. Dziew­czyn­ka uspo­ka­ja­ła się z wolna. Trwo­ga stop­nio­wo ustę­po­wa­ła miej­sca uldze, że bli­żej nie­okre­ślo­ne za­gro­że­nie już nie ist­nie­je. Nagle do po­ko­ju we­szła trzy­dzie­sto­let­nia ko­bie­ta, szyb­ko pod­bie­gła do dziew­czyn­ki i wzię­ła ją w ra­mio­na.

– Có­recz­ko ko­cha­na, czy wszyst­ko do­brze?

– Tak, ma­mu­siu, mia­łam znów zły sen, ale już wszyst­ko do­brze. – Dziec­ko za­czę­ło cicho szlo­chać.

– Nie bój się, z ma­mu­sią je­steś bez­piecz­na. – Matka tu­li­ła mocno córkę. Po chwi­li na­de­szła po­ko­jów­ka i otrzy­ma­ła dys­po­zy­cje, aby pomóc ubrać się dziew­czyn­ce i przy­pro­wa­dzić ją na śnia­da­nie. Pani domu we­szła do sa­lo­nu, gdzie prze­by­wał już jej mąż, dys­tyn­go­wa­ny, około czter­dzie­sto­let­ni męż­czy­zna. Na widok żony wstał i z nie­po­ko­jem zwró­cił wzrok w jej kie­run­ku.

– Co z małą? Znowu miała te kosz­ma­ry?

– Nie­ste­ty tak – od­par­ła matka Karen z lek­kim znu­że­niem w gło­sie. – To już czwar­ty raz w ciągu ostat­nie­go mie­sią­ca.

– Takie sny to coś nie­nor­mal­ne­go, szcze­gól­nie u je­de­na­sto­let­nie­go dziec­ka – stwier­dził oj­ciec lekko znie­cier­pli­wio­ny – myślę, In­grid, że bę­dzie­my mu­sie­li po­pro­sić o wi­zy­tę dok­to­ra.

Dziew­czyn­ka we­szła do sa­lo­nu. Męż­czy­zna uca­ło­wał ją, po czym cała trój­ka za­sia­dła do śnia­da­nia.

Kiedy parę mie­się­cy wcze­śniej Bjo­ern i In­grid przy­by­li wraz z córką do po­sia­dło­ści w Osby, Karen była bar­dzo szczę­śli­wa. W po­rów­na­niu z ra­czej mo­no­ton­ną eg­zy­sten­cją w mie­ście, po­mi­mo nie­wąt­pli­wie wy­so­kie­go sta­tu­su ma­te­rial­ne­go jej ro­dzi­ców, po­zwa­la­ją­ce­go na wy­naj­mo­wa­nie kom­for­to­we­go miesz­ka­nia w ka­mie­ni­cy, życie wiel­kim sta­rym domu na wsi wy­da­wa­ło się znacz­nie barw­niej­sze i cie­kaw­sze. Po­sia­dłość zo­sta­ła odzie­dzi­czo­na po babce Karen, czyli po matce jej ojca, która pra­wie wszyst­ko, co po­sia­da­ła, prze­pi­sa­ła w spad­ku sy­no­wi, za­strze­ga­jąc je­dy­nie, że ma on za­pew­nić cią­głość za­trud­nie­nia służ­bie. Bjo­ern i jego żona od lat nie utrzy­my­wa­li kon­tak­tów z matką i te­ścio­wą, dla­te­go jej testamentalna de­cy­zja była dla wszyst­kich za­sko­cze­niem.

Karen wie­dzia­ła, że w złym tonie jest bycie radosnym w obliczu czy­jejś śmier­ci, tym bar­dziej kogoś bli­skie­go, nie po­tra­fi­ła jednak opa­no­wać entuzjazmu na wieść o perspektywie zamieszkiwania w re­zy­den­cji oto­czo­nej uro­kliwym ogro­dem i położonymi nieco dalej wrzo­so­wi­ska­mi. Już pierw­sze­go dnia po przy­jeź­dzie dziew­czyn­ka z prze­ję­ciem zwie­dza­ła wszyst­kie po­ko­je i sa­lo­ny, kuch­nię, ła­zien­ki i nawet pod­da­sze, na któ­rym miesz­ka­ła służ­ba. Jesz­cze bar­dziej fa­scy­nu­ją­cy wydał się jej park w angielskim stylu, z ogrom­ny­mi drze­wa­mi i nie­wiel­kim dom­kiem my­śliw­skim. Można w nim było po­dzi­wiać za­cho­dy słoń­ca na­da­ją­ce oko­li­cy ba­śnio­wy wy­glą­d, słu­chać do­wo­li treli sło­wi­ków, przyglądać się wie­wiór­kom i innym drobnym zwierzakom.

Gdy eu­fo­ria mi­nę­ła i Karen przy­zwy­cza­iła się do no­we­go miej­sca, w dal­szym ciągu czuła się tu świet­nie i nawet brak ko­le­ża­nek nie był dla niej uciąż­li­wy, tym bar­dziej, że wy­na­ję­ta gu­wer­nant­ka sku­tecz­nie za­po­bie­ga­ła po­ja­wie­niu się tę­sk­not tego ro­dza­ju, z zaangażowaniem wy­kła­da­jąc fran­cu­ski, geo­gra­fię i li­te­ra­tu­rę oj­czy­stą. W dużej bi­blio­te­ce obok ga­bi­ne­tu ojca znajdował się pokaźny księgozbiór, były też rozmaite lalki i za­baw­ki, jed­nak póki co, naj­więk­szą przy­jem­ność Karen czer­pa­ła z sa­mot­nych wy­cie­czek po oko­li­cy, przy­rze­ka­jąc ro­dzi­com przed każ­dym wyj­ściem, że nie w uwi­kła się w jakąś nie­przy­jem­ną przy­go­dę.

Nie­ste­ty czas ra­do­ści i spo­ko­ju zo­stał prze­rwa­ny pew­nej nocy, kiedy to dziew­czyn­ka ze­rwa­ła się z krzy­kiem, który za­alar­mo­wał wszyst­kich do­mow­ni­ków. Matka długo pró­bo­wa­ła uspo­ko­ić córkę, ale do­pie­ro przed świ­tem mała ochło­nę­ła na tyle, by móc znowu za­snąć. Oj­ciec z po­cząt­ku nie przy­kła­dał wagi do tego in­cy­den­tu, kła­dąc go na karb dużej ilo­ści wra­żeń i zabaw w po­przed­nim dniu, bądź też złego prze­wie­trze­nia po­ko­ju, ale In­grid pró­bo­wa­ła do­wie­dzieć się od córki, co za kosz­mar spo­wo­do­wał u niej taki prze­strach.

– Bardzo się bałam – po­wta­rza­ła Karen, opo­wie­dziaw­szy matce sen, choć nie była w sta­nie pre­cy­zyj­nie okre­ślić, co ją tak prze­ra­zi­ło. – Nie chcia­ła­bym, żeby przy­śni­ło mi się to jesz­cze raz.

Ko­lej­ne ty­go­dnie mi­ja­ły w spo­ko­ju. Li­piec, który nawet na tej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej bywa upal­ny, przy­niósł oko­li­cy wy­so­kie tem­pe­ra­tu­ry i suche po­wie­trze. Karen, In­grid i gu­wer­nant­ka czę­sto wy­cho­dzi­ły na spa­ce­ry do parku; ruch i za­ba­wy na świe­żym po­wie­trzu po­zy­tyw­nie od­dzia­ły­wa­ły na je­de­na­sto­lat­kę. Była ra­do­sna i pełna ener­gii. Pod­czas jed­nej z ta­kich wy­cie­czek, w nie­dzie­lę, ko­bie­ty spo­tka­ły mieszkańców sąsiedniego domostwa odpoczywających na ławce pod sta­rym dębem. Dwoje mło­dych ludzi w wieku po­dob­nym do ro­dzi­ców Karen za­bra­ło ze sobą trój­kę swo­ich dzie­ci; naj­star­sza dzie­się­cio­let­nia Marta z za­in­te­re­so­wa­niem przy­wi­ta­ła nową ko­le­żan­kę. Od tej pory obydwa trzpio­ty spo­ty­ka­ły się dwa lub trzy razy ty­go­dniu, naj­czę­ściej w domu In­grid.

Ro­dzi­ce stopniowo za­po­mnie­li o kosz­ma­rze, który nie­po­ko­ił ich małą có­recz­kę, ona sama także nie pa­mię­ta­ła o nie­przy­jem­nym prze­ży­ciu. Lecz oto upior­ny sen ponownie na­wie­dził dziew­czyn­kę. Stało się tak jesz­cze trzy razy, aż do tej nocy.

Po śnia­da­niu Bjo­ern oznaj­mił, że każe za­prząc brycz­kę i po­je­dzie po dok­to­ra Pau­lu­sa.

– To stary, do­świad­czo­ny le­karz. Na pewno znaj­dzie spo­sób, żeby pomóc na­szej córce – rzekł z prze­ko­na­niem.

Nie­ba­wem dok­tor został przywieziony na miejsce. Kazał małej ro­ze­brać się do pasa, do­kład­nie ją obej­rzał i ostu­kał, zaj­rzał do gar­dła, popa­trzył w oczy świe­cąc w nie la­tar­ką, i każąc pa­cjent­ce nimi prze­wra­cać. Po za­koń­czo­nym ba­da­niu po­pro­sił na stro­nę ro­dzi­ców.

– Z fi­zycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia nic jej nie jest. Nie za­uwa­żam również oznak jakiejś istotnej psy­chicz­nej niedyspozycji – oznajmił lekarz, drapiąc się po siwej brodzie.

– Skąd zatem te kosz­mar­ne sny? – do­cie­kał Bjo­ern.

– Wy­glą­da na to, że to objaw nerwowej nad­wraż­li­wo­ści. Duża ilość wra­żeń i prze­żyć ku­mu­lu­je się w de­li­kat­nej, roz­wi­ja­ją­cej się psy­chi­ce i po­bu­dza wy­obraź­nię. Zo­sta­wię kro­ple, pro­szę po­da­wać je córce z wodą dwa razy dnia oraz, co ważne, trzymać ją z dala od emocjonujących wydarzeń w ciągu naj­bliż­szych ty­go­dni. Nie na­le­ży także prze­mę­czać dziec­ka nauką.

Gdy oj­ciec od­pro­wa­dzał le­ka­rza do brycz­ki przed domem, ten za­trzy­mał się, jakby ważąc coś w my­ślach i za­py­tał:

– Czy we śnie córki po­wta­rza się za­wsze ta sama sy­tu­acja?

– Z tego, co wnoszę z jej re­la­cji, to tak wła­śnie jest. Jakaś bu­dzą­ca grozę ko­bie­ta wy­po­wia­da do Karen niezrozumiałe słowa, dziew­czyn­ka twier­dzi, że zda­nie wy­da­je się nie­do­koń­czo­ne, jakby bra­ko­wa­ło jed­ne­go wy­ra­zu, ale za­wsze wtedy budzi się wy­lęk­nio­na i wy­czer­pa­na. Czemu pan o to pyta?

– Cóż, przy­szło mi na myśl, że można by taki sen in­ter­pre­to­wać jako ro­dzaj ostrze­że­nia.

– Ostrze­że­nia? Co pan ma na myśli?

– Nie jest wy­klu­czo­ne, że pod­świa­do­mość pana córki w prze­czu­wa nad­cho­dzą­ce nie­bez­pie­czeń­stwo, jakąś groź­ną dla dziew­czyn­ki sy­tu­ację, która wy­da­rzy się w przy­szło­ści i dla­te­go pro­du­ku­je taką wizję.

– Wie­rzy pan w pro­ro­cze sny, dok­to­rze? – uśmiech­nął się z lekką iro­nią Bjo­ern.

– Jest to tylko hi­po­te­za, sły­szał pan za­pew­ne o mod­nych obec­nie teo­riach – Adler, Jung…, sam byłem nie­daw­no na wy­kła­dzie tego dru­gie­go… Tak, myślę jed­nak, że to po pro­stu dzie­cię­ca nad­wraż­li­wość.

Le­karz wsiadł do brycz­ki i dał znak woź­ni­cy do od­jaz­du. Nie podejrzewał, jak szyb­ko przyj­dzie mu znowu od­wie­dzić stary dwór.

 

*

 

 

Po paru dniach In­grid w to­wa­rzy­stwie gu­wer­nant­ki wy­bra­ła się na pie­szą wy­ciecz­kę po oko­li­cy. Karen zo­sta­ła w domu, po­sta­no­wio­no przez jakiś czas nie po­zwa­lać jej na większy wy­si­łek. Gra­na­to­we chmu­ry zbie­ra­ły się od rana wró­żąc silne opady, ale ko­bie­ty z de­ter­mi­na­cją wy­ru­szy­ły na prze­chadz­kę. Gdy były ja­kieś dwa ki­lo­me­try od domu, lunął deszcz i nie­for­tun­ne po­dróż­nicz­ki, po­mi­mo osła­nia­nia się pa­ra­so­la­mi, po­wró­ci­ły cał­kiem mokre. Nie­ste­ty In­grid po­czu­ła się źle po po­łu­dniu, chwy­ci­ły ją dresz­cze, a wie­czo­rem była już mocno roz­pa­lo­na i kasz­la­ła. Trze­ba było kolejny raz po­słać po lekarza, któ­re­go słu­żą­cy przy­wiózł sa­mo­cho­dem koło pół­no­cy.

– Nie jest do­brze – sucho stwier­dził doktor Paulus po obej­rze­niu cho­rej. – Chyba do­szło do in­fek­cji płuc. Może roz­wi­nąć się za­pa­le­nie. Muszę podać pe­ni­cy­li­nę.

In­grid otrzy­ma­ła silne leki, które nie po­ma­ga­ły. Z dnia na dzień wy­raź­nie sła­bła, ma­ja­cząc i rzu­ca­jąc się w go­rącz­ce. Po czte­rech dniach nie­spo­dzie­wa­nie oprzy­tom­nia­ła i za­czę­ła wzy­wać Karen. Wy­stra­szo­ną dziew­czyn­kę przy­pro­wa­dzo­no do po­ko­ju cho­rej; rzu­ci­ła się matce na szyję, prze­czu­wa­jąc nie­szczę­ście.

– Moja ma­leń­ka – wy­szep­ta­ła z tru­dem In­grid – mama będzie mu­sia­ła cię opu­ścić… przytul się do mnie mocno… i pozwól, pozwól mi… pocałuj mnie po raz ostat­ni. Pa­mię­taj, że bar­dzo cię ko­cham…

– Mamusiu, nie umie­raj – za­czę­ło za­wo­dzić dziec­ko wstrzą­sa­ne spa­zma­tycz­nym pła­czem. – Nie zo­sta­wiaj mnie! Dla męża i zgro­ma­dzo­nej służ­by było jasne, że to już ostat­nie mi­nu­ty życia pani domu. Bjo­ern kur­czo­wo ści­skał dłoń żony, ale chora opa­dła bez­wład­nie na po­dusz­kę i za­mknę­ła oczy.

Wrzesz­czą­cą wnie­bo­gło­sy Karen trze­ba było siłą od­ry­wać od mar­twej matki. Dok­tor, który nie­ba­wem przy­je­chał, by stwier­dzić zgon, za­apli­ko­wał małej silny śro­dek uspo­ka­ja­ją­cy.

– Bóg mi świad­kiem, że nie zamierzałem być tak czę­stym go­ściem w pań­skim domu – po­wie­dział do zbo­la­łe­go męża ze szcze­rym współ­czu­ciem.

 

*

 

Po po­grze­bie matki dziew­czyn­ka wpa­dła w apa­tię. Naj­droż­sza isto­ta ode­szła w okre­sie, gdy naj­bar­dziej jej po­trze­bo­wa­ła. Przy­bi­ty oj­ciec, choć opie­ko­wał się córką jak mógł naj­le­piej, nie był sta­nie za­stą­pić mat­czy­nej mi­ło­ści. Karen stra­ci­ła ocho­tę do je­dze­nia i nauki, nie mó­wiąc o za­ba­wie. Nie mie­wa­ła też ma­rzeń sen­nych ani nie była nę­ka­na przez swoją po­nu­rą wizję.

Jed­nak pew­ne­go wie­czo­ru, gdy za­pa­da­ła w sen, do jej usy­pia­ją­cej świa­do­mo­ści do­tar­ła zło­wro­ga myśl, że­ bę­dzie po­now­nie prze­ży­wać mrocz­ny kosz­mar.

Karen idzie ścież­ką przed łąkę stop­nio­wo prze­cho­dzą­cą we wrzo­so­wi­sko. Jest mgła i pół­mrok. Dziew­czyn­ka ma wra­że­nie, że kie­dyś tu była i spo­tka­ło ją coś złego. Bar­dzo złego. Ma ocho­tę od­wró­cić się i po­biec w prze­ciw­nym kie­run­ku, ale jakaś siła zmu­sza ją do mar­szu na­przód. Za­uwa­ża bryłę bu­dyn­ku, chyba willi albo sta­rej re­zy­den­cji. Drzwi są otwar­te na oścież. Mała po­dróż­nicz­ka wkra­cza do we­wnątrz i kie­ru­je się w stro­nę scho­dów. Z każ­dym kro­kiem od­czu­wa wzbie­ra­ją­cy w niej strach. Jej ko­la­na drżą, a w gar­dle jest sucho, mimo, że bez­u­stan­nie po­ły­ka ślinę. Tak bar­dzo chcia­ła­by się cze­goś napić. Wcho­dzi na pię­tro po skrzy­pią­cych scho­dach i za­uwa­ża ko­lej­ne drzwi, od po­ko­ju. Rów­nież są otwar­te. Noz­drza Karen chwy­ta­ją stę­chłą woń, nie­przy­jem­ną i du­szą­cą, przypomina sobie, że czuła taki za­pach od gli­nia­stej ziemi, świe­żo sko­pa­nej przez ogrod­ni­ka na wio­snę. Karen czuje obez­wład­nia­ją­cą grozę, do­my­śla się już bo­wiem, kogo lub co teraz ujrzy. Fak­tycz­nie, po chwi­li w ciem­nym po­miesz­cze­niu uka­zu­je się ludz­ka syl­wet­ka – ubra­na na biało postać wy­cią­ga rękę i kro­czy w kie­run­ku dziec­ka, za­ta­cza­jąc się lekko. Po­mi­mo pa­nu­ją­ce­go mroku widać tru­pio­bla­dą twarz i oczy mie­nią­ce się dziw­nym bla­skiem.

„Cze­ka­łam na cie­bie” – strasz­ny, ochry­pły głos nie­spo­dzie­wa­nie wy­do­sta­je się spo­mię­dzy nie­ru­cho­mych, choć roz­war­tych warg.

– Mamo, ma­mu­siu ratuj mnie! – prze­raź­li­wy krzyk po­de­rwał ojca za­to­pio­ne­go w lek­tu­rze w są­sia­du­ją­cym ga­bi­ne­cie. Po kil­ku­na­stu se­kun­dach on i gu­wer­nant­ka byli w sy­pial­ni Karen. Męż­czy­zna za­czął uspo­ka­jać za­no­szą­ce się od pła­czu dziec­ko. Kiedy dziew­czyn­ka od­zy­ska­ła w pełni przy­tom­ność i do­tar­ło do niej, że matka już nigdy nie przy­bę­dzie, wtu­li­ła głowę w po­dusz­kę i wy­da­wa­ła płacz­li­we jęki. Oj­ciec wy­cią­gnął córkę z po­ście­li i usa­do­wił siłą na swo­ich ko­la­nach. Mocno trzy­ma­jąc dziec­ko, mówił do niego ła­god­nie, ale sta­now­czo:

– Cicho, już do­brze, nic ci już nie grozi.

Po pół go­dzi­nie oczy za­czę­ły się jej kleić i w końcu, znu­żo­na pła­czem, za­snę­ła. Na­uczy­ciel­ka za­pro­po­no­wa­ła, że bę­dzie czu­wać przy łóżku Karen przez resz­tę nocy, na co Bjo­ern przy­stał z ocho­tą, pro­sząc także, by nie gasiła lampy w sy­pial­ni.

W trak­cie śnia­da­nia dziew­czyn­ka sie­dzia­ła za sto­łem w mil­cze­niu, nic nie je­dząc i nie mó­wiąc ani słowa. W pew­nej chwi­li po­de­szła do ojca i rze­kła do niego z na­głym oży­wie­niem:

– Ta­tu­siu, ja już nie chcę tutaj miesz­kać.

– Co ty mó­wisz, ko­cha­nie?

– Nie chcę dłu­żej miesz­kać w tym okrop­nym domu, nie­na­wi­dzę go!

– Prze­cież tak bar­dzo ci się tu po­do­ba­ło, nie pa­mię­tasz? – od­po­wie­dział za­kło­po­ta­ny Bjo­ern.

– Tak, ale wtedy mama żyła. I nie śniły mi się te ohyd­ne kosz­ma­ry. Ten dom jest brzyd­ki i zły. Tato, chcę z po­wro­tem do mia­sta, do na­sze­go miesz­ka­nia!

– Moja mała damo, w pełni ro­zu­miem twój smu­tek, mnie rów­nież jest cięż­ko po śmier­ci two­jej mamy. Ale ten dom odzie­dzi­czy­li­śmy po babci. Jest duży i wy­god­ny, masz tu prze­cież ko­le­żan­kę, chcesz ją zo­sta­wić? A poza tym, nasze po­przed­nie miesz­ka­nie w ka­mie­ni­cy z pew­no­ścią wy­na­jął ktoś inny.

Karen spu­ści­ła na mo­ment oczy, ale szyb­ko je pod­nio­sła.

– Martę będę od­wie­dzać… może…, co jakiś czas, a w mie­ście mo­żesz wy­na­jąć coś in­ne­go.

I zaraz do­da­ła:

– Je­że­li tu zo­sta­nę, to umrę…

– Mój Boże, co ty wy­my­ślasz!

– Umrę na pewno, nie chcę tu mieszkać !

Bjo­ern wstał i prze­tarł twarz dło­nią.

– Do­brze, po­zwól mi się za­sta­no­wić.

„Może rze­czy­wi­ście trze­ba opu­ścić to do­mo­stwo, w prze­ciw­nym wy­pad­ku może dojść do na­stęp­nej tra­ge­dii.” – po­my­ślał, spo­glą­da­jąc z tro­ską na bladą, wy­cień­czo­ną twa­rzycz­kę. Jesz­cze tego sa­me­go dnia pod­jął osta­tecz­ną de­cy­zję.

 

*

 

Karen wy­da­wa­ła się uszczę­śli­wio­na po­wro­tem do mia­sta. Przed wy­jaz­dem po­że­gna­ła się z Martą, zo­sta­wia­jąc jej na pa­miąt­kę swoją naj­ład­niej­szą lalkę i „Wyspę Skar­bów” oraz przy­rze­ka­jąc, że na pewno od­wie­dzi ją kie­dyś w Osby. Oj­ciec Karen nie chciał po­zby­wać się sta­re­go dworu, udało mu się na­to­miast zna­leźć dzier­żaw­cę po­sia­dło­ści. Nowy na­jem­ca obie­cał, po­dob­nie jak uprzed­nio Bjo­ern ad­wo­ka­to­wi, nie zwal­niać słu­żą­cych, o ile sami nie po­sta­no­wią odejść, i nie wy­ci­nać za­byt­ko­wych drzew w parku. Karen wie­dzia­ła, że bę­dzie jej bra­ko­wać gu­wer­nant­ki, ale wie­rzy­ła, że spo­tka inne miłe na­uczy­ciel­ki.

W mie­ście oj­ciec wy­na­jął kom­for­to­wy apar­ta­ment w ele­ganc­kiej dziel­ni­cy. Nie­zwłocz­nie też za­pi­sał córkę do eli­tar­nej szko­ły dla dziew­cząt, prze­ko­na­ny, że to­wa­rzy­stwo ró­wie­śni­czek wy­wrze zba­wien­ny wpływ na młodą osób­kę po przy­krych do­świad­cze­niach.

Na­dzie­je Bjo­er­na nie oka­za­ły się płon­ne. Karen z ty­go­dnia na ty­dzień od­zy­ski­wa­ła po­go­dę ducha i ra­dość życia wła­ści­we dzie­ciom w jej wieku. Cho­ć wkrót­ce za­miesz­ka­ła w in­ter­na­cie, to w każdą nie­dzie­lę oj­ciec przy­jeż­dżał w od­wie­dzi­ny i je­że­li tylko po­go­da do­pi­sy­wa­ła, spa­ce­ro­wa­li długo po bul­wa­rach, a póź­niej od­po­czy­wa­li na ławce i roz­ma­wia­li. Nie­jed­no­krot­nie sa­mot­ny ro­dzic za­bie­rał swoją po­cie­chę do ob­jaz­do­we­go cyrku albo we­so­łe­go mia­stecz­ka, a kiedy tro­chę pod­ro­sła, także do te­atru, a nawet opery. Póź­nym wie­czo­rem lub w po­nie­dzia­łek rano, Bjo­ern od­pro­wa­dzał córkę do in­ter­na­tu, ale dziew­czyn­ka nie smu­ci­ła się zbyt­nio; wie­dzia­ła, że jej tato nie od­jeż­dża da­le­ko, po­zo­sta­je prze­cież w tym samym mie­ście. W rze­czy samej – Bjo­ern pra­gnął kon­tak­tów córki z in­ny­mi dzieć­mi, ale za nic w świe­cie nie do­pu­ścił­by do dłu­go­trwa­łe­go roz­sta­nia z córką – teraz była ona je­dy­ną isto­tą, którą ko­chał i dla któ­rej gotów był po­świę­cić resz­tę swo­je­go życia.

O zmar­łej żonie nie za­po­mniał, mimo, że ani razu nie od­wie­dził jej grobu w Osby, bo nie miał na to wy­star­cza­ją­co siły; nie brał też pod uwagę zwią­za­nia się z kimś innym.

 

*

 

Gdy Karen skoń­czy­ła trzy­na­ście lat, za­czę­ła przy­po­mi­nać młodą damę. Nie ba­wi­ła się już lal­ka­mi, za­czy­ty­wa­ła się na­to­miast kla­sy­ka­mi po­ezji mi­ło­snej i z coraz więk­szym za­cie­ka­wie­niem ob­ser­wo­wa­ła mło­dych przed­sta­wi­cie­li płci prze­ciw­nej.

W po­ło­wie czerw­ca, tuż po roz­da­niu świa­dectw, na­sto­lat­kę spo­tka­ła miła nie­spo­dzian­ka: otrzy­ma­ła list od swo­jej daw­nej ko­le­żan­ki – Marty, która w imie­niu ro­dzi­ców za­pra­sza­ła Karen i jej tatę na wieś.

– Ta­tu­siu, jedź­my tam, na dwa lub trzy ty­go­dnie – nie­zwłocz­nie pod­ję­ła temat dziew­czyn­ka.

– Widzisz, będę miał sporo spo­tkań w in­te­re­sach w naj­bliż­szym okre­sie – wiesz prze­cież, że muszę my­śleć o na­szym utrzy­ma­niu – od­rzekł Bjo­ern. – Ale mo­żesz tam po­je­chać w to­wa­rzy­stwie pani Hans­sen.

Karen nie była za­chwy­co­na per­spek­ty­wą to­wa­rzy­stwa le­ci­wej ku­char­ki, ale bar­dzo chcia­ła po­now­nie zo­ba­czyć swoją przy­ja­ciół­kę i na­cie­szyć się uro­ka­mi let­niej przy­ro­dy. Złe wspo­mnie­nia praw­do­po­dob­nie ulot­ni­ły się z mło­de­go umy­słu, a przy­naj­mniej takie można było od­nieść wra­że­nie ob­ser­wu­jąc ży­wio­ło­wość na­sto­lat­ki.

– Nie prze­ra­ża cię już stary dwór? – za­py­tał Bjo­ern, jakby mi­mo­cho­dem.

Dziew­czyn­ka za­mil­kła na chwi­lę.

– Tro­chę tak, ta­tu­siu, jak sobie o nim po­my­ślę, to ciar­ki prze­cho­dzą mi po ple­cach. Ale prze­cież nie będę tam miesz­kać. Nie mam też za­mia­ru się tam po­ka­zy­wać.

Na­stęp­ne­go dnia Bjo­ern od­wiózł na dwo­rzec ko­le­jo­wy Karen oraz jej tym­cza­so­wą opie­kun­kę.

– Do zo­ba­cze­nia za dwa ty­go­dnie, ko­cha­nie. Pro­szę na nią uwa­żać, pani Hans­sen! – za­wo­łał do wy­chy­lo­nych przez okno ko­biet.

Po­ciąg wolno ru­szał z miej­sca, a męż­czy­zna ma­chał na po­że­gna­nie, nie mogąc wy­zbyć się ir­ra­cjo­nal­ne­go, nie­przy­jem­ne­go od­czu­cia, że widzi swą córkę po raz ostat­ni.

 

*

 

Marta i jej ro­dzi­ce z ra­do­ścią po­wi­ta­li Karen. Za­po­wie­dzie­li, że nie po­zwo­lą jej od­je­chać wcze­śniej niż po trzech ty­go­dniach, choć naj­chęt­niej za­trzy­ma­li­by ją do końca wa­ka­cji. Marta była uszczę­śli­wio­na, gdyż w ciągu roku szkol­ne­go, z uwagi na ko­rzy­sta­nie z usług pry­wat­nej na­uczy­ciel­ki, mogła li­czyć pra­wie wy­łącz­nie na to­wa­rzy­stwo ro­dzi­ców i młod­sze­go ro­dzeń­stwa. Mimo, iż o rok młod­sza od Karen, rów­nież stop­nio­wo po­rzu­ca­ła za­in­te­re­so­wa­nie za­baw­ka­mi, pa­sjo­no­wa­ła się na­to­miast grą w sza­chy i war­ca­by oraz czy­ta­niem. Z ogrom­nym za­in­te­re­so­wa­niem słu­cha­ła re­la­cji przy­ja­ciół­ki z jej życia w mie­ście oraz po­czy­nań w szko­le.

Już na­stęp­ne­go dnia dziew­czyn­ki wy­bra­ły się na prze­chadz­kę do lasu znaj­du­ją­ce­go się w gra­ni­cach po­sia­dło­ści ro­dzi­ców Marty. Karen nie miała ocho­ty zbli­żać się do re­zy­den­cji swo­jej babki i nawet uwa­ża­ła, żeby nie spo­glą­dać w tam­tym kie­run­ku pod­czas spa­ce­ru. Po­sta­no­wi­ła na­to­miast od­wie­dzić grób matki na przy­ko­ściel­nym cmen­ta­rzu. Uklę­kła przed mo­gi­łą i od­mó­wi­ła mo­dli­twę a z jej oczu pły­nę­ły łzy. Jed­nak w porze obia­du czar­ne myśli znik­nę­ły i dziew­czyn­ka we­so­ło szcze­bio­ta­ła z Martą. Ko­lej­ne dni upły­wa­ły na wspól­nych za­ba­wach, pik­ni­kach i spa­ce­rach.

Z koń­cem lipca trze­ba się było szy­ko­wać do po­wro­tu. Karen z chę­cią przedłużyłaby swój pobyt w domu Marty, wszak­że wie­dzia­ła, że oj­ciec tę­sk­ni za nią w mie­ście. W ostat­nim dniu przed wy­jaz­dem po­ja­wi­ła się w jej gło­wie na­tręt­na myśl, żeby zo­ba­czyć, wbrew wcze­śniej­szym po­sta­no­wie­niom, jak obec­nie wy­glą­da stary dwór, gdzie prze­ży­ła tak wiele do­brych i złych chwil. Nie­ba­wem pod­ję­ła de­cy­zję, że to uczy­ni. Jed­nak nie zdra­dzi­ła ni­ko­mu swo­je­go za­mia­ru. Przed wie­czo­rem po­in­for­mo­wa­ła tylko do­mow­ni­ków, iż chce jesz­cze w sa­mot­no­ści po­że­gnać matkę na cmen­ta­rzu. W mo­men­cie, gdy wy­cho­dzi­ła na drogę pro­wa­dzą­cą do po­sia­dło­ści ojca, za­czę­ła się za­sta­na­wiać czy do­brze po­stę­pu­je, ale jakiś we­wnętrz­ny im­puls skło­nił ją do po­rzu­ce­nia wąt­pli­wo­ści.

Omi­nę­ła cmen­tarz i ze­szła z trak­tu na łąkę kie­ru­jąc się w stro­nę wrzo­so­wi­ska przy­le­ga­ją­ce­go do ma­jąt­ku babki. Li­czy­ła na to, że w ten spo­sób szyb­ciej bę­dzie na miej­scu.

 

 

*

 

 

W cza­sie, gdy Karen prze­mie­rza­ła wrzo­so­wi­sko, gęste chmu­ry prze­sło­ni­ły niebo i zbli­ża­ją­ce się do ho­ry­zon­tu słoń­ce, a w coraz chłod­niej­szym po­wie­trzu for­mo­wa­ła się nisko po­ło­żo­na mgła. Kra­jo­braz przy­brał po­nu­ry i zło­wro­gi wy­gląd. Dziew­czyn­ce wy­da­ło się, że była tu wcze­śniej, ale nie była w sta­nie przy­po­mnieć sobie kiedy i w ja­kich oko­licz­no­ściach. Nie­ba­wem jej oczom uka­zał się park oraz prze­bi­ja­ją­ce mię­dzy drze­wa­mi jasne ścia­ny sta­rej re­zy­den­cji. Szyb­ki­mi kro­ka­mi zbli­ża­ła się do sta­re­go do­mo­stwa, aż w końcu sta­nę­ła na jego dzie­dziń­cu.

Pa­no­wa­ła przy­gnia­ta­ją­ca cisza prze­ry­wa­na je­dy­nie po­sęp­nym za­wo­dze­niem wi­chru wśród ko­na­rów drzew. Dziew­czyn­ka nie­spo­dzie­wa­nie uświa­do­mi­ła sobie, że jest w miej­scu, o któ­rym śniła w swo­ich kosz­ma­rach. Nagłe od­kry­cie wywołało falę lo­do­wa­te­go zimna w jej ży­łach i tęt­ni­cach. Strach nie­omal ją spa­ra­li­żo­wał, gdy zdała sobie spra­wę, że znaj­du­je się na tym pust­ko­wiu zu­peł­nie sama i nie może li­czyć na to­wa­rzy­stwo ani wspar­cie przyjaznych osób. Fak­tycz­nie, obec­nie stary dom był opuszczony, po­nie­waż tym­cza­so­wy dzier­żaw­ca zre­zy­gno­wał po roku z najmu. Bjo­ern osta­tecz­nie zde­cy­do­wał się na sprze­daż całej po­sia­dło­ści, li­cząc na to, że znaj­dzie szybko na­byw­cę, dzię­ki któ­re­mu bę­dzie mógł za­bez­pie­czyć przy­szłość córki.

Karen za­pra­gnę­ła od­wró­cić się i po­biec ile sił w no­gach w kie­run­ku wrzo­so­wi­ska, by móc póź­niej spo­koj­nie wró­cić do domu Marty (jakże ża­ło­wa­ła, że nie ma jej teraz przy niej), ale obez­wład­nia­ją­ca, nie­prze­par­ta siła unie­moż­li­wi­ła jej ja­ki­kol­wiek ruch wstecz, do­kład­nie jak nie­gdyś w diabolicznym kosz­ma­rze. Wtedy drzwi po­wo­li i ze skrzy­pie­niem otwar­ły się, uka­zu­jąc mrocz­ne wnę­trze. Dziew­czyn­ka po­stą­pi­ła na­przód, zu­peł­nie wbrew swo­jej woli, jakby ­pchnę­ła ją jakaś nie­wi­dzial­na, upior­na ręka.

Po­su­wa­ła się przed sie­bie ni­czym w tran­sie. Chcia­ła krzy­czeć i bła­gać o pomoc, ale nie po­tra­fi­ła wydać głosu, chcia­ła mo­dlić się albo pła­kać, lecz nie była w sta­nie uro­nić łzy. Było dla niej jasne, że spo­tka kogoś, albo ra­czej c o ś okrop­ne­go, co już od dawna za­gra­ża­ło jej w snach. Ale tym razem nie bę­dzie już uciecz­ki, jak kie­dyś, do re­al­ne­go świa­ta, w ra­mio­na tro­skli­wej matki.

Mała Karen, nie – trzy­na­sto­let­nia już Karen, wspi­na się po scho­dach na pię­tro i za­uwa­ża ko­lej­ne drzwi. Są otwar­te. Ko­ry­tarz wy­peł­nia tru­pia po­świa­ta. Pa­nien­ka pod­no­si rękę i ocie­ra spo­co­ne czoło. Cięż­ko od­dy­cha, gdy z mroku wy­ła­nia się ko­bie­ta, chwie­ją­ca się na no­gach, ubra­na na biało, cuch­ną­ca odo­rem ziemi. Wtedy Karen roz­po­zna­je jej twarz. I wie już na pewno, że pie­kło ist­nie­je.

Po­stać staje na­prze­ciw dy­go­czą­cej dziew­czy­ny i wy­cią­ga do niej rękę. Odmykają się usta, przy­po­mi­na­ją­ce ciem­ną jamę i po­zo­sta­jąc nie­ru­cho­me wy­po­wia­da­ją zda­nie, które tym razem pada w ca­ło­ści:

– Cze­ka­łam na cie­bie, có­recz­ko. 

 

 

Koniec

Komentarze

Wiktoriańska opowieść. Trochę jak L.Montgomery:) Skróciłabym jedak tu i ówdzie.

Rzeczywiście, nie jest to tekst przystosowany dla osób lubujących się w wulgaryzmach i jarmarcznym humorze. :)

pozdro

Nie rozumiem co masz na myśli, bo jeśli mój ostatni tekst, to zachęcam do przejrzenia reszty i napisania paru rzezcy w różnych stylach.  I chyba nie zrozumiałaś mojego posta (?) skąd ten atak ? Nieładnie.

Bynajmniej, to miał być tylko taki dowcip, dlatego uśmiech ( :) ) na końcu zdania .

Sorry, przeczytałem poniewczasie twoje opowiadanie, faktycznie miałaś/eś powody być dotknięta/y... moim żartobliwym komentarzem...

A za twoją  pierwszą wypowiedź oczywiście jestem wdzięczny.

Ja dałem 4, bo opowiadanko fajne, choć jedna rzecz drażniła mnie w nim straszliwie. Mianowicie w całym tekście, mnóstwo razy pojawiało się "się". Nie wiem czy jest to błąd, jednak dla mnie nadużywanie tego zaimka jest strasznie rażące i przeszkadza mi w czytaniu. Tu się, tam się, on się... Co za dużo to niezdrwo.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Opowiadanie, choć bardzo przewidywalne, czytało się nieźle. Przeszkadzały jednak liczne usterki, literówki i trochę powtórzeń.

Dwa czy trzy razy, pisząc o Karen, użyłeś określenia zupełnie nie pasującego do tekstu – nastolatka, termin ten pojawił bowiem w połowie XX wieku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Komentarz do regulatorzy: zastanawiam się jak rozumieć “przewidywalność” opowiadania. Wszak dopiero ostatni wyraz opowiadania wskazuje, kim jest mroczna istota stojąca przed główną bohaterką, a wcześniej ukazująca się jej w (proroczych) snach. Zastanawiam się, które sformułowanie w całym tekście pozwala na odgadnięcię tożsamości owej istoty. Kwestia dotyczy wyłącznie logiki, nie sfery literackiej, tym niemniej mnie zaciekawiła.

Wybacz, Smelcie, ale obawiam się, że Twoja ciekawość nie zostanie zaspokojona – minęło prawie dwa i pół roku od kiedy czytałam opowiadanie i cóż… w ogóle go nie pamiętam. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka