- Opowiadanie: Jafieli - Postęp

Postęp

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Postęp

 Kiedy myślę o ludz­ko­ści, widzę ewo­lu­cję. Siłę, która pcha nas przez wieki ku bez­piecz­niej­sze­mu, lep­sze­mu i ja­śniej­sze­mu jutru. Na­uczy­li­śmy się my­śleć lo­gicz­nie, cho­dzić, mówić i kształ­to­wać świat we­dług na­szej woli. Jed­nak kiedy pa­trzę w lu­stro, czy mogę ze spo­ko­jem po­wie­dzieć, że to wy­star­czy? Że już na nic wię­cej nas nie stać? (…) 

 

*

 

Ener­gia dąży do uzy­ska­nia rów­no­wa­gi z upo­rem kro­pli tra­wią­cej skałę. Wi­bru­je w kom­po­zy­to­wym słu­pie, na ki­lo­me­try wbi­tym w trze­wia pla­ne­ty i prze­do­sta­je się do mo­je­go krwio­bie­gu przez każdy cen­ty­metr gołej skóry, któ­rym sty­kam się z gład­ką po­wierzch­nią rdze­nia. Wła­ści­wie, trzon elek­trow­ni ziem­nej to nie walec, a od­wró­co­ny, nie­moż­li­wie długi sto­żek. Leżę więc cał­kiem nagi na jego pod­sta­wie i słu­cham, jak pia­sek prze­sy­pu­je się w klep­sy­drze. Pra­cu­ję, ale uczci­wie mó­wiąc, to serce i płuca od­wa­la­ją całą ro­bo­tę za mnie. Ener­gia łączy się z krwią, oczysz­cza, a potem wy­da­lo­na na ze­wnątrz, już we wła­snym za­kre­sie prze­ni­ka do ro­ślin. Nic trud­ne­go, tutaj po­trze­ba je­dy­nie cier­pli­wo­ści i dla­te­go chyba zaraz trafi mnie szlag.

Na do­da­tek w po­miesz­cze­niu jest cicho. Skrzy­dła bez­sz­me­ro­wych wen­ty­la­to­rów ob­ra­ca­ją się le­ni­wie. Sły­szę tylko sze­lest liści i chrzęst pia­sku w klep­sy­drze. Prze­sy­pu­je się po­wo­li, kłam­li­wy drań. Za nic nie uwie­rzę, że mi­nę­ła do­pie­ro go­dzi­na.

Za­czy­nam li­czyć ob­ro­ty naj­bliż­sze­go wia­tra­ka. Jeden, dwa, trzy… Za­my­kam oczy i wy­obra­żam sobie, jak dro­bin­ki ener­gii tło­czą się wokół mnie i usta­wia­ją w dłu­gie ko­lej­ki. Je­stem mi­krosz­cze­li­ną po­mię­dzy dwoma, za­mknię­ty­mi ukła­da­mi ener­ge­tycz­ny­mi. Gdyby rdzeń wbito kilka me­trów głę­biej, usma­żył­bym się na chrup­ko, ale za­miast tego żyję, prze­wo­dzę i fil­tru­ję. Pod­ło­że uwie­ra mnie w tyłek, a wni­ka­ją­ca w skórę ener­gia po­wo­du­je uciąż­li­we swę­dze­nie. Leżąc pła­sko, jak na­le­śnik na pa­tel­ni, nie mogę się nawet po­dra­pać. Niech ktoś mnie prze­rzu­ci na drugą stro­nę. Albo nie, le­piej nie…

Jesz­cze pół go­dzi­ny. Mi­mo­wol­nie za­ci­skam szczę­ki, cho­ciaż po­wi­nie­nem się roz­luź­nić i utrzy­my­wać po­sta­wę nie­wy­mu­szo­nej otwar­to­ści. Wolne żarty. Jeśli je­stem przej­ściem gra­nicz­nym, to takim z bram­ka­mi. Czemu nie wsta­wią tu rzut­ni­ka? Te­le­wi­zo­ra, radia, cze­go­kol­wiek! Oczy­wi­ście, elek­tro­ni­ka jest jed­nym z głów­nych źró­deł mar­two­ty, ale to jest po­wie­trzar­nia! Elek­trow­nia ziem­na po­łą­czo­na z za­pa­sem tle­no­wym po­ło­wy mia­sta. Tutaj jest pełno żywej ener­gii i na­praw­dę, jakiś ma­lut­ki rzut­nik by nie za­szko­dził. Albo cho­ciaż swoj­ski, elek­tro­nicz­ny ze­ga­rek, bez któ­re­go czuję się jak bez ręki.

Prze­krę­cam głowę i wpa­tru­ję się w wi­docz­ną zza kra­wę­dzi rdze­nia klep­sy­drę. Ziarn­ko po ziarn­ku… Z całą prze­pły­wa­ją­cą prze­ze mnie ener­gią muszę się na­praw­dę kon­tro­lo­wać, żeby nie wy­sa­dzić w po­wie­trze tej szkla­nej pa­ro­dii cza­so­mie­rza. Wtedy już w ogóle nie wie­dział­bym, kiedy na­dej­dzie ko­niec.

Za­mknię­cie w re­ak­to­rze sam na sam z ener­gią po­tra­fi ogłu­pić naj­by­strzej­szy umysł. Chyba w końcu prze­ko­nam się do ksią­żek… Nie, po­tre­nu­ję od­de­chy. Wde­ech, wy­de­eech…

 

*

 

Mag usiadł gwał­tow­nie, zanim ostat­nie ziarn­ko pia­sku opa­dło na dno klep­sy­dry, a kiedy, wy­wo­łu­jąc nie­wiel­ką la­wi­nę, sto­czy­ło się po zbo­czu usy­pa­ne­go w ciągu ostat­nich go­dzin pa­gór­ka, stał już na ota­cza­ją­cym rdzeń pasie ziemi. Po­de­rwał le­żą­cą pod no­ga­mi togę i nie dba­jąc nawet o za­kła­da­nie jej, skie­ro­wał kroki na ścież­kę.

Dro­bin­ki obcej ener­gii wciąż krą­ży­ły w ży­łach męż­czy­zny. Iskier­ka po iskier­ce ab­sor­bo­wał je i wcie­lał we wła­sny, za­mknię­ty obieg. Ja­aziel Rai, po­ten­cjał ma­gicz­ny – dwie­ście pro­cent, do pełni szczę­ścia bra­ku­je ze­gar­ka.

Po kilku mi­nu­tach mar­szu z trza­skiem otwo­rzył drew­nia­ne drzwi, za któ­ry­mi znaj­do­wa­ło się nie­wiel­kie po­miesz­cze­nie z re­ga­łem na ubra­nia. Nie­dba­le wrzu­cił lnia­ną togę do wnęki ozna­czo­nej jego na­zwi­skiem i wy­cią­gnął z niej kartę chi­po­wą. Spie­sząc się, dy­go­cą­cy­mi dłoń­mi ze­ska­no­wał iden­ty­fi­ka­tor i wszedł do ko­lej­ne­go po­ko­ju.

Żadne elek­tro­nicz­ne urzą­dze­nie nie jest w sta­nie zmie­rzyć po­zio­mu ener­gii maga, ani w magu, ale to nie ozna­cza, że ko­niecz­ność jej po­mia­ru nie fi­gu­ru­je w pro­ce­du­rach bez­pie­czeń­stwa. Ja­aziel stał więc po­środ­ku ste­ryl­ne­go po­miesz­cze­nia, na­zy­wa­ne­go kwa­ran­tan­ną, i przy­glą­dał się pi­ka­ją­cym wskaź­ni­kom, ze znie­cier­pli­wie­nia prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę. Po chwi­li jeden z krąż­ków roz­ja­rzył się zie­lo­nym bla­skiem, a z su­fi­tu lunął deszcz środ­ka de­zyn­fe­ku­ją­ce­go. Wy­mu­szo­na ką­piel trwa­ła w nie­skoń­czo­ność. Potem su­sze­nie, które prze­trzy­mał z tru­dem, za­ci­ska­jąc szczę­ki i dło­nie. Jesz­cze tylko chwi­la.

W końcu drzwi na prze­ciw­le­głej ścia­nie otwo­rzy­ły się, a Ja­aziel jak taj­fun wpadł do szat­ni i za­ło­żył wła­sne, mięk­kie, wy­god­ne ubra­nie, wy­pro­du­ko­wa­ne w stu pro­cen­tach z two­rzyw sztucz­nych. O tak, na­resz­cie. Ze­ga­rek, go­dzi­na czter­na­sta dwa­na­ście, oku­la­ry i in­for­ma­cje, po­go­da, wy­ni­ki eks­tra­kla­sy. Wy­świe­tlił na szkłach wszyst­ko, co omi­nę­ło go w ciągu ostat­nich dwóch go­dzin i dwu­na­stu minut.

Pod­szedł do ostat­niej bram­ki i po raz ko­lej­ny ze­ska­no­wał kartę.

Urzą­dze­nie pi­snę­ło tę­sk­nie, mru­gnę­ło zie­lo­nym świa­teł­kiem i pu­ści­ło go do domu.

Na widok wy­ła­nia­ją­ce­go się z drzwi Ja­azie­la, ko­bie­ta w ko­lo­ro­wej, je­dwab­nej sza­cie pod­nio­sła się z krze­sła.

– Co ty ro­bisz w kom­na­cie, że za­wsze wy­cho­dzisz taki wy­szcze­rzo­ny? – za­py­ta­ła z re­zy­gna­cją.

Pu­ścił do niej oczko i wy­padł przez ob­ro­to­we drzwi wprost na par­king, w nie­zmien­ny pół­mrok mia­sta.

 

*

 

(…) Być może osią­gnę­li­śmy limit na­szych ciał, ale nie na­szych umy­słów. To dzię­ki nim sto­imy dziś u progu tech­no­lo­gicz­ne­go prze­ło­mu, który zmie­ni nasz świat. U progu nowej ery. Ery, w któ­rej dzię­ki cy­bor­gi­za­cji, mo­że­my wznieść ludz­kość na ko­lej­ny sto­pień ewo­lu­cji. Mamy pro­te­zy mo­gą­ce za­stą­pić każdą część na­sze­go ciała. Nie grozi nam już rak, zawał ani in­wa­lidz­two. Mo­że­my sku­tecz­nie za­po­bie­gać każ­de­mu z tych przy­pad­ków, zy­sku­jąc do­dat­ko­wo nowe, nie­zna­ne nam dotąd moż­li­wo­ści! Nigdy wię­cej nie od­czu­je­my zmę­cze­nia. Nie bę­dzie­my prze­sy­piać po­ło­wy życia, a wie­dzę przy­swo­imy le­piej i szyb­ciej, dzię­ki spe­cjal­nym im­plan­tom, sty­mu­lu­ją­cym wy­daj­ność na­sze­go mózgu. Mamy to wszyst­ko od­rzu­cić dla mar­nych slo­ga­nów? Dla ludzi, któ­rzy pod przy­kryw­ką „zgody z na­tu­rą” do­bro­wol­nie po­zba­wia­ją sie­bie i swoje dzie­ci do­stę­pu do współ­cze­snej me­dy­cy­ny? Szko­ły? Zdol­no­ści po­łą­cze­nia się z Sie­cią? Prze­cież wła­śnie takie po­stę­po­wa­nie jest sprzecz­ne z na­tu­rą, ludz­ką na­tu­rą!

 

*

 

– Cześć, Ka­pi­ta­nie.

Wita mnie syn­te­tycz­ny głos do­bie­ga­ją­cy z me­ta­lo­we­go sze­ścia­nu, le­żą­ce­go pod fo­te­lem pa­sa­że­ra.

– Czo­łem Pusz­ka, jak minął dzień? – Po­chy­lam się, pod­łą­cza­jąc ob­wo­dy sa­mo­cho­du do mojej prze­no­śnej AI – ga­da­ją­ce­go au­to­pi­lo­ta. Pul­pit po­jaz­du roz­bły­sku­je kon­tro­l­ka­mi i rzę­dem wskaź­ni­ków, a ja pro­stu­ję się w fo­te­lu i przy­my­kam oczy.

– Nie było cię dwie go­dzi­ny, dwa­dzie­ścia jeden minut. Te­le­fon dzwo­nił trzy razy. Do domu?

– Do domu – po­twier­dzam, krzy­żu­jąc ręce na pier­si.

Już teraz jest pra­wie jak w domu. Tonąc bez skru­chy w ko­ją­cym chło­dzie i szu­mie kli­ma­ty­za­cji, usu­wam z uszu po­dźwięk roz­szep­ta­ne­go ener­gią lasu. Roz­sia­dam się wy­god­niej, śle­dząc wy­świe­tla­ne na szkłach no­win­ki. „Za­ostrzo­ne kon­tro­le gra­nicz­ne!”, w po­rząd­ku i tak ni­g­dzie się nie wy­bie­ram, „Kto od­po­wie za olim­pij­ski ab­surd?”, a kto w ogóle do­pu­ścił do Olim­pia­dy? Wy­ła­mu­ję palce, ot tak, żeby zro­bić coś z dłoń­mi.

Bez­ład­ne, imi­tu­ją­ce mu­zy­kę dźwię­ki do­bie­ga­ją z wbu­do­wa­nych gło­śni­ków Pusz­ki. Po­jazd ko­ły­sze lekko na za­krę­tach, a ja czuję się świet­nie i to chyba naj­więk­sze faux pas, z tych, które no­to­rycz­nie po­peł­niam.

Je­stem prze­cież ma­giem. Wy­ja­ło­wio­ne z żywej ener­gii wnę­trze po­jaz­du po­win­no na­pa­wać mnie obrzy­dze­niem. Mój ro­dzo­ny brat do­stał raz drga­wek, kiedy zo­sta­wi­łem go za­mknię­te­go w aucie, sam na sam z Pusz­ką, a wy­sze­dłem tylko na chwi­lę, żeby kupić mu bu­tel­kę wody. Ener­ge­ty­zo­wa­nej wody, więc może fak­tycz­nie tro­chę trwa­ło zna­le­zie­nie jej w cen­trum mia­sta.

W dużym skró­cie – elek­tro­ni­ka roz­sze­rza mar­two­tę. To cho­ro­ba, tylko że cier­pi na nią ener­gia. Magia. Życie. Jak zwał, tak zwał. Dla cza­row­ni­ków, któ­rzy widzą i czują jak prze­pły­wa przez wszyst­ko, jej brak jest nie do wy­trzy­ma­nia. W teo­rii przy­naj­mniej, bo ja jakoś sobie radzę. Nie tę­sk­nię do tego, żeby jak naj­szyb­ciej uciec z sa­mo­cho­du i za­szyć się gdzieś w przy­wil­lo­wej oran­że­rii, jak przy­sta­ło na sza­nu­ją­ce­go się maga. I nie cho­dzi tylko o to, że je­stem uczu­lo­ny na więk­szość ro­ślin i zbyt spłu­ka­ny, żeby mieć wła­sną willę, o szklar­ni z elek­trow­nią nie wspo­mi­na­jąc. Po pro­stu nie ro­zu­miem, jak można sie­dzieć i szcze­rzyć się do ró­żo­wie­ją­cych po­mi­dor­ków. Mój brat ma cza­sem takie fazy. Brr, na samo wspo­mnie­nie, ciar­ki urzą­dza­ją sobie wy­ści­gi po moich ple­cach.

Roz­le­ga­ją­ce się w aucie brzę­cze­nie, to pew­nie naj­now­szy hit emi­to­wa­ny przez sta­cję, którą Pusz­ka włą­czył cze­ka­jąc, aż wrócę do rze­czy­wi­sto­ści. Bar­dzo miła z niego pusz­ka.

– Ktoś na­grał coś cie­ka­we­go? – pytam, od­ry­wa­jąc się od prze­glą­du naj­now­szych mo­de­li oku­la­rów sie­cio­wych.

– Thier­ry, dużo. Czy cie­ka­we­go sam nie oce­nię. Od­two­rzyć?

– Nie… Nie? – waham się. – Nie – stwier­dzam w końcu i osten­ta­cyj­nie spo­glą­dam w okno.

Brak zdol­no­ści do kon­tem­pla­cji to ko­lej­na z moich wad. Jakby tego było mało, od ponad dzie­się­ciu lat re­gu­lar­nie utrud­nia mi zna­le­zie­nie po­rząd­nej pracy, jak wy­rzut su­mie­nia fi­gu­ru­jąc w da­nych z badań okre­so­wych. Ostat­nio le­karz po­iry­to­wa­ny moim na­rze­ka­niem po­le­cił, żebym ją tre­no­wał, to się na­uczę. Tre­nu­ję więc po­słusz­nie, jed­nym okiem śle­dząc prze­my­ka­ją­ce za oknem bu­dyn­ki, ko­lo­ro­we neony i wzory na be­to­no­wych ścia­nach, które pró­bu­ją nadać mia­stu po­zo­ry ży­wot­no­ści. Dru­gim wciąż tkwię w Sieci, pie­kąc tą me­to­dą dwie pie­cze­nie przy jed­nym ogniu. Nie­ste­ty, mój mózg nie po­tra­fi jesz­cze pra­co­wać nad sprzecz­ny­mi im­pul­sa­mi, prze­sy­ła­ny­mi przez prawy i lewy nerw wzro­ko­wy. Radzi sobie tylko z jed­nym, więc ulice za oknem zle­wa­ją mi się w jeden ciąg przy­tłu­mio­nych ko­lo­rów i bla­sku ulicz­nych la­tar­ni. Ale przy­naj­mniej się sta­ram, jak obie­cał le­karz, efek­ty przyj­dą z cza­sem.

– Nowe po­łą­cze­nie od Thier­ry.

Dał­bym głowę, że Pusz­ka świet­nie się bawi.

– Ej no, co jest. Pod­słuch czy GPS mi za­ło­żył? – De­ner­wu­ję się. – Je­stem po całym dniu pracy, chcę mieć spo­kój!

Może tro­chę za­okrą­gli­łem, ale co tam.

– Weź, uda­waj że mnie nie ma – po­sta­na­wiam.

– Na­grał się. Cy­tu­ję: „Wiem że tam je­steś Jaaz”. Ko­niec cy­ta­tu.

Spo­glą­dam z iry­ta­cją na sie­dze­nie, pod któ­rym kryje się mój roz­mów­ca. Na­praw­dę, wy­star­czy­ło tro­chę zmo­dy­fi­ko­wać pro­gram i po­wsta­ło coś ta­kie­go… Żeby mnie gęś kopła.

– Fil­mów się na­oglą­dał, czy co? – sar­kam. – A ty wy­da­je mi się, coś su­ge­ru­jesz, praw­da, Sze­ścia­nik?

– Mam ogra­ni­czo­ną kartę pa­mię­ci – od­po­wia­da, a ja za­sta­na­wiam się, co ta­kie­go tam na­pa­ko­wał.

Same wia­do­mo­ści gło­so­we, nawet od Thier­re­go, mogą za­peł­nić nie wię­cej niż pro­mil prze­strze­ni dys­ko­wej Pusz­ki.

 

*

 

Po­stęp, to nie jest moż­li­wość. To nie jest opcja, która po­zwo­li nam wieść życie le­piej. To obo­wią­zek wobec całej ludz­ko­ści, wobec na­szych dzie­ci i wnu­ków. Ma­go­wie kar­mią nas kłam­stwa­mi i za­tru­wa­ją umy­sły za­bo­bon­nym lę­kiem. Czas z tym skoń­czyć. Czas byśmy razem, świa­do­mie pod­ję­li de­cy­zję o wkro­cze­niu w lep­sze jutro.

 

*

 

Ja­aziel pró­bo­wał pra­co­wać i nawet prze­brał się w ro­bo­czą, starą togę, któ­rej nie nosił ni­g­dzie poza la­bo­ra­to­rium. Nie­wiel­ki, po­moc­ni­czy golem plą­tał się wokół, ły­piąc okrą­głym okiem, a Pusz­ka leżał na sto­li­ku i uda­wał, że jego obec­ność w piw­ni­cy jest jak naj­bar­dziej na miej­scu. Te­le­fon mil­czał od ponad go­dzi­ny.

– Skrza­cik, won mi spod nóg – prych­nął mag, kiedy golem po raz ko­lej­ny za­plą­tał się w skraj szaty. – Idź sobie gdzieś in­dziej.

Szczyp­ce za­kle­ko­ta­ły i jed­no­oki krab czmych­nął pod stół. Skrza­cik był mo­de­lem ogro­do­wym, prze­zna­czo­nym głów­nie do pie­lę­gna­cji ro­ślin i nie­zu­peł­nie spraw­dzał się w za­mknię­tej prze­strze­ni pra­cow­ni. Ja­azie­lo­wi słu­żył jako cho­dzą­ce no­życz­ki i za­pa­so­wy moduł ener­ge­tycz­ny, mag pa­ko­wał do niego wła­sną nad­wyż­kę, a potem wy­cią­gał w razie po­trze­by. Na naj­więk­szym stole wa­la­ła się ster­ta wy­gła­dzo­nych, drew­nia­nych kloc­ków i kulek róż­nej wie­lo­ści, które cze­ka­ły na po­łą­cze­nie, by stwo­rzyć fan­ta­zyj­ne, na­tu­ral­ne za­baw­ki. Póź­niej Kon­su­menc­ka Ko­mi­sja Ma­gicz­na opa­trzy je pla­kiet­ką „Na­ener­ge­ty­zo­wa­ne” i pójdą do sprze­da­ży. Na razie jed­nak, wciąż spo­czy­wa­ły na bla­cie w bez­ład­nej kupie, a cza­row­nik mio­tał się po kom­na­cie bez więk­sze­go celu. Ro­bo­ta nie kle­iła mu się w rę­kach.

Sty­pen­dium, które otrzy­my­wał za pracę w elek­trow­ni-tle­now­ni wy­star­cza­ło co praw­da na czynsz, ogrze­wa­nie i żyw­ność, ale pro­ble­mem był prąd. Wszyst­kie urzą­dze­nia, któ­rych uży­wał Ja­aziel, wy­ma­ga­ły jed­ne­go, wciąż dro­że­ją­ce­go pa­li­wa – elek­trycz­no­ści. A było ich sporo. Wła­śnie teraz, prze­mie­rza­jąc szyb­kim kro­kiem pra­cow­nię, mag ża­ło­wał za­ku­pu wanny z hy­dro­ma­sa­żem. Cho­ler­ni mar­ke­te­rzy. Ra­chun­ki za ubie­gły mie­siąc miał tylko w po­ło­wie opła­co­ne. Elek­trow­nia, na szczę­ście nie ta, w któ­rej pra­co­wał, przy­sy­ła­ła upo­mnie­nia, a on głupi wziął kre­dyt, żeby móc po­zwo­lić sobie na luk­sus re­lak­su­ją­cej ką­pie­li. Osta­tecz­nie jed­nak, kiedy tylko chciał wci­snąć guzik uru­cha­mia­ją­cy hy­dro­ma­saż, przed ocza­mi prze­la­ty­wa­ły mu ozna­czo­ne nu­mer­ka­mi ki­lo­wa­ty, krę­cą­ce się ra­do­śnie jak ob­raz­ki w jed­no­rę­kim ban­dy­cie i szyb­ko re­zy­gno­wał z po­my­słu. Po­trze­bo­wał in­spi­ra­cji. Po­trze­bo­wał znów coś zro­bić. Po­trze­bo­wał przede wszyst­kim za­ro­bić, a zu­peł­nie nie po­tra­fił się sku­pić.

– Dobra Pusz­ka – po­wie­dział w końcu, opie­ra­jąc czoło o zimny ka­mień piw­ni­cy. – Dzwoń do tego Thier­re­go, zanim pad­nie ci ba­te­ria. On wie, że nie za­znam spo­ko­ju, do­pó­ki nie do­wiem się, o co cho­dzi. W takim sta­nie za nic się nie za­bio­rę – za­milkł spo­strze­ga­jąc, że tłu­ma­czy się sam przed sobą. Zgrzyt­nął zę­ba­mi. – Na­praw­dę, czło­wiek pra­cu­je cięż­ko dniem i nocą, żeby za­ro­bić na ja­kieś go­dzi­we życie i nie może mieć nawet chwi­li spo­ko­ju, bo zaraz okaże się, że… A zresz­tą. Dzwoń do tego dra­nia.

– Nie no, kon­ty­nu­uj. Co się okaże? Nie prze­ry­wa się w takim mo­men­cie.

Ja­aziel wzdry­gnął się mi­mo­wol­nie i od­wró­cił, sły­sząc do­bie­ga­ją­cy zza ple­ców głos. Oczy­wi­ście, był sam w pra­cow­ni. Tylko na jed­nym z za­wa­lo­nych ru­pie­cia­mi sto­li­ków, sze­ścian mru­gał ra­do­śnie czer­wo­nym świa­teł­kiem, sy­gna­li­zu­ją­cym po­łą­cze­nie.

– Że jakaś Pusz­ka wy­ma­ga grun­tow­nej re­in­sta­la­cji. Dzwo­ni­łeś.

– Z pięć razy. My­śla­łem, że jesz­cze z dwa lub trzy po­łą­cze­nia zi­gno­ru­jesz. – Thier­ry po­cią­gnął nosem, a mag zmarsz­czył brwi czu­jąc, że coś jest nie tak.

– Nie mia­łem czasu, co się stało?

– Eh… – ko­lej­ne chlip­nię­cie.

Thier­ry pła­kał, choć wy­raź­nie sta­rał się, żeby głos mu nie drżał, ro­biąc dobrą minę do złej gry. Ja­azie­lo­wi wy­da­wa­ło się dotąd, że wie o przy­ja­cie­lu wszyst­ko, ale nie spo­dzie­wał się, że kie­dy­kol­wiek bę­dzie słu­chał jak de­tek­tyw – po­staw­ny chłop z po­krę­co­nym po­czu­ciem hu­mo­ru – szlo­cha mu na linii.

– Pro­wa­dzi­łem spra­wę, która nie skoń­czy­ła się naj­le­piej.

– Jaką?

– Dziw­ną. Znaj­do­wa­li­śmy ciała. Nie­zbyt czę­sto, bo w kil­ku­ty­go­dnio­wych od­stę­pach czasu. Z po­zo­ru nic nie­ty­po­we­go, gdyby nie fakt, że wszyst­kie miały szwy po ope­ra­cji. Każ­dej z ofiar wsz­cze­pio­no bio­cy­ber­ne­tycz­ny im­plant.

– Noo? – Ja­aziel nadal nie miał po­ję­cia, gdzie tkwi ha­czyk.

– Prze­trzą­snę­li­śmy całe śro­do­wi­sko le­kar­skie i nic. Żad­nych świad­ków, nu­me­ry se­ryj­ne wsz­cze­pów do ni­cze­go nas nie za­pro­wa­dzi­ły i ge­ne­ral­nie, nie mamy żad­ne­go śladu. Po­my­śla­łem, że może przej­rzał­byś dane ze śledz­twa i wpa­dło­by by ci w oko coś, co prze­oczy­li­śmy. Coś, co na przy­kład, dla was magów jest oczy­wi­ste, a o czym w po­li­cji nie mamy bla­de­go po­ję­cia. W końcu je­steś pra­wie eta­to­wym kon­sul­tan­tem – przy­po­mniał.

– I o to tak pła­czesz!?

– Co!? – Thier­ry za­nie­mó­wił na chwi­lę. – Ale z cie­bie idio­ta, ce­bu­lę kroję ga­mo­niu! Do wą­trób­ki. Chcesz to wpad­nij. Skoro już za­bra­łem się do garn­ków, to raz a do­brze. Bę­dzie na ty­dzień.

 

*

 

Cy­bor­gi­za­cja służb po­rząd­ko­wych jest nie­unik­nio­na. Nie sta­no­wi py­ta­nia, czy każdy po­li­cjant po­wi­nien mieć pod­sta­wo­wy pa­kiet me­cha­nicz­ny, tylko kiedy, a także skąd wziąć na to pie­nią­dze. Myślę, że rząd nie po­wi­nien ską­pić środ­ków na bez­pie­czeń­stwo swo­ich oby­wa­te­li. Pro­szę sobie wy­obra­zić taką sy­tu­ację: groź­ny prze­stęp­ca otwie­ra ogień do ludzi, prze­by­wa­ją­cych w dużym cen­trum han­dlo­wym. Każdy uła­mek se­kun­dy, który zaj­mie po­li­cjan­to­wi wy­cią­gnię­cie broni, wy­mie­rze­nie i wy­eli­mi­no­wa­nie celu, to ko­lej­na osoba mar­twa. A co, jeśli ten funk­cjo­na­riusz chybi? Co jeśli nie za­uwa­ży dziec­ka, sto­ją­ce­go za celem i po­cisk prze­szy­je ich oboje?

Pro­wa­dzo­ny z roz­ma­chem i na sze­ro­ką skalę pro­gram cy­bor­gi­za­cji służb po­rząd­ko­wych, to jest je­dy­na sen­sow­na od­po­wiedź na wzrost prze­stęp­czo­ści w na­szym mie­ście.

 

*

 

Budzi mnie do­bie­ga­ją­cy z radia głos. Dyk­cja mó­wią­ce­go jest cha­rak­te­ry­stycz­na i wy­da­je się zna­jo­ma, a po dłu­giej chwi­li do­cie­ra do mnie także treść wy­wo­du.

– Na wzrost prze­stęp­czo­ści w na­szym mie­ście – war­czę do Pusz­ki, który włą­czył mi na dzień dobry jakiś wy­wiad na pro­pa­gan­do­wej sta­cji No­we­go Roz­wo­ju – ma ogrom­ny wpływ cy­bor­gi­za­cja wszyst­kie­go, co się rusza, z ban­dzio­ra­mi na czele. Wy­łącz tego buca, bo go se­ryj­nie nie tra­wię!

Coś trzesz­czy, chyba tylko dla­te­go, że Pusz­ka lubi się ze mną draż­nić i z gło­śni­ków pły­nie ka­ko­fo­nia dźwię­ków, którą po chwi­li uzna­ję za mu­zy­kę i uspo­ka­jam się nieco. Iskier­ki krą­żą­cej we mnie ener­gii tracą czer­wo­ny po­blask i wra­ca­ją do na­tu­ral­nej zie­le­ni. Nie ma co wy­brzy­dzać, por­cja ad­re­na­li­ny budzi le­piej niż kawa. Ale teraz będę za­cho­wy­wał się jak ko­bie­ta i cho­dził wku­rzo­ny, do­pó­ki nie zjem cze­goś słod­kie­go.

– Pusz­ka, zjedź na sta­cję elek­trycz­ną po ba­to­ni­ka – mówię z nie­chę­cią. – I na­ła­duj aku­mu­la­to­ry w sa­mo­cho­dzie, by cię cho­le­ra. Wy­star­czy­ło po­wie­dzieć, że ener­gia im się koń­czy.

Na sta­cji nie tra­ci­my dużo czasu. Ku­pu­ję ba­to­ni­ka i po­chła­niam go dwoma gry­za­mi, kiedy Pusz­ka prze­sy­ła dane z dys­po­zy­to­rem i płaci prze­le­wem z mo­je­go ra­chun­ku. Po kilku ko­lej­nych mi­nu­tach je­ste­śmy już na miej­scu, pod drzwia­mi jed­ne­go z setek po­dob­nych, be­to­no­wych blo­ków. Pa­ku­ję elek­tro­nicz­ne­go to­wa­rzy­sza do torby i pod­łą­czam słu­chaw­ki. Thier­ry miesz­ka na par­te­rze, a kod do klat­ki scho­do­wej znam na pa­mięć.

– Jak ty do cho­le­ry wy­glą­dasz?!

Sły­szę, kiedy tylko de­tek­tyw otwie­ra drzwi.

– O co cho­dzi? – Robię nie­win­ną minę, cho­ciaż wiem, że ma na myśli że­lo­we szkła kon­tak­to­we w ko­lo­rze zja­dli­we­go fio­le­tu, które wkro­pi­łem sobie tuż przed wyj­ściem.

– O twój kry­zys wieku śred­nie­go, wcze­sny jakiś – stwier­dza go­spo­darz, za­pra­sza­jąc mnie do środ­ka. – Wi­dzia­łem na uli­cach sporo szcze­nia­ków z czymś takim na oczach, ale po tobie się nie spo­dzie­wa­łem. Co to ma w ogóle być?

– Ka­mu­flaż – oznaj­miam z wyż­szo­ścią, idąc za Thier­rym przez za­gra­co­ny przed­po­kój.

Dalej jest już le­piej. W sa­lo­nie tylko gdzie­nie­gdzie wa­la­ją się brud­ne szklan­ki i bu­tel­ki, a wnę­trze kuch­ni sta­no­wi, jak dla mnie, szczyt upo­rząd­ko­wa­nia.

-Ka­mu­flaż!? To za­cznij z ró­żo­wą pa­ra­sol­ką jesz­cze cho­dzić. Żeby się bar­dziej w tłum wto­pić. Zresz­tą jak chcesz, ale twoje na­tu­ral­ne śle­pia, mimo że białe jak u was wszyst­kich, przy­cią­ga­ją mniej uwagi. Kawy?

Sia­dam przy okrą­głym, ku­chen­nym sto­li­ku i przy­glą­dam się, jak go­spo­darz sięga po kubki. Wą­trób­ka na pa­tel­ni wo­nie­je sma­ko­wi­cie, ce­bul­ka też.

– Jasne. – Przez chwi­lę z za­in­te­re­so­wa­niem ob­ra­cam w dło­niach wi­zy­tów­kę, którą spo­strze­gam na bla­cie. Re­kla­mu­je jakąś kli­ni­kę.

– Weź z sa­lo­nu tecz­kę, przy­nio­słem kopie wszyst­kich akt spra­wy, to sobie do obia­du po­oglą­da­my. Jak mnie­mam nie wzgar­dzisz kęsem? Mmm, jak pach­nie. Cu­kier, mleko i odro­bi­na kawy?

Wzru­szam ra­mio­na­mi i speł­niam po­le­ce­nie. Thier­ry i tak za­da­je py­ta­nia w prze­strzeń, zna­jąc od­po­wie­dzi, a ja nie mam do ro­bo­ty nic lep­sze­go, niż krót­ki spa­cer po jego miesz­ka­niu.

– Jeśli ist­nia­ło­by po­dej­rze­nie, że w tę waszą nie­uda­ną spra­wę za­mie­sza­ni są ma­go­wie, szef przy­dzie­lił­by ci kon­sul­tan­ta. Mnie, czy kogoś in­ne­go, chyba macie nas kilku na po­do­rę­dziu, co? – pytam, znie­cier­pli­wio­ny przy­słu­chi­wa­niem się, jak Thier­ry nuci coś, cze­ka­jąc aż woda za­go­tu­je się w mi­kro­fa­lów­ce. – Wtedy mógł­bym li­czyć na nor­mal­ną wy­pła­tę.

Przy­ja­ciel sta­wia przede mną kubek z kawą i uśmie­cha się krzy­wo.

– Jak na maga je­steś strasz­nym ma­te­ria­li­stą, Jaaz. Choć raz od­wa­lił­byś ro­bo­tę w czy­nie spo­łecz­nym. I tak przy­kła­do­wo z do­bro­ci serca po­mógł ko­le­dze w awan­sie. Co ty na to?

– Ni cho­le­ry – od­po­wia­dam szcze­rze i z głębi serca wła­śnie. – Jeśli o mnie cho­dzi, to mo­żesz być zwy­kłym kra­węż­ni­kiem, nawet le­piej. Im wyżej w wy­dzia­le za­bójstw, tym więk­sze ry­zy­ko, że obej­mie cię ten kre­tyń­ski pro­gram.

– Hm? Jaki pro­gram?

Bar­dzo nie po­do­ba się ton jego głosu i dziw­ny gry­mas na twa­rzy.

– Nie­waż­ne. Więc jak z tą spra­wą? Nasze ma­gicz­ne nosy są w nią za­mie­sza­ne, czy nie?

– Ofi­cjal­nie nie. Spra­wa jest za­mknię­ta, tecz­ki odło­żo­ne do ar­chi­wum.

– A czemu to?

– Brak no­wych śla­dów.

– Tru­pów masz na myśli? – pytam uprzej­mie.

– Ano mam, mam – iry­tu­je się Thier­ry i sięga po tecz­kę. – Ale myślę, że co­kol­wiek to jest, jesz­cze się nie skoń­czy­ło.

– Znowu brzmisz me­lo­dra­ma­tycz­nie.

Spo­glą­da na mnie złym wzro­kiem. Du­szą­ca się wą­trób­ka skwier­czy cicho, a mnie tro­chę bur­czy w brzu­chu.

– Dobra, czego nie po­wie­dzia­łeś mi przez te­le­fon? Bo na razie nie widzę tu dla sie­bie miej­sca. Poza za­ła­pa­niem się na obiad, oczy­wi­ście.

– No wła­śnie, spra­wa niby ba­nal­na, cho­ciaż dziw­na. Kto pa­ko­wał­by w ciała kosz­tow­ne im­plan­ty, żeby zaraz potem zabić swo­ich pa­cjen­tów?

– Może ktoś łapie ludzi wy­cho­dzą­cych z nie­le­gal­nych kli­nik? – strze­lam w ciem­no. – Taki sa­mo­zwań­czy stróż prawa.

– My­śle­li­śmy o tym. Wła­ści­wie, na tym skoń­czy­ły się wnio­ski, a z braku dal­szych ofiar prze­ło­że­ni uzna­li, że ktoś zajął się już psu­ją­cym in­te­re­sy bo­ha­te­rem.

– Brzmi roz­sąd­nie. Tu­tej­szy pół­świa­tek lubi za­ła­twiać nie­któ­re spra­wy we wła­snym za­kre­sie.

– Wy też lu­bi­cie – przy­po­mi­na.

Robię ob­ra­żo­ną minę, ale nie ko­men­tu­ję.

– Na szczę­ście jest pe­wien dro­biazg. A dro­bia­zgi za­wsze gdzieś pro­wa­dzą. Pa­to­log od­krył, że nie były to pierw­sze ope­ra­cje, jakim pod­da­no ofia­ry, ale uznał, że in­for­ma­cja nie ma spe­cjal­ne­go zna­cze­nia dla spra­wy i wpi­sał tylko ad­no­ta­cję w uwa­gach. Wiesz, ta ru­brycz­ka na samym końcu ra­por­tu, któ­rej nikt nigdy nie czyta. Poza mną, więc pod­py­ta­łem go pry­wat­nie, przy piwie. Mówił, że na każ­dym z ciał prze­pro­wa­dzo­no dwa za­bie­gi prze­szcze­pie­nia przy­sad­ki mó­zgo­wej, w krót­kim od­stę­pie czasu. Twier­dzi też, że wy­ko­ny­wa­ły je różne osoby, przy­naj­mniej tak to wy­glą­da ze wzglę­du na me­dycz­ne bla, bla, mniej­sza z tym.

Cze­kam względ­nie cier­pli­wie, aż bę­dzie kon­ty­nu­ował. Ob­ra­cam kubek z kawą wokół osi i pil­nu­ję, żeby się nie po­pa­rzyć.

– Na do­da­tek w cia­łach zna­le­zio­no śla­do­we ilo­ści ku­ra­ry. Tro­chę po­szpe­ra­łem, tro­chę po­py­ta­łem, ale je­dy­ne do czego do­sze­dłem, to że jest uży­wa­na w me­dy­cy­nie na­tu­ral­nej.

– I to wszyst­ko? – pytam po­zor­nie nie­dba­le, cho­ciaż mam już cał­kiem nowy po­gląd na spra­wę. I to za­czy­na mnie wcią­gać. Nie widzę jesz­cze mo­ty­wu i ca­łość nadal wy­da­je się po­zba­wio­na sensu, ale czuję, jak moja krew wraz z ener­gią krąży szyb­ciej.

Kubek przede mną za­czy­na lekko le­wi­to­wać, co Thier­ry zbywa po­je­dyn­czym spoj­rze­niem i od­wra­ca się do ku­chen­ki, gdzie obu­rzo­na sa­mot­no­ścią wą­trób­ka, gło­śno skwier­cząc, za­czę­ła do­ma­gać się uwagi.

– Za­sta­na­wia­łem się, czy któ­ryś z wa­szych zna­cho­rów nie prze­pro­wa­dza przy­pad­kiem prze­szcze­pów ży­wych na­rzą­dów.

– A skąd mie­li­by­śmy je wziąć? – burzę się w imie­niu ca­łe­go śro­do­wi­ska magów.

– No nie wiem, wasze go­le­my są cał­kiem na­tu­ral­ne…

– Za­bra­nia się wszel­kich prac, które mia­ły­by na celu stwo­rze­nie czło­wie­ka – pa­ra­fra­zu­ję jeden z ustę­pów prawa, które rząd na­ło­żył na magów.

– No nie czło­wie­ka od razu prze­cież. – Thier­ry od­wra­ca się, wy­cie­ra­jąc ręce w szmat­kę i przy­glą­da mi się uważ­nie.

Spo­strze­gaw­czy drań. Wie, że coś ukry­wam… No, a ja za dobry w ukry­wa­niu też nie je­stem.

– Ka­te­go­rycz­nie nie! – zry­wam się z krze­sła. – Muszę le­cieć, przy­po­mnia­łem sobie, że je­stem umó­wio­ny.

– Z ja­kimś le­ka­rzem?

– Nie, mam rand­kę! – Łapię tecz­kę i idę do przed­po­ko­ju. – Jak po­zwo­lisz to po­ży­czę, przej­rzę sobie i w ogóle.

– Tak, tak, masz tu wą­trób­kę, dzie­cin­ko. – Wpy­cha mi do rąk cięż­kie, sty­ro­pia­no­we pu­deł­ko.

Nie wiem nawet, kiedy je przy­go­to­wał.

– Rand­ka rand­ką, ale póź­niej przy­naj­mniej ko­la­cję zjesz po­rząd­ną.

Thier­ry, a żeby go po­krę­ci­ło, ma rację. Jak zwy­kle zresz­tą ze wszyst­kim. Cho­ciaż ludzi fak­tycz­nie nie two­rzy­my, pal dia­bli prawo, to nasz wła­sny ko­deks ce­cho­wy tego za­bra­nia. A ko­deks ce­cho­wy nie za­bra­nia ni­cze­go, czego już kie­dyś byśmy nie pró­bo­wa­li i nie ugry­zło­by na­szych sza­cow­nych przod­ków w tyłki.

Swoją drogą, muszę zle­cić Pusz­ce spraw­dze­nie, czym zaj­mu­je się kli­ni­ka z wi­zy­tów­ki, która dziw­nym tra­fem znaj­du­je się w mojej kie­sze­ni. I kto w ogóle na­zy­wa pla­ców­kę me­dycz­ną ERA? Co to ma niby być?

 

*

 

Lu­dziom od za­wsze to­wa­rzy­szył strach. Stach przed nie­zna­nym, strach przed nowym, strach przed tym, co bę­dzie i przed tym, co było. Jed­nak nawet wśród naj­mrocz­niej­szych wie­ków na­szej hi­sto­rii, kiedy wy­da­wać by się mogło, że je­dy­nym wyj­ściem jest pod­dać się i zre­zy­gno­wać, od­naj­do­wa­li się lu­dzie, któ­rzy nie ule­ga­li prze­ra­że­niu.

Sto­imy teraz przed nowym, ogrom­nym przed­się­wzię­ciem, któ­rym jest cy­bor­gi­za­cja. Nie wiemy, jaki bę­dzie świat, kiedy tak wiele rze­czy, które teraz są dla nas nie­moż­li­we, staną się osią­gal­ne. Nie wiemy jaki wpływ bę­dzie miała na nas moż­li­wość ura­to­wa­nia życia więk­szo­ści cho­rych i przy­nie­sie­nia ulgi cier­pią­cym. Wiemy jed­nak, że trze­ba od­wa­żyć się na wy­ko­na­nie tego kroku. W ob­li­czu stra­chu i nie­pew­no­ści, być tymi, któ­rzy przy­nio­są roz­wią­za­nie. A roz­wią­za­niem jest dar­mo­wy pro­gram cy­bor­gi­za­cji, pro­wa­dzo­ny na sze­ro­ką skalę i gwa­ran­tu­ją­cy każ­de­mu bez­piecz­ne pod­ję­cie tego no­we­go wy­zwa­nia.

 

*

 

Kli­ni­ka me­dy­cy­ny na­tu­ral­nej Yago Te­ixe­iry znaj­do­wa­ła się na obrze­żach me­tro­po­lii, jak więk­szość tego typu in­sty­tu­cji. Nie cho­dzi­ło by­naj­mniej o ze­pchnię­cie magów na mar­gi­nes, ani nie ist­niał też żaden wy­od­ręb­nio­ny ob­szar, który można by na­zwać ich dziel­ni­cą. Po pro­stu, szu­ka­jąc cho­ciaż na­miast­ki żywej ener­gii, na­tu­ral­nie sku­pia­li się po­mię­dzy pierw­szą po­wie­trzar­nią, a cią­gną­cy­mi się po ho­ry­zont, za­bu­do­wa­ny­mi po­la­mi upraw­ny­mi. Zna­chor, od któ­re­go Ja­aziel po­sta­no­wił roz­po­cząć pry­wat­ne śledz­two, nie był wy­jąt­kiem i tylko dla­te­go jego ka­mien­na willa, oto­czo­na wznie­sio­ną na kształt pod­ko­wy oran­że­rią z prze­źro­czy­ste­go szkła, nie wy­róż­nia się spe­cjal­nie w oko­li­cy.

– Wy­glą­da, że ma spory ruch – za­uwa­żył mag, ob­ser­wu­jąc wej­ście do kli­ni­ki. – Spró­buj jesz­cze raz za­dzwo­nić Pusz­ka.

– Abo­nent chwi­lo­wo nie­osią­gal­ny. Dał­byś już spo­kój Ka­pi­ta­nie, pró­bu­ję dzie­wią­ty raz!

– Czyli nici z umó­wie­nia się na wi­zy­tę. Dobra. Zo­sta­jesz w aucie, na­gry­waj z ze­gar­ka i za­blo­kuj opcje alar­mo­we. Będę kom­bi­no­wał z ci­śnie­niem i nie chcę, żebyś znowu ska­so­wał sobie całą pa­mięć.

– Ja nie chcę tym bar­dziej – za­dźwię­cza­ło urzą­dze­nie. – Kod do­stę­pu po­pro­szę.

– Sto­krot­ka, blo­ka­da au­to­ma­tycz­nych funk­cji bez­pie­czeń­stwa – wy­re­cy­to­wał Ja­aziel. – W razie po­trze­by, sam wiesz co robić.

– Trzy­mam za cie­bie ob­wo­dy.

Ja­aziel za­śmiał się, a potem wy­ko­nał kilka głę­bo­kich wde­chów. Po­bladł na próbę, na­stęp­nie po­czer­wie­niał i wy­siadł z auta, ści­ska­jąc pod pachą tecz­kę Thier­re­go. Na drugą stro­nę ulicy prze­szedł chwie­jąc się i sła­nia­jąc na no­gach. Chwi­lę póź­niej sta­nął na progu i pchnął drew­nia­ne drzwi, wcho­dząc do jasno oświe­tlo­ne­go, kwa­dra­to­we­go po­miesz­cze­nia. Pa­cjen­ci, sie­dzą­cy w rów­nym rząd­ku pod ścia­ną, spoj­rze­li na niego nie­przy­chyl­nie, a mag dra­ma­tycz­nie za­ci­snął dłoń na kurt­ce w oko­li­cach serca i za­to­czył się w kie­run­ku re­cep­cji.

Pie­lę­gniar­ka, dotąd za­ję­ta wy­da­wa­niem po­le­ceń hu­ma­no­idal­ne­mu go­le­mo­wi, spoj­rza­ła na niego i pod­bie­gła na­tych­miast. Kon­strukt cięż­ko po­dą­żył za nią.

– Źle się pan czuje? – za­py­ta­ła z tro­ską ko­bie­ta. Ujęła Ja­azie­la pod ramię i ro­zej­rza­ła się w po­szu­ki­wa­niu wol­ne­go krze­sła. W końcu po­pro­wa­dzi­ła go do swo­je­go biur­ka. – Pro­szę usiąść. Coś się stało? Przy­nieść panu wody?

– Dusz­no mi – wy­szep­tał mag. – I kręci mi się w gło­wie…

– Pro­szę od­dy­chać głę­bo­ko. Czy wcze­śniej zda­rza­ły się panu po­dob­ne sy­tu­acje?

Ja­aziel spo­strzegł, że ko­bie­ta na­ci­snę­ła jeden z przy­ci­sków wbu­do­wa­nej w blat kon­so­li. Pa­cjen­ci na krze­słach za­czy­na­li się nie­po­ko­ić i szep­tać po­mię­dzy sobą w po­dej­rze­niu, że młody męż­czy­zna za­ła­pie się na wi­zy­tę bez ko­lej­ki. Nie wy­glą­da­li na szczę­śli­wych.

Pie­lę­gniar­ka do­strze­gła bran­so­let­kę wie­lo­funk­cyj­ne­go ze­gar­ka na nad­garst­ku maga i po­bla­dła lekko spraw­dziw­szy od­czy­ty.

– Ka­mien­ny! – za­wo­ła­ła. – Pomóż panu wstać.

Ja­aziel zo­stał ostroż­nie po­sta­wio­ny do pionu.

– Pro­szę się nie de­ner­wo­wać – mó­wi­ła pie­lę­gniar­ka. – I przede wszyst­kim, skon­cen­tro­wać na od­dy­cha­niu. Zaraz za­wo­łam dok­to­ra…

Golem, naj­wy­raź­niej za­pro­gra­mo­wa­ny do tego typu zadań, za­pro­wa­dził wciąż sła­nia­ją­ce­go się na no­gach maga do po­ko­ju za­bie­go­we­go i uło­żył na sto­ją­cej po­środ­ku ko­zet­ce. Ja­aziel wes­tchnął kilka razy dla do­da­nia sobie wia­ry­god­no­ści, ale poza tym nie robił nic wię­cej. Po chwi­li, z drzwi obok wy­ło­ni­ła się pie­lę­gniar­ka, pro­wa­dzą­ca do­py­tu­ją­ce­go się o stan pa­cjen­ta Yago Te­ixe­irę.

– Jego ci­śnie­nie prze­kro­czy­ło 250 i wy­glą­da jakby… Dok­to­rze? – za­py­ta­ła wi­dząc, że Yago za­stygł w miej­scu.

Ja­aziel rów­nież się nie po­ru­szał. Tak na wszel­ki wy­pa­dek.

– W po­rząd­ku – ode­zwał się le­karz, nie­spo­dzie­wa­nie ra­do­snym gło­sem. – Zajmę się nim Clare. Mo­żesz wziąć Ka­mien­ne­go i uspo­ko­ić po­zo­sta­łych pa­cjen­tów. Ten w ga­bi­ne­cie niech przyj­dzie w przy­szłym mie­sią­cu po wy­ni­ki.

Ko­bie­ta ski­nę­ła głową, nie kry­jąc zdzi­wie­nia. Kiedy razem z go­le­mem znik­nę­ła za drzwia­mi, Ja­aziel usiadł na le­żan­ce, a Yago roz­parł się wy­god­nie za sto­ją­cym w kącie po­miesz­cze­nia biur­kiem.

– No… – po­wie­dział roz­ba­wio­ny. – Niech mnie golem kop­nie, Jaaz, już na stu­diach mia­łeś durne po­my­sły i widzę, że nic się nie zmie­ni­łeś. Kopę lat. Coś ty zro­bił z ocza­mi?

– Nic trwa­łe­go – za­śmiał się mag. Na jego po­licz­ki po­wo­li wra­ca­ły zdro­we ko­lo­ry. – Nie od­bie­ra­łeś te­le­fo­nu – dodał z wy­rzu­tem – a za­le­ża­ło mi na cza­sie.

– Tobie za­wsze za­le­ży na cza­sie. Nigdy nie po­tra­fi­łeś zająć się tylko jedną rze­czą i mu­sia­łeś mieć roz­grze­ba­nych pięć naraz. No więc? W czym mogę pomóc sta­re­mu dru­ho­wi? Bo chyba po dia­gno­zę nie przy­sze­dłeś. Co tam masz? – za­in­te­re­so­wał się wi­dząc, jak Ja­aziel sięga po dotąd trzy­ma­ną kur­czo­wo tecz­kę.

– Zdję­cia, jak sądzę. Wiesz, że od paru lat współ­pra­cu­ję z po­li­cją? – za­py­tał wsta­jąc i pod­cho­dząc do biur­ka. Po­ło­żył do­ku­men­ty na bla­cie, a sam przy­siadł na krze­śle po prze­ciw­nej stro­nie Yago. – Jak idzie biz­nes? Co tam u żony, dzie­ci?

– Obiło mi się o uszy. A z żoną w po­rząd­ku, dzie­ci żyją, biz­nes nie ma się naj­go­rzej – stwier­dził zna­chor, wy­cią­ga­jąc z tecz­ki plik zdjęć. Za­gwiz­dał ze zdzi­wie­niem. – No, no, ale go po­kro­ili – za­wy­ro­ko­wał. – Sam spójrz – dodał, wy­cią­ga­jąc fo­to­gra­fię w stro­nę dru­gie­go maga.

– Mowy nie ma! Nie chcę. Tracę po ta­kich rze­czach ape­tyt.

– Na­praw­dę? A ja nie, cie­ka­we.

Przez długą chwi­lę Yago w mil­cze­niu prze­glą­dał zdję­cia, a Ja­aziel prze­my­kał wzro­kiem po ścia­nie tak, żeby nawet jedno jego spoj­rze­nie nie padło na po­więk­sza­ją­cą się ko­lek­cję roz­ło­żo­nych na biur­ku fo­to­gra­fii. W końcu znu­dzo­ny mo­no­to­nią po­miesz­cze­nia, wstał by rzu­cić okiem na roz­cią­ga­ją­cą się za oknem oran­że­rię.

– No do­brze – ode­zwał się zna­chor. – Po­wiesz mi, co widzę?

– Zdję­cia z sek­cji zwłok, jak sądzę, i pew­nie tro­chę ra­por­tów.

– Noo, to sam wiem. Ale z ja­kie­goś po­wo­du przy­bie­głeś z nimi wła­śnie do mnie, na do­da­tek sy­mu­lu­jąc zawał serca. Słu­cham więc.

Ja­aziel stre­ścił hi­sto­rię, którą tego po­po­łu­dnia usły­szał od Thier­re­go. Yago od­chy­lił się na krze­śle i słu­chał za­my­ślo­ny, spló­tł­szy dło­nie na po­kaź­nym brzu­chu i krę­cąc młyn­ki kciu­ka­mi.

– Oczy­wi­ście, że my, ma­go­wie nie zaj­mu­je­my się czymś tak nie­etycz­nym, jak two­rze­nie ludz­kich or­ga­nów – po­wie­dział po­wo­li i z na­ci­skiem, jed­no­cze­śnie mru­ga­jąc po­ro­zu­mie­waw­czo. – Ale, gdyby, cał­kiem hi­po­te­tycz­nie, ktoś wy­ho­do­wał taką przy­kła­do­wo, przy­sad­kę mó­zgo­wą, albo kilka, to znam tylko jed­ne­go spe­cja­li­stę, który po­tra­fił­by je sku­tecz­nie prze­szcze­pić.

 

*

 

Tak, jak obo­wiąz­kiem sil­nych jest dbać o sła­bych, tak i obo­wiąz­kiem rządu jest dbać o spo­łe­czeń­stwo. Dziś nad­szedł czas, żeby ci, któ­rzy mogą pod­ję­li de­cy­zje, które pod­jąć muszą. Era no­we­go, lep­sze­go i dłuż­sze­go życia stoi już na na­szym progu! Wy­star­czy tylko otwo­rzyć drzwi i za­pro­sić ją do środ­ka.

 

*

 

Yago podał mi na­mia­ry na ma­ga-chi­rur­ga, ale nie mogę prze­cież tak po pro­stu po­le­cieć do niego ze zdję­cia­mi i za­py­tać, czy przy­pad­kiem nie zaj­mu­je się nie­le­gal­nym prze­szcze­pia­niem or­ga­nów. A po­wo­dów tego stanu jest cał­kiem sporo.

Przede wszyst­kim to nie moje kręgi. Yago znam ze stu­diów. Spo­dzie­wa­łem się, że nie jest w nic za­mie­sza­ny i mogę li­czyć na cie­płe przy­ję­cie, ale Di­vi­no Mayer to inna klasa. Za­sia­da w Ra­dzie. Jest wła­ści­cie­lem naj­więk­szej, pry­wat­nej szklar­ni i je­dy­nym ma­giem w mie­ście, któ­re­mu udaje się ho­dow­la Cis­sus qu­adria­la­ta na skalę więk­szą, niż jedna prze­ży­wa­ją­ca ro­śli­na na sto, w efek­cie czego zmo­no­po­li­zo­wał w oko­li­cy obrót ku­ra­rą. Jest też ode mnie trzy razy star­szy, więc po­waż­na roz­mo­wa, jak równy z rów­nym od­pa­da.

Jakby tego było mało – mam po­dej­rze­nia. Może nie są do końca moje, ale ostat­nio obija mi się o uszy sporo szep­ta­nych roz­mów, z któ­rych pa­mię­tam piąte przez dzie­sią­te. Ktoś po­są­dza kogoś o prze­ka­zy­wa­nie da­nych? Pod­ko­py­wa­nie re­pu­ta­cji? Coś tam na pewno jest o zdra­dzie. Dotąd nie­spe­cjal­nie in­te­re­so­wa­łem się te­ma­tem ale wy­so­ko po­sta­wio­ny mag, który za­miast jak na­le­ży wsz­cze­piać lu­dziom wy­ho­do­wa­ne w za­ci­szu pra­cow­ni or­ga­ny, nagle za­czy­na ich za­bi­jać, pa­su­je do wszyst­kich teo­rii spi­sko­wych, z ja­ki­mi kie­dy­kol­wiek mia­łem do czy­nie­nia. A zna­jąc tem­pe­ra­ment nie­któ­rych ko­le­gów po fachu, teo­rie spi­sko­we wcale nie wy­da­ją się tak nie­praw­do­po­dob­ne.

Moja hi­po­te­za ma jed­nak luki. Przede wszyst­kim, pa­to­log twier­dzi, że ope­ra­cji do­ko­ny­wa­ły dwie różne osoby. Może ktoś ze śro­do­wi­ska Di­vi­no? Ale dla­cze­go kto­kol­wiek miał­by wsz­cze­piać bio­cy­ber­ne­tycz­ne od­po­wied­ni­ki przy­sad­ki mó­zgo­wej lu­dziom, u któ­rych przy­jął się prze­szczep na­tu­ral­nych? A co, jeśli wcale się nie przy­jął i mag pró­bu­je w ten spo­sób za­tu­szo­wać swoje błędy? A wła­śnie, jak już o tym po­my­śla­łem.

– Pusz­ka, spraw­dzi­łeś tę kli­ni­kę? – pytam, ob­ra­ca­jąc w pal­cach pro­sto­kąt wi­zy­tów­ki.

Sie­dzę na swoim ulu­bio­nym fo­te­lu i ko­ły­szę się, z no­ga­mi opar­ty­mi o skraj biur­ka. Na, pod i obok blatu wiją się kable i kurzą pod­ze­spo­ły mo­je­go uko­cha­ne­go kom­pu­te­ra.

Pusz­ka leży na sto­li­ku obok i ła­du­je ba­te­rię.

– Pusz­ka! Pusz­ka? No co jest? Chyba się nie za­wie­sił…

– Ra­czej ci się to nie spodo­ba, Ka­pi­ta­nie.

Sły­szę w końcu.

– No dawaj – wzdy­cham, do­my­śla­jąc się już, jaką re­we­la­cję ma dla mnie urzą­dze­nie.

– ERA zaj­mu­je się re­ali­za­cją po­wo­li wdra­ża­ne­go w życie pro­jek­tu cy­bor­gi­za­cji służb po­rząd­ko­wych. Na razie cy­bor­gi­za­cja nie jest obo­wiąz­ko­wa i można otrzy­mać je­dy­nie po­ło­wicz­ną re­fun­da­cję kosz­tów. Za­in­te­re­so­wa­nie jest jed­nak spore.

– Wie­dzia­łem! – Pod­ry­wam się tak gwał­tow­nie, że o mały włos spadł­bym z fo­te­la. Za­czy­nam krą­żyć po po­ko­ju. – Co też temu dur­nio­wi cho­dzi po gło­wie?! Cy­bor­gi­za­cja? Jego już cał­kiem po­gię­ło!

Pusz­ka prze­zor­nie mil­czy.

– Dzwoń do tego idio­ty! Już ja mu wy­bi­ję z głowy głu­pie po­my­sły!

Pusz­ka nadal mil­czy.

– No co?

– Jest trze­cia w nocy Ka­pi­ta­nie.

Opa­dam z po­wro­tem na fotel i przez chwi­lę myślę in­ten­syw­nie. W końcu do­cho­dzę do wnio­sku, że spra­wa z Thier­rym może po­cze­kać, przy­naj­mniej do rana, a ja po­wi­nie­nem zająć się Di­vi­no May­erem. Tylko z któ­rej stro­ny skur­czy­by­ka ugryźć?

No do­brze, a co gdy­bym nie wie­dział, od kogo po­wi­nie­nem za­cząć? Głod­ny je­stem swoją drogą, ale nie­waż­ne, póź­niej zjem. Może le­piej, gdy­bym sam po­trze­bo­wał prze­szcze­pu przy­sad­ki mó­zgo­wej? Za­łóż­my, że nie je­stem głod­nym ma­giem. Gdyby ofia­ry były z na­sze­go kręgu, wie­dział­bym wcze­śniej. Zatem punkt pierw­szy – z ja­kichś po­wo­dów nie chcę zgło­sić się do pań­stwo­we­go ośrod­ka zdro­wia, gdzie na fun­dusz wsz­cze­pią mi no­wiut­ki, bio­cy­ber­ne­tycz­ny im­plant, a w sto­łów­ce na­kar­mią pie­czo­ny­mi ud­ka­mi. Za­le­ży mi, żeby organ był żywy, chyba nie muszę za­głę­biać się tutaj w po­ziom mo­ty­wa­cji. Taką mam za­chcian­kę i je­stem w sta­nie za­pła­cić, żeby ją speł­nić. Ale na pizzę to mnie chyba nie stać. A może stać? Ale wra­ca­jąc, skąd wiem, do kogo się udać? Pusz­ka ma za­pro­gra­mo­wa­ny numer do piz­ze­rii…

Zdaję sobie spra­wę, że nie mogę tak pra­co­wać i scho­dzę do kuch­ni, zgar­nia­jąc po dro­dze Pusz­kę i nie prze­ry­wa­jąc roz­my­ślań nad spra­wą.

Jeśli pójdę do pierw­sze­go lep­sze­go maga i za­py­tam o prze­szcze­py ży­wych or­ga­nów, uzna mnie za pro­wo­ka­to­ra i wy­prze się wszyst­kie­go. Mogę bła­gać, gro­zić i pró­bo­wać prze­kup­stwa – w naj­lep­szym wy­pad­ku zo­sta­nę zi­gno­ro­wa­ny.

No, ale prze­cież mam tro­chę oleju w gło­wie i do­my­ślam się, że nikt ot tak nie przy­zna się do dzia­łal­no­ści, którą rząd uzna­je za nie­le­gal­ną. Więc jak?

– Pusz­ka! Ratuj bo z głodu umrę. Co można ugo­to­wać z tego co nam zo­sta­ło?

– Aye Ka­pi­ta­nie! Nic.

– Nic? Jak to nic!?

– Żaden z pro­duk­tów: chleb, masło orze­cho­we, kon­ser­wa z tuń­czy­kiem i ser żółty; nie na­da­ją się do go­to­wa­nia. Można przy­go­to­wać: chleb z serem żół­tym, chleb z ma­słem orze­cho­wym…

– Dobra, dobra, nie bądź już taki dow­cip­ny, Pusz­ka. Co z tego zro­bić można, wiem, tylko mi po­wiedz gdzie to jest.

– Lo­dów­ka w przed­po­ko­ju.

– A! No racja, cał­kiem za­po­mnia­łem.

Wy­cie­ram wnę­trze kon­ser­wy ostat­nim ka­wał­kiem chle­ba, na który bra­kło już masła orze­cho­we­go, prze­pi­jam ca­łość ły­kiem wody i wra­cam na górę, gdzie roz­sia­dam się wy­god­nie w fo­te­lu. Teraz je­stem w sta­nie my­śleć dalej.

Mogę wę­szyć po zna­jo­mo­ściach, ale tym tro­pem da­le­ko nie zajdę. Plot­ki, plo­tecz­ki i kuzyn ciot­ki mojej te­ścio­wej – nie ma mowy żebym w to brnął. Jak ina­czej? Po­dob­nie, tylko przez Sieć. A tam po wszyst­kim zo­sta­ją ślady.

Do­brze, więc spró­bu­ję wy­szu­ki­wa­nia, za­kła­dam oku­la­ry i za­sta­na­wiam się nad za­py­ta­niem, które do­pro­wa­dzi mnie do celu. Prze­szczep przy­sad­ki mó­zgo­wej? Tro­chę bez­po­śred­nio. No, ale spró­buj­my.

– Po­łą­cze­nie od Thier­ry – brzę­czy Pusz­ka, wy­cią­ga­jąc mnie z od­mę­tów Sieci.

Po­wo­li koń­czą mi się prze­my­co­ne z elek­trow­ni nad­wyż­ki ener­gii i za­czy­nam od­czu­wać zmę­cze­nie. Je­stem na no­gach od ponad dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin, a nie na­le­żę do ro­dza­ju pra­cu­siów, dla któ­rych to nor­mal­ne. Zie­wam i zdej­mu­ję oku­la­ry sie­cio­we z wra­że­niem, że utkną­łem w mar­twym punk­cie.

– Po­łą­cze­nie od Thier­ry – po­wta­rza Pusz­ka i przy­po­mi­nam sobie nagle, że mia­łem z przy­ja­cie­lem do po­ga­da­nia. Ta myśl od razu pod­no­si mi ci­śnie­nie, a sen­ność chowa się przy­cza­jo­na gdzieś za ro­giem świa­do­mo­ści.

– Co ty sobie w ogóle my­ślisz, ty im­be­cy­lu! – wy­krzy­ku­ję, kiedy lamp­ka sy­gna­li­zu­ją­ca po­łą­cze­nie roz­bły­ska na czer­wo­no.

Po dru­giej stro­nie za­pa­da cisza, jakby Thier­ry za­tch­nął się przy­wi­ta­niem i za­nie­mó­wił.

– Znam cię tyle lat i nigdy nie spo­dzie­wa­łem się, że wpad­niesz na tak durny po­mysł!

– No… Tak… Wiem, że jest wcze­śnie – mówi w końcu de­tek­tyw, kiedy ja zbie­ram od­dech na ko­lej­ną serię in­wek­tyw pod jego ad­re­sem. – Ale nie prze­sa­dzasz tro­chę? Weź wy­lu­zuj, obu­dzi­łem cię czy co? W kon­su­mo­wa­niu rand­ki prze­szko­dzi­łem? To prze­pro­gra­muj tę ga­da­ją­cą Pusz­kę, żeby mnie wy­ci­sza­ła.

– O cy­bor­gi­za­cji mówię kre­ty­nie!

– O cyb… – milk­nie na chwi­lę. – Ach, to ty zwi­ną­łeś mi wi­zy­tów­kę i jesz­cze mnie opie­przasz? I o co ro­bisz tyle za­mie­sza­nia?

– Jak to o co?!

– No, a o co? O głu­pią wi­zy­tów­kę. Poza tym my­śla­łem, że ze wszyst­kich magów to ty po­wi­nie­neś aku­rat zro­zu­mieć, że po­stęp nie jest taki zły. Do­dat­ko­wo, ten pro­gram ofe­ru­je spore re­fun­da­cje.

– Gówno, a nie po­stęp – war­czę, a po­blask mojej wła­snej ener­gii barwi pokój na czer­wo­no. – Wi­dzia­łeś ty kie­dyś czło­wie­ka po cy­bor­gi­za­cji? Wiesz co to z nimi robi?!

– No ra­czej. – Thier­ry brzmi spo­koj­nie. – Sporo ich ostat­nio na uli­cach.

– Oni są jak mar­twi! Wsz­cze­py za­tru­wa­ją całą ener­gię i w krót­kim cza­sie nic nie zo­sta­je, ani iskier­ka.

– Masz skrzy­wie­nie za­wo­do­we. Nikt nigdy nie wi­dział tej wa­szej ener­gii. A lu­dzie w mniej­szym bądź więk­szym stop­niu zcy­bor­gi­zo­wa­ni żyją i mają się nie­źle. W świe­cie prze­stęp­czym nawet bar­dzo nie­źle. Weź się ogar­nij tro­chę.

– Czło­wiek jest w sta­nie prze­trwać za­ra­że­nie mar­two­tą, wiemy to nie od dzi­siaj – bur­czę. – Ale to wy­ja­ła­wia or­ga­nizm i umysł. A cy­bor­gi­za­cja uza­leż­nia. Bę­dziesz wy­mie­niał coraz wię­cej mo­du­łów, aż w końcu po­zwo­lisz prze­pi­sać sobie mózg do kom­pu­te­ra i już cię nie bę­dzie.

– Hi­ste­ry­zu­jesz. Nawet jesz­cze nie pod­ją­łem de­cy­zji. Cho­ciaż jeden czy dwa pa­kie­ty ni­ko­mu jesz­cze nie za­szko­dzi­ły, a ja po­trze­bu­ję ich w pracy. Spró­buj gonić na wła­snych no­gach ta­kie­go, który zcy­bor­gi­zo­wał pięć­dzie­siąt, czy sie­dem­dzie­siąt pro­cent ciała. A jak już ja­kimś cudem do­go­nisz, to co? Po­pro­sisz żeby typ sam się zakuł?

– Po­ra­żę mu ob­wo­dy – mam­ro­czę pod nosem.

– Co tam bur­czysz? Nic nie sły­szę.

– Że je­steś idio­tą! Jasne, cy­bor­gi­zuj­my służ­by po­rząd­ko­we, bo zcy­bor­gi­zo­wa­li się nam prze­stęp­cy, niech będą tacy sami!

– Ja­aziel!

Chyba go zde­ner­wo­wa­łem. Mil­czy­my długo, aż w końcu Thier­ry od­zy­wa się pierw­szy. Brzmi na zmę­czo­ne­go.

– Dobra, dajmy temu spo­kój – mówi. – Za­dzwo­ni­łem tylko na chwi­lę, żeby za­py­tać jak ci idzie ze spra­wą.

– Jak krew z nosa.

– To po­wo­dze­nia, tylko żebyś ane­mii nie do­stał – mówi i roz­łą­cza się.

Sie­dzę wci­śnię­ty głę­bo­ko w mój mięk­ki fotel i wciąż widzę świat na czer­wo­no. Chyba na razie nie zasnę, więc rów­nie do­brze mogę jesz­cze tro­chę po­szpe­rać w Sieci. Może po­wi­nie­nem szu­kać po po­zy­tyw­nych ko­men­ta­rzach. Ot przy­kła­do­wo: ten a ten bar­dzo po­mógł mi, kiedy mia­łem pro­ble­my z przy­sad­ką… Brzmi obie­cu­ją­co. Jesz­cze parę lat ta­kiej współ­pra­cy, a skoń­czę jako zner­wi­co­wa­ny pra­co­ho­lik.

 

*

 

W ob­li­czu dez­in­for­ma­cji, po­staw­my spra­wę jasno. Cy­bor­gi­za­cja jest tań­sza, cy­bor­gi­za­cja jest sku­tecz­niej­sza i cy­bor­gi­za­cja daje więk­szą gwa­ran­cję bez­pie­czeń­stwa, niż któ­ra­kol­wiek z tak pro­pa­go­wa­nych przez magów, na­tu­ral­nych te­ra­pii!

 

*

 

Na ze­wnątrz było go­rą­co i pusto. Odkąd Pusz­ka za­par­ko­wał w cie­niu be­to­no­we­go bloku, nie minął ich ani jeden prze­cho­dzień, a ulicą prze­je­cha­ło za­le­d­wie kilka sa­mo­cho­dów. Pod­łą­czo­ny do po­jaz­du sze­ścian mo­ni­to­ro­wał teren wokół, a tym­cza­sem Ja­aziel, pół­le­żąc na fo­te­lu kie­row­cy, pró­bo­wał sku­pić uwagę do we­wnątrz.

Tym razem prze­sa­dził i czuł się jak po ogrom­nym ob­żar­stwie, tylko jesz­cze go­rzej. Świat mi­go­tał mu przed ocza­mi, a zje­dzo­ne rano śnia­da­nie nie­bez­piecz­nie pod­jeż­dża­ło do gar­dła. Ener­gia, któ­rej w ciągu dzi­siej­sze­go dy­żu­ru w po­wie­trzar­ni wchło­nął nieco za dużo, któ­rej nie był w sta­nie za­sy­mi­lo­wać, ucie­ka­ła z trze­wi z każ­dym od­de­chem. Było mu zimno i go­rą­co na prze­mian.

– Dobra, Pusz­ka, zbie­ra­my się – mruk­nął w końcu, kiedy udało mu się opa­no­wać mdło­ści i mi­go­ta­nie. – Przy­naj­mniej będę wy­glą­dał na­tu­ral­nie. Jedź do tego Ne­ve­sa, zanim uznam, że wcale mi się nie chce i w nosie mam tę całą spra­wę.

Droga nie trwa­ła długo. Pusz­ka, ko­rzy­sta­jąc z sys­te­mu mo­ni­to­ro­wa­nia na­tę­że­nia ruchu, wy­bie­rał naj­mniej uczęsz­cza­ne z sieci dróg i ani razu nie utknął w korku. Za­trzy­ma­li się w nie­wiel­kiej, za­dba­nej dziel­ni­cy dom­ków jed­no­ro­dzin­nych.

Ja­azie­lo­wi w końcu udało się opa­no­wać efek­ty przedaw­ko­wa­nia ener­gii, ale całe wnę­trze po­jaz­du aż mi­go­ta­ło od po­dry­gu­ją­cych ner­wo­wo, wie­lo­barw­nych dro­bi­nek. Mag spoj­rzał na rząd bu­dyn­ków, ma­ja­czą­cych w pół­mro­ku za oknem.

Ja­aziel odłą­czył Pusz­kę od sys­te­mu ste­ru­ją­ce­go, a z pul­pi­tu kon­tro­l­ne­go znik­nął czar­ny ekran z białą czasz­ką i skrzy­żo­wa­ny­mi pisz­cze­la­mi.

– Idę – stwier­dził. Spraw­dził w lu­ster­ku, czy że­lo­we szkła są na miej­scu i nie wy­bla­kły, po czym po­pra­wił ubra­nie. – Pa­mię­taj, że jeśli nie wrócę, mają wło­żyć cię ze mną do trum­ny, żebym nie czuł się sa­mot­ny.

– Aye aye, Ka­pi­ta­nie. I tak cię skre­mu­ją, a ja pójdę na złom, ale jeśli będę pa­mię­tał po re­star­cie, to prze­ka­żę im twoje ostat­nie ży­cze­nie.

– Dobra. Komu w drogę, temu kopa – oznaj­mił mag, wy­sia­da­jąc z sa­mo­cho­du. Za sobą usły­szał zna­jo­my trzask au­to­ma­tycz­ne­go zamka.

Sto­jąc na progu, Ja­aziel spo­dzie­wał się spo­tkać maga lub przy­naj­mniej kogoś nie­zcy­bor­gi­zo­wa­ne­go. Dla­te­go kiedy drzwi do za­dba­nej, ale nie wy­róż­nia­ją­cej się ni­czym sze­re­gów­ki otwo­rzy­ły się nagle bez żad­ne­go śladu ener­gii, wzdry­gnął się gwał­tow­nie i o mało nie spadł z ni­skich schod­ków.

– Prze­stra­szy­łem pana? – zdzi­wił się sto­ją­cy w progu sta­ru­szek. – Prze­pra­szam naj­moc­niej. Czy coś się stało?

– Nie, nic. Dok­tor Levi Neves? – upew­nił się Ja­aziel, ner­wo­wo wy­ła­mu­jąc palce i spo­glą­da­jąc na po­ły­sku­ją­cą me­ta­licz­nie, cy­ber­ne­tycz­ną dłoń, którą le­karz opie­rał na klam­ce.

– Tak, w czym mogę pomóc?

– Sły­sza­łem, że jest pan zna­nym spe­cja­li­stą w dzie­dzi­nie pro­ble­mów z przy­sad­ką mó­zgo­wą… – Mag za­wie­sił głos, cze­ka­jąc na re­ak­cję roz­mów­cy i roz­glą­da­jąc się kon­spi­ra­cyj­nie.

– Tak? – Naj­wy­raź­niej le­karz także cze­kał.

Po­wstał impas. Ja­aziel za­sta­na­wiał się po­spiesz­nie, czy nie ist­nia­ło ja­kieś hasło, kod do­stę­pu lub inny trik. Dotąd mag był prze­ko­na­ny, że dok­tor Levi Neves sta­no­wi ele­ment łą­czą­cy wszyst­kie czę­ści ukła­dan­ki i dalej bę­dzie już tylko z górki, ale naj­wy­raź­niej bra­ko­wa­ło jesz­cze cze­goś. Może klu­cza wy­sy­ła­ne­go po­przez pry­wat­ne wia­do­mo­ści, do któ­rych nie miał do­stę­pu? Albo nie prze­czy­tał ca­łe­go forum do­sta­tecz­nie do­kład­nie i po­mię­dzy po­dzię­ko­wa­nia­mi było coś wię­cej? Ale bez prze­sa­dy, kto dałby radę prze­ko­pać się przez ponad dwie­ście stron na­prze­mien­ne­go na­rze­ka­nia, po­dzię­ko­wań i pean po­chwal­nych? Wy­ja­śnie­nie mu­sia­ło leżeć gdzie in­dziej.

– Czy to twój pa­cjent? Po­cze­kam, jakby coś – do­bie­gło uszu maga od stro­ny uchy­lo­nych drzwi do sa­lo­nu i po chwi­li, w przed­po­ko­ju po­ja­wił się nie­wy­so­ki męż­czy­zna w sza­rym gar­ni­tu­rze. To jego ener­gię Ja­aziel wy­czuł, kiedy badał oto­cze­nie.

– Chyba tak – po­twier­dził z tro­ską sta­ru­szek, a po chwi­li cof­nął się do wnę­trza. – Pro­szę wejść, widzę prze­cież, że coś pana gry­zie, a nie mam za­pi­sa­nej na dzi­siaj żad­nej wi­zy­ty.

Ja­aziel prze­stą­pił próg, kry­jąc wes­tchnie­nie ulgi.

– Prze­pra­szam naj­moc­niej, po­wi­nie­nem za­dzwo­nić, ale do­pie­ro nie­daw­no zna­la­złem na­mia­ry do pana, a tak mnie boli głowa, że już zu­peł­nie nie myślę.

Le­karz mach­nął ręką ze zro­zu­mie­niem i po­pro­wa­dził maga w głąb miesz­ka­nia, gdzie znaj­do­wał się nie­wiel­ki ga­bi­net. Ubra­ny na szaro męż­czy­zna po­dą­żał za nimi.

– Mógł­byś po­cze­kać w sa­lo­nie, Efra­inie? – za­py­tał uprzej­mie le­karz.

– Jeśli to nie prze­szka­dza żad­ne­mu z panów, to wo­lał­bym zo­stać i po­słu­chać. Myślę, że mógł­bym prze­ka­zać wię­cej życia do książ­ki o panu, gdy­bym le­piej znał pana pracę – po­wie­dział męż­czy­zna i nie dając sta­rusz­ko­wi czasu na wy­ar­ty­ku­ło­wa­nie stwier­dze­nia, że ra­czej mu to prze­szka­dza, kon­ty­nu­ował: – Dla­te­go też naj­le­piej by było, gdy­bym asy­sto­wał przy ba­da­niach, a potem mógł szcze­rze po­roz­ma­wiać z pa­cjen­tem.

Neves wes­tchnął i spoj­rzał na Ja­azie­la.

– Efra­in No­gu­eira – po­wie­dział, wska­zu­jąc na pi­sa­rza – uparł się, że stwo­rzy moją bio­gra­fię. Nie wiem co on widzi w takim sta­rym czło­wie­ku, jak ja, ale po­tra­fi być bar­dzo prze­ko­nu­ją­cy. Cza­sa­mi mam wra­że­nie, jak­bym słu­chał ja­kie­goś mówcy – za­chi­cho­tał, ale spo­waż­niał po chwi­li. – Po­zwo­li pan, żeby był przy wstęp­nym ba­da­niu? Oczy­wi­ście, pro­szę od razu po­wie­dzieć, gdyby po­czuł się pan nie­kom­for­to­wo.

Ja­aziel przy­tak­nął, nie do końca na­dą­ża­jąc za roz­wo­jem sy­tu­acji. Wciąż był nieco oszo­ło­mio­ny po przedaw­ko­wa­niu ener­gii, a obec­ność cy­bor­ga przej­mo­wa­ła go chło­dem.

– Pro­szę usiąść – Neves wska­zał ma­go­wi krze­sło, a sam zajął głę­bo­ki fotel po prze­ciw­nej stro­nie biur­ka. – Swoją drogą, te oczy… – Le­karz z dez­apro­ba­tą po­krę­cił głową. – Ro­zu­miem, że to teraz modne, ale może tylko po­gar­szać pana bóle głowy. Więc na przy­szłość, pro­po­nu­ję z nich zre­zy­gno­wać.

– Tak, oczy­wi­ście – Ja­aziel po­tul­nie ski­nął głową, za­sta­na­wia­jąc się, czemu medyk nie pyta go o na­zwi­sko. – Nie mia­łem po­ję­cia.

Efra­in ro­zej­rzał się po po­ko­ju i przy­siadł na skra­ju sto­ją­cej pod ścia­ną ko­zet­ki.

– Więc? W czym mogę pomóc? – za­py­tał Levi.

-Tak, wła­śnie… – Ja­aziel po­tarł skro­nie.

Wziął głę­bo­ki od­dech i za­ci­snął lekko drżą­ce dło­nie na ko­la­nach. Mógł ra­dzić sobie z elek­tro­ni­ką i nawet ją lubić, nie wy­trzy­mu­jąc bez za­glą­da­nia do Sieci dłu­żej, niż pół dnia. Mógł nie mieć wła­snej szklar­ni i nie­chęt­nie spę­dzać czas w cu­dzych. Mógł nawet roz­ma­wiać swo­bod­nie ze sztucz­ną in­te­li­gen­cją, bo Pusz­ka był uszką i jego mar­two­ta wy­da­wa­ła się na­tu­ral­na. Z dok­to­rem Neves spra­wa wy­glą­da­ła ina­czej.

To było jak roz­mo­wa z żywym tru­pem. Mag nie wy­czu­wał obec­no­ści le­ka­rza, cho­ciaż wi­dział go i sły­szał. Dla niego Neves nie róż­nił się ni­czym od mebli czy be­to­no­wych blo­ków – był tylko mar­twą bryłą. Prze­cież jed­nak żył, a ota­cza­ją­ca go pust­ka po­wo­li, iskier­ka po iskier­ce ga­si­ła ener­gię Ja­azie­la. Mag skon­cen­tro­wał się. Za­gę­ścił prze­pływ wokół serca i ze­brał wszyst­kie roz­pro­szo­ne dro­bin­ki. Zro­bi­ło mu się tro­chę cie­plej. Le­karz pa­trzył na niego uważ­nie, ale nie po­dejrz­li­wie.

– Mam pro­ble­my z bó­la­mi głowy i cią­głym zmę­cze­niem. I tego, no… czę­stym od­da­wa­niem moczu – za­pe­rzył się. – Ostat­nio dok­tor Bor­ges, nie wiem czy sły­szał pan o nim, stwier­dził, że cier­pię na ostrą nie­do­czyn­ność przy­sad­ki mó­zgo­wej i po­wi­nie­nem pod­dać się prze­szcze­po­wi. Tylko ja… To zna­czy, tak nie bar­dzo… – Spoj­rzał mi­mo­wol­nie na me­cha­nicz­ną dłoń le­ka­rza. – A na forum było na­pi­sa­ne, że po­mógł pan wielu oso­bom z po­dob­ny­mi przy­pa­dło­ścia­mi.

– Acha. – Neves także po­pa­trzył na pro­te­zę. – Ro­zu­miem. Przy­szedł pan do mnie jako do le­ka­rza me­dy­cy­ny na­tu­ral­nej, a tu pro­szę, jakie za­sko­cze­nie. Ale niech się pan nie przej­mu­je, to pa­miąt­ka ze sta­rych cza­sów. Na chwi­lę obec­ną, nie je­stem w sta­nie pomóc. Ale pro­szę przyjść na na­stęp­ną wi­zy­tę, za jakiś ty­dzień może? – Na­ci­snął przy­cisk, a nad biur­kiem wy­świe­tlił się ho­lo­gram har­mo­no­gra­mu. – Hm… We wto­rek? Na sie­dem­na­stą? Pro­szę przyjść z wy­ni­ka­mi z po­przed­nich badań. Naj­le­piej od sa­me­go po­cząt­ku, kiedy wy­stą­pi­ły ob­ja­wy – po­wie­dział, wsta­jąc.

Ja­aziel za to sie­dział nadal, lekko oszo­ło­mio­ny. Spo­dzie­wał się, że Neves zada mu przy­naj­mniej kilka pytań od­no­śnie prze­bie­gu cho­ro­by. Zrobi może ja­kieś ba­da­nia. Spraw­dzi ci­śnie­nie krwi, które mag pie­czo­ło­wi­cie utrzy­my­wał znacz­nie po­ni­żej normy. Cza­row­nik spoj­rzał na wciąż sie­dzą­ce­go na ko­zet­ce Efra­ina i za­sta­no­wił się, czy to przez niego. Neves mógł nie chcieć ujaw­nić swo­ich po­wią­zań bio­gra­fo­wi i dla­te­go zby­wał pa­cjen­ta, usta­wia­jąc mu ko­lej­ny ter­min. Ja­aziel wstał nie­pew­nie.

– Je­stem bar­dzo wdzięcz­ny, że mnie pan przy­jął dok­to­rze Neves – po­wie­dział.

Le­karz mach­nął dło­nią.

– Tacy po­win­ni­śmy być – po­wie­dział i za­czął wy­cią­gać rękę w kie­run­ku Ja­azie­la, ale zre­zy­gno­wał, wi­dząc jak męż­czy­zna cofa się in­stynk­tow­nie. – Otwar­ci i go­to­wi po­ma­gać – do­koń­czył tro­chę smut­no. – Efra­inie, mógł­byś od­pro­wa­dzić pa­cjen­ta? Prze­pra­szam, że wy­ko­rzy­stu­ję cię jako pie­lę­gnia­rza, ale muszę wy­peł­nić parę do­ku­men­tów. Przy oka­zji spę­dzisz kilka tych, no, chwil z pa­cjen­tem.

W przed­po­ko­ju, kiedy tylko od­da­li­li się nieco od ga­bi­ne­tu, pi­sarz zła­pał dło­nie Ja­azie­la i po­trzą­snął nimi ener­gicz­nie, wpra­wia­jąc maga w osłu­pie­nie.

– Je­stem do­zgon­nie wdzięcz­ny – wy­krzyk­nął. – Nie mogę uwie­rzyć, jakie mia­łem szczę­ście, że pana spo­tka­łem! Już sama hi­sto­ria dok­to­ra jest nie­sa­mo­wi­ta, nie wiem czy wie pan, że Neves był przed laty jed­nym z pierw­szych pro­pa­ga­to­rów po­wszech­nej cy­bor­gi­za­cji. To że mo­głem uczest­ni­czyć w ba­da­niach, było wspa­nia­łe! Czy po­zwo­li mi pan prze­pro­wa­dzić z sobą wy­wiad?

-To… bar­dzo miłe? – wy­du­kał Ja­aziel, za­sta­na­wia­jąc się po­spiesz­nie.

Zna­le­zie­nie się w książ­ce bio­gra­ficz­nej nie le­ża­ło w jego pla­nach, ale z dru­giej stro­ny, zbli­ża­jąc się do pi­sa­rza, mógł zbli­żyć się także do Ne­ve­sa, nie mu­sząc z nim jed­no­cze­śnie zbyt długo prze­by­wać. A od Le­vie­go było już tylko kilka kro­ków do May­era.

Efra­in wyjął z gar­ni­tu­ru wi­zy­tów­kę.

– Czy jutro mógł­by pan spo­tkać się ze mną w ka­wiar­ni Dys­kiet­ka? O pięt­na­stej? To w cen­trum han­dlo­wym Ko­lo­seum, na pierw­szym pię­trze. Bar­dzo chciał­bym po­znać spra­wę od stro­ny pa­cjen­ta, to nada książ­ce au­ten­tycz­no­ści!

Ja­aziel przy­jął wi­zy­tów­kę i ski­nął głową.

– Po­sta­ram się być – od­po­wie­dział.

We wnę­trzu sa­mo­cho­du przy­wi­tał go Pusz­ka.

– Ka­pi­ta­nie, le­piej coś zrób z tym ci­śnie­niem, bo mi zaraz ze­mdle­jesz… A i dzwo­ni­ła Lydia. Na­gra­ła się, od­two­rzyć?

 

*

 

Każdy czło­wiek jest bo­wiem inny. Tak więc, także do każ­dej cho­ro­by trze­ba in­dy­wi­du­al­ne­go po­dej­ścia. Po­praw­nej dia­gno­zy, żmud­ne­go pro­ce­su do­bie­ra­nia leków i upew­nia­nia się, że u da­ne­go pa­cjen­ta nie po­wo­du­ją one efek­tów ubocz­nych. I to wszyst­ko czę­sto tylko po to, by zaraz póź­niej osła­bio­ny or­ga­nizm zła­pał ko­lej­ną in­fek­cję. (…)

 

*

 

Koń­czę przy­go­to­wy­wać po­ran­ną kawę i nie mogę po­zbyć się wra­że­nia, że coś jest nie tak. Do­pie­ro kiedy nie­spo­dzie­wa­ny im­puls elek­trycz­ny prze­szy­wa mój nad­gar­stek, uświa­da­miam sobie o co cho­dzi. No tak, Pusz­ka! Nie sły­szę jego syn­te­tycz­ne­go głosu, który za­wsze to­wa­rzy­szy mi od sa­me­go rana. Za to on ma pełny od­czyt GPS'a z mo­je­go ze­gar­ka i naj­wy­raź­niej uznał, że skoro wró­ci­łem do domu, to po­wi­nie­nem się nim za­in­te­re­so­wać. No i tro­chę racji ma, nawet po­zwo­lił mi się prze­spać po tym, jak Lydia pod­rzu­ci­ła mnie do domu w środ­ku nocy. Wy­glą­dam na pod­jazd, gdzie zgrab­nie za­par­ko­wa­ny stoi mój sa­mo­chód i z pewną skru­chą, w kap­ciach i szla­fro­ku, wy­cho­dzę na ze­wnątrz.

– Leżę tu już drugi dzień. My­śla­łem, że cał­kiem się roz­ła­du­ję! – sły­szę, gdy tylko otwie­ram drzwi.

-Nie dra­ma­ty­zuj – par­skam, od­pi­na­jąc łącza i za­my­ka­jąc klap­ki sze­ścia­nu. – Mam niby uwie­rzyć, że nie przy­ssa­łeś się do aku­mu­la­to­ra? Twoja ba­te­ria jest tak na­ła­do­wa­na, że zaraz chyba brak­nie wskaź­ni­ka.

– No może i pod­wę­dzi­łem jeden, czy dwa ki­lo­wa­ty – przy­zna­je bez skru­chy Pusz­ka. – Pa­mię­tasz, Ka­pi­ta­nie, że mia­łeś wczo­raj spo­tkać się z tym No­gu­eirą?

I tu mnie ma. Nie pa­mię­ta­łem, oczy­wi­ście. Prze­cież od pa­mię­ta­nia róż­nych spraw mam Pusz­kę. Poza tym Lydia sku­tecz­nie za­ję­ła moją uwagę, tak że roz­pra­sza­nie się na dro­bia­zgach, jak prze­szcze­py or­ga­nów czy wy­wia­dy z pi­sa­rza­mi, nie wcho­dzi­ło w grę.

– Dzwoń do niego – de­cy­du­ję, za­trza­sku­jąc drzwi sa­mo­cho­du i koń­cząc pa­ra­dę nie­pra­cu­ją­ce­go lenia w szla­fro­ku.

Efra­in od­bie­ra po trze­cim sy­gna­le i brzmi, jak­bym go wła­śnie obu­dził.

– Dzień dobry, prze­pra­szam, wczo­raj czu­łem się na­praw­dę źle i w ogóle nie mia­łem siły wyjść z domu… – zmy­ślam na po­cze­ka­niu, ale hi­sto­ria nawet pa­su­je do roli, którą od­gry­wam. Poza tym na­praw­dę jest mi głu­pio.

– Ale kto mówi?

– Roz­ma­wia­łem z panem u dok­to­ra Neves, mie­li­śmy się wczo­raj spo­tkać…

– A! – prze­ry­wa mi – To pan! Ależ nic się nie stało, cie­szę się, że pan dzwo­ni!

– Jeśli pan może, pro­szę wpaść do mnie – pro­po­nu­ję, chyba w ra­mach skru­chy.

– Bar­dzo chęt­nie. Ale gdzie pan miesz­ka?

– Kwia­to­wa sie­dem­na­ście.

– To wspa­nia­le! – wy­krzy­ku­je pi­sarz. – Mam nie­da­le­ko. Będę za pół ro­dzi­ny! – za­po­wia­da i roz­łą­cza się.

O cho­le­ra. Mam w domu taki bur­del, że za nic nie zdążę po­sprzą­tać.

– No to żeś po­wie­dział, Ka­pi­ta­nie – dźwię­czy Pusz­ka.

– Daj spo­kój, wy­rwa­ło mi się. Na kawę prze­cież mogę go za­pro­sić.

– Aye! To ba­kszta­giem z mio­tłą przez pokój! Szo­ruj burty!

Sły­szę ko­men­dę i na chwil­kę za­sty­gam, z nie­do­wie­rza­niem wpa­tru­jąc się w le­żą­cy na mojej dłoni sze­ścian. Nagle wszyst­kie hor­ro­ry o do­mi­na­cji sztucz­nej in­te­li­gen­cji nad rasą ludz­ką stają się praw­dzi­we.

Bie­gnąc do ła­zien­ki, zgar­niam kilka ła­do­wa­rek, ta­blet, a także gar­nek, w który kop­ną­łem po dro­dze, i wrzu­cam wszyst­ko do szaf­ki. Biorę eks­pre­so­wy prysz­nic i w cza­sie, kiedy woda spły­wa po mnie let­ni­mi stru­ga­mi, ob­my­ślam naj­bar­dziej opty­mal­ną me­to­dę na ukry­cie wszyst­kich ubrań, brud­nych na­czyń, pu­de­łek, na­rzę­dzi i za­ba­wek. Zwłasz­cza tych, które wy­szły zbyt prze­ra­ża­ją­ce, żeby się sprze­dać.

Dzwo­nek za­sta­je mnie co praw­da ubra­ne­go, ale je­dy­ne co zdą­ży­łem sprząt­nąć to bie­li­zna i za­baw­ki wa­la­ją­ce się po sa­lo­nie. Mam na­dzie­ję, że nic nie prze­oczy­łem. Jesz­cze raz ogar­niam wszyst­ko kry­tycz­nym spoj­rze­niem i uzna­ję, że ostat­nie co go­ścio­wi może wpaść do głowy to po­mysł, że je­stem ma­giem. I bar­dzo do­brze, prze­zor­ny za­wsze ubez­pie­czo­ny. Praca leży w piw­ni­cy, za zbro­jo­ny­mi drzwia­mi i upchnię­ta po szaf­kach. Na wierz­chu – pła­wię się w zdo­by­czach tech­ni­ki. Lecę otwo­rzyć drzwi i po dro­dze stwier­dzam, że zła­pa­łem za­dysz­kę.

– Za­pra­szam i pro­szę wy­ba­czyć kło­pot – mówię, wpusz­cza­jąc pi­sa­rza do środ­ka.

To mój pierw­szy gość odkąd tu za­miesz­ka­łem. Chyba nie je­stem duszą to­wa­rzy­stwa.

– Ależ nic się nie stało. – Efra­in roz­glą­da się, a jego wzrok na długą chwi­lę za­trzy­mu­je się na za­mknię­tych drzwiach do piw­ni­cy. Nie ko­men­tu­je jed­nak. – Dzię­ku­ję za za­pro­sze­nie.

– Kawy? – pytam, pro­wa­dząc go do sa­lo­nu i sa­dza­jąc na ka­na­pie, z któ­rej wcze­śniej po­spiesz­nie zgar­niam kłąb kabli.

– Chęt­nie, dzię­ku­ję – mówi i albo na­praw­dę nie przej­mu­je się ba­ła­ga­nem, albo jest na tyle do­brze wy­cho­wa­ny, żeby go igno­ro­wać. Wy­pa­ko­wu­je z torby dyk­ta­fon i nie­wiel­ki, elek­tro­nicz­ny no­tat­nik.

Cu­deń­ko. Przy­ła­pu­ję się na tym, że gapię się bez­czel­nie na urzą­dze­nie i tego tylko bra­ku­je, żeby za­czę­ła mi ciec ślin­ka. Z całą sta­now­czo­ścią od­wra­cam się w kie­run­ku kuch­ni i idę przy­go­to­wać mu tą kawę… Ja też chcę taki… Prze­klę­ta wanna.

Dwa pa­ru­ją­ce kubki stoją na ni­skim bla­cie, a roz­mo­wa cał­kiem nie chce się kleić. Efra­in wy­py­tu­je tro­chę o prze­bieg mojej cho­ro­by i spo­sób, w jaki tra­fi­łem na Ne­ve­sa, ale nie wy­da­je się za­in­te­re­so­wa­ny od­po­wie­dzia­mi. Znacz­nie bar­dziej niż moja osoba, cie­ka­wią go drzwi do piw­ni­cy. Sam zresz­tą nie po­zo­sta­ję dłuż­ny, wię­cej uwagi po­świę­ca­jąc śle­dze­niu funk­cji elek­tro­nicz­ne­go no­tat­ni­ka, niż jego wła­ści­cie­lo­wi.

Kiedy aku­rat udaje się nam ode­rwać od roz­pra­sza­ją­cych rze­czy, Efra­in chyba wy­czu­wa, że coś ukry­wam. Sam też widzę, że pi­sarz nie jest ze mną cał­kiem szcze­ry, no i mamy pro­blem, bo żaden z nas nie po­tra­fi do­brze uda­wać. W końcu de­cy­du­ję się prze­rwać impas szyb­kim kłam­stwem, zanim sy­tu­acja zrobi się jesz­cze bar­dziej nie­zręcz­na.

– To do schro­nu – in­for­mu­ję, wska­zu­jąc na okute drzwi. – Nie przej­muj się nimi.

Gdzieś po dro­dze prze­szli­śmy na „ty”.

– Do schro­nu?

Po raz pierw­szy wy­raź­nie go za­in­te­re­so­wa­łem.

– No…

Pal­ną­łem głu­po­tę, ale już za późno, żeby się wy­co­fać. Le­piej było po­wie­dzieć, że mam w piw­ni­cy sejf.

– Na wy­pa­dek wojny z ma­ga­mi – brnę dalej, li­cząc, że weź­mie mnie za nie­szko­dli­we­go wa­ria­ta, ale Efra­in wy­glą­da, jakby ktoś zdzie­lił go obu­chem przez łeb.

Wcale się nie dzi­wię. Pisze książ­kę o me­dy­cy­nie na­tu­ral­nej, którą pro­pa­gu­ją głów­nie ma­go­wie, a ja wy­ska­ku­ję z czymś takim. Chcę już od­wo­łać wszyst­ko co po­wie­dzia­łem, wy­tłu­ma­czyć się bólem głowy, być może drob­ną cho­ro­bą psy­chicz­ną i za­pro­po­no­wać spo­tka­nie kiedy in­dziej, ale pi­sarz gwał­tow­nie pod­ry­wa się na nogi i za­czy­na cho­dzić w kółko po sa­lo­nie.

– Wojna z ma­ga­mi – mam­ro­cze, a ja cze­kam, bo nie mam po­ję­cia o co cho­dzi. – No tak, po­wi­nie­nem był o tym po­my­śleć. Ale dla­cze­go u licha szu­ka­łeś po­mo­cy u Ne­ve­sa? – wy­krzy­ku­je, za­trzy­mu­jąc się nagle i świ­dru­jąc mnie spoj­rze­niem.

Je­stem tak za­sko­czo­ny, że za­sty­gam z dło­nią wy­cią­gnię­tą po kubek kawy.

– No, bo wiesz… – za­czy­nam i nagle wraca do mnie ja­kieś echo, po­zo­sta­łość z tych nie­licz­nych lek­cji psy­cho­lo­gii, na które uczęsz­cza­łem jesz­cze w cza­sach stu­denc­kich. – Dobra, skończ­my z tą szop­ką! – ko­men­de­ru­ję, ude­rza­jąc dłoń­mi w ko­la­na. – Ani ja nie je­stem pa­cjen­tem, który usi­łu­je unik­nąć le­gal­ne­go prze­szcze­pu przy­sad­ki, ani ty nie je­steś pi­sa­rzem.

Efra­in nadal mie­rzy mnie wzro­kiem, ale nie prze­ry­wa mo­je­go wy­wo­du, więc mogę się roz­pę­dzić.

– Może i je­stem ama­to­rem, ale z moim hobby, mam na co dzień do czy­nie­nia z po­li­cjan­ta­mi i po­tra­fię ich wy­czuć na ki­lo­metr, więc zrzuć wresz­cie tę przy­kryw­kę. Bar­dzo chęt­nie ci po­mo­gę, bo mamy ten sam cel, a osią­gnie­my go szyb­ciej i pro­ściej, jeśli nie bę­dzie­my mar­no­wać czasu na bzdur­ne od­gry­wa­nie ról, które zresz­tą i tak nam nie idzie. – Uno­szę dłoń, żeby uci­szyć Efra­ina, gdyby chciał mi prze­rwać, ale pod­sta­wio­ny pi­sarz wy­glą­da, jakby go za­tka­ło. – Wiem – kon­ty­nu­uję – że tacy lu­dzie jak ja, pró­bu­ją­cy roz­wią­zy­wać wszyst­ko na wła­sną ręką i plą­czą­cy się gdzieś tam wokół waż­nych spraw, wku­rza­ją was nie­mi­ło­sier­nie, ale czuję, że tym razem mi się uda! – Uśmie­cham się, bar­dziej do wła­sne­go ge­niu­szu niż Efra­ina, który robi dwa kroki w tył i z wes­tchnie­niem opada na ka­na­pę. A ja je­stem z sie­bie dumny. Prze­plo­tłem tro­chę praw­dy z odro­bi­ną kłam­stwa, do­da­łem szczyp­tę nie­do­po­wie­dzeń i go­to­we.

– Co masz na myśli, że tym razem się uda? – pyta w końcu Efra­in, po­chy­la­jąc głowę i roz­ma­so­wu­jąc skro­nie.

Nie mogę do­strzec wy­ra­zu jego twa­rzy, ale wy­obra­żam sobie, że jest zszo­ko­wa­ny.

– Sporo czasu spę­dzi­łem na fo­rach i od­kry­łem, że ktoś zaj­mu­je się nie­le­gal­nym prze­szcze­pem or­ga­nów. Nie wiem jesz­cze skąd biorą daw­ców, ale po­my­śla­łem, że Neves za­pro­wa­dzi mnie do tego, kto nad­zo­ru­je cały pro­ce­der…

I znów coś oświe­ca mój „do przed chwi­lą ge­nial­ny” umysł. Jeśli facet fak­tycz­nie jest po­li­cjan­tem, i to tro­chę bar­dziej ogar­nię­tym niż na to wy­glą­da, to będę pierw­szym po­dej­rza­nym na bar­dzo krót­kiej li­ście. Jak tak dalej pój­dzie, to Thier­ry po raz ko­lej­ny bę­dzie wy­cią­gał mnie z szam­ba, w które wpa­dam na wła­sne ży­cze­nie.

– Di­vi­no Mayer – wy­krzy­ku­je Efra­in, z trza­skiem opie­ra­jąc dło­nie o blat. – To on jest od­po­wie­dzial­ny za nie­le­gal­ne prze­szcze­py!

– Tak? – Nie muszą nawet uda­wać za­sko­cze­nia. Jego nie­spo­dzie­wa­ny wrzask wy­stra­szył mnie le­piej niż po­twór pod scho­da­mi z ostat­nie­go hor­ro­ru, na któ­rym byłem w kinie. – Ale kto to?

– Wy­so­ko po­sta­wio­ny mag! Myśli, że mu wszyst­ko wolno.

– Wszy­scy tak myślą – po­twier­dzam ma­chi­nal­nie. – Są­dzisz, że uda­ło­by się nam zna­leźć na niego ja­kie­goś haka? To mógł­by być praw­dzi­wy prze­łom! Mag umo­czo­ny w nie­le­gal­nym prze­szcze­pie or­ga­nów!

– Na pewno – po­twier­dza Efra­in, a potem milk­nie na długo.

Mam pro­blem, żeby wy­sie­dzieć w miej­scu. Wy­pi­jam całą kawę, są­cząc ją drob­ny­mi łycz­ka­mi i co chwi­la od­sta­wia­jąc kubek z po­wro­tem na blat. Z tru­dem po­wstrzy­mu­ję się, żeby fa­ce­ta nie po­ga­niać.

– Myślę, że mo­gli­by­śmy dzia­łać razem – mówi w końcu.

Dło­nie spla­ta przed twa­rzą i wy­glą­da tak po­waż­nie, że aż się go tro­chę boję. Cał­kiem ir­ra­cjo­nal­ne uczu­cie. Je­stem ma­giem i to ma­giem we wła­snym domu. To on po­wi­nien się bać. Tylko, że wkro­pi­łem sobie zie­lo­ne szkła kon­tak­to­we, mój salon przy­po­mi­na pokój roz­wy­drzo­ne­go na­sto­lat­ka, a w holu znaj­du­ją się drzwi do schro­nu. Wolne żarty.

– Co masz na myśli? – pytam.

– Wiem, gdzie miesz­ka Mayer.

Otrzy­mu­ję wy­mam­ro­ta­ną kon­spi­ra­cyj­nie od­po­wiedź. No cóż, ja też wiem, ale nie widzę po­trze­by dzie­le­nia się tą in­for­ma­cją, więc cze­kam w peł­nym na­pię­cia mil­cze­niu.

– Pla­no­wa­łem nie­dłu­go za­cząć ob­ser­wa­cję. Gdy­by­śmy mogli ob­sa­dzić kilka punk­tów, mie­li­by­śmy więk­szą szan­sę na wy­ła­pa­nie cze­goś.

Acha, pięk­nie. Upie­cze tą me­to­dą dwie pie­cze­nie przy jed­nym ogniu – bę­dzie ob­ser­wo­wał May­era, a przy oka­zji miał oko na mnie, gdy­bym pla­no­wał coś prze­skro­bać. Je­stem coraz bar­dziej prze­ko­na­ny, że Efra­in pra­cu­je dla po­li­cji. Cie­ka­we tylko, czemu prze­ko­na­li Thier­re­go o za­mknię­ciu spra­wy? Pro­wa­dzą tajne do­cho­dze­nie? Jeden wiel­ki po­li­cyj­ny bur­del, a ja tkwię w jego samym środ­ku. Ale ga­dże­ty mają fajne.

– W po­rząd­ku – zga­dzam się, od­sta­wia­jąc kubek i wsta­ję. Wy­cią­gam rękę w kie­run­ku Efra­ina i ści­ska­my sobie pra­wi­ce. – Razem po­win­no nam się udać – brzmię tak ba­nal­nie, że wła­sne słowa aż zgrzy­ta­ją mi w uszach.

Tam­ten po­da­je adres i uma­wia­my się na dzi­siej­sze po­po­łu­dnie.

– A jak to jest z twoją przy­sad­ką? Fak­tycz­nie tylko uda­wa­łeś? – pyta jesz­cze na od­chod­nym.

– Nie­ste­ty nie – po­sęp­nie­ję. – Ina­czej w ogóle nie wpadł­bym na trop tej spra­wy.

– Czyli?

Ma­cham ręką i krzy­wię się.

– Kiep­sko, ale nie ma co gadać. Są waż­niej­sze rze­czy.

Kiwa głową ze zro­zu­mie­niem i żegna się ze mną, jak­by­śmy byli wie­lo­let­ni­mi przy­ja­ciół­mi. Pa­trzę jak od­jeż­dża, a kiedy tylko znika mi z oczu, lecę do Pusz­ki i każę mu wy­brać numer Thier­re­go. Cze­kam długo, tylko po to żeby usły­szeć dźwięcz­ne: Abo­nent chwi­lo­wo nie­osią­gal­ny. Klnę na czym świat stoi i oczy­wi­ście pró­bu­ję nieco póź­niej, a potem po raz ko­lej­ny i ko­lej­ny. Przez cały dzień nie mogę się do niego do­dzwo­nić. W końcu zo­sta­wiam wia­do­mość na skrzyn­ce i idę na akcję. Szyb­ko przy­po­mi­nam sobie jak bar­dzo i dla­cze­go nie cier­pię pracy w te­re­nie.

 

*

 

W przy­pad­ku raka, te­ra­pia jak ta może trwać la­ta­mi, ruj­nu­jąc nie tylko bu­dżet cho­re­go, ale także pod­da­jąc go cią­głej tor­tu­rze psy­chicz­nej, po­chła­nia­jąc lata życia i ob­cią­ża­jąc ro­dzi­nę ogrom­nym stre­sem. Jed­nak nie je­ste­śmy już bez­sil­ni. Nie sto­imy w sy­tu­acji bez wyj­ścia, ska­za­ni na dłu­gie i bo­le­sne za­bie­gi albo na śmierć. Po­staw­my spra­wę jasno, mamy wybór! A tym wy­bo­rem jest cy­bor­gi­za­cja.

 

*

 

Cie­pły dzień prze­ro­dził się w parne po­po­łu­dnie. Na tle sza­re­go nieba wy­raź­nie od­ci­na­ły się ma­syw­ne kształ­ty fil­trów, bły­ska­ją­cych na szczy­tach czer­wo­ny­mi lam­pa­mi. Łuna roz­świe­tla­ła gęste po­wie­trze nad mia­stem.

Ja­aziel zo­sta­wił Pusz­kę w sa­mo­cho­dzie i trwał przy­cup­nię­ty za za­ło­mem muru, śle­dząc ruch przy wej­ściu do re­zy­den­cji May­era.

Efra­in wy­zna­czył kilka punk­tów ob­ser­wa­cyj­nych i przy­niósł nawet sche­ma­tycz­ny plan te­re­nu. Mag stłu­mił ziew­nię­cie. Jesz­cze pięt­na­ście minut i bę­dzie mógł zmie­nić lo­ka­li­za­cję. Spoj­rzał na ze­ga­rek. Czter­na­ście i pół mi­nu­ty. Nu­dził się nie­mi­ło­sier­nie.

Jak na razie je­dy­ny­mi oso­ba­mi, które krę­ci­ły się po oko­li­cy byli pra­cow­ni­cy May­era. Willa Di­vi­no na­le­ża­ła do naj­więk­szych, jakie Ja­aziel miał oka­zję wi­dzieć, a zaraz za nią roz­cią­ga­ły się po­ła­cie no­wo­cze­snych szklar­ni. Zbie­ra­ło się na deszcz.

Mag drgnął, wy­czu­wa­jąc za sobą czy­jąś ener­gię, ale szyb­ko roz­po­znał ją jako na­le­żą­cą do zbli­ża­ją­ce­go się Efra­ina. Przy­brał po­waż­ny wyraz twa­rzy i udał, że jest cał­kiem po­chło­nię­ty ob­ser­wa­cją.

 

*

 

Wskaź­nik tętna pod­sko­czył gwał­tow­nie, a po chwi­li spadł nie­bez­piecz­nie nisko. Po­wie­trze prze­szy­ła seria prze­cią­głych, ul­tra­dź­wię­ko­wych pi­sków, któ­rych źró­dłem był nie­wiel­ki sa­mo­chód, za­par­ko­wa­ny da­le­ko od cen­trum, w po­bli­żu ze­spo­łu pry­wat­nych szklar­ni.

Go­le­my w re­zy­den­cji May­era i w pro­mie­niu kil­ku­na­stu ki­lo­me­trów wokół wpa­dły w szał.

Pod sie­dze­niem pa­sa­że­ra leżał nie­wiel­ki, me­ta­lo­wy sze­ścian. Wszyst­kie jego dyski zo­sta­ły wy­czysz­czo­ne.

 

*

 

Każdy wiek ma swoje… Nie, nie tak.

Każdy wiek ma swój… Skup się, to musi brzmieć do­brze. Od po­cząt­ku!

Tym, co po­zo­sta­je po wie­kach mi­nio­nych, jest po­stęp. To nowe ścież­ki życia, które wy­ty­czo­ne… Nie… To nowe ścież­ki życia, które ob­ra­li nasi oj­co­wie, a przed nimi dzia­do­wie i całe ge­ne­ra­cje przod­ków. To hi­sto­ria ich od­wa­gi i po­świę­ce­nia…

 

*

 

Budzę się po­wo­li, dziw­nie ocię­ża­ły, w po­miesz­cze­niu, które pach­nie zna­jo­mo, ale na pewno nie domem. Szpi­tal? Może być. Z moim szczę­ściem od­wie­dzam je cał­kiem czę­sto. Sep­tycz­ne za­pa­chy środ­ka de­zyn­fe­ku­ją­ce­go i leków pa­su­ją, ale spod tego wszyst­kie­go prze­bi­ja się cha­rak­te­ry­stycz­na woń kawy i cze­goś jesz­cze. Pizza? Ale dla­cze­go? Z boku sły­szę od­głos krzą­ta­ni­ny i po­je­dyn­cze, mam­ro­ta­ne słowa. Tok­sy­na, któ­rej ślady czuję w or­ga­ni­zmie za­bu­rza prze­pływ i zdol­ność od­czy­ty­wa­nia ener­gii, ale to ra­czej efekt ubocz­ny, a nie śro­dek prze­ciw magom. Coś po­pi­sku­je iry­tu­ją­co tuż nad moim uchem.

Wszyst­ko wska­zu­je na to, że znów tkwię po uszy w kło­po­tach i oczy­wi­ście nikt nie wie, gdzie mnie szu­kać. W takim razie muszę ostroż­nie osza­co­wać, na ile owe kło­po­ty są po­waż­ne. Cóż, na szczę­ście je­stem we­te­ra­nem. Po­wo­li wbi­jam na mak­sy­mal­ny level. Wsia­dam na zie­lo­ne­go jed­no­roż­ca i ob­jeż­dżam oko­li­ce.

Za­cho­wu­ję przy­tom­ność, mniej lub bar­dziej i poza wra­że­niem dys­pro­por­cji rze­czy­wi­sto­ści, od któ­re­go kręci mi się w gło­wie, wszyst­ko chyba mam całe. Przy­naj­mniej nic mnie nie boli, czyli by­wa­ło go­rzej. Ale to nie­ste­ty nie gwa­ran­tu­je, że go­rzej się już nie zrobi. Pod moją czasz­ką prze­le­wa się stru­myk w dziw­nym ko­lo­rze, a serce ma wy­jąt­ko­wo nie­ty­po­wy od­cień. Nie po­do­ba mi się to. Zjadł­bym konia z ko­py­ta­mi. Nie, nie cie­bie. Głupi jed­no­ro­żec. Kto byłby na tyle po­rą­ba­ny, żeby jeść jed­no­roż­ce?!

Pró­bu­ję przy­po­mnieć sobie co się stało, ale nie pa­mię­tam nic poza ob­ser­wa­cją re­zy­den­cji, a potem krót­kim ukłu­ciem, jakby ugryzł mnie owad. Może i ugryzł? Jakiś tru­ją­cy, in­sek­to­po­dob­ny golem May­era. W takim razie Efra­in, który był w tam­tym mo­men­cie tuż za mną, praw­do­po­dob­nie wi­dział wszyst­ko i za­brał mnie do szpi­ta­la. Może za­mó­wił sobie pizzę? I to chyba on krzą­ta się obok. Głos brzmi zna­jo­mo. Jed­no­ro­żec!? – uświa­da­miam sobie nagle. Co oni mi po­da­li? Dobra, muszę tro­chę oczy­ścić mózg… O tak już le­piej. Teraz uchy­lić lekko jedno oko. No, se­za­mie otwórz się! Lewe nie re­agu­je, za­pa­mię­tam to sobie. Spró­buj­my prawe.

W końcu udaje mi się unieść obie po­wie­ki i zdaję sobie spra­wę, że wcale nie je­stem w szpi­ta­lu. W każ­dym razie, co do Efra­ina się nie po­my­li­łem.

– Obu­dzi­łeś się? – pyta ze zdzi­wie­niem, po­chy­la­jąc się nade mną.

Ma na sobie zie­lo­ny kom­bi­ne­zon służb me­dycz­nych, z maską, czep­kiem i gu­mo­wy­mi rę­ka­wicz­ka­mi włącz­nie. Wzdry­gnął­bym się gdyby nie to, że wła­śnie zda­łem sobie spra­wę, że nie mogę się ru­szać. Mówić też jakoś nie bar­dzo, język mam opuch­nię­ty i cał­kiem nie­zdat­ny do użyt­ku. Wy­da­ję z sie­bie pełne pre­ten­sji wes­tchnie­nie, ale na Efra­inie nie robi to żad­ne­go wra­że­nia. Maj­stru­je coś przy kro­plów­ce, pod­łą­czo­nej do mo­je­go przed­ra­mie­nia.

– Nie martw się – mówi uspo­ka­ja­ją­co. – Po­przed­nim razem nie po­szło mi naj­le­piej, bo po­pra­wia­łem ro­bo­tę spar­ta­czo­ną przez tego prze­klę­te­go maga, ale teraz wszyst­ko bę­dzie do­brze. Je­stem ci do­zgon­nie wdzięcz­ny, że otwo­rzy­łeś mi oczy.

No do­brze, w ta­kich ta­ra­pa­tach to ja jesz­cze nie byłem. A w ogóle to cie­ka­we, co on przez to wszyst­ko ro­zu­mie, bo ja nie mam po­ję­cia. Ni­ko­mu żad­nych oczu nie otwie­ra­łem, a moje ge­nial­ne tezy, jeśli już wpad­nę na po­mysł jak na­pra­wić świat, przy­ja­cie­le zby­wa­ją śmie­chem. A pro­pos ge­niu­szu, mogę sobie po­gra­tu­lo­wać. Efra­in po­li­cjan­tem… A Thier­ry wbi­jał mi do głowy, żebym my­ślał sze­rzej, za­miast sku­piać się od razu na jed­nej teo­rii. Po­zwo­li­łem się po­dejść jak skoń­czo­ny idio­ta.

Sku­piam całą roz­la­złą ener­gię i dzie­lę na dwie czę­ści. Pierw­sza ma zająć się oczysz­cze­niem or­ga­ni­zmu z tok­sy­ny i za­blo­ko­wać jej na­pływ. Przy­spie­sza prze­mia­nę ma­te­rii i po­wo­li pod­wyż­sza ci­śnie­nie krwi. Drugą wy­sy­łam na re­ko­ne­sans. Szu­kam w po­miesz­cze­niu punk­tu za­cze­pie­nia, ale wy­czu­wam je­dy­nie słabe za­so­by ener­ge­tycz­ne gdzieś pod jedną ze ścian i za­sta­na­wiam się, czy w ogóle uda mi się do nich się­gnąć. Jest jesz­cze Efra­in, cie­ka­we czy po­tra­fił­bym go wy­dry­lo­wać? Pró­bu­ję ostroż­nie, iskier­ka po iskier­ce ścią­gać jego ener­gię do sie­bie, ale więk­szość gubi się gdzieś po dro­dze. Je­stem zbyt roz­chwia­ny na pre­cy­zyj­ne akcje. Moje po­wie­ki są cięż­kie i bar­dzo, ale to bar­dzo chcą opaść. Muszę być jak ko­man­dos… Ko­man­do­si nie jeż­dżą na jed­no­roż­cach.

– Za­wsze kon­cen­tro­wa­łem się na na­pra­wia­niu cu­dzych błę­dów – jego głos do­cie­ra do mnie jak przez gruby kłąb waty – zaj­mo­wa­łem się re­dak­cją, prze­pi­sy­wa­łem wy­stą­pie­nia dla No­we­go Roz­wo­ju, chcia­łem nawet dać lu­dziom, któ­rych oszu­ka­li ma­go­wie, po­rząd­ne bio­cy­ber­ne­tycz­ne wsz­cze­py. Jakoś się nie kwa­pi­li, a ja nie je­stem zbyt cier­pli­wy. W końcu uzna­łem, że naj­lep­sza me­to­da, to nie dys­ku­to­wać, tylko uśpić ich i na stół. Wiesz, po­cho­dzę z ro­dzi­ny le­ka­rzy. Za­wsze mie­li­śmy ga­bi­net w domu i mu­sia­łem iść na stu­dia. Ale to nie dla mnie. Bę­dziesz moim ostat­nim pa­cjen­tem – mówi z dumą, a ja wal­czę z wszech­ogar­nia­ją­cą sen­no­ścią.

Muszę za­blo­ko­wać kro­plów­kę, bo nie na­dą­żam z oczysz­cza­niem. Na­praw­dę lubię moją przy­sad­kę i za­szczyt bycia ostat­nim pa­cjen­tem jakoś do mnie nie prze­ma­wia. A nawet gdyby, to je­stem ma­giem! On chce wsz­cze­pić elek­tro­ni­kę w maga! Mogę nie prze­żyć sa­me­go szoku. To jak wlać wodę do chłod­ni­cy. Pier­dyk­nie… I za­bi­je mnie wła­sna ener­gia.

Do­świad­cze­nie do­świad­cze­niem, ale gdzie ze­spół ra­tun­ko­wy?

- Jak już mó­wi­łem, otwo­rzy­łeś mi oczy. Dla­te­go chcę się od­wdzię­czyć, to mój pre­zent po­że­gnal­ny, dla cie­bie.

Na chwi­lę znika z mo­je­go pola wi­dze­nia. Sły­szę ciche, me­ta­licz­ne po­brzę­ki­wa­nie, a potem od­głos, jaki wy­da­ją koła prze­su­wa­ją­ce się po płyt­kach. I cią­gle to dźwię­cze­nie.

– Za­wsze wie­dzia­łem, że ma­go­wie są pod­stęp­ni i dwu­li­co­wi – kon­ty­nu­uje – ale nigdy nie po­my­śla­łem, że szy­ku­ją się do wojny. A to prze­cież tak oczy­wi­ste! Te prze­szcze­py, które prak­ty­ku­ją tylko po to, żeby uza­leż­nić od sie­bie ludzi. Zbie­ra­ją armię, ale nie po­zwo­lę im na to! Ude­rzę w samo serce hydry i wyrwę je go­ły­mi rę­ka­mi! Usunę May­era! – wy­krzy­ku­je, ude­rza­jąc za­ci­śnię­tą pię­ścią w pierś.

Na­praw­dę? May­era? Mayer usma­ży go jed­nym spoj­rze­niem. Czu­łem ener­gię maga, roz­le­wa­ją­cą się po całej re­zy­den­cji i szklar­ni, choć da­le­ko mu do naj­sil­niej­sze­go z Rady. Nie, Di­vi­no jest cał­kiem bez­piecz­ny, go­rzej ze mną. Tra­fi­łem na wa­ria­ta.

Tym­cza­sem, chyba udało mi się spo­wol­nić na­pływ środ­ka na­sen­ne­go. De­spe­rac­ko się­gam w kie­run­ku, skąd wy­czu­wam słabe pro­mie­nio­wa­nie. Mam pro­blem z ubra­niem w myśli tego, co chcę zro­bić. Wszyst­ko dzie­je się tak po­wo­li.

Nie­spo­dzie­wa­ny trzask i plusk od­wra­ca­ją uwagę Efra­ina. Klnąc ze zdzi­wie­niem znów znika mi z oczu. Nie mam po­ję­cia co zro­bi­łem, ale po po­miesz­cze­niu roz­le­wa się du­szą­cy smród for­ma­li­ny. Ma­szy­na obok mnie po­pi­sku­je coraz czę­ściej wraz z tym, jak ener­gia przy­spie­sza moje funk­cje ży­cio­we. Po­trze­bu­ję wię­cej, więc się­gam przez pokój, skąd sły­szę ko­lej­ne trza­ski i tupot kro­ków. Cie­ka­we co wła­śnie zro­bi­łem?

Chyba jed­nak za dużo tej sub­stan­cji krąży już w moich ży­łach. Musze się sku­pić. Sku­uupić…

Z tą myślą za­sy­piam.

 

*

 

Mag otwo­rzył oczy i wzdry­gnął się gwał­tow­nie, wi­dząc tuż nad sobą nie­na­tu­ral­nie po­więk­szo­ną, ko­bie­cą twarz.

- Obu­dzi­ła się śpią­ca kró­lew­na. - Eva wy­pro­sto­wa­ła się i pod­par­ła pod boki.

Ja­aziel ostroż­nie usiadł i roz­ma­so­wał skro­nie. Ro­zej­rzał się. Nie znaj­do­wał się już w przy­po­mi­na­ją­cym szpi­tal po­miesz­cze­niu ope­ra­cyj­nym. Za­miast tego sie­dział na sze­ro­kim, mięk­kim łóżku w urzą­dzo­nej w od­cie­niach brązu sy­pial­ni. Dzwo­ni­ło mu w uszach. Przez prze­suw­ne drzwi do po­miesz­cze­nia wpa­dła resz­ta ze­spo­łu.

– Co ci znowu do tego dur­ne­go łba strze­li­ło?! – wy­krzyk­nął Gu­imar, do­wód­ca ósme­go od­dzia­łu ma­gicz­nych sił po­rząd­ko­wych. – Je­steś kon­sul­tan­tem Ja­aziel. Kon-sul-tan-tem! Jak sama nazwa wska­zu­je, słu­żysz nam do kon­sul­ta­cji. Nie uczest­ni­czysz w ak­cjach i na pewno nie pa­ku­jesz się, bez wspar­cia, w sam śro­dek ba­ła­ga­nu!

Ja­aziel nie od­po­wia­dał. Miał za to ocho­tę na­kryć głowę koł­drą i po­now­nie za­paść w sen.

- Daj spo­kój, taki już jest. - Kas­sio, który po­ja­wił się w po­ko­ju za do­wód­cą po­ło­żył dłoń na jego ra­mie­niu. – Mo­głeś cho­ciaż na­pi­sać komuś z nas, co pla­nu­jesz. Za­czę­li­śmy cię szu­kać jak tylko ode­bra­li­śmy sy­gnał alar­mo­wy.

– Co z Efra­inem? – za­py­tał Ja­aziel, przy­po­mi­na­jąc sobie ostat­nie wy­da­rze­nia. – Macie go? Kur­czę, Pusz­ka, gdzie jest Pusz­ka?

– Acha, razem z dzien­ni­ka­mi i całą masą do­wo­dów. Mayer nie miał po­ję­cia, że jego pa­cjen­ci giną, a po­li­cja pro­wa­dzi do­cho­dze­nie. Wściekł się. Jest cał­kiem cięty na tego do­mo­ro­słe­go zna­cho­ra. A twoja pusz­ka ma czy­ściut­kie dyski. No, pra­wie, sys­tem oca­lał i dzię­ki temu w końcu cię na­mie­rzy­li­śmy, ale ka­len­da­rza i nu­me­rów nie znaj­dziesz.

– A wy skąd o tym wie­cie? I nie ma ka­len­da­rza? A niech mnie.

– Thier­ry dzwo­nił do Kas­sio. Uznał, że kto jak kto, ale twój brat po­wi­nien wie­dzieć co się z tobą dzie­je. Błęd­nie oczy­wi­ście.

Ja­aziel na­stro­szył się i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– To nie była wasza spra­wa, nie mo­głem an­ga­żo­wać środ­ków Rady do pry­wat­ne­go do­cho­dze­nia.

– Je­steś czę­ścią tych środ­ków.

– Ale tylko w go­dzi­nach pracy!

– My pra­cu­je­my dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny na dobę!

– Daj­cie już spo­kój. – Eva unio­sła dło­nie. – Prze­cież do­brze się stało, sam mó­wi­łeś Gu­imar. Poza tym Ja­aziel po­ra­dził sobie jako przy­nę­ta cał­kiem nie­źle. Może po­win­ni­śmy sto­so­wać tę me­to­dę czę­ściej?

Po ple­cach sie­dzą­ce­go na łóżku maga prze­bie­gły ciar­ki.

– Nie no, może nie – za­czął. – Le­piej zo­sta­nę przy kon­sul­ta­cjach, idą mi znacz­nie le­piej. Po­kon­sul­tu­ję sobie u was, po­kon­sul­tu­ję w po­li­cji…

– Dobra, zbie­ra­my się – za­de­cy­do­wał Gu­imar. – Zaraz przy­je­dzie ze­spół sprzą­ta­ją­cy, więc wypad z łóżka. Po­sie­dze­nie rady jest już zwo­ła­ne. Wie­zie­my tego dra­nia pod try­bu­nał. I za­po­mniał­bym, Ja­aziel. – Spoj­rzał groź­nie na młod­sze­go maga. – Tym razem żad­nej elek­tro­ni­ki. Prze­my­cisz ten cho­ler­ny ze­ga­rek, a oso­bi­ście po­sta­ram się, żebyś już nigdy nie zo­ba­czył nic poza wnę­trzem szklar­ni!

 

*

 

Kara śmier­ci nie jest karą. To pa­ro­dia spra­wie­dli­wo­ści, nie­ludz­ka ze­msta, na którą nie ma miej­sca w pań­stwie prawa. Al­bo­wiem jeśli nie wolno od­bie­rać życia dru­gie­mu czło­wie­ko­wi, to kim są sę­dzio­wie, by być ponad tą pro­stą i spra­wie­dli­wą za­sa­dą?

 

*

 

Pusz­ka nadal na­pra­wia sys­tem, uszko­dzo­ny po ostat­nim, po­spiesz­nym czysz­cze­niu da­nych. Może po­wi­nie­nem zmie­nić me­cha­nizm obro­ny? Mam wy­rzu­ty su­mie­nia. Nie­wiel­ki, me­ta­lo­wy sze­ścian leży nie­na­tu­ral­nie cicho na biur­ku, pod­pię­ty sie­cią kabli do jed­nost­ki sta­cjo­nar­nej, a ja zbie­ram się, żeby za­dzwo­nić do Thier­re­go. Z uczu­ciem, jak­bym zdra­dzał sta­re­go druha, wy­bie­ram numer w urzą­dze­niu za­stęp­czym i chwi­lę póź­niej, po dru­giej stro­nie sły­szę zna­jo­my głos.

– To ja, Jaaz – mówię, za­miast po­wi­ta­nia.

– Hej! Co jest z tobą? Brzmisz jak­byś przed chwi­lą we­tknął palce do gniazd­ka żeby wy­trzeć kurz w środ­ku – żar­tu­je Thier­ry, ale chyba jest zde­ner­wo­wa­ny.

– A bo sie­dzia­łem i jak głupi pra­co­wa­łem, a oka­za­ło się, że zła­pa­li tego go­ścia. Z cał­kiem kon­kret­ny­mi do­wo­da­mi – skar­żę się.

– Ta, wła­śnie do­sta­łem in­for­ma­cję. Dziw­na ta spra­wa. No, ale która nie jest.

– Dziw­na? – pytam z na­głym nie­po­ko­jem.

– Sam po­wi­nie­neś za­uwa­żyć. To już druga spra­wa, nad którą pra­cu­je­my razem, a która koń­czy się na­głym od­na­le­zie­niem win­ne­go wraz ze wszyst­ki­mi ma­te­ria­ła­mi ob­cią­ża­ją­cy­mi, ale cał­kiem bez na­sze­go udzia­łu. A w do­dat­ku, znów nie dożył, żeby sta­nąć przed sądem. I Jaaz, to druga nasza spra­wa, ale w wy­dzia­le już siód­ma w prze­cią­gu ostat­nich dwóch lat. Nie po­do­ba mi się to. Moim prze­ło­żo­nym chyba też nie.

– Po co tyle za­mie­sza­nia o to, że mor­der­ca do­stał za­wa­łu? Przy­naj­mniej prasa ma uży­wa­nie. A ro­bi­li­ście kie­dyś ja­kieś testy? Może psy­cho­pa­ci pro­wa­dzą ner­wo­wy i w ogóle nie­zdro­wy tryb życia.

– Jaaz… tu nie cho­dzi o to że on wy­ki­to­wał – mówi z iry­ta­cją. – Tylko o to, czy ktoś mu w tym po­mógł. Czy ak­cep­tu­jąc przy­pad­ko­wość zgo­nów tych sied­miu, nie wy­ho­do­wa­li­śmy sobie jesz­cze więk­sze­go po­two­ra. Ta­kie­go, któ­re­go ist­nie­nia nie je­ste­śmy w sta­nie udo­wod­nić. Więc jak go zła­pać?

– Po­two­ra? – czuję się jed­no­cze­śnie do­tknię­ty i za­nie­po­ko­jo­ny, przy­po­mi­na­jąc sobie am­fi­te­atral­ną salę wy­peł­nio­ną za­kap­tu­rzo­ny­mi po­sta­cia­mi, a po­środ­ku, całe pię­tro niżej krze­sło, na któ­rym sie­dział Efra­in. – Thier­ry, dziw­nie brzmisz.

– A tam. Mam po pro­stu złe prze­czu­cia co do tej spra­wy. Co do każ­dej z nich. Zu­peł­nie jak­bym stał się za stary, za wolny i gonił tych wszyst­kich ban­dzio­rów po omac­ku, w ja­kiejś dur­nej, gę­stej mgle. I jakby coś mi umy­ka­ło…

– Chyba obaj po­trze­bu­je­my urlo­pu.

– Ano chyba tak. Tylko mnie nie ode­tną prądu.

– Prądu? – pytam, za­sko­czo­ny zmia­ną te­ma­tu.

– Mam zna­jo­me­go w elek­trow­ni.

– Oczy­wi­ście, że masz.

– W tej dru­giej – pre­cy­zu­je. – Jutro mają cię od­ciąć. Po­wiedz mi co ty z tym prą­dem ro­bisz, jesz go? Jak zo­ba­czy­łem ile ki­lo­wa­tów na­bi­łeś…

– Bo za­miast za­ra­biać, ga­niam za ja­kimś scho­ro­wa­nym na serce psy­cho­pa­tą! – od­gry­zam się. – Słu­chaj, jak dobry jest ten przy­ja­ciel? Mógł­by z dzień, dwa… Może ty­dzień po­cze­kać? Do tego czasu coś skom­bi­nu­ję.

– Mowy nie ma. Sys­te­mu nie oszu­kasz. Ale jak je­steś głod­ny to odłącz korki i wpad­nij, zo­sta­ło jesz­cze tro­chę wą­trób­ki i trzy­mam parę piw w lo­dów­ce.

 

*

 

Ja­aziel już od kilku minut żuł za­pa­mię­ta­le, pró­bu­jąc prze­łknąć ko­lej­ny kęs obia­du, który upar­cie sta­wał mu w gar­dle. Popił zim­nym piwem pro­sto z bu­tel­ki.

– No i on tam prze­kli­na coraz gło­śniej – mówił Thier­ry, ge­sty­ku­lu­jąc wi­del­cem – a Bren­do je­dzie coraz szyb­ciej na ma­nu­al­nym. Zjeż­dża na długą pro­stą, cał­kiem pu­ściut­ką, a tam­ten na tyl­nym sie­dze­niu wy­zy­wa go po wszyst­kich po­ko­le­niach wstecz. Pa­trzę w bok, żeby zo­ba­czyć jak radzi sobie mój part­ner, a ten drań pusz­cza do mnie oko i nagle wdep­tu­je ha­mu­lec w pod­ło­gę. My­śla­łem że mi ham­bur­ger nosem wy­le­ci. Nasz gość z tyłu roz­ma­ślił twarz na krat­ce tak, że od­ci­snął się każdy prę­cik i nawet ta drob­na sia­tecz­ka, a Bren­do pyta go czy wi­dział tego je­le­nia? Póź­niej wszyst­kim w wię­zie­niu roz­po­wia­dał, że jak go zgar­nę­li, to żywy jeleń wy­padł im na drogę! Jaaz, serio, co się z tobą ostat­nio dzie­je? Nigdy nie po­tra­fi­łeś pół mi­nu­ty usie­dzieć w miej­scu, a teraz na­wi­jam już do­brych pięt­na­ście, a ty ledwo co w ta­le­rzu dłu­biesz.

– Nic. Mów dalej. – Ja­aziel uśmiech­nął się, po­pi­ja­jąc ko­lej­ny łyk piwa. Ob­ser­wo­wał jak małe iskier­ki ener­gii płyną w ukła­dzie przy­ja­cie­la, przy­po­mi­na­jąc ty­sią­ce sa­mo­cho­dów po­ru­sza­ją­cych się po skom­pli­ko­wa­nej sieci au­to­strad. – Mów dalej, mów jak naj­wię­cej. Chcę to za­pa­mię­tać, póki jesz­cze je­steś sobą.

– Ja pier­do­lę, Ja­aziel. Na­praw­dę, jak tak ga­dasz i pa­trzysz, to wą­trób­ka w gar­dle staje. To tylko pa­kiet mi­ni­mal­ny. Zwięk­sze­nie wy­daj­no­ści pod­sta­wo­wych ukła­dów mo­to­rycz­nych, nie stanę się żad­nym pie­przo­nym cy­bor­giem z kom­pu­te­rem w gło­wie! Ogar­nij się!

 

*

 

Je­dzie­my w ciszy. Pusz­ka po­słusz­nie zmie­nia drogę błą­dząc w ko­lej­ce sa­mo­cho­dów i bez okre­ślo­ne­go celu, po­dą­ża­jąc na wskroś przez mia­sto do­kład­nie tak, jak mu po­le­ci­łem.

Pa­trzę przez okno i wy­da­je mi się, jak­bym po raz pierw­szy wi­dział be­to­no­we­go mo­lo­cha, cią­gną­ce­go się po ho­ry­zont, który po­łknął mnie lata temu. Do­pie­ro teraz ro­zu­miem mo­je­go brata.

Wszyst­ko co mnie ota­cza jest takie szare, takie spo­koj­ne… Takie mar­twe. Nawet lu­dzie, cho­ciaż w więk­szo­ści tlą się jesz­cze w nich iskier­ki życia, wy­da­ją się je­dy­nie we­ge­to­wać. Po­ru­sza­ją się po usta­lo­nych tra­sach, ma­chi­nal­nie wy­ko­nu­jąc swoje obo­wiąz­ki. Nie ma w nich ra­do­ści, a pły­ną­ca w ży­łach ener­gia jest chora jak całe to mia­sto. Jesz­cze nigdy widok do­rod­ne­go po­mi­do­ra, doj­rze­wa­ją­ce­go po­wo­li w za­ci­szu szklar­ni nie wy­da­wał mi się tak ku­szą­cy.

– Ka­pi­ta­nie, pa­li­wo się koń­czy – mówi Pusz­ka. – Dokąd je­dzie­my?

 

*

 

Nad­cho­dzi nowa era! Nad­cho­dzą wiel­kie prze­mia­ny! Nie­ba­wem każdy z nas bę­dzie pła­wił się w pną­czu mi­kro­ka­bli, opla­ta­ją­cych wszel­kie aspek­ty życia. Nad­cho­dzi kru­cja­ta nio­są­ca do­sta­tek i po­stęp dla każ­de­go bez wzglę­du na rasę, wiek i prze­ko­na­nia. Idzie nowe! Nie łudź­cie się, że jeśli teraz bę­dzie­cie mil­czeć, póź­niej zo­sta­nie wam coś do po­wie­dze­nia.

Bo w tym całym przed­się­wzię­ciu nie cho­dzi o nas, a je­dy­nie o to, o ile dłu­żej mo­gli­by­śmy pra­co­wać, gdyby od­su­nąć na bok po­trze­bę snu i za­po­mnieć o zmę­cze­niu.

Wsadź­my kable w głowy na­szych nie­mow­ląt. Za­stąp­my tkan­kę kost­ną szkie­le­tem ze sto­pów me­ta­li, a układ ner­wo­wy na­no­prze­kaź­ni­ka­mi. Wresz­cie za­mień­my nasze ludz­kie serca na me­cha­nicz­ne pompy, a uczu­cia i myśli prze­pisz­my na kod bi­nar­ny! W końcu nie­waż­ne – isto­ta ludz­ka, cy­borg czy kom­pu­ter, by­le­by zre­ali­zo­wać plan wzro­stu go­spo­dar­cze­go!

Ale ja, jako mag i przede wszyst­kim jako czło­wiek, trwam w prze­ko­na­niu, że jeśli bę­dzie­my dzia­łać, jeśli do­ło­ży­my wszel­kich sta­rań i ni­cze­go nie po­mi­nie­my, udo­wod­ni­my że mo­że­my po­zo­stać ludź­mi. Mar­two­ta ogar­nę­ła naszą pla­ne­tę, ale to nie powód, byśmy także i my stali się mar­twi. Po­stęp, który pro­wa­dzi do śmier­ci to de­gra­da­cja. Dla­te­go celem, do któ­re­go dą­ży­my, jest przy­wró­ce­nie życia na­szej pla­ne­cie. Nie­waż­ne, jak długo bę­dzie to trwa­ło, ani jakie po­nie­sie­my kosz­ty. Taka jest nasza wola, wola wol­nych ludzi, któ­rych po­łą­czył wspól­ny cel. I mimo wielu trud­no­ści, mimo dłu­giej, krę­tej i stro­mej drogi zo­ba­czy­my wresz­cie jak nasza pla­ne­ta na po­wrót staje się zie­lo­na.

Hi­sto­ria roz­są­dzi, czy mamy rację.

Koniec

Komentarze

Ok, już dużo le­piej, tylko takie tyci tyci jesz­cze su­ge­stie:

Nie­wiel­ki, po­moc­ni­czy golem plą­tał się wokół, ły­piąc okrą­głym okiem, a Pusz­ka leżał na sto­li­ku i uda­wał, że jego obec­ność w piw­ni­cy jest jak naj­bar­dziej na miej­scu. 

Czyja obec­ność? Jego czy go­le­ma? Nadal pod­miot jest nie­ja­sny.

Ja­azie­lo­wi słu­żył jako za­pa­so­wy moduł ener­ge­tycz­ny, mag pa­ko­wał do niego wła­sną nad­wyż­kę, a potem wy­cią­gał w razie po­trze­by i cho­dzą­ce no­życz­ki. 

Le­piej jest choć zmia­ni­la­bym szyk żeby już żad­nych wat­pli­wo­sci nie bylo: Ja­azie­lo­wi słu­żył jako cho­dzą­ce no­życz­ki i za­pa­so­wy moduł ener­ge­tycz­ny, mag pa­ko­wał do niego wła­sną nad­wyż­kę, a potem wy­cią­gał w razie po­trze­by.

– tutaj wy­cho­dzi z tych magów po­wtó­rze­nie, więc nie zde­cy­do­wa­łam się zmie­niać - 

 

to daj “cza­row­nik” :P

Koń­czę przy­go­to­wy­wać po­ran­ną kawę i nie mogę po­zbyć się wra­że­nia, że coś jest nie tak. Do­pie­ro kiedy nie­spo­dzie­wa­ny im­puls elek­trycz­ny prze­szy­wa mój nad­gar­stek uświa­da­miam sobie, o co cho­dzi. No tak, Pusz­kanie sły­szę jego syn­te­tycz­ne­go głosu, który za­wsze to­wa­rzy­szy mi

Jak dla mnie prze­ci­nek i wy­krzyk­nik bym dała tak:

Koń­czę przy­go­to­wy­wać po­ran­ną kawę i nie mogę po­zbyć się wra­że­nia, że coś jest nie tak. Do­pie­ro kiedy nie­spo­dzie­wa­ny im­puls elek­trycz­ny prze­szy­wa mój nad­gar­stekuświa­da­miam sobie o co cho­dzi. No tak, Pusz­kaNie sły­szę jego syn­te­tycz­ne­go głosu, który za­wsze to­wa­rzy­szy mi

a w holudrzwi do schro­nu. Wolne żarty. 

a w holu znaj­du­ją się drzwi do schro­nu. Wolne żarty.

 

Poza tym – cycuś glan­cuś. A z gło­wa­mi jasne, że po­cze­kam :)

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Po­pra­wio­ne, z prze­ci­necz­kiem na czele! ; D

Czy w przed­mo­wie nie po­win­no być: Ce­low­nik (komu? czemu?): jutru

Pytam, bo już sama zgłu­pia­łam, jak za­czę­łam od­mie­niać przez przy­pad­ki.

Jesz­cze nie czy­ta­łam, tylko zaj­rza­łam.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Dzię­ki ślicz­ne ślicz­ne, chyba masz rację, po­pra­wi­łam : )

To jutro też mnie mę­czy­ło, to zna­czy wie­dzia­łam, że “jutro” jest źle :P i cho­le­ra też nie tra­fi­łam, nie­do­bra Ten­sza.

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Cie­ka­wa kon­cep­cja. Nie­tu­zin­ko­we po­łą­cze­nie magii z cy­bor­ga­mi. To w pew­nym stop­niu po­cie­sza­ją­ce – naj­wy­raź­niej nie tylko ja sądzę, że po­wie­trze z kli­ma­ty­za­cji jest mar­twe. ;-)

Do­rzu­ci­ła­bym garść prze­cin­ków do tek­stu. I jesz­cze trosz­kę li­te­ró­wek zo­sta­ło. Ale przy tej dłu­go­ści – giną w tłu­mie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

A ja tylko od sie­bie po­wiem, że opo­wia­da­nie bar­dzo mi się.

Nie dosyć, że humor moj­szy, oj moj­szy, to mimo wszyst­ko tekst nie jest płyt­ki. Przed­sta­wio­ny dy­le­mat wy­da­je mi się praw­dzi­wy, a choć głów­ny bo­ha­ter to taka tro­chę prze­ry­so­wa­na po­stać  “wiecz­nie w ta­ra­pa­tach” to jed­nak przej­mu­je się jego losem i zwy­czaj­nie go lubię.

I sam świat rów­nież spra­wi wra­że­nie cie­ka­we­go. Cała ta magia i tech­no­lo­gia ład­nie się prze­pla­ta­ją.

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Dzię­ku­je­my ślicz­nie za miłe ko­men­ta­rze ; )

 

Jeśli cho­dzi o prze­cin­ki i li­te­rów­ki, po­sta­ram się jesz­cze raz spoj­rzeć na ca­łość, jak tylko tro­chę wy­wie­trze­je mi z pa­mię­ci i prze­sta­nie się po no­cach śnić ; P Bo na razie oba­wiam się, że wię­cej bym sobie do­po­wia­da­ła, niż fak­tycz­nie czy­ta­ła ; <

 

/Aeli

Prze­czy­ta­łem na dwa razy. Mój pierw­szy ko­eg­zy­sten­cyj­ny tekst i już leci zgło­sze­nie do piór­ka – bar­dzo dobre opo­wia­da­nie :) Ogól­nie nie prze­pa­dam za rwa­ny­mi opka­mi (cho­dzi mi o sporą licz­bę „gwiaz­dek”), ale w tym przy­pad­ku prze­szka­dza­ło mi to tylko tro­chę, pod ko­niec zwłasz­cza. Ale nie na­rze­kam, bo to tylko mój gust ;)

Z po­cząt­ku temat wydał mi się dość ba­nal­ny jak na tego typu kon­kurs, ale w miarę czy­ta­nia do­strze­ga się, że cała kon­cep­cja wcale ba­nal­na nie jest, a wręcz prze­ciw­nie. Przy­naj­mniej ja od­nio­słem takie wra­że­nie, wi­dząc wple­cie­nie magów, elek­tro­ni­ki nio­są­cej mar­two­tę i tego ca­łe­go śledz­twa. No i jesz­cze ten bo­ha­ter – nie do końca mą­drze po­stę­pu­je (de­li­kat­nie mó­wiąc :D), ale zde­cy­do­wa­nie budzi sym­pa­tię.

Je­że­li ktoś czyta naj­pierw ko­men­ta­rze, bo prze­stra­szył się ob­ję­to­ści opo­wia­da­nia: Warto po­świę­cić czas na lek­tu­rę. Od pew­ne­go mo­men­tu akcja roz­krę­ca się na tyle, że przez tekst za­czy­na się pły­nąć. Na­praw­dę warto ;)

Prze­cin­ków może rze­czy­wi­ście kilku bra­ko­wa­ło, ale nie­zbyt wiele i nie­ste­ty nie pa­mię­tam gdzie. Ale nie prze­szka­dza­ło mi  to w czy­ta­niu ab­so­lut­nie. Mam na­to­miast wąt­pli­wo­ści czy „kuzyn brata mojej te­ścio­wej” to nie po pro­stu kuzyn mojej te­ścio­wej :P I nie wiem też czy można „usły­szeć kogoś przez mgłę”. Za­wsze mi się wy­da­wa­ło, że ra­czej zo­ba­czyć, ale mogę się mylić.

 

Zaj­rza­łem na chwil­kę, prze­czy­ta­łem dwa zda­nia i mam już nie­ste­ty jedną uwagę: wi­dze­nie nie­wi­dzial­ne­go – moim zda­niem – zgrzy­ta mocno.

Kiedy myślę o ludz­ko­ści, widzę ewo­lu­cję. Nie­wi­dzial­ną siłę, która pcha nas przez wieki ku bez­piecz­niej­sze­mu, lep­sze­mu i ja­śniej­sze­mu jutru.

Wrócę tu jesz­cze. ;)

Sorry, taki mamy kli­mat.

Per­rux: Dzię­ku­je­my ślicz­nie i cie­szy­my się oboje ogrom­nie, że mimo gwiazd­ko­wa­nia i po­cząt­ko­we­go wra­że­nia, tekst przy­padł Ci do gustu. Kuzyn brata te­ścio­wej to fak­tycz­nie kuzyn te­ścio­wej, za­ga­lo­po­wa­łam się nieco w po­rów­na­niu ; D Ak­tu­al­nie, zmie­ni­łam na ku­zy­na ciot­ki mojej te­ścio­wej, cho­ciaż też nie je­stem na sto pro­cent pewna, jak z tymi ko­li­ga­cja­mi… Ale to już na pewno dal­sze. Za to mgłę zmie­ni­łam na gruby kłąb waty, ten na pewno tłumi dźwię­ki. Dzię­ku­je­my za wy­ła­pa­nie i jesz­cze raz, za bar­dzo miły ko­men­tarz ; D

 

Se­th­ra­el: Jak po­peł­niać gafy, to od razu na po­cząt­ku, ehh ; ) Nie je­stem pewna, czy nie da się tego jakoś po­etyc­ko wy­ja­śnić, ale żeby jed­nak nie zgrzy­ta­ło w zę­bach i nie po­wo­do­wa­ło ich po­ten­cjal­ne­go bólu, ska­so­wa­łam tą nie­wi­dzial­ną. My­śla­łam o nie­po­skro­mio­nej, ale chyba tak jak jest teraz, brzmi pro­ściej. Dzię­ku­je­my za zwró­ce­nie uwagi i za­pra­sza­my po­now­nie ; )

 

/ Aeli

Heh, kuzyn brata te­scio­wej mozna bylo zmie­nic po pro­stu ko­lej­no­scia brata z te­scio­wą, ale z ciot­ką tez oczy­wi­ście jest ok, tyle że po pro­stu ta ciot­ka bę­dzie za­pew­ne tro­chę sta­ra­wa :D No ale wia­do­mo że bo­ha­ter nie­zbyt za­sta­na­wiał się w tym mo­men­cie nad sen­sem aku­rat ta­kie­go po­wią­za­nia. A w moich ko­men­ta­rzach to czę­sto sło­dzę au­to­rom, ale to tylko dla­te­go, że słab­szych tek­stów za­zwy­czaj (ale nie za­wsze) nie do­czy­tu­ję i nie ko­men­tu­ję. Przy Po­stę­pie ba­wi­łem się na­praw­dę do­brze, więc mu­sia­łem to za­zna­czyć. Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie ;)

– Cześć Ka­pi­ta­nie.– Prze­cin­ki przed wo­ła­cza­mi, to uwaga ge­ne­ral­na.

 

Dow­cip z pła­czem wy­wo­ła­nym kro­je­niem ce­bu­li wydał mi ra­czej nie­do­wcip­ny; być może jed­nak mam nie­wy­star­cza­ją­co wy­su­bli­mo­wa­ne po­czu­cie hu­mo­ru. ;)

Ale teraz będę za­cho­wy­wał się jak ko­bie­ta i cho­dził wku­rzo­ny, do­pó­ki nie zjem cze­goś słod­kie­go.

 –  To mnie na­to­miast roz­ba­wi­ło ;)

Spo­glą­da na mnie złym wzro­kiem, du­szą­ca się wą­trób­ka skwier­czy cicho, a mnie tro­chę bur­czy w brzu­chu. – Pierw­sze „a” nie­po­trzeb­ne. Moim zda­niem, na­tu­ral­nie.

 

Dobra. Do­brną­łem do po­ło­wy. Tekst na­pi­sa­ny spraw­nie i ład­nie, ale nic w nim się nie dzie­je. Albo dzie­je się za wolno. Nie wiem, ja się wy­nu­dzi­łem. Wspo­mnę tylko, że lubię tek­sty o ni­czym, lecz na­pi­sa­ne po­ry­wa­ją­cym ję­zy­kiem. Tu język jest – moim zda­niem – po pro­stu w po­rząd­ku, więc li­czy­łem, że po­rwie mnie fa­bu­ła, ta zaś jest strasz­li­wie roz­wle­czo­na.

 Muszę za­zna­czyć, że nie je­stem fanem SF i ogól­nie „przy­szło­ścio­wych” hi­sto­rii, być może dla­te­go nie zdo­ła­łem się wcią­gnąć. Poza kil­ko­ma uwa­ga­mi po­wy­żej nie mam się w sumie do czego przy­cze­pić, a mimo to opo­wia­da­nie mi nie pa­su­je. Być może nie je­stem po pro­stu od­po­wied­nim „tar­ge­tem”, przy­kro mi.

Sorry, taki mamy kli­mat.

Dzię­ku­je­my za ko­men­tarz i uwagi cho­ciaż tro­chę szko­da, że jed­nak nie udało się do­czy­tać do końca :)

 

Co do wo­ła­cza, już wiemy, ale mu­sia­ło się coś za­po­dziać : < Dzię­ku­je­my za zwró­ce­nie uwagi. W wy­pad­ku po­dwój­ne­go „a” – po­dzie­ję zda­nie na dwa, pierw­sze „a” ka­su­jąc. 

 

Żart jest żar­tem. Taki ich urok, każdy może mieć inne od­czu­cia. Do­dat­ko­wą jego funk­cją miało być po­ka­za­nie po­dej­ścia głów­nej po­sta­ci do rze­czy­wi­sto­ści. Cho­dzi­ło o to, że jak mu już coś wpad­nie do głowy, nie­ko­niecz­nie pod­par­te sil­ny­mi prze­słan­ka­mi, to grób mo­gi­ła. Można też było sku­pić się na tym, że tak mu się wy­da­wa­ło i od­wró­cić w ten spo­sób. A poza tym był bar­dzo ade­kwat­ny do mo­je­go ostat­nie­go ro­bie­nia szasz­ły­ków ; )

 

Co do roz­wle­cze­nia, weź­mie­my sobie do serca i po­sta­ra­my na przy­szłość nieco szyb­ciej wpro­wa­dzić tro­chę wię­cej akcji, cho­ciaż w tym aku­rat tek­ście, poza fa­bu­łą chcie­li­śmy przed­sta­wić i ugrun­to­wać re­la­cje mię­dzy po­sta­cia­mi i świat, w któ­rym ma miej­sce ko­eg­zy­sten­cja i kon­flikt.

 

/Aeli

Od­nio­słam wra­że­nie, że wiel­kim na­kła­dem sił i zna­ków chcie­li­ście ko­niecz­nie udo­wod­nić, że Ja­aziel jest faj­nym ma­giem, pierw­szym wśród nich lu­za­kiem i ma nie­by­wa­łe po­czu­cie hu­mo­ru, skut­kiem czego na­stą­pi­ło za­ga­da­nie, nie­omal stłam­sze­nie głów­ne­go wątku. Jak­by­ście nie wie­rzy­li, że czy­tel­nik sam zo­rien­tu­je się, że mag jest bo­ha­te­rem sym­pa­tycz­nym i, mimo pew­nych trud­no­ści, świet­nie sobie radzi.

Nie mogę po­wie­dzieć, że lek­tu­ra spra­wi­ła mi przy­krość, co to to nie, ale chwi­la­mi, przy­tło­czo­na ra­do­snym sło­wo­to­kiem, po pro­stu gu­bi­łam się i skut­kiem tego coś być może mi umknę­ło, bo nie­ste­ty, nie od­czu­łam peł­nej sa­tys­fak­cji.

 

„…wpadł do szat­ni i ubrał się po­spiesz­nie we wła­sne, mięk­kie, wy­god­ne ubra­nia, wy­pro­du­ko­wa­ne w stu pro­cen­tach z two­rzyw sztucz­nych”. – Po­wtó­rze­nie.

Pro­po­nu­ję: …wpadł do szat­ni i za­ło­żył po­spiesz­nie wła­sne, mięk­kie, wy­god­ne ubra­nie, wy­pro­du­ko­wa­ne w stu pro­cen­tach z two­rzyw sztucz­nych.

Ubra­nia wiszą w sza­fie, leżą na pół­kach. Ktoś, wło­żyw­szy bie­li­znę a potem spodnie, ko­szu­lę i ma­ry­nar­kę, ma na sobie ubra­nie. Jeśli ta osoba włoży na sie­bie dwa ze­sta­wy ta­kiej odzie­ży, bę­dzie mieć na sobie ubra­nia.

 

„Wita mnie syn­te­tycz­ny głos, do­bie­ga­ją­cy z le­żą­ce­go pod sie­dze­niem pa­sa­że­ra, me­ta­lo­we­go sze­ścia­nu”. – Czy do­brze ro­zu­miem, że pa­sa­żer, leżąc pod sie­dze­niem, mówi syn­te­tycz­nym gło­sem me­ta­lo­we­go sze­ścia­nu. ;-)

Pro­po­nu­ję: Wita mnie syn­te­tycz­ny głos do­bie­ga­ją­cy z me­ta­lo­we­go sze­ścia­nu, le­żą­ce­go pod fo­te­lem pa­sa­że­ra.

 

„Ener­ge­ty­zo­wa­nej wody, więc może fak­tycz­nie tro­chę za­ję­ło mi zna­le­zie­nie jej w cen­trum mia­sta”. – Wo­la­ła­bym: Ener­ge­ty­zo­wa­nej wody, więc może fak­tycz­nie tro­chę trwa­ło zna­le­zie­nie jej w cen­trum mia­sta.

 

„Ale z cie­bie idio­ta, ce­bu­lę kroję ga­mo­niu! Na wą­trób­kę”. – Wo­la­ła­bym: Ale z cie­bie idio­ta, ce­bu­lę kroję ga­mo­niu! Do wą­trób­ki.

 

„Skoro już zła­pa­łem się za garn­ki, to raz a do­brze”.Skoro już za­bra­łem się do garn­ków, to raz a do­brze.

 

„Każdy uła­mek se­kun­dy, który zaj­mie po­li­cjan­to­wi wy­cią­gnię­cie broni, wy­ce­lo­wa­nie i wy­eli­mi­no­wa­nie celu…” – Po­wtó­rze­nie.

Wo­la­ła­bym: Każdy uła­mek se­kun­dy, który zaj­mie po­li­cjan­to­wi wy­cią­gnię­cie broni, wy­mie­rze­nie i wy­eli­mi­no­wa­nie celu

 

„Jeśli ist­nia­ło­by po­dej­rze­nie, że w  waszą nie­uda­ną spra­wę za­mie­sza­ni są ma­go­wie…”Jeśli ist­nia­ło­by po­dej­rze­nie, że w  waszą nie­uda­ną spra­wę za­mie­sza­ni są ma­go­wie

 

„Za­sta­na­wia­łem się, czy ktoś z wa­szych zna­cho­rów nie prze­pro­wa­dza przy­pad­kiem prze­szcze­pów ży­wych na­rzą­dów”. – Wo­la­ła­bym: Za­sta­na­wia­łem się, czy któ­ryś z wa­szych zna­cho­rów nie prze­pro­wa­dza przy­pad­kiem prze­szcze­pów ży­wych na­rzą­dów.

 

Puszcze spraw­dze­nie, czym zaj­mu­je się kli­ni­ka z wi­zy­tów­ki, która dziw­nym tra­fem znaj­du­je się w mojej kie­sze­ni”. – Nie do końca ro­zu­miem, ale czy mag ma za­miar spraw­dzać ja­kieś pusz­cze, albo inne knie­je? ;-)

 

„Ja­aziel za­śmiał się, a potem wziął kilka głę­bo­kich od­de­chów”. – Od­dech, to wdech i wy­dech. Od­de­chów się nie bie­rze.

Pro­po­nu­ję: Ja­aziel za­śmiał się, a potem zro­bił/ wy­ko­nał kilka głę­bo­kich wde­chów. Lub: Ja­aziel za­śmiał się, a potem kilka razy głę­bo­ko ode­tchnął.

 

„Nigdy nie po­tra­fi­łeś zająć się jedną rze­czą naraz i mu­sia­łeś mieć roz­grze­ba­nych pięć”. – Wo­la­ła­bym: Nigdy nie po­tra­fi­łeś zająć się tylko jedną rze­czą/ spra­wą i mu­sia­łeś mieć roz­grze­ba­nych pięć naraz.

 

„…czy przy­pad­kiem nie zaj­mu­je się nie­le­gal­nym prze­szcze­pem or­ga­nów”. – Wo­la­ła­bym: …czy przy­pad­kiem nie zaj­mu­je się nie­le­gal­nym prze­szcze­pia­niem or­ga­nów.

 

„Ale dla­cze­go kto­kol­wiek miał­by wsz­cze­piać bio-cy­ber­ne­tycz­ne od­po­wied­ni­ki…”Ale dla­cze­go kto­kol­wiek miał­by wsz­cze­piać bio­cy­ber­ne­tycz­ne od­po­wied­ni­ki

 

„…gdzie na fun­dusz wsz­cze­pią mi no­wiut­ki, bio-cy­ber­ne­tycz­ny im­plant…” – …gdzie na fun­dusz wsz­cze­pią mi no­wiut­ki, bio­cy­ber­ne­tycz­ny im­plant

 

„Mag spoj­rzał na rząd bu­dyn­ków, ma­ja­czą­cy w pół­mro­ku za oknem”.Mag spoj­rzał na rząd bu­dyn­ków, ma­ja­czą­cych w pół­mro­ku za oknem.

To nie rząd ma­ja­czył, tylko bu­dyn­ki.

 

„Ale bez prze­sa­dy, kto dałby radę prze­ko­pać się przez ponad dwie­ście stron na­prze­mien­ne­go na­rze­ka­nia, po­dzię­ko­wań i pean po­chwal­nych?”Ale bez prze­sa­dy, kto dałby radę prze­ko­pać się przez ponad dwie­ście stron na­prze­mien­ne­go na­rze­ka­nia, po­dzię­ko­wań i pe­anów?

Masło ma­śla­ne. Pean z de­fi­ni­cji jest po­chwal­ny.

 

Wziął głę­bo­ki od­dech i za­ci­snął lekko drżą­ce dło­nie na ko­la­nach”. – Wo­la­ła­bym: Głę­bo­ko ode­tchnął/ Na­brał głę­bo­ko po­wie­trza i za­ci­snął lekko drżą­ce dło­nie na ko­la­nach.

 

„Czy po­zwo­li mi pan prze­pro­wa­dzić z sobą wy­wiad?” – Można zro­zu­mieć, że pi­sarz chce prze­pro­wa­dzić wy­wiad sam ze sobą. ;-)

Pro­po­nu­ję: Czy po­zwo­li pan, że prze­pro­wa­dzę z nim wy­wiad?

 

„Z całą sta­now­czo­ścią od­wra­cam się w kie­run­ku kuch­ni i idę przy­go­to­wać mu kawę…”Z całą sta­now­czo­ścią od­wra­cam się w kie­run­ku kuch­ni i idę przy­go­to­wać mu kawę

 

„Dwa pa­ru­ją­ce kubki stoją na ni­skim bla­cie…” – Kubki nie pa­ru­ją. ;-)

Pro­po­nu­ję: Dwa kubki z pa­ru­ją­ca kawą stoją na ni­skim bla­cie

 

„Dobra, muszę oczy­ścić tro­chę mózg…” – Czy tro­chę mózg, to jest to, co ma pół­głó­wek?

Wo­la­ła­bym: Dobra, muszę tro­chę oczy­ścić mózg

 

„…chcia­łem nawet dać lu­dziom, któ­rych oszu­ka­li ma­go­wie po­rząd­ne, bio-cy­ber­ne­tycz­ne wsz­cze­py”. – Chyba jed­nak nie byli to ma­go­wie po­rząd­ne, skoro oszu­ki­wa­li ludzi. Po­wie­dzia­ła­bym nawet, że byli to ma­go­wie nie­po­rząd­ne i nie­do­bre. ;-)

chcia­łem nawet dać lu­dziom, któ­rych oszu­ka­li ma­go­wie, po­rząd­ne bio­cy­ber­ne­tycz­ne wsz­cze­py.

 

„Przez prze­suw­ne drzwi do po­miesz­cze­nia wpa­dła resz­ta ze­spo­łu. Dzwo­ni­ło mu w uszach”. – Dla­cze­go ze­spo­ło­wi dzwo­ni­ło w uszach? ;-)

 

„Chyba oboje po­trze­bu­je­my urlo­pu”. – Po­wie­dział mag do po­li­cjan­ta, a ja pro­szę o do­pre­cy­zo­wa­nie, który z nich robi za ko­bit­kę? ;-)

Oboje, to pan i pani. Oboje, to także drew­nia­ne in­stru­men­ty dęte,

Zda­nie winno brzmieć: Chyba obaj po­trze­bu­je­my urlo­pu.

 

„Pa­trzę w bok, żeby zo­ba­czyć jak radzi sobie mój part­ner, a ten drań pusz­cza mi oko…”Pa­trzę w bok, żeby zo­ba­czyć jak radzi sobie mój part­ner, a ten drań pusz­cza do mnie oko

 

„W końcu nie ważne – isto­ta ludz­ka, cy­borg czy kom­pu­ter…” – W końcu nie­waż­ne – isto­ta ludz­ka, cy­borg czy kom­pu­ter…

 

„Nie­waż­ne, jak długo to zaj­mie, ani jakie po­nie­sie­my kosz­ta”. – Nie­waż­ne, jak dużo czasu to zaj­mie, ani jakie po­nie­sie­my kosz­ty. Lub: Nie­waż­ne, jak długo bę­dzie to trwa­ło, ani jakie po­nie­sie­my kosz­ty.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­łam. :)

Wy­da­je mi się, że tekst po­przez ten wy­eks­po­no­wa­ny humor na pierw­szy plan, niż fa­bu­ła, ze­psu­ła po­zy­tyw­ny od­biór tego tek­stu. Fak­tem jest że na­pi­sa­ny do­brym, przej­rzy­stym ję­zy­kiem, ale bra­ku­je tutaj dy­na­mi­ki. O czym wspo­mnie­li inni. Tekst jest przez to nudny, jed­no­li­ty i prze­ga­da­ny. Po­wi­nie­neś bar­dziej się sku­pić, nie tylko nad pro­ble­ma­ty­ką i psy­cho­lo­gią bo­ha­te­rów, bo pi­szesz o tym, ale do kon­klu­zji nie do­cho­dzisz. Bra­ku­je tutaj, o czym wspo­mnia­łem, dy­na­mi­zmu.

"Wszy­scy je­ste­śmy zwie­rzę­ta­mi, które chcą przejść na drugą stro­nę ulicy, tylko coś, czego nie za­uwa­ży­li­śmy, roz­jeż­dża nas w po­ło­wie drogi." - Phi­lip K. Dick

 

re­gu­la­to­rzy: Dzię­ku­je­my ślicz­nie za wi­zy­tę, ko­men­tarz i wszyst­kie po­praw­ki. Wpro­wa­dzi­łam je su­mien­nie, cho­ciaż kilka razy moje wła­sne biur­ko było uprzej­me do­ko­nać na mnie na­pa­ści. W czół­ko… ; )

Puszcze spraw­dze­nie, czym zaj­mu­je się kli­ni­ka z wi­zy­tów­ki, która dziw­nym tra­fem znaj­du­je się w mojej kie­sze­ni”. – Nie do końca ro­zu­miem, ale czy mag ma za­miar spraw­dzać ja­kieś pusz­cze, albo inne knie­je? ;-)

Ona wy­ro­sła sama, ta pusz­cza zna­czy się : < Zu­peł­nie nie wiem kiedy. Ot, od­wró­ci­łam się na chwi­lę, a ona już jest i szumi!

 

Czy tro­chę mózg, to jest to, co ma pół­głó­wek?

Myślę, że tak ; )

 

Jesz­cze raz wiel­kie dzię­ki za po­praw­ki i ulep­sze­nia.

Jeśli cho­dzi o wątek głów­ny… Eks­pe­ry­men­to­wa­li­śmy i ten tekst aku­rat miał kon­cen­tro­wać się bar­dziej na wnę­trzu bo­ha­te­rów, żeby le­piej osa­dzić w świe­cie motyw ko­eg­zy­sten­cji i kon­flik­tu. Z Ja­azie­lem… To nie tak, że oba­wia­li­śmy się, że czy­tel­nik bied­ne­go maga nie po­lu­bi. Chyba sami po­lu­bi­li­śmy go za bar­dzo, stąd do­padł nas pe­wien sło­wo­tok… No i tak jakoś wy­szło. Na przy­szłość, bę­dzie­my się bar­dziej pil­no­wać : )

 

mkmor­goth: Dzię­ku­je­my za wi­zy­tę i ko­men­tarz : ) Fa­bu­ła miała być do­pie­ro na dru­gim pla­nie, ale „prze­ga­da­nie” miało być in­te­re­su­ją­ce. Chcie­li­śmy stwo­rzyć tekst słod­ko-kwa­śny, z jed­nej stro­ny po­zor­nie lekki, z dru­giej po­ru­sza­ją­cy wcale nie tak pro­ste pro­ble­my. Szko­da, że nie przy­padł do gustu, ale dzię­ku­je­my i z tą dy­na­mi­ką – bar­dzo po­waż­nie weź­mie­my pod uwagę na­stęp­nym razem.

Cie­szę się, że mo­głam pomóc, a moje po­praw­ki zo­sta­ły przy­ję­te ze zro­zu­mie­niem. ;-D

Biur­ka żyją wła­snym ży­ciem i rze­czy­wi­ście, bywa że do­ko­nu­ją na­pa­ści. Ata­ku­ją znie­nac­ka i bez ostrze­że­nia. Zda­rzy­ło się kie­dyś, że naj­niż­sza szu­fla­da rzu­ci­ła mi się pod nogi z ewi­dent­nym za­mia­rem po­ła­ma­nia ich i nie­mal do­pię­ła swego! Skoń­czy­ło się na po­tłu­cze­niach. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ach ach, byłem, czy­ta­łem, los co­men­tos de la mu­er­te po ogło­sze­niu wy­ni­ków.

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Muszę być jak ko­man­dos… Ko­man­do­si nie jeż­dżą na jed­no­roż­cach.

Prze­pięk­ne! ;-)

Zde­rze­nie dwóch sys­te­mów: „mar­two­ty” stech­ni­cy­zo­wa­ne­go świa­ta i „życia” neu­ro­tycz­ne­go, nadak­tyw­ne­go świa­ta magii – jest. Za­ko­rze­nie­nie, ko­eg­zy­sten­cja – po­da­wa­ne stop­nio­wo, nie­na­chal­nie, cały tekst. Sta­tus quo, dy­le­ma­cik, bo­ha­ter – mniam, zna­czy tfu, są i speł­nia­ją, we­dług mnie wa­run­ki, kon­kur­su.

Ten nad­po­bu­dli­wy, uza­leż­nio­ny od tech­no­lo­gii, ma­ją­cy ogrom­ne trud­no­ści z kon­cen­tra­cją, pełen wad i ota­cza­ją­cy się py­ska­ty­mi kon­struk­ta­mi mag strasz­li­wie przy­padł mi do gustu. Po­wiem wię­cej, głów­ny bo­ha­ter ukradł show, fa­bu­ła stała się wtór­na wobec jego re­ak­cji na przy­da­rza­ją­ce się kło­po­ci­ki. Iro­nicz­ne lub sar­ka­stycz­ne (mam pro­blem z roz­róż­nia­niem) po­dej­ście do życia, silna przy­jaźń z Thier­rym, kry­tycz­ne, ale po­go­dzo­ne z za­ist­nia­łym sta­nem rze­czy spoj­rze­nie na ota­cza­ją­cy go świat… Kon­struk­cja bo­ha­te­ra mio­dzio. Ry­wa­li­zu­ją­ce ze sobą rze­czy­wi­sto­ści ma­gicz­ne i tech­no­lo­gicz­ne, mimo, że nie­ory­gi­nal­ne w kon­cep­cji, zo­sta­ły przed­sta­wio­ne w od­świe­ża­ją­cy, wcią­ga­ją­cy spo­sób. I nawet fi­na­ło­we za­koń­cze­nie ma­ni­fe­stu brzmi jak „Zro­bi­my wam z dupy je­sień śre­dnio­wie­cza. Rzecz jasna, ta dziw­ka hi­sto­ria nas osą­dzi, ale będą jaja i to grube. Nie, ja nie żar­tu­ję, mogę tą cze­ko­lad­kę? Bo mam strasz­ną ocho­tę na coś słod­kie­go, co z tego, że już raz się roz­to­pi­ła?” ;-) ;-)  Mimo gorz­kie­go wy­dźwię­ku, treść po­da­na i za­baw­nie i po­waż­nie za­ra­zem, bez za­dę­cia, bez nad­mier­ne­go od­chy­łu w pa­ro­dię, tak aku­rat na kra­wę­dzi lek­kie­go ab­sur­du – ale wciąż trzy­ma mocno rze­czy­wi­stość i dra­pie ją pa­zur­ka­mi.

 

Język, ach język… Ko­man­dos na jed­no­roż­cu to już był or­gazm ra­do­ści, krop­ka nad i hu­mo­ru, jaki lubię – po dro­dze jesz­cze kilka no­kau­tu­ją­cych żar­ci­ków tego typu po­wo­du­je po­czu­cie speł­nie­nia, sze­ro­ki uśmiech na twa­rzy i ocho­tę za­zna­cze­nia tego jakąś za­kład­ką… O cu­rvum ma­cium, to prze­cież na stro­nie, czemu ja ła­du­ję pa­pie­ro­wą za­kład­kę w mo­ni­tor? Mo­ni­to­ry wszak­że nie jedzą pa­pie­ro­wych za­kła­dek…

 

Moim zda­niem ten tekst po­wi­nien tra­fić do NF. Po­waż­nie. I to mimo pu­bli­ka­cji na forum. Ja­fie­li: Scho­waj­cie to, ukryj­cie, za­kop­cie, do­pra­cuj­cie i wy­sy­łaj­cie do MC.

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Po­do­ba­ło mi się zde­rze­nie magii z tech­no­lo­gią. Po­mysł może nie jakiś strasz­nie nowy, ale wciąż ma po­ten­cjał. Bo­ha­ter rze­czy­wi­ście, taki… fajny i sym­pa­tycz­ny, no! Tyle że cza­sem nieco prze­sa­dzał ze sło­wo­to­kiem. I w tym kon­kret­nym przy­pad­ku ten sło­wo­tok nie do końca mi od­po­wia­dał, bo tak mi jakoś tro­chę pod nim gi­nę­ła in­try­ga. Opo­wia­da­nie można by w sumie uznać za kry­mi­nał i język kry­mi­na­łu po­wi­nien być – moim zda­niem – może tro­chę bar­dziej mi­ni­ma­li­stycz­ny, przej­rzy­sty. A tutaj, mimo ta­kiej ilo­ści słów, prze­cież wiele się nie wy­da­rzy­ło, a sło­wo­tok za­mą­cał mi to, co się wy­da­rzy­ło.

I sama nie mogę uwie­rzyć w to, co wła­śnie na­pi­sa­łam, bo prze­cież przy “De­fen­so­kra­cji” pi­sa­łam coś zu­peł­nie od­wrot­ne­go. Ale to, co tam za­gra­ło mi świet­nie, tu jed­nak nie do końca.

Ale i tak – u mnie dru­gie miej­sce, bo mimo po­wyż­szych uwag czy­ta­łam z dużą przy­jem­no­ścią.

 

Psy­cho­Fisch: Dzię­ki Ci wiel­kie i ogrom­ne, przy­wró­ci­łeś mi wiarę w humor w tek­stach w na­szym wy­ko­na­niu, a Jaaf bę­dzie mi długo i szczę­śli­wie wy­po­mi­nał, że już pra­wie byłam skłon­na cał­kiem z tej formy re­zy­gno­wać. A niech wy­po­mi­na na zdro­wie, jed­no­ro­żec to w końcu jego spraw­ka ; )

Jest nam ogrom­nie miło, że tekst tak przy­padł Ci do gustu. Wy­punk­to­wa­łeś wszyst­ko, co chcie­li­śmy w tym opo­wia­da­niu za­wrzeć. Przy­zna­ję uczci­wie, że je­stem prze­szczę­śli­wa ; D

 

Ocha: Dzię­ku­je­my ślicz­nie i cie­szy­my się, że mimo wszyst­ko lek­tu­ra Cię nie od­stra­szy­ła, a jak pi­szesz, czy­ta­łaś z przy­jem­no­ścią. Jeśli cho­dzi o “De­fen­so­kra­cję” i “Po­stęp” – w obu wy­pad­kach eks­pe­ry­men­to­wa­li­śmy. W pierw­szym nad sty­li­za­cją i lek­kim hu­mo­rem, w dru­gim chcie­li­śmy po­rwać czy­tel­ni­ka za bo­ha­te­rem, a nie­ko­niecz­nie za fa­bu­łą, któ­rej racja, było nie­wie­le jak na ilość zna­ków. Sło­wo­tok tak był jak i nie był za­mie­rzo­ny – tro­chę się z nim w któ­rymś mo­men­cie roz­pę­dzi­li­śmy jak zwy­kle, mając pro­blem ze zna­le­zie­niem zło­te­go środ­ka. A co do kry­mi­na­łów – uczci­wie przy­zna­ję, że po pro­stu nie mamy do­świad­cze­nia, ani w czy­ta­niu ta­ko­wych ani w pi­sa­niu. Stąd pew­nie wy­la­zły z nas luki w wie­dzy prak­tycz­nej o ga­tun­ku. Jesz­cze raz dzię­ku­je­my!

 

/Aeli i Jaaf

Moje no­tat­ki:

 

– głów­ny bo­ha­ter jest kon­se­kwent­nie ne­ga­tyw­nie na­sta­wio­ny do cy­berz­mia­ny u ko­le­gi, co zo­sta­ło cał­kiem prze­ko­nu­ją­co przed­sta­wio­ne,

– ten głów­ny zły za to jest słab­szy, mniej spój­ny i nik­nie pod na­tło­kiem myśli bo­ha­te­ra

 

– cał­kiem in­te­re­su­ją­ce ze­sta­wie­nie magii i cy­be­ru­lep­szeń

– gdzieś tam w tle czai się trans­hu­ma­ni­stycz­ne py­ta­nie, ale nie­ste­ty ta kwe­stia nie zo­sta­ła roz­wi­nię­ta

 

– faj­nie za­ry­so­wa­ny pro­blem, że mag nie umie do­strzec cy­bor­ga;

– udane imio­na

 

– prze­cin­ko­lo­za

– rze­czy­wi­ście hi­sto­ria jest prze­ga­da­na, bo­ha­ter miej­sca­mi tłam­si cał­kiem cie­ka­wą fa­bu­łę, blado wy­pa­da finał.

I po co to było?

Po­mysł zde­rze­nia magii i tech­no­lo­gii może nie wy­jąt­ko­wy, ale fajny i nie­prze­ma­glo­wa­ny. Bo­ha­ter prze­zdat­ny do lu­bie­nia. Nie­któ­re zda­nia na miarę cze­ko­lad­ki “po­ma­rań­cza z pie­przem”. Ale – prze­ga­da­ne (rany, pi­sząc to czuję się jak ryba ma­ru­dzą­ca, że wszy­scy tacy cisi). Prze­ga­da­ne sym­pa­tycz­nie, a jed­nak czy­ta­łam tekst na raty i mu­sia­łam się wra­cać, by przy­po­mnieć sobie, co dzia­ło się wcze­śniej.

Mimo to – nie­wąt­pli­wie warte prze­czy­ta­nia.

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

prze­ga­da­ne (rany, pi­sząc to czuję się jak ryba ma­ru­dzą­ca, że wszy­scy tacy cisi) – no, mia­łam do­kład­nie to samo w tym przy­pad­ku.

Piszę sobie ko­men­tarz, bo ktoś się mach­nął i przy­pad­ko­wo mam zna­czek loży przy nicku. To sobie go po­po­dzi­wiam chwi­lę. ;)

Cy­niar­ski zna­czek! Ocho, może jed­nak dasz się na­mó­wić?

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Mało tego, Ocho – je­steś też uwzględ­nio­na w gra­fi­ku ;)

Sorry, taki mamy kli­mat.

Wi­dzisz? Sam por­tal tego chce;)

Hmm, w sumie to nawet nie­zły po­mysł na opko:P (Sorki za of­ftop)

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

E, nie ma mnie w gra­fi­ku. Zna­czy, ja tam widzę ta­bel­kę, w któ­rej rze­czy­wi­ście jest moja ilość ko­men­ta­rzy (pra­wie same zera) i tyle. No, jakby to miało same pro­fi­ty i żad­nych obo­wiąz­ków, to by było faj­nie! ;) A zresz­tą – Fin­kla już się zgło­si­ła, Se­th­ra­el zaraz się zła­mie – z ta­ki­mi kan­dy­da­ta­mi nie mam szans, a kiep­sko zno­szę po­raż­ki. :)

 

A tak serio – po­mysł na opo­wia­da­nie rze­czy­wi­ście fajny.

 

Ja­fie­li zaraz się zde­ner­wu­ją za to (prze)ga­da­nie pod Ich tek­stem. ;)

Ja wam dam rybę ma­ru­dzą­cą… Jak w końcu ode­śpię… nie­dłu­go… obie­cu­ję… ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

syf. – dzię­ku­je­my ślicz­nie za kla­row­nie wy­punk­to­wa­ną opi­nię : ) Nad fi­na­ła­mi i prze­cin­ko­zą zde­cy­do­wa­nie po­sta­ra­my się po­pra­co­wać, bo coś nam tu po­kwi­ku­je.

 

Ale­xFa­gus: Dzię­ku­je­my, dzię­ku­je­my i cie­szy­my się, że bo­ha­ter dał się po­lu­bić ; ) Za to uwagę Twoją i Ochy co do czy­ta­nia na raty – za­pa­mię­ta­my, bo jakoś nigdy nie my­śle­li­śmy przy pi­sa­niu pod tym kątem. Po­sta­ra­my się na­stęp­nym razem żeby roz­kła­dal­ność tek­stu na frag­men­ty była bar­dziej przy­ja­zna użyt­kow­ni­ko­wi ; )

 

Btw. Ja­fie­li nie gryzą, of­fto­puj­cie na zdro­wie ; P

 

/Aeli i Jaaf

Ja się cie­szę, że wy się cie­szy­cie, że ja się cie­szę na ten tekst. Wię­cej ta­kich ka­wał­ków, tan­de­mie z po­gra­ni­cza ga­dże­to­ma­gii, ot co ;-)

 

 

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Zde­rze­nie tech­no­lo­gii z magią. In­te­re­su­ją­ce. Forma też. Od­ku­rzam.

Nowa Fantastyka