- Opowiadanie: KRJ - Prolog: Róg Centaurów

Prolog: Róg Centaurów

Witam.
To moja pierwsza wysłana praca. Mam nadzieję, że wam się spodoba się czytelnikom Prolog mojej książki, “Róg Centaurów”. Zachęcam do komentowania, oraz proszę abyście pisali co wam się podoba, co nie, co byście zmienili itp. :) Wszelka krytyka oraz pomoc, będzie przeze mnie mile widziana i postaram się poprawić wszelkie błędy. Dziękuje i miłego czytania. :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Prolog: Róg Centaurów

Nastał kolejny dzień, niebo było bezchmurne i wstawało słońce. W oddali słychać było koguta, który zapiał, jak co dzień. Wszyscy na ten sygnał budzili się i wstawali do pracy. Chwile po obudził się Rendor Khentuar. Jak co ranek, ubrał się i wyszedł na dwór. Rozejrzał się wkoło, zamknął oczy i wziął głęboki wdech, przygotowując się do pracy. Był wysokim mężczyzną z zarostem wokół ust, brązowymi oczami i krótkimi czarnymi włosami. Uwielbiał zajmować się swoimi uprawami. Wiedział, że dzięki temu zarobi na bazarze. Mieszkał na farmie już od paru lat. W krótkim czasie przyzwyczaił się do życia na wsi. Wiedział, że życie w mieście nie jest dla niego. Tłumy przedzierające się tylko po to, aby coś kupić… Wieś to teren spokojny, gdzie można zająć się swoimi plonami. W pewnej chwili podeszła do niego żona, Eruanda. Była młodszą o 5 lat, niższą od Khentuara kobietą, miała długie brązowe włosy i niebieskie oczy. Oprócz tego spodziewali się dziecka. Oboje byli bardzo szczęśliwi z tego powodu.

– Witaj skarbie – przywitała się z Rendorem.

– Cześć, kochanie!

Podeszła do niego, pocałowała go w policzek i wtuliła się w jego ramię. Rendor złapał ją i przyciągnął do siebie, chcąc ją objąć. Małżeństwo, trwało w uścisku przez chwilę.

– Jutrzejszy dzień, będzie wspaniały – powiedziała ukochana.

– Masz rację, moje 30 urodziny, a także nasza 5 rocznica ślubu – odpowiedział Rendor

– Oprócz tego już niedługo pojawi się nasze pierwsze dziecko.

– Długo na to czekaliśmy. Było w tym wiele starań, powoli zacząłem tracić nadzieję. Jednak niepotrzebnie. Już się nie mogę doczekać…

– Ja także. Za chwilę przyjdź na śniadanie.

– Jak sobie życzysz.

Eruanda udała się do domu, żeby przyszykować śniadanie, dla siebie i ukochanego. Rendor przez chwilę jeszcze pracował.

– Kochanie chodź na śniadanie – Zawołała Eruanda

– Już idę – odpowiedział mąż

Nagle w oddali, zobaczył jakąś postać ubraną w czarną szatę z kapturem. Rolnik zaniepokoił się, poczuł strach i wzrok tajemniczego człowieka na sobie. Spanikował. Postać siedziała na koniu, lecz nie wykonywała żadnego ruchu. Rendor nie wiedział, kim jest tajemniczy jeździec. Khentuar mrugnął, a w tej samej chwili postać zniknęła. Rolnik rozglądał się, lecz nie zauważył nigdzie zakapturzonej postaci. Wkrótce zawołała go żona.

– Skarbie idziesz?

– Oczywiście – Mówiąc to patrzył na chatę, po czym spojrzał na miejsce, gdzie przed chwilą był jeździec.

Rendor, mimo, że postać znikła, czuł strach i panikę. Ten ktoś emanował jakąś złą aurą. Było to można odczuć, nawet z tak daleka. Mimo tego postanowił na razie się tym nie przejmować. Poszedł do swojego domostwa, udał się do kuchni, usiadł na krześle i razem z żoną zjedli śniadanie. Po posiłku Khentuar postanowił przejść się po wiosce. Po drodze zauważył pracę przyjaciół nad jego przyjęciem. Wioska nie była zbyt duża, a mieszkańcy traktowali się jak rodzina. Ujrzał jak przygotowują stoły, obrusy, miejsce na przemowę i tym podobne. W oddali zobaczył jak pracuję jego przyjaciel Zarus. Ten gdy ujrzał Khentuara uśmiechnął się i podszedł do niego. Uścisnęli sobie dłonie na przywitanie.

– Rendorze, jak dobrze cię widzieć. Jak się miewasz?

– Dobrze. Widzę, że przygotowania idą pełną parą.

– Jesteś najprzyjemniejszym sąsiadem jakiego miała ta wioska. Co się dziwisz, że tak się wszyscy śpieszą. Chcą abyś był zadowolony.

– Mówiłem, wam że wolałbym skromne przyjęcie.

– Ty nas nie pouczaj. Zrobimy to po naszemu.

– Jak wolisz.

Obaj się zaśmiali. W oddali kilku przynosiło krzesła dla gości, beczki z piwem i transparent. Zarus został zawołany przez swoją żonę, aby wziął się do roboty. Ten machnął ręką i ponownie patrzył na Rendora. Zauważył niepokój na jego twarzy.

– Przyjacielu coś nie tak?

– Czy ty zawsze musisz wiedzieć, kiedy coś u mnie nie tak?

– Jesteśmy przyjaciółmi, nie marudź, gadaj mi tu zaraz co się dzieję.

– Niech będzie. Dzisiaj rano, ujrzałem na górce jakąś postać. Właśnie tam, siedziała na koniu. – Wskazał palcem górkę. – Nie wiem kto to był, ale poczułem się cholernie źle.

– Nigdy mnie nie kłamałeś i nie masz podstaw aby mnie okłamać. Więc ci wierzę, ale kto to mógł być?

– Nie mam pojęcia.

– Nie przejmuj się tym. Pewnie ci się zdawało.

– Sam nie wiem.

– Już spokojnie. Wybierasz się do miasta?

– Owszem, idę do karczmy do naszego starego kumpla, potem na targowisko. Muszę sprawdzić czy Traner coś sprzedał.

– Wciąż uważam, że zatrudnienie tego małolata do roboty to zły pomysł. Wszyscy gadają, że lepią mu się rączki.

– Ja mu ufam. Jeszcze nigdy mi nic nie zginęło.

– Jak uważasz. A właśnie, słyszałeś nową plotkę od starej Mitradis?

– Co tym razem nagadała?

– Ponoć w jakimś sąsiadującym królestwie, ludzie mają jakieś katalogi ze stworami.

– A po co komu książki ze zwierzętami.

– Nie takie stwory Rendorze.

– To jakie?

Zarus rozejrzał się i kazał mu się zbliżyć. Istoty o których chciał mu powiedzieć, są uznawane za nieprawdziwe i nie chciał wyjść za głupca wśród swych sąsiadów.

– Chodzi o coś jak legendarne smoki.

– Zarus, wiesz, że era smoków to tylko bajka.

– Ja tam nie wiem, dla mnie to prawda.

– A widziałeś kiedyś jakiegoś dziwnego stwora?

– Wiesz dobrze, że tak bo sam ci mówiłem. Naprawdę widziałem tam jakiegoś dziwnego stwora.

– Przypomnij mi jak on wygląda?

– Miał skrzydła, postury coś jak niedźwiedź, długi jak nie wiem co ogon.

– Czy to ci nie brzmi absurdalnie?

– Mówię to co widziałem Rendor i ja w to wierzę. Gadałem z posłańcem ostatnio, dzisiaj ma mi przywieźć ten cały katalog.

– Ile te brednie cię będą kosztowały.

– Niewiele. – Powiedział z ironią Zarus i się uśmiechnął.

– Ile dokładnie?

– Dwadzieścia pięć sztuk złota.

– Tyle pieniędzy za jakieś głupoty.

– Panie, przyjaciele to my jesteśmy, ale nie obrażaj wiedzy innych królestw.

– Przepraszam, wciąż zapominam, że jesteś taki wyczulony na takie rzeczy.

– Więc, ja cię proszę, pilnuj się.

Obaj ponownie się zaśmiali. Chwilę jeszcze rozmawiali, po czym pożegnali się i Rendor udał się do miasta. Udał się dróżką ze wsi, potem szedł lasem. Miał dziwne wrażenie, że ktoś go śledzi, słyszał jakiś szelest zza krzaków, wiatr złowieszczo i tajemniczo huczał. Rolnikowi serce stawało, ponownie czuł strach. Bał się, że coś jest w lesie. Jednak nie wiedział, czy to zwierzę czy człowiek. Wnet wszystko ustało, wiatr ucichł, dziwne głosy także zniknęły. Nagle zza krzaków wybiegł wilk. Khentuar się wystraszył. Dzikie zwierzę powoli podchodziło do Rendora. Rolnik zaczął się cofać. Bardzo powoli. Jednak po chwili potknął się o kamień. Zwierzę, wykorzystując sytuację, gwałtownie ruszyło na niego. Czuł przerażenie. W tym momencie niespodziewanie wilka przebiła strzała. W ostatniej chwili, brakowało ułamka sekundy, aby wilk przegryzł gardło człowieka. Rolnik zdziwiony patrzył na martwego wilka i nadal czuł, jak serce bije mu głośno. Rendor spojrzał na stronę, z której wyleciała strzała i zauważył myśliwego, który akurat chował swój łuk i pomógł wstać chłopakowi.

– Dziękuje za ratunek.

– Musi pan bardziej uważać, tutaj czai się tego cała wataha.

– Mogę się panu jakoś odwdzięczyć?

– Musze zarobić trochę pieniędzy. Pańskie życie wyceniam na 30 złotych monet.

Rendor wiedział, że nic nie ma za darmo. Myśliwi byli cwanymi ludźmi. W chwilach zagrożenia ratują niewinnych ludzi i żądają od nich pieniędzy. Rendor z niechęcią zapłacił myśliwemu, który udał się w las. Wystarczyła chwila, aby rolnik stracił wybawcę z oczu. Nie przejmował się już nim i udał się spacerem do wioski. Przy bramie stali strażnicy którzy go z uśmiechem przywitali. Khentuar był dość znany. Zawsze niósł ze sobą dobry humor, dzięki czemu inni przy nim także czuli się weseli. Udał się najpierw na targowisko. Tam jak zwykle pełno ludzi którzy chcieli kupić to co im niezbędne do życia. Zauważył nowy stragan z biżuterią. Obok niego stał kartograf. Podszedł do niego, bo jedna z map przykuła jego uwagę. Za straganem stał stary, posiwiały starzec, niskiego wzrostu. Spokój malował się na jego twarzy, a gdy zobaczył idącego w jego stronę Rendora, wstał i się uśmiechnął.

– Witam przy mym straganie z mapami, w czym mogę pomóc?

– Witajcie panie, powiedzcie mi, co to za tereny na tej mapie?

– Widzę, że zainteresował was nowy świat.

– Nowy świat?

– Kapitan jakiegoś statku, pod rozkazami naszego króla, pomylił trasy i dostał się na nowe wyspy. Gdy przypłynął do portu od razu poleciał do Urmira.

– Urmir, nasz wspaniały król i władca. Ten zapewne od razu poczuł pieniądze.

– A i owszem. Pomyślał, nowe rzeczy, nowi ludzie, nowe wszystko. Można zatem to sprzedać. Mówię ci panie, nasz król pragnie tylko pieniędzy, a krajem nie ma się kto zająć.

– Tak to jest panie. Jednak dziękuje za informację, bo mnie to zaciekawiło.

– Nie ma za co. Miłego dnia.

Rendor podszedł do swego straganu, za którym stał Traner. Młody chłopak, który miał opinie młodego bandyty. Jednak chce się zmienić. Dla niektórych to wymówka aby mieć łatwiej, do kradzieży. Był to wysoki chłopak, o kasztanowych włosach, niebieskich oczach a na sobie miał zwykłą koszule i podarte spodnie.

– Nie umiałeś się lepiej ubrać.

– Nie miałem akurat czasu. Późno wstałem.

– Rozumiem, a kiedy przyszedłeś na targ?

– Niedawno.

– Rozumiem. Zarobiłeś coś?

– Na razie tylko siedem złotych i parę srebrnych monet.

– Trochę słabo. Mimo wszystko lepiej to niż nic. Przychodzisz jutro na przyjęcie?

– Owszem, ojciec też przyjdzie.

– Dawno go nie widziałem. To sobie z nim pogadam, że dobrze się spisujesz.

– Dziękuje panu.

– A i jeszcze żeby ci paskiem po dupie dał, ale tylko raz.

Rendor odwrócił się i ruszył do karczmy. Chłopiec lekko zdziwiony, krzyknął jeszcze do Khentuara.

– Hej, ale za co?

– Zauważyłem brak kilku jabłek chłopcze.

Chłopiec się zarumienił i zdziwił. Nie rozumiał, skąd on wiedział o jabłkach. Zresztą nieważne, Rendor był już za daleko. Przechadzał się po mieście, aż w końcu dotarł do karczmy o nazwie "Pod Grandem Mi's". Wszedł do środka i od razu udał się do karczmarza.

– Witaj przyjacielu.

– A witaj Rendorze, to co zwykle?

– Oczywiście

Karczmarz, nalał mu piwa. Rendor wziął kufel, zabrał głęboki łyk i jednym duszkiem wypił cały trunek.

– Ile płacę?

– Dla ciebie kolego, na mój koszt dzisiaj.

– Ty to jesteś równy gość.

Przyjaciele śmiali się jeszcze przez chwilę. Jednak rozmowy w barze ucichły, gdy do karczmy weszło troje ludzi. Wyglądali niebezpiecznie. Mieli blizny, o wielkiej posturze, zaraza. Posiadali broń.. Podeszli do blatu, usiedli i czekali, aż karczmarz nawiąże kontakt.

– Co panom podać? – Zapytał wystraszony karczmarz.

– Dawaj kasę! – Bandyta wstał i przyłożył karczmarzowi do gardła sztylet.

– Ej, zostaw go! – Powiedział Rendor

– A bo co? – Pchnął go na ziemię.

Rendor, chwycił za nadgarstek bandytę, uderzył go w twarz i odebrał sztylet. Bandyta początkowo był zaskoczony. Po chwili zdenerwował się, że jakiś wieśniak go uderzył i odebrał mu broń. Bandzior przejechał palcami po twarzy i zauważył kropelki krwi.

– Ty wieśniaku. Jak śmiałeś?! Chłopaki brać tego nędznika.

Dwaj bandyci na rozkaz pobiegli w stronę Rendora. Czekał na nich, wciąż trzymając sztylet. Nagle jeden z napastników zwolnił, a drugi przyśpieszył. Rendor za późno się zorientował i bandyta podciął mu nogi. Rolnik upadł, szybko wstał, lecz oprawca, zaczął go dusić. Przejezdny, który zatrzymał się po drodze takżę podbiegł do nich i zaczął bić rolnika po brzuchu tak mocno, aż Rendor zakrztusił się krwią. Z pewnym utrudnieniem 40-latek mocno kopnął w krocze przeciwnika, który stał przed nim. Zbir upadł na ziemię. Drugiego zbója zaś przerzucił przez ramię i bandyta poleciał na swojego wspólnika. Obaj zwijali się z bólu. Rendor dodatkowo przycisnął ich obu do ziemi, mocno kopiąc w brzuch. Teraz, szef tej zgrai i rolnik stali na przeciwko siebie. Mierzyli się wzrokiem. Przez chwile panowała cisza, aż w końcu bandyta ruszył w stronę Rendora. Czekał, aż zbir podejdzie bliżej. Gdy był już na odległość metra 30-latek skoczył w jego stronę i wbił sztylet w brzuch. Obydwaj upadli na ziemi, bandzior wyjął sztylet z brzucha i chwycił się za ranę. Rendor był zdziwiony. Pierwszy raz wdał się w bójkę i wygrał ją w takim stylu. Nie wiedział jak to możliwe, nigdy nie walczył, ani nie używał w życiu miecza czy sztyletu. Karczmarz wstał zza blatu. Był zdziwiony, że jego przyjaciel wciąż stoi na własnych nogach. Zobaczył zbirów leżących na ziemi, jeden z nich krwawił. Karczmarz podbiegł do niego i przyłożył coś do rany. Potem zawołał jakiegoś klienta z baru i powiedział do niego.

– Pobiegnij po straż. Chwilę minie zanim się obudzą.

– Oczywiście.

Klient wybiegł z karczmy. Po chwili przyszedł ze strażnikami. Karczmarz wytłumaczył, co się wydarzyło i zbirów zabrano do aresztu. Oberżysta patrzył na Rendora. Obaj byli nadal zdziwieni. Nie mogli uwierzyć, co się stało.

– Rendorze, przecież mówiłeś, że od dawna nie walczysz.

– Bo nie walczyłem. Zrobiłem to instynktownie.

– Lepiej, żeby nie dowiedzieli się, kto ich tak urządził. Znajdą cię i Bóg wie, co zrobią.

– Masz rację. Najgorzej by było, jakby moja żona się dowiedziała o zdarzeniu.

– Prawda. Idź już do domu, odpocznij i przemyśl to wszystko.

– Masz rację przyjacielu. Do zobaczenia.

– Trzymaj się Rendorze.

Rolnik wyszedł i kierował się w stronę domu. Przechodząc obok ludzi, wciąż myślał, jak to się stało. Przecież oni powinni go z łatwością pokonać. Nie wiedział skąd posiada takie umiejętności. Przeszedł przez las i w oddali widział swój dom. Szedł dróżką, a gdy wszedł do domu, żona szykowała kolację. Podczas kolacji rolnik nie był sobą. Eruanda zauważyła to, zmartwiła się.

– Rendorze, czy wszystko w porządku?

– Tak, oczywiście.

– Czy coś się stało?

– Nic szczególnego.

Kolację zjedli w ciszy. Po jedzeniu Rendor od razu położył się. Cały czas myślał o wydarzeniach, które miały miejsce w karczmie. Nie umiał odpowiedzieć na to jedno pytanie! Skąd umiał walczyć? To nie dawało mu spokoju. Po pewnym czasie przyszła do niego żona. Położyła się obok męża. Eruanda wciąż czuła, że Rendor jest niespokojny. Wiedziała, że coś złego się wydarzyło.

– Skarbie, na pewno wszystko dobrze? – zapytała żona.

– Już ci mówiłem, że tak – odpowiedział mąż.

– To, dlaczego jesteś taki ponury?

– Ponieważ… – Rendor próbował wymyślić coś innego niż bójka w karczmie i przypomniała mu się chwila w lesie – zaatakował mnie wilk.

– Nic ci się nie stało?

– Nie, ale bardzo się wystraszyłem. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Myśliwy mi pomógł.

– To dobrze, bo bym nie mogła żyć bez Ciebie.

– Ja bez Ciebie też.

Żona mocniej przytuliła się do męża. Bała się, czy nic mu się nie stało. Rendorowi udało się wybrnąć z sytuacji. Po pewnym czasie Eruanda zasnęła. Rendor nadal czuwał. W pewnej chwili jego wzrok powędrował w stronę okna i w oddali ujrzał ponownie tajemniczą postać. Czuł ogromny strach. Po chwili, jeździec zniknął. Jego wzrok ponownie skierował się w stronę sufitu i po chwili zasnął. Nadszedł kolejny słoneczny dzień. Rendor obudził się, bez obecności jego żony w łóżku. Nagle do sypialni weszła Eruanda z talerzem, na którym była kiełbasa i chleb, a do tego przyniosła kufel z piwem.

– Wszystkiego najlepszego kochanie.

– To już dzisiaj? Zapomniałem – z ironią powiedział Rendor.

Żona uśmiechnęła się i podała swemu mężowi śniadanie. Ten zabrał się od razu do jedzenia. Po skonsumowaniu, ubrał się i wyszedł na dwór. Wziął głęboki oddech i popatrzył na niebo. Wyjątkowo bezchmurne niebo i mocno grzejące słońce. Zauważył, że praktycznie wszystko na przyjęcie gotowe. Teraz tylko jedzenie i goście. Blisko jego wioski, było małe jezioro w której od czasu do czasu łowi. Znajdowała się tam ławka. Rendor wyciągnął z kieszeni swoją fajkę. Po chwili obok niego usiadł Zarus, z jakąś książką w ręku. Wyciągnął ze swej kieszeni fajkę i oboje zapalili.

– Ziele z lasów Fakrenrat. Najlepsze jakie mogło być Rendorze.

– Owszem. Powiem ci, że ostatnio jak spróbowaliśmy tych z gór tęczowych to myślałem, że płuca mi rozsadzi, jak dynamit w kopalniach.

– To prawda. A właśnie dostałem książkę i odnalazłem stwora, którego prawdopodobnie widziałem.

– No to pokaż.

Zarus, wziął książkę i otworzył ją na odpowiedniej stronie. Palcem wskazał stwora którego prawdopodobnie widział. Jednak opis nie do końca się zgadzał.

– Zarus podsumuję. Długi ogon, jest. Skrzydła owszem. Ciało niedźwiedzia, absolutnie nie. To jest lew. Tego cholerstwa jest pełno w Sainirt.

– Pomyliłem się. Nic się nie stało.

– Stało się. Miałem rację, pomyliłeś się. Niedźwiedza, ja tutaj widziałem. Lwa za to, jeszcze nigdy.

– Przyjacielu kiedy ci mówię, że naprawdę to widziałem.

– Skoro tak uważasz.

– A właśnie, dzisiaj na imprezę, ma przyjść jeden z kapłanów.

– A po co?

– Chcą ci pogratulować i dać ci błogosławieństwo Liliany.

– No tak, nasza bogini.

– Nigdy nie byłem zbyt religijny.

– Ja za to owszem.

– W tym akurat się różnimy. Do tego oczywiście, będzie mówił, że wszelkie datki będą mile widziane.

– Trzeba wspomagać naszą kaplice, jest taka skromna.

– Jaka tak skromna. Idealna. Niczego już jej nie brakuję.

Nagle podbiegła do nich mała dziewczynka, zdyszana. Ruda dziewuszka z piegowatą twarzą i w niebieskiej sukience. Podała list Rendorowi. Ten otworzył i zaczął czytać. Z każdym kolejnym przeczytanym słowem coraz bardziej wyglądał na zaniepokojonego. Wstał i powędrował w stronę wioski. Zarus szybko odczytał i pobiegł za przyjacielem.

– Jak to twój stragan zniszczony?

– Przewiduje, że to… – Przypomniał sobie, że sytuacja w karczmie to miała być tajemnica.

– To kto? Nie może mu to ujść płazem.

– Powiem ci, ale w sekrecie, jako żeś mym przyjacielem.

– Dobrze Rendorze.

Weszli do lasu, w którym Rendora zaatakował wilk. Rozejrzał się, czy nie ma tu myśliwego, który uratował go. Nikogo nie było. Szli pośpiesznym krokiem.

– Był to pewnie zbir którego widziałem wczoraj w karczmie.

– Słyszałem, że była jakaś szarpanina w karczmie.

– Szarpanina? To był napad mój przyjacielu.

– Byłeś tam?

– Tak.

– No i co dalej?

– W skrócie, skopałem mu dupę.

– Zaraz … – Przyjaciel stanął jak wryty i patrzył z niedowierzeniem. – Jakie „skopałem mu dupę”? Rendorze obaj wiemy, że…

– Nie jestem wojownikiem. Wiem to, lecz jest coś czego nie wiesz.

– Czyli co?

– Dowiesz się jak będziemy w karczmie.

– To nie idziemy na stragan?

– Idziemy, lecz następnie udamy się do karczmy.

– No dobrze.

Byli już w mieście. Jak zwykle, ludzie przepychali się o innych. Rendor śpieszył się do swego straganu. Był już blisko i zobaczył roztrzaskany stragan, a na kilku deskach krew. Czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Przy nim stał Kapitan straży.

– To twój stragan?

– Tak.

– Zdaje sobie pan sprawę, że chłopiec nie żyje?

– Jak zginął?

– Jakiś człowiek poderżnął mu gardło.

– Kto to był?

– Sam nie wiem. Wczoraj zamknęliśmy trzech za rozbój w karczmie. Jednak przed zamknięciem okazało się, że ktoś czekał na nich przed budynkiem. Musiał patrzeć przez okno i widzieć, że to pan im dokopał.

– Więc, to prawda Rendor. Ty ich załatwiłeś? – Zapytał przyjaciel Rendora.

– Mówiłem, ale to nic dobrego. Przeze mnie zginął chłopak.

– To nie twoja wina, przyjacielu.

– A kto im się naraził? Ja czy ten mały? Gdybym wczoraj nie zareagował to ten młody by jeszcze żył. Zresztą kiedy to się stało?

– W nocy. Chłopiec ponoć, gdy nikogo nie było na ulicy, przyszedł tutaj i chciał wziąć jedno jabłko, bo był głodny. Nawet zapłacił.

– Uda się określić kto to był?

– Nie wiadomo, postaramy się panie, ale nic nie obiecuję.

Rendor odwrócił się plecami do straganu. Czuł smutek i gniew zarazem. Przez niego zginął niewinny chłopak. Do tego tak młody. Miał ochotę dorwać winowajcę i go zabić. Jednak odpuścił sobie. Zemsta nic tu nie da. Udał się do karczmy, wraz z Zarusem. W środku, jak zawsze w ciągu dnia, było praktycznie pusto. Za ladą stał karczmarz. Gdy ujrzał Rendora spochmurniał. Starał się zachowywać naturalnie.

– To co zwykle?

– Traner nie żyje.

Karczmarzowi, upadł szklany kubek, który trzymał w ręce. Usiadł na ławeczce, który była blisko niego. Patrzył na Rendora ze smutkiem. Zarus tylko się przyglądał, lecz także czuł smutek.

– Znowu, Rendorze, to znowu się stało.

– Znowu? – Zdziwił się Zarus. – Jak to znowu?

– Nie powiedziałeś mu?

– Nie chciałem, aby ktoś o tym wiedział, oprócz ciebie drogi kolego.

– Może czas mu powiedzieć?

– Rendor, ale o czym?

– No dobra, masz prawo wiedzieć.

– Zatem słucham.

– Przyniosę piwo.

Rendor i Zarus usiedli przy blacie. Karczmarz przyniósł piwo i polał im i sobie. Zarus czekał niecierpliwie na historię, którą Rendor chciał mu opowiedzieć.

– Gdy miałem 10 lat, mój ojciec trenował mnie walki. Nauka rozmaitymi brońmi. Miecze, buławy, topory i inne. A także, na dystans czyli łuk i kusze. Ciężko mnie trenował, lecz nie wiedziałem dlaczego. Mówił, że kiedyś pójdę w jego ślady.

– Przecież twój ojciec był zwykłym farmerem.

– Nie do końca. Kiedyś był w straży. Jednak jedyne interwencje to były w karczmie to nie rozumiałem po co mu były te treningi. Z roku na rok, stawałem się coraz bardziej pewny siebie. Mówiłem, że nikt mnie nie pokona poza ojcem. Tak też się działo. Nikt nie śmiał do mnie podejść. Okazywano mi szacunek. Aż do pewnego dnia. Był turniej „Młodych Wojowników”. Nagrodą była spora ilość pieniędzy. A zatem wziąłem udział. Było ponad czterdziestu uczestników. Wielu nie dorastało mi do pięt, choć byli tacy, którzy sprawiali mi kłopot. Dotarłem do finału, tak jak jeden z młodziaków. Firnis z Lanceberry. Umiejętnościami go przewyższałem, jednak strategię miał lepszą. Walka z nim byłą długa i bardzo trudna. Aż do pewnego momentu. Był zmęczony i popełnił błąd. Myślał, że mi zada zwycięski cios. Jednak uchyliłem się i w tym samym czasie zakończyłem turniej. Wygrałem, lecz cena za nią była wielka. Z ojcem poszliśmy uczcić to w karczmie. Wróciliśmy nad ranem. Gdy byliśmy blisko domu obaj straciliśmy całą przyjemność. Drzwi od domu było zniszczone, a w środku było ciemno. Wszedłem tam pierwszy i ujrzałem martwe ciało matki. Znaleźliśmy zakrwawiony sztylet obok niej i list na stole. „Z nami się nie zadziera. Jak teraz się czujesz zwycięzco?”. Okazało się, że jego ojciec ma groźną grupę, która była odpowiedzialna za ten wyczyn. Tata postanowił się tym zająć. Wyjechał, nie wiem dokąd, a ja zostałem z dobrym przyjacielem mego ojca. Po dwóch miesiącach wrócił. Powiedział, że sprawa załatwiona. Ja nigdy więcej nie wziąłem do ręki broni. Aż do sytuacji w karczmie. Przeze mnie zginęła moja matka, a teraz ten młody chłopak. Nigdy sobie tego nie wybaczę.

– Rendor, dlaczego mi o tym nie mówiłeś?

– A myślisz, że łatwo o tym mówić, idioto?! – Rendor krzyknął z gniewu na swojego przyjaciela.

Karczmarz otworzył szeroko oczy. Rendor się uspokoił i przeprosił Zarus. Ten zrozumiał to i uświadomił sobie, że jego pytanie było głupie. Nie łatwo mówić o takich rzeczach. Niepotrzebnie namawiał Rendora do opowiedzenia tej historii.

– To co teraz?

– Nic, ja więcej nie tykam się broni.

– A co ze straganem?

– Odbuduję go.

– Rendorze, a co ze sztyletem który wziąłeś temu bandziorowi?

– Zatrzymam, jako przestrogę, co się stanie, gdy znowu będę chciał się włączyć do walki.

– Słusznie. No dobrze panowie, powoli się ściemnia, a niebawem zaczyna się twoje przyjęcie przyjacielu. Ruszajcie, a ja niedługo wrócę.

Rendor udał się w stronę wyjścia z poważną miną. Zarus dopił resztę z kubka i popatrzył za siebie. Rendor czekał na niego przy drzwiach. Jego przyjaciel wyciągnął swoją książkę, ze stworami i pokazał to co kiedyś ujrzał.

– Widzieliście kiedy coś takiego panie karczmarzu?

– W życiu, a co to za paskudztwo?

– Już nieważne.

Szedł w stronę drzwi z opuszczoną głową. Rendor lekko się uśmiechnął i zapytał:

– Pytałeś się o tego stwora?

– Zamknij się – powiedział z lekkim zirytowaniem w głosie, natomiast Rendor tylko się zaśmiał. Udali się w stronę wioski, a gdy dotarli, słońca już nie było widać. Poszli wprost na przyjęcie, tam wszyscy z entuzjazmem przywitali Rendora. Zaczęli składać mu życzenia, wyrywano go do tańca i przede wszystkim częstowano go rozmaitymi potrawami. Jednak na pierwszym miejscu, jak to mówił Zarus, trzeba się porządnie upić z przyjaciółmi. Wszelkiego rodzaju alkohol był polewany do wszystkich kubków jakie były. Śmiech, odgłosy tańca i rozmowy były dzisiejszym chórem. Rendor w pewnym momencie zmęczony i już dość mocno podpity usiadł i chciał odpocząć. Obok usiadła jego żona uśmiechnięta.

– Jak się bawisz skarbie?

– Dojść… znaczy dość … dobrze.

– Teraz trochę odpocznij, bo jeszcze nasz jubilat, da coś od siebie, nie koniecznie to będzie chciane.

– Rozumiem…. I potwierdzam, a nawet mam historyjkę dla nich.

– Naprawdę? A jaka to historia?

– Prawdziwa… a do tego… zresztą dowiesz się niedługo… skarbie.

Chciał ją pocałować w policzek, ale wypadł z krzesła, po czym powoli wstał. Żona po trochę pomogła, po czym poszła do gości. Zarus podszedł do niego i prosił, aby zatańczył znowu. Ten odpowiedział, że ma historię dla gości. Wszedł na podest i usiadł na jakimś krześle. Po czym chciał uciszyć gości.

– Drodzy… Pańieństwo. – Powiedział, starając się nie popełniać błędów w wymowie. – Dzisiaj chciałem ja wam coś… powiedzieć. Historie proszę ja was.

– A jaką, drogi kolego? – Krzyknął Zarus z widowni.

– A proszę ja ciebie, ją znasz.

– Którą? To, jakże byśmy mali w lesie z tymi dziewczynami…

– Nie, nie, nie. To nie to. Z resztą to nie prawda.

Widownia się zaśmiała, żona Rendora też. Wiedziała, że pod wpływem alkoholu z Zarusem wygadują takie głupstwa. Wszyscy się uciszyli i przypatrywali Rendorowi.

– A więc… – Wziął kolejny łyk. – To było w karczmie.

Zarus gdy już usłyszał początek, wiedział co chce powiedzieć, starał się przepchać przez tłum i dotrzeć do niego. Krzyczał, lecz Rendor nie reagował.

– Gadałem ze spokojnie z karczmarzem, a tu nagle trzech zbirów.

– Byłeś tam wtedy? Kto ich pokonał.

– Rendor, zamknij się!

– Cicho Zarus. Jam ich pokonał. Tymi ło to panie ręcoma. – Pokazał pięści, aż upuścił kufel. Na szczęście nie był szklany, ale wylał, trochę zawartości. Podniósł go i wziął kolejny łyk. – Ale przez to, że im skopałem dupska, chłopiec został zamordowany.

– Ten przy twym straganie, Rendorze?

– Tak. Niestety. Jednak pomszczę go, zabiję tych skur…

Zarus mu przerwał. Rzucił go w krzesło. Ten popatrzył na widowisko i kazał im się zająć sobą. Eruanda pobiegła do Rendora. Temu leciały łzy z oczu i miał spuszczoną głową. Zarus podszedł do niego.

– Coś ty zrobił? Nikt nie wiedział.

– Nie wiem, czemu, po co, dlaczego Zarus.

– Rendor, to ty się biłeś w karczmie?

– Teraz już wiesz kochanie, przepraszam.

Eruanda po tych słowach rozpłakała się i uciekła z biesiady. Rendor w dalszym ciągu siedział i płakał ze spuszczoną głową. Zarus usiadł obok niego i go wspierał. Jeszcze przez długi czas trwało przyjęcie. Jednak gospodarz nie bawił się tak świetnie jak goście. Gdy wszyscy zaczynali się rozchodzić, ten udał się do swego domostwa i poszedł spać. Jego żona była cała zapłakana, lecz spała. Może to i dobrze, bo nie mógł by jej teraz spojrzeć w oczy. Rano gdy się obudził jego ukochanej nie było w łóżku. Okazało się, że wyszła do miasta po zakupy. Rendor dziś nie pracował, nie miał siły na pracę, nie miał siły na nic. Cały dzień siedział w domu. Była pora obiadowa, a partnerki, nadal nie było w domu. Khentuar wyjrzał przez okno. Widział zachmurzone niebo i krople deszczu uderzające o ziemie. Usiadł na krześle i spoglądał za okno. Zakrył twarz rękoma i kolejne krople łez spływały mu po policzku. Nie umiał sobie wybaczyć, że wszystkim powiedział, że to jego wina, że chłopak nie żyję. Spojrzał znowu przez okno. W oddali kogoś zauważył. Otarł oczy i szeroko je otwarł. Ponownie zobaczył tajemniczą postać. Na koniu, w czarnej szacie, przyglądała się Rendorowi. Ten gwałtownie wstał, a krzesło upadło. Czuł ogromny niepokój i miał wrażenie jakby jego dusza wychodziła z ciała. Ukląkł i poczuł się słabo. Był coraz słabszy. Nagle wstał i czuł jakby wszystko ustało. Spojrzał na postać. Jego koń zarżał dziko i stanął dęba. Natychmiastowo postać odjechała. Rendor spocony i zmęczony postawił krzesło i usiadł, jego ręce się trzęsły. Po tym wydarzeniu żona weszła do domu. Ten wstał i do niej podszedł.

– Posłuchaj to na przyjęciu…

– Co ci przyszło do głowy aby się bić?

– To nie moja wina, wiesz jaka jest moja historia.

– Obiecałeś mi nigdy do tego nie wracać.

– Tak wiem, ale to tak nagle wróciło. Nie mogłem pozwolić aby kogoś skrzywdzili.

– To mogłeś wezwać strażników.

– To by już było po nim. Kochanie co się stało to się nie odstanie, niestety.

– Zatem co zamierzasz teraz zrobić?

– Zapomnieć o tym.

– O takich rzeczach raczej się nie zapomina, a tamten chłopak?

– Teraz… mogę się tylko modlić.

– Musisz mu to jakoś wynagrodzić.

Rendor spuścił lekko głowę i odwrócił się. Nie mógł patrzeć żonie w oczy. Wstyd. Ból. Cierpienie. To wszystko czuł po tym wydarzeniu. Nie mógłbym sobie teraz spojrzeć w oczy. Teraz gdy nad tym myślał, że nie wiedział co miał zrobić. Bał się o życie swego przyjaciela, lecz nie pomyślał, że podjęcie decyzji obrony, może przynieść takie skutki. Usiadł na krześle i przez okno przyglądał się kolejnym spadającym kroplom deszczu. Każda kropla uderzająca w ziemie, to tak jakby na plecy Rendora, spadała strzała. Czuł wielki ból i wstyd. Nie wiedział, co będą o nim teraz mówili sąsiedzi. Czy będą rozumieli jego ból, czy będą go tępić niczym istoty demoniczne. Nie wiedział co zrobić. Do końca dnia przyglądał się przez okno. Jedyne co zrobił, to przeżuwał jedzenie, które smakiem przypominało gorczycę. Wieczorem położył się do łóżka i natychmiastowo zasnął.

 

– RATUNKU

To słowo obudziło Rendora i jego żonę. Wstał i podszedł do okna. Obok niego wbiła się w dom strzała. Popatrzył na wzgórze a tam zobaczył, wielką armię nieumarłych. Rendor był zdziwiony podobnie jak jego żona. Pierwszy raz widzieli takie istoty. Krążyły plotki na ich temat, jednak nigdy nikt ich nie widział. Legendy mówiły, że istnieją pewni magowie, którzy umieją kontrolować zombie, szkielety, duchy i inne tajemnicze stworzenia.

– Kochanie, co się dzieje?! – Zapytała, wystraszona Eruanda.

– Atakują nas… Właściwie nie wiem! To chyba stworzenia z legend – powiedział Rendor, blady i osłupiały.

– Nie mówisz chyba o….

– Nieumarli

– Kochanie, co robić? – Ponowie zadała pytanie Rendorowi.

Nagle drzwi otwarł strażnik miejski z pobliskiego miasta. Był blady tak jak Rendor. Zamknął drzwi, oparł się o nie i ciężko oddychał. Strażnik trzymał miecz w ręce, był zakrwawiony, na czarno.

-, Dlaczego twój miecz jest czarny? – Zapytał Rendor.

– Te zombie, mają czarną krew! Nie wiem skąd się wzięli. W mieście usłyszeliśmy krzyki, aż tu nagle alarm! – odpowiedział Strażnik.

– Co teraz?

– Nie wiem, pierwszy raz mamy taką sytuację, nikt przecież nie opracował planów kryzysowych z zagrożenia nieumarłymi.

Przez strażnika przeszło 5 strzał. Drzwi powoli się uchylały, a wraz z nimi strażnik. Do domu wszedł szkielet. Nałożył strzałę na cięciwę wycelował w stronę Rendora i żony. Nagle wszedł jakiś gnijący człowiek, z legend Rendor skojarzył go z zombie. Istota przemówiła:

– Za mną, bo inaczej te strzały zabiją ciebie i ją – powiedział zombie.

– Pójdziemy – odrzekł przerażony Rendor.

Rendor i Eruanda wyszli z domu a tam ujrzeli zgromadzonych wieśniaków. Rolnik zobaczył w niebie wielką istotę z kości. Przypomniała mu się legenda o smokach. Smoki ognia, wody, powietrza, a ten na niebie to kościsty smok. Stanęli w rządku jak inni wieśniacy i czekali. Rodziło się pytanie, na co czekać? Domyślali się. Na śmierć. Nagle podjechała do nich zakapturzona postać, ta sama, którą 40-latek widział wczoraj. Tajemnicza postać zdjęła kaptur, był to stary człowiek, miał siwe włosy i szyderczy uśmiech. Jego czarne oczy przypominały węgiel. Zszedł z konia i każdego powoli mierzył wzrokiem, po chwili przemówił!

– Witajcie, drodzy wieśniacy. Witam mężczyzn i kobiety. Nazywam się Berlon i jestem nekromantą.

– Kim? – Zapytał jeden z wieśniaków.

Berlon podszedł do wieśniaka i popatrzył mu w oczy. Wieśniak bał się jego wzroku. Nekromanta stał bez ruchu, tylko patrzył. Nagle wieśniak zemdlał ze strachu.

– Czy ktoś słyszał tu o magach? – Zapytał Berlon.

– Tak – Przemówił Rendor – To ludzie posiadający magiczne moce. Są podzieleni na różne żywioły: ogień, woda, ziemia itp. Ty jesteś magiem, można powiedzieć śmierci. Wskrzeszasz ludzi i tworzysz szkielety, zombie, duchy i z tego, co widzę smoka także stworzyłeś.

– Widzę, że masz szeroką wiedze na ten temat.

– Czytałem wiele legend.

– Legenda jest prawdziwa. Jak widzicie mam wielką armię. – Pokierował wzrok ku wszystkim stworom – Jednak wciąż pragnę więcej. Dlatego właśnie tu przybyłem, aby zwiększyć swoją moc.

– A co my mamy z tym wspólnego? – Zapytał jakiś wieśniak.

– Nie słuchałeś wykładu kolegi? – Zapytał Berlon, po czym podszedł do niego.

Berlon patrzył w oczy wieśniaka. Teraz zamiast czarnych ukazały się białe źrenice. Alabastrowy wzrok, zbudował w wieśniaku strach. Nagle wieśniak, także miał białe oczy i otworzył szeroko usta. Nekromanta wyciągnął mu coś z gardła a z ust szedł biały dym. Rendor się domyślał, co to takiego. Duch. Z człowieka wyszedł duch, który wyglądał jak wieśniak, lecz już się nie bał. Ukłonił się Berlonowi i dołączył do armii. Ciało wieśniaka upadło. Nekromanta, wyciągnął rękę w stronę ciała i nagle zwłoki wstały i stworzył zombie. Wszyscy byli przerażeni. Berlon patrzył na wszystkich z szyderczym uśmiechem, po czym oznajmił:

– To was też czeka – przemówił Berlon.

– Nie pozwolę na to – wyszeptał Rendor.

Obok niego stał szkielet z mieczem. Rendor szybkim ruchem wziął mu miecz i odciął szkieletowi głowę. Ciało szkieleta zaczęło szukać głowy, lecz rolnik mocnym kopnięciem posłał je na ziemie. Nekromanta zdziwił się, że ktoś ma odwagę mu się sprzeciwiać.

– Kim jesteś? – Zapytał Berlon.

– Nazywam się Rendor.

– Rendorze, popełniłeś błąd.

– Nie sądzę.

Rendor biegł z mieczem w stronę Berlona, on natomiast stał spokojnie. Szkielety już naciągały strzały na cięciwy, lecz Berlon dał sygnał, aby nie strzelać. Gdy rolnik był już przy Berlonie nekromanta szybkim ruchem odrzucił go do tyłu. Mag podniósł go i powiedział.

– Jak śmiesz mi się przeciwstawiać? Jesteś zwykłym rolnikiem. Nie możesz mnie pokonać. Czemu walczysz?

– Bo wierzę, że uda mi się ciebie zabić.

Berlon zdziwił się i zaczął śmiać. Wzrok pokierował na jego żonę. Miał szyderczy uśmiech na twarzy. Rzucił Rendora na ziemie i podszedł do jego żony ze sztyletem.

– Zo-zostaw ją … draniu – wykrztusił Rendor.

– Dlaczego?  – Uśmiechnął się szyderczo Berlon – Masz taką piękną żonę, szkoda by było, gdyby zmarła, lub została zabita prawda?

– Ty … ty DRANIU – krzyknął Rendor.

– Draniu? Nie pogarszaj swojej sytuacji Rendorze.

– A może być gorzej?

Nekromanta zaśmiał się, jego głos słał echo we wszystkie strony świata. Po chwili nastała cisza. Wszyscy patrzyli na Berlona i Rendora. Eruanda, była przerażona. Bała się o swojego męża, o siebie, bo nie wiedziała, co Przywódca Nieumarłych z nią zrobi. A co gorsze, co z dzieckiem? Berlon podniósł rękę w stronę Rendora. W ręce Nekromanty utworzyła się czarna kula ze szkieletów, zombie i innych z armii złego czarodzieja Leciał czarny promień.

Kiedy z jakiegoś szkieleta, czy kogoś innego przestawała lecieć moc, rozpadał się, lub umierał. W jego dłoni pojawiła się czarna kula, która słała małe pioruny. Nagle Berlon rzucił ją w stronę Rendora, który uchylił się przed nią. Jednak nie zauważył, że za nim stworzył się portal, który go wciągał. Czuł jak ogromna moc wchłania jego ciało do środka.

– Co jest?! – Zapytał wystraszony Rendor.

– Oto portal, który przeniesie cię do innego wymiaru. Tu byś mi tylko sprawiał kłopoty. Mam nadzieję, że tam się Tobą zajmą.

Rendor popatrzył ze wściekłością na Berlona. Nekromanta nie okazywał emocji, czekał aż portal go wessie. Rolnik pokierował wzrok na żonę, która płakała ze strachu. 30-Latek, pomyślał, że to koniec, że już nigdy nie zobaczy żony i dziecka. Gdy wchłonął go portal, przez ułamek sekundy, widział jeszcze swoją żonę i Berlona. Widział jak Przywódca Nieumarłych podnosi wysoko sztylet i ma zamiar wbić go w serce Eruandy. Jednak nie widział jego ataku, gdyż został już ostatecznie wciągnięty. 

Koniec

Komentarze

Drogi KRJ – widzę Twój wiek i tylko to sprawia, że zamieszczę tu komentarz. Mam nadzieję, że na razie powstał tylko ten Prolog, a cała reszta wiekopomnego dzieła nie została jeszcze spisana… bo trochę szkoda Twojego czasu i wysiłku.

Zresztą tego wysiłku nie włożyłeś zbyt wiele – nawet w przedmowie są błędy, a reszta też nie wygląda dobrze

Zły zapis dialogów

Liczby w tekście zapisujemy słownie

Zaimki osobowe (ty, cię ) tylko w listach piszemy dużą literą

Powtórzenia

Literówki

Brak lub nadmiar przecinków. To samo dotyczy kropek.

No i konstrukcja zdań, która czasem doprowadza do śmiechu, a czasem do łez.

 

Moja rada: odłóż pisanie na jakiś czas albo zajmij się krótszymi formami, które ktoś oprócz Ciebie przeczyta i poprawi, a generalnie CZYTAJ, CZYTAJ i CZYTAJ.

 

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Może to wynikać z faktu, iż na początku pisałem to bardziej dla siebie. Potem się to bardziej rozwinęło. A na twoje pytanie, to tak, mam resztę zapisaną. Dość sporo. Z resztą, nie zrezygnuję z czegoś co kocham. Zbyt to lubię. Wszystko jednak da się naprawić i dzięki twojemu komentarzowi jestem jeszcze bardzie zdeterminowany do pracy, oraz wiem, że muszę uważasz na błędy. Dziękuje za pomoc bemiku, jednakże nie zrezygnuję z pisania. Pozdrawiam. :)

Nigdy w życiu nie napisałabym komuś, że ma zrezygnować z pisania. Ja radziłam tylko trochę poczekać i poczytać dobrej literatury, a wprawiać się na krótszych formach – łatwiej to poprawić niż pięćset stron powieścismiley

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, szanuję twą pomoc i cieszę się, że nie napisałaś coś w stylu “Ale do kitu” czy “Kompletne dno” czy jeszcze coś gorszego. Jednakże, przysięgam, że reszta jest lepsza. Po prostu początek pisałem tak sobie, nie zwracałem uwagi na błędy itp. Zajmuję się, też krótkimi opowiadaniami i wierszami. Teraz staram się zwracać większą uwagę na błędy i staram się uważać na każdy mały szczegół. A czytam bardzo dużo czy to Wiedźmin czy to Assassin Creed, czy jeszcze coś innego. Wiem, że robię dużo błędów. Robiłem badanie na… dysgrafie czy jakoś tak, niestety nie pamiętam i widocznie to mam. Dlatego tak wiele błędów robię. Jednakże to mi nie przeszkadza w pisaniu, bo mam przyjaciół którzy pomagają mi w błędach, oraz gdy jest rok szkolny to polonistka. Proszę o wybaczenie za błędy, oraz mam nadzieję, że jeśli wyślę resztę to ci się spodoba, oraz mam nadzieję, na pomoc oraz krytykę. Bo to dla mnie ważne, abym wiedział co zmienić. Dziękuje bemik, dziękuje. :)

KRJ, Bemik dobrze Ci radzi. Przyłączam się do jej sugestii.

Niezależnie od tego, dla kogo pisałeś prolog, napisałeś go źle. Z trudem przebrnęłam przez jedną trzecią tekstu i wybacz, ale na tym poprzestanę. Jest tu pełno błędów – niektóre wypisałam, o innych wspomniała Bemik.

Miast porywać się od razu na powieść, sugeruję byś zaprezentował najpierw nieduże opowiadanie.

 

„Nastał kolejny dzień, niebo było bezchmurne i wstawało słońce. W oddali słychać było koguta, który zapiał, jak co dzień. Wszyscy na ten sygnał budzili się i wstawali do pracy. Chwile po obudził się Rendor Khentuar. Jak co ranek, ubrał się i wyszedł na dwór”. – Powtórzenia.

Chwilę po czym obudził się Rendor?

Proponuję: Nastał kolejny, bezchmurny i słoneczny dzień. Gdzieś zapiał kogut, budząc Rendora Khentura. Ten wstał i ubrawszy się, wyszedł przed dom.

 

„W pewnej chwili podeszła do niego żona, Eruanda. Była młodszą o 5 lat, niższą od Khentuara kobietą…” – Skoro napisałeś, że Eruanda jest żoną, niepotrzebnie dodajesz, że to kobieta. Mówiąc, że Eruanda jest pięć lat młodsza od męża nie mówisz czytelnikowi nic, bo nie wiemy w jakim wieku jest Rendor.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

„…miała długie brązowe włosy i niebieskie oczy. Oprócz tego spodziewali się dziecka”. –Zrozumiałam, że oprócz posiadania długich, brązowych włosów i niebieskich oczu, spodziewali się dziecka. ;-)

 

„W pewnej chwili podeszła do niego żona, Eruanda. (…)Podeszła do niego, pocałowała go w policzek i wtuliła się w jego ramię. Rendor złapał i przyciągnął do siebie, chcąc objąć”.

Czy Eruanda podeszła dwa razy? ;-)

Nadmiar zaimków.

 

„Rolnik zaniepokoił się, poczuł strach i wzrok tajemniczego człowieka na sobie”. – Rozumiem, że można poczuć czyjś wzrok, ale jakim sposobem poczuł na sobie strach tajemniczego człowieka? ;-)

 

„Nigdy mnie nie kłamałeś i nie masz podstaw aby mnie okłamać”. – Nie można kogoś kłamać. Można kogoś okłamać, można komuś skłamać/ nakłamać. Powtórzenie.

Wolałabym: Nigdy mnie nie okłamałeś i nie masz podstaw aby robić to teraz.

 

„Wciąż uważam, że zatrudnienie tego małolata do roboty to zły pomysł”. – Określenie małolat, zupełnie nie pasuje w tym świecie.

 

„Ponoć w jakimś sąsiadującym królestwie, ludzie mają jakieś katalogi ze stworami”.Katalogi też nie pasują. Powtórzenie.

 

„Istoty o których chciał mu powiedzieć, są uznawane za nieprawdziwe i nie chciał wyjść za głupca wśród swych sąsiadów”. – Za głupca może wyjść kobieta, biorąc go na męża. ;-)

Powinno być: …nie chciał wyjść na głupca w oczach sąsiadów. Powtórzenie.

 

„Miał skrzydła, postury coś jak niedźwiedź…” – Nie umiem sobie wyobrazić skrzydeł o posturze przypominającej niedźwiedzia. ;-)

 

„…Rendor udał się do miasta. Udał się dróżką ze wsi…” – Powtórzenie.

 

„…który akurat chował swój łuk i pomógł wstać chłopakowi”. – Trzydziestoletni chłopak? ;-)

 

„Nie przejmował się już nim i udał się spacerem do wioski”. – Wcześniej pisałeś, że bohater udaje się do miasta.

 

„Tam jak zwykle pełno ludzi którzy chcieli kupić to co im niezbędne do życia. Zauważył nowy stragan z biżuterią”. – No tak, rzeczywiście, biżuteria  jest wyjątkowo niezbędna do życia. ;-)

 

„Obok niego stał kartograf. Podszedł do niego, bo jedna z map przykuła jego uwagę. Za straganem stał stary, posiwiały starzec, niskiego wzrostu. Spokój malował się na jego twarzy, a gdy zobaczył idącego w jego stronę Rendora, wstał i się uśmiechnął”. – Nadmiar zbędnych zaimków.

 

Młody chłopak, który miał opinie młodego bandyty”. – Paskudne powtórzenie.

 

„Rendor wziął kufel, zabrał głęboki łyk i jednym duszkiem wypił cały trunek”. – Komu i w jaki sposób, zabiera się głęboki łyk? ;-)

 

„Jednak rozmowy w barze ucichły, gdy do karczmy weszło troje ludzi. Wyglądali niebezpiecznie. Mieli blizny, o wielkiej posturze, zaraza”. – Mnie, mimo że widzę to tylko oczami wyobraźni, także przeraziła wielka postura blizn. ;-)

 

„Posiadali broń..” – Jeśli miała być kropka, jest o jedną kropkę za dużo; jeśli miał być wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

„Podeszli do blatu, usiedli i czekali, aż karczmarz nawiąże kontakt”. – W jaki sposób karczmarz nawiązywał kontakt i z kim? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Naciskał ukryty guzik, tak zwaną knopkę, pod blatem, a wtedy na zapleczu rozlegał się dzwonek, na dźwięk którego przybiegał ów kontakt, gotowy do nawiązania. :-)

KRJ, czy pisze się dla siebie, czy dla kolegów, czy dla tak zwanej szerszej publiczności, błędy w pisaniu trzeba eliminować. Na początku walka z nimi to trudna sprawa, ale w miarę ćwiczeń, uparcie ponawianych ćwiczeń… Wiesz, co chcę przez to powiedzieć? Myślę, że wiesz.

KRJ, wypisałem przykłady błędów. Mam nadzieję, że przyda ci się to w dalszym pisaniu. Ogólnie pracuj, czytaj, a będzie coraz lepiej.

 

Chwile po obudził się Rendor Khentuar.

Chwilę. Ale i tak zdanie trochę brzydkie. Czytelnik musi się domyślać chwilę po czym.

 

Ogólnie pierwszy akapit trochę przeładowany, umieściłeś tam aż dwa opisy postaci. Może lepiej na początek coś ciekawszego, coś co przyciągnie uwagę czytelnika. Są takie opowiadania, że już pierwsze zdania wywołują ciary i człowiek chce wiedzieć, co dalej, od razu jest wciągnięty.

 

– Witaj skarbie

Przecinek przed wołaczem.

 

Podeszła do niego, pocałowała go w policzek i wtuliła się w jego ramię.

O, ładny przykład zaimkozy :) Czy nie ładniej brzmi: “Podeszła, wtuliła się w niego i pocałowała w policzek”.

 

Małżeństwo, trwało w uścisku przez chwilę.

Zły przecinek. Podmiot i orzeczenie zazwyczaj się nie oddziela przecinkiem (chyba że np. występuje wtrącenie). To tak jakby napisać “Ja, biegłem”.

 

– Długo na to czekaliśmy. Było w tym wiele starań, powoli zacząłem tracić nadzieję. Jednak niepotrzebnie. Już się nie mogę doczekać…

Brzmi to trochę sztucznie. Czy nie lepiej te informacje zostawić do przedstawienia narratorowi? Ogólnie przydałoby się popracować przy dialogach.

 

– Jesteś najprzyjemniejszym sąsiadem[,] jakiego miała ta wioska. Co się dziwisz, że tak się wszyscy śpieszą. Chcą[,] abyś był zadowolony.

Młody chłopak, który miał opinie młodego bandyty.

Chyba nie mógł mieć opinii starego bandyty :)

 

– Ej, zostaw go! – Powiedział Rendor

“Powiedział” małą literą. Poczytaj o zapisie dialogów.

 

Pozdrawiam i powodzenia w dalszym pisaniu.

Chciałem podziękować, wam za wszelką pomoc. :) Cieszę się, że tak wiele osób, chce mi pomóc z błędami. Niedługo biorę się za wszelkie błędy. Najmocniej przepraszam za nie. Gdy wszelkie błędy po poprawiam to wgram na nowo wersję. Najbardziej jestem wdzięczny użytkownikowi “Regulatorzy”, że tak wiele wypisał mych błędów i jestem za to dozgonnie wdzięczny. Dziękuje wam za wszystko i mam nadzieję, że jak wgram nową, poprawioną wersję, będzie się to przyjemniej i lepiej czytało. :)

Cieszę się, że mogłam pomóc i mam nadzieję, że w przyszłości będzie coraz lepiej. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytając tekst przypomniałem sobie siebie sprzed dwudziestu lat kiedy to pierwszy raz zamieściłem tekst. Czytam i zastanawiam się: Dlaczego? Pisane prostym językiem, dla czytacza tumana (parafrazując słowa, które kiedyś ktoś mi napisał pod jednym z opowiadań, gdy podobnie jak Ty pisząc krótkimi zdaniami powtarzałem w ciągu kilku zdań jedną informację kilkukrotnie).

Prawdę mówiąc nie wciągnęło, mnie takie naiwne i używające ogranych schematów jak np postać, która znika po odwróceniu głowy :P

Poza tym powtórzenia i niekiedy użyte takie “głupie” momenty jak np:

“– Witajcie, drodzy wieśniacy. Witam mężczyzn i kobiety. Nazywam się Berlon i jestem nekromantą.

– Kim? – Zapytał jeden z wieśniaków.

Berlon podszedł do wieśniaka i popatrzył mu w oczy. Wieśniak bał się jego wzroku. Nekromanta stał bez ruchu, tylko patrzył. Nagle wieśniak zemdlał ze strachu.

– Czy ktoś słyszał tu o magach? – Zapytał Berlon.

– Tak – Przemówił Rendor – To ludzie posiadający magiczne moce. Są podzieleni na różne żywioły: ogień, woda, ziemia itp. Ty jesteś magiem, można powiedzieć śmierci. Wskrzeszasz ludzi i tworzysz szkielety, zombie, duchy i z tego, co widzę smoka także stworzyłeś.“

Ale ok, każdy ma inne pojęcie humoru ;)

Co więcej… ogólnie widać, że opowiadanie było pisane przez 16 latka po wspomnianym już stylu pisania czy użytych motywach.

Jednak nie od razu Rzym zbudowano, dlatego też jak już wcześniej wspomniał bemik warto byłoby się skupić na drobnych opowiadaniach, by poprawić styl. Nie ma co się zasłaniać dysortografią.

No i zgadzam się z tym czytaniem, ale nie książki typu Assassin’s Creed, które lecą w głównej mierze na tytule, tylko Wiedźmino-podobne pisane przez tych lepszych autorów ;P A najlepiej nie ograniczać się jest do jednego autora/ rodzaju a czytać wszystko co jest bardziej ambitne. Chociaż głównie pewnie do poczytania polecać Ci będą Sienkiewicza ;D Ale serio, warto przeczytać Krzyżaków albo Potop i zobaczyć jak wygląda naprawdę ciekawa pod względem prowadzenia fabuły książka – właśnie z takich książek najlepiej nauczysz się jak konstruować w miarę zgrabne zdania. No i poszerzysz zasób słów.

No, a tak w ogóle to młody jesteś i jeszcze masz czas nauczyć się pisać – 2 albo 5 lat i końcu Cię tutaj docenią ;D

I żeby nie było, że się wymądrzam – do tej pory nie napisałem zaledwie jedno średnie opowiadanie, a jestem dużo starszy od CIebie :D

Nowa Fantastyka