- Opowiadanie: Kamahl - Był sobie raz... (część trzecia)

Był sobie raz... (część trzecia)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Był sobie raz... (część trzecia)

I jak na razie ostatnia, tyle miałem napisane jakiś czas temu, reszta musi odleżeć swoje, żeby się do czegoś nadawała,

w tej częsci dowaidujemy się co to jest Magiołamacz, kogo boi się Firk i dlaczego warto chodzić na festyny.

Więcej już Firków tu nie bedzie, bynajmniej z tej serii, powoli wyrasta mi to na potwora, mającego ponad 100 tys. znaków i choć wiem, że rekcje na niego nie są bynajmniej pozytywne to i tak jestem z niego dumny, jak z każdego mojego dzieła.

Któż teraz postanowi mnie wypunktować:)

ps. puściłem to sobie przez to o czym pisał moFFis

 

http://www.ivona.com/online/editor.php

 

pomogło wyłapać literówki, naprawdę fajna sprawa.

 

Wpatrując się, w swobodne kołysanie wilczego ogona, Firk zastanawiał się nad swoją obecną sytuacją. Szedł przez las, podczas gdy dookoła zalegał zmrok. Nie zapalili pochodni, żeby nie rzucać się w oczy rzezimieszkom, pałętającym się w tej okolicy. Atmosfera nie sprzyjała rozmowom. Magiołamacz próbował kilka razy zaczepiać Hermenegildę, ta jednak z szerokim uśmiechem na twarzy, zabroniła sobie przeszkadzać. Powiedziała to takim tonem, że ego Firka schowało głowę w ramionach i bało się wychylić przez dłuższy czas. Jannego nawet nie pytał. Futrzak w zwierzęcej formie prowadził ich skromną kolumnę i nie miał, ani czasu, ani chęci na pogaduszki.

Firk nie miał pojęcia kim była Hermenegilda i dlaczego mają ją eskortować do domu. Musiała być kimś ważnym, inaczej Oni by się nią nie przejmowali. Choć było to już kolejne zadanie, które Firk i Janne wykonywali dla tajemniczych Ich, to Magiołamacz wciąż nic nie wiedział, o tej organizacji.

Pewnego dnia, przyszedł do nich człowiek w długim czarnym płaszczu z kapturem. Mdłym głosem wytłumaczył, że od teraz będą im powierzane zadania, które bez zastrzezeń muszą wykonywać. Potwierdził swoje słowa, całkiem ciężką sakiewką. Wystarczyła w sam raz na pokrycie hazardowych długów Firka. Pierwsze zadanie miało być banalnie proste. Musieli z pobliskiej świątyni wykraść kilka błyskotek. Mieli zakraść się tam w nocy i bez zwracania niczyjej uwagi wynieść pożądane zabawki. Ich plan legł w gruzach, kiedy Firk zamiast świetlików wyczarował stado gęsi. Musieli przedrzeć się potem, przez zastępy strażników świątynnych, ale jakimś cudem im się udało. Następnego ranka, na swojej poduszce Firk znalazł sakiewkę, której rozmiar wynagrodził doznane poprzedniego dnia krzywdy.

Potem było jeszcze kilka zadań, każdego ranka nagradzanych sakiewką. Od ostatniego razu minęło już dwa tygodnie i obaj myśleli, że to koniec. Dokładnie w momencie, kiedy Firk popadał w swoją depresję, spowodowaną brakiem gotówki, Oni odezwali się znowu.

– Jak to jest Firku z twoimi czarami? – wyrwał go z zamysłu głos Hermi.

– O co dokładnie ci chodzi pani? – była na tyle blisko, że widział ją dokładnie, mimo panującego dookoła mroku. Jej oczy błyszczały ciekawością.

– Chodzi o to, że jesteś tym, jak to się mówi Magio….coś tam…

– Magiołamaczem.

– Dokładnie – aż przyklasnęła z radości – Z tymi czarami, co ci nie wychodzą.

– Tego nie da się tak prosto wyjaśnić – zamyślił się Firk – Sam do końca tego nie rozumiem. Te stare pryki z Rady Magicznej też nie. Zacznijmy od tego, że rzucenie czaru to uszczknięcie odrobiny energii, z magicznej aury, która nas otacza. Zazwyczaj wszystko jest w porządku i otrzymujemy to co chcieliśmy. Na przykład to – Zanim dziewczyna się zorientowała Firk wymruczał coś pod nosem i trzymał w dłoni przelewającą się miedzy palcami galaretkę.

– Miała być woda – mruknął żałośnie – Widzisz, zamiast tego co chciałem mam tą dziwną papkę. Jeśli chodzi o zaklęcia małego kalibru, to raczej nic strasznego się nie dzieje. Ale jest pewne prawdopodobieństwo, że zamiast kilku kropel wody sprowadzi się na ziemię ogromną falę tsunami, demona siódmego kręgu, albo wysadzi w powietrze całe miasto. To zależy od człowieka.

– To znaczy, że jest więcej takich jak ty?

– Owszem, nawet wielu. Ale większość z nich nie jest niebezpieczna, ma jeden zielony pasek. Nie trzeba ich się bać, najwyżej cię rozśmieszą. W miarę wzrostu, hmmm prawdopodobieństwa niechcianych efektów, wzrasta liczba i zmienia się kolor paska. Po trzech zielonych, dostaje się jeden niebieski. Ktoś, kto ma takie, nie będzie pracował w żadnym szanującym się zakładzie magicznym. Otoczony wszystkimi tymi specyfikami, mógłby je niechcący wysadzić. Znałem tylko jedną kobietę, która miała niebieskie paski, konkretnie dwa.

– Co się z nią stało?

– Nie wiem, dawno jej nie widziałem – gdyby Hermenegilda znała dłużej Firka, wiedziałaby, że ją właśnie okłamał. Tak naprawdę Evelyn, bo tak miała na imię dziewczyna, zmarła w skutek efektu, jednego ze swoich czarów.

– Oprócz niej – kontynuował Firk – ludzie z niebieskimi paskami zdarzają się wcale nie rzadko. Potem robi się ciekawie – zaśmiał się do swoich myśli. – Po trzech niebieskich paskach dostaje się jeden żółty. Takich boją się jak ognia. Ktoś z żółtym paskiem nie ma co szukać pracy w mieście, często jest z niego po prostu wyrzucany.

– Ale ty masz trzy żółte paski – zdziwiła się dziewczyna.

– Tak, to prawda – spojrzał na trzy błyszczące paski materiału na swoim prawym rękawie. – Jestem sklasyfikowany jaki bardzo niebezpieczny, nie chcą mnie nigdzie wpuścić bez zabawek z antymerytu.

– Co to jest antymeryt?

– Minerał, który wysysa energię magiczną ze swojego otoczenia, przez co uniemożliwia rzucanie czarów.

– Czy znasz kogoś podobnego do ciebie?

– Z żółtymi paskami? Nie, w akademii powiedzieli mi, że nie było kogoś takiego od przynajmniej pięćdziesięciu lat. Krążą o nich tylko historie, żadna nie kończy się dobrze.

– Wybacz, że o to pytam, ale skoro jesteś taki niebezpieczny, to czy Cesarstwo nie próbowało się ciebie pozbyć?

– Pewnie, że próbowali i to nie raz. Kiedyś nawet zamknęli mnie w wariatkowie i wstrzyknęli antymeryt do krwiobiegu. Ale im uciekłem. Co jakiś czas, ktoś nasyła na mnie skrytobójców, jednak matka ziemia wciąż nosi mnie na swoim grzbiecie.

– Przykro mi – Powiedziała smutno Hermi.

– Czemu? – zdziwił się Firk – Mi wcale nie jest, nawet nie wiesz jaka to moc, odpowiednio wykorzystana może zdziałać cuda. Wiesz jakie to uczucie niechcący anihilować całe miasto?

– Chyba wyczarować przez przypadek krowę – rzucił z przodu Janne.

Hermenegilda zachichotała. – A czy jest coś po trzech żółtych paskach?

– Jest – Firk zadrżał – Był kiedyś jeden taki, dostał jeden czerwony pasek. Niedługo potem, próbował zniszczyć świat. Wiem, że to brzmi jak głupia bajka, ale jemu prawie się udało. Najwięksi magowie z całego świata nie mogli go powstrzymać, a on po prostu zniknął. Jak się jest Magiołamaczem, to takie rzeczy się zdarzają. Do tej pory nie wiadomo co się z nim stało.

– Pewnie nie żyje – stwierdziła dziewczyna.

– Nie byłbym tego taki pewien – mruknął Firk sucho.

To był koniec dyskusji. Magiołamacz pogrążył się w myślach, o jedynym bardziej niebezpiecznym człowieku niż on, który w każdej chwili może wrócić. Wystarczy, że jakiś szczyl z zielonym paskiem, będzie chciał wyczarować sobie płomyk.

– Stójcie – rzucił Janne – Coś się do nas zbliża. Firk rozgrzej nadgarstki i lepiej, żebyś tym razem nic nie spieprzył.

– Nie bój się o mnie futrzasty przyjacielu – stwierdził wesoło Firk, obracając w dłoniach zieloną papkę, która po chwili otworzyła szmaragdowe oczka i wyszczerzyła malutkie ząbki – Pamiętasz mnie jeszcze? – spytał Magiołamacz

Stworzonko uśmiechnęło się do niego.

Hermenegilda spojrzała ze zdziwieniem, które zmieniło się w zaciekawienie, kiedy Firk wyszeptał kilka słów, a jego nowy przyjaciel zapłonął bladym płomieniem i usadowił mu się na ramieniu.

– Kogo tam widzisz? – spytał Firk podchodząc do wilka.

– Sześciu żołnierzy, mają halabardy i miecze. Pachołki jakieś, sami chyba nie wiedzą, gdzie idą. Jeszcze nas nie zauważyli. Możemy się ukryć. Daję głowę, że przejdą obok, jakby nas tu nie było.

– Daj spokój, szybko się nimi zajmiemy, nawet nie pisną – rozmarzył się Firk.

– Nie zawsze chodzi, o twoje chore żądze. Pomyślałeś może, że to pewnie tylko część większej grupy. Jak ich zabijemy, to reszta wpadnie na to, że musimy gdzieś tu być.

– Wspaniale, więcej szaraczków do ubicia – Firk zatarł ręce, a stworek na jego ramieniu zatrząsł się ochoczo.

– Nic z tego, chowaj się – stwierdził sucho Janne– Hermi, za tamtym drzewem jest odpowiednie miejsce, tam gdzie osunęła się ziemia.

-Dobrze, ale niech najpierw Firk pozbędzie się tego małego zboczeńca. To coś cały czas się na mnie gapi.

– Oblizuje się nawet – dodał sumiennie Firk – Ale co ja na to poradzę, że ma zły gust. Idziemy?

Hermenegilda poczerwieniała ze złości.

Firk pogłaskał swojego małego zboczeńca i szepnął do niego czule – Nie teraz kochany. Ale obiecuje, że następnym razem będziesz mógł kogoś zabić, dobrze?

Stworzonko wyraźnie posmutniało, a jego ogień zgasł z cichym syknięciem.

Skierowali się do osuwiska. Wciśnięci między zwały wilgotnej ziemi, czekali. Hermenegilda, z zaciętą miną wbijała oczy w ciemność udając, że coś widzi. Firk łaskotał wskazującym palcem swoje stworzonko, które śmiało się bezgłośnie. Janne, obserwował idących żołnierzy. Zastrzygł uszami, po czym skrzywił się.

– O co chodzi? – Spytał Firk, wyglądając zza zwałów, choć też nic nie widział w tych ciemnościach.

– Jeden z nich właśnie narobił w spodnie. Reszta zaraz się zorientuje – Jak dla zobrazowania jego słów, dotarła do nich fala śmiechu.

-Teraz! – wrzasnął Firk wyskakując na ścieżkę i zaczął biec w kierunku, z którego dochodził śmiech. Siedzący mu na ramieniu stworek zapłonął i wystrzelił do przodu. Firk usłyszał krzyk i odgłos upadku. Po ułamku sekundy był już na tyle blisko, żeby zobaczyć, że jeden z żołnierzy leży, z rozerwanym gardłem, a drugi próbuje zerwać sobie z twarzy jego małego zboczeńca. Niezauważony zaszedł trzeciego z nich od tyłu, złapał go za uszy i pociągnął. Żołnierz zapiszczał i wypuścił broń. Firk powiedział tylko jedno słowo, a głowa odlepiła się od reszty ciała, które klapnęło na poszycie z liści.

– Łap! – Firk rzucił głowę kolejnemu żołnierzowi, który złapał ją odruchowo, wypuszczając jednocześnie miecz.

-Bum – mruknął Firk. Czerep eksplodował, a trzymający go żołnierz, padł martwy na ziemię.

W międzyczasie, zielona papka zdążyła zagryźć opierającego się człowieka. Zostało ich już tylko dwóch. Stworek wystrzelił w powietrze, chcąc dopaść kolejnego, który nagle zniknął z toru lotu, przygwożdżony toporem do drzewa. Stworek poszybował gdzieś między liście, strasząc gnieżdżące się tam ptaki.

– Ej, gdzieś poleciał gniocie jeden? – rzucił Firk z żalem, nie zwracając uwagi na podbiegającego do niego żołnierza. Ten, zamachnął się halabardą, chcąc pomścić poległych towarzyszy, padł jednak, uderzony uzbrojoną w pazury łapą.

– Ani piśnij, bo rozerwę na strzępy! – wrzasnął Janne, do szarpiącego się żołdaka.

Hermenegilda podeszła do drzewa i wyciągnęła topór, z trzęsącego się w konwulsjach ciała, z głośnym plaśnięciem. Obejrzała ostrze, po czym wytarła je w koszule zabitego przed chwilą mężczyzny.

Firk tymczasem wyczarowanym wiatrem trząsł gałęziami, szukając swojego zielonego przyjaciela. Udawał, że Janne i cała reszta świata w tej chwili przestała istnieć.

– Tu jesteś – Firk uśmiechnął się, gdy stworek wpadł mu prosto w ręce. – Myślałem, że już cię nie znajdę. Chodź, musimy teraz stawić czoła naszym czynom i wytłumaczyć się przed wilkiem.

Mały najpierw popatrzył na Firka czule, a potem zniknął z uśmiechem większym, niż on sam.

– Zdrajca – zasmęcił Firk.

– Co to do cholery było?! – krzyknął na niego Janne – Powiedziałem ci przecież, że czekamy! Czy ty nie potrafisz zrozumieć najprostszego polecenia? Nie mam już do ciebie siły. Chcesz, żeby nas znaleźli?

– To wcale nie jest tak – zapiszczał Firk – Mały chciał sobie kogoś zabić. Nie mogłem patrzeć jak siedzi i się męczy.

– Chodź tu – rzucił twardo Wilk – No chodź nie bój się.

Firk podszedł do niego bardzo powoli i ostrożnie. Nie wiedział, co Janne chce mu zrobić, ale bał się tego. Wilk położył mu łapę na ramieniu i przycisnął go do ziemi tak mocno, że pod Magiołamaczem ugięły się nogi.

– Jeszcze raz taki numer i …Wiesz co, bądźmy ze sobą szczerzy, czy cokolwiek co powiem przyniesie jakiś efekt?

– Nie wydaje mi się….

– Co ja z tobą mam – mruknął żałośnie Janne – Hermenegildo, ty coś z nim zrób, bo ja nie mam siły – Usiadł na pojmanym przed chwilą żołnierzu.

Firk odetchnął z ulgą i odwrócił się do dziewczyny, która z całej siły zdzieliła go w twarz otwartą dłonią. Firk nawet się nie zachwiał. Choć w oczach stanęły mu łzy.

– Tylko tyle – spytał, pociągając nosem.

Spodziewał się drugiego uderzenia, ale nie wpadł na to, że oberwie styliskiem ogromnego topora. Gdy się zorientował, było już za późno. Zdążył tylko rozdziawić gębę, jak wyciągnięty z wody glonojad.

Dostał w bok czaszki. Siła uderzenia obaliła go na ziemię, jak szmacianą lalkę. Wpadł w liście i przez kilka chwil czuł jedynie szybko rozprzestrzeniającą się opuchliznę. Sztywnym językiem policzył zęby. O dziwo były wszystkie.

Wiszącą jak wyrok ciszę, przerwało jęczenie żołnierza.

– Dlaczego nas szukaliście? – spytał Janne wciąż siedząc na nieszczęśniku – Ładnie mów to obiecuje, że nie będzie bolało.

– Kazali szukać to szukalim. Nie zabijajcie mnie panie wilkołaku. Ałuuuuu! – zawył żołnierz – Litości!

– Spokojnie. Przecież na razie nic ci nie robię. Kto kazał?

– Pan kazał. Nie róbcie mi nic….

– Jaki pan?

– Nasz pan – rozkaszlał się, a potem rozpłakał na dobre.

– Mówże jaśniej, bo ci rękę urwę – na poparcie swoich słów chwycił dłoń żołnierza i zgniótł ją. Palce niestety tego nie przetrwały. Żołnierz nawet nie krzyczał, popatrzył tylko na to co zostało z jego dłoni.

– Winthrop. Pan na zamku Sagdin. Panienki kazał szukać. Żywcem ją przyprowadzić. Nietkniętą. Obstawy mielim się pozbyć.

– Widzisz jak ładnie. A teraz, tak jak obiecałem, nie będzie bolało. Nic, a nic – Jednym, szybkim ruchem skręcił mu kark.

– Mogłeś dłużej się z nim pobawić – rzucił Firk, wciąż leżąc w kupie liści.

– Już przeszła złość? – zapytał Janne, z udawaną troską.

– Daj już spokój – magiołamacz podniósł się powoli i najszerzej jak umiał, uśmiechnął się do Hermenegildy – Nie mam urazy panienko. Tak bywa między przyjaciółmi, że muszą dać sobie czasami w pysk dla dobra sprawy. Janne, też nie raz nosił na twarzy ślady mojej złości.

– Raz – sprostował Wilk – I to wcale nie na twarzy, a zupełnie gdzie indziej. Pamiętam dokładnie jak to było. Wściekłeś się nie na żarty, że nie pozwoliłem ci iść na festyn i niechcący podpaliłeś karczmę, w której siedzieliśmy. Jak z niej uciekaliśmy, to walący się strop prawie urwał mi ogon. Miałem bardzo ładną bliznę.

Firk mruknął coś pod nosem, nie patrząc na trzęsącą się ze śmiechu Hermenegildę i kopnął leżące najbliżej ciało -Wypadało by ich schować.

– Masz rację. Załatwisz to jakoś, czy będziemy musieli ich zakopać?

– Możemy przecież odciągnąć ich na bok i przysypać liśćmi – zaproponowała Hermi.

– Bez sensu. Cały czas są tu ślady krwi i dziura w drzewie, nawet debil by to zauważył, więc ich koledzy się pewnie zorientują. Zaraz coś wymyślę – Firk zastanawiał się przez chwilę z bardzo poważną miną, po czym zanucił pod nosem jakąś melodię. W powietrzu zaczął się materializować niewyraźny kształt. Szybko nabierał głębi i kolorów. Po chwili stał przed nimi elegancki, około czterdziestoletni mężczyzna, z włosami uczesanymi w idealnie równy przedziałek.

– Czego pan sobie życzy tym razem? – spytał, gnąc się w ukłonie.

– Chciałbym, żebyś zakopał tych umarlaków.

Mężczyzna rozejrzał się dookoła z zainteresowaniem – oczywiście panie. Mógłbym jednak poczynić jedną uwagę?

– Wal. To znaczy…eee….oczywiście, że możesz.

– Gdyby pan był tak łaskawy i pozwolił mi ich zjeść. Dawno nie kosztowałem ludzkiego mięsa. Byłaby to bardzo miła odmiana.

– Krew z ziemi zliżesz?

– Z chęcią.

– Smacznego, tylko wiesz, nie żebym ci życzył niestrawności, ale pośpiesz się trochę. Potem wróć do mnie, będę gdzieś tu niedaleko, to cię odeślemy. Może tak być?

– Oczywiście jaśnie panie – dopiero teraz wyprostował się, a widząc wyraz jego twarzy Hermenegildzie zrobiło się niedobrze.

– Chodźmy stąd – powiedział Janne – nie chcemy tego oglądać.

Odeszli, udając, że im się nie śpieszy. Dochodzące z miejsca potyczki ochocze mlaskanie dodawało im sił.

– Co to było? – spytała Hermenegilda.

– Gerwazzulbohodon – odparł Firk – Czwarty krąg, nic strasznego, chyba, że złamiesz umowę, wtedy zdejmuje swoje ubranko.

– Widziałeś to kiedyś?

– Pewnie, jego owłosiona klata chyba by ci się spodobała. Tylko musisz się liczyć ze zniszczeniem kilku okolicznych wsi i możliwymi ranami własnymi – pogrążył się na chwilę w myślach – Nigdy więcej nie będę się bawił, w igranie z demonami. Następnym razem jak mi się będzie nudzić, to zagram z futrzakiem w bierki. Teraz szybko, zabierajmy się stąd.

Jeszcze przez kilka, dłużących się minut słyszeli za sobą donośne mlaskanie. Nie mieli, zbyt raźnych min, jednak szybko przebierali nogami. Noc, będąca w pełni swojej mrocznej krasy, okrywała ich całunem niewidoczności, pozwalając ukryć się przed wścibskim wzrokiem, ścigających ich kmiotków. Firk twierdził uparcie, że najlepiej byłoby ich wszystkich wymordować, zdejmując z matki ziemi obowiązek żywienia tych pokrak. Janne, z niewzruszonym spokojem w głosie, odpowiadał, że nie mają na to ani czasu, ani ochoty. Hermenegilda natomiast dodała, że każde życie ludzkie jest coś warte i nie można się nim, od tak zabawiać. Firk ukłonił się grzecznie i stwierdził, że nie takimi rzeczami zwykł się bawić. Był to koniec dyskusji. Magiołamacz nie posiadał już dodatkowego bodźca, w postaci małego, zielonego zboczeńca, więc siedział cicho. Musiał się zadowolić zabijaniem motyli i to do czasu, gdy Hermi powiedziała mu, że są to ćmy.

– Motyle nie latają w nocy – uśmiechnęła się dziewczyna, a jej białe zęby odbijały się, w błyszczącym ostrzu topora.

– Jedyne, czego chciałem od życia, to móc zabić kilka przydrożnych motyli, ale nawet to nie było mi dane – zaskrzeczał Firk i zwinął się w kulkę, otulając się płaszczem – Musimy chyba tu przeczekać? – Zapytał wilka.

– Tak, już chyba nie będą nas szukać – odparł Janne – możecie się położyć. Ja stanę na warcie.

– Nie pomożesz mu Firku? – zdziwiła się Hermi.

– A po co? – Firk był zbyt zajęty obserwowaniem toczącego kulkę gnoju żuka, żeby przejmować się takimi błahostkami jak czuwanie.

– Stałem kiedyś na warcie – odparł sennie po chwili – stało się wtedy coś strasznego.

– Co? – Hermi umierała z ciekawości. Zacisnęła piąstki i czekała na odpowiedź.

– Wtedy poznałem futrzaka – pokiwał smętnie głową – nie mamy czasu na pogaduszki. Musimy się wyspać. Jeśli chcemy przeżyć jutrzejszy dzień, to wypada być do niego gotowym.

– Co innego mówiłeś, kiedy wyciągałem cię pijanego z karczmy, kilka dni temu – rzucił Janne.

Fik nie odpowiedział. Wcisnął głowę, pomiędzy barki, najmocniej jak mógł i poszedł spać.

– Można prosić o ogień? – zapytał wilk. Magiołamacz wyciągnął spod płaszcza lewy nadgarstek i machnął nim. Pół metra nad ziemią, zawisło małe ognisko i żywiąc się tlenem z powietrza trzaskało wesoło, dając odrobinę światła i ciepła, potrzebną do przetrwania nocy.

– Dobranoc – powiedziała Hermenegilda oparając się o korzeń.

– Dobranoc – odparł wilk.

– Oby was robaki w nocy zjadły – zasyczał Firk, przez zęby.

– Co tam sechtasz? – dopytywał się Janne.

– Chciałem zaproponować panience schowanie się pod mój płaszcz, razem będzie nam cieplej. Przytulimy się. Miło będzie – w mdłym świetle małego ogniska, jego oczy błyszczały niezdrowym blaskiem.

– Ależ dziękuje ci magu – dziewczyna uśmiechnęła się szyderczo. Pochyliła się nad Firkiem i jednym, zgrabnym ruchem rozwiązała mu pętelki pod szyją i kopniakiem stoczyła go z uwolnionego płaszcza. Owinęła się zdobyczą. Chwilę później spała już smacznie, myślami bawiąc się w berka, z leśnymi wróżkami, na których widok Firk dostałby takiej erekcji, że wybiłaby mu zęby.

Magiołamacz tymczasem, zbliżył się do ogniska i zasnął na siedząco, cały czas mamrocząc, pod nosem klątwy, modlitwy i adresy najlepszych zamtuzów w cesarstwie.

Janne wywęszył jeźdźców. Było ich pięciu. Za kilka chwil, będą przejeżdżać koło ich kryjówki, ale nie powinni jej zauważyć. Wilk schował się pomiędzy towarzyszy i zatkał usta budzącemu się Firkowi. Magiołamacz zgasił ogień i obaj z wilkiem czekali na nadciągających ludzi. Ze swojej kryjówki mogli swobodnie ich oglądać. Przodem jechało dwóch odzianych w zbroje rycerzy. Za nimi, kolejnych dwóch, wyglądających tak samo. Pochód zamykała postać ubrana w czarną szatę, która zlewała się z otoczeniem. Jeździec wyglądał jak migocząca zjawa i po chwili patrzenia, gdy obraz traci ostrość, byłby całkowicie niewidoczny, gdyby nie jeden szczegół.

Na prawym rękawie, miał naszyty gruby pasek czerwonego materiału.

Widząc to, Firk stracił przytomność.

Janne zaklął cichutko, łapiąc omdlałego Magiołamacza. Hermenegilda zamruczała słodko, gdy jedna z wyśnionych wróżek uderzyła ją w pupę bacikiem z brzozowych gałązek, a druga właśnie zdejmowała utkaną z trawy bluzeczkę.

Koniec

Komentarze

Dlaczego od razu potworek. Po prostu mikropowieść.

Ja tak wiesz, z pozytywnym zabarwieniem emocjonalnym się wypowiadam:)

Domyślam się.

Dają się zauważyć z odcinka na odcinek pewne postępy --- coraz łatwiej czytać. Ale interpunkcja --- tragedia.
Kamahlu, co z Tobą? Po takich początkach...
Dokończ sagę o Firku.

cholerka
na swoje usprawiedliwienie powiem, że był to projekt sprzed ponad roku dostosowany do potrzeb i, że o wiele łatwiej spisac mi krążące pod czaszkom demony o mrocznej naturze, niż podskakujące wesoło chochliki, co czasem wywalą się na pysk.
Firk będzie dokończony, ale tak koło końca roku może...wakacje to ciężki okres, praca, praca i jescze raz praca przez co brak czasu. Ale jak dorobię to sobie kupię ten słownik, o którym kiedyś Adamie pisałeś.
Firk to jest sentyment, ja go nie piszę, ja daje się mu ponieść, czego skutki widać. Mam o nim kilkanaście opowiadań , ale one się nie nadają do pokazania gdziekolwiek:P
Za kilka dni planuję premierę czegoś w bardziej starym stylu, jednak bardziej rozwinięte fabularnie, co mam nadzieję przypomina "początki" a nawet jest od nich lepsze.

Firk to jest sentyment, ja go nie piszę, ja daje się mu ponieść, czego skutki widać.

Skutki nie muszą być negatywne. Nagłe skojarzenie, pisanie wyłącznie o tym, i tak, o czym i jak w tej chwili myślisz, daje Ci swobodę i sprawia przyjemność. Jedyny kłopot --- późniejsza rewizja tekstu, potrzeba dopisania kilku słów, skreślenia innych, bo w chwili przelewania myśli na ekran wydawało się to OK, a w powtórnym czytaniu już nie tak bardzo...
Potem pojawia się problem, jak odbiorą to czytelnicy. Wiadomo z góry, że różnie. Kapryśnicy jacyś.

święte słowa, wiadomo, że fajnie by było jakbym ja miał frajdę i się wszystkim podobało, ale każdy ma swój styl i niektórym on podchodzi, innym nie. Piszę , tak jak piszę bo tak chcę, Firk miał mieć taką konwencję (tylko nie miał mieć błędów) czytałem to potem dzisięć razy, nawet z IVONĄ raz, ale wyszło jak wyszło. Lepiej się czuję w klimacie mroczno-emocjonalno-filozoficznym jak moje poprzednie teksty, ale to "Zagubiony" dostał piórko, więc Firk też tu trafił, przyjęcie miał takie jakie się spodziewałem mówiąc szczerze:P

Ziom, oceniłem Ci wszystkie części tego Firka na 4,5,5. Daleko rozwinąłeś mój (i Twój zresztą też) licealny projekt. Ale ten Twój Firk jednak nie ma jakiegoś posmaku tragicznego, takiego posmaku odmieńca, przed którym ludzie uciekają, etc. No i nie ma w nim nic z rozczarowanego życiem cynika - taka była moja stara wizja, i parę lat temu jeszcze też Twoja. Ale że moja wizja to nie Twoja, czas idzie do przodu, a jest to całkiem fajne, i mi się podoba, no to prosze cyferki tak jak pisałem. Prowadź go dalej, ku wielkiej przyszłości.

Konepcja się zmieniła, za dużo jest cynizmu na świecie a za mało, no właśnie, czegoś jest za mało, tylko ciężko załapać czego, Firk wyewoluował, skarlał, taka jałopa się zrobiła z niego, ale to jalopa co może jednym ruchem ręki zmieść całe miasto...hyba:P
Jego przyszłośc nie może być wielka, to Firk:P

Nowa Fantastyka