- Opowiadanie: Bauaser-kun - Miedźwiedź

Miedźwiedź

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Miedźwiedź

Samochód pędził z maksymalną szybkością, ledwo wyrabiając na zakrętach. Kierowca nawet nie zwrócił uwagi, gdy lusterko odpadło przy minięciu drzewa zaledwie o milimetry. Miał całą masę poważniejszych zmartwień.

Na przykład coś uczepiło się dachu jego nowego merca i próbowało przebić się do środka. Po bardzo mocnym uderzeniu osiągnęło pewien sukces – ręka, podobna do ludzkiej ale zdecydowanie bardziej owłosiona i zakończona pazurami, wdarła się do środka wyraźnie poszukując sposobu na oskalpowanie kogoś na ślepo. Kierowca miał zamiar przeżyć, a jako przywódca bractwa szkarłatnych skał nie mógł wybrać się w drogę bez wspaniałego Szar'kerth'a, magicznego miecza, dzięki któremu wielki wojownik z lodowych szczytów Seles zdołał odeprzeć najazd ogniowych gigantów chcących stopić jego plemienny lodowiec.

Gdyby tylko miecz wykonano z lepszej jakości plastiku nie złamałby się przy pierwszym uderzeniu o szorstką, chropowatą skórę…

Wiadukt. Bardzo niski. Jak tu jechał, to bał się, że zarysuje lakier na dachu więc objechał wiadukt – nadkładając jakieś dwadzieścia kilometrów przez trzy zabite dechami wiochy. Tym razem dodał gazu z radosną satysfakcją.

Łupnęło zdrowo, a i okrzyk bólu brzmiał satysfakcjonująco. Ręka, która wylądowała na fotelu, z pewnością będzie niezłym trofeum… a gdyby tak…

Cofnął na pełnym gazie, gdy poczuł, że po czymś przejechał uśmiechnął się z satysfakcją i cofnął jeszcze trochę. Dla większego rozpędu. Wrzucił jedynkę i przycisnął pedał gazu do dechy.

A potem poszedł po swoją zdobycz.

To coś na ziemi mniej więcej przypominało skrzyżowanie człowieka z niedźwiedziem. Było duże i szerokie, mniej więcej człekokształtne, porośnięte sierścią gęstszą niż u człowieka, ale zdecydowanie nie tak gęstą jak futro niedźwiedzia. Nosiło spodnie, kiedyś pewnie będące częścią markowego garnituru. Kierowca uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy stwierdził, że przynajmniej raz przejechał po gardle stwora – wybałuszone gały, język do pasa, a przede wszystkim trzydziestocentymetrowy dystans między korpusem a głową dowodziły tego niezbicie. Chwycił czachę i szybko wrzucił ją do samochodu. Nie rozruszał silnika.

W stacyjce nie było kluczyków.

Rozejrzał się z przestrachem po okolicy.

Dwa stwory, bliźniaczo podobne do trupa, stały pod wiaduktem. Jeden miał w łapie kluczyki do merca. Cóż. Jeśli przywódca bractwa szkarłatnych skał miał zginąć, to z pewnością nie bez walki. Chwycił w dłoń resztki Szar'kereth'a, w drugą wziął zdobyczną głowę i wysiadł. Rzucił łeb rozjechanego pod nogi pozostałych bestii.

– Chcecie skończyć tak jak on?

Były to, jak uznał, ostatnie słowa godne prawdziwego wojownika.

 

– Uch… – Aspirant Gumiak jeszcze raz spojrzał na zwłoki, ledwo wstrzymując wymioty. – Siódmy rok podziwiam denatów, ale takiego jeszcze nie widziałem… Co tu się mogło stać?

– Proste. – Nowy nie okazywał, że widok wpłynął na niego w jakikolwiek sposób. – Wiesz, kierowca potrącił pieszego, tuż przed wiaduktem tak że pieszy przekoziołkował po dachu, ale mu urwało rękę o mur. Kierowcę ruszyło sumienie, cofnął, żeby udzielić pierwszej pomocy i… miśki. Wiesz, ostatnio widziano kilka w okolicy.

– To czemu go nie zjadły? Rozwłóczyły tylko faceta po całej okolicy!

– Może nie były głodne? Wiesz, samice atakują ludzi w obronie młodych.

– A dziura w dachu?

– Wiadukt jest niski, popatrz na lakier, całkiem pozdzierany. Wiesz, wyrżnął pewnie o jaki wystający kamulec, albo zbrojenie wybiło.

Policjant nie bardzo zgadzał się z wersją nowego, ale jednego nie mógł mu odmówić. Odporności. Widział już wiele, ludzi, którym ciężarówka przejechała po głowie, wisielców na stalowych żyłkach, które przy okazji poderżnęły powieszonemu gardło, a nawet zagryzionego i do połowy zeżartego przez szczury włóczęgę. Jeszcze nigdy nie widział kogoś wywróconego na lewą stronę i porozrzucanego po okolicy jak przynęta na lisy. Nowego najwyraźniej to nie ruszało, ale aspirant czuł, że nie wytrzyma widoku.

– Chodźmy, zrobimy zdjęcia i spływajmy stąd. – Jeszcze raz omiótł spojrzeniem okolicę, na chwilę zatrzymując spojrzenie na kilku metrach jelita zawiązanych na gałęzi w zgrabną kokardkę.– To musiał zrobić człowiek. Psychol. Morderca seryjny. Kurwa, tyle lat mieliśmy mniej więcej spokój, a teraz ludzie po nocach nosa nie wyściubią z domu. Byle do końca służby a potem do baru. Na trzeźwo nie zasnę…

Nie zaczął się jeszcze zastanawiać dlaczego przez całą noc żadne zwierzę nawet nie tknęło zwłok.

A powinien.

 

– To tutaj? – Spytała Kasia.

– Tutaj. – Potwierdził dorożkarz. Wcale nie podobało mu się, że taka młoda śliczna dziewczyna przejawia tak wielkie zainteresowanie krwawą zbrodnią, nawet jeśli studiowała kryminalistykę. On sam zmienił trasę swoich kursów z turystami, jak tylko gruchnęła wieść o wybebeszonym kierowcy. – Naprawdę chce panienka tu wysiąść? Nie wystarczy, jak wy to mówicie, strzelić fotki z wozu i wrócić?

– Nie. Muszę dokładnie zbadać scenę zbrodni! To mój obowiązek. Pan może wracać.

– Poczekam. – Dorożkarz nie zamierzał mieć na sumieniu studentki, zwłaszcza że dzień miał się ku koncowi.. – Aż się ściemni.

Nie minęło nawet pół godziny, a z pobliskiego lasu dobiegło wycie. Nie wilcze.

Z pewnością też nie ludzkie. Było ponure jak uśmiech grabarza i głębokie jak piekło, zimne jak lód i przemawiało bezpośrednio do ciała migdałowatego. Nie wzbudzało strachu, pomijało tego niepotrzebnego pośrednika od razu wywołując skrajne przerażenie.

Konie zaczęły nerwowo kiwać łbami i parskać. Nie rżały chyba tylko ze strachu.

– O nie… – Jęknął dorożkarz. – Szybko panienko! Cokolwiek to jest, lepiej, żeby nas nie znalazło.

Kasia miała wyraźnie podobne zdanie, odwróciła się szybko i pobiegła w kierunku dorożki. Zatrzymała się w połowie drogi z oczami rozszerzającymi się ze strachu ze sporym ułamkiem prędkości światła. Dorożkarz przełknął ślinę, nie odwrócił się. Wolał nie widzieć.

Studentka natomiast bardzo dobrze widziała dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Ludzie byli brudni, zakrwawieni, mieli podarte ubrania. Jeden z mężczyzn miał zabandażowane ramię, spod opatrunku sączyła się krew.

Wydawali się równie zszokowani co Kasia, ale szybciej otrząsnęli się z szoku. Rzucili się na dorożkę z ponurą determinacją ludzi, którzy nie zamierzają zmarnować okazji do szybszej ucieczki. Ludzi, którzy nie zwracają uwagi na innych, ludzi którzy nie zwracają uwagi nawet na siebie. Ludzi, którzy skupili się na oddaleniu od czegoś, za wszelką cenę. Studentka wdrapała się na pojazd chwilę później. Dorożkarz nie zdołał jednak zmusić koni do ruchu.

Wycie zabrzmiało nieco bliżej.

Dorożkarz zaklął i wydobył spod kozła bat, bardzo rzadko używany, i smagnął nim konie po zadach. Podziałało, konie ruszyły, niemal natychmiast osiągając prędkość maksymalną. Zwierzęta pędziły jak szalone, gdyby tylko było to osiągalne, zapewne zmusiły by ciągnięty przez pojazd do pokonania sporej liczby zakrętów na dwóch kołach. Zamiast tego dorożka wywaliła się na pierwszym, dziewięćdziesięciostopniowym łuku. Zanim wszyscy się pozbierali konie zerwały dyszel i pognały w cholerę. A wycie zastąpiło ogromne, i nawet gorsze od wycia, wrażenie bycia obserwowanym.

 Z bliska.

Obdarci ludzie po prostu się skulili w pozycjach embrionalnych, dorożkarz i studentka rozglądali się czujnie.

Szybko zauważyli dwie bestie przypominające coś pomiędzy gorylem a niedźwiedziem, a może człowiekiem i niedźwiedziem. W czarnych, zimnych oczach błyszczało zaciekawienie. Jeden ze stworów leniwie wyciągnął łapę w górę, chwycił grubą, młodą gałąź na dębie i urwał ją z taką łatwością jakby zwyczajnie zdejmował ją z półki. Wyraźnie chciał zademonstrować siłę, wystarczyło bowiem spojrzeć na jego kły i pazury, żeby wiedzieć, że nie potrzebuje broni, żeby upolować człowieka. Coś poruszyło się kawałek na lewo od bestii, chwilę później w polu widzenia pojawił się trzeci stwór i zawył donośnie.

W połowie wycie łowcy nagle zmieniło się w skomlenie ofiary.

Trzeci ze stworów wyskoczył do przodu jednocześnie próbując zdjąć coś z pleców. Miny dwójki pozostałych wyraźnie wskazywały, że nie podoba im się to co próbuje zdjąć, odsunęli się nieco i zaczęli czujnie rozglądać i nasłuchiwać. Skomlący stwór podskakiwał i obracał się wokół własnej osi jak w kabarecie lub kiepskiej komedii.

Przez krótką chwilę dorożkarz i Kasia zobaczyli że w plecach tkwi mu głęboko wbity scyzoryk, a potężne łapy stwora okazały się za krótkie w stosunku do potężnej piersi – nieważne pod jakim kątem, bestia czasami ledwie zdołała musnąć czubkiem pazurów trzon scyzoryka. Albo przyczepioną do niego laskę dynamitu z nieubłaganie skracającym się lontem.

Iskra dotknęła laski.

Wybuch rozrzucił potwora po całej okolicy, a przy okazji ogłuszył dorożkarza, który oberwał zrykoszetowaną dłonią w twarz. Blizny po pazurach miały mu zostać na zawsze.

Dwa pozostałe stwory wciągały powietrze do wielkich nosów i strzygły uszami, wyraźnie szukając jakiegoś nowego zapachu lub dźwięku. Coś zaszeleściło im za plecami. Bestie błyskawicznie się obróciły i przymierzyły do ataku, zignorowały małego dzika, który przebiegł miedzy nimi w szalonym pędzie. Przestraszone dziki nie przyczepiają dynamitu do pleców. Czujnie lustrowały miejsce, z którego wybiegło zwierzę, dzik natomiast zatrzymał się kilka kroków za nimi i w miejscu, które wcześniej widziały wyraźnie, a teraz pozostawiły nierozsądnie nieobserwowane zmienił się w człowieka. Nie płynnie, nie stopniowo, nie nastąpiło nagłe wydłużanie się racic i spłaszczanie ryja, nie został wydany żaden dźwięk. Po prostu w jednej chwili stał tam dzik a w następnej człowiek – efekt całkiem łatwy dla filmowca, który musi tylko odpowiednio pozszywać klatki z dwóch różnych nagrań. Człowiek błyskawicznie wydobył zza pasa pistolet i strzelił. Pistolet nabity był dum-dumami, a trzykrotne bezpośrednie trafienie w głowę czymś takim jest nieodwołalnie i śmiertelnie rozpryskowe.

Ostatni potwór wyszczerzył zęby i rzucił się do przodu ignorując broń mogącą zabić na miejscu dzika.

Było to podejście ze wszech miar słuszne, bo przy tak niewielkiej odległości i ogromnej szybkości bestii, człowiek nie powinien zdążyć wycelować i wystrzelić nawet raz. Zdumienie na mordzie czterokrotnie postrzelonego potwora miało jeszcze długo śnić się Kasi po nocach.

Człowiek, jeśli to faktycznie był człowiek, odwrócił się. Wyglądał na całkiem normalnego, nie licząc rzecz jasna krwi i broni w ręce. Przeciętnego wzrostu, może trochę wyższy od dorożkarza, miał czarne krótko ostrzyżone włosy, zielone oczy i… Kasia uświadomiła sobie że to właściwie wszystko co może o nim powiedzieć. Owszem jako znak szczególny mogłaby w tej chwili dodać rzucającą się w oczy czarną skórzaną kurtkę z napisem "czy wy naprawdę sądzicie, że zdołacie nas wszystkich wybić?", ale przecież to żaden znak szczególny, za dwie minuty może ją przecież wyrzucić do śmietnika.

Nieznajomy uśmiechnął się i podszedł do niej. A przynajmniej tak sądziła, dopóki nie minął studentki i nie zaczął potrząsać pierwszym z, nadal skulonych, ludzi.

– No już. Wstawajcie, ci już nie wrócą. Macie ze dwie godziny, zanim reszta się zorientuje, że coś się stało myśliwym. Lepiej, żebyście do tego czasu byli w mieście. Tylko mi najpierw powiedzcie gdzie was trzymali, to sobie pogadam z pozostałymi.

– Kim jesteś? – Studenta zdołała się opanować na czas dostatecznie długi by zadać pytanie. I, jak uznała, dostatecznie mocno by przetrwać każdą odpowiedź.

– Dla ciebie? – Mężczyzna nawet na nią nie spojrzał zajęty próbami wydobycia jakichś sensownych wypowiedzi od skulonych ludzi. – Changerem.

Wstał gdy w końcu jedna z kobiet wyszeptała mu coś do ucha. Odwrócił się i jakby dopiero teraz zauważył dziewczynę.

– Że też taką ślicznotkę przywiało w taką okolicę. I to jeszcze w takiej porze. No ale od jutra będzie spokój, to sobie pozwiedzasz okolicę bez strachu.

I Ruszył dziarsko przed siebie. Po kilku krokach zamiast człowieka truchtał już duży, brudny, i nieco wychudzony kundel. Pies ruszył biegiem.

– Zmieniacz? – Mruknęła pod nosem Kasia, sama się dziwiąc, że w tych okolicznościach mózg uznał za stosowne podjąć próbę tłumaczenia. – Od biedy pasuje…

 

Następnego dnia na posterunku było spokojnie. Aspirant Gumiak zdumiał się jednak, gdy nowy nie przyszedł. Nowy był trochę dziwny, ale sumienny i punktualny, z dużym wyprzedzeniem uprzedzał, jeśli się spóźni lub nie przyjdzie, tym dziwniejszym była jego niezapowiedziana nieobecność.

Przy czwartej próbie udało mu się w końcu dodzwonić.

– No wreszcie Młody! Co z to… To ty Mieciu!? To jest komendancie.– Aspirant zdziwił się słysząc w słuchawce głos przełożonego, z którym zresztą od podstawówki trzymali się razem. – Skąd pan ma telefon nowego?

– Znalazłem. Weź paru chłopaków i przyjedźcie pod ten cholerny wiadukt. I przygotujcie ściepkę na wieniec dla nowego.

Aspirant przełknął ślinę i rozłączył się. Po tych kilku zdaniach poznał, że szef jest roztrzęsiony, paradoksalnie, tylko wtedy mówił spokojnie i powoli, zamiast bez przerwy i szybko nawijać o wszystkim i niczym.

Polecenia wykonał bez zwłoki.

 

– Co tu się do kurwy nędzy dzieje? – Wrzasnął Aspirant. – Tyle lat był spokój, a teraz w tydzień cztery trupy!

Widok młodego, rozrzuconego po okolicy wstrząsnął nim solidnie, choć nie aż tak jak obrazek poglądowy na temat "co trzykrotne trafienie dum-dumem robi z ludzkim mózgiem". Zresztą wcale nie byli pewni czy to tylko trzy trafienia, jak dotąd znaleźli siedem łusek a trzeci z denatów miał cztery rany wlotowe.

Nie mogli wykluczyć większej liczby strzałów.

Ani dojść, co się właściwie stało. Od poprzedniego trupa kilka razy solidnie padało, grunt był dość wilgotny, żeby zostały wyraźne odciski.

Odciski niedźwiedzich łap, prowadzące tylko w jedną stronę, odciski racic zmieniające się w wyraźne ślady butów, ślady butów nagle zastąpione psimi tropami.

To że wszystkie trzy ofiary były tylko w starych portkach stanowiło jedynie dodatek do zagadek.

– Co tu się właściwie stało? – Spytał komendant, raczej ogólnie niż do kogoś konkretnego.

– Jeśli panu powiem, nie uwierzy pan. Panie władzo.

Komendant i aspirant obejrzeli się natychmiast, podobnie zresztą jak trzech pozostałych, zabezpieczających teren gliniarzy. Zobaczyli młodą, śliczną, dość wysoką, trochę ubłoconą brunetkę, wystrojoną w zabrudzony, nieco podstarzały już sweterek i spodnie. Na nogach, bardzo praktycznie, miała solidne skórzane, zabłocone buty, z rodzaju tych które nie są ani męskie ani damskie, za to niemal niezniszczalne i przydatne w każdej wędrówce.

– Jestem Kasia. – Przedstawiła się. – Studiuję kryminalistykę. Widziałam wszystko.

– Mów. Wybacz, że nie zaproponuję herbaty. – Mieczysław wskazał telefonem na coś przykrytego czarną folią, co kiedyś było Młodym. – Ale mamy tutaj cholerny problem. – Spokojny ton wyraźnie wskazywał, że komendant jeszcze nie otrząsnął się z szoku. – Ten świr rozerwał na strzępy policjanta. Niech no się dowiem jak to go…

– Dynamitem. I trzeba uczciwie przyznać, że gdyby tego nie zrobił to ów policjant przegryzłby mi gardło.

A potem opowiedziała wszystko. Patrzyli, co oczywiste, jak na chorą umysłowo, ale gdy pokazała zdjęcia futrzanych trupów coś w nich drgnęło. Potem zaprowadziła ich do dorożkarza, którego świeże blizny nie zostawiały wątpliwości.

– Jest jeszcze coś. – Powiedziała Kasia, gdy policjanci wreszcie uwierzyli, że dorożkarz większą część wydarzeń przeleżał bez przytomności. – Poszłam za tym całym czendżerem.

Zaczęła opowiadać.

 

Wprawdzie ślady łap były wyraźne, ale każdy kto próbował joggingu z dużym psem na smyczy wie, że zwierzak bez wyraźnego wysiłku potrafi utrzymywać szybsze tempo niż człowiek. Poza tym musiała co jakiś czas upewniać się, czy podąża dobrą drogą, dopiero na miejscu uświadomiła sobie, że samotna droga za jakimś tajemniczym facetem do miejsca w którym, według wszelkiego prawdopodobieństwa, znajdują się zmutowane wilkołaki nie jest rozsądnym posunięciem. Ale wtedy było już za późno na powrót.

Poza tym w nocy stary dwór wyglądał zbyt fascynująco.

Kremowe, spękane ściany, porośnięte bluszczem. Duże okna, skryte pod siecią pajęczyn. Dębowe okiennice i drzwi, zakonserwowane w czasie na coś w rodzaju organicznego kamienia. Cienie, migoczące w blasku wielkiego ogniska.

Porozrzucane wkoło ogryzione kości nie zostawiały złudzeń co do ostatniego posiłku mieszkańców. Choć mściwą satysfakcję sprawiał widok jednego z mieszkańców przybitego do drzewa czymś co wyglądało na zaostrzony pręt zbrojeniowy. I kilku innych, w większości zastrzelonych rozpryskowymi nabojami przy zerowym dystansie. Hałasy wewnątrz sugerowały, że starcie trwa nadal.

Był to mniej więcej ten moment, w którym do człowieka ponownie dociera jaką głupotę popełnił, a powrót po swoich śladach wydaje się całkiem atrakcyjny. Kasia była już gotowa zawrócić, gdy rozległ się brzęk szkła gdzieś na piętrze. Jeden z tych wilko-misiołaków wyleciał przez okno i, jak w kiepskim filmie, przebierał w powietrzu łapami niby pływając w powietrzu craulem. Wylądował w samym środku ogniska, na krótko. Chwilę później biegał już machając nad łapami nad głową i wył. Kasi ponownie scena skojarzyła się z kiepskim filmem. Oczywiście w sytuacji kryzysowej raczej nie myśli się logicznie, zresztą nie była pewna czy te stwory w ogóle myślą logicznie, ale gdyby to ona wylądowała w ognisku i zdążyła się podnieść w tej chwili turlałaby się po ziemi, żeby zdusić płomienie. Nie biegałaby w kółko z wrzaskiem.

Z powodów, których nie potrafiła wyjaśnić, ta scena skłoniła ją do wejścia do środka.

Było ciemno, jedynym dostępnym światłem było ognisko na zewnątrz, co na parterze wystarczało do zachowania przyzwoitej widoczności, ale już w połowie wysokości schodów panował kompletny mrok. Studentka wyjęła miniaturową latareczkę i oświetliła sobie drogę. Później dotarło do niej że to nie było rozsądne – światło latarki było widoczne z daleka, a jej samej pozwalało oświetlić drogę najwyżej dwa trzy kroki przed nią. I gdyby nie obecna sytuacja w środku prawdopodobnie doprowadziło by to do jej śmierci. U szczytu schodów czekała jakaś postać.

Czując jak zimny pot spływa jej po karku dziewczyna skierowała nań światło. Choć była jeszcze zbyt daleko, żeby widzieć coś wyraźnie do oceny zupełnie wystarczyły jej zarysy. Zarysy futrzastej, dwunogiej bestii. Odwróciła się żeby zbiec na dół. Nie zdążyła– jednym susem potwór pokonał całą kondygnację schodów. Zanim zdążyło to do Kasi dotrzeć była już przerzucona przez włochate ramię, przytrzymywana tak, żeby nie mogła ruszyć rękami i niesiona na górę.

Panowało tam zamieszanie, ale wyglądało na to, że już się uspokajało. Hałasy cichły stopniowo i przypominały raczej te towarzyszące przeszukiwaniu pomieszczenia niż walce albo panicznej ucieczce. Stwór, który ją trzymał zawył przeciągle, a po chwili usłyszała tupot zbliżających się ku nim łap. Wolała nie widzieć ile jeszcze tych bestii znajduje się przed nimi, wcisnęła twarz w futrzaste plecy. Przez chwilę zastanawiała się czy nie spróbować, chociaż dla zasady, ugryźć maszkary w ramię, ale zrezygnowała. Potwór pewnie i tak by nie poczuł, a ona mogła winić za obecną sytuację tylko własną niechęć do słuchania zdrowego rozsądku.

Zdziwiła się, gdy przed nimi rozległ się warkotliwy, ale jednak zrozumiały polski.

– Masz go?

– Tak. – Odpowiedział ten, który ją trzymał. – Zmienił się wprawdzie w nią. – Owłosione łapsko poklepało ją gdzieś w okolicach nerek. – Ale chyba do reszty zdurniał, jeśli myślał, że się nie połapiemy. No bo skąd tu by miała się wziąć ta baba?

– Świetnie. Ilu załatwił?

– Trudno stwierdzić. – Przez moment na zewnątrz musiało się rozchmurzyć, bo księżycowy blask oświetlił Kasi widok na schody, a w pierwszej chwili także na plecy i spodnie stwora. Dopiero teraz w pełni zrozumiała swoje położenie. – Wszyscy tu jesteśmy? Ktoś z żywych został na dole?

– Nie. Wszyscy wbiegliśmy tu po broń, nikt nie wybiegał… nie pamiętasz?

– Było dużo zamieszania. No i – Stwór rzucił dziewczynę za siebie z taką siłą, że uderzyła plecami o ścianę, a drugą ręką sięgnął za plecy i błyskawicznym ruchem wydobył zza pasa pistolet. Trochę się skurczył, czy raczej zgubił trochę śierści. – Nie miałem okazji was wcześniej policzyć.

Strzały były szybkie i precyzyjne, zanim kosmate łapska zdążyły unieść własne spluwy Changer zmniejszył liczbę przeciwników z sześciu do trzech.

Znniejszyłby ją nawet do dwóch, gdyby nie to, że bestie wykazały przebłysk inteligencji, albo po prostu instynktu samozachowawczego i zamiast próbować strzelać wskoczyły do najbliższych pomieszczeń. Po przeciwległych stronach korytarza z drzwiami znajdującymi się idealnie naprzeciw siebie. Ktokolwiek spróbowałby teraz wbiec do jednego z pomieszczeń natychmiastowo stałby się tarczą strzelniczą dla czekających w drugim. Changer z politowaniem pokręcił głową, a Kasia znów miała wrażenie, że ogląda scenę z kiepskiego filmu. Człowiek podniósł jedno z ciał, ustawił mniej więcej pionowo i pchnął z całej siły tak, żeby szybko przesunęło się przed drzwiami.

Rozległy się strzały i kilka pisków sugerujących, że co najmniej jeden potwór postrzelił innego. Changer w tym czasie zdjął buty, i uczepił się sufitu, najwyraźniej uznając, że odpowiednia w tej sytuacji będzie zamiana w alter-ego Petera Parkera. Dwie bestie, jedna krwawiąca z rany w barku wychynęły ostrożnie z przeciwległych drzwi i spojrzały na rozstrzelane ciało.

Potem, ponownie przywodząc studentce na myśl kiepski film, spojrzały na siebie nawzajem. Prawdopodobnie skinęłyby sobie głowami gdyby człowiek nie skoczył nagle na nich z sufitu, lądując na barkach zdrowej bestii. Kasia nie bardzo wiedziała skąd wziął ogromny nóż, przypominający raczej maczetę, ale jednym szybkim ruchem Changer poderżnął gardło potwora i niemal natychmiast rzucił nożem w kierunku rannego.

Trafił prosto w tchawicę.

Potem podszedł do Kasi.

– Nie wiem co ci strzeliło do łba, żeby za mną iść, ale dzięki temu nie musiałem długo kombinować jak ich podejść, więc masz u mnie piwo. Dzięki.

– Co… to było?

– Miedźwieludy. Albo człekodźwiedzie, jeśli wolisz. Mogę ci o nich opowiedzieć, ale najpierw muszę znaleźć swoją koszulę i kurtkę. Wyrzuciłem je gdzieś na te schody.

– Ale…

Mężczyzna złapał ją za rękę i pociągnął po schodach w dół.

– Nie marudź, to istoty magiczne. – Rzucił takim tonem, jakby każdy wiedział co to oznacza. – Chodź.

– Eee… ale…

– O! Jest moja kurtka. – Spojrzał na studentkę, niemal siłą ściągnął ją z ostatnich dwóch stopni i ustawił za sobą, odwrócił się twarzą do dziewczyny i wciągnął kurtkę. – Mówiłem chyba, że to istoty magiczne?

– Ożyją!?

– Nie słuchałaś? To istoty magiczne!

– Czy możemy przez chwilę założyć, że nie każdy brał fakultety z zachowania w przypadku spotkania stworzeń, które powszechnie zostały uznane za wymyślone?

– To istoty magiczne. Ich zdolności są ściśle zależne od tego jak je sobie wyobrażają ludzie.

– Że co?

– Weź takie wilkołaki, pięćset lat temu wszyscy wiedzieli, że to ludzie, ale zmieniają się w wilki i zjadają ludzi. Dzisiaj większość uważa, że wilkołak zmienia się hybrydę człowieka z wilkiem i rozrywa człowiekowi gardło. No to kiedyś się umiały zmieniać w wilki i polowały na ludzi a dzisiaj zmieniają się w hybrydy i poprzestają na rozerwaniu gardła.

– Ale ja nigdy nie słyszałam nawet o niedźwiedziołakach!

– Miedźwieludach. I właśnie dlatego ich zachowanie jest generowane generalnym wyobrażeniem o potworach i, ogólnie rzecz ujmując, "tych złych gościach", zamiast powszechnie znanymi faktami, takimi jak zjadanie dziewic i wybuchanie po wypiciu całej rzeki.

Choć to stwierdzenie właściwie niewiele wyjaśniało do Kasi nagle dotarło o co chodzi.

Wszyscy wiedzą, że potwory zjadają ludzi albo rozrywają ich na strzępy, oczywiście wszyscy też wiedzą, że tak naprawdę potworów nie ma, ale gdyby były zjadałyby ludzi albo rozrywały ich na strzępy. Wszyscy wiedzą, że wilkołaki i tym podobne biegają w samych portkach – a to dlatego, że większość tych obrazów przedstawiana jest w telewizji lub grach komputerowych i jest w pewien sposób cenzurowana. A także w dowolnej grupie wszystkie potwory wyglądają praktycznie tak samo, nie spotyka się filmów czy gier w których jeden potwór ma naderwane ucho a drugi wybity kieł czy choćby inny odcień futra albo oczy w różnych kolorach. Nie, wszystkie są takie same.

Wszystkie są też dostatecznie groźne by wyeliminować i zastraszyć całą wieś czy miasteczko, ale nie potrafią pokonać jednego bohatera, który wie z czym ma do czynienia. Wszystko to widać przede wszystkim w grach i filmach – głównych mediach wpływających na postrzeganie świata przez współczesnych ludzi.

A zatem te stwory, nieznane powszechnie nikomu, mogły zachować swój pierwotny kształt, a może uległy współczesnemu wyobrażeniu, że potwory są jednak zazwyczaj z grubsza człekokształtne. Ale zachowują się tak jak to sobie ludzie wyobrażają – a wyobrażają sobie zwykle po obejrzeniu szeregu horrorów i filmów akcji w których nikt nigdy nie zdoła sobie wyjąć z pleców noża, i niemal nigdy nie wyjmuje im tego noża wspólnik, dla którego nie stanowiłoby to zbytniej trudności. Są na tyle naiwni, że postrzelają się nawzajem, gdy puścić im przynętę przed drzwiami do przeciwległych pokojów, w których sprytnie się ukryli. Jeśli zaczną się palić nigdy nie gaszą płomieni tarzając się po ziemi, tylko po prostu płoną aż zginą, z wyjątkiem komedii w których wskakują do sadzawek i wychodzą z lilią wodną na głowie. Jeśli spadają to nie lecą z wrzaskiem przerażenia, tylko z dramatycznym krzykiem i dramatycznie przebierają kończynami, jakby w powietrzu dało się pływać. Nigdy nie uciekają, nawet jeśli wyraźnie przegrywają, jedynym który ewentualnie zdoła przetrwać jest ten "główny zły", który mniej więcej w ostatnich pięciu minutach filmu, gdy bohater uratował już dziewczynę i zaczyna jej, a) wszystko wyjaśniać lub b) całować, właśnie w tym momencie pojawia się za ich plecami lub wyskakuje z rykiem…

Ojojojoj…

Changer uśmiechnął się, wykonał półpiruet i oddał jeden strzał. Coś upadło ciężko na schody, a mężczyzna pochylił się nad tym czymś, podniósł coś innego i po chwili podszedł do okna, żeby w blasku ogniska dokładnie obejrzeć łup.

Była to szabla. Szabla, piękna, stara, raczej dekoracyjna niż bojowa, bez śladu rdzy czy choćby matowości typowej dla każdego metalu, który ma swój obecny kształt już od jakiegoś czasu. Odbijała światło jak w kiepskim filmie.

– Jeśli myślałaś, że to właśnie ta scena w której potwór ciężko rani bohatera, a ocalona dziewczyna dobija bestię i słucha ostatnich słów bohatera… To pamiętaj, że jeśli już znasz scenariusz zawsze możesz go zmienić. Na tym opiera się walka z magicznymi istotami. Idziemy na to piwo?

Owinął szablę w portki ściągnięte z ostatniego wilkołaka, a Kasia nie mogła się oprzeć pokusie sprawdzenia. I tak, rzeczywiście.

To przecież oczywiste, że jeśli już potwory nie mają żadnych ubrań, to rolę przyzwoitości spełnia futro.

 

 

 

EPILOG

– Mieciu, na pewno mam tak zapisać w raporcie?

– Wacek. Powiedziałem ci już, jeśli zapiszemy to co nam powiedziała skończymy w wariatkowie.

– Ale… – Aspirant Gumiak zerknął na zdjęcie – połowa fragmentów na zdjęciu była ludzka, połowa pokryta futrem. Problem w tym że w tym przypadku nie oznaczało to, że jedna dłoń była ludzka a druga niedźwiedzia. Każdy widoczny na zdjęciu fragment ciała był w połowie pokryty futrem a w połowie był typowo ludzki. Na styku futra i ludzkiej skóry lśnił delikatny, biały pierścień. Naprawdę niezły efekt dało to w przypadku twarzy. – Właściwie to może faktycznie lepiej wpisać, że mamy plagę niedźwiedzi.

– Zuch chłopak. I roześlij rysopis tego Czendżera, czy jak mu tam.

– Po co?

– Roześlij.

– Aha. Mieciu?

– No?

– Jeżeli zginęli jako te futrzaki… to czemu rano znaleźliśmy ludzi?

– Filmów nie oglądasz? Jeśli człowiek zmienia się w potwora, to tylko nocą. W dzień wraca do ludzkiej postaci.

Koniec

Komentarze

Takie opowiadanko. Ani porywające, ani straszne, ani śmieszne. Ale spodobała mi się koncepcja “filmowości” potworów. Ten młody policjant od początku zachowywał się podejrzanie.

Podziałało, konie ruszyły, niemal natychmiast osiągając prędkość maksymalną. Zwierzęta pędziły jak szalone, gdyby tylko było to osiągalne, zapewne zmusiły by ciągnięty przez pojazd do pokonania sporej liczby zakrętów na dwóch kołach.

Powtórzenie. Zmusiłyby.

Babska logika rządzi!

Mam wrażenie, że im bardziej Autor chciał napisać ten tekst, tym mniej panował nad tym, co pisze. Skutek jest taki, że z powodu mnóstwa błędów, fatalnie skonstruowanych zdań, źle zapisanych dialogów czy zlekceważonej interpunkcji, a także wrażenia ogólnej chaotyczności, opowiadanie jest, przykro mi to mówić, mało nadające się do czytania. :-(

 

„Kie­row­ca nawet nie zwró­cił uwagi, gdy lu­ster­ko od­pa­dło przy mi­nię­ciu drze­wa za­le­d­wie o mi­li­me­try”. – Czy lusterko odpadło przy mi­nię­ciu drze­wa, czy za­le­d­wie o mi­li­me­try? ;-)

 

„Tym razem dodał gazu z ra­do­sną sa­tys­fak­cją”. – Co to jest gaz z radosną satysfakcją? ;-)

 

„Tym razem dodał gazu z ra­do­sną sa­tys­fak­cją. Łup­nę­ło zdro­wo, a i okrzyk bólu brzmiał sa­tys­fak­cjo­nu­ją­co”. – Powtórzenie. A dwa zdania dalej, jest kolejna satysfakcja.

 

„To coś na ziemi mniej wię­cej przy­po­mi­na­ło skrzy­żo­wa­nie czło­wie­ka z niedź­wie­dziem. Było duże i sze­ro­kie, mniej wię­cej człe­ko­kształt­ne…” – Powtórzenie.

 

„– To tutaj? – Spy­ta­ła Kasia”.To tutaj? – spy­ta­ła Kasia.

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

 

„Do­roż­karz nie za­mie­rzał mieć na su­mie­niu stu­dent­ki, zwłasz­cza że dzień miał się ku koco­wi.. – Powtórzenie. Literówka.

Jeśli na końcu zdania miała być kropka, jedna kropka jest zbędna. Jeśli miał być wielokropek, brakuje jednak kropki.

 

„Za­trzy­ma­ła się w po­ło­wie drogi z ocza­mi roz­sze­rza­ją­cy­mi się ze stra­chu ze spo­rym ułam­kiem pręd­ko­ści świa­tła”. – Gdzie można zobaczyć drogę z oczami rozszerzającymi się ze strachu? Czym, od zwykłego strachu, różni się strach ze spo­rym ułam­kiem pręd­ko­ści świa­tła? ;-)

 

„Zwie­rzę­ta pę­dzi­ły jak sza­lo­ne, gdyby tylko było to osią­gal­ne, za­pew­ne zmu­si­ły by cią­gnię­ty przez po­jazd do po­ko­na­nia spo­rej licz­by za­krę­tów na dwóch ko­łach”. – Autor chyba nie do końca napisał to, co zamierzał.

Podejrzewam, że zdanie miało brzmieć: Zwierzęta pędziły jak szalone i gdyby tylko to było  możliwe, zmusiłyby ciągnięty pojazd do pokonywania zakrętów na dwóch kołach.

 

„Jeden ze stwo­rów le­ni­wie wy­cią­gnął łapę w górę, chwy­cił grubą, młodą gałąź na dębie…” – Młode gałęzie nie są grube, one grubieją z wiekiem.

 

„W po­ło­wie wycie łowcy nagle zmie­ni­ło się w skom­le­nie ofia­ry”. – Czym jest wycie łowcy w połowie? Czy łowca, wyjąc, poławia? ;-)

 

„Trze­ci ze stwo­rów wy­sko­czył do przo­du jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc zdjąć coś z ple­ców. Miny dwój­ki po­zo­sta­łych wy­raź­nie wska­zy­wa­ły, że nie po­do­ba im się to co pró­bu­je zdjąć, od­su­nę­li się nieco i za­czę­li czuj­nie roz­glą­dać i na­słu­chi­wać”. – Piszesz o stworach, więc: …od­su­nę­ły się nieco i za­czę­ły czuj­nie spoglądać, i na­słu­chi­wać.

 

„Przez krót­ką chwi­lę do­roż­karz i Kasia zo­ba­czy­li że w ple­cach tkwi mu głę­bo­ko wbity scy­zo­ryk, a po­tęż­ne łapy stwo­ra oka­za­ły się za krót­kie w sto­sun­ku do po­tęż­nej pier­si – nie­waż­ne pod jakim kątem, be­stia cza­sa­mi le­d­wie zdo­ła­ła mu­snąć czub­kiem pa­zu­rów trzon scy­zo­ry­ka”. – Wolałabym:  Przez krót­ką chwi­lę do­roż­karz i Kasia widzieli, że w ple­cy ma głę­bo­ko wbity scy­zo­ryk, jednak po­tęż­ne łapy stwo­ra oka­za­ły się za krót­kie – nie­waż­ne pod jakim kątem be­stia sięgała, cza­sa­mi le­d­wie zdo­ła­ła mu­snąć czub­kiem pa­zu­rów trzon scy­zo­ry­ka.

 

„Albo przy­cze­pio­ną do niego laskę dy­na­mi­tu z nie­ubła­ga­nie skra­ca­ją­cym się lon­tem”. – Do czego przyczepioną laskę dynamitu – do scyzoryka, czy do stwora?

 

„Kim je­steś? – Stu­den­ta zdo­ła­ła się opa­no­wać…” – Literówka.

 

„Że też taką ślicz­not­kę przy­wia­ło w taką oko­li­cę. I to jesz­cze w ta­kiej porze”. – Czy to celowe powtórzenia?

 

„…su­mien­ny i punk­tu­al­ny, z dużym wy­prze­dze­niem uprze­dzał…” – Wolałabym: …su­mien­ny i punk­tu­al­ny, odpowiednio wcześnie uprze­dzał…

 

„Co tu się do kurwy nędzy dzie­je? – Wrza­snął Aspi­rant” . Co tu się do kurwy nędzy dzie­je? – wrza­snął aspi­rant.

 

„Widok mło­de­go, roz­rzu­co­ne­go po oko­li­cy wstrzą­snął nim so­lid­nie…”Widok szczątków mło­de­go, roz­rzu­co­nych po oko­li­cy, wstrzą­snął nim so­lid­nie

 

„Od po­przed­nie­go trupa kilka razy so­lid­nie pa­da­ło…” – Wiem, że od trupa może solidnie zajeżdżać, czyli śmierdzieć, ale nie wiedziałam, że od trupa może solidnie padać… ;-)

 

„To że wszyst­kie trzy ofia­ry były tylko w sta­rych por­t­kach sta­no­wi­ło je­dy­nie do­da­tek do za­ga­dek”. –Wolałabym: To, że wszyst­kie trzy ofia­ry były tylko w sta­rych por­t­kach, było jeszcze do­da­tkową za­ga­dkę.

 

„Co tu się wła­ści­wie stało? – Spy­tał ko­men­dant, ra­czej ogól­nie niż do kogoś kon­kret­ne­go”.Co tu się wła­ści­wie stało? – spy­tał ko­men­dant, ra­czej ogól­nie niż kogoś kon­kret­ne­go.

Pytanie zadaje się komuś, nie do kogoś.

 

„Zo­ba­czy­li młodą, ślicz­ną, dość wy­so­ką, tro­chę ubło­co­ną bru­net­kę, wy­stro­jo­ną w za­bru­dzo­ny, nieco pod­sta­rza­ły już swe­te­rek i spodnie”. – Czym się objawia podstarzałość sweterka? ;-)

 

„…czy po­dą­ża dobrą drogą, do­pie­ro na miej­scu uświa­do­mi­ła sobie, że sa­mot­na droga za ja­kimś ta­jem­ni­czym fa­ce­tem…” – Wolałabym: …czy idzie dobrą drogą, do­pie­ro na miej­scu uświa­do­mi­ła sobie, że sa­mot­ne podążanie za ja­kimś ta­jem­ni­czym fa­ce­tem

 

„…ostat­nie­go po­sił­ku miesz­kań­ców. Choć mści­wą sa­tys­fak­cję spra­wiał widok jed­ne­go z miesz­kań­ców przy­bi­te­go…” – Powtórzenie.

 

„…prze­bie­rał w po­wie­trzu ła­pa­mi niby pły­wa­jąc w po­wie­trzu crau­lem”. – …prze­bie­rał w po­wie­trzu ła­pa­mi niby pły­wa­jąc w po­wie­trzu krau­lem.

 

„Chwi­lę póź­niej bie­gał już ma­cha­jąc nad ła­pa­mi nad głową i wył”. – Jak się macha nad łapami? ;-)

 

„Było ciem­no, je­dy­nym do­stęp­nym świa­tłem było ogni­sko na ze­wnątrz, co na par­te­rze wy­star­cza­ło do za­cho­wa­nia przy­zwo­itej wi­docz­no­ści, ale już w po­ło­wie wy­so­ko­ści scho­dów pa­no­wał kom­plet­ny mrok. Stu­dent­ka wy­ję­ła mi­nia­tu­ro­wą la­ta­recz­kę i oświe­tli­ła sobie drogę. Póź­niej do­tar­ło do niej że to nie było roz­sąd­ne – świa­tło la­tar­ki było wi­docz­ne z da­le­ka, a jej samej po­zwa­la­ło oświe­tlić drogę naj­wy­żej dwa trzy kroki przed nią”. – Niby ciemno, a światła pod dostatkiem. ;-)

 

„Czu­jąc jak zimny pot spły­wa jej po karku dziew­czy­na skie­ro­wa­ła nań świa­tło. Choć była jesz­cze zbyt da­le­ko, żeby wi­dzieć coś wy­raź­nie do oceny zu­peł­nie wy­star­czy­ły jej za­ry­sy”. – Rozumiem że dziewczyna chciała zobaczyć pot, który spływał jej po karku, dlatego skierowała nań światło. Była jednak zbyt daleko od własnego spoconego karku i to co widziała, nie było wyraźne do oceny. Dlatego musiały wystarczyć zarysy. ;-)

Prawdę mówiąc, nie mam żadnej pewności, że odczytałam ten fragment zgodnie z intencją Autora.

 

„…a drugą ręką się­gnął za plecy i bły­ska­wicz­nym ru­chem wy­do­był zza pasa pi­sto­let. Tro­chę się skur­czył, czy ra­czej zgu­bił tro­chę śier­ści”. – Dlaczego pistolet się skurczył, a może zgubił trochę, jak to Autor nazywa, śierści, a może miało być sierści

 

Znniej­szył­by ją nawet do dwóch…” – Literówka.

 

„Praw­do­po­dob­nie ski­nę­ły­by sobie gło­wa­mi gdyby czło­wiek nie sko­czył nagle na nich z su­fi­tu…” – …sko­czył nagle na nie z su­fi­tu

 

„Chan­ger uśmiech­nął się, wy­ko­nał pół­pi­ru­et i oddał jeden strzał”. – Obawiam się, że półpiruet nie istnieje. Może być półobrót.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, widać, że trochę ci się to opowiadanie wymknęło spod kontroli. Można jest przeczytać bez zgrzytów, ale widać, że miałeś jakąś koncepcję na ten tekst i w pewnym momencie po prostu przestałeś nad nią panować. 

No ale i tak czasem bywa. 

Nowa Fantastyka