Nie pamiętał, kiedy o tak późnej porze przemierzał miasto. Udało mu się jednak przełamać marudzenie żony i wyjść w noc. W głowie kłębiły się myśli smutne i przepojone nie do końca ukierunkowaną troską. Szedł powoli chodnikiem zakończonym od strony ulicy fosforyzowanymi krawężnikami. Noc była ciepła. Po półgodzinnym spacerze wkroczył w szczodrze oświetlone ulice starego miasta. Skręcił w prawo i nieświadomie przyspieszył kroku. Ilość hologramowych świateł na Rynku zaskoczyła go i sprawiła, że przez kilka chwil po prostu się rozglądał. Lokale w centrum miały wyjątkowo dobrą reklamę outdoorową. Do tłumu młodych ludzi okupujących ławki, czy po prostu przechodzących przez Rynek docierały z ekranów plazmowych sugestywne obrazy, pokazujące jak wyjątkowa zabawa trwa w środku i jak zmieni się na lepsze ich życie, jeśli wezmą w niej udział.
Targetowanie behawioralne działało bez zarzutu. Każdy z patrzących otrzymywał obraz odwołujący się do jego pragnień: od obietnicy przygodnego i bezimiennego seksu, aż po „domek z ogródkiem, kupą dzieciaków i psem imieniem Snoopy”.
W kierunku pozornie niezainteresowanych bogatą ofertą pubów i restauracji, wystrzeliwały ze ścian knajpek palce ze światła, wieńczące długie cienkie smugi laserowych barw. Kiwały zachęcająco. „Miziały” klapy marynarek, niedotykalnie gładziły dłonie.
Stał oczarowany tą magią barw. Tą rozgrywką toczącą się między oferentami i klientami. Uśmiechnął się patrząc na chłopaka, który wykonywał uniki starając się uciec przed świetlistym palcem w kolorze ciemnego fioletu. Przeskakiwał ławki, chował się za żywopłotem, przykucał i robił fikołki. System komputerowego celowania był zazwyczaj niebłagany. Teraz jednak wyraźnie został przejęty przez człowieka. Ręczne sterowanie nie było nawet w ćwierci tak precyzyjne, ale pracownicy nocnych knajp też chcieli mieć trochę rozrywki. W myśl zasady: chcesz się z nami pobawić? No to się bawimy! W końcu istniejemy tu dla ciebie! Towarzyszki młodzieńca klaskały i śmiały się głośno.
Obserwacja tłumu zajęła mu jeszcze chwilę. Czuł, że oczy mu się śmieją. Sam też wzbudzał zainteresowanie. Był przynajmniej trzykrotnie starszy od większości ludzi na placu. Nie miał modnego kombinezonu, który dźwigali podstarzali playboye. Nie był też żulem, starającym się wyżebrać kilka groszy na zakupy w monopolowym.
Postanowił zakończyć tę wzajemną obserwację. Pub „Jedna z Gromady M45” był w tym samym miejscu, w którym go „zostawił” dwadzieścia lat temu. Logo było po liftingu. Doszły ekrany plazmowe. Stoliki miały współczesne, owalne kształty. Reszta zdawała się trwać jednak „po staremu”. To właśnie tu zabrał syna na pierwsze piwo w życiu. Na pierwsze ich wspólne piwo, nie sądził, że syn czekał do pełnoletniości ze skosztowaniem najłatwiej dostępnego z zakazanych owoców.
Było już po północy. Stoliki wypełniające wąskie przejście od bramy do drzwi lokalu były jednak zajęte do ostatniego miejsca. Toczyły się przy nich jakieś ożywione i zapewne bardzo zabawne dysputy, co wnioskował z wybuchających, co chwila salw śmiechu.
Parterową salę wypełniał biznes. Młodzi ludzie sukcesu chcieli mieć blisko do głównego baru i do kuchni. Ta miejscówka pozwalała też na obserwowanie wchodzących na wyższe poziomy.
Minął bar skąpany w lodowym świetle sugerującym miły chłód. Lato było upalne i burzowe. Uśmiechnął się na myśl o specjalistach od przyszłości, którzy zapowiadali, gdy był jeszcze w szkole podstawowej, że za pięćdziesiąt lat to ludzie będą sterować pogodą. Pogoda pozostała nieokiełznana, za nic sobie mając buńczuczne zapowiedzi i nieudolne próby przeprowadzane po obu stronach globu.
Szerokimi schodami dotarł do baru piwnego. Ten świecił barwą butelkowej zieleni. Na sam ten widok przełknął ślinę. Barmanki spojrzały na niego ciekawie, w ślad za ich wzrokiem obróciło się kilku mężczyzn siedzących na stołkach barowych. Żadnego nie znał. Nie mógł znać, kiedy był tu po raz ostatni biegali w pieluchach i ssali mleko z butelek.
Omiótł salę wzrokiem. Na wprost baru widniał gigantyczny ekran, na którym leciała jakaś – zapewne modna – telewizja muzyczna. Zmrużył oczy. Ludzie przy stolikach siedzieli zajęci swoim towarzystwem. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wrócił do baru. Barmanka podeszła z uśmiechem.
– Dobry wieczór! Co podać?
Odwzajemnił ten uśmiech:
– Dobry wieczór! Czy antresola jest otwarta?
– Tak! Proszę się rozgościć! Koleżanka zaraz do pana podejdzie.
– Dziękuję pani bardzo – ukłonił się z uprzejmością minionych pokoleń.
Ruszył szerokimi schodami obok baru. Antresola miała dwa poziomy. Na niższym, tuż przy barierce, siedziała przy stoliku jakaś para. On coś opowiadał z pasją. Dziewczyna była od niego sporo młodsza, urzekająca. Włosy miała w kolorach czerni i czerwienie. Spięte w wysoką kitę charakterystyczną dla azjatyckich subkultur. Była jednak Europejką. Oczy miała szeroko otwarte. Dłońmi gładziła długie włosy.
Odwrócił wzrok w kierunku podwyższenia antresoli i tu go ujrzał. Siedział przy stoliku w samym rogu. Przed sobą miał prawie pustą szklankę piwa. Wzrok nieruchomy i wbity w ekran. Palec wskazujący dłoni ściskającej szkło wystukiwał rytm. Inny jednak niż rytm lecącego właśnie przeboju.
Podszedł do niego i powiedział siląc się na swobodę:
– Piotr…
Oczy podniosły się ku górze.
– Tato…
Przybili niezręcznego niedźwiedzia i zasiedli przy stoliku. W tym momencie przyszła przecudnej urody kelnerka.
– Co panom podać?
– Dwa razy to samo – rzekł wskazując na szklankę ściskaną przez Piotra.
W tym samym momencie, przy stoliku obok barierki, dziewczyna przestała gładzić kitę swoich czarno czerwonych włosów i zapytała siedzącego z nią mężczyznę:
– jesteś głodny?
Dźwięk ten doleciał do jego uszu tylko ze względu na przerwę między utworami. Odpowiedzi już nie usłyszał. Widział tylko, że mężczyzna się uśmiechnął i sięgnął po kartę.
– Dwa razy „Celtowe” – powtórzyła na głos kelnerka. Coś do jedzenia? Mamy świetny wybór pizz!
– Dziękujemy pani bardzo. Na razie tylko piwo – odpowiedział.
Kelnerka obdarzyła ich cudownym uśmiechem. Kiwnęła głową i ruszyła w kierunku pary. Uśmiechnięty mężczyzna pokazał jej coś w karcie. Dziewczyna na tę chwilę zastygła w bezruchu, po czym wróciła do gładzenia kity włosów, jakby te stanowiły jakiś jej szczególny fetysz.
Piotr milczał. Leżący przed nim na blacie płaski komunikator zaczął migać. Syn spojrzał na niego niechętnie i schował do kieszeni, nawet nie patrząc kto szuka z nim kontaktu.
Kelnerka wróciła przynosząc dwie butelki „Celtowego” i nowe szklanki. Piotr dopił resztę piwa i oddał jej puste naczynie. Uśmiechnęła się i zapytała:
– Przelać?
– Dziękujemy pani bardzo. Damy radę. Proszę się nie kłopotać. – Powiedział.
Uśmiechnęła się pogodnie i ruszyła w kierunku schodów. „Musi lubić swoją pracę” pomyślał. Bycie barmanem, czy kelnerką w całonocnej knajpie to nie było najłatwiejsze i najlżejsze zajęcie na świecie.
Sięgnęli po odkapslowane butelki i napełnili szklanki. Obejrzał etykietkę. Zdobił ją hełm wojownika z wyraźnie zaznaczonymi rogami.
Zastanawiał się jak zacząć rozmowę z synem. Nie miał powodów, by go łajać, za znikanie z domu i „robienie głupot”, jak to zgodnym chórem określiły prawie wszystkie kobiety z rodziny. Nie chciał uderzać w tony prorocze, wróżąc z fusów, jak się ta zabawa skończy. De facto nikt nie jest na tyle mądry i wszechwiedzący żeby pouczać innych. Rzucił w końcu:
– Twoje zdrowie.
Stuknęli się szklankami i wypili po łyku. Piwo było chłodne, jasne, o przyjemnym posmaku goryczki. Raz jeszcze spojrzał na etykietkę, żeby zapamiętać nazwę i obrazek. Świat końca XXI wieku, był światem, w którym produkty były makabrycznie do siebie podobne i nikt już nie potrafił nad tym zapanować.
– Pamiętasz jeszcze jak się „stuka po naszemu”? – Uśmiechnął się.
Piotr podniósł szklankę.
– Przypomnij mi tato.
– Góra, dół, do kciuka, od kciuka i trzeba stuknąć o blat. No, próbujemy!
Rytualne stuknięcie szklankami udało się za pierwszym razem. Nawet Piotr się uśmiechnął, a oczy na chwilę odzyskały blask. Po chwili jednak „przygasły”. Pomyślał o tym co jego dorosły syn teraz czuje. Wyszedł z domu bo miał wszystkiego dosyć – to pewne. Na komunikatorze ma już nagrane wiadomości video od wszystkich bab z rodziny: żony, matki, babki, ciotek… Ewentualnie, któraś z siostrzenic wrzuciła optymistyczne: „tak 3maj wujek!”. Ale to wszystko, na co mógł liczyć. Może też dobijały się do niego dzieci. Pewnie chciał trochę posiedzieć sam. Może sprawdzić, czy potrafi jeszcze zagadać do nieznajomej dziewczyny, albo spróbować ściągnąć po nocy, któregoś z dawnych kolegów ze studiów, czy podwórka. A tu zjawia się ojciec emeryt. Nieciekawie – sam by nie był zachwycony, gdyby scena go dotyczyła.
– Bardzo dawno tu nie byłem. Zastanawiałem się nawet czy ta oberża jeszcze istnieje. W ogóle, od wieków chyba nie wychodziłem nocą. – Uśmiechnął się.
W kieszeni zaczął wibrować komunikator. Wyjął go. Na ekranie widniała ikona z awatarem małżonki. Odwrócił komunikator w kierunku syna, by ten mógł zobaczyć kto dzwoni i wyłączył dźwięk. Piotr się uśmiechnął. Schował urządzenie do kieszeni.
– Lubiłem tu przychodzić. Spotykać się z ludźmi. Rozmawiać o sprawach zupełnie błahych, niezmuszających do intelektualnego wysiłku, oderwanych od codzienności. Szukać w kobiecych oczach potwierdzenia swojej atrakcyjności. No i ulubionego piwa, którego nie sprzedawano w sklepach. Też innej muzyki, niż nadawana przez radiostacje słuchane przez twoją matkę.
Piotr milczał. Twarz nie zdradzała zainteresowania opowieścią. „Słabo mi idzie” pomyślał. Był cenionym specjalistą w zakresie komunikacji branżowej i zarządzania zespołami projektowymi. Fakt, emerytowanym, ale ludzkość przez ostatnie dwa lata nie zmieniła się aż tak bardzo. Cała ta wiedza wydawała mu się jednak teraz kompletnie bezużyteczna.
– Lubię życie – powiedział – Jest fascynujące. Niemcy by pewnie stwierdzili, że jest „bardzo interesujące”. Lubię wyzwania, które niesie. Wiesz, nie pamiętam tych nastoletnich zmartwień, czy dylematów. Za to knowania „demona południa” znam dość dobrze.
Uśmiechnął się i upił łyk piwa.
– Morałów nie będzie – uśmiechnął się szeroko i wyciągnął szklankę w kierunku syna.
– W tym dorosłym życiu dość długo wszystko dzieje się jakby siłą rozpędu. Gnasz, rozwijasz się jeśliś mądry. Gonisz coś, albo kogoś. Nie ma wiele czasu na refleksje i zastanowienie.
W końcu któregoś poranka dociera do ciebie, że wszystkie istotne wybory masz już za sobą. I to bez względu na to, czy ty ich dokonałeś, czy dokonały się same. Masz stałą kobietę, miejsce we wszechświecie, zawód… Nawet poglądy polityczne, po 35 roku życia pozostają w zasadzie niezmienne. To, co teraz czujesz synu, to jest smutek dokonanego wyboru… Nie ma przy tym znaczenia, czy ten wybór był trafny, czy nie. Nic bardziej ludzkiego. Już starożytni grecy mówili: „jest wybór – jest wolność”.
Do stolika podeszła kelnerka. Obdarzyła ich tym samym uroczym uśmiechem:
– czy czegoś panom potrzeba?
Pokręcił głową i już otwierał usta, by podziękować, gdy usłyszał głos Piotra.
– Poproszę jeszcze dwa „Celtowe”, tylko bardzo proszę przynieść zakapslowane – mam otwieracz.
Dziewczyna zapisała ten komunikat na cienkiej tabliczce, połyskującej w ciemności łagodnym niebieskim blaskiem.
– Czy coś jeszcze?
– Nie, dziękujemy bardzo – rzekł Piotr.
– Dziękuję – powiedziała dziewczyna i odeszła.
Piotr odwrócił się całym ciałem w jego stronę i powiedział:
– opowiedz mi jeszcze raz o Szkole Eleatów tato. Próbowałem sobie ostatnio przypomnieć i pamiętałem tylko hasła, że trzeba panować nad snem, żołądkiem i pożądaniem i nie jeść mięsa bo
– „tam może być człowiek” – powiedzieli jednocześnie i roześmiali się.
Noc straciła swoje groźne oblicze. Siedzieli na podwyższeniu antresoli, cieszyli się piwem, swoim towarzystwem i rozmową. Erich Maria Remarque napisał, że noc wszystko wyolbrzymia. Pewnie – wyolbrzymia rzeczy straszne, szmery, niewyraźne cienie i tak dalej. Wyolbrzymia też na szczęście słodycz spotkań i radość z rozmów. Ale to akurat wyolbrzymienie wyjątkowo pozytywne. W końcu jak napisał ten sam pisarz: „ w nocy człowiek jest tym, kim jest naprawdę, a nie tym, kim się stał”.