- Opowiadanie: Oporny - Drużyna Marzeń (cz.4)

Drużyna Marzeń (cz.4)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Drużyna Marzeń (cz.4)

Trzecia Dusza

Gracz/Technik komputerowy

„Klatka szaleńców"

część pierwsza

Popularność baru „U Wojtka" nie wynikała z wysokiej ceny drinków, czy nie zjadliwej kuchni. Jedyną atrakcją przyciągającą klientów był Pomarańczowy Enif.

Od ponad trzydziestu dwóch lat całe dnie przesiadywał w barze opowiadając przygody z swojego życia. A jako najstarszy człowiek w wszechświecie, miał co opowiadać.

 

Pewnego zimowego wieczora przybywa do baru osobliwy klient.

– Zamykaj te drzwi, bo zimno ucieka! – Krzyknął Stefan właściciel lokalu pełniący funkcje barmana.

Nieco ośnieżony jegomość przebrany w brudny struj św. Mikołaja trzasnął drzwiami i udał się do baru.

– Co sobie pan życzy – Zapytał barman.

– Jeden Czarnobyl tak na dobry początek.

Stefan płynnym ruchem wyciągnął z pod lady wcześniej przygotowany roztwór alkoholowy.

Mikołaj wypił drinka i powiedział – Pan dał mi pustą szklankę.

– To się nie powtórzy.

Po tym jak z pod lady wyfrunęła kolejna szklaneczka św. usłyszał donośny głos.

– Dziś moi drodzy pozwolę wam wybrać o czym będę teraz opowiadał – Enif zrobił małą przerwę by wszyscy tu obecni dobrze przemyśleli tą propozycje.

W umyśle Mikołaja narodził się perfidny pomysł jak połechtać swoje ego.

– Opowiedz o tym jak umarłeś na Trytonie.

Pomarańczowy znał dobrze ten głos, lecz nie był w stanie przyporządkować go do żadnego z słuchaczy.

– Bardzo ciekawy temat. Chociaż nie sądzę bym „Przeżył" coś takiego.

Udający się w stronę łazienki Mikołaj nie zwalniając kroku odpowiedział. – Święty Mikołaj, latarnia oraz piekielny rolnik nie zgodzili by się z tobą.

Na te słowa Enif wystartował z krzesła niczym pocisk między kontynentalny.

I przez jakiś czas próbował znaleźć źródło tych słów.

Wzbudzając żywą reakcje wśród słuchaczy.

– Kim jest ten Mikołaj? – Spytał ktoś z tłumu.

– Kim? Demonem, kosmitą, mutantem, urojeniem… – Pomarańczowy opadł na krzesło.

– Dwa razy w ciągu całego mojego życia byłem świadkiem jego poczynań.

Po raz pierwszy spotkaliśmy się na pokładzie niszczyciela liniowego „Olimp".

W tym czasie nastąpiła eskalacja konfliktu pomiędzy wolnymi koloniami a imperium ziemi. Z dnia na dzień niewielki konflikt zbrojny na dalekiej wschodniej rubieży przeistacza się w najkrwawszą i najbardziej bestialską wojnę, jaką kiedykolwiek rozpętała rasa ludzka.

Dziś podzielam zdanie Mikołaja, iż to była wojna nienawiści i hipokryzji. – Enif zamilkł na pewien czas. – Prawdę mówiąc nie wiem, od czego mam zacząć, byście mogli zrozumieć tą historie.

Powracający z łazienki Mikołaj włączył się do rozmowy. – Zacznij od tego jak zostałeś żołnierzem.

– Byłem ochotnikiem jak z resztą większość osób na początku wojny. Zaciągnąłem się razem z moim najlepszym przyjacielem Firnem Humbugiem. Mieliśmy zaledwie dwadzieścia lat. Po pół rocznym szkoleniu razem z Firnem trafiliśmy do osiemdziesiątej trzeciej dywizji piechoty. I już w pierwszej bitwie zmasakrowano nas na dzień dobry, z całej dywizji przeżyło nas zaledwie trzydzieści osób. I kiedy myślałem, że nie może mnie spotkać nic gorszego, wysłano nas na Trytona V. – Enif zamilkł na chwile – Bitwa o tą nie pozorną planetę była punktem zwrotnym kampanii północnej. Już w pierwszym tygodniu walk było jasne, iż nie mamy najmniejszej szansy na zdobycie planety a co dopiero na utrzymanie się w całym systemie. Po miesiącu walk centralne dowództwo wydało rozkaz wycofania wszystkich jednostek z systemu, na domiar złego Udari ogłosili kompletną blokadę całego sektora w przeciągu dwóch dni. Zapanował niewyobrażalny chaos, dosłownie wszyscy starali się wycofać nim Udari odetną system. Na Trytonie zostało około szesnastu tysięcy naszych żołnierzy. Mi udało się wydostać z tego szaleństwa na powierzchni planety, Firnowi zaś nie.

Kiedy dowiedziałem się, że Admirał Fangus Sylvatica organizuje akcie ratunkową.

Zgłosiłem się na ochotnika. I w ten oto sposób wylądowałem na pokładzie Olimpu.

 

W odległości siedmiu minut świetlnych od granicy sektora zatrzymał nas patrol Udari.

Pozwolili nam polecieć na Trytona V i ewakuować naszych ludzi. Pod warunkiem że weźmiemy ze sobą żołnierzy i cały personel pomocniczy koalicji, żywych jak i martwych, i dostarczymy ich do jakiegoś neutralnego portu. Nie byłem zdziwiony tymi warunkami jak zresztą większość żołnierzy. Ufałem Admirałowi, chociaż to przecież on zawsze brał udział w dziwnych i podejrzanych operacjach…

Byłem młody i głupi, a głowę miałem wypełnioną bzdurami i propagandą. Powinienem mięć chociaż jakieś podejrzenia, co do tej całej operacji „ratunkowej", te wszystkie kontenery, komandosi i naukowcy. – Nieokreślony grymas pojawił się na twarzy Enifa – Ale nie uprzedzajmy faktów.

 

W całym systemie nie było najmniejszej aktywności wojsk koalicji jedynie pojedynczy niszczyciel Udari krążył wokół słońca.

Na Trytona V poleciały trupiarki i transportowce, przez cały dzień zapełnialiśmy hangary ciałami.

Po dwunastu godzinach przerzucania zwłok udałem się na spoczynek, lecz niespokojny sen nie przyniósł ukojenia a gwałtowne przebudzenie było początkiem kolejnego koszmaru…

 

Wciąż zamroczony Enif ściskał w dłoniach lewy but i zastanawiał się w jaki sposób znalazł się na poduszce koło jego bolącej głowy. Przecież powinien leżeć nieopodal łóżka.

– Koniec tego lenistwa, Mikołaj pewnie się już niecierpliwi.

– Firn! To ty?!.

Humbug bez zbędnego gadania szybkim krokiem opuścił kajutę przyjaciela.

 

Tym czasem Mikołaj przechadzał się pomiędzy rzędami martwych ciał i nawet w takim otoczeniu nie tracił poczucia humoru.

– To ci dopiero sztywna atmosfera. – Św. Pociągnął długi łyk z nieoznaczonej butelki. – Nie zamartwiajcie się Mikołaj to zmieni.

Nie szczędząc czasu i alkoholu Mikołaj wziął się ostro do roboty. Po kolei podchodził do każdego z ciał i nasłuchiwał szeptów minionego życia. Dzięki czemu stał się posiadaczem: Uniwersalnego identyfikatora tajnych służb ziemi, aktu własności malej działki na Trytonie, kieszonkowego opiekacza oraz dmuchanej lalki z dużym przebiegiem.

Jedną z ulubionych uciech Mikołaja była zabawa w szukanego z przedmiotami w kieszeniach innych ludzi.

– Ech wszystko, co dobre szybko się kończy. – Upakowawszy zdobyte łupy Mikołaj udał się w stronę głównego terminala medycznego.

 

Zdezorientowany Enif miał mnóstwo pytań począwszy od tego w jaki sposób jego przyjaciel się tu znalazł a kończąc na tym co się stało z załogą „Olimpu".

Firn zignorował wszystkie jego pytania. – Mikołaj wróci lada chwila, a my musimy się przygotować.

– Przygotować?! Na co?! I kim do diabła jest ten Mikołaj.

Humbug spojrzał mętnym wzrokiem na przyjaciela. – Lecimy z powrotem na Trytona.

– Podróż tam to wycieczka w jedną stronę, prosto do piekła.

– I o to chodzi. – Mikołaj wynurzył się z czeluści korytarza serwisowego.

Firn położył rękę na ramieniu przyjaciela. – Pamiętasz co mawiał sierżant Uriel?

– To że mamy dbać o ojczyznę oraz higienę osobistą inaczej wszystko nam tyłkiem wyjdzie?

– Nie. O tym że mamy tylko trzy życia. Ja już straciłem wszystkie na Trytonie…

Pomarańczowy przerwał Firnowi. – To nie jest żadna gra, tylko realny świat. Tu jak człowiek umiera to…

Humbug nie dał dokończyć myśli przyjacielowi. – Tracę rękę dostaje nową. Tracę nogę, dostaje nową. Im dłużej walczę tym mam więcej doświadczenia. A doświadczenie przekłada się na sprzęt jakim mogę dysponować. To nie jest życie, tylko przeklęta gra. – Po krótkiej chwili Firn dodał. – Pokłady realnego świata dawno się już wyczerpały… przynajmniej dla mnie. Tylko na Trytonie mam szanse znaleźć to co utraciłem.

– Znajdziesz tam jedynie trupy i zgliszcza nie ma tam nic, nawet powietrze się kończy.

– Mylisz się, jest tam jeszcze sporo rożnych rzeczy: śmierć, głód, strach, bul, cierpienie, oraz na wysokim płaskowyżu brama do wiecznego szczęścia.

– Ocipiałeś? Jaka brama?! Lepiej pomyśl o przyszłości.

– To co się działo już nie istnieje, to co się zdarzy jeszcze nie istnieje, więc po co się przejmować.

Pomarańczowy chciał coś powiedzieć lecz Mikołaj był szybszy. – Pakujcie manatki, zakładajcie czyste majtki, za niecałe pięć minut otrzymamy płomiennego całusa a kilka chwil później przywita nas twarda ziemia. Czyli czeka nas moi drodzy niekontrolowane wejście w atmosferę i twarde lądowanie.

 

Właśnie dowiedziałem się że za pięć minut moje życie dobiegnie końca, a ja przecież miałem plany, marzenia. Chyba właśnie w tej chwili przestałem być idealistą…

Mikołaj spokojnie założył biały melonik i spojrzał na Stefana. – Włochata zielona pomarańcza, podłużny czerwony prostokąt, znikający Mikołaj.

Enif tym czasem ciągnął nieprzerwanie swoją historie. Niemal cały bar chłonął każde słowo Pomarańczowego. Jedynym wyjątkiem był Mikołaj bacznie obserwujący drzwi oraz kąty baru.

Do lokalu weszły dwie osoby odziane w granatowe płaszcze z kapturem. Miały twarze ukryte pod maskami z białego tworzywa w kształcie czaszki żubra.

Machina zlustrowała dokładnie wnętrze baru. Podobnie jak siostra wyczuwała iż w pomieszczeniu jest coś dziwnego i niepokojącego. Na stołku przy barze leżała ogromna zielona włochata pomarańcza. Machina wniknęła w umysł Stefana, był tam jedynie podłużny czerwony prostokąt.

– Spokojnie dziewczynki. Zjadacz grzechów potrafi dotknąć każdą dusze i każdy umysł. To dlatego czujecie niepokój. – Kobiecy głos dobiegł za drzwi.

Kilku słuchaczy zauważyło dwójkę niecodziennych gości.

Bar „U Wojtka" gościł najróżniejszych klientów: dziwnych, mrocznych, zjawiskowych, poza światowców, złomiarzy, naukowców Magistrali, bogatych, biednych. Pomarańczowy Enif przyciągał nietuzinkowych ludzi niczym magnez.

Tak różnorodna klientela potrafi zawyżyć poprzeczkę nietypowych gości do tak wysokiego poziomu że aż nie osiągalnego dla zwykłego śmiertelnika. Dwie pół przezroczyste kobiety ubrane w granatowe płaszcze z piór dokonały tego wyczynu.

Drzwi otworzyły się ponownie wpuszczając do środka koleją osobliwą kobietę.

Wysoką o nie naturalnie jasnej cerze i jasno niebieskich włosach. Ubraną w zieloną sukienkę do kolan z krótkimi rękawkami. Duł sukienki miał kształt płatków tulipana z pod sukienki wystawała fioletowa halka z drobnej koronki o takim samym kroju jak sukienka tylko z dłuższymi rękawami i nieco dłuższa. Prawa strona twarzy kobiety była popękana niczym ceramiczna maska. Początkiem wszystkich pęknięć był oczodół. Zaś sama gałka oczna nie przypominała ludzkiego oka. Zamiast okrągłej źrenicy i tęczówki był pojedynczy równoległobok w kolorze miedzi a białko w kolorze czerni. Jej śladem podążał Udari.

Św. Mikołaj przeanalizował zaistniałą sytuacje. - Dwie gwardzistki w płaszczach przenikania, nie meduzy, ani trutnie może ludzie… Znajoma meduza i do tego pokraczny Udari. Z każdą chwilą robi się coraz ciekawiej. Musze tylko zachować ostrożność a będzie mi dane ujrzeć koniec tej historii.

 

Jak zwykle zwrócony plecami do drzwi Enif nie zauważył przybycia gości, oraz zamieszania jakie spowodowali. Udari za pomocą prostej myśli obrócił Pomarańczowego wraz z fotelem przodem do siebie.

Pomarańczowy Enif nie zdziwił się zbytnio widokiem Udari. Wiedział że przeszłość upomni się o niego. Ale dlaczego akurat dziś i to na dodatek w samym środku tej historii. Enif rozejrzał się po barze. Wiedział z doświadczenia że nieszczęścia pojawiają się w grupach. I tak zobaczył ją, kobietę w zielonej sukni. To jej zawdzięczał życie, lub raczej przekleństwo długiego życia.

Niemal przez całe swoje doczesne życie jej szukał, dlaczego? Sam tego nie wiedział. Miłość i nienawiść to pokrewne uczucia.

Jak tylko spostrzegła ze na nią patrzy pomasowała się po brzuchu i wskazała obie kobiety w granatowych płaszczach. Następnie podeszła do Pomarańczowego i usiadła mu na kolanach.

– Machina po lewej, Mara po prawej. Nasze dzieci. – Wyszeptała.

Enif poczuł się jakby wybuch mu granat odłamkowy w umyśle, Udari, Ona, Dzieci i do tego TA historia. W zaledwie sekundę zasób słów pomarańczowego skurczył się niemal do zera. Mógł wymówić jedynie. – Ale… Ale… jak to możliwe…

– Czyżbyś zapomniał?! Pożeraczu. Masz szczęście że należysz do mnie, inaczej już byś nie żył. Zdenerwowana osobliwa kobieta położyła rękę na piersi Enifa i po chwili się lekko uśmiechnęła. – Teraz wiem co skrywa twoje serce i pamięć. – Pomyślała.

Pomarańczowy chciał powiedzieć jakaś błyskotliwa i celną ripostę, lecz czuł się jak po lobotomii mózgu. Nie był w stanie sklecić najprostszego zdania w własnym umyśle a co dopiero na głos.

Niezręczną cisze przerwał Udari. – Moja prawda, znam ją. Jej prawda. – Udari wskazał kobietę siedzącą na kolanach Enifa. – Poznałem ją. Twoja prawda, pragnę ją poznać. Co dokładnie wydarzyło się na Trytonie pięć.

Pomarańczowego ogarnęła panika i strach, wiedział jak Udari działają na ludzi, nie pozwalają kłamać…

– Opowiadaj. – Ponaglał Udari.

– Emm… waśnie opowiadałem o tym… – Enif przerwał gdy zauważył jak Udari zmrużył trzy pary oczu.

– Na czym to ja skończyłem. – Pomarańczowy próbował zyskać na czasie.

– Dzięki szufladzie przeżyliście lądowanie, a po tym jak wydostaliście się z wraku Mikołaj przedstawił wam pięcioosobowy oddział wsparcia. – Wyrwał się jakiś nadgorliwy słuchacz.

– Aaa tak. – Pomarańczowy Enif wypościł ciężko powietrze, spojrzał na stojącego Udari i przyjrzał się twarzy siedzącej mu na kolanach kobiety. – Byłem całkiem zdezorientowany, i nie mogłem pojąć zaistniałą sytuacje. Na ochotnika poleciałem prosto do piekła by ratować przyjaciela, a tam niespodzianka, wszyscy nie żyją, cały dzień upychałem trupy zamiast szukać mojego jedynego przyjaciela. Zmęczony zaistniałą sytuacją zasnąłem. I pstryk. Cała ekipa ratownicza wraz z załogą niszczyciela zniknęła. Firn pojawia się dosłownie znikąd, wraz z nim irytujący szaleniec w brudnym stroju świętego Mikołaja, który od tak po prostu rozbija gwiezdny niszczyciel o powierzchnie planety…

 

Roztrzaskany kryształ, powykręcany metal, wszędzie walające się trupy. Dosłownie czułem jak obłęd wyciąga swoje długie ręce w moją stronę.

Mikołaj magicznym sposobem wyciąga niby z kieszeni pięcioosobową drużynę wsparcia. Wszyscy w pancerzach szturmowych, wyglądają jak by ich coś pobiadało a potem poskładało pianką izolacyjną. Trzech komandosów Jaźni, ludzie zaprzedani kolektywowi maszyn. Mechanik ZKZ, żołnierz imperium ziemi. Oraz oficer wywiadu nieznanego pochodzenia, jedynym jego oznaczeniem była goła kobieta z dwoma wachlarzami. Mikołaj powiedział kim są, ja w tym czasie czułem zimny oddech obłędu na moim karku i obecność paranoi zerkającej za rogu w moją stronę.

Oraz załamanie nerwowe czyhające na każdy mój błąd. Z stanu odrętwienia wyrwała mnie wymiana zdań Mikołaja z Firnem na temat drużyny wsparcia.

Mikołaj nazwał „ich" Jeden, Dwa, Trzy, Cztery, Pięć.

– Wyglądają na uszkodzonych i zużytych. – Zauważył Humbug.

– To najlepszy towar na kontynencie, lepszego nie znajdziesz. – Zachwalał Mikołaj niczym podrzędny sprzedawca samochodów.

– Jaką mam gwarancie, że nie przestaną funkcjonować w przeciągu paru dni?.

– Co ja jestem super market by dawać gwarancie.

Enif nie wytrzymał. – Nie możecie ich tak traktować, to przecież są ludzie… – Mikołaj złapał Pomarańczowego za kurtkę. – Od kiedy taki zapluty rasista jak ty martwi się o innych ludzi?!.

– Ale… nie jestem rasistą… – Mikołaj przerwał Enifowi. – Jakie ale?! Jedynym wytłumaczeniem i powodem tej wojny jest hipokryzja, nienawiść, strach i rasizm. Tyle krwi i cierpienia tylko dlatego że niegdyś szacowne grono homo sapiens stało się przeżytkiem ewolucyjnym. Nie zapominaj że mutacja to podstawa życia i przeżycia. A teraz zamknij się i zastanów się nad swoim życiem.

Grupa siedmiu żołnierzy wraz z Mikołajem podróżowała w kompletnej ciszy przez gruzowiska i ziemię przerytą kraterami. Do momentu napotkania na swojej drodze żeliwnej latarni ulicznej.

Mikołaj spojrzał krytycznie na trzy i pół metrowy żeliwny walec imitujący gazową latarnie uliczną.

– Skąd to dziadostwo się tu wzięło?!. – Zdziwił się Mikołaj.

Firn nagle się ożywił. – To jest przecież unikalna latarnia plus pięć! I jest moja! Muszę ją tylko zidentyfikować.

Mikołaj kopnął duł latarni, powodując otwarcie skrzynki z zaworami. Humbug podskoczył z radości widząc niewielką tabliczkę z specyfikacją latarni umieszczoną po drugiej stronie drzwiczek.

Mikołaj wyciągnął z kieszeni spodni koc. Przykrył nim stertę gruzu i rozłożył się na niej niczym król.

Enif czuł że coś ważnego mu umyka, ta nagła zmiana nastrojów, Mikołaj nagle poweselał, Firn zdziecinniał i najwyraźniej zgłupiał. Bo co jest takiego niezwykłego w żeliwnym walcu z wydrapanym znakiem dodawania i liczbą pięć.

– Jedynka, Dwójka, Trójka zabezpieczcie teren. Czwórka zorganizuj bazę. Piątka jedzenie, znajdź i przynieś. – Humbug odwrócił się w stronę Mikołaja. – Chcesz coś z miasta?.

– Klatkę Kryzysówki.

– Piątka słyszałeś, oprócz jedzenia znajdź i przynieś klatkę wódki. No na co czekasz?! Ruszaj. Tylko wróć przed zmrokiem.

 

Mikołaj przyjrzał się skłębionym chmurą po czym odwrócił się w stronę Pomarańczowego.

– Wyglądają jakby zaorał je kosmiczny ciągnik.

Enif nagle zaczął się obawiać inwazji kosmicznych ciągników.

Mikołaj wyjął z kieszeni pożółkły arkusz papieru, studiował go przez kilka chwil i zaczął się uśmiechać w bardzo niepokojący sposób.

Pomarańczowy miał trochą czasu dla siebie. Przemyślał zaistniałą sytuacje. I doszedł do nieskomplikowanego wniosku że istnieją trzy wzajemnie się wykluczające wyjaśnienia zaistniałej sytuacji.

Primo: To wszystko nie istnieje bo to po prostu koszmarny sen który niebawem się skończy.

Secundo: Mikołaj jest oficerem wywiadu Ziemi lub co gorsza Magistrali i wszystko co tu się dzieje jest jakimś chorym eksperymentem.

Tercjo:Umarłem i naprawdę trafiłem do piekła.

Ożywione głosy wyrwały Enifa z ponurych rozmyślań.

– Hop ciepłe pączki do rączki.

– Hop ciepłego pączusia do brzusia.

– Ha ha ha.

– Spisałeś się znakomicie. pączki, kiełbasa, Kryzysówka. – Zachwalał Mikołaj. – A teraz zdaj raport.

– Cztery i pół kilometra stąd znajduje się niewielka miejscowość. Zniszczenia zabudowań są minimalne.

Jest: prąd i woda.

Brak: jakiejkolwiek ludności cywilnej.

I jest pewien problem. Duża aktywność jednostek zmilitaryzowanych w sile około czterech kompani. W większości piechota kolonialna wspólnoty „H". Zgrupowani są w dwóch miejscach: w centrum miasta koło fontanny, oraz w miejskim parku. Wykryją nas i to bardzo szybko. W mieście mają na pewno jakiś ciężki sprzęt, poza tym zdają się czegoś pilnować, większość pododdziałów nie rusza się z miejsca.

Jedynie tutaj mamy cień szansy na pokonanie przeciwnika.

– Wezwij resztę, musimy się przygotować…

Pomarańczowy nie mógł się skupić na podsłuchiwaniu rozmowy, gdyż dekoncentrowała go goła kobieta, niewysoka z długimi czarnymi włosami i dziwnym tatuażem stojąca koło Mikołaja.

Enif nie mógł uwierzyć w to co widzi, naga kobieta była na wskroś ludzka, lecz jej tatuaż mówił coś zupełnie innego: „Dmuchana Lalka".

Dokładniej mówiąc android z bio-pianki doskonale imitującej skórę, wypełniony powietrzem.

Niesamowity wynalazek nowoczesnej technologi.

 

Po pięciu minutach wszyscy zebrali się woków Mikołaja oprócz Enifa wciąż siedzącego w płytkim leju. Mikołaj wyciągnął z kieszeni duży materiałowy worek w trudnym do zidentyfikowania kolorze. – Dla każdego coś dobrego!. – Mikołaj wyjął z worka pół litrową szklaną butelkę. – Dwa lata go szukałem. Lala potrzymaj mi browar.

Goła kobieta zaczęła się mocować z kapslem butelki. – Ee tylko go nie wypij.

Dmuchana lala spojrzała z pogardą na Mikołaja i zaprzestała otwierania butelki. Mikołaj wyjął broń z pustego worka i rozdał ją pomiędzy zgromadzonych ludzi. Firn odmówił przyjęcia karabinu szturmowego. – Mam latarnie plus pięć. Nie potrzebna mi inna broń.

– Skoro wszyscy są już uzbrojeni, czas zająć dogodne pozycje i zaprosić honorowego gościa.

– Ja nic nie dostałem. – Odezwał się nagle Enif.

Mikołaj spojrzał znudzonym wzrokiem na Firna a następnie na Enifa. – A tak zostałeś jeszcze „TY"

Mikołaj wyjął z worka czarny pistolet. – Łap i baw się dobrze.

Pomarańczowemu nie udało się złapać broni. Upadła pól metra za nim. Enif podniósł ciężką broń i od razu postanowił ją wypróbować. Wziął na cel najbliższy głaz i pociągnął delikatnie za spust.

Pistolet stał się nagle przezroczysty. W jego wnętrzu znajdowały się kolorowe wiązki energii wyglądem przypominające wstążki skupiające się wokół wirującego bączka wydającego dźwięk ZzZzZzZy. Pomarańczowy zwolnił spust. Z lufy wystrzeliło kilka małych pomarańczowych gwiazdek, przy akompaniamencie odgłosów Zap, Zap, Zap.

W tym czasie Mikołaj podał swój karabin nagiej kobiecie. – Lala ty weźmiesz karabin a ja browar.

Po dokonanej wymianie Mikołaj powiedział. – Strzelaj do każdej podejrzanie wyglądającej osoby jaką zobaczysz. – Pchany nagłym przeczuciem Enif spojrzał w stronę gołej kobiety. Naturystka uśmiechnęła się i posłała długą serie w stronę Pomarańczowego.

– Cha, Cha, Cha… – Mikołaj nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa przez kilka minut, dławiony śmiechem.

Enif przywarł płasko do ziemi.

– Nie strzelaj do niego. Jest w końcu jednym z nas. – Firn tymi prostymi słowami uratował życie przyjacielowi. Enif nie był w stanie docenić tego, gdyż aż gotował się z złości. Dmuchana lala omal go nie zabiła. - Ona dostała prawdziwą broń a ja pistolet zabawkę. Niech no tylko pojawią się żołnierze wspólnoty. Zatłukę Mikołaja tym pistoletem, jeśli zajdzie taka potrzeba zabije drożynę wsparcia i ogłoszę Firna, a tą przeklętą lale… – Odgłos odpalanej rakiety wyrwał Enifa z ponurych rozmyślań.

Od tej chwili wydarzenia potoczyły się w niesamowitym tempie.

W zaledwie kilka minut jak z podziemi pojawiło się około setki żołnierzy. Enif zauważył znajome twarze w pierwszym szeregu. – Chłopaki to ja!. – Grat pocisków poleciał w wciąż krzyczącego Pomarańczowego Enifa. Przeżył jedynie dzięki zdobycznemu kombinezonowi bojowemu.

– Najwyraźniej cię poznali. – Krzyknął Mikołaj z swojej dziury. – Chłopcze zdradzę ci coś co może ci przedłużyć życie. Twoi byli znajomi jak i cała reszta osób na tej zapomnianej przez boga planecie nie są już ludźmi. Tylko bezdusznymi lalkami dowodzonymi przez szaleńca, który pragnie zniszczyć ład całego wszechświata i zniewolić wszystkich swoich wrogów a także sojuszników.

– Propagandowa bzdura!. – Wykrzyczał Enif.

– Hydran C miał być cudownym lekiem na wszystkie choroby i degeneracje mózgu. Działał lepiej niż się tego spodziewano. Skutkiem ubocznym leku było swego rodzaju pranie mózgu, całkowita utrata własnej woli… prace nad lekiem wstrzymano. Daw tygodnie temu Hydran C został skradziony. ZKZ, Magistrala, Jaźń, Związek korporacji, oraz Udari starają się znaleźć i zniszczyć wszystkie skradzione próbki, nim jakiś szaleniec użyje tego świństwa na dużą skale.

Wszystko co się tutaj dzieje jest sprawką wojska wspólnoty oraz Hydranu C.

Pomarańczowy nie mógł w to uwierzyć.

– Lala jeden strzał jeden trup. Pokaż temu durniowi jak wygląda prawdziwa walka.

Kobieta z bio-pianki bez zwłoki zaczęła eliminować oponentów. Tylko Mikołaj oraz Enif nie brali udziału w walce. Mikołaj leżał w dużym rowie opróżniając kolejne butelki wódki. Enif leżał na brzuchu całkiem zdezorientowany w płytkim rowie ściskając pistolet zabawkę.

Niewielka błękitna kulka trafiła nudystkę w nogę powodując szybki wyciek powietrza. W niecałą minute straciła trzeci wymiar i leżała na ziemi całkiem dwu wymiarowa niczym koc.

Pomarańczowy spostrzegł skradającego się żołnierza, wycelował i strzelił. ZzZzZzZy, Zap, Zap, Zap. – Kurwa. – Wraz z przekleństwem poleciał kamień. Tylko w taki sposób Enif mógł wyładować frustracje i gniew. – Boże daj mi jakąś prawdziwą broń!

– Bogiem jeszcze nie jestem, i już ci dałem.

– To nie jest broń tylko jakaś przeklęta zabawka!.

– Tak?!. – Mikołaj zamyślił się. – Żuć mi ją, to ci pokaże jak się jej używa.

Pomarańczowy bez żalu pozbył się bezużytecznej broni. Mikołaj sprawnie złapał pistolet. Wcisnął szybko kilkakrotnie spust i pościł go.

ZzZzZzZy, Zap, Zap, Zap. Z lufy wydostała się duża pomarańczowa gwiazdka i poleciała w stronę schowanego za skałą żołnierza. Eksplodowała w momencie zetknięcia z ziemią.

– Jak dla mnie działa całkiem prawidłowo. – Powiedział Mikołaj na chwile przed zniknięciem w chmurze ognia.

Enif całkiem zdębiał. Ognisty podmuch pochłoną na jego oczach Mikołaja wraz z jego całym zapasem alkoholu. Na domiar złego komandos numer jeden został właśnie przecięty na pół wiązką laserową. A komandos numer trzy już od jakiegoś czasu leżał ber ruchu na ziemi. Dopiero teraz Enif zauważył że brakuje mu połowy klatki piersiowej i lewej ręki. Piechota przeciwnika ruszyła luźną tyralierą, wspierana ostrzałem ciężkich szyn magnetycznych. Pomarańczowemu zrobiło się nieznośnie gorąco. Ubranie stało się ciut przyciasne. Pojawił się niemiły ucisk żołądka. To strach rozgościł się w ciele Enifa.

Z gęstej chmury dymu wynurzył się bardzo rozzłoszczony i osmalony Mikołaj. Lewą ręką gasił tlącą się brodę a prawą dymiące spodnie.

Mikołaj wycedził czasownik i rzeczownik przez zaciśnięte zęby. – Będzie RUZGA!.

Na te słowa pojawił się stalowy pistolet w dłoni nieco sponiewieranego i wciąż dymiącego Mikołaja. Pomarańczowy Enif nigdy w całym dotychczasowym życiu nie cieszył się tak bardzo widokiem innej osoby jak w tym momencie widokiem Mikołaja.

Ale długo się tym widokiem nie cieszył.

Święty Mikołaj nakierował pięknie grawerowany pistolet na bliżej nie określony punkt na horyzoncie i pociągnął za spust. Cały świat zamienił się w oślepiającą biel.

Tego było już za wiele jak na nadwyrężone nerwy Enifa. Mikołaj umiera, Myk, Mikołaj ponownie wśród żywych. Normalny świat… no tak jakby normalny, Myk, Witamy w piszczącym świecie rentgena.

Zaciskanie powiek i zakrywanie uszu nic nie dawało. Pomarańczowy wciąż słyszał nieznośny pisk i widział innych ludzi jako szkielety. A to jeszcze nie było najgorsze. Halucynację, przynajmniej Enif wolał uważać to co widzi za halucynacje i urojenia…

Niewielki czerwony ciągnik orał systematycznie chmury. Potężny zielono-pomarańczowy kombajn pochłaniał biegnące szkielety przybliżając się w stronę Enifa. Tylko Firn i Mikołaj nie byli szkieletami. Humbug zamiast kombinezonu bojowego miał na sobie dziwnie wyglądającą kompozytową zbroje i trzyma za nadgarstek czarną postać, którą można opisać słowem „cień".

Zaś Mikołaj stał się kompletnie inną osobą. Chudy bez zarostu z ciemnymi włosami, średniego wzrostu, kompletnie nagi a do tego z jednym czarnym skrzydłem wyrastającym z pleców. Jego broń także zmieniła wygląd. Wszystkie grawerowane ozdoby płonęły żywym ogniem i pojawił się napis: RUZGA wz. 35

Z każdym strzałem Mikołaja piszczący dźwięk stawał się coraz bardziej intensywny a kombajn był coraz bliżej.

Ogromna machina rolnicza zatrzymała się w odległości niecałego metra od Pomarańczowego Enifa. Z szoferki wyskoczył kierowca wehikułu. Miał na sobie zielone kalosze do kolan, proste granatowe spodnie, białą koszule z szerokimi rękawami, granatowy bezrękawnik i czapkę uszatkę białą wewnątrz i granatową na zewnątrz.

– Jesteś błędem. Tak się kończy gdy potępiony zmienia przeszłość. – Rolnik uśmiechnął się. – Na szczęście mam przy sobie odpowiednie narzędzie do usuwania błędów. – Kierowca kombajnu wyjął z lewego kalosza płaski pręt żelazny. – Umrzesz….

Kombajn wraz z jego kierowcą rozsypali się na wietrze niczym pisakowy miraż. Natarczywy piszczący dźwięk znikł tak niespodziewanie jak się pojawił. Świat utracił nieznośną biel i nabrał kształtów i kolorów.

Pomarańczowy jeszcze długo widział białe plamki i odczuwał potworny bul głowy.

Firn zaś spokojnie polerował latarnie.

A Mikołaj był pochłonięty napraw dmuchanej lali.

Komandos numer dwa zbierał broń poległych przeciwników.

Mechanik zajęty był wymontowywaniem użytecznych urządzeń i elementów wyposażenia oraz źródeł zasilania z skafandrów i pancerzy bojowych wrogiej piechoty.

Oficer numer pięć postanowił zdać raport świętemu Mikołajowi. – Komandosi numer jeden i trzy bezpowrotnie utraceni.

– Hmm w dzisiejszych czasach komandosi są stanowczo przereklamowani.– Mikołaj machnął ręką. – Kontynuuj.

– Naliczyłem sto dwadzieścia siedem ciał. Trzydzieści dwie osoby zginęły od broni energetycznej lub w skutek wybuchu. Pozostali z nieznanych przyczyn. Osiemdziesięciu trzech z Wspólnoty „H". Dwadzieścia jedne z ZKZ. Piętnastu najemników. Pięciu cywili. Oraz trzech żołnierzy „Zodiaku", dwóch „Wężowników" i jedne „Skorpion". Uzyskałem także kilka interesuj informacji….

Mikołaj pokazał dłonią by piątka zamilkł, gdyż św. Zakończył właśnie naprawę nogi kobiety z bio-pianki i zaczął wypełniać jej wnętrze powietrzem. Po niespełna minucie lala była znowu truj wymiarowa i w pełni sprawna. Mikołaj ponownie wykonał gest ręka, tym razem nakazujący kontynuowanie raportu. – W parku znajduje się jeden generator infekcji. Drugi znajduje się na księżycu, oba pracują pełną parą. A fontanna w centrum miasta jest anteną systemu tłumiąco-blokującego.

– Hmm oba zaginione generatory powinny być na księżycu…. Przynieś ciało dowódcy, mam do niego kilka pytań.

W siedem minut Mikołaj uzyskał odpowiedzi na norujące go pytania, a także zyskał kolejne niewiadome. – Pozbądź się ciała, nie będzie mi już więcej potrzebne. Następnie sprowadź tu czwórkę, mam dla niego pewne zadanie…

Enif potrzebował niemal godziny by dojść do siebie, lecz w tym czasie nie próżnował. Dzięki czemu wszedł w posiadane: karabinu magnetycznego, dwóch pistoletów laserowych, plecaka wypełnionego granatami i pajęczymi bombami. Zamienił także swój kombinezon bojowy na ziemski pancerz bojowy. Pomarańczowy nie mógł tylko znaleźć odpowiedniego hełmu.

– Ej Enif, Mikołaj wzywa na odprawę! – Humbug wołał do zwłok, myśląc że to jego przyjaciel.

– Już idę. – Głos Pomarańczowego dobiegł za pleców Firna co go trochę zdziwiło.

Humbug przy pomocy latarni obrócił zwłoki by się przekonać czy to jest jego przyjaciel czy nie.

– Firn co ty wyprawiasz z tym nieboszczykiem?

– A nic takiego, po prostu chciałem coś sprawdzić.

Enif postanowił wykorzystać sytuacje do rozmowy sam na sam z przyjacielem. – Firn uciekajmy stąd, wystarczy ze znajdziemy jakiś normalnych żołnierzy wspólnoty…

Humbug roześmiał się. – A jak myślisz czyja to sprawka? Kto zmienia ludzi w zombi?

– No… Na pewno Magistrala, pełno tam szaleńców. Albo te przeklęte maszyny.

– Mylisz się. To wspólnota testuje nową broń. Mam na to dowody.

Enifowi ciężko było to zaakceptować. Mikołaj mógł kłamać lecz Firn potwierdził jego słowa.

– My tu tylko tracimy czas na czcze gadanie a Mikołaj czeka.

Pomarańczowy i Humbug stawili się jako ostatni na odprawie.

– Skoro już wszyscy jesteśmy, Piątka omówi sytuacje i przedstawi mój plan działania. – Mikołaj wskazał ręką oficera.

– Jak już część z was wie, w pobliskim miasteczku znajduje się generator infekcji czyli urządzenie wytwarzające zmutowane wirusy i bakterie używane w medycynie. Za pomogą ów urządzenia nasz przeciwnik wytwarza „Hydran C" i zaraża nim populacje planety.

– Przecież wszyscy cywile zostali ewakuowani miesiąc temu. – Zauważył Enif.

– Wspólnota ewakuowała jedynie siedem procent ludności cywilnej tylko i wyłącznie w celach propagandowych. A koalicja zdołała ewakuować jedynie dwadzieścia do trzydziestu procent populacji planety. Tak więc większość mieszkańców Trytona pięć ukrywa się w podziemnych miastach i schronach. Obecnie jednostki specjalne wspólnoty wraz z zarażonymi szukają nie zainfekowanych w wiadomym celu. Obecność generatora świadczy o tym że gdzieś niedaleko znajduje się jakiś duży kompleks miejski lub wejście do niego. Musimy zniszczyć generator, jeśli nie dla ochrony cywili to dla nas samych. Mechanik skonstruował specjalną bombę. – Oficer wywiadu wskazał na duży walec z mnóstwem rurek i przewodów leżący na ziemi przed Mikołajem.

– Plan Mikołaja jest prosty: Za pomocą bomby wysadzimy fontannę która tak na prawdę jest anteną systemu tłumiąco-blokującego. Zniszczenie anteny przyciągnie uwagę Udari, kruży wykryją generator i zniszczą go. Musimy tylko podłożyć bombę i wycofać się w bezpieczne miejsce nim ładunek wybuchnie.

– A setka żołnierzy będzie się temu spokojnie przyglądać? Nie lepiej wysadzić generator zamiast anteny? – Wtrącił Enif.

Mikołaj uśmiechnął się. – W mieście zostało około trzystu wrogich żołnierzy, na nasze szczęście wszyscy zajęci są ochroną generatora. Zaś ochrona placu z fontanną leży w tamtym rowie. Dlatego wysadzimy fontannę a nie generator. Skoro wszystko jest już ustalone weźmy się do roboty. Firn ty i ten twój „przyjaciel" będziecie nieśli bombę. Lala i piątka idą przodem, ja ochraniam bombę a czwórka i dwójka tyły.

Po kilku nieudanych próbach Firn i Pomarańczowy Enif poddali się, nie byli wstanie złapać i przenieść nieporęcznej bomby. Mikołaj zastanowił się. – Dospawa się po dwa uchwyty po obu stronach. – Mikołaj wyjął z worka cztery uchwyty w kształcie litery „U" i podał je mechanikowi.

W momencie gdy mechanik przymocowywał ostatni uchwyt z pomocą ręcznej spawarki, Enif spytał się Mikołaja. – Jaką masz pewność że Udari zainteresują się zniknięciem jednej anteny?

– Wysadzenia anteny mogą nie zauważyć ale wybuchu bomby atomowej na pewno nie przegapią.

Pomarańczowy sądził iż dziś nic więcej go nie zaskoczy, mylił się. – CO!? – Enif odskoczył od bomby. – To cholerstwo zabije nas wszystkich! Nawet jeśli przeżyjemy wybuch, w co raczej wątpię. Promieniowanie nas wykończy.

– Bomba jest niewielka i do tego czysta. Emisja promieniowania w czasie i po wybuchu jest niemal zerowa.

Pomarańczowy nie był do końca przekonany, ale i tak pomógł przenieść ładunek wybuchowy.

 

Podłożenie bomby szło niezwykle sprawnie i bez problemowo. Pomarańczowemu i dmuchanej lali się to nie podobało. Enif bał się pułapki, a naga kobieta że nie będzie miała okazji wypróbować nowej broni.

– Mam złe przeczucia. Stanowczo za łatwo nam idzie. – Pomarańczowy podzielił się swoimi obawami. Firn zlekceważył przeczucia przyjaciela i dalej obserwował okoliczne zabudowania.

Mikołaj już od jakiegoś czasu przekręcał pokrętła wewnątrz bomby. – Gotowe. Ustawiłem zegar na dwie godziny. Dwójka wezwij piątkę, czwórkę i lale.

Komandos numer dwa za pomocą komunikatora wezwał nieobecnych do szybkiego stawienia się koło fontanny. W niecałe trzy minuty zebrali się wszyscy w skazanym miejscu.

Mikołaj wyjął z kieszeni zielony prostokąt i ścisnął go. Przed świętym Mikołajem pojawiła się holograficzna mapa. – Według tej mapy, w odległości trzech i pół kilometra od miasta znajduje się schron przeciwatomowy. Ustawiłem zegar bomby na dwie godziny więc mamy dość czasu by dotrzeć do schronu.

Dwa pociski trafiły komandosa w klatkę piersiową i jeden w głowę. Nim ciało numeru dwa upadło na ziemie dmuchana lala posłała długą serie w stronę dachu pobliskiego budynku. Pomarańczowy oraz Mikołaj wskoczyli do fontanny. Mechanik zdjął z pleców ciężką szynę magnetyczną i za jej pomocą rozpoczął ostrzał ulicy. Oficer wykonał szybki skan okolicy. – Jesteśmy otoczeni!

– Do fontanny, już! – Krzyknął Mikołaj.

Głęboka fontanna w kształcie muszli nie zapewniała za dobrej ochrony. A głęboka mętna woda o stęchłym zapachu działała demoralizująco. Gdy wrogi pluton znalazł się niebezpiecznie blisko Enif zaczął rzucać granatami i pajęczymi bombami. Pajęcze bomby miały prostą i bardzo efektywną zasadę działania. Niewielkie jajo po uderzeniu w ziemie lub inny twardy obiekt zmieniało się w pająka. Uw pająk za pomocą sieci czujników znajdował najbliższy lub wytyczony cel i po dotarciu do niego eksplodował.

– Długo tak nie pociągniemy – Zauważył Firn przy akompaniamencie plusków i syków.

– Może już czas na rózgę? – Zapytał Pomarańczowy.

Mikołaj nie odpowiedział, był pochłonięty słuchaniem dziwnych trzasków i szumów dochodzących z poza fontanny. Św. wyjął z kieszeni spodni lusterko i za jego pomocą obserwował coś poza muszlą fontanny z coraz większym niezadowoleniem na twarzy. – Mam złe wieści – Powiedział ciężko Mikołaj – Bomba już od jakiegoś czasu stała się celem ostrzału tych dupków z końca ulicy. I na domiar złego jakiś pocisk musiał uszkodzić układ zapalnika… Powolna reakcja łańcuchowa została zainicjowana, wybuch nastąpi za jakieś pięć-siedem minut.

Na te słowa nawet dmuchana lala zamarła. Enif próbował coś wymyślić lecz panika powoli wypierała wszystkie jego myśli.

– Wyłączmy ją – Zaproponowała naga kobieta.

– Nie da się, nie miałem czasu na zamontowanie układu dezaktywującego bomby – Powiedział podejrzanie spokojny mechanik.

Mikołaj tym czasem pilnie studiował jakiś pożółkły arkusz papieru.

– Strzelajcie w spód fontanny! – Wykrzyczał Mikołaj.

Taki rozkaz był nieco niedorzeczny ale nikt nie protestował. Niemal wszystkie pociski zostawiały czarne smugi na powierzchni śliskiego materiału z którego muszla była zrobiona. Jeden zrobił dziurę.

– Wstrzymać ogień! – Padł kolejny rozkaz Mikołaja. – Czwórka widzisz tą dziurę!? Tam jest właz do wnętrza anteny. Otwórz go. Reszta ma go osłaniać.

Otwarcie włazu zajęło mechanikowi trzy długie i bardzo cenne minuty. Wraz z wodą mechanik został wessany do otwartego szybu.

– Do dziury! – Krzyknął Mikołaj.

Humbug wrzucił latarnie do otworu a później sam wskoczył, następny był oficer wywiadu a za nim zdenerwowany Enif.

Kobieta z bio-pianki z uśmiechem na ustach strzelała w niemal wszystkich kierunkach.

– Lala postrzelasz sobie później. Teraz musisz wejść do szybu.

Dmuchana kobieta z wielkim żalem przestała strzelać i wskoczyła do dziury.

Mikołaj uśmiechnął się szelmowsko. Wyciągnął z kieszeni detonator i wcisnął cyfrę pięć. Następnie wskoczył do szybu.

Na wyświetlaczu bomby rozpoczęło się odliczanie: 05:00, 04:59, 04:58, 04:57…

Koniec

Komentarze

Za ewentualne błędy przepraszam.
Opis co to jest: Udari, Jaźń, ZKZ, wspólnota "H", Koalicja, Magistrala Chaosu. Dodam jako komentarz jutro lub pojutrze bo dziś nie mam już czasu.

Nowa Fantastyka