
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
poniżej fragment większej całości, trochę wyrwane z kontekstu, ale zależy mi na opiniach
16:50 TRASA POZNAŃ-TORUŃ, WTOREK
Dobrawa o szesnastej czterdzieści cztery wsiadła do pociągu zmierzającego w kierunku Torunia. W ciągu półtorej godziny, która minęła od wyjścia z gabinetu Prezesa Firreliego, zdążyła wrócić do swojego mieszkania i zabrać najpotrzebniejsze rzeczy: szczoteczkę i pastę do zębów, mydło, szampon, suszarkę do włosów, dwa ręczniki, koszulkę do spania, bieliznę i parę ciuchów. O osiemnastej czterdzieści dziewięć będzie na miejscu. Wiedziała, że musi działać szybko, bo jutro jest wyjątkowy dzień dla Zawiszy. Dwadzieścia lat temu przyszedł na świat jego jedyny syn. Bardzo uważał, by nikt się o nim nie dowiedział. Jednak w urodziny zawsze go odwiedzał.
Ta sytuacja posiadała dodatkowy plus. Agentka miała pewność, że jutro jej nauczyciel nie zabije Monic Schwarz. Gorzej jeśli zrobi to jeszcze dziś. W to jednak wątpiła. Dwa dni to za mało na przygotowanie takiej akcji, zwłaszcza że nikt nie wie gdzie przebywa pani doktor. Dobrawa martwiła się o coś innego. Nie wiedziała, czy będzie umiała wykonać to zadanie, co gorsza nabierała coraz większej pewności, że wcale nie chce i zaczęła się zastanawiać jak wyjść z tej sytuacji. Może Zawisza jej pomoże uniknąć kary? Zawsze był najlepszy i umiał wybrnąć z każdej opresji.
Dobrawa stała na korytarzu w strasznym ścisku. Irytowało ją to. Na domiar złego przypałętał się jakiś dziwak. Był mały, chudy, łysy i nosił dres. Na twarzy o kolorze buraka ćwikłowego malował się tępy wyraz. Zaczepiał każdego przechodnia. Gdy mijał go pijak, krzyczał na niego, wyzywał od chlejusów, dawał rady moralne i straszył piekłem. Gdy przechodziła dziewczyna w zbyt krótkiej spódniczce lub ze zbyt dużym dekoltem, rozwodził się na temat godności kobiety, dziewictwa i nieślubnych dzieci. Nikt jednak nie zwracał na niego specjalnej uwagi. Dobrawa zastanawiała się, czy tylko jej działał na nerwy. Nie mogła przez niego obmyślać planu działania. Myślała właśnie gdzie się zatrzymać po przyjeździe do Torunia – w hotelu czy u Magdy, swojej starej znajomej. Na szczęście krzykacz po jakimś czasie gdzieś sobie poszedł.
Jego nieobecność nie trwała jednak długo. Drzwi od wagonu otworzyły się i dresiarz szybkim krokiem zaczął podążać w jej stronę. Zatrzymał się obok niej i zaczął wołać do starszej pani stojącej dwa metry dalej.
– Hej, proszę pani! Proszę pani! Znalazłem pani miejsce w sąsiednim wagonie!
Ona jednak nie reagowała. Dziwny typ stał tak blisko Dobrawy, że czuła jego nieświeży oddech na policzku. Prawie jej dotykał.
– Hej, proszę pani! Blondynko! Słyszysz mnie? – nie poddawał się. – Mam dla pani miejsce, sam nie usiądę, zostawiam je dla ciebie! – Krzyczał z przejęciem, ona jednak odwróciła się do niego plecami. – Dobra, niech ci będzie! Obyśmy się nie spotkali w autobusie!
Wyglądało na to, że dał sobie spokój i zamierza wrócić do odnalezionego przez siebie miejsca. Jednak nagle coś się zamieniło. Dresiarz znieruchomiał, jakby próbował się na czymś skupić, odebrać coś podświadomie, jakby wyczuwał coś niezwykłego w pobliżu siebie. Trwało to może ułamek sekundy, ale Dobrawa to uchwyciła. „On nie jest zwyczajny" – pomyślała. – „Szybko! Kto to może być? Muszę zgadnąć zanim będzie za późno. Jest tak blisko mnie. Nie mogę się skupić!"
Chłopak podniósł głowę i zawołał z wyraźnym bólem w głosie:
– Ja tylko mam taką twarz! Serce mam zupełnie inne!
Następnie odwrócił się błyskawicznie do Dobrawy, chwycił ją za nadgarstek i przycisnął go do ściany, tak że dziewczyna nie mogła ruszyć prawą ręką. Spojrzał na nią ślepymi oczami.
– Kim ty jesteś? – mówiąc to przechylił głowę i zrobił infantylną, dziecięcą minkę.
– A kim ty jesteś? Lepiej przybierz swoją prawdziwą postać!
Agentka dotknęła lewą dłonią jego klatkę piersiową. Przeszył go delikatny prąd. Zaczął się zmieniać. Wyrosły mu długie, siwe, rzadkie, tłuste włosy. Dres zamienił się w szary, obskurny, obdarty, sięgający do kolan łach. Przypalone białe skrzydła rysowały po suficie.
– Widzisz co narobiłaś? Teraz się tu nie mieszczę.
– Co ty robisz w takim miejscu?
– Cóż, wojna między dobrem a złem wciąż trwa. Zostałem strącony przez nieprzyjaciela dwa dni temu. Brakuje ludzi i na razie Szef nie ma kogo po mnie przysłać.
Dobrawa z dezaprobatą zmierzyła go z góry na dół.
– Na obraz i podobieństwo Boże – pokiwała głową.
– No tylko nie mów, że jestem brzydki. Wyglądałabyś tak samo po dwóch dniach bez jedzenia, picia, kąpieli i zmiany bielizny.
– Oszczędziłbyś mi tych szczegółów. Wodę mam w torebce.
– A cwaniara! To mi ją podaj.
– Nie mogę, bo trzymasz mnie za nadgarstek.
– Zdejmij tę rękę z mojej piersi to ci się uda.
– Nie zdejmę do póki mnie nie puścisz.
– Przykra wiadomość: puszczę dopiero, gdy sobie porozmawiamy. Podaj mi wodę, bo prawą rękę mam złamaną i sam nie dam rady. – Stwierdził ostro i mocniej ścisnął jej nadgarstek, aż zawyła z bólu. Na korytarzu uniósł się zapach przypalonego ludzkiego mięsa.
– Dobra! Dobra! – szybkim ruchem sięgnęła po butelkę.
Po zaspokojeniu pragnienia, Racheliusz, bo tak miał na imię ów Anioł, przeszedł do sedna sprawy.
– Dobrze więc Dobrawo, odpowiedz mi teraz na pytanie – co ty kombinujesz? Czyżbyś nie chciała zabić Zawiszy? Czyżbyś chciała go uratować?
– Skąd taki pomysł?
– Właśnie przeglądam twój umysł. Bądź rozsądna moja droga. Przecież to tylko zwykły śmieć, bandyta, przestępca. Co z tego, że był dla ciebie jak ojciec? Jeśli nie wykonasz tego zadania, czeka cię strefa 65.
– Opowiadasz brednie – syknęła.
– Poczekaj. Chwilunia, chwilunia, zaraz się upewnię. – Dobrawa poczuła okropny ból głowy. – Tak! Chcesz go uratować!
– I co z tego? To nie twoja sprawa!
– Mylisz się. Każda ocalona dusza to dodatkowy punkt do awansu. Co tu zrobić, żeby cię przekonać? – powiedział bardziej do siebie niż do niej. – Już wiem. Patrz!
Niezgrabnie machnął chorą ręką. Podłoga pękła z hukiem. Pod nogami Dobrawy zaczęły rozpościerać się podwoje piekieł.
– Strefa 65! – zawołał z satysfakcją.
Dziewczyna była przerażona. Wpadła w panikę. Coraz szerzej rozstawiała nogi, gdyż szczelina stawała się coraz większa, ale i tak w końcu zawisła w powietrzu. Gdyby Anioł nie trzymał jej za rękę, poleciałaby w dół, gdzie wiły się z bólu miliony nagich ciał. Jedne leżały na drugich. Wszystkie jęczały. Wyglądały okropnie. Pokryte były wrzodami i ranami, gniły. Tak śmierdziały, że Dobrawa zwymiotowała. Zrobiło jej się słabo. Następnie buchły płomienie, przez co temperatura jeszcze wzrosła. Polała się smoła. Bezkształtne, grzęznące w czarnej mazi ciała, konały z pragnienia, które nigdy już nie zostanie ugaszone. Kilku nowych mieszkańców tej strefy podniosło się i zaczęło iść w bliżej nie określonym kierunku. Szli po ciałach innych skazańców, sprawiając im przy tym gigantyczny ból. Wędrowali tak długo, aż dotarli do ogromnej przepaści bez dna. Po jej drugiej stronie roztaczał się raj. Było tam wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Wtem obrazy zaczęły się zmieniać. Skazańcy, którzy dotarli aż tutaj, ujrzeli siebie po tamtej stronie w najważniejszych momentach swej ziemskiej egzystencji. Przerażające było to, że momenty te stanowiły chwile poprzedzające sekundy, w których dokonają złego wyboru, pójdą złą drogą, zniweczą życiową szansę. A wszystko tylko przez to, że byli zbyt dumni, ambitni, głupi, lekkomyślni, lękliwi, leniwi, chciwi, pożądliwi, nieśmiali, za mało stanowczy. Próbowali krzyczeć, ale nie mogli wydobyć głosu ze swych zaschniętych, niemych gardeł. Przegnite struny głosowe odmówiły posłuszeństwa.
Wtem z przepaści wyrosły cierniste krzaki. Najwięksi desperaci próbowali przedostać się po nich na przeciwległą stronę, by ostrzec samych siebie z przeszłości. Ale nic z tego. Nie ma drugiej szansy. Na nic ból i cierpienie, na nic kaleczenie ciała o paskudne kolce, na nic przelana krew. Gdy byli już prawie u celu, cierniste krzewy znikły, a oni zaczęli spadać w głąb przepaści. Lecieli i lecieli, całe wieki w dół, czym niżej tym temperatura wzrastała. W końcu krew, która wypływała z ich ran, zaczęła parować a ciała płonąć. Aż wreszcie wpadli do wielkiego jeziora, przestali cierpieć i nastał spokój. Na kilka sekund powróciło życie. I zobaczyli chwilę swych narodzin, święta Bożego Narodzenia, swoje zabawki, swoich przyjaciół i rodziców, pierwszy pocałunek, pierwsze kochanie. Widzieli deszcz, słońce i czuli wiatr i wszystkie najwspanialsze smaki w buzi – czekolady, lodów, cukierków karmelowych, lemoniady i… Miłość – odczuwali ją wszędzie. Było im dobrze. I wówczas rach ciach, wszystko znikło, a oni leżeli na nagiej ziemi. Z hukiem zaczęły spadać na nich tysiące ciał. Byli na dnie.
A na górze pojawił się Pan Ciemności. Wolnym krokiem obchodził swe włości. Z jego niepozornej, zgarbionej sylwetki biła dziwna, niepowtarzalna moc, która przyciągała do niego. Nie budził w Dobrawie strachu. Wydawał się być istotą spokojną. Dziewczyna wnioskowała tak na podstawie jego ruchów, twarzy nie dostrzegła, gdyż zasłaniał ją duży kaptur jego długiej, szarej szaty, w której wyglądał jak pokutnik.
Gdy uniósł głowę, agentka dostrzegła trupią bladość jego oblicza. Spojrzenie bardzo jasnych oczu Lucyfera padło na nią, wzbudziło w niej grozę. W jednej chwili znalazł się przy niej. Złapał ją za gardło.
Pasażerowie nagle obudzili się z letargu. Zaczęli z przerażeniem uciekać do innych wagonów. To jednak nic nie dało, gdyż ogromna temperatura sprawiła, że pociąg stanął w płomieniach. Odważniejsi podróżni wyskakiwali przez okna.
– Puść ją – jąkając się, wymówił przerażonym głosem Racheliusz.
Szatan spojrzał na niego z pogardą. Złapał go za szatę drugą ręką. Przyjrzał mu się.
– Nawet nie znam twego imienia. Wiesz co to oznacza? Że jesteś podrzędnym aniołem. Zapewne wpływ ma na to niski poziom twojej inteligencji. Tylko głupiec otwiera podwoje piekieł, gdy nie ma nawet najmniejszej szansy, by stawić czoła ich mocom.
Pan Ciemności z wielką siłą rzucił Racheliuszem, który przeleciał przez okno. Dobrawa nie była w stanie dostrzec gdzie wylądował. Nie mogła złapać oddechu. Dusiła się. Ściana za jej plecami zaczęła się topić. Ona jednak umierała z zimna. Dotyk szatana był lodowaty. Pomimo ogromnej temperatury, panującej w pociągu, szyja, piersi i ramiona dziewczyny pokryte były lodem. Z jej ust wylatywała mroźna mgiełka.
W piekle zapanowało dziwne poruszenie. Bezkształtne ciała zaczęły gromadzić się pod nimi. Wyciągały w górę swoje nadgnite ręce, tak jakby chciały dziewczynę dla siebie.
Szatan lewą dłonią dotknął jej policzka. Z szerokiego rękawa szarej szaty zaczęły wypełzać robaki. Spadały na piersi i ramiona dziewczyny. Wchodziły pod jej uranie.
– Całkiem ładna jesteś. Niedługo jednak będziesz wyglądać jak wszyscy moi poddani.
Rzucił ją na podłogę. Straciła przytomność. Stan nieświadomości nie trwał jednak długo. Obudziła się w małym pokoju. Leżała na dywanie. Było ciemno. Ktoś płakał, zapewne dziecko. Z góry dobiegały odgłosy erotycznego uniesienia. Powróciły wspomnienia. Dobrawa znowu była w swoim dziecięcym pokoju. Jej matka obsługuje na piętrze klienta, a ona płacze w poduszkę.
Gdy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, Dobrawa dostrzegła kontury swych dawnych mebli. Na półkach stały jej ulubione lalki i pierwszej czytanki. Pod oknem stało łóżko. Podeszła do dziewczynki, która w nim leżała. Chciała pogłaskać ją po głowie, jednak jej wyciągnięta ręka znieruchomiała. W tym dziecku było coś dziwnego, coś przerażającego. Nagle zaczęło śmiać się grubym głosem. Odrzuciło kołdrę, odwróciło się twarzą do agentki i zasyczało. Jednym skokiem przewróciło ją na dywan i usiadło okrakiem na niej. Przybliżyło swoją twarz do jej. Oczy dziewczynki były całe czarne.
– Boisz się teraz siebie? – spytała męskim głosem mała Kasia Kozak, którą kiedyś była Dobrawa.
– Nie jesteś mną.
Próbowała zrzucić dziewczynkę, jednak ta miała ogromną siłę.
– Rozejrzyj się. – Agentka zamknęła oczy. Nie miała zamiaru słuchać rozkazów Szatana. – Powiedziałem, rozejrzyj się!
Mimo usilnych starań i wewnętrznego sprzeciwu, wykonała polecenie Pana Ciemności.
– Spójrz na ten nieskazitelny porządek, na uprzątnięte biurko, przy którym spędzałaś tyle czasu, by tylko zadowolić dostatecznie dobrymi ocenami swoją matkę. Chociaż „dostateczne" nie jest właściwym określeniem. Lepiej pasuje – najlepsze. Byłaś idealnym dzieckiem. Sprzątałaś, gdy twoja matka była pijana. Robiłaś jej rano śniadanie, gdy po całej nocy z klientami, schodziła na dół. A wszystko po to, żeby cię tylko kochała. To jednak nigdy nie miało nastąpić, gdyż byłaś jak wrzód na dupie, który przypominał o romansie z bogatym lekarzem, który miał być zbawieniem dla twej matki, miał ją wyciągną z tej niszy społecznej do lepszego życia. Zaszła jednak w ciąże. Wtedy doktorek uznał, że sprawy zaszły za daleko i zostawił ją. Zobacz – na te słowa przeniknęli przez podłogę i znaleźli się w kuchni. Teraz leżeli, wciąż w tej samej pozycji zresztą, na starym gumolicie. – Zobacz jaka jesteś żałosna. Jak zbity pies. Skamlesz o najmniejszy przejaw miłości.
Przy okrągłym stole siedziała mała dziewczynka. Była gotowa do wyjścia do szkoły. Z góry zszedł podstarzały, gruby mężczyzna. Spojrzała na niego smutnymi oczami. On również ją spostrzegł. Ogarnął go strach. To była zapadła mieścina. Bał się, by mała nie wygadała, kto przychodzi do jej matki. Reputacji naczelnika gminy zaszkodziłaby taka plotka. Podszedł do dziewczynki.
– Chyba nie opowiadasz nikomu, kto przychodzi do waszego domu? – mała Kasia nie odpowiedziała. – Tylko złe dzieci nie dotrzymują tajemnic mamusi. Wyrastają im później ośle uszy.
– To pan tak sapał w nocy? – odezwała się wreszcie.
– Zostaw ją – do kuchni weszła Marcelina Kozak.
– Już idę. Pamiętaj jednak, że nikt nie może się dowiedzieć, że tu przychodzę. Dopilnuj córki.
– O nic nie musisz się martwić.
Odprowadziła go do wyjścia. Kasia słyszała jak umawiają się na następne spotkanie. Gdy za mężczyzną zamknęły się drzwi, kobieta wróciła do kuchni. Podeszła do zlewu. Nalała wody do czajnika. Postawiła go na starej kuchence i zapaliła gaz.
– Co tu robisz? Nie powinnaś być w szkole? – spytała oziębłym tonem dziewczynkę.
– Mam jeszcze piętnaście minut do wyjścia.
– Jadłaś śniadanie?
– Nie, nie kupiłaś nic do jedzenia.
– Jak to nic nie kupiłam? Zaraz coś znajdę.
Zaczęła nerwowo otwierać drzwiczki starych, rozlatujących się szafek. Przed dom zajechał samochód. Kozak zauważyła go przez okno.
– Wyjdź – warknęła do córki nerwowo.
– Mam jeszcze czas. Ania przyjdzie po mnie za dziesięć minut.
– Nie obchodzi mnie, że zawsze razem chodzicie do szkoły – złapała dziewczynkę za ramię i zaprowadziła do tylnego wyjścia. – Idź już.
Dobrawa spojrzała wściekła na Szatana, który wciąż trwał w jej dziecięcej postaci.
– Złaź ze mnie w końcu. Podnieca cię taka pozycja?
– Ja nie hołduję tak niskim zachcianką. Jedynie ludzie są tak prymitywni.
Przenieśli się na ulicę. Stali na chodniku naprzeciwko domu pani Kozak. Z samochodu wysiadał właśnie młody mężczyzna. Agentka na jego widok gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca.
– Co on tu robi?
Zaczęła biec w jego kierunku. Lucyfer dotknął jej pleców. Znaleźli się na zamarzniętym jeziorze. Dobrawa pośliznęła się i przewróciła. Szatan, już we własnej postaci, podał jej rękę. Ona jednak odrzuciła jego pomoc.
– Poznajesz tę sytuację?
– Oczywiście. Po co mi to wszystko pokazujesz?
– Dowiesz się wkrótce.
To był wigilijny ranek. Zdarzył się wówczas tragiczny wypadek. Dobrawa miała dziesięć lat i mieszkała w sierocińcu. Jej mama zmarła dwa lata wcześniej na raka. Miesiąc przed tym wydarzeniem do domu dziecka przyszła trzynastoletnia Basia Prus. Dziewczynki nie lubiły się. Basia często się biła, nie uczyła się dobrze, klęła, pluła i zabierała pieniądze innym dzieciom. Założyła swój własny bidulowy gang. Dokuczała Kasi Kozak. Uprzykrzała jej życie na każdym kroku.
W wigilię rano wychowawczynie zabrały dzieci na jezioro. Lód sprawiał solidne wrażenie. Podopieczni nie mieli oddalać się od brzegu. Basia Prus nie usłuchała tego nakazu. Odciągnęła Kasię od reszty dzieci. Chciała zabrać jej pieniądze, które ojciec anonimowo przysyłał jej na święta. Dziewczynki zaczęły się szarpać. Basia była silniejsza. Rozcięła wargę Kasi. Mała Kozak wpadła we wściekłość. Podniosła się z lodu po upadku, który spowodowany był uderzeniem przeciwniczki i popchnęła rywalkę z całych sił. Basia przewróciła się. Zaczęła ślizgać się na brzuchu. Z jej rozbitego czoła leciała krew.
– Nie! – krzyknęła Dobrawa.
Rzuciła się na lód i próbowała złapać dziewczynkę. Ta jednak przeniknęła przez jej ręce i wpadła do przerębla.
Kasia zaczęła płakać. Znajdowały się zbyt daleko od brzegu, by ktoś mógł usłyszeć jej wołanie. Podczołgała się do otworu w lodzie. Basia walczyła o życie. Wyciągnęła dłoń ku koleżance. Była zbyt ciężka, by drobna Kozak mogła ją wyciągnąć.
Dobrawa stała nad przeręblę, przyglądała się całej sytuacji wstrząśnięta, przeżywała ją na nowo. Podszedł do niej Szatan. Stał za jej plecami.
– Przeszłości nie można zmienić. Takie było twoje przeznaczenie. Pamiętasz jednak, co wydarzyło się później. Niektórzy posądzali cię o celowe wepchnięcie Basia do zimnej wody. Miałaś problemy. Chciałabyś się dowiedzieć, kto cię z nich wyciągnął?
Przenieśli się w czasie o kilka dni. Mała Kasia siedziała sama w swoim pokoju. Dzieci nie chciały się z nią bawić.
– Jeśli chcesz poznać prawdę, wyjrzyj przez okno i zobacz, z kim rozmawia dyrektorka sierocińca.
To był ten sam mężczyzna, który przyszedł do jej matki. Dziewczyna odwróciła się gwałtownie.
– Nie wierzę ci, że to on. Robisz mi wodę z mózgu.
– Więc może ta sytuacja cię przekona.
Znaleźli się na dachu wysokiego budynku. Czart przybrał postać wysokiego mężczyzny w średnim wieku. Miał długie, szpakowate włosy. Ugrany był w biały garnitur. Jego twarz pokrywał dwudniowy zarost.
– Nie znam tego miejsca – oznajmiła.
– Podejdź do snajperki. Spójrz w obiektyw. Zobacz co dzieje się w pokoju 504 w hotelu naprzeciwko, czwarte okno od lewej na piątym piętrze. Za chwilę odbędzie się tam spotkanie. Nie brałaś w nim udziału, jednak to ciebie ono dotyczy. Krótko nakreślę obecną sytuację. Niedawno zabiłaś pierwszą osobę. Zlecenie na nią dostał twój chłopak, Berlin, czyli Bartosz Skorupa. Był jednak zbyt słaby, by je wykonać. Poszłaś za nim, bo się o niego bałaś. Na rozprawie tak opisywałaś to zdarzenie: – Szatan zaczął mówić głosem Dobrawy. – „Bartek się zmienił. Stał się zamyślony, poważny, smutny, zmartwiony a potem nerwowy. Nie chciał jednak ze mną rozmawiać. Postawiłam mu ultimatum – albo skończy ze swoimi tajemnicami, albo odejdę. Wtedy przyznał się, że należy do gangu. Doczepiła się do nich mafia, która nie lubiła konkurencji. Mieli tylko jedno wyjście, przyłączyć się do gangsterów, a raczej zacząć pracować dla nich. Wcześniej kradli samochody, teraz musieli handlować prochami, brać udział w niebezpiecznych spotkaniach, ściągać haracze. Jednak najgorsze było to, że kazano im zlikwidować człowieka, na którego wydano wyrok. Nikt nie chciał tego zrobić. Ciągnęli losy i padło na Bartka. Bał się. Wiedziałam, kiedy ma wykonać zadanie i gdzie. Pojechałam za nim. Berlin oczywiście o tym nie wiedział. Spotkali się w starej, opuszczonej fabryce za miastem. Bartek miał przerażonego faceta na muszce, ale nie potrafił pociągnąć za spust. Opuścił broń i kazał kolesiowi spadać z miasta. Ten grzecznie mu podziękował, a gdy Berlin się odwrócił, wpakował mu magazynek w plecy. Podszedł do zwłok i stwierdził, że ma szczęście, że zlecenie miała wykonać taka ciota. Pamiętam jego kroki. Podeszwy eleganckich bucików uderzały o mokre podłoże. Podniosłam pistolet, wymierzyłam i strzeliłam. Zgarnęłam kasę za ten numer. Idealnie nadawałam się do tej roboty. Znałam wtedy już pięć języków, posiadałam instynkt mordercy, potrzebowałam kasy, bo ta, którą anonimowo przysyłał mi ojca, starczała na szkołę, a ja chciałam od życia czegoś więcej. Zdałam maturę, poszłam na studia, oferty posypały się same. Nie pracowałam dla jednego konkretnego zleceniodawcy. Było ich wielu, często musiałam odmawiać."
Dobrawa spojrzała na niego z nienawiścią.
– Cóż to były za przechwałki – ciągnął dalej. – Już zapomniałaś jak się bałaś? Kto wtedy przyszedł ci z pomocą, kto pozacierał ślady?
– Zawisza.
– Tak, czy to nie dziwne? Tak po prostu zjawia się u ciebie mężczyzna, który oferuje swą pomoc. Uczy cię fachu.
– A co miałam zrobić? Nie widziałam innego wyjścia.
– Teraz to nie ważne. Spotkanie zaraz się zacznie. Spójrz w obiektyw i załóż słuchawki. W środku jest podsłuch
Do pokoju wszedł Zawisza. Miał na sobie biały szlafrok. Wycierał włosy w hotelowy ręcznik. Zadzwonił dzwonek. Mężczyzna zszedł z pola widzenia. Można było jednak usłyszeć, jak wita swojego gościa.
– Kopę lat chłopie.
– Ja też się cieszę, że cię widzę, stary przyjacielu.
Obaj weszli do salonu. Dobrawa od razu poznała młodego mężczyznę.
– Mam dla ciebie zadanie. Spójrz na te zdjęcia – przybysz rzucił je na stolik. – Ta dziewczyna potrzebuje twojej pomocy. Nazywa się Katarzyna Kozak. Ma osiemnaście lat. Dziś rano zabiła człowieka. Pozacieraj ślady. Wyszkol ją na killera. Na odwrocie czwartego zdjęcia masz jej adres.
– Dlaczego mam to zrobić?
– Jest nam potrzebna. Stanowi ostatnie ogniwo spajające mój plan.
– Dobra. Nie ma sprawy.
– Tylko nie zżywaj się z nią zbyt blisko, bo później mogą być problemy.
– Znasz mnie, jestem profesjonalistą.
Dobrawa gwałtownie zdjęła słuchawki z uszu.
– Dość tego. Nie wierzę, że Bari Pietrow odwiedzał moją matkę, wstawił się za mną u dyrektorki i przyjaźni się z Zawiszą!
Obróciła snajperkę o dziewięćdziesiąt stopni i oddała trzy strzały w kierunku Szatana. Wszystkie przeszły na wylot. Na jasnym garniturze nie było jednak najmniejszego śladu po kulach. Lucyfer tylko westchnął i pokiwał głową. Pstryknął palcami. Świat dookoła zaczął się rozjeżdżać. Znaleźli się w pustej przestrzeni. Dobrawa siedziała związana na krześle.
– Bari Pietrow to bardzo niebezpieczna postać. Uwierz mi. Wszystko, co teraz się dzieje, jest końcowym etapem misternie uknutego przez niego planu.
– Chcesz wyprowadzić mnie na manowce, żebym się zbuntowała i nie wykonała zadania. Wówczas moja dusza trafi do twojego królestwa.
– Może tak, może nie. Przypomnij sobie swój proces. Twoją sprawę prowadziła Nastazja Podbit, najlepszy prokurator od wieków. Nigdy nie przegrała żadnej sprawy. Nikt nie chciał cię bronić, gdyż wszyscy sądzili, że nie masz żadnych szans na uniknięcie kary. I kto się zjawia? Bari Pietrow. Bari skończył studia prawnicze dawno temu. Zrobił aplikację. Nigdy natomiast nie zamierzał zostać adwokatem. Podróżował po świecie. Zbierał doświadczenia, poznawał ludzi i jako ostatni z Pietrowów postanowił zemścić się na Azgarach. Wziął udział tylko w twojej rozprawie. Czy to nie dziwne, że Nastazja Podbit przegrała tylko jeden proces, proces, w którym obrońcom był jej syn? Możesz mi wierzyć, albo i nie. Każdy z was ma wolną wolę. Zastanów się.
Dobrawa obudziła się w pociągu. Spała na stojąco. Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło.
Bardzo mi przykro --- naprawdę, bo wolę pisać o plusach --- ale jeśli większa całość ma wyglądać tak samo lub bardzo podobnie, widzę przyszłość w odcieniach szarości (z dominantą tych bardziej szarych, niestety).
Nienajlepiej się to czyta...
Dziwne jakieś. Dresiarz zmienia się w anioła - OK. Ale potem mamy przepaść z wijącymi się potępieńcami, ktoś spada całe wieki, bucha ogień, jest jezioro i nagle... pasażerowie zaczynają uciekać do innych wagonów. To ta gigantyczna przepaść z piekielną otchłanią była w korytarzu pociągu?