- Opowiadanie: Zige - Konsekwencje

Konsekwencje

Krótki tekst, niejako przerywnik w pracy nad czymś dłuższym. Liczę, że komuś się spodoba. Miłego czytania

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

jacek001, bemik, Cień Burzy

Oceny

Konsekwencje

Kiedy odzyskał przytomność, zobaczył tylko ciemność, w której jarzący się na zielono, cyfrowy zegarek, niemal oślepiał. Blask wydobywał z mroku kilka nieostrych szczegółów zniszczonej deski rozdzielczej.

Była 21:28.

Dwukropek zamigotał kilka razy, odmierzając kolejne sekundy, a potem ósemka zamieniła się w dziewiątkę.

Wtedy przyszedł ból i wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Andrzej po raz pierwszy w życiu przekonał się, że ludzkie ciało składa się z tysięcy nieznanych mu do tej pory miejsc, i każde z nich potrafi boleć na tyle mocno, by zapragnąć śmierci.

Dlaczego nie mdleję, pomyślał z wyrzutem.

– Obudziłeś się? – usłyszał głos.

Ból zelżał, wyraźnie się zmniejszył. Piękniejszego uczucia nie potrafił sobie wyobrazić. Wciąż czuł się jak na torturach, ale przynajmniej mógł spróbować zebrać myśli. Przez chwilę oddychał ciężko, bojąc się powrotu cierpienia. Po pewnym czasie doszedł do siebie na tyle, żeby zająć się innymi sprawami. Na przykład kwestią gdzie jest i jak się tu znalazł?

A przede wszystkim, kto do niego przemówił.

– Kim…? – wychrypiał przez suche jak pieprz gardło. Z trudem przełknął ślinę i zdołał zapytać:

– Kim jesteś?

– Nieczęsto tu bywam – odpowiedź padła natychmiast.

Andrzej oddychał ciężko ustami. Nosem nie mógł. Jakby potężny katar zatkał go na amen. Spróbował się ruszyć ale nie zdołał. Nie, żeby był sparaliżowany. Swoje ciało czuł aż za dobrze, bo chociaż po oślepiającej błyskawicy bólu pozostało jedynie koszmarne wspomnienie, to cierpiał. Naprawdę cierpiał.

Zupełnie jakby niewidzialne liny krępowały każdą ruchomą część jego ciała. Nawet głową nie mógł poruszać.

Pozostał mu tylko głos.

– Gdzie ja jestem? – spróbował znowu. Chciał usłyszeć Nieznajomego, bo był on jedynym łącznikiem ze światem żywych, do którego Andrzej pragnął powrócić.

– Miałeś wypadek. Mechanik, przy wymianie opon, nie dokręcił dobrze kilku śrub. Zjechałeś z drogi w miejscu, w którym pobocze ma metr szerokości, a potem zamienia się w opadającą stromo w dół łąkę. Jeszcze w zeszłym miesiącu uderzyłbyś w metalową barierkę ale ściął ją pewien kierowca ciężarówki. Koziołkowałeś wiele razy, aż w końcu zatrzymałeś się na drzewie, prawie sto metrów od miejsca, w którym straciłeś koło.

Sens wypowiadanych przez Nieznajomego zdań docierał do Andrzeja z wielkim trudem. Musiał powtarzać je kilkukrotnie, aby w końcu zrozumieć.

Tymczasem jego towarzysz kontynuował.

– Wciąż znajdujesz się w swoim mercedesie, tyle, że nie przypomina on już samochodu. Nie istnieje auto, które ochroniłoby cię w takim wypadku. Jesteś uwięziony w, bezkształtnej teraz, bryle poskręcanego metalu. Odniosłeś poważne rany.

Miałem wypadek, pomyślał Andrzej. Chryste Miłosierny, pomóż mi, Boże.

Przypomniał sobie moment przed utratą panowania nad pojazdem. Szarpnięcie, które wyrwało mu kierownicę z dłoni. Melodyjny głos spikera zapowiadającego kolejny kawałek z listy przebojów.

Zaczął się modlić ale zbyt wiele słów zatarło się w jego pamięci, by trwało to długo.

Przypomniał sobie o Nieznajomym. Przecież do Anki jechał sam.

– Kim jesteś? Skąd się tu wziąłeś? – zapytał, a w głowie zaroiło mu się od domysłów. Może jakiś miejscowy wybrał się na późny spacer i widział moment wypadku. Może ma przy sobie telefon, wezwie pogotowie i wszystko będzie dobrze. Trafi do szpitala i go wyleczą. Przypomniał sobie zdanie wypowiedziane przez ratownika, na kursie prawa jazdy, wieki temu.

„W razie wypadku każda sekunda oddzielająca poszkodowanego od pomocy może być decydująca”.

– Mógłby pan… – słowa z trudem przechodziły przez wyschnięte gardło. I ta przytłaczająca ciemność. Gdyby nie zegarek, pomyślałby, że oślepł. – Mógłby pan wezwać pogotowie? Proszę pana, słyszy mnie pan? Potrzebuję pomocy…

Nic. Cisza. I wreszcie ciche słowa, Ale nie te, których wyczekiwał Andrzej.

– Ostatni raz miał miejsce gdzieś na początku dwudziestego wieku, jeśli dobrze pamiętam. Tak, jakoś wtedy. Co prawda to nie była moja, że się tak wyrażę, zmiana, ale o takich przypadkach jest dość głośno. Niestety, tamten nie zakończył się szczęśliwie. Może tym razem będzie inaczej. Modlę się o to, bo niewiele więcej mogę uczynić.

Szaleniec, przemknęło przez myśl Andrzejowi. Mieszka w szałasie niedaleko, jest miejscowym świrem, którym matki straszą niesforne dzieci. Szwenda się całymi dniami po okolicy, zobaczył wypadek i w ten oto sposób się tutaj znalazł.

Nie mogłem się rozbić gdzieś, gdzie mieszka sanitariusz albo lekarz? – pomyślał gorzko.

Szybko jednak powrócił do rzeczywistości. Taki już był, zarówno w życiu zawodowym jak i prywatnym. Stanowczy i zdeterminowany, jak na dyrektora dużej firmy przystało.

Zagadać, wyciągnąć potrzebne informacje, wykorzystać je aby się stąd wydostać. Taki miał plan.

– Jak się tu zjawiłeś? Widziałeś jak wylatuję z drogi i ląduję tutaj? – Zapytał ostrożnie. Z nieznajomymi trzeba postępować delikatnie. Szczególnie z takim, który może okazać się psychicznie chorym mordercą z kolekcją ludzkich głów w lodówce.

– Czy nazwałbyś samego siebie dobrym człowiekiem? Zawsze o to pytam. Czasami pomaga – powiedział Nieznajomy, a Andrzej niemal zapłakał, kiedy zdał sobie sprawę, że najgorsze może być dopiero przed nim.

– Człowieku, zaklinam cię, ja tu umieram. Zlituj się nade mną i sprowadź pomoc.

Odpowiedziała mu cisza.

– Błagam – wychrypiał. – Wezwij karetkę, pomóż mi. Czuję, że jest ze mną źle, nie mogę się ruszyć, może mam złamany kręgosłup, albo właśnie się wykrwawiam. Proszę, zawołaj kogoś. Mam pieniądze, zapłacę ci, będziesz bohaterem, tylko błagam, wezwij pomoc – ostatnie słowa wypowiedział szeptem. Brakowało mu tchu, był wykończony, jakby nie spał od tygodnia. Jedyne, czego pragnął to zamknąć oczy i więcej nic nie czuć.

Walczył z tą pokusą. Wytężał wzrok, ale wokół była tyko ciemność. I fosforyzujący zegarek. Nieznajomy odezwał się po dłuższej chwili.

– Czy gdybyś mógł cofnąć czas, zmieniłbyś coś w swoim życiu? W obliczu tego, co cię dzisiaj spotkało, w którymś momencie postąpiłbyś inaczej?

Andrzej uśmiechnął się obolałymi wargami. Jednak trafił na szaleńca, jak w jednym z tych kretyńskich, amerykańskich horrorów. Skończy jako eksponat w piwnicy, obdarty ze skóry albo poćwiartowany.

W ustach czuł posmak krwi. Wszystko go bolało, jakby każdy nerw postanowił o sobie przypomnieć. Coraz ciężej przychodziło mu zebrać myśli. Miał tylko nadzieję, że umrze, zanim ten psychol zdoła się do niego dobrać.  

– Czy jest ktoś, kogo kochasz? – usłyszał Nieznajomego.

Pomyślał o Ance. A potem zobaczył, że dwukropek przestał migać. Zegarek właśnie stanął.

Andrzej zamknął oczy.

– Przestało boleć, prawda? – Zdołał jeszcze usłyszeć, zanim pochłonęła go ciemność.

 

 

Następne co pamiętał to kolorowe, ostre światło, z bolesną siłą wdzierające się do oczu. Niewyraźne głosy, zamazane sylwetki. Powiew świeżego powietrza na policzku, uczucie nieważkości. Aż wreszcie wrażenie ruchu i kolejne światła.

Sekundy przed całkowitą utratą świadomości zobaczył białą postać. Była zbyt brzydka i tęga na anioła, do tego biel jej ubrania przechodziła bardziej w szarość. Ostatecznie sprawę przesądziła niebieska maska zwisająca na sznurku zawiązanym wokół szyi.

– Nie umarłem, pomyślał Andrzej i zamknął oczy.

 

 

Obudził się trzy dni później. Oszołomiony, zdezorientowany i bardzo spragniony. Na widok Anki całkowicie jednak o tym zapomniał. Uśmiechnął się blado. Zamknął oczy i ponownie osunął się w nicość.

 

 

Kolejne dni mijały na głębokim śnie i bardzo krótkich przebudzeniach. Wciąż nie mógł się ruszyć. Pocieszeniem był fakt, że w ogóle nie cierpiał. Widział łzy na twarzy Anki. I szeroki, pełen ulgi uśmiech. Mówiła coś do niego, ale był zbyt zmęczony, żeby skupić się na poszczególnych słowach. Usnął z myślą, że skoro jego dziewczyna się uśmiecha, to nie może być z nim aż tak źle.

 

 

Obudził go krótki błysk bólu. Otworzył oczy. Stał nad nim pochylony lekarz w białym kitlu. Obok, przyciskając ręce do piersi, stała Anka. Lekarz coś powiedział, Anka się roześmiała. Andrzej zdołał zrozumieć jego wypowiedź. Lekarz zniknął z pola widzenia. Znowu poczuł ból, gdzieś w dole, w okolicach nóg. Anka chwyciła go za rękę, roześmiała się, zadała pytanie.

Spróbował coś powiedzieć, ale słowa nie chciały przejść przez gardło. Głową nie mógł pokiwać. Poprzestał więc na spojrzeniu i słabym uśmiechu.

Tak, poczuł to ukłucie.

 

 

Był sparaliżowany od szyi w dół. Powiedział mu to lekarz tego ranka, kiedy po raz pierwszy od przybycia do szpitala Andrzej obudził się i stwierdził, że na razie nie chce dalej spać. Anka wezwała doktora. Starszy, siwiejący mężczyzna w kitlu, ten sam, którego widział zaraz po przybyciu na oddział, opisał mu jego stan. Dużo medycznego żargonu. Słowo paraliż, które przesłoniło wszystkie inne. Krótki, obezwładniający strach. A potem otucha wlana prosto w bijące jak oszalałe serce. Operacja się udała, kończyny reagowały na bodźce bólowe. Rokowania są pomyślne. Przy odpowiedniej rehabilitacji, za miesiąc będzie sam jadł, za kolejne trzy stanie o kulach, a za rok o tej porze jest duża szansa na dłuższy spacer.

Lekarz musiał powtarzać to cztery razy, zanim Andrzej uwierzył jego słowom. Anka płakała, tuliła go i szeptała słowa miłości.

 

 

Kiedy mógł się już porozumiewać, zapytał kto wezwał pomoc. Anonimowy telefon, brzmiała odpowiedź. Może jednak Nieznajomy nie do końca był szalony?

 

 

Osiem dni później ruszał palcami u nóg i rąk. Wtedy właśnie uzyskał całkowitą pewność, że się z tego wyliże. Kolejną noc w ogóle nie spał, spędził ją na rozmyślaniach i kłótniach z sobą samym.

Rano, kiedy jak co dzień odkąd przebywał w szpitalu, pojawiła się Anka, wiedział już co powiedzieć. Jego decyzja była taka sama jak w ten feralny dzień, kiedy jechał do niej po pracy na poważną rozmowę. Tym razem użył jednak innych argumentów. Mocniejszych, wiarygodniejszych, bardziej racjonalnych.

Ich życie wraz z wypadkiem się zmieniło i ten stan miał jeszcze potrwać. On wciąż wymagał całodobowej pomocy. Czekała go długa rehabilitacja. Mieli dość pieniędzy ale gdyby ona rzuciła niedługo pracę, mogło zrobić się ciężko. To nie był dobry moment na taką zmianę. Niech sytuacja się trochę unormuje, a sprawią sobie gromadkę dzieci. Po prostu teraz był nieodpowiedni czas.

Przekonywał ją tak, jak przez całą noc przekonywał samego siebie. Patrzył jej w oczy ale bardzo krótko. Nie mógł znieść widocznego w nich zaskoczenia, bólu i niedowierzania. Łzy płynęły po jej policzkach ale nie szlochała. Płakała po cichu, nie odrywając od niego wzroku. A kiedy skończył wstała i wyszła bez słowa.

 

 

Andrzej był wyczerpany. Powtarzał jak mantrę, że postąpił właściwie, że oszczędził sobie i jej wielkiego kłopotu i przyszłych cierpień. Że czasami człowiek musi dokonać trudnego wyboru i żyć z jego konsekwencjami. Potem zamknął oczy i natychmiast usnął.

 

 

Obudził się w ciemności. Jego serce zatrzepotało i przestało bić. Czując wielką pustkę w głowie, wpatrywał się w zepsuty, fosforyzujący zegar pośród szczątków deski rozdzielczej.

To niemożliwe, miał zły sen. Koszmar.

Wiedział, że to nieprawda. Wmawiał sobie coś innego ale wiedział doskonale, że w jakiś sposób znowu znalazł się we wraku.

A potem usłyszał głos. Cichy, jednostajny głos, choć teraz wyczuwało się w nim znacznie więcej smutku.

– Raz na dwa, trzy pokolenia, dochodzi do sytuacji, kiedy umiera człowiek taki jak ty. W głębi duszy dobry, lecz skalany wieloma złymi uczynkami. Człowiek, u którego dobro i zło uczynione za życia idealnie się równoważy.

Andrzej słuchał z niedowierzaniem. Gdzieś w głębi jego duszy wciąż tliła się iskierka nadziei, że zaraz się obudzi w szpitalnej sali zalanej porannym słońcem, a obok, na niewygodnym krześle, będzie drzemać Anka.

– W takim przypadku, kiedy człowiek nie zasłużył ani na niebo, ani na piekło, pozostaje czyściec. Czas, w którym ostatni raz ma okazję wyboru – kontynuował głos. – Dni, które pamiętasz po wypadku, były właśnie twoim czyśćcem.

Głos zamilkł na chwilę, jakby się zawahał.

– Powinieneś był pozwolić jej urodzić to dziecko.

Do Andrzeja powoli docierał sens usłyszanych słów. A kiedy wreszcie zrozumiał, przerażenie omal nie przyprawiło go o utratę zmysłów.

– Spójrz na zegarek – usłyszał.

Skupił wzrok na wciąż niedziałającym zegarku. Kilka zielonych kresek i dwie nieruchome kropeczki.

Była 21:30.

– Trwa właśnie ostatnia sekunda twojego życia. Przykro mi.

Dwukropek mrugnął, a Andrzeja ogarnął trudny do wyobrażenia ból i strach, jego wierne towarzyszki już na zawsze.

Koniec

Komentarze

Super napisane opowiadanko. Jak dla mnie w stu procentach w moim guście. Nie mogłem poprzestać na przeczytaniu go raz…już obiad mi wystygł, a żona woła po raz kolejny żebym zszedł na dół zjeść…a ja wciąż przewijam i czytam od nowa.

Dziękuję za super umilenie czasu.

Pozdrawiam.

Idę zjeść :)

Cały zegar jarzył się na zielono?

[…] pośród szczątek deski rozdzielczej. ---> szczątków.

<> Aporema. Każda z alternatyw pociąga za sobą określone zło. To nie dawanie szansy, to pokaz bezduszności Nieznajomego.

Przeczytałem z zainteresowaniem. Niezłe opowiadanie, ciekawie napisane, choć do stanu, który dopadł mojego przedpiscę mi jeszce brakuje i to niemało. Ale lektura godna przeczytania.

Zauważyłem kilka potknięć, ale jestem dziś zbyt leniwy do wyliczanki:)

 

Pozdrawiam

Mastiff

Dzięki wszystkim za przeczytanie.

Feronie, cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. No i lepiej nie wkurzaj żony i zjedz ten obiad, choćby zimny.

Adamie, pisząc zegar, miałem na myśli cyferki, użyłem uogólnienia. Nie wiem, czy należy to dokładnie określić. Wydaje mi się, że wiadomo, o co chodzi. Choć oczywiście mogę się mylić. Szczątki poprawiłem, dzięki. A co do Nieznajomego, bezduszność w tym wypadku równa się bezstronności.

Bohdanie, mam nadzieję, że tych potknięć nie było tak dużo, że aż nie chce ci się wyliczać :). Może sam jeszcze parę wyłapię.

A mi, powiem szczerze, jakoś niezbyt przypadło do gustu. Styl jakoś nie porwał mnie tak, jak ferona,  płynność czytania też nie była najlepsza. Kilka razy przyłapałem się, że czytam jakiś fragment bez zrozumienia i muszę później do niego wracać i analizować ponownie. Z pozytywów: ciekawy pomysł.

Ogólnie rzecz biorąc, nie wiedziałem jak ocenić powyższe opowiadanie, więc a potrzeby tego tekstu wymyśliłem określenie “przeciętnie doskonałe”, czyli tak między dobrą a średnią oceną.

Pozdrawiam ;)

Ogół nie chce wiedzieć, że jest myślącą masą złożoną z bezmyślnych jednostek

Ciekawy tekst. Pomysł z możliwością zmienienia czegoś w ostatniej chwili nienowy, ale dobrze go wykorzystałeś.

Interpunkcja trochę kuleje.

Babska logika rządzi!

Styl mnie zbytnio nie porwał, ale z racji tego że treść stawiam wyżej nad formę łap 5 gwiazdek – głównie za oryginalną wizję Czyścca.  Genialnie to wymyśliłeś.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Elektroniczne_kiwi – mam tendencję do wybiórczego traktowania wielu rzeczy. Dlatego w przypadku “przecietnej doskonałości” skupię się bardziej na drugim słowie :)

Finkla – z interpunkcją walczę od dawna i jak na razie mocno obrywam po głowie.

Wicked G – piąteczka zawsze się przyda, dzięki.

Według mnie, jedno z najlepszych opowiadań w tym miesiącu (choć przyznam szczerze, że wszystkich nie przeczytałem, więc jest to b. subiektywna ocena). Tekst pomimo skromnej objętości – kompletny: przemyślany, z dobrze zapętloną fabułą, trzymający w napięciu, budzący emocje, z klarownym przesłaniem, z b. mocną końcówką, uniwersalny. Oczywiście nie ma tekstów idealnych, w tym jednak suma zalet znacząco przewyższa jakieś niedociągnięcia. Bardzo dobra robota! Respekt!

 

PS Kiedy odzyskał przytomność, zobaczył tylko ciemność, w której jarzący się na zielono, cyfrowy zegarek, niemal oślepiał. → Kiedy odzyskał przytomność, zobaczył tylko ciemność. Jarzący się na zielono, cyfrowy zegarek niemal oślepiał.

 

… gdzie mieszka sanitariusz albo lekarz?, pomyślał gorzko. → … gdzie mieszka sanitariusz albo lekarz? – pomyślał gorzko.

 

To tak bardziej z myślą o przyszłości i kolejnych Twoich tekstach.

...always look on the bright side of life ; )

jacek001, dzięki za miłe słowa i wskazówki.

Swoją drogą to zastanawiające – w moim przypadku kolejny raz nieźle przyjęty zostaje tekst, którego nie planowałem. Napisany pod wpływem impulsu i poprawiony w kilka godzin, a opublikowany dzień później. Z kolei te, które planuję, dopieszczam, poprawiam przez dwa tygodnie okazują się gniotami nie do przetrawienia.

Ot, taka drobna refleksja :)

@Zige: Fakt, ciekawe zjawisko. Może trzeba by dać komuś do betowania? Przytrzymać tekst na krócej czy na dłużej w szufladzie? Ja np. wolę na dłużej. W sumie, nie ma tu jakichś żelaznych reguł. Czasami jak się za długo siedzi przy jednym tekście, można przekombinować, stracić dystans. Natomiast zawsze warto odłożyć tekst na tydzień i wrócić do niego by nanieść poprawki. To akurat mam przetestowane. Pozdrawiam.

...always look on the bright side of life ; )

Dobry tekst, dlatego powędrował do biblioteczki.

Napisany pod wpływem impulsu  – otóż to, widać że ten impuls dał Ci do myślenia, a nie do wymyślania.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Kilka potknięć, przecinek zamiast kropki, brak myślnika, ale to nic, bo opowiadanie jest b. dobre!

Ciekawy pomysł – jak ten – łatwo sknocić wykonaniem, co, na szczęście, Ci się nie udało ;)

Dziękuję i pozdrawiam.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Ładnie napisane, a na dodatek zgodne z linią etyki propagowanej przez episkopat. Nic tylko gratulować i… chwalić Pana, że za kilkanaście/kilkadziesiąt lat działalności ziemskiej wydaje wyrok na całą wieczność. Halleluyah!

Sorry, taki mamy klimat.

bemik, BogusławEryk, Sethrael,

dzięki za przeczytanie i opinie. Ostatni komentarz skłonił mnie do zastanowienia się nad wysłaniem opowiadania do Frondy! A nuż opublikują?

Czytało się dobrze, chociaż od samego początku dla mnie oczywiste było, kim jest ‘nieznajomy’. Niestety bardzo rozczarowała mnie końcówka. ‘Powiedziałeś kobiecie, że nie chcesz dziecka, to smaż się w piekle’… serio…? :/ No przysłowiowe witki mi opadły :p

Bellatrix,

szkoda, że tekst Cię rozczarował. A te witki to lepiej podnieś, bo jakoś tak głupio… z opadniętymi :)

Rozczarowała mnie tylko końcówka – bo sam tekst zapowiadał się dobrze i czytałam z zainteresowaniem. Po prostu, moim zdaniem, aż się prosi, żeby dać jakiś ‘lepszy’ motyw i bez tego moralizowania.

Wydaje mi się własnie, że moralizatorstwa nie ma tam za wiele – tylko proste stwierdzenie faktu: miałeś szansę ale ją schrzaniłeś. A co do “Po­wie­dzia­łeś ko­bie­cie, że nie chcesz dziec­ka, to smaż się w pie­kle’… serio…? “ to rozumiem, że rozczarował Cię ciężar gatunkowy grzechu. Tego z kolei ja nie rozumiem, bo wydaje mi się, że namawianie do aborcji znajduje się dość wysoko na liście ciężkich przewinień u chrześcijan. Dlatego nie bardzo potrafię wymyślić jakiś “lepszy motyw” – nie wiem, masakra w galerii handlowej, ludobójstwo?

Nie chciałbym też zostać uznanym za jakiegoś szalonego kato-fanatyka, prywatnie bardzo daleko mi do takiego, a opisać instytucję Kościoła nie potrafię bez użycia kilku grubszych przekleństw. Jednak nie w tym rzecz. To opowiadanie nie jest żadnym manifestem/odniesieniem do bieżących wydarzeń/próbą wpłynięcia na czyjekolwiek przekonania religijne, bo tak to chyba odebrał Sethreal i poniekąd również Ty. To po prostu krótki tekst napisany na taki a nie inny temat, bez żadnego ukrytego przesłania.

Można to tak ująć, że ‘ciężar gatunkowy’ – z tekstu nie wynika, że on kobietę *zmusił* do aborcji, czy sprawił, że poroniła – ot wyraził swoją opinię, że teraz dziecka nie chce (decyzja i tak należy do kobiety), w dodatku rozmawiając kulturalnie i podając dość sensowne argumenty. Jeśli chciałeś podkreślić, że chodzi Ci o chrześcijańskie pojmowanie grzechu, to dużo lepszym motywem byłoby np. złamanie któregoś z 10 przykazań – ot, przykładowo bohater zdradzałby żonę/uderzył matkę/ukradł w pracy czyjś pomysł/itd. Coś, co sięga do podstaw chrześcijaństwa a nie do tuby propagandowej KK :)

Jeśli chodzi o moralizowanie – miałam dokładnie na myśli zdanie “Powinieneś był pozwolić jej urodzić to dziecko.“.

Bellatrix  – aborcja to morderstwo (z punktu widzenia KK), więc Zige jednak użył jednego z przykazań.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No właśnie on nikogo nie zabił – tylko powiedział ‘nie chcę dziecka’ – a decyzja i tak należy do Anki, która równie dobrze zamiast dokonać aborcji, może kopnąć faceta w tyłek i wystąpić o alimenty. On nawet specjalnie jej nie nakłaniał do aborcji – powiedział tylko, że ON uważa, że teraz jest zły moment.

To opowiadanie nie jest żadnym manifestem/odniesieniem do bieżących wydarzeń/próbą wpłynięcia na czyjekolwiek przekonania religijne, bo tak to chyba odebrał Sethreal…

 

Ależ skąd, Zige; odebrałem opowiadanie jako doskonały przykład tego, jak doktryny sączone z ambon skłaniają ludzi do ubogich pseudorefleksji i akceptacji pozbawionych jakiegokolwiek sensu schematów. Schematów, które sprawiają, że można bezproblemowo zaakceptować niewyobrażalne okrucieństwo wymierzane ręką należącą przecież do czystego dobra.

Sorry, taki mamy klimat.

Hm, pomysł niezły, wykonanie również, ale nie przekonało mnie to opowiadanie. Taki moralizatorski ten finał. Taki jednoznaczny. I do tego bohaterowie, których ani lubić, ani nie lubić.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Jeśli dobrze zrozumiałam, bohater dostał szansę przeżycia i życia wedle oczekiwań Nieznajomego, a decyzja sprzeczna z nimi okazała się wyrokiem.

Czytało się nieźle, ale jakichś szczególnych wrażeń nie doświadczyłam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka