
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Brzmienie lekkiego sopranu otaczało Anię jak strumień omywa kamień.
Na scenie Liu umierała i nikt, nawet szczęśliwcy siedzący w pierwszym rzędzie, nie mogli tego zmienić.
Chińska niewolnica konała od ran zadanych w sali tortur. Jednak przed śmiercią zaśpiewała prostą arię pełną smutku i tej wiecznej, podobno nieistniejącej miłości.
Ania od razu poznała, co oznacza nadchodzący gorzki ucisk w gardle.
Przeszła szybko między fotelami, potykając się o czyjeś nogi i przepraszając. Wypadłszy na korytarz poczuła płynącą koło nosa łzę. A kiedy wybiegła na ulicę, nie mogła powstrzymać szlochu.
Biegła w stronę cmentarza, trzymając w ręku dwa przybrudzone bilety.
– Marek, czy możesz skupić się choć na minutę i mnie posłuchać? – spytała Ania i ujęła jego twarz w dłonie.
– Mogę. Mów – odparł. Dreszcz przeszedł po plecach Ani. Chłopak miał nieobecny, pusty wzrok.
– Boję się o ciebie. Wiem, że ja to zaczęłam, namawiałam ciebie, ouija, runy, książki i tak dalej, ale nie chciałam, żeby to kiedykolwiek przybrało taką postać.
– Jaką postać? – uśmiechnął się pusto. Ania zdjęła dłonie z jego twarzy i odsunęła się nieco.
– Właśnie taką. Nie jesteś sobą. Brniesz w to coraz bardziej i zmieniasz się. Nie uwierzę, że to tylko zabawa.
– Bo to nie jest zabawa – powiedział Marek, a w jego oczach błysnęło podekscytowanie. Chwilę milczał. – Nigdy w życiu nie zrobiłem nic godnego uwagi. Pamiętasz, jak będąc dzieckiem, marzyłaś o byciu księżniczką albo czarodziejką, kimś, kto ma jakieś nadzwyczajne moce?
Przytaknęła, wiedząc, do czego chłopak zmierza.
– Ja je mam. Nie żartuję – uśmiechnął się. – Mam je i to jest cudowne. Nieporównywalne z niczym innym, z jakąkolwiek satysfakcją, z seksem, hajem i co tam jeszcze wymyślili. I zobaczysz, Aniu, że to nie jest czyste zło.
– Jak?
– Zobaczysz. Dzisiaj albo jutro. Raczej jutro. Chcę pomóc mojej mamie.
Ania milczała chwilę.
– Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę… Przecież wiemy, jak to działa. One nie dają. Nie pomagają. Wypędzisz jakiegoś, to poszuka innej osoby. Jesteś za słaby na to.
– Nie – zaprzeczył ze spokojną pewnością i odetchnął głęboko. – Dzięki, że wpadłaś. Zobaczysz, będzie dobrze. W środę pójdziemy do opery.
– Obiecujesz? – spytała, sama nie wiedząc, czemu. I tak mu nie wierzyła.
Była jasna, upalna noc. Ania wiedziała, że nie ma szans na sen. Co chwilę zerkała z napięciem na lniany woreczek, leżący nieruchomo na półce.
Nagle koło jej ucha zabrzmiał głos.
– To nie jest twoja sprawa.
Ania nie była w stanie krzyknąć, pisnęła tylko, sparaliżowana okropnym, śmierdzącym strachem.
– To nie jest twoja sprawa – powtórzył głos. Poczuła ucisk w klatce piersiowej.
– Moja – odważyła się szepnąć. Demon zadał jej ból.
– Ty idiotko. Wydaje ci się, że siedzimy w tych zabawkach, które mu dzisiaj ukradłaś? I że nie możemy nikogo zabić? Że to jakaś niepisana zasada?
Ania nie mogła przeczyć. Dokładnie tak brzmiały jej myśli.
– Proszę, nie rób mu krzywdy.
– Kochasz go?
Milczała. Demon roześmiał się.
– To będzie ciekawe.
Odwiązała sznurek woreczka i wysypała futhark. Drewniane kostki z wypalonymi runami zagrzechotały o podłogę. Policzyła je. Upewniwszy się, że ma wszystkie, zebrała je w garść i wrzuciła w dogasający ogień w małym piecyku. Mimo iż były wykonane z suchego drewna, nie paliły się.
Zeszła do piwnicy i z latarką w ręku znalazła spirytus. Ostrożnie polała runy. Ogień buchnął, odskoczyła gwałtownie. Kostki zaczęły powoli ciemnieć i dymić.
Uśmiechnęła się do ognia. Potem opanowała ją senność tak silna, że nie starczyło jej sił na dojście do łóżka. Upadła na podłogę i zapadła w ciemność bez snów.
Uniosła się na łokciach. Wszystko miała obolałe od spania na podłodze. Nie mogła sobie przypomnieć, jak do tego doszło. W dodatku dzwonił telefon, nieznany numer.
– Słucham?
– Dzień dobry – zabrzmiał obcy głos. – Czy jest pani krewną Marka Zamilskiego?
– Nie… – powiedziała i usiadła na podłodze. – A co się stało?
– Czy wobec tego mogłaby pani podać mi numer telefonu do kogoś z rodziny…
– Ale co się stało? – spytała, mocno zaniepokojona. Popatrzyła na piecyk, miał otwarte drzwiczki. Ział czernią.
– Chłopak miał wypadek. Próbowaliśmy skontaktować się z osobą zapisaną jako „mama" w komórce, ale nie odbiera.
– Jest sparaliżowana. Widocznie opiekunka wyszła. Ale czy może mi pan powiedzieć, co się stało? Jestem jego narzeczoną.
Głos w słuchawce milczał przez chwilę. W tle słychać było odgłosy ruchomej ulicy.
– Proszę przyjechać na skrzyżowanie Jana Pawła i Bielskiej. Stamtąd ktoś panią poprowadzi – pauza. – Chodzi o rozpoznanie zwłok.
Za oknem mocno zawiał wiatr. Trochę popiołu wyleciało z piecyka, zawirowało w powietrzu i opadło na podłogę.
– Bardzo mi przykro – dodał mężczyzna.
Chude ciało Marka było pokryte licznymi ranami ciętymi. Zakrzepnięta krew utworzyła brązowe, chropowate ubranie. Oczy chłopaka były szeroko otwarte, a jego usta zastygłe w dziecięcym uśmiechu. W zaciśniętej dłoni trzymał dwa bilety na „Turandota".
– Tak, to on.
Nie czuła gniewu. Nie chciała zemsty, wiedziała, że temu jednemu przeciwnikowi nigdy nie będzie w stanie nic zrobić. Chciała tylko umyć ciało Marka i pożegnać go. Ale teraz to tak się nie odbywa.
Teraz zajmą się nim obcy.
– Ludzie – prychnął głos. – Zakładacie ciemny strój. Jakie to dziecinne. Pytanie: po co? Myślałem kiedyś nad tym i chyba zrozumiałem. Chcesz wiedzieć?
Ania nie zareagowała. Słuchała szumiących na cmentarzu drzew. Od wieczoru w operze wygasły w niej emocje, wszystko wypaliło się po jednej krótkiej arii.
– Wciąż wydaje wam się, że śmierć nie jest w stu procentach pewna. Wszędzie jej pełno, wręcz topicie się w niej, ale jeśli ma się pojawić blisko, to przeczycie jej, czepiacie się irracjonalnej nadziei, że nie, może się uda, może tym razem, on nie umrze. I dlatego, gdy zniknie ktoś bliski, czujecie się winni, bo wydaje wam się, że życie da się uratować od tego ostatniego progu. Wkładacie na siebie czerń, żeby samemu poczuć się dobrze i utulić złość na swoją słabość, której nigdy do końca nie pojmiecie i z którą nie pogodzicie się. I nie zaprzeczysz, że sprawia ci to trochę przyjemności, co? Te sukienki, te koronki, poważny, smutny kolor… – szydził głos.
– Nie – powiedziała bez emocji, patrząc w pustkę. – Nie zrozumiałeś tego. Kiedy umiera ktoś, kogo kochasz, to sam robisz krok w stronę progu. I ubierasz martwy kolor, bo sam trochę umarłeś. Ale… – uśmiechnęła się blado – do kogo ja mówię? Nigdy nikogo nie kochałeś. Nie masz pojęcia, jak mi ciebie żal.
– Znam ludzi. Żyję dłużej, niż cała ta twoja śmieszna, żałosna rasa.
– To niczego nie zmienia – powiedziała Ania i zerwała kawałek pnącza bluszczu, rosnącego na grobie obok. – Możesz patrzeć i patrzeć, próbować zrozumieć, kroić na kawałki i przyglądać się dokładnie, ale nigdy nas nie zrozumiesz.
– Nas? Skąd nagła solidarność? – zakpił demon.
Ania wplotła sobie bluszcz we włosy.
– Każda żałoba to część tej jednej, największej i najstarszej – odparła Ania i nie wiedziała, czy to ona mówi, czy Liu, chińska dziewczyna, która już przekroczyła próg.
Małe poprawki do tekstu:
uśmiechnął się mechanicznie - a może machinalnie?
Ania nie była w stanie krzyknąć, pinęła tylko, sparaliżowana okropnym, śmierdzącym strachem. - literówka, a drugie to wyraz, który może tylko mnie drażni?
Zabrzmiał ciepły śmiech demona. - taki śmiech nie pasuje do demona, którego opisujesz
W ręku miał zaciśnięte dwa bilety na „Turandota". - chyba lepiej zaciskać albo ściska, i w dłoni, a nie w ręku. Ale to kwestia gustu.
bluszcza - bluszczu
Śmierdzącym strachem - hm, w sumie nie można się przyczepić, ale niekoniecznie pasuje do stylistyki tekstu. Co do ciepłego śmiechu, mogło mi chodzić o kontrast. Pomyślę. Dziękuję za wskazówki.
Hmm... większych wpadek w tekście nie widzę. Trochę za mało dookreślone są te demony. Co ma z tym wszystkim wspólnego opera? Kim jest ta chińska dziewczynka? Historia niestety mało pod względem przekazywanej treści czytelna.
Opera jest miejscem, w którym mieli się spotkać i zarazem miejscem, które wzbudziło w Ani silne emocje i finalną refleksję. Chińska dziewczyna to Liu - jedna z głównych bohaterek opery "Turandot", jest o niej mowa na początku, przewija się w tekście i wraca pod koniec. Co do demonów - uważam, że te notabene mistyczne postaci nie powinny być do końca określone, gdyż tym samym tracą swoją tajemniczą naturę. Mogę się mylić.
"- Marek, czy możesz (...)". => Marku, czy możesz (...). Mamy siedem przypadków, ten ostatni jest właśnie na takie okazje.
"Wszystko miała obolałe od spania na podłodze". => A może: Była obolała po --- wszystko ją bolało po --- ?
Krótkie, refleksyjne, dobre.
Odnotowałem wśród nie-konkursowych. Pozdrawiam.
Cała była obolała
Hm. Może... ;]
Opowiadanie mi się podoba, ale przesłanie mnie wkurza.
A komentarz piszę po to, żeby wiadomo było, że przeczytałam, bo nie mam nic do powiedzenia w tym przypadku.